ROZDZIAŁ 10
Zbudziły go promienie słońca spacerujące po jego twarzy. Zew nowego dnia otworzył mu oczy, jednak nie ruszył z miejsca nawet o milimetr. Szatyn leżał na poduszce, wpatrzony w sufit. Był już poniedziałek, czas powrotu do szkoły. Nastolatek nie był jednak w stanie tak po prostu kontynuować swoje normalne życie po tym wszystkim, co spotkało go w ostatni piątek. Poczuł natychmiast, jak skręca go w żołądku.
-Dlaczego do cholery to nie może być tylko sen? Zawsze myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, czy książkach. W dodatku nie mam nawet komu o tym powiedzieć. Kto niby miałby mi uwierzyć, że "zostałem zabity", skoro wróciłem w jednym kawałku? W dodatku pozostają jeszcze oni... Madnessi. Mówił, że przywróci mnie do życia, ale nie wydaje mi się, żeby nie miał w tym żadnego interesu. Na pewno jest jakiś haczyk... - to pomyślawszy, Naito zrzucił z siebie kołdrę i opuścił nogi na podłogę. Jego wzrok przykuło biurko. Na blacie stał stos całkiem nowych książek do gimnazjum - cały zestaw. Kurokawa spuścił głowę poruszony.
-Nawet nie zapytała, co się stało... Gdy powiedziałem, że straciłem podręczniki, tak po prostu mi je kupiła. A ja ją cały czas oszukuję! Zresztą, co miałbym zrobić innego? Powiedzieć jej, że nie mam ani jednego przyjaciela? Że w szkole śmieją się ze mnie? Że mnie poniżają? To by ją chyba zabiło... Kurwa! - zielonooki przygryzł wargę, wstając i udając się do łazienki. Nie mógł już dłużej znieść widoku przyborów szkolnych.
Gdy w końcu - przebrany i z torbą książek na ramieniu - zszedł na dół, w kuchni o dziwo zastał tylko swoją matkę. Na stole leżał już talerz z dwoma świeżymi tostami. Kobieta stała przed zlewem, odwrócona plecami do syna. Chłopak jakoś nie kwapił się do rozpoczęcia rozmowy. Najzwyczajniej w świecie usiadł i zaczął spożywać w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na myte przez rodzicielkę naczynia. Nie zastanowił go nawet fakt, że było ich trochę za dużo, jak na trzyosobową rodzinę. Po jedzeniu nastolatek miał już wstać i odnieść talerz, ale zatrzymał go głos pani Kurokawy:
-Zostaw, zaraz sama umyję. Lepiej powiedz, jak tam w szkole? Dawno nie mieliśmy okazji o niej porozmawiać - nadspodziewanie szybko zmieniła temat, jakby próbowała zbyć uwagę syna na inny tor. Naito jednak nie był zbyt domyślny, a szczególnie z samego rana.
-Całkiem dobrze, nic ciekawego się nie działo. Czemu pytasz? - wypalił machinalnie zielonooki, starając się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
-Jak to? To chyba normalne, że interesuję się życiem mojego syna, prawda...? - tu zamilkła na chwilę, by po kilku sekundach kontynuować. -Naito... Gdyby coś było nie tak, zaraz mi o tym powiedz, dobrze? Dopóki będziemy sobie o wszystkim mówić, dopóty będziemy też mogli wszystkiemu zaradzić - ton głosu kobiety zmienił się nieznacznie. Tętno szatyna przyśpieszyło.
-Nie mówcie mi, że zaczęła się czegoś domyślać... - przestraszył się chłopak.
-Tak, nie przejmuj się. Przed tobą nic się nie ukryje, więc czemu miałbym coś przemilczeć? - wydukał Naito, śmiejąc się przy tym nerwowo. Zaraz też spojrzał na wyimaginowany zegarek. -Przepraszam, ale muszę już lecieć. Nie chcę się spóźnić. Na razie, mamo! - wykrzyknął żywo, zabierając teczkę i wybiegając z domu z ciężkim sercem.
