niedziela, 28 kwietnia 2013

Rozdział 10: Już nic nie będzie, jak dawniej

ROZDZIAŁ 10

     Zbudziły go promienie słońca spacerujące po jego twarzy. Zew nowego dnia otworzył mu oczy, jednak nie ruszył z miejsca nawet o milimetr. Szatyn leżał na poduszce, wpatrzony w sufit. Był już poniedziałek, czas powrotu do szkoły. Nastolatek nie był jednak w stanie tak po prostu kontynuować swoje normalne życie po tym wszystkim, co spotkało go w ostatni piątek. Poczuł natychmiast, jak skręca go w żołądku.
-Dlaczego do cholery to nie może być tylko sen? Zawsze myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, czy książkach. W dodatku nie mam nawet komu o tym powiedzieć. Kto niby miałby mi uwierzyć, że "zostałem zabity", skoro wróciłem w jednym kawałku? W dodatku pozostają jeszcze oni... Madnessi. Mówił, że przywróci mnie do życia, ale nie wydaje mi się, żeby nie miał w tym żadnego interesu. Na pewno jest jakiś haczyk... - to pomyślawszy, Naito zrzucił z siebie kołdrę i opuścił nogi na podłogę. Jego wzrok przykuło biurko. Na blacie stał stos całkiem nowych książek do gimnazjum - cały zestaw. Kurokawa spuścił głowę poruszony.
-Nawet nie zapytała, co się stało... Gdy powiedziałem, że straciłem podręczniki, tak po prostu mi je kupiła. A ja ją cały czas oszukuję! Zresztą, co miałbym zrobić innego? Powiedzieć jej, że nie mam ani jednego przyjaciela? Że w szkole śmieją się ze mnie? Że mnie poniżają? To by ją chyba zabiło... Kurwa! - zielonooki przygryzł wargę, wstając i udając się do łazienki. Nie mógł już dłużej znieść widoku przyborów szkolnych.
     Gdy w końcu - przebrany i z torbą książek na ramieniu - zszedł na dół, w kuchni o dziwo zastał tylko swoją matkę. Na stole leżał już talerz z dwoma świeżymi tostami. Kobieta stała przed zlewem, odwrócona plecami do syna. Chłopak jakoś nie kwapił się do rozpoczęcia rozmowy. Najzwyczajniej w świecie usiadł i zaczął spożywać w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na myte przez rodzicielkę naczynia. Nie zastanowił go nawet fakt, że było ich trochę za dużo, jak na trzyosobową rodzinę. Po jedzeniu nastolatek miał już wstać i odnieść talerz, ale zatrzymał go głos pani Kurokawy:
-Zostaw, zaraz sama umyję. Lepiej powiedz, jak tam w szkole? Dawno nie mieliśmy okazji o niej porozmawiać - nadspodziewanie szybko zmieniła temat, jakby próbowała zbyć uwagę syna na inny tor. Naito jednak nie był zbyt domyślny, a szczególnie z samego rana.
-Całkiem dobrze, nic ciekawego się nie działo. Czemu pytasz? - wypalił machinalnie zielonooki, starając się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
-Jak to? To chyba normalne, że interesuję się życiem mojego syna, prawda...? - tu zamilkła na chwilę, by po kilku sekundach kontynuować. -Naito... Gdyby coś było nie tak, zaraz mi o tym powiedz, dobrze? Dopóki będziemy sobie o wszystkim mówić, dopóty będziemy też mogli wszystkiemu zaradzić - ton głosu kobiety zmienił się nieznacznie. Tętno szatyna przyśpieszyło.
-Nie mówcie mi, że zaczęła się czegoś domyślać... - przestraszył się chłopak.
-Tak, nie przejmuj się. Przed tobą nic się nie ukryje, więc czemu miałbym coś przemilczeć? - wydukał Naito, śmiejąc się przy tym nerwowo. Zaraz też spojrzał na wyimaginowany zegarek. -Przepraszam, ale muszę już lecieć. Nie chcę się spóźnić. Na razie, mamo! - wykrzyknął żywo, zabierając teczkę i wybiegając z domu z ciężkim sercem.
      Stojąca przed zlewem kobieta wyciągnęła dłonie ze zbiornika. Nie licząc naczyń, był całkiem pusty, a nawet te były zupełnie czyste. Po prostu leżały pod zakręconym kranem.Uwagę przyciągnęła natomiast zadrukowana kartka, trzymana przez kobietę. W oczy rzucał się szczególnie nagłówek, zapisany dużymi, drukowanymi literami - "WYPOWIEDZENIE". Pani Kurokawa, jak na zawołanie uroniła łzę, która powoli opadła na papier. Już wkrótce, w ślad za nią podążyły następne.
-Przepraszam, Naito. Przepraszam... - wycedziła przez zaciśnięte zęby matka nastolatka, szlochając. Nie miała pojęcia, jak przekazać synowi złą nowinę. Nie chciała go martwić, a co ważniejsze - nie miała zamiaru mówić o tym swoim dzieciom, dopóki nie znajdzie jakiegoś rozwiązania.
