czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 7: Połykacz Grzechów - Bachir



ROZDZIAŁ 7

     -Kto to jest? Czy to aby na pewno człowiek? Po ostatniej przygodzie nie mogę być niczego pewnym... - tylko ta jedna myśl przefrunęła przez głowę Naito, który ze zdenerwowaniem spoglądał w dal, próbując wnikliwiej przyjrzeć się sylwetce... kogoś. Cień nieznajomego, zbliżający się powoli, acz bez lęku, "powiewał" na wietrze. Kurokawa był już prawie pewny, że przybysz nosił coś na wzór płaszczu. W miarę, jak postać pokonywała kolejne metry dzielącej ich drogi, odrywając się od linii horyzontalnej, szatyn odczuwał coraz większy niepokój.
-Co powinienem zrobić? Uciekać? To brzmi logicznie. W końcu nie wiem, co mnie czeka, jeśli zostanę. Ale z drugiej strony, nie mam nawet pojęcia, gdzie jestem. Ta osoba zapewne lepiej zna okoliczne tereny. Myśl, Naito, myśl! Dookoła tylko pustkowia, niewiele skał, prawie żadnej roślinności. Nie mam się gdzie schować! - zielonooki próbował wykorzystać ostatnie chwile jego w miarę trzeźwego myślenia. Zdawał sobie jednak sprawę, że zaraz jak zwykle straci nad sobą panowanie. Kroki postaci dało się już powoli słyszeć, głównie dzięki wstrzymanemu oddechowi gimnazjalisty. Czarnowłosy był już prawie pewny, że zbliża się do niego jakiś mężczyzna, co wywnioskował po barczystej, potężnej sylwetce.
-Zaraz tu będzie... - zielonooki przełknął głośno ślinę, uginając lekko nogi w kolanach. Mimowolnie, ze strachu. Presja, która biła z tajemniczej postaci, nakazywała mu szczególną ostrożność. Zaczął się pocić, adrenalina zadziałała kilka sekund później. Napięte mięśnie oczekiwały spotkania. Ale nie doczekały się. Źrenice nastolatka z największym zaskoczeniem zaobserwowały, jak ciało przybysza rozpływa się w powietrzu, czemu towarzyszył intensywny blask. Promień światła zakuł Kurokawę w spojówki, na chwilę zaburzając ostrość widzenia. Wtem makabryczny wręcz dreszcz przebiegł po jego plecach na dźwięk męskiego głosu:
-Za tobą... - głos był silny, niechybnie należał do osobnika o niezachwianej osobowości. Jednocześnie jednak zachowywał enigmatyczny spokój i podniosłość. Młodzieniec odruchowo rzucił się do przodu, w locie obracając o 180 stopni, nie otwierając nawet bolących oczu. Jak to jednak miał w zwyczaju, zakopawszy się jedną stopą w żwirze, Naito runął na plecy, by w końcu uchylić powieki.
     Na fragmencie zrujnowanego, dwumetrowego muru z widzianego już wcześniej czarnego tworzywa, siedział stosunkowo młody mężczyzna. Nie mógł mieć więcej, niż trzydzieści lat, jednak jego wygląd był mylący. Mianowicie ów osobnik miał ciemną, mulacką karnację. Dobrze wyrobione mięśnie, zapewne wskutek wieloletniego treningu, niemal jaśniały w promieniach wschodzącego słońca. Na tym jednak nie kończyły się niespodzianki. Ten właśnie grecki Adonis posiadał białe, jak śnieg, średniej długości włosy, zaczesane skrupulatnie do tyłu. Ze złotych oczu biło niewyjaśnione zainteresowanie osobą Kurokawy. Mężczyzna miał na sobie czarny, futrzany płaszcz, rozpięty w taki sposób, by ukazywać niewzruszony tors. Grafitowe, dość wąskie spodnie i eleganckie mokasyny dopełniały całości.
-K... Kim jesteś?! - krzyknął przerażony gimnazjalista. Nieco głośniej, niż powinien, ale nie kontrolował się przez nadmiar emocji. Mulat wbił w niego wzrok, lustrując postawę chłopaka. 