Stojąca przed zlewem kobieta wyciągnęła dłonie ze zbiornika. Nie licząc naczyń, był całkiem pusty, a nawet te były zupełnie czyste. Po prostu leżały pod zakręconym kranem.Uwagę przyciągnęła natomiast zadrukowana kartka, trzymana przez kobietę. W oczy rzucał się szczególnie nagłówek, zapisany dużymi, drukowanymi literami - "WYPOWIEDZENIE". Pani Kurokawa, jak na zawołanie uroniła łzę, która powoli opadła na papier. Już wkrótce, w ślad za nią podążyły następne.
-Przepraszam, Naito. Przepraszam... - wycedziła przez zaciśnięte zęby matka nastolatka, szlochając. Nie miała pojęcia, jak przekazać synowi złą nowinę. Nie chciała go martwić, a co ważniejsze - nie miała zamiaru mówić o tym swoim dzieciom, dopóki nie znajdzie jakiegoś rozwiązania.
-Przepraszam, mamo... Przykro mi - mruknął pod nosem zielonooki, zatrzymując się na ganku, przed zamkniętymi drzwiami. Czuł żal. Odkąd trafił do gimnazjum, wiele faktów ze swego życia po prostu ukrywał przed rodzicielką. Z powodu zachowania kolegów i koleżanek, odizolował się, pogrążył w świecie książek, gier, wierszy. Szukał prostych, ludzkich wzorców zachowań, by zrekompensować sobie ich brak w życiu codziennym. W jego głowie wszystko było proste. Nieskazitelnie dobrzy i warci naśladowania bohaterowie powieści wywarli na nim zgubne przekonanie o tym, jak powinien wyglądać świat. A chłopak? Zachowywał się według tego właśnie przekonania...
Szedł spokojnym, miarowym krokiem. Nie śpieszyło mu się. Zaczął zawczasu przygotowywać się psychicznie na to, co miało go spotkać. Widział już przed oczyma obraz śmiejącego się Taigo, stojącego nad nim. Na ten widok zacisnął pięści i zadrżał delikatnie. Mijani przez niego ludzie tracili jakiekolwiek znaczenie. Ich szepty i wymowne spojrzenia, kierowane w jego stronę były ignorowane bez żadnych skrupułów. Chłopak stał się, jak duch. Pogrążony w wyimaginowanym świecie niemalże przenikał przez wszystko, co stało na jego drodze. Zachowywał się machinalnie. Odruchowo stawał na czerwonym świetle, odruchowo ruszał na zielonym. Odruchowo rzucał krótkie "przepraszam", ilekroć na kogoś wpadł. To była rutyna, codzienność, bezpieczeństwo. Nie zdawał sobie sprawy, że rutyna ta zostanie wkrótce rozbita na kawałki niewidzialnym młotem.
Zaraz po cichym przedostaniu się do wnętrza szkoły, Kurokawa ruszył w stronę szafek. Musiał w końcu schować nowe podręczniki, żeby nie musieć ich codziennie nosić. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie swojego numeru, a kolejne kilka minut wprowadzenie kodu. W końcu jednak zdołał otworzyć drzwiczki i... zamarł. Na samym środku schowka leżał wielki kawał psich fekaliów. Chłopak odruchowo zakrył usta dłonią i nadął policzki, jakby miał zamiar wymiotować. Na tylnej ściance szafki widniał narysowany flamastrem napis: "Smacznego!". Tętno Naito przyśpieszyło niezmiernie. Doskonale wiedział, czyją zasługą był jego "prezent". Doskonale też wiedział, że nic nie może z tym zrobić. Kolejny raz dano mu do zrozumienia, jak bardzo jest bezsilny wobec otaczającej go ludzkiej znieczulicy.
-Dlaczego do cholery to nie może być tylko sen? Zawsze myślałem, że takie rzeczy dzieją się tylko w filmach, czy książkach. W dodatku nie mam nawet komu o tym powiedzieć. Kto niby miałby mi uwierzyć, że "zostałem zabity", skoro wróciłem w jednym kawałku? W dodatku pozostają jeszcze oni... Madnessi. Mówił, że przywróci mnie do życia, ale nie wydaje mi się, żeby nie miał w tym żadnego interesu. Na pewno jest jakiś haczyk... - to pomyślawszy, Naito zrzucił z siebie kołdrę i opuścił nogi na podłogę. Jego wzrok przykuło biurko. Na blacie stał stos całkiem nowych książek do gimnazjum - cały zestaw. Kurokawa spuścił głowę poruszony.
