poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Rozdział 19: Mój przyjaciel - nowy w szkole

ROZDZIAŁ 19

     -Tak nagle zniknął... Ciekawe, o co mu chodziło? - mówił sam do siebie Naito, powoli zmierzając w kierunku domu. Od spotkania z Rinjim towarzyszył mu dziwny nastrój. Nie był pewny, jakiego rodzaju uczucia były z nim związane, jednak wyrażał pewne zaciekawienie nowym znajomym. 
-Rinji-san to pierwszy Madness, którego spotkałem od dłuższego czasu. Wygląda na to, że nie jest jednym z Połykaczy Grzechów, przed którymi ostrzegał mnie sensei. Ale pomyśleć, że jest tak silny... Czy naprawdę stanę się taki po treningu z Matsu-san'em? W dodatku ta "prawa ręka Generała"... Nie miałem pojęcia, że mój nauczyciel jest kimś tak ważnym. W sumie to prawie nic o nim nie wiem. Rinji-san zostawił mnie zaraz po tym, jak dowiedział się, że on też mieszka w Akashimie. Czyżby poszedł się z nim spotkać? Nie zdziwiłbym się. Wydaje się być naprawdę dziwnym człowiekiem, ale chyba jest w porządku... Może się jeszcze spotkamy - Kurokawa rozmawiał wewnętrznie sam ze sobą, a gdy w końcu stanął przed swoim domem, słońca nie dało się już dojrzeć. I w tym właśnie momencie wzdrygnął się, przypominając sobie o jednej, ważnej rzeczy.
-O nie! Nie mam na sobie powłoki duchowej! - krzyknął bezradnie, jednak zaraz miał ochotę się śmiać. Po zaledwie kilku dniach zaczął używać tego typu pojęć, jakby były jego chlebem powszednim. Zaraz też przeszła mu ochota na śmiech, a przyszło zażenowanie. Teoretycznie nie mógł nawet dostać się do własnego domu, a praktycznie i tak nikt by go nie zauważył. Zielonooki już miał zamiar poszukać kartki i długopisu, by napisać rodzinie list, z którego wynikałoby, że śpi u kolegi, ale coś mu w tym przeszkodziło. Mówiąc dokładniej - ktoś, a właściwie - jego głos.
-Yo! Więc to tutaj mieszkasz, tak? Czekałem na ciebie tak długo, że w międzyczasie poszedłem spotkać się ze znajomym - od przeciwnej strony chodnika nadszedł nie kto inny, jak Okuda Rinji, z zawodowym uśmieszkiem na twarzy i rękoma w kieszeniach.
-Och... Hej - rzucił niepewnie szatyn, na chwilę przestając panikować, zmuszony do tego przez sytuację.
-Coś nie tak? Nie nałożyłeś powłoki. Nie polecam ruszać do kolejnej walki - niebieskooki wyszczerzył białe ząbki, delikatnie przekrzywiając głowę. Podszedł jednocześnie bliżej gimnazjalisty, przyglądając mu się uważnie, jakby nadal nie wierzył, że ktoś taki ma tak sławnego Mentora.
-Taak... bo widzisz... nie mam bladego pojęcia, jak to się robi i tak jakby... utknąłem tutaj - nastolatek nie wiedział, jak lepiej to ująć, ale doskonale słyszał, że brzmiał dość żałośnie.
-Żartujesz! Przecież to podstawa podstaw! Madness powinien umieć robić takie rzeczy z palcem w dupie. Naprawdę jesteś potwornym amatorem... - albinos pokręcił głową z niedowierzaniem, chwytając kolegę po fachu za bark. Nie minął moment, a delikatna poświata otoczyła jego dłoń, przenosząc się zaraz na ciało Naito tak ciasno, by nie dało się jej dojrzeć.
-Wow, dzięki! Przepraszam, że musiałeś się fatygować...
-Stop! - wyrazy wdzięczności Kurokawy zostały natychmiastowo zatrzymane. -Nienawidzę, kiedy mówisz tak formalnie. Ile ty masz lat? 40? Nikt normalny tak nie mówi, powinieneś się tego oduczyć. Nie... JA powinienem cię tego oduczyć. A żeby tego dokonać, nie odstąpię cię na krok przez najbliższy tydzień. Mówiąc wprost... mógłbyś mnie przenocować, bo nie mam gdzie mieszkać? - pompatyczna przemowa została zakończona niewinną, lizusowską puentą, tak silnie wyrywającą z butów, że zielonooki skrzywił się lekko.
-Mogłeś od razu mnie o to poprosić... - wymamrotał bezradnie szatyn. -Jasne, jeśli chodzi tylko o to, to z chęcią ci się odwdzięczę za pomoc...
-Okej, wchodzimy! - przerwał Okuda, całkowicie tracąc swój przymilający się ton i jakby nigdy nic pakując się do cudzego domu, co słusznie wytrąciło gospodarza z równowagi. W międzyczasie narzucając na siebie powłokę, białowłosy przekroczył próg, a zaraz za nim pobiegł gimnazjalista.
***
     -Ach, jesteś kolegą ze szkoły mojego syna? Naito nigdy nikogo nie przyprowadza. Cieszę się, że zaczął - zaszczebiotała zadowolona pani Kurokawa, uśmiechając się miło do gościa. Zaciekawiona Nanami również zeszła na dół, najpewniej nie wierząc w to, że jej brat sprowadził kogoś do domu. 
-Zgadza się, jestem jego najlepszym przyjacielem. Okuda Rinji, miło mi - umocnił swoją pozycję albinos, z wyszczerzonymi zębami opierając rękę na barkach jak dotąd milczącego szatyna.
-Cieszę się, że mogę cię poznać. Zostaniesz na kolacji, Rinji-kun? - zapytała przymilnie kobieta. Matka Naito zawsze cieszyła się na widok gości, a ci nie przybywali zbyt często. Zielonooki był coraz bardziej zdeprymowany łatwością, z którą jego "najlepszy przyjaciel" zjednywał sobie innych ludzi.
-Jeśli to nie problem, to będę zaszczycony - kobieta cała w skowronkach zniknęła w kuchni, a Nanami zbliżyła się do chłopaków z nieposkromioną ciekawością. Już w tym momencie czarnowłosy miał złe przeczucia.
-Nie przedstawisz mnie? - dziewczyna zwróciła się do brata, który natychmiast ciężko westchnął.
-Rinji, to moja starsza siostra, Nanami. Nanami, to Rinji - wyrzekł machinalnie gimnazjalista, całkiem wyprany z entuzjazmu, a wręcz przepełniony wątpliwościami. W przeciwieństwie do białowłosego...
-Nanami... Ładne imię. Pasuje do ciebie. Też jesteś ładna - wystrzelił zalotnie albinos, przysuwając się nieco bliżej. Ewidentnie nie zdawał sobie sprawy, jak pusto i głupio zabrzmiał.
-Nic z tego... choćbyś miał być ostatnim mężczyzną na ziemi - łup! Dziewczyna powiedziała to tak lekko, niespodziewanie, a jednocześnie z tak ciepłym uśmiechem, że zdawałoby się, że rozbiła chłopaka na kawałki. Faktycznie wydał się nieco przygaszony i nie powiedział już nic, póki Nanami nie zniknęła mu z oczu.
-Nie jesteś pierwszym ani ostatnim, nie martw się - i to zdanie Kurokawa wygłosił machinalnie oraz bez przejęcia. W pewnym sensie był nawet zadowolony, że starania Rinjiego w stronę "przejęcia" jego domu zostały stłumione w zarodku. Z drugiej strony po prostu przyzwyczaił się do tego typu zachowań ze strony swojej siostry.
***
     Kwadrans później cała czwórka zasiadła razem do stołu, z czego najbardziej zadowolona była pani domu. Na środek powędrowała brytfanna z pokrojoną w paski pieczenią, a zaraz obok spora miska ryżu oraz druga, pełna podsmażonych na patelni warzyw. Okuda miał już zamiar rzucić się w kierunku jedzenia, gdy zauważył, że reszta domowników spogląda na niego w milczeniu.
-Rinji-kun, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale w tym domu nie je się z nakryciem głowy. Czy mógłbyś zdjąć czapkę? - milczenie przerwała matka Naito i Nanami, nie tracąc swojego przyjemnego tonu głosu oraz uśmiechu na twarzy. Zaskoczony albinos pokiwał tylko głową. W mgnieniu oka czarna czapka została ściągnięta i położona na kolanach, a obydwie damy wytrzeszczyły oczy. Nie wiedzieć czemu, aż do tej pory nie zauważyły białych kosmyków, wystających spod nakrycia głowy, a trwające teraz w nieładzie, "wyprane" włosy przyciągały wzrok, jak nic innego.
-Wow, jakiej farby używasz? Wyglądają, jak prawdziwe! - zawołała z zaintrygowaniem Nanami.
-Farby? Wyglądają? One są prawdziwe. Z takimi się urodziłem. To takie dziwne? - Rinji nie miał bladego pojęcia, skąd to zaskoczenie u jego gospodarzy, ale odpowiedź chłopaka wywołała chwilowe milczenie, które przerwała dopiero pani domu, cicho chrząkając.
-No jedzmy już, zanim wystygnie. Ty pierwszy, Rinji-kun, jesteś w końcu gościem - rzekła kobieta, na powrót przyjmując swój miły wyraz twarzy. Na reakcję nie musiała długo czekać. Trzy plastry pieczeni, kopiasta porcja ryżu i spora garść warzyw znalazły się na talerzu tak szybko, że trudno było uwierzyć, iż tego chłopaka w ogóle karmiono.
-Itadakimatsu! - zawołał rozradowany Okuda, od razu kosztując jedzenia, a jego twarz już po pierwszym kęsie wykrzywiła się przez szeroki, błogi uśmiech. 
-To jest pyszne! Świetnie pani gotuje! - krzyknął z pełną buzią. Może niezupełnie kulturalnie, ale z pewnością szczerze. Tak zachowywał się albinos. I choć zdawał się mieć w sobie coś z lizusa, sprawiał wrażenie, jakby nie był specjalnie obeznany w sprawach rodzinnych, czy też obyczajowych.
-Tak myślisz? Śmiało, częstuj się. Starczy dla wszystkich - ucieszyła się natomiast kobieta. W tym momencie reszta rodziny zaczęła jeść, a Naito zaczął się zastanawiać, w jaki sposób zacząć rozmowę. W końcu zobowiązał się do przenocowania "najlepszego przyjaciela" u siebie, nawet jeżeli trochę tego żałował.
-Właściwie to... Rinji chciał... to znaczy... byłby wdzięczny... ech... Czy może tu dzisiaj nocować? Jest już późno, a mieszka daleko stąd - na nic zdawały się próby ułożenia w głowie zdania i powtórzenia go na głos. Zielonooki zawsze był potwornie spięty w tego typu sytuacjach, stąd kiepskie możliwości wysławiania się.
-Oczywiście, jeśli tylko jego rodzice się na to zgodzą... - odparła z uśmiechem pani domu, na co Okuda wypuścił z ręki widelec, robiąc kamienny wyraz twarzy. Tak jakby powiało chłodem od jego wcześniej roześmianej i radosnej osoby. Nastolatek bez słowa podniósł narzędzie z podłogi, a gdy jego głowa wynurzyła się spod stołu, pogodna wersja albinosa powróciła.
