ROZDZIAŁ 21
Siedem długich dni minęło, jakby to był zaledwie jeden. Siedem dni okupionych łzami, potem i krwią ciężko pracującego nastolatka, którego życie zostało diametralnie obrócone o 180 stopni. Rzucony w huczący ogień zdarzeń. Zdarzeń, mających nadejść już niedługo. Był to już ósmy kwietnia. Ubrany w luźny strój do ćwiczeń szatyn pędził po chodniku na złamanie karku. Ciało jego raz po raz zderzało się z napotkanymi przechodniami, przebijając się przez nich, jakby byli tylko obłokiem dymu. Spojrzenie zielonych oczu utkwiło w jednym punkcie. Nie więcej, niż sto metrów przed nim malował się niewielki plac zabaw dla dzieci. Już z daleka dało się dojrzeć czekającego na swojego podopiecznego Mentora. Zielonowłosy pozostawał jednak niezauważony przez idących poboczem ludzi.
Gimnazjalista zahamował gwałtownie, już na piaszczystym podłożu, pochylając się przy tym. Oparłszy dłonie na zgiętych kolanach dyszał ciężko kilka chwil, systematycznie uspakajając oddech. Gdy zaś zdołał tego dokonać, uniósł głowę, prostując się. Uśmiechnął się przyjaźnie do mężczyzny o arabskiej karnacji.
-Ohayo, Naito-kun! Gotowy na małe podsumowanie ostatnich siedmiu dni? - zapytał z entuzjazmem nauczyciel, poprawiając okulary-połówki. "Otwarty" umysł Kurokawy nie uchronił się od delikatnych zmian psychicznych. Faktycznie, stał się nieco bardziej... "skory" do nowości i łatwiejszy do zjednania w niektórych sprawach.
-Tak, zaczynajmy. Jest już 7:00, powinniśmy się pospieszyć - młodzieniec spojrzał na zegarek.
-W porządku! Chcę jednak najpierw wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, dziś nie skorzystamy już z klucza... - w tym momencie gimnazjalista wzdrygnął się gwałtownie, jakby ktoś podsunął mu pod nos coś, delikatnie mówiąc, nieświeżego.
-Jak to? Dlaczego? Przecież dawał najlepsze efekty, sensei! - jakkolwiek kruchy był entuzjazm szatyna, przynajmniej BYŁ. W tym zaś jednym momencie legł w gruzach, jak za starych, dobrych czasów. Naito nie tylko uznawał tą metodę treningu za najlepszą, ale także dzięki niej mógł na kilka chwil uwolnić się od swojego codziennego "ja". Nie czuł wtedy strachu ani wątpliwości, co było dla niego prawdziwym zbawieniem.
-Dlatego... - okularnik wyciągnął z kieszeni kawałki roztrzaskanego, onyksowego klucza, z którego nie tryskały już nawet maleńkie iskierki mocy duchowej. Nastolatek wytrzeszczył oczy. -Tego typu narzędzia nie rosną na drzewach. Dają wspaniałe efekty, niekiedy nadrabiając całe lata ćwiczeń, jednak nie są trwałe. Użyłem go na tobie naprawdę wiele razy w ciągu tego tygodnia, a i tak było to możliwe tylko dlatego, że jesteś dopiero początkującym. W moim przypadku klucz pękłby zapewne już po godzinie. Od dzisiaj twoje regularne postępy mogą nieco zwolnić, ale... zaczniesz nabywać doświadczenie w prawdziwych walkach.
-To znaczy, że...
-Tak. Za kilka chwil będziesz mógł zacząć się przyzwyczajać do obowiązków Madnessa - Matsu potwierdził przypuszczenia swojego ucznia, który przełknął ślinę z lekkim zdenerwowaniem. -Chyba nie zmieniłeś zdania, co?
-Nie... - dwa obrazy zaczęły przenikać się w głowie chłopaka, jeden przez drugi. Martwy pan Gato i wdzięczny, ocalony chłopiec. -Jestem gotowy, by cię odciążyć, sensei! - dodał zaraz z pewnością siebie, wywołując tym samym uśmiech satysfakcji na twarzy Kawasaki'ego.