-Nawet nie zapytała, co się stało... Gdy powiedziałem, że straciłem podręczniki, tak po prostu mi je kupiła. A ja ją cały czas oszukuję! Zresztą, co miałbym zrobić innego? Powiedzieć jej, że nie mam ani jednego przyjaciela? Że w szkole śmieją się ze mnie? Że mnie poniżają? To by ją chyba zabiło... Kurwa! - zielonooki przygryzł wargę, wstając i udając się do łazienki. Nie mógł już dłużej znieść widoku przyborów szkolnych.
Gdy w końcu - przebrany i z torbą książek na ramieniu - zszedł na dół, w kuchni o dziwo zastał tylko swoją matkę. Na stole leżał już talerz z dwoma świeżymi tostami. Kobieta stała przed zlewem, odwrócona plecami do syna. Chłopak jakoś nie kwapił się do rozpoczęcia rozmowy. Najzwyczajniej w świecie usiadł i zaczął spożywać w milczeniu, spoglądając od czasu do czasu na myte przez rodzicielkę naczynia. Nie zastanowił go nawet fakt, że było ich trochę za dużo, jak na trzyosobową rodzinę. Po jedzeniu nastolatek miał już wstać i odnieść talerz, ale zatrzymał go głos pani Kurokawy:
-Zostaw, zaraz sama umyję. Lepiej powiedz, jak tam w szkole? Dawno nie mieliśmy okazji o niej porozmawiać - nadspodziewanie szybko zmieniła temat, jakby próbowała zbyć uwagę syna na inny tor. Naito jednak nie był zbyt domyślny, a szczególnie z samego rana.
-Całkiem dobrze, nic ciekawego się nie działo. Czemu pytasz? - wypalił machinalnie zielonooki, starając się nie dać po sobie poznać, że coś jest nie tak.
-Jak to? To chyba normalne, że interesuję się życiem mojego syna, prawda...? - tu zamilkła na chwilę, by po kilku sekundach kontynuować. -Naito... Gdyby coś było nie tak, zaraz mi o tym powiedz, dobrze? Dopóki będziemy sobie o wszystkim mówić, dopóty będziemy też mogli wszystkiemu zaradzić - ton głosu kobiety zmienił się nieznacznie. Tętno szatyna przyśpieszyło.
-Nie mówcie mi, że zaczęła się czegoś domyślać... - przestraszył się chłopak.
-Tak, nie przejmuj się. Przed tobą nic się nie ukryje, więc czemu miałbym coś przemilczeć? - wydukał Naito, śmiejąc się przy tym nerwowo. Zaraz też spojrzał na wyimaginowany zegarek. -Przepraszam, ale muszę już lecieć. Nie chcę się spóźnić. Na razie, mamo! - wykrzyknął żywo, zabierając teczkę i wybiegając z domu z ciężkim sercem.
Stojąca przed zlewem kobieta wyciągnęła dłonie ze zbiornika. Nie licząc naczyń, był całkiem pusty, a nawet te były zupełnie czyste. Po prostu leżały pod zakręconym kranem.Uwagę przyciągnęła natomiast zadrukowana kartka, trzymana przez kobietę. W oczy rzucał się szczególnie nagłówek, zapisany dużymi, drukowanymi literami - "WYPOWIEDZENIE". Pani Kurokawa, jak na zawołanie uroniła łzę, która powoli opadła na papier. Już wkrótce, w ślad za nią podążyły następne.
-Przepraszam, Naito. Przepraszam... - wycedziła przez zaciśnięte zęby matka nastolatka, szlochając. Nie miała pojęcia, jak przekazać synowi złą nowinę. Nie chciała go martwić, a co ważniejsze - nie miała zamiaru mówić o tym swoim dzieciom, dopóki nie znajdzie jakiegoś rozwiązania.