-Przepraszam, niechcący. Zjem i zaraz do nich zadzwonię - rozładował napięcie, ale kwestia noclegu nie została już poruszona aż do momentu, gdy każdy odszedł od stołu.
***
     Szatyn nie widział, by jego gość faktycznie do kogokolwiek zadzwonił i był pewny, że chciał tylko urwać temat, choć nie znał powodu. Tak, czy inaczej, rodzice Rinji'ego "zgodzili się" na pobyt syna u "przyjaciela", więc i matka Kurokawy nie robiła najmniejszych problemów. Pierwotnie białowłosy miał spać na łóżku gimnazjalisty, jednak wolał najzwyczajniej rozłożyć sobie materac jak najbliżej okna, by mieć dobry widok na rozgwieżdżone niebo.
     Zielonooki wrócił z łazienki, gotów do snu, by zastać lokatora rozwalonego na materacu bez oznak życia. Szatyn westchnął ciężko. Było wiele rzeczy, o które chciał zapytać białowłosego i wiele rzeczy w jego zachowaniu, proszących się o jakiś komentarz. Tymczasem wyglądało na to, że Okuda uderzył w kimono, a Naito mógł już tylko położyć się na swoim łóżku, wpatrzony w sufit. Zaśnięcie nie było mimo wszystko tak proste, jak oczekiwał. Po pierwsze wciąż wszystko go bolało, a po drugie wspomnienia z odbytej walki nadal go nawiedzały.
-Może faktycznie nie jestem już teraz taki bezradny, ale Rinji jest ode mnie o wiele silniejszy. Ledwo udało mi się wygrać z jednym Spaczonym, a on pokonał ośmiu za jednym zamachem... Jeśli tak dalej pójdzie to zginę, zanim będę w stanie tak walczyć - nastolatek bił się z myślami. Podstawowym mankamentem jego charakteru był fakt, że zawsze patrzył na samego siebie z góry. Niezależnie od tego, co mu się udało, zawsze widział tylko to, czego mu brakowało. To niezdrowe podejście nie mogło więzić go przez całe życie i wiedział, że prędzej, czy później, będzie musiał coś z tym zrobić.
-A z tym trenowaniem ciebie, wcale nie żartowałem - Rinji wypalił nagle, aż szatyn podskoczył na łóżku. -Brakuje ci luzu i pewności siebie. Bez pewności siebie, trudniej o determinację. Jeśli będziesz sobie mówił, że nie dasz rady, czy zastanawiał się, jak bardzo jesteś żałosny, trudniej ci będzie coś osiągnąć. Zostanę tutaj jeszcze jakiś tydzień i mam zamiar coś z tobą zrobić. Przy okazji odciążę Matsu-samę w kwestii polowania na Spaczonych - znów to samo. Kurokawa nie zaprzeczał, że jego towarzysz miał rację, ale jego problemem było to, iż nie umiał wyciągnąć z tego wniosków, a raczej wprowadzić tychże wniosków w życie.
-Ech... To nie takie proste, Rinji-s... Rinji - szatyn powstrzymał się przed zwrotem grzecznościowym. -Wątpię, żebyś zmienił mnie w swoją własną kopię w ciągu tygodnia.
-Hahahah! Kopię? Nie, może nie. Mimo wszystko, gdy zaliczysz pasmo zwycięstw, osiągniesz parę rzeczy, które chciałeś osiągnąć... to na pewno cię zmieni. A jeśli nie... na pewno przyjdę na twój pogrzeb. Hahahah! - albinos zaśmiał się w miejscu, w którym zielonookiemu zjeżyły się włosy na głowie. Po chwili jednak zamilkł na dłuższą chwilę i ponownie sprawiał wrażenie, jakby zasnął.
-Naito... - nic bardziej mylnego. -masz naprawdę wspaniałą rodzinę - te słowa zbiły gimnazjalistę z tropu, zważywszy na powagę i coś w rodzaju nostalgii w głosie Rinji'ego. -Dbaj o nich. Drugiej tak dobrej matki... i tak ładnej siostry nie będziesz miał.
-Tak... wiem - Kurokawa uśmiechnął się pod nosem. -A co z tobą, Rinji? Co z twoją rodziną? - zapytał po chwili, nie zastanawiając się nad tym tematem od zajścia podczas kolacji. Okuda zamilkł na chwilę i wydawałoby się, że już nic nie powie.
-Moja rodzina... jest trochę mniej liczna, to wszystko - odparł po jakimś czasie białowłosy, po czym przewrócił się na bok, plecami do gospodarza. -Dobranoc - dodał jeszcze i więcej się nie odezwał.
-Taa... Dobranoc - Naito poczuł dziwne ukłucie w sercu, jakby powiedział coś niewłaściwego, dotknął otwartej rany. Nie próbował jednak wznowienia rozmowy, a wyrzuty sumienia dręczyły go jeszcze, póki nie zasnął.
***
     Powieki Kurokawy rozsunęły się, a zielone oczy zaczęły błądzić po pomieszczeniu. Chłopak ziewnął, unosząc się do pozycji półleżącej. W tym też momencie spostrzegł, że Rinji zniknął. Jego materac został schowany, a poduszka i kołdra leżały złożone na krześle.
-To przeze mnie? - zastanowił się nastolatek, markotniejąc z samego rana, po czym czym prędzej zsunął się z łóżka, kierując swe kroki ku parterowi, gdzie jego siostra właśnie kończyła śniadanie, a matka stała nad zlewem. Ten właśnie widok zaabsorbował uwagę nastolatka w jednej chwili.
-Mama? Nie jesteś w pracy? - zapytał zaskoczony, a kobieta drgnęła niepokojąco, wymieniając niezauważalnie spojrzenia ze swoją córką. Odwróciła wzrok w stronę syna, uśmiechając się nieznacznie.
-Nie, wzięłam sobie wolne do poniedziałku. Ostatnio byłam... trochę zmęczona - wyjaśniła natychmiast.
-Och, okej. Nie widziałyście może Rinji'ego? Nigdzie go nie ma - chłopak zmienił temat, spoglądając na obie przedstawicielki płci przeciwnej, jednak to Nanami zabrała głos.
-Wyszedł jakiś czas temu. Powiedział, że idzie wcześniej, żeby porozmawiać z nauczycielem i że spotkacie się na miejscu - zielonooki westchnął z politowaniem, nie mogąc wyjawić rodzinie powodu.
-Dobre sobie. On nie chodzi do szkoły. Niech to! Powinienem był go przeprosić, a teraz już go nie znajdę - zdenerwował się Naito, szybko wracając na górę.
***
     Określenie Naito jako kogoś, kto doskonale widzi swoje błędy i umie wczuć się w czyjąś sytuację było nie tyle chwalebne, co po prostu prawdziwe. Czasem jednak szukał swojej winy tam, gdzie jej nie było, bo bał się zarzucić komuś błąd. "Błogosławieństwem i klątwą obłożony" - taki był młody Kurokawa. 
     Zmierzając na zajęcia, nie przestawał myśleć o zeszłej nocy, a wręcz przeciwnie - zaczął zastanawiać się, o co konkretnie mogło chodzić Okudzie. Jakaś jego cząstka próbowała wierzyć, że po prostu niezbyt dobrze dogadywał się ze swoją rodziną, jednak po ostatnich doświadczeniach miał złe przeczucia. Tak pogrążony w myślach dotarł na teren szkoły, nie zwracając uwagi na szepczące mu za plecami osoby. Bez zastanowienia przeszedł przez plac, docierając do środka, gdzie nie zareagował na żadną zaczepkę, bo po prostu ich nie usłyszał. Najzwyczajniej w świecie udał się dalej, choć co chwilę ktoś spoglądał na niego i szeptał coś do siedzącej najbliżej osoby. Powód takiego zachowania miał niedługo wyjść na jaw.
     Wszyscy zajęli swoje miejsca w ławkach, czekając na nauczyciela języka japońskiego. Baku i Ken dotarli do klasy nieco później, niż cała reszta, jednak fartownie uniknęli jakichkolwiek konsekwencji. Jedynie Ken zatrzymał się na moment przy ławce Kurokawy, uderzając w nią pięścią, by skupić wreszcie jego uwagę. Dopiero ten gest sprawił, że zielonooki wręcz podskoczył na swoim miejscu. Z zakłopotanym wyrazem twarzy spojrzał na agresora, nie wiedząc, co zamierza.
-Pamiętaj o obietnicy. Taigo odbierze dzisiaj od ciebie pieniądze. Będzie dla ciebie lepiej, jeśli nie będziemy musieli się po ciebie fatygować... - wycedził przez paskudne, żółte od papierosów zęby, a szatyn przełknął ślinę, kiwając głową. Został jeszcze tylko trzepnięty po głowie "dla sportu", a gdy Ken usiadł na swoim miejscu, drzwi do klasy otworzyły się. Zaskakującym natomiast był fakt, że w drzwiach stanął nie nauczyciel japońskiego, a wychowawca gimnazjalistów. Zielonowłosy z uśmiechem wszedł do pomieszczenia, a za nim kroczył nie kto inny, jak... Rinji.
-Ohayo! Wiem, że to nie moje zajęcia, ale chciałbym wam kogoś przedstawić. Ten tutaj tymczasowo dołączy do waszej klasy. To uczeń z wymiany, więc bądźcie dla niego mili - sensei wygłosił standardową formułkę, poklepując Okudę po ramieniu i pośpiesznie wychodząc.
-Czy ten człowiek chce doprowadzić do linczu? - Kurokawa wręcz się załamał na widok "najlepszego przyjaciela", niezależnie od tego, jak dziwnie brzmiało takie sformułowanie.
-Yo - albinos pomachał wpatrzonym w niego gimnazjalistom. -Jestem Okuda Rinji, miło mi was poznać - dodał niezbyt entuzjastycznym tonem, ruszając wgłąb klasy, by znaleźć sobie miejsce.
-Siemka - przywitał się wesoło z zielonookim, a ten natychmiast poczuł na sobie wzrok połowy kolegów i koleżanek, wzbogacony nieznacznymi szeptami. Dodatkowo białowłosy usiadł tuż za nim.
-Na szczęście ma na sobie czapkę... - wyglądało na to, że szatyn pomyślał o tym w złym momencie. Nagle do pomieszczenia wparował nauczyciel japońskiego, chrząkając coś pod nosem i stając szybko za biurkiem z dziennikiem w ręku. Najwidoczniej właśnie został poinformowany o nowym uczniu.
-Pan... Okuda jest dzisiaj z nami? - zapytał skrzeczącym głosem, a ręka Rinji'ego wystrzeliła w górę. Ten jednak nie powiedział ani słowa. Mężczyzna przyjrzał mu się badawczo, po czym rzekł:
-To niegrzeczne nosić czapkę w klasie. Proszę ją natychmiast zdjąć! - nakazał nauczyciel, a nastolatek westchnął tylko bezradnie i trochę arogancko, po czym ściągnął nakrycie głowy. Białe, jak śnieg włosy rozsypały się na wszystkie strony, wzbudzając natychmiast głośny szmer, ciągnący się przez całą klasę. "Co to za dziwadło?", "On też się farbuje?", "Wygląda, jak postać z anime" - tego typu komentarze dało się słyszeć z ust uczniów, a Kurokawa - szybko połączony w umysłach reszty z albinosem - uderzył twarzą o ławkę z miną idącego na ścięcie.
-No to koniec. Żegnaj, nadziejo na normalne życie - pisnął w duchu.