     -Przepraszam, mamo... Przykro mi - mruknął pod nosem zielonooki, zatrzymując się na ganku, przed zamkniętymi drzwiami. Czuł żal. Odkąd trafił do gimnazjum, wiele faktów ze swego życia po prostu ukrywał przed rodzicielką. Z powodu zachowania kolegów i koleżanek, odizolował się, pogrążył w świecie książek, gier, wierszy. Szukał prostych, ludzkich wzorców zachowań, by zrekompensować sobie ich brak w życiu codziennym. W jego głowie wszystko było proste. Nieskazitelnie dobrzy i warci naśladowania bohaterowie powieści wywarli na nim zgubne przekonanie o tym, jak powinien wyglądać świat. A chłopak? Zachowywał się według tego właśnie przekonania...
     Szedł spokojnym, miarowym krokiem. Nie śpieszyło mu się. Zaczął zawczasu przygotowywać się psychicznie na to, co miało go spotkać. Widział już przed oczyma obraz śmiejącego się Taigo, stojącego nad nim. Na ten widok zacisnął pięści i zadrżał delikatnie. Mijani przez niego ludzie tracili jakiekolwiek znaczenie. Ich szepty i wymowne spojrzenia, kierowane w jego stronę były ignorowane bez żadnych skrupułów. Chłopak stał się, jak duch. Pogrążony w wyimaginowanym świecie niemalże przenikał przez wszystko, co stało na jego drodze. Zachowywał się machinalnie. Odruchowo stawał na czerwonym świetle, odruchowo ruszał na zielonym. Odruchowo rzucał krótkie "przepraszam", ilekroć na kogoś wpadł. To była rutyna, codzienność, bezpieczeństwo. Nie zdawał sobie sprawy, że rutyna ta zostanie wkrótce rozbita na kawałki niewidzialnym młotem.
     Zaraz po cichym przedostaniu się do wnętrza szkoły, Kurokawa ruszył w stronę szafek. Musiał w końcu schować nowe podręczniki, żeby nie musieć ich codziennie nosić. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie swojego numeru, a kolejne kilka minut wprowadzenie kodu. W końcu jednak zdołał otworzyć drzwiczki i... zamarł. Na samym środku schowka leżał wielki kawał psich fekaliów. Chłopak odruchowo zakrył usta dłonią i nadął policzki, jakby miał zamiar wymiotować. Na tylnej ściance szafki widniał narysowany flamastrem napis: "Smacznego!". Tętno Naito przyśpieszyło niezmiernie. Doskonale wiedział, czyją zasługą był jego "prezent". Doskonale też wiedział, że nic nie może z tym zrobić. Kolejny raz dano mu do zrozumienia, jak bardzo jest bezsilny wobec otaczającej go ludzkiej znieczulicy.
BO NADE WSZYSTKO NIE MA NA ŚWIECIE PRAWA, REGUŁY, CZY ŻADNEJ OGÓLNIE PANUJĄCEJ ZASADY, BĄDŹ OBYCZAJU, KTÓREGO BY NIKT NIE POGWAŁCIŁ I NIE RZUCIŁ W KĄT, JAK WYMIĘTEJ SZMATY...
     Do klasy wszedł jako ostatni, gdyż musiał wcześniej uporać się z wyczyszczeniem szafki. Wszyscy siedzieli już w ławkach, jednak dziwnym trafem nauczyciel nie dotarł jeszcze na zajęcia. Naito odetchnął w duchu, mając nadzieję, że tego dnia nie otrzyma żadnej nagany. W istocie, wychowawca jego klasy należał do osób bardzo rzeczowych i ceniących sobie pilność oraz systematykę, co pechowego nastolatka stawiało w dość niekorzystnej sytuacji. Zielonooki ruszył w kierunku swojego miejsca - tradycyjnie, ze spuszczoną głową - próbując nie wchodzić nikomu w paradę. Bez żadnych zajść zdołał nawet usiąść na krześle.
Na ławce czekał na chłopaka kolejny prezent. Tym razem rysunek. Jego lewa strona przestawiała pokracznie narysowanego chłopca, z którego ust sypały się wykrzykniki. Zaraz obok umiejscowiony był znak równości, na którego końcu znajdował się ten sam pokrzywiony chłopiec... powieszony na żyrandolu. Dzieło plastyczne wywarło rzecz jasna kolosalny wpływ na Kurokawę, który zaraz zalał się potem. Łatwo dawał się zestresować. Głównie dlatego, że od małego starał się ze wszech miar unikać stresu.
     Ukradkiem spojrzał w kierunku Kena, który natychmiast samym spojrzeniem zmusił go do zmiany obiektu obserwacji. Szatyn doskonale wiedział, że to on i Baku pobrudzili mu ławkę, ale kompletnie nie miał pojęcia, co mógłby z tym faktem zrobić.