-Bachir... Możesz mi mówić Bachir. Przyszedłem się przywitać - wyrzekł w końcu potężnym głosem. Naito sam nie wiedział dlaczego, ale wyczuł pewną jadowitość w ostatnim zdaniu ciemnego albinosa. Długo zbierał się w sobie, by zadać kolejne pytanie. Czuł jednak, że póki co był bezpieczny. Nie wydawało mu się, by mężczyzna żywił wobec niego złe zamiary.
-Przywitać? Jak to? Gdzie ja właściwie jestem? - ciemnoskóry zaśmiał się delikatnie, wymachując w powietrzu prawą stopą. Jego śmiech był tak przerażająco "normalny". Wręcz zbyt spokojny, zbyt jednostajny. Mieszkaniec Akashimy po raz kolejny przełknął ślinę.
-No tak... Ty przecież o niczym nie wiesz, chłopcze. Ty, który żywy opuściłeś Czyściec, nie masz pojęcia, dokąd cię z niego odesłano - przenikliwie złote, chłodne oczy sprawdzały reakcję nastolatka na wypowiadane słowa. Bachir chciał prowokować, chciał badać. Ale nie kłamał. Nie krył się z faktem, iż od początku mówił prawdę.
CZASEM NIE MAMY WPŁYWU NA NIC, CO DZIEJE SIĘ WOKÓŁ NAS. JESTEŚMY PRZEZ TO WŚCIEKLI. ROZGNIEWANI NA CAŁY ŚWIAT. I KIEDY TUPIEMY NÓŻKĄ W PODŁOGĘ, NICZYM ROZKAPRYSZONE DZIECKO, NIE JESTEŚMY W STANIE DOSTRZEC, ŻE POŁOWA ŻYCIA PRZELAŁA SIĘ NAM MIĘDZY PALCAMI...
     Kurokawa rozdziawił szeroko usta. Czuł jednocześnie, jak drży mu żuchwa, niby huśtana zimnymi wiatrami. Pobladł nieznacznie, choć powinien się tego wszystkiego spodziewać. Tak po prawdzie, podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że nie żył, jednak przyzwyczajenia wygrywały z rozumem. A nadzieja wygrała z rozsądkiem, prowadząc dalej na manowce swego głupiego syna.
-Chcesz powiedzieć, że... ten facet z bandażami... i pies... cały ten pojedynek... To wszystko... Czy ja naprawdę nie żyję? - i rozpłakał się po raz kolejny, jak dziecko. Nigdy nie radził sobie z emocjami, ale to była jedna z tych chwil, gdy nie mógł od nich uciec. Bo gdzie mogą uciec martwi?
-Tak. Ale przeszedłeś test Strażnika. To niezawodny znak, że masz w sobie coś wartościowego, nawet jeśli z zewnątrz wyglądasz na słabowitego wymoczka. Myślę, że... jesteś wart, bym odpowiedział na twoje pytanie - Bachir zeskoczył gibko na twardy grunt, prawie bezszelestnie. Gestem zmusił gimnazjalistę do powstania na równe nogi. Ten zaś nie miał pojęcia, jak to się stało. Zdał sobie sprawę, że zrobił to całkowicie bezwolnie. Bezwolnie również przestał płakać, choć jego ciało bardzo tego chciało.
-Ziemia pod twoimi stopami to ziemia niczyja, a zarazem należąca do wszystkich. To właśnie do tego miejsca trafia po śmierci dusza każdej osoby, która wydostała się z Czyśćca. Obecnie żyje tutaj ledwie pięć miliardów dusz, z czego niewiele ponad jedną setną ma jakąkolwiek wartość społeczną. Mówię tu rzecz jasna o tak zwanych "cywilach" - osobach, które postanowiły do samego końca pozostać słabe i bezbronne, licząc na ochronę. Pozostali to z kolei "Madnessi". Nazywamy tak dusze, które poprzez trening i nieustanne poszerzanie swoich horyzontów, rozwijają się fizycznie, jak i psychicznie, powiększając własną siłę... - Bachir przemawiał z pasją. Gdy mówił, w jego oczach płonęły iskry, a słowa prawie wyrywały się na powierzchni mózgu słuchacza. Mulat miał w sobie ducha przywódcy.