Koniec rozdziału 19
Następnym razem: Pogromca

czwartek, 15 sierpnia 2013

Rozdział 18: Ściąć ich wszystkich - kosiarz Rinji

ROZDZIAŁ 18

     Zaopatrzona w dziesięć ostrych szponów łapa Spaczonego ugodziła w plecy Kurokawy. Zdawałoby się, że powinna wbić się w nie, jak w masło, jednak najzwyczajniej w świecie... odbiła się od nich, jak od metalowej blachy. Potwór cofnął się trochę, przyćmiony siłą własnego ciosu i najwyraźniej zaskoczony porażką. Tymczasem szatyn wyciągnął delikatnie nogę chłopca spod korzenia drzewa, stawiając go na równe nogi. Uśmiechnął się doń delikatnie, patrząc na ocierane przez malca łzy, które przypominały mu jego samego. Nie był pewny, dlaczego rzucił się mu na ratunek. Może przez to, że zaczął wołać ojca, którego zielonooki nie widział od wielu lat?
-Uciekaj stąd, mały. Biegnij jak najdalej, a ja go zatrzymam - były to ostatnie słowa, które gimnazjalista wypowiedział z tą nieuzasadnioną pewnością siebie. A przecież ona tak szybko znikała... Chłopczyk kiwnął głową ze zrozumieniem i dziwnie spojrzał na swojego wybawce, jakby próbował powiedzieć: "Dziękuję", jednak nie umiał wydobyć z siebie głosu. Szatyn popchnął go jeszcze lekko, by popędzić uratowanego. Wkrótce dziecko rzuciło się do ucieczki, a nastolatek powstał na równe nogi, obracając się wolno w stronę potwora.
-Wystarczy, że umarłeś raz... - rzucił jeszcze w eter, czując jak ostatnie skrawki jego odwagi, przelatują mu między palcami. Zacisnął zęby, przyglądając się swojemu przeciwnikowi. Nie tylko nie widział szansy, by uciec mu w obecnej sytuacji, ale również nie potrafił. Jego nogi nagle stały się niesamowicie ciężkie i otępiałe, jakby próbował przepchnąć nimi samochód.
-To przez to? - chłopak przypomniał sobie swój niedawny sus pomiędzy walczących. Zaklął w duchu, podsumowując stan swojego ciała. Nie mogło być gorzej. Cały poobijany, z zakwasami w rękach i zdrętwiałymi nogami, nie potrafiąc nawet odpowiednio kontrolować swojej mocy duchowej.
     Tymczasem białowłosy nastolatek przyglądał się całemu zdarzeniu, analizując wszystko, co tylko rzucało mu się w oczy.
-Hm... Sam z siebie zdjął osłonę, nieźle. W dodatku wykorzystał moc duchową, by odbić się od ziemi. Do tego już sekundę później przeniósł ją wyżej, żeby osłonić swoje plecy. Wygląda na to, że coś jednak potrafi, ale... czemu nie atakuje? Przecież to idealny moment, by powalić wroga, zanim ten zacznie pojmować sytuację. Nie mówcie mi, że... ten gość zrobił to wszystko przypadkowo? - albinos wydawał się być zaskoczony swoimi własnymi wnioskami. Jedno trzeba mu było oddać - umiał całkiem dobrze analizować sytuację. Błękitne oczy skupiły się na walce, która miała się za chwilę rozpocząć. Latarnia zaczynała się powoli rozgrzewać, by niedługo zabłysnąć jaskrawym światłem.
     Pozbawione powiek oczy lustrowały stojącego nieruchomo chłopaka, a dwie pary czułków strugały jedna o drugą, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk. Ktoś patrzący na to z boku mógłby powiedzieć, że Spaczony szuka słabych punktów u swojej domniemanej ofiary. A w tym przypadku była ich cała masa, więc zabierało mu to dużo czasu. Szatyn wciąż stał, jak wryty, z trudem podnosząc pięści do swego rodzaju niepełnej gardy. Bał się, bardzo się bał, jednak nie dawał ujścia swojemu strachowi. Aż do tego momentu.
     Maszkara ruszyła naprzód zaskakująco szybko, biorąc pod uwagę fakt, iż praktycznie nie posiadała stóp, a jedynie kikuty. Potwór wystrzelił łapę przed siebie, chcąc przebić się przez brzuch  gimnazjalisty. Dopiero teraz ujawniła się wiążąca Kurokawę fala strachu. Z największym trudem przerzucił on ciężar ciała na bok, rzucając się w bok, jak wyrzucona na brzeg ryba. Upadł mozolnie, bez gracji, turlając się po ziemi. Tymczasem pająkowate monstrum postępowało za nim, wbijając odnóża między źdźbła trawy ułamki sekundy po tym, jak chłopak posuwał się dalej. Śmiercionośne ostrza goniły go nieustannie, aż w końcu plecy turlającego się uderzyły o pień drzewa. Noga Spaczonego pewnie ruszyła, by zagłębić się w klatkę piersiową nastolatka.
-Nie! Za nic w świecie nie mogę tak po prostu dać się zabić! - napędzony rozpaczliwą wolą życia Kurokawa zamachnął się ociężałą nogą, uderzając w cieniutkie, jak patyki nogi potwora. Głównie ze względu na budowę bestii, udało mu się zachwiać jej równowagę i o dziwo... przewrócić ją, zanim ta zdołała zadać cios kończący walkę. Spaczony z piskiem opadł na ziemię, a naładowany adrenaliną nastolatek podniósł się bezwiednie, kuśtykając jak najdalej od niego.
-Niech to szlag! Jego nogi są strasznie twarde. Zupełnie, jakbym kopał metalową rurę... - Naito skrzywił się paskudnie, czując przeszywający ból w kostce. Nie wyglądało jednak na to, że w jakiś sposób naruszył jej strukturę i był to jedyny plus zaistniałej sytuacji... poza przedłużeniem żywota o jakieś dziesięć sekund. Zielone oczy zostały skierowane ku podnoszącemu się powoli potworowi.
-Teraz już z całą pewnością nie dam rady mu uciec... No dobra, muszę spróbować to zrobić - ciało chłopaka rozluźniło się. Garda opadła, plecy zostały wyprostowane, jednak nie na siłę. Szatyn zaczął powoli uspakajać swój oddech. Czuł, jak jego tętno zwalnia delikatnie. Wciągnął powietrze przez nos, tępym wzrokiem wpatrując się w pustkę. Odrzucił od siebie całkowicie strach przed porażką, strach przed ranami, czy niepewność tego, co właśnie robił. Pozostało tylko to zimne, ciche skupienie. Biała, jaskrawa otoczka otoczyła gimnazjalistę w jednej chwili z dość dużą intensywnością. Obie dłonie zaciśnięte zostały w pięści.
-Teraz tylko zmienić położenie mocy... Oddycham całym ciałem. Mieszam powietrze i naciskam na siebie. Przepycham powietrze w stronę rąk i wydycham je... - wewnętrznym głosem próbował wizualizować czynność, której to właśnie chciał dokonać. Jednocześnie Spaczony stanął już na równych nogach i z furią w ślepiach spojrzał na młodego Madnessa. Nie minął moment, a znów ruszył na niego swoim pokracznym chodem, jednak wyciągając wnioski z błędów, nie miał zamiaru korzystać z nóg do ataku.
     Poświata wokół szatyna obracała się, niczym obłoki dymu, faliście kierując się w dwa wybrane wcześniej miejsca. Aura otoczyła zaciśnięte ze wszystkich sił pięści, zyskując na wyrazie. Stężenie mocy duchowej w dłoniach nastolatka sprawiło, że zaczęła złowróżbnie pulsować, gotowa do uderzenia.
-Tak! Tak jest! Teraz... mogę wygrać - iskierka nadziei zalśniła w sercu chłopaka, do którego pędziła żądna krwi bestia, gotowa by podwójnymi szponami dorwać mu się do gardła. Niestety nie dostała takiej szansy. Gdy tylko znalazła się odpowiednio blisko, czarnowłosy doskoczył do niej na zdrowej nodze, chwytając prawą łapę potwora, co ewidentnie go zaskoczyło. W następnej chwili nabuzowana od mocy duchowej pięść uderzyła w staw łokciowy Spaczonego - naginając go w stronę przeciwną do tej, w którą powinna się zginać. Efekt mógł być tylko jeden. Głośne chrupnięcie rozniosło się po parku, gdy łapa potwora została wyłamana ze sporym impetem. Pająkowata szkarada wydawała z siebie wysoki pisk, odchylając głowę do tyłu.
-Została mi jeszcze jedna ręka... Gdzie powinienem uderzyć? Podobno człowieka można pozbawić przytomności, uderzając w bok czaszki... ale gdzie konkretnie? I czy to podziała na tego robala? Cholera, muszę spróbować! - postanowił zielonooki. W mgnieniu oka puścił złamaną kończynę, wymierzając z całej siły cios lewą ręką w ustalonym przed chwilą kierunku. Pięść stworzyła kilka małych pęknięć w pancerzu owada, z impetem przerzucając jego głowę na bok. Źrenice w trójce oczu zaczęły przeskakiwać na wszystkie strony, podczas gdy nogi zachybotały się jeden jedyny raz. Całe pokryte chityną cielsko padło na trawę, jak rażone gromem.
-Na szczęście... - chłopak odetchnął z ulgą, padając zziajany na kolana. Piekący ból w prawej ręce ostrzegał o paskudnie rozciętych knykciach, spomiędzy których spływała krew nastolatka. Krawędzie kończyn maszkary były na tyle ostre, że ludzka skóra nie potrafiła się im oprzeć. Naito syknął tylko, chuchając na ranę. Lewa ręka prezentowała się niewiele lepiej. Zaczerwieniona i opuchnięta zdawała się być na szczęście tylko lekko obita. Zapewne kolejny siniak miał dołączyć do kolekcji Kurokawy.
     Jego radość okazała się przedwczesna. Niespokojne skrobanie o jakąś nierówną powierzchnię zjeżyło mu włosy na na głowie. Serce zadudniło, jak jeszcze nigdy wcześniej, gdy tylko ujrzał kolejnego pajęczaka, opuszczającego się na sieci z gałęzi drzewa. Zaraz potem jeszcze jednego i następnego. Każdy przybywał z innej strony, wcześniej tylko obserwując zmagania swojego towarzysza z ofiarą, a teraz pojawiając się "na gotowe". Dłonie nastolatka opadły z sił, spoczywając na trawie. Młody Madness został otoczony przez osiem kolejnych potworów, nie ustępujących w niczym temu, którego właśnie pokonał. Jak ironicznie.
-Nie... Wszystko, tylko nie to! Nie mam już siły. Nie ruszę nawet ręką. Sensei... pomóż mi, sensei! - szatyn najzwyczajniej w świecie rozpłakał się ponownie, a potwory zbliżały się do niego nieuchronnie. Wydawało się, że to już koniec. Było to prawie pewne. A mimo wszystko Bóg po raz kolejny pokazał, że ma poczucie humoru...
     To wydarzyło się tak nagle, że Kurokawa nie był pewien, co właśnie zaszło. Nagle niemalże z nieba spadł jakiś człowiek, zgrabnie lądując tuż przed klęczącym chłopakiem, nie wyjmując nawet rąk z kieszeni ciut za szerokich na niego spodni. Co dziwniejsze, był to ten sam człowiek, którego tego samego dnia rano spotkał zielonooki. Białe włosy wystawały spod czarnej, skaterskiej czapki.
-Chyba pojawiłem się w idealnym momencie, co? Widzę, że... impreza się rozkręca! - krzyknął z nutką pewności siebie w głosie (nie)znajomy albinos, w ogóle nie przejmując się falą Spaczonych.
    W jednej chwili wyciągnął rękę z kieszeni, a na jej końcu jawiło się białe światło, przepełnione mocą duchową. Już w następnym momencie z tego właśnie światła wynurzył się długi, czarny kij, z którego końca wysunęło się zakrzywione ostrze kosy. Gasnące promienie niemal niewidzialnego już słońca odbijały się od krawędzi brzeszczota. Ręka białowłosego z lekkością złapała imponującą kosę, nie posiadającą dodatkowej rączki, które to zwykle ułatwiały trzymanie tychże narzędzi.
-Zetnijmy ich wszystkich, Makbet... - albinos uśmiechnął się tajemniczo, mówiąc do własnej broni, jak do osoby. -Ej, ty! - zwrócił się nagle do Kurokawy. -Radzę ci natychmiast pochylić głowę. W przeciwnym wypadku... możesz ją stracić - ostatnie kilka słów sprawiło, że powietrze dokoła niemal zadrżało. Zielonooki przełknął ślinę, wykonując posłusznie polecenie, gdyż nic więcej nie mógł już zrobić. Poza tym jego wybawca zdawał się być już teraz na wygranej pozycji.
     Albinos ujął "Makbeta" obiema dłoniami, unosząc go nad głowę, po czym zaczął go coraz szybciej obracać. Z każdym kolejnym obrotem obniżał wysokość rąk, by ostatecznie sprawić, że rączka kosy spoczęła na jego barkach. Naprawdę wyglądał, jak prawdziwy profesjonalista. Poczekał jeszcze kilka chwil, aż zgraja potworów zbliży się jeszcze bardziej, po czym z całych sił zamachnął się swą bronią, trzymając ją za sam koniec drzewca. Błyszczące ostrze przebijało się przez kolejne karki, jak nóż tnący masło, a działo się to tak szybko, że żadna maszkara nie zdążyła nawet się schylić. Już wkrótce cała ósemka głów wystrzeliła w powietrze, a ciała poupadały na ziemię, by w kilka sekund rozpaść się, nie zostawiając ani ziarenka pyłu.
-N... niesamowite... Dzięku... - Kurokawa nie dokończył zdania.
-Czekaj! - przerwał mu stanowczo kosiarz, podchodząc do pierwszego potwora. Tego, którego powalił zielonooki. Przez kilka chwil patrzył jeszcze na niego, by zaraz wbić ostrze kosy prosto w jego głowę. Ciało pajęczaka rozprysło się, jak zwłoki jego towarzyszy.
-Nie można zostawiać ani jednego. Dobrze, to już chyba wszyscy! Wstawaj - albinos całkowicie zmienił podejście. Roześmiana i uśmiechnięta twarz oraz dłoń wyciągnięta z zamiarem podniesienia z klęczek gimnazjalisty. Jeszcze przed chwilą oparta o bark kosa rozpłynęła się w powietrzu, zapewne z braku dopływu mocy duchowej.
-B... bardzo dziękuję za pomoc... - rzucił grzecznie Kurokawa, chwytając rękę wybawiciela i z trudem podnosząc się na równe nogi. Błękitne oczy albinosa przyglądały się badawczo początkującemu.
-Nie ma sprawy. Nawiasem mówiąc, całkiem niezła robota, jak na laika. Bo jesteś laikiem, mylę się? - pochwała zmieszana z przytykiem utrudniała osąd sytuacji, jednak zielonooki zwykł ignorować te drugie.
-Tak... chyba tak. Jestem Kurokawa Naito.
-Okuda Rinji. Rozumiem, że jesteś jeszcze w trakcie szkolenia, co? - białowłosy był całkiem bystry.
-Tak, zgadza się. A ty... To znaczy... Zakończyłeś już swój trening, Rinji-san? - zapytał nieśmiało zielonooki, nie wiedząc, jaki podjąć temat, by nie brzmiało to zbyt sztucznie.
-Jasne! Jestem profesjonalnym Madnessem! I nie używał "-san", dobrze? Po co tak oficjalnie? Przecież jesteśmy prawie braćmi! Podobny wiek, ta sama narodowość, ta sama branża i nawet ten sam rewir - logika chłopaka była... całkiem porażająca.
-Taak... Myślę, że... masz rację, Rinji. Em... Nie widziałem cię tu wcześniej.
-Dopiero dzisiaj przybyłem tu z Morriden. Słyszałem plotki, że Matsu-sama znalazł sobie ucznia, więc chciałem zobaczyć, ile jest wart - Rinji sprawiał wrażenie bardzo przejętego. 
-Matsu-san? Czy jest coś niezwykłego w moim senseiu? - zielonooki nie podzielał entuzjazmu Okudy, bądź też po prostu go nie rozumiał.
-To ty?! - krzyknął z zaskoczeniem kosiarz. -Spodziewałem się, że uczeń Matsu-samy będzie bardziej... całkowicie inny. Jakiś geniusz, albo prawdziwy mistrz, albo... po prostu inny. Nie obrażaj się, całkiem nieźle sobie radziłeś, ale żeby ktoś taki, jak Matsu-sama...
-Powiesz mi w końcu, o co chodzi?! - tym razem to szatyn krzyknął. Irytował go sposób, w jaki Rinji zapętlał się we własne monologi. -Dlaczego Matsu-san jest taki ważny? - albinos wydawał się całkowicie zbity z tropu. Zupełnie, jakby ktoś wymierzył mu siarczysty policzek.
-Nie wiesz, kim jest twój własny Mentor?! Matsu-sama to prawa ręka jednego z Trzech Generałów! Można powiedzieć, że jest na trzecim z kolei szczeblu hierarchii w społeczności Madnessów! Naprawdę nic o tym nie wiedziałeś? - gimnazjalista pokiwał przecząco głową, a Okuda mógł już tylko westchnąć z politowaniem. -Ale to wszystko wyjaśnia... W całym tym stadzie słabeuszy nie zauważyłem żadnego przywódcy. Słabi zawsze kłębią się wokół najsilniejszego z nich, ale skoro Matsu-sama jest w pobliżu... "boss" nie miał żadnych szans! - nowa fala entuzjazmu została wymierzona w stronę szatyna, jednak i ta niewiele zdziałała.
***
     Na dachu pięciopiętrowego bloku siedział spokojnie zielonowłosy mężczyzna, pozwalając by nogi zwisały mu w kierunku ziemi. Tuż za nim leżało wielkie cielsko ponad pięciometrowego potwora, przypominającego większą wersję Spaczonych z parku. Co ważniejsze, głowa monstrum spoczywała kilka metrów dalej, niż reszta ciała, przyszpilona naginatą do cementu.
-Moc duchowa klanu Okuda... W takim razie Naito na pewno nic się nie stało. Na szczęście... Byłbym naprawdę kiepskim nauczycielem, gdybym dał się zatrzymać takiemu ścierwu i pozwolił zginąć własnemu uczniowi. Właściwie to podjąłem spore ryzyko, zgadzając się, by już teraz stoczył pierwszą walkę. No cóż... na pewno mu nie zaszkodziłem. Mam nadzieję, że chłopcy przypadną sobie do gustu - Arab uśmiechnął się sam do siebie, wyciągając broń z litego betonu. Ciało Spaczonego zdążyło się już rozlecieć, więc mężczyzna nie miał już nic do roboty. Jednym ruchem sprawił, że naginata zniknęła, a drugim odepchnął się od krawędzi budynku, zeskakując z kilkudziesięciu metrów.