-Przecież to dopiero poniedziałek... Dopiero pierwsza lekcja. Wykończą mnie. Jest coraz gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie, nie przeżyję tutaj... - użalał się nad sobą mentalnie gimnazjalista. Poczerwieniał na twarzy, co nie umknęło uwadze dziewczyn, które zaczęły szeptać coś pomiędzy sobą. Naito już miał zamiar zapaść się pod ziemię, gdy dźwięk otwieranych drzwi zmusił go do zaniechania tejże próby.
     Chwilę później Kurokawa oniemiał. Do klasy dziarskim krokiem wstąpił wysoki, szczupły mężczyzna o lekko pociemniałej cerze, orzechowych oczach i... długich, bladozielonych włosach. Z dziennikiem pod pachą, gwiżdżąc pod nosem, doszedł aż do biurka, by odsunąć sobie krzesło, stanąć twarzą do klasy i z całej siły cisnąć księgą o blat. Odruchowo połowa uczniów podskoczyła w miejscu, w tym również zielonooki, który nie mógł uwierzyć własnym oczom.
-Ohayo, bando spragnionych wiedzy tłumoków! Nazywam się Kawasaki Matsu i od dzisiaj będę zastępował waszego wychowawcę przez czas nieokreślony. Jakieś pytania? - głośno, krótko i całkiem rzeczowo, wybawca czarnowłosego wprawił klasę w osłupienie.
-Ma pan zielone włosy! Nam nie wolno się farbować! Nie jest pan Japończykiem, prawda? Co się stało z panem Takedą? Wygląda pan trochę młodo, jak na nauczyciela, nie sądzi pan? - dziesiątki pytań i komentarzy zaczęły przeplatać się ze sobą, uderzając w hardo uniesione czoło nowego wychowawcy. Naito ze zgrozą dostrzegał oznaki niewłaściwego rodzaju zainteresowania dziewcząt względem nauczyciela.
-Nie mówcie mi, że nawet ten facet ma większe powodzenie ode mnie! - całkowicie załamał się chłopak. Nauczyciel, całkowicie ignorując falę zainteresowania, bądź też czekając, aż młodzież pozwoli mu mówić, stanął przed tablicą. Z intrygującym rozmachem wyszarpnął kredę, po czym serią żwawych, przypominających cięcia ruchów, zaczął zapisywać nań temat. Wkrótce potem usiadł z powrotem na krześle, badawczo przyglądając się uczniom. Jego wzrok przez chwilę utkwił w Kurokawie. Chłopak zauważył niby nic nie znaczące mrugnięcie, skierowane w jego stronę.
-No dobra, ludzie! Bierzmy się do roboty. Sugeruję zacząć od powtórzenia wiadomości z pierwszej wojny feudalnej - rzucił ochoczo zielonowłosy. Zaraz ktoś podniósł rękę do góry, a Matsu przyzwalającym gestem zachęcił osobnika do mówienia.
-Kawasaki-sensei... To w zasadzie miała być lekcja wychowawcza... - powiedział chłopak. -A "feudalna" pisze się przez "u" zwykłe - dodał ktoś inny. -Poza tym nawet nie sprawdził pan obecności - kolejna osoba wbiła nóż w plecy młodemu mężczyźnie. Arab z wyszczerzonymi zębami podrapał się po głowie.
-No tak... Tylko was sprawdzałem. Zdaliście! Hahahahah... - zwrócił się do klasy, kończąc wypowiedź nerwowym śmiechem. Naraz seria szeptów przeszła od ściany do okna, podważając kompetencje nauczyciela. Naito wręcz na własnej skórze poczuł wstyd za poniekąd znajomą osobę.
     Stuk, stuk, stuk! Do uszu Kurokawy dobiegł niepokojący odgłos zza okna. Jako iż jego ławka znajdowała się tuż obok szyby, na samym końcu pomieszczenia, chłopak zwrócił wzrok w tym kierunku. Zadrżał przerażony, jakby ktoś przykładał mu nóż do gardła. Na parapecie po drugiej stronie okna siedział dziwny, czarny stwór, przypominający nieco pokrytą piórami małpę. Na końcach palców - a miał ich sześć przy każdej ręce - znajdowały się okrągłe przyssawki, które teraz przylegały do szyby. Małpiszon miał bardzo małe, idealnie okrągłe oczy oraz krótki ogon. Dociskając pysk do okna, uderzał przeciętym czubkiem jęzora o szkło, ewidentnie patrząc na gimnazjalistę. Zielonooki ze zgrozą przyglądał się cieknącej po szybie ślinie. Szaleńczym ruchem rozejrzał się dokoła.
-Tak, jak myślałem. Nikt go nie widzi... - szepnął w duchu, nie dostrzegając jakichkolwiek oznak przerażenia u kolegów i koleżanek. Po raz kolejny zwrócił się ku pokracznemu upiorowi. Małpiszon rytmicznie napierał na szybę, próbując się przez nią przebić.
-Kurokawa-kun! Mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz? - wybuchł niespodziewanie Kawasaki, posyłając chłopakowi wymowne, poważne spojrzenie.
-Hai, przepraszam... - odparł nastolatek, odrobinę się uspokajając. Zielonowłosy również widział potwora. A przede wszystkim umiał sobie z nim poradzić, co zaprezentował już wcześniej.