-"Madness"... - przerwał szatyn, uspokojony przez aurę, jak i słowa rozmówcy. -On nazwał mnie tak samo. Człowiek w bandażach. Nazwał mnie też szaleńcem. O co mu chodziło? - artykulacja zielonookiego była jasna, klarowna, nie zakłócona płaczem. Jakby to nie on przemawiał. Sam potem zachodził w głowę, jak do tego doszło.
-Zanim rozpoczną walkę o przeżycie, dusze są sprawdzane przez Strażnika. Nazywa się to Miazmatem Życia. Strażnik przegląda całe życie i wszystkie wspomnienia z egzystencji zmarłego, a także cudze opinie o tejże. Szczególną uwagę poświęca śmierci. Zmarłego nazywa się szaleńcem, jeśli zginął w sposób nienaturalny, wręcz szalony, lecz niezależny od niego samego. Takim szaleńcem byłby na przykład zastrzelony przez bandytę policjant. W przypadku takiej śmierci, walka o przeżycie staje się o wiele łatwiejsza - nawał informacji spadał na barki nastolatka, nachalnie wsiąkając mu w pamięć.
-Nie mówisz mi tego wszystkiego bez powodu, prawda? - zwrócił na to uwagę Kurokawa, uważnie przyglądając się białym włosom Mulata. Nie mógł się im nadziwić.
-Hah... Jednak nie jesteś aż tak naiwny, na jakiego wyglądasz. Istotnie, mam powód... - Bachir postąpił o krok do przodu, rozkładając szeroko ręce, niczym mesjasz, błogosławiący maluczkich. Napawał się odcieniem nieba, łapczywie pochłaniając oczyma promienie słońca, jakby w ogóle nie przeszkadzał mu silny blask. 
-Nikt przy zdrowych zmysłach nie prowadzi samotnego żywota jako Madness. W grupie jest się bezpieczniejszym, silniejszym, bogatszym. W naszym świecie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko umieć po to sięgnąć. Tam, gdzie jedni boją się udać, ze względu na ich znikomą moralność, czy etykę, my znajdujemy swój Eden. Jesteśmy Połykaczami Grzechów. Korzystamy z tego, co jest w zasięgu naszych rąk. Chcesz pieniędzy? Z nami je zdobędziesz. Chcesz władzy? Posiądziesz ją, będąc wśród nas. Chcesz siły? Zdobądź ją od nas. Chcesz bezpieczeństwa? Zapewnimy ci je. Dołącz do nas, chłopcze. Nie każdemu składam osobiście taką propozycję. Możesz mieć wszystko, czego zapragniesz, jeśli staniesz się jednym z nas... - jego duch tańczył, tańczył i śpiewał, wył, niczym wataha wilków. Mówił poważnie, mówił szczerze, był pewien swego, pewien triumfu. Najprawdziwszy przywódca.
-Nie - odparł krótko chłopak. W jednej chwili tajemnicza presja przestała trzymać go na nogach. Mógł znów upaść na plecy, znów zalać się falą niepokoju. Białowłosy spojrzał na niego chłodno.
-Nie? - spytał z ogromnym żalem.
-Nie. Jedyne, czego chcę to wrócić do domu. Nic więcej mnie nie obchodzi. Nie wiem, co mi przed chwilą zrobiłeś. Nie rozumiem, o co chodzi z tym całym Strażnikiem, czy twoją bandą. Chcę tylko być z tymi, dla których jestem naprawdę ważny. Pozwól mi wrócić tam, skąd przybyłem. Przepraszam, jeżeli cię zawiodłem - śmiertelnie poważny. Choć wyrwał się spod kontroli, szatyn był śmiertelnie poważny. Zupełnie, jak podczas tej krótkiej walki z Cerberem.