Koniec rozdziału 18
Następnym razem: Mój przyjaciel - nowy w szkole

środa, 14 sierpnia 2013

Rozdział 17: Starcie - chwila próby

ROZDZIAŁ 17

     Zielonooki powolnym krokiem zmierzał w kierunku swojego gimnazjum. Miał na sobie błękitny T-shirt z granatowymi, poziomymi pasmami oraz czarne, długie spodnie. Na stopach zaś umieszczone zostały buty sportowe. Nastolatek rozcierał przedramiona, sycząc przy tym z bólu. Potwornie bolały go mięśnie po poprzednim dniu. Zakwasy nie dawały mu spokoju, a przecież za kilka godzin czekał go kolejny, zapewne równie męczący trening. Szatyn powoli dochodził do schodów na plac szkolny, modląc się tylko, by jakoś przeżyć dzień.
-Mimo wszystko, wczoraj chyba nieźle mi poszło. Co prawda najadłem się wstydu, ale zawsze to jakiś krok do przodu... jeśli nie bierze się pod uwagę zmarnowania większości czasu. Myślałem, że Matsu-san jest bardziej spostrzegawczy. Przynajmniej nie kazał mi powtarzać wszystkiego od początku... - Kurokawa, pogrążony w zadumie, nie wiedział nawet, która godzina. Dzwonek na pierwszą lekcję zadzwonił w momencie, gdy chłopak stanął po przeciwnej stronie ulicy.
-Już tak późno? Muszę się pośpieszyć... - Naito rzucił się przed siebie, przebiegając po pasach i wlepiając wzrok w drzwi do szkoły. Nie trzeba było nawet wyjaśniać, dlaczego taki zabieg był błędem. Nie patrząc na to, co miał przed sobą, zielonooki przypadkowo wpadł prosto na idącego w przeciwnym kierunku jegomościa - tak, że obaj runęli gwałtownie na chodnik.
-Mogłem się tego spodziewać... Nie mogę ani razu wstać z łóżka prawą nogą? - pomyślał z zażenowaniem nastolatek, podnosząc się z kolan i wyciągając rękę ku poszkodowanemu. Obaj młodzieńcy spojrzeli na siebie z zaskoczeniem, choć każdy z innego powodu. Ten pierwszy sprawiał wrażenie, jakby w ogóle dziwił go fakt, iż został potrącony, jednak zaraz opamiętał się i chwycił dłoń Kurokawy, która pomogła mu wstać na równe nogi.
     Zielonookiego natomiast dziwił wygląd przewróconego przez siebie chłopaka. Był mniej-więcej w tym samym wieku, co on, ale jedna rzecz mocno rzucała się w oczy - włosy. Czupryna poszkodowanego miała naturalnie biały kolor, jakże niespotykany u normalnych ludzi. Albinos miał też na głowie czarną, wciąganą czapkę, jaką o tej porze roku nosili najczęściej tylko skaterzy. Młodzieniec posiadał niebieskie, bystre oczy. Ubrany był w coś na wzór skórzanej kurtki z krótkimi rękawami, rozpiętej na klatce piersiowej. Pod nią widać było białą koszulkę. Niespotykane zdawały się również luźne i workowate spodnie chłopaka - szare w pionowe, białe paski.
-Bardzo przepraszam, nic ci nie jest? - pierwszy opamiętał się Naito, skłaniając nisko głowę.
-Ee, nie. Nie, wszystko w porządku, ale... - białowłosy wydawał się być nieco zakłopotany, jednak nie dane mu było dokończyć zdania, gdyż zaraz przerwał mu zielonooki.
-Cieszę się. Muszę już lecieć do szkoły. Jeszcze raz przepraszam, pa! - to powiedziawszy, ponowił starania, by uniknąć otrzymania nagany. Innymi słowy znów ruszył w pełnym pędzie po schodach, niedługo później znikając za zamykającymi się drzwiami gimnazjum i pozostawiając skonsternowanego nieznajomego na chodniku.
-...jakim cudem ty mnie widzisz? - dokończył już samotnie albinos, jakby miał nadzieję, że uda mu się porozumieć telepatycznie z "agresorem".
***
     Jakim cudem Kurokawa skończył jedynie na upomnieniu? Otóż pierwszą lekcją w jego planie była godzina wychowawcza, prowadzona rzecz jasna przez znajomego Araba. Jakby tego było mało, w szkole czekała go najwspanialsza wieść, jaką tylko mógł sobie wyobrazić. Taigo był chory, w związku z czym nie pojawił się tego dnia w szkole. I choć szatyn miał niemal stuprocentową pewność, iż choroba jego prześladowcy to bujda, nie umniejszało to radości chłopaka. Oczywiście nie uniknął szturchnięć, czy paru niemiłych słów od Baku, czy Kena, jednak bez swojego "alfy" nie mieli zamiaru w żaden sposób zwichrować jego psychiki.
     Z każdą kolejną godziną, Kurokawie coraz bardziej wydawało się, że Bóg w końcu spojrzał na niego łaskawym okiem. Że los rekompensował mu te wszystkie okropności, przez które przeszedł. Że wszystko ma się ku lepszemu i już takie pozostanie. A gdy nadszedł ten moment, kiedy to rozpoczął się ostatni dzwonek tego dnia, zielonooki był już wniebowzięty. Cieszyło go praktycznie wszystko, nie zwracał uwagi na cokolwiek złego, a co ważniejsze - nie patrzył w przyszłość. Ot, żył chwilą. Łatwo dawał się ponieść, to prawda.
     Spokojnie, opuszczony przez kolegów i koleżanki z klasy, ruszył w stronę sali gimnastycznej, gdzie już czekał na niego Kawasaki. Tak szczęśliwy dzień musiał mijać szybko. Tymi prawami rządził się świat. Mimo wszystko, gdy drzwi na salę zostały zamknięte na klucz, radość musiała ustąpić absolutnemu skupieniu, które było konieczne, jeśli chciało się coś osiągnąć.
-Widzę, że ubrałeś się dzisiaj w coś wygodniejszego? Mądry wybór... - zauważył w końcu Arab, uśmiechając się tajemniczo. Niczego nie spodziewający się Kurokawa również odpowiedział nauczycielowi uśmiechem. Mężczyzna odszedł na koniec sali, by przyciągnąć z jej rogu duży karton, wypełniony piłkami różnej maści. Przeciągnął go na sam środek, opierając się o niego rękoma.
-Dobrze, słuchaj uważnie. Wczoraj uczyłem cię, jak uwalniać moc duchową. Dzisiaj mam zamiar dać ci wskazówki, jak można ją wykorzystywać. Najpierw jednak, zanim zapomnę... - Arab podszedł powoli do nastolatka i lekko szturchnął go palcem wskazującym w czoło. Gimnazjalista nie zauważył żadnej różnicy. Po chwili sam mężczyzna na chwilę napiął, po czym rozluźnił mięśnie, zapewne czyniąc ze swoim ciałem to samo.
-Właśnie zdjąłem z nas obydwu powłokę duchową. Teraz nie tylko nikt nas nie zobaczy, ale możemy korzystać z mocy. Powiedziałem ci wczoraj, że po ostatnim treningu powinieneś bez trudu móc uwolnić energię. Teraz ci to udowodnię. Skup się. Stań wygodnie i rozluźnij mięśnie. Wsłuchaj się w mój głos. Zahacz wzrok w martwym punkcie i wyobraź sobie, że wydychasz powietrze całym swoim ciałem... - wraz z kolejnymi poradami, nastolatek wykonywał następne kroki, posłusznie idąc za głosem swojego mentora. Nie bezskutecznie. Wkrótce po ostatnim zdaniu, wokół całego ciała Kurokawy pojawiła się dość cienka, biała poświata, swoją formą i czystością przypominająca jaśniejące płomienie. Zaskoczony chłopak spojrzał na uwalnianą przez siebie moc duchową, zafascynowany jej kształtem i jakby zahipnotyzowany. Z tego transu wyrwał go dopiero głos Kawasakiego.
-I co? Przyjemne uczucie, prawda? - mężczyzna wyszczerzył zęby, dumny z efektów swoich nauk.
-Tak, miałeś rację, sensei - odparł z niekłamanym entuzjazmem początkujący Madness.
-No cóż... skoro już uwolniłeś moc duchową, nie chcemy jej zmarnować. Spróbuję cię nauczyć sposobów jej wykorzystywania. Sposobów tych jest kilka, choć wyróżnia się dwa najpowszechniejsze. Pierwszym z nich jest wypełnienie mocą danego fragmentu ciała, utwardzając go tak, by wytrzymał atak przeciwnika, bądź przykładowo upadek. Drugim z kolei jest skupienie energii na zewnątrz - dajmy na to - pięści podczas uderzenia. Taki zabieg bardzo zwiększa siłę ciosu. Nie ma teraz sensu zaśmiecać ci umysłu pozostałymi formami, póki nie opanujesz tych. Właśnie w tym celu mam te oto piłki - Matsu odsunął się od kartonu, a nastolatka nie wiedzieć czemu przeszedł dreszcz. Może dlatego, że gry zespołowe wywoływały u niego złe wspomnienia? A może dlatego, że cokolwiek wymyślił Arab, na pewno nie chodziło mu o grę? Trudno było to jednoznacznie sklasyfikować.
-Mam zamiar zmusić cię do wykorzystania zgromadzonej mocy duchowej w celach, o których przed chwilą wspominałem. Będę posyłał piłki w twoją stronę, a twoim zadaniem będzie albo utwardzić ciało, by nie odczuć uderzenia, albo odbić je wzmocnionymi pięściami. Możemy zaczynać? - zielonowłosy z uśmiechem chwycił pierwszy pocisk, podrzucając go i unosząc na jednym palcu, zmuszając jednocześnie do rotacji.
-Wiedziałem... Jednak chce mnie zabić - z szatyna jakby uleciał duch.
-Ale... Nawet nie wyjaśniłeś mi, jak niby mam to zrobić, sensei. Nie uważasz, że powinieneś dać mi jakieś wskazówki? Albo chociaż zacząć od prostszej metody? - Naito nadal nie był przekonany, co do wymyślonego przez Araba sposobu i próbował odwlec to, co nieuniknione.
-Cóż, faktycznie możesz mieć rację... - zaczął jakby zgaszony mężczyzna, udając, że odkłada pocisk z powrotem do kartonu. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko Kurokawa odetchnął z ulgą, piłka została lekko rzucona do tyłu i natychmiastowo kopnięta z półobrotu przez nauczyciela. "Meteor" kierował się prosto w stronę twarzy młodzieńca, który w zaskoczeniu wyrzucił pięść do przodu, czując przyśpieszone bicie serca. W tym samym momencie poświata, która go otaczała, zaczęła przemieszczać się wzdłuż jego ciała, spoczywając na tej właśnie pięści. W jednej chwili ręka uderzyła o lecącą piłkę, chwilowo wytwarzając pomiędzy nimi tarcie, po czym wybiła pocisk z powrotem z nieporównywalnie większą siłą.
-Ach... Uważaj, sensei! - krzyknął jakby wyrwany z transu zielonooki, a mężczyzna tylko uśmiechnął się delikatnie, poprawiając okulary. Niespodziewanie zatrzymał lecącą z zawrotną prędkością kulę jedną ręką, w jednej chwili blokując jej również możliwość ruchu.
-Nieźle. Naprawdę dobrze, jak na pierwszy raz. A teraz spróbuj to powtórzyć... - rzekł zaraz mężczyzna, podrzucając piłkę nad głowę. Nim gimnazjalista zdążył powstrzymać nauczyciela przed kolejnym "atakiem", ten już podskoczył z wyciągniętą ręką, ścinając pocisk, jak zawodowy siatkarz. Nie stracił przy tym na celności. Po raz kolejny wymierzył dokładnie w twarz Kurokawy, który to przerażony padł na podłogę, uchylając się przed niechybną zgubą.