-Ależ tu duszno! Pozwólcie, że otworzę okno... - odezwał się Arab, wolnym krokiem ruszając w stronę okna, za którym spoczywało czarne straszydło. Uchyliwszy je nieco, przybliżył twarz do utworzonej przez siebie szczeliny, momentalnie poważniejąc. -Zejdź mi z oczu... Już! - szepnął groźnie w kierunku bestii, a powietrze wokół niego wręcz zadrżało. Podobnie, jak Kurokawa, który jako jedyny słyszał i widział zajście. Upiór naraz zesztywniał, chowając jęzor do paszczy, po czym odlepił się od szkła i... zwyczajnie skoczył w dół, uciekając na knykciach poprzez szkolne boisko.
-No, to na czym stanęło? Ach tak, odmiana czasowników... - kontynuował wyniosłym tonem mężczyzna, niezauważenie klepnąwszy Naito w ramię.
-TO GODZINA WYCHOWAWCZA! - powtórzył ktoś trochę nazbyt stanowczo, a Arab kolejny raz się zaśmiał, drapiąc się z ręką z tyłu głowy.
-Faktycznie jesteście dobrzy. Ani na moment nie przestaliście być czujni... - stwierdził, siadając na swoim miejscu, jakby nigdy nic. Uczniowie patrzyli na niego z zażenowaniem, a czarnowłosy z dezorientacją.
-Jak mogłem być tak głupi? Myślałem, że skoro ludzie znów zaczęli na mnie reagować, wszystko wróciło do normy, ale przecież... ja nadal jestem martwy, prawda? I nadal otaczają mnie Madnessi... W dodatku te wszystkie potwory. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał zwrócić się do niego po pomoc. Ostatnim razem prawie zginąłem... Kusso! Czemu on w ogóle zaczął tu uczyć? Widać od razu, że się na tym nie zna. Śledzi mnie? A może pilnuje, żebym się nie wygadał? Nie, nie mogę mu tak łatwo zaufać. Muszę chociaż raz spróbować poradzić sobie sam... - w umyśle młodego człowieka toczyła się prawdziwa bitwa, którą wygrała jego podejrzliwość i słomiany zapał.
     Choć wciąż pozostawało wiele niewiadomych, jedna rzecz wydawała się jasna. Bo Naito doskonale zdawał sobie sprawę, że już nic nie będzie, jak dawniej...

Koniec Rozdziału 10
Początek arcu nr. 2: Własne miejsce w świecie
Następnym razem: Starzec

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Rozdział 9: Pozwól mi żyć

ROZDZIAŁ 9

     Znowu musiał uciekać. Znowu musiał ratować swoje życie. Na własną rękę, bez niczyjej pomocy. W mieście, w którym nikt nie zauważał jego istnienia. Pędził na złamanie karku, pokracznie pochylając się do przodu. Bał się odwrócić w stronę goniącego go stworzenia. Właśnie w takiej chwili podświadomie zauważał te wszystkie rzeczy. Odkąd został dźgnięty nożem, jego życie diametralnie się zmieniło. Rzucono go w sytuację, której nie rozumiał, kazano robić coś, czego nigdy wcześniej nie robił. Ten sam chuderlawy, strachliwy 15-latek musiał w ciągu kilku godzin przeistoczyć się w osobę całkowicie samodzielną.

NIKT NIE JEST SAMOWYSTARCZALNY. MOŻNA ZNAĆ SIĘ NA WIELU RZECZACH, MOŻNA BYĆ SAMOTNIKIEM, MOŻNA BYĆ OBOJNAKIEM, CZY SOCJOPATĄ... ALE NAWET Z POŁĄCZENIA WSZYSTKICH TYCH CECH NIE STWORZYMY OSOBY, KTÓRA BĘDZIE CAŁKIEM NIEZALEŻNA OD INNYCH.

     Praktycznie w dwóch długich susach przeskoczył ulicę. Kiedy działa na ciebie adrenalina, zwyczajnie zacierają się granice między tym, co wydawałoby się, że potrafisz, a tym, co faktycznie umiesz. Naito łapczywie wyciągał swe dłonie do przodu, odpychając powietrze, rzucając je za siebie, niby ptak, łapiący wiatr w skrzydła. W pełnym pędzie wkroczył w alejkę między dwoma blokami, prawie przewracając się o stojący tam kosz na śmieci. W przerwach między krótkimi, szybkimi oddechami, słyszał odgłos skóry, uderzającej o podłoże. To coś go goniło. Goniło nieustannie, nie okazując zmęczenia. Drapieżnik i ofiara. Myśliwy i zwierzyna. 
-Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego... To na pewno nie jest zwierzę. Przypomina bardziej człowieka, ale czemu ma taką dziwną budowę ciała? I dlaczego, do cholery, próbuje mnie dorwać? Źle zrobiłem. Nie powinienem był uciekać od tego człowieka... może... - tok myślowy przerwało nagłe pojawienie się ściany. Ślepa uliczka. Znikąd, nagle i niespodziewanie. Gimnazjalista z trudem powstrzymał swą głowę od rozbicia się o cegły. Kurokawa odwrócił się dziko do tyłu. Biegło. To coś biegło za nim. Przypominało w ruchu jakiegoś zdeformowanego psa. Przerzucało tylne kończyny do przodu, gdy przednie dotykały ziemi. Ponadto robiło to na tyle szybko, że dzieliło je od zielonookiego jakieś dziesięć metrów.
     Zareagował instynktownie, dostrzegając metalową drabinkę, zwisającą z zardzewiałego balkoniku. Podskoczył gwałtownie, wyciągając dłonie przed siebie, lecz nie zdołał chwycić wysoko zawieszonego szczebla. Tymczasem szkarada była coraz bliżej niego, co tylko wzmocniło jego adrenalinę. Odbił się drugi raz z nieco większym zapałem. Zdołał nawet opuszkiem palca dotknąć metalowego pręta, jednak mimo wszystko runął w dół.
-Przecież nie mogę zginąć w tak durny sposób! - zirytował się, dzikim wzrokiem omiatając swoje tyły. Bestia była blisko. Zbyt blisko. Musiał spróbować ostatni raz. Na nic innego nie starczyłoby mu czasu. Zgiął nogi w kolanach i wlepił wzrok w drabinkę. Rzucił się w górę z siłą nieporównywalną do tej poprzednim razem. Zupełnie, jakby wyleciał w powietrze pod wpływem wybuchu. Jego własne nogi wyniosły go chyba ze trzy metry wyżej w chwili, gdy straszydło wykonywało sus w jego stronę. Wskutek tego, bestia przeniknęła pustą przestrzeń, uderzając pyskiem o ścianę. Kurokawa chwycił się szczebla dopiero, gdy zaczął obniżać pułap. Jak to on jednak, zrobił to w takim stylu, że jednocześnie uderzył drugim nadgarstkiem w metalową poręcz.
-Argh! - krzyknął z bólu, ledwo utrzymując się na jednej ręce. Tylko niebywały fart chłopaka pozwolił mu nie spaść na dół. Powoli, niepewnie ruszył drabinką w stronę balkoniku. Nie miał zamiaru spoglądać za siebie. Obawiał się, że jeśli to zrobi, zakręci mu się w głowie na tyle, by spaść. Los postanowił jednak wynagrodzić mu te obawy, bo już po chwili usłyszał głuche, siarczyste warczenie i... uderzenie o drabinę. Poczuł, jak żołądek wjeżdża mu do przełyku. Przyśpieszył natychmiast, prawie że skokiem dopadając stabilnej platformy. Wychudzone paskudztwo podążało za nim po drabinie, choć robiło to dość nieporadnie. Przypominało raczej wspinającego się na drzewo kota, niż jakiegokolwiek humanoida.
-No nie rób sobie ze mnie jaj! - zakwilił żałośnie Naito. Nie zwlekał jednak z reakcją. Z wciąż bolącym nadgarstkiem rzucił się na blaszane, zardzewiałe schody, ruszając ku dachowi.Te z kolei zakręcały praktycznie co dwie sekundy, tworząc dość wąski teren do poruszania się. Kilkakrotnie Kurokawa niemal utknął między stopniami, gdyż przerwę wypełniała pusta przestrzeń. Jednocześnie na tym krótkim odcinku zdążył stracić dużą część swojej przewagi. Stwór w końcu całkiem ignorował jakiekolwiek nierówności terenu. Odbijał się od poręczy i szczebli, jak kauczukowa piłka. W końcu jednak zielonooki skoczył do przodu, docierając na szczyt bloku. Zaraz też zaczął biec przed siebie, by zatrzymać się na skraju budynku. Tym razem jednak odległość, dzieląca go od ziemi była zbyt duża, by chociaż myśleć o zejściu na dół.
Okręcił się przez lewe ramię, by natychmiast dostrzec dopadającego do dachu maszkarona. W ruchu, pochłonięty przez własną dzikość wyglądał o wiele bardziej nieludzko. I ta właśnie nieludzkość pozwalała mu działać bez zastanowienia, nie dając ofierze chwili wytchnienia.
-Nie wierzę, że to robię... Spójrzmy na to z innej strony. Jeśli tu zostanę, zginę. Jeśli mi się nie uda, zginę. Ale jeśli jednak się uda, będę żył! To będzie jakieś... 33% szans. Kurwa, tak jest jeszcze gorzej! - przekonywał sam siebie gimnazjalista o słuszności własnej decyzji. Stał zwrócony tyłem do napastnika, spoglądając na dach oddalonego o kilka metrów budynku podobnej wysokości do bloku. "Akcja ostatniej szansy" można by powiedzieć. Strachliwe rozważania chłopaka tylko odebrały mu czas, jaki mógł wykorzystać na rozbieg. Wychudzony stwór był już zbyt blisko. Szatyn mógł już tylko wziąć głęboki oddech, cofnąć jedną nogę do przodu, skupić wzrok w punkcie domniemanego lądowania... i skoczyć.