-Przepraszam, mamo... Przykro mi - mruknął pod nosem zielonooki, zatrzymując się na ganku, przed zamkniętymi drzwiami. Czuł żal. Odkąd trafił do gimnazjum, wiele faktów ze swego życia po prostu ukrywał przed rodzicielką. Z powodu zachowania kolegów i koleżanek, odizolował się, pogrążył w świecie książek, gier, wierszy. Szukał prostych, ludzkich wzorców zachowań, by zrekompensować sobie ich brak w życiu codziennym. W jego głowie wszystko było proste. Nieskazitelnie dobrzy i warci naśladowania bohaterowie powieści wywarli na nim zgubne przekonanie o tym, jak powinien wyglądać świat. A chłopak? Zachowywał się według tego właśnie przekonania...
Szedł spokojnym, miarowym krokiem. Nie śpieszyło mu się. Zaczął zawczasu przygotowywać się psychicznie na to, co miało go spotkać. Widział już przed oczyma obraz śmiejącego się Taigo, stojącego nad nim. Na ten widok zacisnął pięści i zadrżał delikatnie. Mijani przez niego ludzie tracili jakiekolwiek znaczenie. Ich szepty i wymowne spojrzenia, kierowane w jego stronę były ignorowane bez żadnych skrupułów. Chłopak stał się, jak duch. Pogrążony w wyimaginowanym świecie niemalże przenikał przez wszystko, co stało na jego drodze. Zachowywał się machinalnie. Odruchowo stawał na czerwonym świetle, odruchowo ruszał na zielonym. Odruchowo rzucał krótkie "przepraszam", ilekroć na kogoś wpadł. To była rutyna, codzienność, bezpieczeństwo. Nie zdawał sobie sprawy, że rutyna ta zostanie wkrótce rozbita na kawałki niewidzialnym młotem.
Zaraz po cichym przedostaniu się do wnętrza szkoły, Kurokawa ruszył w stronę szafek. Musiał w końcu schować nowe podręczniki, żeby nie musieć ich codziennie nosić. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie swojego numeru, a kolejne kilka minut wprowadzenie kodu. W końcu jednak zdołał otworzyć drzwiczki i... zamarł. Na samym środku schowka leżał wielki kawał psich fekaliów. Chłopak odruchowo zakrył usta dłonią i nadął policzki, jakby miał zamiar wymiotować. Na tylnej ściance szafki widniał narysowany flamastrem napis: "Smacznego!". Tętno Naito przyśpieszyło niezmiernie. Doskonale wiedział, czyją zasługą był jego "prezent". Doskonale też wiedział, że nic nie może z tym zrobić. Kolejny raz dano mu do zrozumienia, jak bardzo jest bezsilny wobec otaczającej go ludzkiej znieczulicy.
BO NADE WSZYSTKO NIE MA NA ŚWIECIE PRAWA, REGUŁY, CZY ŻADNEJ OGÓLNIE PANUJĄCEJ ZASADY, BĄDŹ OBYCZAJU, KTÓREGO BY NIKT NIE POGWAŁCIŁ I NIE RZUCIŁ W KĄT, JAK WYMIĘTEJ SZMATY...
Do klasy wszedł jako ostatni, gdyż musiał wcześniej uporać się z wyczyszczeniem szafki. Wszyscy siedzieli już w ławkach, jednak dziwnym trafem nauczyciel nie dotarł jeszcze na zajęcia. Naito odetchnął w duchu, mając nadzieję, że tego dnia nie otrzyma żadnej nagany. W istocie, wychowawca jego klasy należał do osób bardzo rzeczowych i ceniących sobie pilność oraz systematykę, co pechowego nastolatka stawiało w dość niekorzystnej sytuacji. Zielonooki ruszył w kierunku swojego miejsca - tradycyjnie, ze spuszczoną głową - próbując nie wchodzić nikomu w paradę. Bez żadnych zajść zdołał nawet usiąść na krześle.
Na ławce czekał na chłopaka kolejny prezent. Tym razem rysunek. Jego lewa strona przestawiała pokracznie narysowanego chłopca, z którego ust sypały się wykrzykniki. Zaraz obok umiejscowiony był znak równości, na którego końcu znajdował się ten sam pokrzywiony chłopiec... powieszony na żyrandolu. Dzieło plastyczne wywarło rzecz jasna kolosalny wpływ na Kurokawę, który zaraz zalał się potem. Łatwo dawał się zestresować. Głównie dlatego, że od małego starał się ze wszech miar unikać stresu.