-Nie mogę tego powtórzyć! Nie potrafię! Nie wiem, jak to zrobiłem wcześniej! - krzyczał leżąc.
-Huh... Niemożliwe. Zrobił to odruchowo? Kim do diabła są jego rodzice? - Matsu wyglądał na dość zaskoczonego po usłyszeniu wytłumaczenia swojego podopiecznego. Powstrzymał się przed chwyceniem kolejnej piłki, pomagając chłopakowi wstać i zadumał się na kilka chwil.
-Może więc faktycznie dam ci wskazówkę. Jedną. Resztę wypracujesz sam. Przesyłanie mocy duchowej z jednego fragmentu ciała do drugiego przypomina zabawę balonem. Naciskając na jeden jego koniec, zmuszasz powietrze do udania się w drugą stronę. Innymi słowy, wygląda to tak, jakbyś oddychał całym ciałem. Robisz wdech i obracasz tlenem nie tylko w płucach, ale też wewnątrz rąk, nóg, czy brzucha. Myśl o tym w ten sposób, a w końcu ci się uda. Po paru razach zacznie się to dla ciebie robić łatwiejsze. Zwykły człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, jak używać mocy duchowej, ale Madness ma to zapisane w genach. Wystarczy tylko ten odpowiedni gen przebudzić... a żeby ci w tym pomóc, obiję każdy skrawek twojej skóry tymi oto piłkami, aż w końcu zaczniesz to robić instynktownie - ostatnie zdanie tak bardzo kłóciło się z szerokim uśmiechem, że aż wypełniło gimnazjalistę nieuzasadnionym strachem.
-To będzie dłuuugi dzień... - skwitował wewnętrznie.
***
     -Ledwo idę... Jakim cudem można nabić tyle siniaków jednego dnia? Sensei to potwór... - mamrotał sam do siebie Naito, powłócząc nogami. Opuszczone ręce i mętne spojrzenie tylko podkreślały ogólne wrażenie "żywego trupa". Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że tym razem trening trwał ponad dwie godziny. Bezskutecznie.
-Ech... Jestem do bani. Ani razu mi się nie udało, a Matsu-san miota piłkami, jak granatami. Nie mam pojęcia, jak jutro wstanę z łóżka... - zawodził smętnie chłopak, powoli schodząc alejką do parku. Chciał koniecznie jak najszybciej dostać się do domu, a z drugiej strony za bardzo się bał korzystać ze skrótów miejskich. Tymczasem o tej porze mało kto bywał w tym miejscu, co pozwalało mu również lepiej zebrać myśli. Niezbyt dobrze czuł się w towarzystwie nieznajomych, nie mówiąc już o zagadnięciu któregokolwiek z nich. Przerażała go sama myśl prowadzenia rozmowy w taki sposób, ażeby się nie zbłaźnić, co uważał za rzecz niebywale trudną.
     Chłopak zatrzymał się na chwilę w miejscu, gdzie stał maleńki składzik, a właściwie chatka emerytowanego ogrodnika imieniem Gato. Widok ten przywołał te wszystkie nieprzyjemne wspomnienia, jakie łączyły go ze śmiercią mężczyzny. Nadal nie umiał odrzucić poczucia winy.
-Gdybym wtedy zgodził się zostać Madnessem... może wtedy Gato-san nie zostałby zabity... - kolejną igłą w sercu gimnazjalisty była szklarnia i zgromadzone w niej najróżniejszej maści rośliny. Te wszystkie kwiaty i paprocie, oklapnięte i uschnięte, pozbawione wody i wystawione na gubiące działanie promieni słonecznych. Umarły tak szybko... Tak szybko, jak ich właściciel i opiekun. Zielonooki spuścił głowę i odwrócił wzrok, by nie wybuchnąć płaczem. Ruszył w dalszą drogę, przypominając swoimi ruchami stracha na wróble.
     Głośny, dziecięcy pisk rozdarł powietrze i rzucił w kąt całą tę melancholię, zmuszając szatyna do podniesienia głowy. Nie zauważywszy przed sobą nikogo, tym bardziej zdziwił się, gdy poczuł uderzenie w okolicach podbrzusza, które to powaliło go na ziemię. Obok niego upadł mały, może ośmioletni chłopiec o krótkich, jasnych włosach i szczupłej twarzy. Wyglądał na dogłębnie przerażonego i natychmiast podniósł się na równe nogi, szaleńczo miotając spojrzeniami to w jedną, to w drugą stronę.
-Hej, co się stało? - zapytał zdezorientowany Naito, nie denerwując się nawet na malca. W miarę, jak chłopczyk zaczynał zdawać sobie sprawę, że w parku jest ktoś, oprócz niego, rósł również niepokój Kurokawy. Jego serce zaczęło bić odrobinę szybciej. Atmosfera stawała się coraz gęstsza.
-P... p... potwór! Tam jest potwór, muszę uciekać! Goni mnie! Zaraz tu będzie! - zaczął krzyczeć cienkim głosikiem mały uciekinier. Czarnowłosy poczuł, jakby grunt zapadał mu się pod stopami.
-Nie... Tylko nie znowu. Tylko nie teraz! - zacisnął zęby w zdenerwowaniu, widząc jak dziecko pędzi dalej, nie otrzepawszy się nawet z kurzu. Chłopiec był przerażony, nie myślał racjonalnie, a co gorsze - ewidentnie musiał być martwy. Drący się dzieciak zdążył tylko dobiec w okolice większego skupiska drzew, gdzie po raz kolejny odwrócił się za siebie. Jak niefortunnie...
     Gimnazjalista rozdziawił szeroko usta, dostrzegając ciemny kształt, spadający na gałąź drzewa z głębi jego korony. Nie minęła chwila, a maszkara opuściła się niżej, przyczepiona do drewnianego stelaża... pajęczynowatą linką, wystającą z jej odwłoka. Maszkara była duża. Wzrostem nie ustępowała Kurokawie. Opływowy, wydłużony i rozszerzony przy ramionach tułów pokryty był czarnym szkliwem, przywodzącym na myśl chitynę. Od torsu odchodziły trzy pary rozdzielonych stawami odnóży, kończących się szpikulcami. Po prawdzie, części nóg poniżej stawów przypominały długie, zakrzywione ostrza. Tam, gdzie rozszerzał się tułów, widniały dwie chude łapy z całkowicie okrągłymi dłoniami oraz palcami wspomaganymi przez podwójne pazury. Otwór gębowy usadzony został na środku okrągłej głowy. Był dość wąski, a ponad to zamykał się od boków do środka. Dwie pary czułków potwora oraz trójka wyłupiastych oczu potęgowała wrażenie.
     -Uciekaj, za tobą! - wydarł się Kurokawa do dziecka. Chłopczyk w porę dostrzegł nadciągające zagrożenie, jednak mógł tylko rzucić się w bok, upadając kolejny raz. W tym właśnie czasie potwór zerwał linkę, przyszpilającą go do gałęzi i opadł z hukiem na ziemię. Ośmiolatek z piskiem ruszył przed siebie, potykając się raz za razem i co rusz oglądając przez ramię. Tymczasem zielonooki jedynie powstał i... nawet nie drgnął. Jego dłonie całkowicie opadły, trzęsąc się, jak osika. Serce łomotało z niespotykaną częstotliwością. Zarówno mózg, jak i nogi nalegały, by opuścić to miejsce. By uciec z podwiniętym ogonem, póki Spaczony nie zainteresował się osobą nastolatka. Jedynie serce i dusza stawały w opozycji.
-Jeśli go tu teraz zostawię, zginie... ale jeśli spróbuję mu pomóc, możemy zginąć obaj. Mógłbym uciec, ocaliłbym życie, jednak... nie po to zgodziłem się zostać Madnessem. Pomoc takim, jak on to moje zadanie, nawet jeżeli nie zakończyłem treningu. Ale co niby mogę zrobić temu potworowi? Jest całkiem inny, niż te poprzednie... Nie umiem nawet kontrolować mojej mocy duchowej... - gdy szatyn bił się z myślami, chłopiec biegł, ile sił w nogach, jednak Spaczony nie odstępował go ani na krok. W końcu jednak pościg musiał się skończyć. W tym przypadku był to moment, gdy dziecko obejrzało się za siebie, zawadzając stopą o wystający korzeń drzewa. Ścigany upadł z impetem.
-Już jedna osoba zginęła przez twoje tchórzostwo, idioto! Obiecałeś sobie, że już nigdy na coś takiego nie pozwolisz! Chociaż tej jednej cholernej obietnicy spróbuj dotrzymać! Przeżyłeś walkę z cerberem, ratowano cię kilka razy, gdy sam nie umiałeś o siebie zadbać, a teraz ty masz okazję, by komuś pomóc! Rusz się, rusz się, rusz się, do diabła! - "rozważna" połowa chłopaka nadal nie dawała za wygraną. Pająkowaty potwór był już zaledwie kilka metrów przed leżącym chłopcem, który nie mógł wstać przez strach i roztrzęsienie. Dziecko próbowało przeciągnąć swoje ciało po trawie, rwąc ją na prawo i lewo. W maleńkich oczach pojawiły się łzy, ciekło mu z nosa, trząsł się.
-Tatusiu, pomóż mi! Wiem, że gdzieś tu jesteś, pomóż mi! Już będę grzeczny, obiecuję! Nigdy sam nie wyjdę z domu, przysięgam! Tatusiuuu! - wydarł się malec ze wszystkich sił, gdy Spaczony zaczynał przymierzać się do skoku.
     Te kilka zdań sprawiło, że jakiekolwiek okowy łańcuchów, przywiązujących gimnazjalistę do ziemi, opadły ze zgrzytem. Drżenie rąk i nóg ustało, szczęka przestała się trząść. Kurokawa podniósł wzrok, w którym ponownie zagościła determinacja i pewność. Zupełnie, jak wtedy, gdy chował się przed trójgłowym psem strażnika. Biała, płomienista poświata okryła całe jego ciało, szczególnie skupiając się na stopach, skąd blask był najsilniejszy. Naito wyrzucił prawą nogę do przodu, odbijając się od podłoża z niesamowitą prędkością i niemalże szybując kilka centymetrów nad ziemią, by wylądować pomiędzy ofiarą, a myśliwym.
     Na wysokiej, przydrożnej latarni, na samym jej szczycie, siedział białowłosy chłopak w naciąganej czapce i stroju z przewagą ciemnych kolorów. Przyglądał się całemu zajściu już od kilku minut, kiedy to dziecko rozpoczęło swoją ucieczkę przed łaknącym ludzkich dusz potworem.
-No proszę, jednak ruszył do walki. Całe szczęście... Gdybym mylił się co do niego, to dziecko już by nie żyło. Ciekawe, czy mogę powierzyć mu to zadanie...? - rzekł sam do siebie albinos, z niekłamanym zaciekawieniem przypatrując się rozwojowi wydarzeń.
     Docierając do punktu zderzenia, zielonooki klęknął plecami do bestii, obejmując leżącego chłopca bez chwili wahania. Sprawiał wrażenie, jakby stał się zupełnie inną osobą. W dodatku odruchowo robił rzeczy, o których nawet nie miał pojęcia, że je potrafił. W tym jednym momencie, który jakby zakrzywił czasoprzestrzeń, gimnazjalista miał uśmiech na twarzy. Cieszył się z tego, co właśnie zrobił. Cieszył się z życia, które właśnie niechybnie ocalił... i nie przejmował się najeżoną szponami łapą, pędzącą w jego stronę, by przebić się przez nerki. A potem bestia ugodziła w człowieka. Tak szybko, jak opadające ostrze gilotyny. By zabić w jednym ciosie...