W CHWILI, GDY ZDAJEMY SOBIE SPRAWĘ, ŻE NIE MOŻE BYĆ JUŻ GORZEJ, ROBIMY RZECZY, KTÓRYCH NORMALNIE NIE ODWAŻYLIBYŚMY SIĘ ZROBIĆ. ŻYCIE PRZYZWYCZAJA NAS DO TEGO, ŻE TO SZALEŃSTWO POZWALA NAM ODNIEŚĆ SUKCES. A PRZECIEŻ WYSTARCZY TYLKO CENTYMETR, BY RUNĄĆ W DÓŁ...

     W momencie, gdy stracił grunt pod stopami poczuł, jak ciarki przebiegły mu po plecach. Głęboki oddech rozszedł się w locie, ustępując miejsca nerwowym, krótkim charknięciom. W pierwszej chwili, gdy nastolatek jeszcze się wznosił, zaczął machać rękoma, niby wiosłami, próbując przerzucić ciężar ciała do przodu. Nie zdawał sobie sprawy, jak głupi i bezsensowny był to zabieg. Kilkadziesiąt metrów pustki, które dzieliły go od twardej nawierzchni, skutecznie odebrało mu zdolność logicznego myślenia. A kiedy zaczął obniżać pułap lotu i dostrzegł, że nie zdążył jeszcze przebyć nawet połowy dystansu, zalał się zimnym potem.
Niezależnie od tego, jak wierzgał, jak się starał, nie mógł nic zdziałać. Nie po raz pierwszy zresztą. Znał to uczucie bezsilności. Ale wiedział też, że rzadko decydowało ono o jego życiu, czy śmierci. Ten fakt bolał najbardziej, choć Naito nie zauważał go świadomie. Teraz liczyła się tylko jedna rzecz. Krawędź dachu pobliskiego budynku, piętrząca się coraz bardziej i bardziej, zarzucająca coraz to potężniejszy cień na postać gimnazjalisty.
Dał radę jedynie otrzeć się paliczkami o krawędź dachu. Chropowate cegły poharatały mu skórę na opuszkach palców, śmiejąc się złowrogo, gdy chłopak skierował się ku gruntowi. W tym momencie adrenalina ustąpiła miejsca nadciągającej fali żalu.
-Nie... Dlaczego? Dlaczego do cholery... jestem taki żałosny? Roztrzaskam się o beton, nic nie wnosząc do świata. Heh... Skąd biorę te teksty? Chyba za dużo czytam. A co gorsza, to wszystko w ogóle nie jest poruszające. Wolałbym... zginąć, jak bohaterowie tych wszystkich książek. W chwale, pewny swego, osiągnąwszy to, co było moim celem. Cholera... Uświadomiłem sobie, że... przez całe życie nawet nie miałem żadnego celu... - w chwilach takich, jak ta, czas zwalniał. Również teraz nie zapomniał tego zrobić. Pozwolił, by puste, zielone oczy policzyły dokładnie wszystkie porażki ich właściciela, których były świadkami. Gotowe na śmierć ciało i umysł czekały na nadejście pani z kosą. A w tym samym momencie uświadomiły sobie, jak niewiele jeszcze wiedzą o tym, jak właściwie wygląda proces umierania.
-Strasznie cicho umierasz, mały - znajomy głos dotarł do uszu Kurokawy. W tym samym momencie gimnazjalista poczuł, jak coś chwyta go za kołnierz, niemiłosiernie rozciągając sweter, po czym wlecze za sobą. W locie, w powietrzu, jak liść pędzony wichrem. Podróż ta nie trwała długo. Po chwili odczuł, jak jego ciało zostaje gwałtownie zatrzymane, czemu towarzyszyło stuknięcie podeszew butów o beton. Już w następnej sekundzie "coś" upuściło go, jak skrzynkę jabłek, a pechowiec rzecz jasna uderzył podbródkiem w chodnik. Upadł plecami do góry, toteż nie próbował nawet wstawać na widok czyichś długich nóg.
Stała przed nim ta sama nieznajoma osoba, która zaczepiła go wtedy nieopodal miejsca jego upadku. Ciemny płaszcz i dziwnie wybałuszona czapka ponownie rzuciły mu się w oczy. Osobnik stał tyłem do niego, jednak nie zasłaniał całego widoku. Naito mógł z niemym zaskoczeniem dojrzeć, jak wychudzone monstrum z piskiem odbija się od ścian dwóch przeciwległych budynków, rykoszetując ku ziemi. Wylądowało z plaśnięciem, charcząc złowróżbnie. Tymczasem wybawca zielonookiego z rozmachem zerwał swoje nakrycie głowy, rzucając je za siebie. Jednocześnie zabieg ten oswobodził prawdziwą burzę długich, połyskliwych włosów... o bladozielonym kolorze! Młody mężczyzna miał nieco ściemniałą, arabską bądź indyjską cerę. Jego delikatne rysy twarzy i wąskie usta sprawiały wrażenie kontrastu. Bo orzechowe oczy były gotowe do walki tym bardziej, im bliżej ziemi znajdowały się opadające z nosa okulary.