Ukradkiem spojrzał w kierunku Kena, który natychmiast samym spojrzeniem zmusił go do zmiany obiektu obserwacji. Szatyn doskonale wiedział, że to on i Baku pobrudzili mu ławkę, ale kompletnie nie miał pojęcia, co mógłby z tym faktem zrobić.
-Przecież to dopiero poniedziałek... Dopiero pierwsza lekcja. Wykończą mnie. Jest coraz gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie, nie przeżyję tutaj... - użalał się nad sobą mentalnie gimnazjalista. Poczerwieniał na twarzy, co nie umknęło uwadze dziewczyn, które zaczęły szeptać coś pomiędzy sobą. Naito już miał zamiar zapaść się pod ziemię, gdy dźwięk otwieranych drzwi zmusił go do zaniechania tejże próby.
Chwilę później Kurokawa oniemiał. Do klasy dziarskim krokiem wstąpił wysoki, szczupły mężczyzna o lekko pociemniałej cerze, orzechowych oczach i... długich, bladozielonych włosach. Z dziennikiem pod pachą, gwiżdżąc pod nosem, doszedł aż do biurka, by odsunąć sobie krzesło, stanąć twarzą do klasy i z całej siły cisnąć księgą o blat. Odruchowo połowa uczniów podskoczyła w miejscu, w tym również zielonooki, który nie mógł uwierzyć własnym oczom.
-Ohayo, bando spragnionych wiedzy tłumoków! Nazywam się Kawasaki Matsu i od dzisiaj będę zastępował waszego wychowawcę przez czas nieokreślony. Jakieś pytania? - głośno, krótko i całkiem rzeczowo, wybawca czarnowłosego wprawił klasę w osłupienie.
-Ma pan zielone włosy! Nam nie wolno się farbować! Nie jest pan Japończykiem, prawda? Co się stało z panem Takedą? Wygląda pan trochę młodo, jak na nauczyciela, nie sądzi pan? - dziesiątki pytań i komentarzy zaczęły przeplatać się ze sobą, uderzając w hardo uniesione czoło nowego wychowawcy. Naito ze zgrozą dostrzegał oznaki niewłaściwego rodzaju zainteresowania dziewcząt względem nauczyciela.
-Nie mówcie mi, że nawet ten facet ma większe powodzenie ode mnie! - całkowicie załamał się chłopak. Nauczyciel, całkowicie ignorując falę zainteresowania, bądź też czekając, aż młodzież pozwoli mu mówić, stanął przed tablicą. Z intrygującym rozmachem wyszarpnął kredę, po czym serią żwawych, przypominających cięcia ruchów, zaczął zapisywać nań temat. Wkrótce potem usiadł z powrotem na krześle, badawczo przyglądając się uczniom. Jego wzrok przez chwilę utkwił w Kurokawie. Chłopak zauważył niby nic nie znaczące mrugnięcie, skierowane w jego stronę.
-No dobra, ludzie! Bierzmy się do roboty. Sugeruję zacząć od powtórzenia wiadomości z pierwszej wojny feudalnej - rzucił ochoczo zielonowłosy. Zaraz ktoś podniósł rękę do góry, a Matsu przyzwalającym gestem zachęcił osobnika do mówienia.
-Kawasaki-sensei... To w zasadzie miała być lekcja wychowawcza... - powiedział chłopak. -A "feudalna" pisze się przez "u" zwykłe - dodał ktoś inny. -Poza tym nawet nie sprawdził pan obecności - kolejna osoba wbiła nóż w plecy młodemu mężczyźnie. Arab z wyszczerzonymi zębami podrapał się po głowie.
-No tak... Tylko was sprawdzałem. Zdaliście! Hahahahah... - zwrócił się do klasy, kończąc wypowiedź nerwowym śmiechem. Naraz seria szeptów przeszła od ściany do okna, podważając kompetencje nauczyciela. Naito wręcz na własnej skórze poczuł wstyd za poniekąd znajomą osobę.