Koniec rozdziału 17
Następnym razem: Ściąć ich wszystkich - kosiarz Rinji

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział 16: Wojownik wagi zerowej

ROZDZIAŁ 16

     -Dasz sobie radę. Jeszcze tylko godzina. Wygląda na to, że Taigo nie przyszedł dzisiaj do szkoły, więc nic ci nie będzie. Spuść głowę i usiądź sobie gdzieś w kącie, a wszystko będzie w porządku... - z każdą kolejną kończącą się lekcją, serce Kurokawy biło coraz szybciej, a sam chłopak coraz bardziej nerwowo rozglądał się po klasie. Bacznie, choć tylko kątem oka spoglądał na Baku i Kena, gdy ten pierwszy spał, oparty o ławkę, a drugi tępo wpatrywał się w sufit. Żaden z nich nie grzeszył szczególną inteligencją, czy chociaż elokwencją. Ot, dorodne półmózgi robotnicze.
-Ech... Przynajmniej żadne straszydło nie pałęta się po boisku - pomyślał chłopak, spoglądając przez okno, by się trochę uspokoić. -Z drugiej strony wcale nie cieszy mnie ten "trening praktyczny". Co Matsu-san dla mnie szykuje? - zachodził w głowę zielonooki, gdy nagle zadzwonił dzwonek na ostatnią już tego dnia przerwę. Zbliżał się czas próby. Nastolatek powoli poskładał książki, zapiął piórnik, otworzył ławkę... wszystko, byleby tylko wyjść z klasy jako ostatni. Zawsze tak robił, gdy musiał koniecznie wrócić do domu w jednym kawałku. Tym razem jednak sprawy miały ułożyć się zgoła inaczej...
     Chłopak zamknął schowek w ławce i wolno minął zniecierpliwioną nauczycielkę japońskiego. Dłonie trzymał przy nogach, a jego ciało sztywniało, gdy wychodził na korytarz. Czym prędzej udał się w stronę najbliższej wolnej ławeczki - przy ścianie, w delikatnym półmroku. Spuścił głowę, składając ręce w taki sposób, jakby trzymał w nich telefon.
-Mama jeszcze nie wie, że straciłem komórkę... Będę musiał jej to w końcu powiedzieć - rozmyślania szatyna ukróciło nagłe pojawienie się jego nemezis. Obarczony brzydką blizną na twarzy Taigo właśnie szedł korytarzem, tuż obok niego. Naito jeszcze bardziej pochylił głowę, kierując wzrok w kierunku przeciwnym, niż jego prześladowca.
-Zaraz pójdzie dalej, nie denerwuj się. Nie zauważy cię i pójdzie dalej, jakby nigdy nic. Niedługo skończy cię przerwa, nie ma czasu, by iść tam, gdzie zwykle... - i faktycznie, wydawało się, że Nakamura faktycznie pójdzie swoją drogą, gdy nagle zatrzymał się w miejscu... po czym nawet nie patrząc, opadł na ławkę, tuż obok Kurokawy. Chuderlak prawie podskoczył w miejscu ze strachu, gdy nagle starszy chłopak otoczył go lewym ramieniem z tym swoim szatańskim uśmieszkiem.
-Yo! Bałeś się pewnie, że nie przyjdę, co? Dobry z ciebie kumpel, Kurokawa... Idziemy - rzucił ironicznie nieomal łysy gimnazjalista, przymuszając szatyna do powstania. Nie ściągając ręki z jego barków, ruszył do przodu, w stronę łazienek, a po drodze dołączyli do nich Baku i Ken - każdy po swojej stronie grupy, jak wilki podążające za przywódcą watahy. Cała czwórka przeszła korytarzem, mijając innych uczniów, z których żaden nie odważył się stanąć im na drodze. Nie zmieniało to faktu, iż żaden nie miał nawet takiego zamiaru.
LUDZIE NIE ROBIĄ NICZEGO BEZINTERESOWNIE. W ICH NATURĘ WPISANE JEST DZIAŁANIE NA SWOJĄ WŁASNĄ KORZYŚĆ. ŻYĆ TYLKO DLA SIEBIE, KOCHAĆ TYLKO SIEBIE, TRZYMAĆ SIĘ Z SILNIEJSZYMI. TAK JEST PROŚCIEJ. TAK JEST LEPIEJ. CI, KTÓRZY TEGO NIE ROZUMIEJĄ... BĘDĄ CIERPIEĆ?
     Cała czwórka bezgłośnie weszła do szkolnej toalety, która nie reprezentowała sobą prestiżu i praworządności, o jakiej mówiły władze gimnazjum. Ot, dwie umywalki - w tym jedna z urwanym kranem - kilka pisuarów, parę kabin z częściowo urwanymi zamkami, a wszystko upstrzone popękanymi, pomazanymi napisami płytkami. Tylko na końcu, na samej górze widniało małe, kwadratowe okienko, tak brudne i zakurzone, jakby nigdy go nie używano. Taigo oparł się o ścianę, a wraz z nim zrobił to również Naito. Baku i Ken zamknęli tylko drzwi i zasłonili je własnymi plecami. Wtedy właśnie Nakamura zdjął rękę z barków Kurokawy. Sięgnąwszy do kieszeni spodni, wyjął z niej papierosa i bogato zdobioną, metalową zapalniczkę - najpewniej kradzioną. Chłopak nie miał w zwyczaju "dawać za coś pieniędzy". W mgnieniu oka czubek "fajki" zaczął się tlić, a jego brzeg powędrował do suchych ust nastolatka. Zielonooki obserwował to ze zniecierpliwieniem. Czuł się dziwnie. Jakby pragnął zostać jak najszybciej pobitym, by móc odejść jak najdalej od tego człowieka. Wtem Taigo wypuścił cały dym, jaki zebrał w płucach prosto w twarz ofiary. Szatyna dopadła zaraz fala kaszlu, doprowadzającego oczy do łzawienia.
-Nie podoba się? Chciałem się tylko podzielić... - Nakamura wyszczerzył się pokracznie, jego pachołki obserwowały całe zajście w milczeniu. -Wiesz, Kurokawa... bardzo się cieszę, że jesteśmy przyjaciółmi. Rozumiem, że ty też. Mimo to cały czas wystawiasz naszą przyjaźń na próbę. Nie szanujesz mnie, nie spłacasz długów... nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio podszedłeś do mnie, żeby się przywitać. I wiesz co? Głęboko w dupie mam takiego przyjaciela! - krzyknął niespodziewanie, chwytając zielonookiego za włosy i zmuszając go do przyjęcia pionowej postawy.
-Jednak dobrze mnie znasz i wiesz, że potrafię wybaczać. Dlatego teraz dam ci jedną, ostatnią szansę. Grzecznie mnie przeprosisz, obiecasz że oddasz mi te zasrane pieniądze i już nie będziesz nas fatygował przychodzeniem po ciebie. Gdy każę ci za mną pójść, po prostu pójdziesz, jasne? No, zaczynaj mówić, zaraz kończy się przerwa, a ja muszę zwinąć się stąd przed lekcją - tak potwornie poniżająco. Sfrustrowany Naito trząsł się i pocił. Nie chciał iść ze swoim prześladowcą na żaden układ, ale bał się mu odmówić. Ostatecznie uznał, że może poprawi to jego sytuację, choć w głębi duszy wcale w to nie wierzył.
-Bardzo... bardzo cię przepraszam, Taigo... i was, chłopaki. Obiecuję, że na pewno dam wam te pieniądze, gdy tylko będę mógł, więc... zostawcie mnie dzisiaj w spokoju, dobrze? - szczęka chłopaka drżała, gdy to mówił. Nie wiedział, jak starszak zareaguje na jego prośbę, choć wydawał się być tego dnia w dość dobrym nastroju.
-Ej, ej, o czymś chyba zapomniałeś! Gdzie był "pan"? Od teraz zwracasz się do mnie "PANIE Taigo", rozumiesz? A teraz się popraw - kolejny policzek, wymierzony w twarz gimnazjalisty przelał czarę goryczy. Denerwowała go jego własna osoba. Jego własne, strachliwe ja. Przypomniawszy sobie słowa Kawasaki'ego, poczuł się jeszcze gorzej po tym, co zrobił. 
-Nie. Na to im nie pozwolę. Może nie potrafię oddać, ale co by pomyślał o mnie Gato-san, gdyby to widział? - ta jedna myśl przewędrowała przez głowę Kurokawy, który wciąż przerażony wzrok wbił w twarz trzymającego go za włosy nastolatka.
-Co jest? Nic nie powiesz? No co jest, kurwa? - kolejna chmura dymu uderzyła w oczy szatyna. -Och, wiem. Mój błąd. Pewnie nie jadłeś dzisiaj śniadania, co? - Taigo wziął do ręki papierosa, którego połowa została już zwęglona, jednak dzięki powolnym ruchom gimnazjalisty, nie opadła na podłogę. Ewidentnie miał już w tym wprawę. W jednej chwili "fajka" została wsadzona w usta chłopaka, a dłoń Nakamury zacisnęła mu na niej szczękę. Popiół rozleciał się po jamie gębowej zielonookiego, a reszta została wrzucona do zlewu. Puszczony Kurokawa zakrył rękoma twarz, by nie zwymiotować. Zaczął gwałtownie kaszleć, gdy popiół zleciał po ścianie gardła.
-Dalej nic nie mówisz? Cóż, faktycznie... zdrowiej jest popić posiłek szklanką wody - rzucił zajadle Taigo, wymierzając mocnego kopniaka z kabinę toalety, której zawiasy były już dawno zardzewiałe. Kawał drewna pękł w miejscach przytwierdzenia, odpadając. Starszak pstryknął palcami, a Baku i Ken natychmiast chwycili chłopaka za szubry, prowadząc go we wskazanym kierunku. Kurokawa gwałtownie wierzgnął do tyłu, jednak dwaj gimnazjaliści byli silniejsi od niego i nie pozwolili mu odejść. 
-Klęknij ładnie, bo nie dosięgniesz... - kolejny kopniak Nakamury trafił w plecy szatyna, powalając go na płytki. W tym momencie Ken pozostawił towarzyszowi trzymanie ofiary, a sam złapał ją za kark. Szatyn został całkowicie obezwładniony.
-Cholera! Czy pobicie mnie im nie wystarczy? Dlaczego to muszę być ja? Dlaczego nie znajdą sobie kogoś innego? - zastanawiał się. Tymczasem Taigo w najlepsze stanął za nimi, krzyżując ręce na klatce piersiowej. 
-Zacznij się wreszcie uczyć na błędach, mała gnido... Panowie, zanurzenie! - plusk! Zielonooki nie zdążył nawet zaczerpnąć powietrza. Wypełniająca sedes woda dostała się do jego ust i nozdrzy, mocząc również czarną grzywkę. -Podnieść kotwicę! Kapitan opuszcza pokład. Pozwólcie mu się jeszcze trochę napić i znikajcie. A ty, śmieciu... Jedno słowo i giniesz. Pa, pa! - "zanurzenie" potrwało jeszcze jakieś pięć sekund, nim "podniesiono kotwicę". Zdemoralizowany Nakamura wyszedł z toalety, by już więcej tego dnia się nie pojawić.
***
     Przez całą ostatnią lekcję Kurokawie zbierało się na płacz. Bezsilność, jaką doświadczył wraz z ośmieszeniem jego osoby była nieporównywalnie gorsza, niż zostanie pobitym. Nic się nie zmieniło. Po raz kolejny udowodniono mu, jak niewiele znaczy i jak niewiele potrafi zrobić. Po raz kolejny miał zareagować, jednak zaniechał najmniejszej próby. Po raz kolejny zawiódł samego siebie. Nawet obwieszczający zakończenie lekcji dzwonek nie był w stanie wyrwać go z letargu. Nawet plotkujący między sobą uczniowie, mówiący o ostatnim zajściu. Jedynie perspektywa "zajęć praktycznych" pod okiem Matsu powstrzymywała go od rzucenia wszystkiego i ucieczki gdziekolwiek indziej. Co nie zmieniało faktu, że takie sprawy, jak "ratowanie", "wyższe dobro", czy "Madnessi" nie znalazły dla siebie miejsca w jego zwojach mózgowych. Niemniej jednak zgodził się na to.
     Powoli schodził po schodach na parter, mijany przez ostatnich obecnych w szkole uczniów - tych, którzy opuszczali szkołę na samym końcu. Pokrzepiającym był dla niego fakt, iż zostawał na terenie gimnazjum praktycznie całkiem sam. Nikogo nie musiał się bać ani nikim przejmować. Nie musiał zwracać uwagi na szepty za plecami, czy zrezygnowane miny nauczycieli. I choć w ogóle nie miał pojęcia, co go czeka, był na to gotów.
-Nie wierzę, żeby Matsu-san urządził mnie gorzej, niż Taigo - próbował się pocieszyć zielonooki. Sala gimnastyczna stała przed nim otworem, choć on sam rzadko tam bywał. Często omijał zajęcia w tym miejscu, gdyż nie przepadał za jakimkolwiek ruchem. Poza tym gry zespołowe były idealną okazją do "przypadkowego" wyżycia się na biednym nastolatku. Stąd też chłopak nie posiadał stroju na zmianę, co zwiastowało jego utonięcie we własnym pocie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Zielonooki popchnął dwuczęściowe drzwi, trafiając na średnich rozmiarów salę gimnastyczną. Po bokach widział rzędy drabinek, a z tyłu karton z piłkami różnego rodzaju. Na samym środku zaś czekał na niego uśmiechnięty Arab, który również nie przebrał się wcale. Nie zdjął nawet okularów, co gimnazjaliście wydawało się dość niebezpieczne.
-Gratulacje! - krzyknął jeszcze z daleka młody mężczyzna. Szatyn wydawał się skonsternowany.