-Gdybyś tak bardzo nie rzucał się w oczy, pewnie zginąłbyś na dobre. Albo jesteś nazbyt odważny, albo po prostu głupi. Choć w sumie to pierwsze również oznacza głupotę... No nic. Chyba powinienem zająć się twoim nemezis, prawda? - odezwał się kolejny raz mężczyzna, głosem spokojnym, lecz również pewnym siebie.
     Potwór skoczył gwałtownie, odbijając się od podłoża, jak żaba. Wyskoczył z otwartym pyskiem i gotowymi do dźgania pazurami prosto w stronę zielonowłosego. Powietrze rozdarł zachrypiały ryk chudego paskudztwa. Szatyn nawet nie próbował się odezwać. Coś, co emanowało od Araba nie pozwalało mu nawet ruszyć się z miejsca. To uczucie przypominało mu jego rozmowę z Bachirem. Tym razem jednak w swoim wybawcy nie dostrzegał fałszu. O dziwo zaczął czuć się bezpiecznie. Podświadomie zdawał sobie sprawę, że nic mu już nie grozi, w chwili gdy ten dziwny człowiek zasłonił go swym ciałem.
-Nie zgiń. Nie zgiń. Nie daj się zabić z mojego powodu, kimkolwiek jesteś! - tylko tyle myśli zdołał ukształtować w swej głowie Kurokawa, nim stwór dotarł do mężczyzny. Ten zaś wyciągnął tylko prawą rękę w stronę napastnika, pozwalając rękawowi żakietu na rozwarcie się. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia wysunęło się z niego coś długiego i zakończonego ostrzem. Przedmiot ten stanowczo nie powinien zmieścić się wewnątrz poł materiału i nastolatek nawet nie chciał rozwikłać tej tajemnicy. Dojrzał tylko, jak ostrze z łatwością przenika przez pysk, a ostatecznie kark lecącego stwora. Usłyszał już tylko dźwięk przebijanej skóry i chrzęst przesuwających się kręgów. Potwór nawet nie zdążył pisnąć. Jego łapy opadły bezwiednie, podobnie jak nogi, a sam wychudzony humanoid zawisł na broni niedoszłej ofiary. Już po chwili zalśniło jaskrawe światło, a ciało istoty zaczęło powoli, poczynając od stóp, zamieniać się w połyskujący pył, który miast dotykać ziemi, unosił się ku niebu. Naito otworzył szeroko usta w zdumieniu.
W ciągu pół minuty wszelkie ślady po zabitym stworzeniu wyparowały, a tajemniczy przedmiot zielonowłosego wsunął się do jego rękawa. W tym momencie mężczyzna odwrócił się do chłopaka, pochylając się ku niemu z wyciągniętą przyjaźnie ręką.
-Wstawaj. Nie wypada leżeć tak plackiem cały dzień. Świat idzie naprzód, kiedy ty stoisz w miejscu, wiesz? - jego głos był o wiele milszy, niż szatyn mógł przypuszczać po wcześniejszych doświadczeniach. Z niewyjaśnioną ufnością chwycił dłoń wybawcy, by zaraz wstać na równe nogi i otrzepać się z kurzu.
-Arigato. Uratował mi pan życie - pokłonił się głęboko, gdy już zakończył proces czyszczenia. Poczuł się odrobinę niezręcznie z całą tą sytuacją, toteż zaraz zalał się purpurą. Arab uśmiechnął się delikatnie, potrząsając głową.
-To, co zrobiłem przed chwilą jest moją pracą. A tobie zapewne zależy na paru słowach wyjaśnień, co? - ostatnie słowa przywołały u gimnazjalisty wspomnienia z ostatnich przeżyć i natychmiast uzbroiły go w spory zapas rozwagi oraz nieufności.
-Czy... pan też jest Madnessem? - zapytał prosto z mostu, czując jak skacze mu tętno. Zielonowłosy przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, jednak zaraz znów się uśmiechnął.
-W rzeczy samej. Widzę, że trochę już o tym wszystkim wiesz. W takim razie może przejdę do meritum. Skoro już zginąłeś w zwykłym świecie oraz przeszedłeś test Strażnika, powinienem powiedzieć ci parę rzeczy o życiu Madnessa. Pewnie potrzebujesz też paru rad. Sugeruję udać się w miejsce, gdzie będziemy mogli spokojnie porozmawiać i...
-Nie chcę - wypalił bez zastanowienia, jednak zdecydowanie czarnowłosy, w ogóle się nie krępując.
-Jak to? Przecież to tak, jak z grą w warcaby. Nie możesz czuć się w niej pewnie, jeśli nie znasz zasad, no nie? Jako Madness powinieneś...
-Nie rozumie pan - kolejny raz przerwał mu Kurokawa. -Jestem panu bardzo wdzięczny za ratunek, ale NIE CHCĘ być Madnessem. Ja chcę tylko wrócić do domu, do mojej rodziny, do szkoły. Chcę zapomnieć o tym wszystkim i żyć, jak wcześniej.