-Jak sobie życzysz. Wrócisz do domu, jeśli taka jest twoja wola. Moja oferta jest jednak nadal aktualna. Chcesz tego, czy nie, stałeś się już Madnessem. Nie możesz wyrwać z siebie tego, kim jesteś. I już niedługo być może zmienisz zdanie. A gdy tak się stanie, powiedz to. Otwarcie przyznaj, za kim chcesz podążać... a znajdziesz nas. Do zobaczenia, chłopcze - Bachira nie zaskoczyła odmowa. Wcale się tym nie przejął. Dalej pozostał niewzruszony. Nawet, gdy rozbłysnął potężnym blaskiem, oślepiając leżącego nastolatka. A potem przestał być widoczny...
CZŁOWIEK TO BARDZO UPARTE STWORZENIE. NIE SŁUCHA CUDZEGO GŁOSU. NIE SŁUCHA GŁOSU ROZSĄDKU. NIE SŁUCHA GŁOSU BOGA. NA DOBRĄ SPRAWĘ MÓGŁBY NARODZIĆ SIĘ GŁUCHYM. BO NAWET WTEDY SŁYSZY I SŁUCHA GŁOSU SWOJEGO SERCA...
***
     Znowu niebo. Tym razem jednak jego niebo. Niebo, słońce i chmury nad Akashimą. Ostatnie oznaki niedawnego deszczu, delikatnie zarysowana, niknąca tęcza. Naito leżał na plecach, na dachu dwupiętrowego bloku. Z czułością patrzył w okno boga, uśmiechając się sam do siebie. Nie miał bladego pojęcia, że koniec jego problemów jeszcze nie nastał. Wiedział jednak o tym, że natenczas nie musiał się nimi przejmować.
-Wróciłem - wyszczerzył białe ząbki z cichym chichotem.

Koniec Rozdziału 7
Następnym razem: Na świecie, lecz nie dla świata

piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 6: Dusza, która krzyczy



ROZDZIAŁ 6

     W niespełna trzy minuty, na miejscu Naito pojawiła się jakby całkowicie inna osoba. Czarnowłosy chłopak stał wyprostowany z odrobinę poobijanym ciałem i miejscami pobrudzonymi ubraniami. Już nie pochylał głowy w strachu i niepewności. Nie gapił się już na własne buty, a spoglądał pewnie przed siebie. Jego oddech stabilizował się coraz bardziej z sekundy na sekundę, a uczucie bólu niespodziewanie wyparowało, jakby coś otępiło mu nerwy. W zielonych oczach, wcześniej mokrych od łez, teraz malowało się coś wzniosłego, inspirującego... wręcz bijącego swoistą wyższością.
KAŻDY MA SWOJEGO ANIOŁA STRÓŻA. WIDZĄ GO JEDNAK TYLKO CI, KTÓRZY NIE NEGUJĄ JEGO ISTNIENIA W CHOĆBY NAJMNIEJSZYM STOPNIU. A NAWET WTEDY BYWA, ŻE AŻ DO OSTATNICH CHWIL SWEGO ŻYCIA, NIE MAJĄ POJĘCIA, KTO LUB CO NIM BYŁO...
     Kroczył dumnie, niczym król całego świata, stawiając kroki zamaszyste, acz rozważne. Już nie uginał się pod swoim własnym ciężarem. Nawet brudna, cuchnąca breja, nazywana wodą w tym obskurnym miejscu zdawała się uspokajać. Miast gniewnie warczeć, gryząc nogi wystrzeliwanymi spod jej tafli kroplami, niemalże "zasnęła". Trójgłowy pies zawarczał nagle, gdy jego i stojącego pięć metrów za nim nastolatka przestała dzielić bariera zapachowa. W jednej chwili zdążył się obrócić i łypnąć nań złowieszczo wszystkimi parami oczu. Kurokawa pozostał niewzruszony.