-Eee... Za co, sensei? - wydukał, nie rozumiejąc optymizmu swojego nauczyciela, ale ten tylko podparł się pod boki, wymownie spoglądając na jego twarz.
-Nie pobili cię, no nie? - Kawasaki powiedział to tak beztrosko i zwyczajnie, że nastolatek miał ochotę zapaść się pod ziemię.
-Jesteś potwornie dziwnym człowiekiem... - powiedział w duchu chłopak.
-No dobra, podejdź bliżej. Bierzmy się do roboty! - entuzjazm zielonowłosego pięknisia jak na razie nie udzielał się jego podopiecznemu, co w sumie nie było dziwne.
     Drzwi zostały zamknięte na klucz, a ten z kolei schowany do kieszeni w spodniach nauczyciela. Matsu wyciągnął mały, przytwierdzony do drewnianej ramki notatnik. W zawiasie u góry widniał naostrzony ołówek, którego zaraz dobył mężczyzna. Gestem nakazał nastolatkowi usiąść, a sam ukucnął, wykonując kilka pociągnięć po kartce.
-Pamiętam, że zapytałeś mnie, w jaki sposób na powrót "połączyłem cię" ze światem żywych. Otóż zrobiłem to przy użyciu swojej "mocy duchowej". Mocą duchową nazywamy wewnętrzną energię, wypełniającą nasze ciała, z której korzystać możemy dopiero pośmiertnie, gdy tracimy fizyczną postać. Moc duchowa poniekąd określa nasz potencjał. Jasne jest, że ten, kto ma jej więcej, będzie mógł z niej korzystać dłużej, niż ten, kto ma jej mniej. Poziom mocy duchowej można zmierzyć. Jej wartość podaje się w dannach. Różne działania, oparte na jej wykorzystaniu pobierają różne ilości dannów. Dalej jednak, najważniejszym krokiem do umiejętnego wykorzystywania mocy duchowej jest nauczenie się jej uwalniania - potok słów przerwało nagłe odwrócenie notatnika. Na kartce narysowany został człowieczek otoczony poświatą, przywodzącą na myśl płomienie. Obok niego widniał napis "100% MD". Zaraz pod nim widać było drugiego człowieczka, leżącego nieruchomo na ziemi. Również on zaopatrzony był w odpowiedni napis, a mianowicie: "0% MD".
-Chcesz mi powiedzieć, że gdy ktoś wykorzysta całą moc, jaką posiada, umiera?! - nastolatek naturalnie był przerażony, jak zwykle, jednak nie umniejszyło to jego zdolności dedukcji.
-Zwykle tak - odparł, jakby nigdy nic Matsu. -Właśnie dlatego pośród Madnessów funkcjonuje pojęcie "Pierwszej Pomocy Duchowej", którą bezsprzecznie każdy z nas musi znać. Polega ona na przesłaniu części swojej mocy duchowej do cudzego ciała, nie dopuszczając do jego śmierci. Chciałbym móc zmierzyć twój poziom mocy, ale musisz ją najpierw wyzwolić. Tym się dzisiaj zajmiemy. Skąd ta niepewna mina? - nauczyciel wyłapał zmianę na twarzy gimnazjalisty. Będąc szczerym, była ona blada, jak ściana, ale mężczyzna chyba nie traktował tego tak poważnie.
-Nie... To nic. Em... Nieważne. W każdym razie, w jaki sposób mogę wyzwolić moją "moc"? - terminy tego typu wywoływały u chłopaka pewien niesmak. Mówiąc o nich, czuł się, jakby grał w jakimś niskobudżetowym, podrzędnym anime.
-No właśnie... Sęk w tym, że pierwsze świadome użycie mocy bardzo się różni od późniejszych. Najczęściej przychodzi ono przez przypływ adrenaliny, toteż większość z nas uwalnia swoją moc podczas walki. A skoro tak, czy inaczej, muszę popracować nad twoją formą fizyczną... - Naito zadrżał na dźwięk tych słów. Perspektywa odbycia sparingu z kimkolwiek sprawiała, że serce żołądek podjeżdżał mu pod gardło. Nie mówiąc już o tym, jak umiejętnym osobnikiem był Kawasaki.
-Nie musisz się martwić, nie mam zamiaru oddawać. Po prostu mnie uderz. Ja tymczasem postaram się sprowokować twoją osobę do podwojenia wysiłku - rzekł Arab, wstając na równe nogi. Gimnazjalista zrobił to samo, choć raczej wyglądał na bliskiego omdlenia.
-Ale ja... nie chcę zrobić ci krzywdy, sensei - wybełkotał cicho zielonooki.
-Nie przejmuj się. Powiedzmy, że mam immunitet na obrażenia zadane przez uczniów - uśmiechnął się mężczyzna, co wcale nie podziałało zachęcająco na chłopaka. Kurokawa przełknął ślinę.
-No... dobrze. Ale... przynajmniej zdejmij okulary, dobrze? Nie chciałbym ich zbić przez przypadek, na pewno nie były tanie. Poza tym odłamki szkła mogłyby wpaść ci do oczu, sensei... - tak bardzo pozbawiony pewności siebie, a jednocześnie tak bardzo dbający o innych.
-Ten dzieciak... jest całkowicie inną osobą, niż jakakolwiek, którą poznałem - z początku zdziwiony wyraz twarzy zmienił się zaraz w pokrzepiający, ciepły uśmiech.
-No dobrze - mężczyzna położył swoje okulary pod kaloryferem, po czym ustawił się przed podopiecznym, spuszczając ręce i prostując się. -Dawaj! - nakazał zaraz, a gimnazjalista zbliżył się doń nieznacznie.
-Cholera... Naprawdę muszę to robić? - przełknął gorzkie myśli, po czym zamykając oczy wyrzucił pięść do przodu, trafiając nauczyciela prosto w mostek. Zielonowłosy nie drgnął nawet o milimetr, podczas gdy szatyn upadł na podłogę, kwiląc i trzymając się za rękę.
-Hej, to chyba nie był zamierzony efekt, co? - Matsu natychmiast klęknął przy nim, ostrożnie łapiąc chłopaka za nadgarstek. Ten nawet nie zdążył zaprotestować. Mentor natychmiast dostrzegł opuchnięty i lekko poczerwieniały kciuk, który zdawał się być trochę "nie na swoim miejscu". 
-Chyba nigdy wcześniej się z nikim nie biłeś, prawda? - zapytał z politowaniem mężczyzna.
-Zgadza się... - chłopak spuścił głowę. Miał już dość wstydu na jeden dzień.
-Cóż... Właśnie wybiłeś sobie kciuka. Daj mi chwilę, a ci go nastawię. Może trochę zaboleć - ostrzegł go Arab, ale nawet nie czekał na jakikolwiek znak protestu. Po prostu złapał mocno palec i przesunął go w odpowiednie miejsce, jak po szynach, czemu towarzyszył donośny, charakterystyczny trzask w chrząstce. Szatyn zacisnął zęby, a do jego oczu popłynęły łzy.
-Faktycznie, czeka mnie sporo pracy, żeby coś z ciebie zrobić. Popełniasz podstawowe błędy, choć z drugiej strony to całkiem... niezwykłe. Z reguły człowiek rodzi się z wiedzą, w jaki sposób należy składać pięść, jednak ty jej nie posiadałeś. To zastanawiające... Cóż... Twój błąd polegał na tym, że podczas uderzenia wsadziłeś kciuk pomiędzy zaciśnięte palce. Z tego powodu nacisk, jaki wytworzyłeś sprawił, że palec nie mógł się wydostać z wnętrza pięści, a pozostałe go przygniotły. W konsekwencji przesunąłeś kość wzdłuż stawu. Rozumiesz? - zielonooki nieświadomie skinął głową, choć sposób mówienia mężczyzny był bardzo szczegółowy i mocno teoretyczny. Zasób słownictwa chłopaka pozwolił mu jednak na zrozumienie każdego słowa.
-Kiedy uderzasz, musisz kłaść kciuk NA zaciśniętych już palcach. Dzięki temu go nie uszkodzisz, a twój cios będzie silniejszy. Choć w dalszym ciągu jesteś całkowitą miernotą, jeśli chodzi o bójki - ostatnie zdanie, w połączeniu z pogodnym wyrazem twarzy po raz kolejny uderzyło w nastolatka, jak młot w kowadło. Kawasaki miał tendencję do tego typu "wpadek".
-Miernota, czy nie, wciąż mam zamiar zrobić z ciebie przykładnego Madnessa, więc proszę, nie zniechęcaj się. Jeśli będę musiał, będę tryskał optymizmem za nas obu. Jeśli będzie trzeba, osobiście tobą pokieruje. Jeśli to nie wystarczy, znajdę lepszą metodę treningu. Dalej jednak to od ciebie zależy, czy będziesz się starał, czy też nie. Pamiętaj, że nie robisz tego dla mnie, czy dla siebie. Robisz to dla tych wszystkich, którzy sami nie mogą sobie pomóc. A więc... możemy kontynuować? - słowa, jakie wypowiadał mężczyzna doskonale trafiały do jego ucznia, co samo w sobie było sukcesem. Nie tylko zdobywał zaufanie, ale również zjednywał sobie szacunek gimnazjalisty. Trudno było powiedzieć, jak niecodziennie brzmiały przemowy Araba, jednak czegoś takiego nie słyszało się na co dzień. Może brzmiały one trochę naiwnie, ale to niczego nie zmieniało.
-Tak. Do dzieła, sensei! - zielonooki podniósł głowę z maleńkim płomykiem determinacji wewnątrz siebie. Płomykiem nie większym, niż płonąca zapałka, gotowa zostać zdmuchniętą przez nieustępliwy pęd wiatru.
     Każdy cios męczył niewprawionego w walkę chłopaka, choć jego cel zdawał się nic sobie nie robić z wysiłków agresora. Przywodziło to na myśl wojowników wagi atomowej, teoretycznie najniższej spośród wszystkich dziewięciu kategorii. A jednak Kurokawa sprawiał wrażenie protoplasty dziesiątej z nich - wagi zerowej. I choć brzmiało to tak samo ironicznie, jak i patetycznie, ten wojownik płonął bez chwili wytchnienia. A w każdy cios wkładał całe serce, zainspirowany stojącym przed nim człowiekiem. Ten sam poniewierany przez wszystkich nastolatek, który przez całe życie nie posiadał żywego wzoru do naśladowania, teraz znalazł kogoś takiego. Co ważniejsze jednak, znalazł również jakąś część siebie, która cieszyła się z okazji do wyładowania bezsilnej frustracji, jaka ją przepełniała.
-Nie poddaje się, ale to trwa już prawie godzinę, a on wciąż nie poczynił żadnych postępów. Nie widzę ani grama mocy duchowej, która... cholera! - mężczyzna przerwał swoje rozmyślania, uzmysławiając sobie jedną, istotną rzecz. Już miał zamiar otworzyć usta, by kazać swojemu uczniowi przestać, gdy nagle coś zaiskrzyło wokół lecącej pięści. Coś jakby drobinki spalin, wypuszczane przez nieodpalający samochód. Te drobinki jednak były białe i lśniące, niby promienie światła w fizycznej formie. 
-Nie może być... - Arab był niesamowicie zdziwiony tym widokiem. Z rozluźnionymi mięśniami przyjął cios pięścią na klatkę piersiową, jednak tym razem zachwiał się minimalnie. I choć można było winą obarczyć chwilową dekoncentrację, to cios ten nie był zwykły.
-Stop. Nieźle. To było twoje pierwsze uderzenie, które faktycznie poczułem. Chyba już wystarczy - Kawasaki zatrzymał ciężko dyszącego, mokrego od potu chłopaka, który praktycznie słaniał się już na nogach, uradowany zakończeniem treningu. Nastolatek jak na komendę padł ciężko na podłogę, czekając aż jego tętno się uspokoi.
-Udało mi się, sensei? - zapytał gimnazjalista, gdy tylko był w stanie złapać oddech.
-Można i tak powiedzieć. Widzisz, zapomniałem o jednej rzeczy, zanim zaczęliśmy. Powłoka na naszych ciałach, imitująca fizyczną formę spełnia tę rolę idealnie. A ktoś, kto nadal posiada ciało, nie może korzystać z mocy duchowej... Krótko mówiąc dzisiaj nauczyłeś się jedynie, jak wymierzać ciosy - mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie, drapiąc po głowie, a Naito kompletnie opadł z sił przez to, co właśnie usłyszał.
-Czyli... wszystko na marne? - zakwilił szatyn, a Arab machnął przecząco głową.
-Skądże. Po dzisiejszym dniu, gdy zdejmę z ciebie powłokę, będziesz już w stanie wyzwolić swoją moc duchową bez problemów... co nastąpi jutro o tej samej porze. Polecałbym podnieść się z podłogi i pójść do domu. Zjedz coś, odpocznij i przyjdź jutro w pełni sił, jasne? - natychmiast sprostował mentor czarnowłosego.
-Niech będzie... - chłopak nie miał siły powiedzieć nic więcej. Z trudem podniósł się i wyszedł, gdy tylko Matsu otworzył przed nim drzwi sali gimnastycznej. Mężczyzna poczekał jeszcze, aż gimnazjalista zniknie, by móc pozbierać myśli.
-To chyba nic złego, że nie powiedziałem mu całej prawdy... ale wciąż... wyzwolenie choćby najmniejszej ilości mocy duchowej przy aktywowanej powłoce... Ten dzieciak ma potencjał. Kto by się spodziewał, że takie beztalencie mnie czymś zaskoczy. Nie mogłem sobie wybrać lepszego ucznia - Kawasaki uśmiechnął się w duchu, przekręcając kluczyk w drzwiach.