-Postaram się zwabić jakiegoś Spaczonego na potrzeby treningu, a w tym celu wykorzystam to... - Arab wyszperał w kieszeni spodni małą, przezroczystą, pustą w środku kuleczkę, łapiąc ją między palce. -To jest wabik duchowy. Gdy wtłoczysz do niego odrobinę mocy, wabik zacznie emitować energię. Siła tej energii jest mierzona na podstawie maksymalnego poziomu użytkownika. Innymi słowy, kula reaguje tak, jakbyś w jednej chwili wypuścił na zewnątrz całą swoją moc z tą różnicą, że emisja trwa tak długo, jak zechcesz. Zmienia się tylko natężenie. Gdy Spaczony wyczuje źródło energii, powinien pojawić się tu w miarę szybko - Naito kiwnął głową na znak zrozumienia, chłonąc i zapisując w pamięci wszystkie nowe informacje. Sam nie był pewny, kiedy tak wczuł się w swoją rolę, lecz niezaprzeczalnie starał się z niej jak najlepiej wywiązać.
-Uwaga, zaczynam! - zaciśnięta na wabiku dłoń Matsu otoczona została płomienistą poświatą, sprawiając, że trzymany przedmiot zaczął lśnić. Wnikająca do wnętrza kulki moc duchowa "nadmuchała" ją do rozmiarów piłki tenisowej. Narzędzie Madnessa zaczęło iskrzyć i drżeć, po czym uniosło się w górę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wypełniony energią wabik zatrzymał się półtora metra nad ziemią, po czym w jednej chwili wystrzelił wokół swoistą falę uderzeniową, która poderwała do lotu tumany kurzu. Kurokawa instynktownie przesłonił oczy przedramieniem, pochylając głowę i chroniąc się przed pyłem. Tymczasem kolejna fala rozeszła się w powietrzu. Później jeszcze jedna, aż do pięciu. Wraz z tą ostatnią, Kawasaki pochwycił kulę, wysysając z niej energię, jednocześnie obkurczając przyrząd.
-Przygotuj się. Nie jestem w stanie określić, jak silne stwory grasują po okolicznym terenie. Gdy ujrzysz już swojego przeciwnika, stosuj się do moich poleceń. Muszę zobaczyć, czy wszystko pamiętasz. Analizuj werbalnie to, co widzisz. Tak, jak cię uczyłem - rzekł mężczyzna, a nastolatek skinął posłusznie głową. Stanąwszy w rozkroku z prawą nogą wysuniętą do przodu i lewą pięścią skierowana przed siebie, zamilkł całkowicie, koncentrując się.
Do uszu milczących dobiegł nieprzyjemny odgłos. Przypominał trochę dźwięk dławienia się, jednak ze znacznie większą częstotliwością. Zew stopniowo przybliżał się do placu zabaw, a jego właściciel miał się ujawnić lada moment... jednak nigdzie nie było go widać. Zielonooki zasunął połowicznie powieki, biorąc głęboki wdech. Choć obecność senseia i wiara w świeżo nabyte umiejętności dodawała mu odwagi, serce wciąż biło, jak szalone na myśl o zmierzeniu się z potworem. W jednej chwili klapa studzienki kanalizacyjnej została gwałtownie wyrzucona w powietrze, upadając na chodnik, niby puszczona w ruch moneta. Z pieczary umiejscowionej po drugiej stronie placu, w rogu niskiego murku, wystrzeliła masywna łapa, wyposażona w sześć palców. Każdy z nich zakończony był przyssawką. Szatyn drgnął nieznacznie, poznając malujący się przed nim widok. Tymczasem kolejne łapsko spoczęło na podłożu, wciągając resztę cielska na powierzchnię. Prawie dwumetrowy spaczony o posturze zawodowego boksera stanął w rozkroku, lustrując okolicę.