Stuk, stuk, stuk! Do uszu Kurokawy dobiegł niepokojący odgłos zza okna. Jako iż jego ławka znajdowała się tuż obok szyby, na samym końcu pomieszczenia, chłopak zwrócił wzrok w tym kierunku. Zadrżał przerażony, jakby ktoś przykładał mu nóż do gardła. Na parapecie po drugiej stronie okna siedział dziwny, czarny stwór, przypominający nieco pokrytą piórami małpę. Na końcach palców - a miał ich sześć przy każdej ręce - znajdowały się okrągłe przyssawki, które teraz przylegały do szyby. Małpiszon miał bardzo małe, idealnie okrągłe oczy oraz krótki ogon. Dociskając pysk do okna, uderzał przeciętym czubkiem jęzora o szkło, ewidentnie patrząc na gimnazjalistę. Zielonooki ze zgrozą przyglądał się cieknącej po szybie ślinie. Szaleńczym ruchem rozejrzał się dokoła.
-Tak, jak myślałem. Nikt go nie widzi... - szepnął w duchu, nie dostrzegając jakichkolwiek oznak przerażenia u kolegów i koleżanek. Po raz kolejny zwrócił się ku pokracznemu upiorowi. Małpiszon rytmicznie napierał na szybę, próbując się przez nią przebić.
-Kurokawa-kun! Mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz? - wybuchł niespodziewanie Kawasaki, posyłając chłopakowi wymowne, poważne spojrzenie.
-Hai, przepraszam... - odparł nastolatek, odrobinę się uspokajając. Zielonowłosy również widział potwora. A przede wszystkim umiał sobie z nim poradzić, co zaprezentował już wcześniej.
-Ależ tu duszno! Pozwólcie, że otworzę okno... - odezwał się Arab, wolnym krokiem ruszając w stronę okna, za którym spoczywało czarne straszydło. Uchyliwszy je nieco, przybliżył twarz do utworzonej przez siebie szczeliny, momentalnie poważniejąc. -Zejdź mi z oczu... Już! - szepnął groźnie w kierunku bestii, a powietrze wokół niego wręcz zadrżało. Podobnie, jak Kurokawa, który jako jedyny słyszał i widział zajście. Upiór naraz zesztywniał, chowając jęzor do paszczy, po czym odlepił się od szkła i... zwyczajnie skoczył w dół, uciekając na knykciach poprzez szkolne boisko.
-No, to na czym stanęło? Ach tak, odmiana czasowników... - kontynuował wyniosłym tonem mężczyzna, niezauważenie klepnąwszy Naito w ramię.
-TO GODZINA WYCHOWAWCZA! - powtórzył ktoś trochę nazbyt stanowczo, a Arab kolejny raz się zaśmiał, drapiąc się z ręką z tyłu głowy.
-Faktycznie jesteście dobrzy. Ani na moment nie przestaliście być czujni... - stwierdził, siadając na swoim miejscu, jakby nigdy nic. Uczniowie patrzyli na niego z zażenowaniem, a czarnowłosy z dezorientacją.
-Jak mogłem być tak głupi? Myślałem, że skoro ludzie znów zaczęli na mnie reagować, wszystko wróciło do normy, ale przecież... ja nadal jestem martwy, prawda? I nadal otaczają mnie Madnessi... W dodatku te wszystkie potwory. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał zwrócić się do niego po pomoc. Ostatnim razem prawie zginąłem... Kusso! Czemu on w ogóle zaczął tu uczyć? Widać od razu, że się na tym nie zna. Śledzi mnie? A może pilnuje, żebym się nie wygadał? Nie, nie mogę mu tak łatwo zaufać. Muszę chociaż raz spróbować poradzić sobie sam... - w umyśle młodego człowieka toczyła się prawdziwa bitwa, którą wygrała jego podejrzliwość i słomiany zapał.
Choć wciąż pozostawało wiele niewiadomych, jedna rzecz wydawała się jasna. Bo Naito doskonale zdawał sobie sprawę, że już nic nie będzie, jak dawniej...
Na ławce czekał na chłopaka kolejny prezent. Tym razem rysunek. Jego lewa strona przestawiała pokracznie narysowanego chłopca, z którego ust sypały się wykrzykniki. Zaraz obok umiejscowiony był znak równości, na którego końcu znajdował się ten sam pokrzywiony chłopiec... powieszony na żyrandolu. Dzieło plastyczne wywarło rzecz jasna kolosalny wpływ na Kurokawę, który zaraz zalał się potem. Łatwo dawał się zestresować. Głównie dlatego, że od małego starał się ze wszech miar unikać stresu.