Koniec rozdziału 16
Następnym razem: Starcie - chwila próby

niedziela, 4 sierpnia 2013

Rozdział 15: Ukryci Strażnicy

ROZDZIAŁ 15

     -No dobrze... Wygląda na to, że mamy jeszcze dużo czasu, nim rozpoczną się lekcje, więc urządzę ci jedną ponadprogramową. Można sobie być martwym, ale to nie czyni nas nikim wyjątkowym. Ludzie giną non stop. Ja mam zamiar zacząć od teorii, żebyś się zbyt szybko nie zniechęcił - zielonowłosy podczas przemowy podszedł dostojnie do tablicy i chwyciwszy kredę, zaczął rysować schemat na jej powierzchni. Rysunek przedstawiał kolejno na trzech obrazkach: człowieka, który bezskutecznie próbował unieść sporej wielkości głaz, trupa tego samego człowieka i w końcu tą samą postać, bez trudu unoszącą kamień ponad głowę.
-Spójrz - rzekł do ucznia Matsu. -Podczas gdy żyjemy, trwamy w fizycznej powłoce. W "ciele", jeśli mogę tak to określić. Owe ciało nie tylko łączy nas ze światem i pozwala wchodzić z nim w interakcje, lecz również osłabia nasze zdolności fizyczne i mentalne. Wartości są różne, jednak przyjmuje się, że jest to strata dwukrotna. W chwili, gdy umieramy, bariera ta zostaje pokonana. Rozumiesz? - wyjaśniał dalej, pokazując wskaźnikiem odpowiednie malowidła. Chłopak pokiwał przytakująco głową, nie chcąc przerywać słowotoku nauczyciela. Tak, teoria bardziej interesowała nastolatka od całej reszty, gdyż w zmaganiach fizycznych, nie czuł się najlepiej.
-Pamiętasz, co zrobiłeś zaraz po... "zmartwychwstaniu"? - zapytał nagle Arab, przyglądając się bacznie studentowi. Naito zebrał w kupę wszystkie wspomnienia, by móc udzielić odpowiedzi.
-Cóż... kiedy zobaczyłem swoje ciało, leżące obok... uciekłem. Pobiegłem do domu... - Kawasaki przerwał ruchem dłoni opowieść gimnazjalisty.
-Właśnie. Czy nie zauważyłeś wtedy nic dziwnego? Nie wyglądasz na atletę i z pewnością nim nie jesteś, o ile nie musisz walczyć o życie. Nie zauważyłeś, że poruszasz się szybciej? Albo, że nie męczył cię bieg? Wytrzymałość, szybkość, siła, wszystkie zmysły... Te czynniki wyostrzają się, gdy pozostajesz w stanie duchowym. Rzecz jasna tracisz wtedy, ciało, a co za tym idzie - więź ze światem. Nikt cię nie widzi, nie słyszy i nie może dotknąć, a ty sam nie jesteś w stanie położyć dłoni na żadnej żywej istocie. Jak duch... - z każdym kolejnym zdaniem wyraz twarzy słuchacza rozjaśniał się, a sam zainteresowany zaczynał coraz więcej myśleć.
-Ale wtedy, gdy uratowałeś mnie przed tym potworem, sensei... Sprawiłeś, że mogę kontaktować się z innymi ludźmi, prawda? - zielonowłosy uśmiechnął się półgębkiem. Zadowalał go fakt, że trafił na spostrzegawczego i pojętnego studenta.
-Tak, ale do tego wrócimy przy treningu praktycznym - entuzjazm Kurokawy momentalnie wyparował, a on sam spuścił bezradnie ręce. Matsu zdawał się tego nie zauważać. -No więc... Po śmierci każdego człowieka następuje coś, co większość ludzi nazwałaby pewnie "sądem ostatecznym". W zależności od tego, czy śmierć była "przepełniona szaleństwem", czy też nie, sąd zaczyna się wcześniej lub później. W tym pierwszym wypadku następuje bardzo szybko. W drugim zdarzają się dusze, które czekają tygodniami - Naito momentalnie przyszedł na myśl pan Gato, którego zabił zawał serca.
-Ja zostałem dźgnięty nożem... Ten cały "sąd" zaczął się niedługo po tym, jak dotarłem do domu i zorientowałem się, że moja siostra mnie nie widzi - zielonooki powoli porządkował wszystkie wspomnienia i informacje, jakie przekazywał mu nauczyciel.
-Matsu-san... wydaje się taki spokojny i opanowany, gdy mówi o tym wszystkim. Chyba naprawdę się do tego przyzwyczaił. Ciekawe, którym z kolei uczniem dla niego jestem? - zastanawiał się nastolatek.
-Tak. Nienaturalna śmierć w wyniku wypadku, napadu, samobójstwa to śmierć "szalona". Inne, starcze, związane z chorobą i im podobne nie zaliczają się do nich. Gdy zaczyna się sąd, dusza zabierana jest przez obleczoną bandażami osobę w czerni z trójgłowym psem u boku. Do tej pory nie wiemy, skąd wziął się ten osobnik, ale zdaje się, że sonduje on całe życie denata, by ujrzeć szaleństwo, związane z jego zgonem. W zależności od tego, sąd jest łatwiejszy, bądź trudniejszy. Za każdym razem jednak jego tematem przewodnim jest pokonanie pupila strażnika - Naito uderzył pięścią w otwartą dłoń, obwieszczając jakiś przełom w swoim poglądzie na sytuację.
-Rozumiem! Więc stąd wzięła się tamta dziewczyna - Kawasaki wyglądał na całkowicie zbitego z tropu.
-Dziewczyna, mówisz?
-Tak. Nie widziałem dokładnie jej twarzy, ale miała różowe włosy. Nie miałem odwagi stanąć do walki z cerberem, więc się schowałem. Pewnie zginąłbym gdyby nie ona. Kiedy tylko mnie dotknęła, cały strach zniknął. Tak jakby dodała mi siły. Nie wiem, jak to się stało, bo niewiele pamiętam z późniejszych wydarzeń, ale udało mi się wygrać! - Kurokawa naprawdę entuzjazmował się tym, co usłyszał. Na myśl o pierwszym w życiu tak bliskim spotkaniu z osobą płci przeciwnej, serce od razu zaczęło bić mu szybciej.
-Taak... Pewnie masz rację... - rzucił tylko zielonowłosy, by móc jak najszybciej zmienić temat.
-Ten chłopak... Niemożliwe żeby kłamał, a mimo to... to przecież niemożliwe, żeby ktoś był razem z nim podczas sądu... - przez chwilę milczał, swoje przemyślenia zachowując dla siebie.
-Tak, czy inaczej... Strażnik nie sprawdza umarłych bezcelowo. Ci, którzy pokonają cerbera, są wolni, jednak reszta... zamienia się w Spaczonych - dodał po chwili mężczyzna, tworząc kolejne trzy rysunki, bardzo wymowne w swej prostocie.
-Spaczonych?
-Nazwą tą określamy takie potwory, jak te, przed którymi cię obroniłem. Spaczeni to istoty, których dusze zostały pozbawione ostatnich fragmentów człowieczeństwa. Bezmyślne bestie, których jedynym celem jest zdobywanie pożywienia. A żywią się duszami - wskaźnik powędrował ku pierwszemu rysunkowi, przedstawiającemu pająkowatego stwora, który pożerał nogę rozczłonkowanego człowieka.
-Dobrze, że sensei nie uczy plastyki... - pomyślał delikatnie zawstydzony Kurokawa.
-Właśnie dlatego wszyscy ci, którzy nie przeszli przez sąd są tak bardzo zagrożeni. To właśnie na nich w szczególności polują Spaczeni. Pożerając dusze, nie tylko zaspakajają głód, ale też czynią się silniejszymi. Dlatego właśnie powinno się ich usuwać jak najwcześniej się da. Naturalnie, gdy w okolicy braknie świeżych dusz, potwory te są gotowe rzucić się na początkujących Madnessów, a w najgorszym wypadku... na żywych ludzi - nastolatek przełknął ślinę, biorąc pod uwagę to, co właśnie usłyszał. Perspektywa stada potworów, pożerających niewinnych mieszkańców Akashimy była dla niego bardzo nieprzyjemna.
-Właśnie po to istniejemy my - Madnessi. Miano to pochodzi właśnie od "szaleństwa", którego szuka u nas strażnik czyśćca. Naszym zadaniem jest obrona zarówno zwykłych ludzi, jak i dusz przed działaniem Spaczonych oraz niszczenie ich - wskaźnik zatrzymał się na obrazie, przedstawiającym ludzika z mieczem, odcinającego głowę pająkowatemu monstrum.
-W chwili, gdy udaje nam się wydostać z czyśćca, nie pojawiamy się jednak w tym samym miejscu, w którym zostaliśmy znalezieni przez strażnika... 
-Faktycznie. Kiedy zostałem wypuszczony, nagle znalazłem się na jakiejś pustyni. Dookoła były też ruiny z takiego dziwnego, czarnego materiału - przerwał Arabowi w połowie zdania gimnazjalista, którego umysł pracował już na pełnych obrotach.
-Miejsce, w którym się pojawiłeś nie należało do ludzkiego świata - wskaźnik uderzył w ostatni z rysunków, który przedstawiał przybliżone ustawienie wszystkich siedmiu kontynentów. W jednej chwili kreda w dłoni Matsu, dorysowała jeszcze jeden, zajmujący obszar od obu Ameryk aż do granic Azji, oddzielony tylko niewielkimi ilościami wody. -Ósmy kontynent, Morriden. Nikt z żywych nie może ani go zobaczyć ani wkroczyć na jego obszar. Zdolni są do tego jedynie Madnessi... oraz Spaczeni. Każdy Madness może dowolnie podróżować z każdego miejsca na ziemi do Morriden. Mimo wszystko, zastanawia mnie jedna rzecz... jak udało ci się wrócić do siebie? - większość wątpliwości, jakie miał Kurokawa rozjaśniła się w jednej chwili. Zaczął już wszystko rozumieć. Właściwie sam się sobie dziwił, dlaczego przyjmował do wiadomości takie rzeczy z taką łatwością. Dalej jednak miał sporo rzeczy, których chciał się dowiedzieć.
-Właściwie... - zaczął niepewnie gimnazjalista, drapiąc się po głowie. -...to nie ja to zrobiłem. Spotkałem tam tylko pewnego człowieka, który odesłał mnie do domu. Wydaje mi się, że też go znasz, wyglądał mi na Madnessa. Przedstawił się jako Bachir... - zielonooki nie dokończył. W jednej chwili atmosfera zmieniła się o 180 stopni. Arab, jakby rażony gromem zmiażdżył kredę w dłoni, nie pozostawiając ani jednego większego kawałka. Naito wzdrygnął się z przerażeniem, czując pot i przyśpieszający puls.
-Pierwszy raz widzę senseia tak poruszonego... - szepnął w duchu nastolatek.
-Czy ty masz pojęcie, kim jest ten człowiek? - Kawasaki spojrzał swojemu uczniowi głęboko w oczy z poważnym wyrazem twarzy. Widać jednak było, że powoli zaczynał się już uspakajać.
-Eee... Tak. Jest Połykaczem Grzechów, tak? Zachęcał mnie nawet, żebym do nich dołączył, ale odmówiłem mu tak, jak tobie. Wydawał się miłą osobą... Czy... zrobiłem coś złego? - zapytał ostrożnie szatyn, nie będąc pewnym, jakich słów użyć.
-Połykacze Grzechów... - Matsu wyjął z szuflady biurka drugą kredę, którą nakreślił kolejne trzy rysunki. -...to tacy Madnessi, którzy pochłaniają cudze dusze, co zwiększa ich siłę. Dawno temu trwał między nami pokój, bo zadowalali się oni duszami Spaczonych. Po jakimś czasie okazało się, że pożeranie jestestwa tak bezmózgich, barbarzyńskich istot, zapewnia wzrost mocy o wiele wolniejszy, niż w przypadku stworzeń myślących. Z tego powodu zaczęli celować wyżej... - wskaźnik obrał za cel rysunek, przedstawiający uciekającą z ust martwego ludzika chmurę dymu, wciąganą do gardła przez drugiego osobnika. -Chłonąc ludzkie dusze, zapewniali sobie znacznie większy dopływ energii. W dodatku Połykacz Grzechów to człowiek o wiele potężniejszy od podrzędnego Spaczonego, więc co za tym idzie... może też atakować innych Madnessów. Nie możemy stwierdzić, ilu dokładnie Połykaczy Grzechów jest na świecie, jednak wiemy, że każdy, który chce trochę pożyć, trzyma się jak najbliżej Bachira - ich przywódcy i przewodnika - w tym momencie wskaźnik zatoczył koło wokół ludzika, który z dużą dbałością o szczegóły odzwierciedlał wygląd Połykacza Grzechów. -Mam nadzieję, że teraz rozumiesz zależność między nami, a nimi. Naszym zadaniem jest obrona tych, którzy nie mogą bronić się sami, podczas gdy oni posiadają jedynie swoje egoistyczne zapędy do rośnięcia w siłę kosztem innych. Naturalnie więc stoimy idealnie po przeciwnych stronach barykady i walczymy ze sobą od dziesiątek lat - wskaźnik zahaczył o bohomaz, przedstawiający dwie grupy ludzików, stojących naprzeciw siebie. Dzieliła ich głęboka, ciemna dolina.
-Przepraszam. Nigdy bym nie pomyślał, że ten człowiek może być kimś złym... - rzekł w końcu Kurokawa, przyglądając się podobiźnie białowłosego lidera.
-To nie twoja wina. Sam fakt, że podążają za nim setki ludzi, jak za jakimś Mesjaszem jest równoznaczny z tym, iż ma dużą charyzmę. Ważne jest tylko, żebyś wiedział, że powinieneś póki co unikać ich za wszelką cenę. Przynajmniej dopóki nie staniesz się pełnowartościowym Madnessem. Rozumiemy się?
-Tak. Myślę, że tak... - przytaknął chłopak, a zielonowłosy spojrzał na zegar naścienny. Powoli zbliżała się ósma, czyli moment rozpoczęcia pierwszej lekcji w akashimskim gimnazjum.
-Hmm... To chyba na razie wszystko. Czeka nas jeszcze dzisiaj trening praktyczny zaraz po zajęciach. Potraktujemy to, jako lekcję wyrównawczą, więc nikt nie będzie miał nam tego za złe. Po prostu postaraj się w miarę bezpiecznie przesiedzieć te kilka godzin. Najlepiej nie ruszaj się z tego piętra. Ewentualnie zrób, co będziesz mógł, żeby cię przynajmniej nie pobito, bo bardzo się dzisiaj namęczysz - dopiero teraz czarnowłosy uświadomił sobie, jak żałośnie względem niego brzmiały słowa nauczyciela. Nastolatek westchnął głęboko, kiwając głową.
-Postaram się, sensei... - mruknął bezsilnie, a Matsu uśmiechnął się przyjaźnie.
-Po ostatniej lekcji widzimy się na sali gimnastycznej. Będziemy potrzebować trochę miejsca. Mam nadzieję, że zapamiętywanie teorii to nie jedyne, na co cię stać. Możesz tu sobie zostać, ja pójdę otworzyć pokój nauczycielski - to powiedziawszy, Kawasaki opuścił klasę, a wkrótce jego kroki ucichły w szkolnym korytarzu. Naito natomiast usiadł na swoim miejscu w ławce, opierając podbródek na lewej ręce.
-Może nie będzie tak źle? Po prostu nie mogę im pozwolić, żeby mnie zabili, tak? - rzucił sam do siebie zielonooki, po czym zrezygnowany uderzył twarzą o ławkę. -Już po mnie... - wydusił.

Koniec rozdziału 15
Następnym razem: Wojownik wagi zerowej