-To ten sam, co wtedy... - wspomnienie niewielskiej pokraki przyczepionej do szyby okna uderzyło do głowy chłopaka. Wiadomo było jednak, że tym razem nie stał przed nim ten sam potwór. Gimnazjalista przełknął ślinę, uspakajając się trochę. Spróbował skupić się na swoim zadaniu, by odgonić złe przeczucia.
-Poznaję go. Widziałem tego Spaczonego na pierwszej prowadzonej przez ciebie lekcji, sensei... Jest wyższy, mocniej umięśniony i zdecydowanie bardziej pewny siebie. Mimo, że nie używasz mocy duchowej, słabeusz wciąż uciekłby na twój widok. Ten tutaj musiał pożywić się co najmniej kilkoma duszami, których nikt nie uratował. Uczyniły go silniejszym. Istnieje możliwość, że przez dłuższy czas buszował w ściekach, by uniknąć wykrycia, więc wykazuje odrobinę sprytu... - początkujący Madness analizował na głos, nie spoglądając na swojego Mentora, tylko cały czas obserwując wroga. Kawasaki kiwnął głową z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-Zgadza się. Z własnego doświadczenia dodałbym, że pozbawił szansy przeżycia jakieś pięć, może sześć osób, ale nikogo wyróżniającego się. Jest stosunkowo daleko od ciebie. Jeśli uzna, że idący chodnikiem ludzie będą dla niego lepszym posiłkiem, może rzucić się na nich, zanim zareagujesz. Sprowokuj go do zbliżenia się. Skup w sobie energię duchową, ale nie pozwól jej ulecieć. Miej ją w w pogotowiu - zielonowłosy wydał pierwsze polecenie, szatyn znów kiwnął głową. W mgnieniu oka, prawie niezauważalnie wytworzył wokół całego ciała poświatę z mocy duchowej, jaśniejącą młodzieńczą siłą. W tym samym momencie małpowaty pysk pokrytego czarnymi piórami potwora skierował się ku źródle energii. Otworzył paszczę, ukazując rozwidlony jęzor i wydał z siebie dławiony klekot. Opuszczone luźno łapy zadyndały przez chwilę w powietrzu, gdy potwór ruszył z pełną prędkością w stronę Kurokawy. Biegł dość pokracznie, unosząc wysoko kolana do góry, lecz nie zginając przy tym stóp. Ramiona swobodnie wisiały mu za plecami, jakby wyjęto z nich wszystkie kości.
-Niech się zbliży... - Kawasaki powstrzymał swojego ucznia, a ten w zaufaniu utrzymywał jednostajną pozycję. -Teraz... obrona! - zakrzyknął zaraz, gdy tylko Spaczony wyhamował, zamachując się opierzoną łapą, niczym biczem. Skupiona wokół chłopaka moc duchowa w jednej chwili została wtłoczona pod skórę, utwardzając ją i napinając. Naito zgiął prawą rękę w łokciu, wznosząc ją pięścią ku górze. Przecinająca powietrze kończyna mutanta odbiła się od celu, przyjęta beznamiętnie. Odepchnięcie potężnego ataku zachwiało równowagą maszkary, pozostawiając chwilową lukę w jej obronie.
-Atak! - komenda Mentora zadzwoniła w uszach podopiecznego. Natychmiast reszta magazynowanej energii otoczyła lewą rękę. Pięść nastolatka bez zmiany pozycji ciała wystrzeliła w powietrze, otoczona stabilną poświatą. Gimnazjalista podskoczył w miejscu, by zapewnić sobie stuprocentową szansę trafienia. W istocie, cios Madnessa dosięgnął podbródka spłaszczonej twarzy, zabierając Spaczonemu grunt pod stopami. Dwumetrowe cielsko opadło na ziemię w tumanach kurzu, które - targane wiatrem - zaburzyły pole widzenia zielonookiego.