-Przez całe życie się chowałem. Uciekałem pod klosz zawsze, gdy tylko spotykało mnie coś, z czym nie umiałem sobie poradzić. Przez całe życie nie nauczyłem się niczego ważnego z wyjątkiem jednej rzeczy... "Choćby nie wiem, jak wiele cię pozbawiono, nikt nigdy nie odbierze ci tego, kim jesteś". Tak to leciało, prawda? Shiro... To zabawne. Chodzę do szkoły od dziewięciu lat, a mimo wszystko najważniejszego dowiaduję się z innych źródeł - uśmiechnął się nagle promieniście, po raz pierwszy od wielu tygodni, mrużąc przy tym oczy w typowy dla siebie, serdeczny sposób. Tymczasem kolejne, ostatnie już, jak się zdawało, chóralne wycie przeniknęło całą, wytworzoną przez tajemniczego osobnika przestrzeń. Wściekłe zwierzę wręcz toczyło pianę ze zmierzwionej szczeciny na pyskach. Wytrzeszczało gały, jakby miało wściekliznę, gniewnie tarło zębami o zęby, sprawiając wrażenie rzeźnika, ostrzącego swój tasak. Sierść na grzbiecie jeżyła się złowrogo, niby wielki las iglasty na zboczach ruchomej góry.
-Heh, dziwne... Wcale się nie boję. Jeszcze parę godzin temu pociłem się, jak świnia, widząc Taigo, a teraz? Zachowuję zimną krew, stojąc na przeciw potwora, który prawdopodobnie mógłby mnie zabić jednym kłapnięciem szczęk. Może to Jej zasługa? Ale kim ona właściwie była? Nawet mi się nie przedstawiła, ale jej włosy... Pewnie tylko mi się wydawało, ale one chyba były... różowe. Zasadniczo wiele nastolatek, które spotykam po drodze do szkoły farbuje włosy...
-Ahahahahaha! O czym ja myślę! - nagle wybuchł śmiechem. Przez chwilę pomyślał, że pęknięte żebro zaraz przebije mu płuca, lecz on nawet nie poczuł jakiegokolwiek bólu. W jednej chwili, jak po dotknięciu magiczną różdżką, "Cerber" rzucił się do przodu. Grudy błota wystrzeliły w powietrze pod naporem potężnych, umięśnionych łap. Potwór wyglądał, jakby nie tyle biegł, co po prostu leciał. Niczym anioł śmierci, zstępując z nieba na pogańskie ziemie.
-Kim ja jestem, hm? Jestem synem mojej matki i bratem mojej siostry. Dlatego mam obowiązek trwać przy nich, wspierać je, choćby nie wiem co. Nie wolno mi tak po prostu odejść, dopóki nie spełnię swojej powinności. Heh, gdzie ja o tym czytałem? To było... Niech to! Zapomniałem tytułu... 
     Dopadł doń z niezwykłą szybkością, ostatni raz lądując w błocie i odbijając się od niego, wywołując brunatny deszcz szlamu. Środkowy pysk rozwarł się szeroko, niby szczęka anakondy, obnażając rzędy długich, brudnych kłów. Gardło potwora zalepiała ciemność, wręcz poetycko podkreślając bezkres jego dzikości. Naito westchnął lekko, cofając do tyłu łokcie, niczym mistrzowie sztuk walki w japońskich filmach, które oglądał. Ze stoickim spokojem przymknął oczy. Powieki opadały wolno, jednocześnie z zamykającą się szczęką psa. 
     Kurokawa zachwiał się minimalnie, kiedy ostre, jak brzytwy zębiska zatopiły się w mięsie. Stwór wgryzł się prosto w prawy bark gimnazjalisty, nie wywierając na nim żadnego wrażenia. W istocie, zielonooki wcale nie czuł bólu. Poczuł za to strużki krwi, cieknące po przebitej skórze, jak i po powierzchni odzienia. Czarnowłosy w końcu przyjrzał się obrazowi przerażającego potwora, którego przekrwawione oczy świdrowały go morderczym spojrzeniem. Mimo wszystko nastolatkowi wydawało się, że wyczuł w agresorze pewien rodzaj zaskoczenia.