Ukradkiem spojrzał w kierunku Kena, który natychmiast samym spojrzeniem zmusił go do zmiany obiektu obserwacji. Szatyn doskonale wiedział, że to on i Baku pobrudzili mu ławkę, ale kompletnie nie miał pojęcia, co mógłby z tym faktem zrobić.
-Przecież to dopiero poniedziałek... Dopiero pierwsza lekcja. Wykończą mnie. Jest coraz gorzej. Jeśli tak dalej pójdzie, nie przeżyję tutaj... - użalał się nad sobą mentalnie gimnazjalista. Poczerwieniał na twarzy, co nie umknęło uwadze dziewczyn, które zaczęły szeptać coś pomiędzy sobą. Naito już miał zamiar zapaść się pod ziemię, gdy dźwięk otwieranych drzwi zmusił go do zaniechania tejże próby.
Chwilę później Kurokawa oniemiał. Do klasy dziarskim krokiem wstąpił wysoki, szczupły mężczyzna o lekko pociemniałej cerze, orzechowych oczach i... długich, bladozielonych włosach. Z dziennikiem pod pachą, gwiżdżąc pod nosem, doszedł aż do biurka, by odsunąć sobie krzesło, stanąć twarzą do klasy i z całej siły cisnąć księgą o blat. Odruchowo połowa uczniów podskoczyła w miejscu, w tym również zielonooki, który nie mógł uwierzyć własnym oczom.
-Ohayo, bando spragnionych wiedzy tłumoków! Nazywam się Kawasaki Matsu i od dzisiaj będę zastępował waszego wychowawcę przez czas nieokreślony. Jakieś pytania? - głośno, krótko i całkiem rzeczowo, wybawca czarnowłosego wprawił klasę w osłupienie.
-Ma pan zielone włosy! Nam nie wolno się farbować! Nie jest pan Japończykiem, prawda? Co się stało z panem Takedą? Wygląda pan trochę młodo, jak na nauczyciela, nie sądzi pan? - dziesiątki pytań i komentarzy zaczęły przeplatać się ze sobą, uderzając w hardo uniesione czoło nowego wychowawcy. Naito ze zgrozą dostrzegał oznaki niewłaściwego rodzaju zainteresowania dziewcząt względem nauczyciela.
-Nie mówcie mi, że nawet ten facet ma większe powodzenie ode mnie! - całkowicie załamał się chłopak. Nauczyciel, całkowicie ignorując falę zainteresowania, bądź też czekając, aż młodzież pozwoli mu mówić, stanął przed tablicą. Z intrygującym rozmachem wyszarpnął kredę, po czym serią żwawych, przypominających cięcia ruchów, zaczął zapisywać nań temat. Wkrótce potem usiadł z powrotem na krześle, badawczo przyglądając się uczniom. Jego wzrok przez chwilę utkwił w Kurokawie. Chłopak zauważył niby nic nie znaczące mrugnięcie, skierowane w jego stronę.
-No dobra, ludzie! Bierzmy się do roboty. Sugeruję zacząć od powtórzenia wiadomości z pierwszej wojny feudalnej - rzucił ochoczo zielonowłosy. Zaraz ktoś podniósł rękę do góry, a Matsu przyzwalającym gestem zachęcił osobnika do mówienia.
-Kawasaki-sensei... To w zasadzie miała być lekcja wychowawcza... - powiedział chłopak. -A "feudalna" pisze się przez "u" zwykłe - dodał ktoś inny. -Poza tym nawet nie sprawdził pan obecności - kolejna osoba wbiła nóż w plecy młodemu mężczyźnie. Arab z wyszczerzonymi zębami podrapał się po głowie.
-No tak... Tylko was sprawdzałem. Zdaliście! Hahahahah... - zwrócił się do klasy, kończąc wypowiedź nerwowym śmiechem. Naraz seria szeptów przeszła od ściany do okna, podważając kompetencje nauczyciela. Naito wręcz na własnej skórze poczuł wstyd za poniekąd znajomą osobę.