-Zmysł! - rzucił natychmiast Arab, nie ruszając się nawet z miejsca. Zmuszony do szybkiego reagowania szatyn zaczynał się pocić, jednak zdążył na prędce wykrzesać z siebie wystarczającą ilość energii, by móc przelać ją... do własnych oczu. W jednej chwili "zasłona dymna" stała się dla niego o wiele rzadsza i mniej ostra. Dojrzał również podniesiony już zarys sylwetki wroga, gotującego się do kolejnego natarcia. Obie biczowate łapy zostały chwilowo wyrzucone do tyłu, naciągając się, niczym guma.
-Ruch! - krzyknął w tym właśnie momencie okularnik, na co Kurokawa zareagował prawie natychmiastowo. Otoczywszy stopy mocą duchową, wykonał ruch podobny do ślizgania się po lodzie. Z prędkością mogącą stawać w szranki z prawdziwymi sprinterami, minął z boku swojego przeciwnika. Tymczasem ten wyrzucił obie łapy przed siebie, korzystając z impetu danego przez naciągnięcie. Na nieszczęście maszkary, atak przeszył już tylko powietrze. Gimnazjalista natomiast znalazł się tuż za plecami odsłoniętego wroga, nie dorastającego człowiekowi do pięt pod względem inteligencji.
-Emisja! - ostatnia komenda zgrała się idealnie z opadnięciem chmury kurzu. Zielonooki uderzył dwiema otwartymi dłoniami prosto w plecy zdezorientowanego przeciwnika. Wystrzelona masa mocy duchowej przeniknęła przez wnętrze Spaczonego pod postacią małej fali uderzeniowej, druzgocąc organy stwora. W tym samym momencie zarówno małpowate monstrum, jak i walczący Madness zostali odrzuceni w dwóch przeciwnych kierunkach. Ciało opierzonego goliata zaczęło się rozpadać jeszcze w locie, niemalże rozbijając na atomy po uderzeniu w murek. Tymczasem nastolatek w ostatniej chwili zdołał utwardzić skórę na plecach, by uniknąć poważniejszych urazów. Gdy tylko jednak się zatrzymał, zaniechał dalszych prób kumulowania mocy, ciężko dysząc mokry od potu. Wtem ujrzał wyciągniętą ku niemu dłoń nauczyciela, którego uśmiech przemawiał sam za siebie. Szatyn przyjął z chęcią pomoc przy podniesieniu się, po czym otrzepał się z kurzu.
-Dobra robota! Pięć podstawowych form wykorzystania mocy duchowej, odrobina własnej inwencji, a nawet zdolność szybkiego reagowania... Jeszcze będą z ciebie ludzie! - okularnik pochwalił podopiecznego, jednak szybko sprowadził go na ziemię. -Dalej jednak twoja kondycja jest kiepska, jak u szóstoklasisty. Musisz zacząć więcej trenować, skoro klucz wypadł z obiegu.
-Jeszcze więcej?! - obruszył się chłopak, jednak mimowolnie zagiął ku górze kąciki ust. Sposób, w jaki rozłożył na łopatki potwora, który jeszcze kilka dni wcześniej mógłby go z łatwością zabić, napawał go dumą. Po raz pierwszy zaczynał czuć, że jest na właściwym miejscu... i że naprawdę lubi to miejsce.
Gimnazjalista zahamował gwałtownie, już na piaszczystym podłożu, pochylając się przy tym. Oparłszy dłonie na zgiętych kolanach dyszał ciężko kilka chwil, systematycznie uspakajając oddech. Gdy zaś zdołał tego dokonać, uniósł głowę, prostując się. Uśmiechnął się przyjaźnie do mężczyzny o arabskiej karnacji.
-Ohayo, Naito-kun! Gotowy na małe podsumowanie ostatnich siedmiu dni? - zapytał z entuzjazmem nauczyciel, poprawiając okulary-połówki. "Otwarty" umysł Kurokawy nie uchronił się od delikatnych zmian psychicznych. Faktycznie, stał się nieco bardziej... "skory" do nowości i łatwiejszy do zjednania w niektórych sprawach.
-Tak, zaczynajmy. Jest już 7:00, powinniśmy się pospieszyć - młodzieniec spojrzał na zegarek.