-Nie... Od tej chwili... nie masz najmniejszych szans... by mnie pokonać! - podniósł głos Kurokawa ze śmiertelną powagą w nim zawartą. W jego wyglądzie nastąpiła pewna zmiana. Mięśnie napięły się nieznacznie, jakby przygotowywały się do jednoczesnego ruchu. W zielonych oczach pojawił się tajemniczy błysk. Niewyjaśnionego pochodzenia aura otoczyła gimnazjalistę. Postawa szatyna wywierała odczuwalną presję. Uścisk szczęk bestii minimalnie zelżał, a dwa pozostałe pyski zamarły tuż przed ugryzieniem. Osoba postronna zauważyłaby, jak zarys sylwetki Naito zaczyna się zamazywać, staje się nierówny, jasny. Zupełnie, jakby jego ciało otoczyła ledwie widoczna, przylegająca do skóry bańka. Mieszkaniec Akashimy zacisnął nagle prawą pięść, by nareszcie wyrzucić wysuniętą do tyłu rękę ku paszczy napastnika. Wbił się prosto w podbródek maszkary z niesamowitą wręcz, nieludzką siłą.
     Stwór zaskomlał przez chwilę, nim uderzenie oderwało go od barku chłopaka, jednocześnie łamiąc kilka kłów, które to pozostały w skórze. Uniósł się w powietrze co najmniej na trzy metry, a impet ciosu wyniósł go do tyłu na co najmniej pięć. Upiorny ogar uderzył na koniec grzbietem w solidne, stare drzewo, zsuwając się po nim w błotnistą, cuchnącą papkę. Pies przestał się ruszać. Jedna z jego głów wydawała się "nieprzytomna", a reszta najwyraźniej nie mogła poruszać ciałem bez jej pomocy. Miast tego obydwie poczęły wyć wniebogłosy, kierując swoje ujadanie w stronę Naita. Tymczasem chłopak wyglądał, jak w jakimś transie. Nie mając przed sobą żadnego niebezpieczeństwa, zatrzymał się w jednym miejscu, zastygając w bezruchu. 
     Wszystko roztrzaskało się, niczym pęknięta szyba. Cała przestrzeń, jeszcze kilka chwil wcześniej stworzona z nicości. Niebo dosłownie runęło w kawałkach, niby spadający witraż. Drobinki z drzew zawirowały w próżni, mieszając się ze szklistymi fragmentami podłoża. W tej nieprzebranej lawinie szkła spoczywał w milczeniu Naito, niby zamrożony w czasie i przestrzeni. A wtem spomiędzy odłamków wynurzył się ów zakapturzony osobnik w bandażach, pochylając nad pokonanym pupilem. Z jego rękawa wystrzelił srebrny łańcuch, uczepiając się ćwiekowanej, skórzanej obroży. "Kapturnik" powstał, wyciągając dłoń w stronę zwycięzcy pojedynku. 
-Idź. Zaprawdę jesteś godny, by nazywać się Madnessem... - zawołały miliony głosów w jednym momencie, a chłopak utracił ostrość widzenia, choć i tak nie był tego świadomy. Jego wzrok przesłoniła ciemność, pożerając go na raz, w całości, jak wygłodniały rekin.
***
     Na wysokim, stożkowatym klifie siedział odziany w ciemnofioletowy płaszcz mężczyzna. Krzyżując nogi, jak na tureckim kazaniu, spoglądał w eter, choć w rzeczywistości nie na nim skupiał swój wzrok. Osobnika tego otaczała narysowana na ziemi obręcz. Do wnętrza jej pierścienia wpisane były skomplikowane i trudne do zrozumienia znaki runiczne. Cały rysunek jaśniał fioletowym światłem, unosząc w powietrze drobinki kurzu. Tymczasem umysł siedzącego przebijał się przez ogromne połacie terenów, niczym dalekosiężny sonar, poszukując tylko sobie znanych zjawisk. Po kilku minutach milczenia opuścił wzrok, zaprzestając koncentracji. Miast tego skierował się do kogoś innego, stojącego za nim, ukrytego w mroku. W końcu panowała noc, a czarne niebo przecinał jedynie sierp półksiężyca i kilkanaście słabo widocznych gwiazd.