Stuk, stuk, stuk! Do uszu Kurokawy dobiegł niepokojący odgłos zza okna. Jako iż jego ławka znajdowała się tuż obok szyby, na samym końcu pomieszczenia, chłopak zwrócił wzrok w tym kierunku. Zadrżał przerażony, jakby ktoś przykładał mu nóż do gardła. Na parapecie po drugiej stronie okna siedział dziwny, czarny stwór, przypominający nieco pokrytą piórami małpę. Na końcach palców - a miał ich sześć przy każdej ręce - znajdowały się okrągłe przyssawki, które teraz przylegały do szyby. Małpiszon miał bardzo małe, idealnie okrągłe oczy oraz krótki ogon. Dociskając pysk do okna, uderzał przeciętym czubkiem jęzora o szkło, ewidentnie patrząc na gimnazjalistę. Zielonooki ze zgrozą przyglądał się cieknącej po szybie ślinie. Szaleńczym ruchem rozejrzał się dokoła.
-Tak, jak myślałem. Nikt go nie widzi... - szepnął w duchu, nie dostrzegając jakichkolwiek oznak przerażenia u kolegów i koleżanek. Po raz kolejny zwrócił się ku pokracznemu upiorowi. Małpiszon rytmicznie napierał na szybę, próbując się przez nią przebić.
-Kurokawa-kun! Mógłbyś chociaż udawać, że mnie słuchasz? - wybuchł niespodziewanie Kawasaki, posyłając chłopakowi wymowne, poważne spojrzenie.
-Hai, przepraszam... - odparł nastolatek, odrobinę się uspokajając. Zielonowłosy również widział potwora. A przede wszystkim umiał sobie z nim poradzić, co zaprezentował już wcześniej.
-Ależ tu duszno! Pozwólcie, że otworzę okno... - odezwał się Arab, wolnym krokiem ruszając w stronę okna, za którym spoczywało czarne straszydło. Uchyliwszy je nieco, przybliżył twarz do utworzonej przez siebie szczeliny, momentalnie poważniejąc. -Zejdź mi z oczu... Już! - szepnął groźnie w kierunku bestii, a powietrze wokół niego wręcz zadrżało. Podobnie, jak Kurokawa, który jako jedyny słyszał i widział zajście. Upiór naraz zesztywniał, chowając jęzor do paszczy, po czym odlepił się od szkła i... zwyczajnie skoczył w dół, uciekając na knykciach poprzez szkolne boisko.
-No, to na czym stanęło? Ach tak, odmiana czasowników... - kontynuował wyniosłym tonem mężczyzna, niezauważenie klepnąwszy Naito w ramię.
-TO GODZINA WYCHOWAWCZA! - powtórzył ktoś trochę nazbyt stanowczo, a Arab kolejny raz się zaśmiał, drapiąc się z ręką z tyłu głowy.
-Faktycznie jesteście dobrzy. Ani na moment nie przestaliście być czujni... - stwierdził, siadając na swoim miejscu, jakby nigdy nic. Uczniowie patrzyli na niego z zażenowaniem, a czarnowłosy z dezorientacją.
-Jak mogłem być tak głupi? Myślałem, że skoro ludzie znów zaczęli na mnie reagować, wszystko wróciło do normy, ale przecież... ja nadal jestem martwy, prawda? I nadal otaczają mnie Madnessi... W dodatku te wszystkie potwory. Jeśli tak dalej pójdzie, będę musiał zwrócić się do niego po pomoc. Ostatnim razem prawie zginąłem... Kusso! Czemu on w ogóle zaczął tu uczyć? Widać od razu, że się na tym nie zna. Śledzi mnie? A może pilnuje, żebym się nie wygadał? Nie, nie mogę mu tak łatwo zaufać. Muszę chociaż raz spróbować poradzić sobie sam... - w umyśle młodego człowieka toczyła się prawdziwa bitwa, którą wygrała jego podejrzliwość i słomiany zapał.
Choć wciąż pozostawało wiele niewiadomych, jedna rzecz wydawała się jasna. Bo Naito doskonale zdawał sobie sprawę, że już nic nie będzie, jak dawniej...
Koniec Rozdziału 10
Początek arcu nr. 2: Własne miejsce w świecie
Następnym razem: Starzec