-Ach tak? No cóż... Z pewnością rzuciło ci się w oczy, że po śmierci nie masz najmniejszego wpływu na los żywych. Jakakolwiek próba interakcji, obojętnie z której strony, spali na panewce. Podobnie nie zostaniesz też wyczuty, usłyszany, czy zobaczony - wyjaśnił przezornie, acz również rozważnie zielonowłosy.
-Wiem. Dlatego właśnie chcę prosić pana o pomoc. Proszę pomóc mi znów powrócić do żywych. Żebym mógł ich dotknąć, porozmawiać z nimi, spędzać swój czas pośród nich. Tylko tego chcę. Dlatego proszę pana jako człowieka... POZWÓL MI ŻYĆ! Błagam, pozwól mi żyć! Nigdy więcej nie wejdę ci w drogę, ale pozwól mi wrócić... do moich bliskich! - wybuchł płaczem, padając na kolana i pochylając głowę niemal do samej ziemi.
-Ahahahahahah! - pacnął się w twarz mężczyzna, śmiejąc w niebogłosy. -Naprawdę ciekawy z ciebie człowiek. Najpierw całkowicie odmawiasz dołączenia do naszej społeczności, a po chwili prosisz mnie o pomoc? Hahaha! Tyle razy odbywałem tę nudną, schematyczną rozmowę. Tylu ludziom tłumaczyłem już o naszym miejscu w tym świecie, ale jesteś pierwszą osobą, która odrzuciła je bez chwili zastanowienia! Wstań, mały - rzekł zielonowłosy, a Naito ponownie zalał się purpurą, podnosząc się wstydliwie i z opuszczoną głową.
-Jak się nazywasz? - zapytał miło Arab.
-Ku... Kurokawa Naito - odparł nieśmiało chłopak, po czym zauważył dłoń na swoim lewym ramieniu, co zmusiło go do wzdrygnięcia się.
-Dziękuję. Zapamiętam to imię. Zrobię to, o co prosiłeś. Sprawię, byś znów mógł dzielić się czasem z innymi ludźmi - gdy tylko to powiedział, nastolatek poczuł, jakby cieniutka płachta materiału zaczęła pokrywać stopniowo całe jego ciało. W rzeczywistości jednak nic nie zauważył, a uczucie to wyparowało po kilku sekundach, kończąc się z tyłu głowy.
-Idź. Wracaj do domu. Zapamiętaj jednak jedno. Ty już jesteś Madnessem, czy ci się to podoba, czy nie. Są takie rzeczy, od których nie można uciec. I przyjdzie taki moment, że będziesz musiał stawić czoła swoim lękom. Wtedy ci pomogę, MY ci pomożemy. Do tego czasu będę cię obserwował, Naito. I nie dziękuj! - ostatnie zdanie zdążył wtrącić Arab dosłownie ułamek sekundy po tym, jak Kurokawa otworzył swoje usta. Już po chwili odprowadzał wzrokiem biegnącego chłopaka.
     Brązowowłosa dziewczyna stała z groźną miną na klatce schodowej. Ręce skrzyżowała na piersiach, a stopą gniewnie uderzała o stopień. Frustracja nastolatki była tym większa, im bardziej zbliżał się zielonooki gimnazjalista. Biegł. Biegł lekko i spokojnie, ignorując zadyszkę. Zupełnie, jakby cieszył się, że w ogóle może jej dostać. A w końcu stanął przed nią w milczeniu i oczekiwaniu.
-Co ty sobie myślisz, do cholery?! Spóźniłeś się na obiad, dawno wystygł. Ja i mama bardzo się napracowałyśmy, żebyś miał czym wypchać tą mordę, a ty pewnie oczywiście zjadłeś coś po drodze! Nie rozumiem, jak można być takim nieodpowiedzialnym! W ogóle nie szanujesz naszej pracy! Gdybyś nie był moim bratem, to tak bym ci...! - niebieskooka nakręcała się coraz bardziej, gdy niespodziewanie chłopak jednym ruchem doskoczył do niej i objął ją czule, jak jeszcze nigdy wcześniej.
-Kocham cię, Nanami. I cieszę się, że jesteś... - wyszeptał cicho do ucha dziewczyny, której natychmiast zmiękło serce i poczerwieniała cera. Jeszcze przez kilka chwil trwali tak, póki zaskoczona nastolatka nie zdołała zebrać słów.
-Dobra już, dobra... Nie podlizuj się. I nie myśl, że nie jestem zła! Po prostu muszę ci wymyślić karę. No idźże, odgrzeję ci ten obiad! - nie udało jej się mimo wszystko ukryć zakłopotania, gdy odpychała od siebie chłopaka i wrzucała go do mieszkania. Uśmiechnęła się jeszcze pod nosem, gdy ten zniknął już w jego wnętrzu.
-Głupek... - mruknęła sama do siebie, zamykając drzwi.
Koniec rozdziału 9
Koniec arcu nr. 1: Życie to nie bajka
Następnym razem: Już nic nie będzie, jak dawniej"