-Wygląda na to, że mamy nowego gościa - rzekł mężczyzna, poprawiając głęboki kaptur na głowie. Wtem ktoś zachichotał złowieszczo przez zaciśnięte zęby.
-Nareszcie! Długo to trwało. Idę, mam dosyć czekania! - wykrzyknął z entuzjazmem ów "ktoś". Jego głos sprawiał wrażenie, jakby należał do człowieka bardzo młodego, wręcz nastolatka. Tenże właśnie chłopak już miał zamiar wyjść z cienia i opuścić swojego towarzysza, gdy nagle...
-Nie... Mam zamiar udać się tam osobiście - ozwał się trzeci głos. Głęboki, przenikliwy i spokojny, jednak na swój sposób przerażający, nie znający sprzeciwu i nie akceptujący go. Na dźwięk tego głosu cień nastolatka natychmiast cofnął się o krok, a mężczyzna w fiolecie skłonił się nisko.
-Jak sobie życzysz, panie... - odparli chórem młodzieniec oraz zakapturzony.
BO LUDZIE TO DZIWNE STWORZENIA. CHCĄ BYĆ NIEZALEŻNE I NAJLEPSZE, A MIMO TO CHOWAJĄ SIĘ W CIENIU POTĘŻNIEJSZYCH OD SIEBIE DLA POCZUCIA BEZPIECZEŃSTWA. GDZIE TU SENS I LOGIKA? CZY OBOJE ZDECYDOWALI SIĘ SCHRONIĆ W CIENIU NIEPEWNOŚCI?
***
    Nagle, znikąd otworzył oczy w zupełnie obcym miejscu. Siedział na zimnej, martwej, stwardniałej ziemi, czysty, cały i zdrowy. Po spotkaniu z upiorem w bezkresnej pustce nie pozostał żaden ślad. 
-Co? Co to za miejsce? - Naito był niebywale zaskoczony i nieco zdezorientowany. Wyparowało wszystko. Jego wcześniejsza pewność siebie, odporność i opanowanie. Wrócił dawny on w całej swojej okazałości. Chłopak podniósł się natychmiast. Odetchnął z ulgą, gdy nie poczuł bólu.
-Hej! Jest tu ktoś? Gdzie jestem? Co tutaj robię? Czy ktokolwiek mnie słyszy? - jego roztrzęsiony głos odbił się echem. Mógł jednak dokładnie rozejrzeć się dokoła. Krajobraz dokoła niego przygnębiał. Zielonooki dostrzegał jedynie pustkowia. Wyschniętą, spaloną słońcem glebę, której końca nie było widać. Nad horyzontem pojawiało się powoli słońce, zalewając okolicę światłem. Gdzieniegdzie dało się dostrzec większe, czy mniejsze skały lub klify. Największą jednak uwagę przykuwały... ruiny. Ruiny dziesiątek starych, zniszczonych budowli. Niektóre zdążyły się poprzewracać, część wystawała już tylko spod grubej warstwy ziemi. Zbudowane z kamienia, jakiego chłopak jeszcze nigdy nie widział. Kamień ten bowiem był czarny, jak noc i gładki, jak lustro. Kolejne odkrycie gimnazjalisty całkiem wyprowadziło go z równowagi. W oddali, wśród skał, dostrzegł zbliżającą się w jego kierunku ciemną postać, kroczącą ze spokojem i pewnością. Nastolatek nie umiał tego wytłumaczyć, ale wyższość, jaka biła z postawy wędrowca sprawiała, że miał ochotę zapaść się pod ziemię, schować pod jakimś kamieniem.
Nie miał jednak pojęcia, kogo przyjdzie mu spotkać ani jak poważna była sytuacja, w jakiej się znajdował...

Koniec Rozdziału 6
Następnym razem: Połykacz Grzechów - Bachir