-W porządku! Chcę jednak najpierw wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, dziś nie skorzystamy już z klucza... - w tym momencie gimnazjalista wzdrygnął się gwałtownie, jakby ktoś podsunął mu pod nos coś, delikatnie mówiąc, nieświeżego.
-Jak to? Dlaczego? Przecież dawał najlepsze efekty, sensei! - jakkolwiek kruchy był entuzjazm szatyna, przynajmniej BYŁ. W tym zaś jednym momencie legł w gruzach, jak za starych, dobrych czasów. Naito nie tylko uznawał tą metodę treningu za najlepszą, ale także dzięki niej mógł na kilka chwil uwolnić się od swojego codziennego "ja". Nie czuł wtedy strachu ani wątpliwości, co było dla niego prawdziwym zbawieniem.
-Dlatego... - okularnik wyciągnął z kieszeni kawałki roztrzaskanego, onyksowego klucza, z którego nie tryskały już nawet maleńkie iskierki mocy duchowej. Nastolatek wytrzeszczył oczy. -Tego typu narzędzia nie rosną na drzewach. Dają wspaniałe efekty, niekiedy nadrabiając całe lata ćwiczeń, jednak nie są trwałe. Użyłem go na tobie naprawdę wiele razy w ciągu tego tygodnia, a i tak było to możliwe tylko dlatego, że jesteś dopiero początkującym. W moim przypadku klucz pękłby zapewne już po godzinie. Od dzisiaj twoje regularne postępy mogą nieco zwolnić, ale... zaczniesz nabywać doświadczenie w prawdziwych walkach.
-To znaczy, że...
-Tak. Za kilka chwil będziesz mógł zacząć się przyzwyczajać do obowiązków Madnessa - Matsu potwierdził przypuszczenia swojego ucznia, który przełknął ślinę z lekkim zdenerwowaniem. -Chyba nie zmieniłeś zdania, co?
-Nie... - dwa obrazy zaczęły przenikać się w głowie chłopaka, jeden przez drugi. Martwy pan Gato i wdzięczny, ocalony chłopiec. -Jestem gotowy, by cię odciążyć, sensei! - dodał zaraz z pewnością siebie, wywołując tym samym uśmiech satysfakcji na twarzy Kawasaki'ego.
-Postaram się zwabić jakiegoś Spaczonego na potrzeby treningu, a w tym celu wykorzystam to... - Arab wyszperał w kieszeni spodni małą, przezroczystą, pustą w środku kuleczkę, łapiąc ją między palce. -To jest wabik duchowy. Gdy wtłoczysz do niego odrobinę mocy, wabik zacznie emitować energię. Siła tej energii jest mierzona na podstawie maksymalnego poziomu użytkownika. Innymi słowy, kula reaguje tak, jakbyś w jednej chwili wypuścił na zewnątrz całą swoją moc z tą różnicą, że emisja trwa tak długo, jak zechcesz. Zmienia się tylko natężenie. Gdy Spaczony wyczuje źródło energii, powinien pojawić się tu w miarę szybko - Naito kiwnął głową na znak zrozumienia, chłonąc i zapisując w pamięci wszystkie nowe informacje. Sam nie był pewny, kiedy tak wczuł się w swoją rolę, lecz niezaprzeczalnie starał się z niej jak najlepiej wywiązać.
-Uwaga, zaczynam! - zaciśnięta na wabiku dłoń Matsu otoczona została płomienistą poświatą, sprawiając, że trzymany przedmiot zaczął lśnić. Wnikająca do wnętrza kulki moc duchowa "nadmuchała" ją do rozmiarów piłki tenisowej. Narzędzie Madnessa zaczęło iskrzyć i drżeć, po czym uniosło się w górę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wypełniony energią wabik zatrzymał się półtora metra nad ziemią, po czym w jednej chwili wystrzelił wokół swoistą falę uderzeniową, która poderwała do lotu tumany kurzu. Kurokawa instynktownie przesłonił oczy przedramieniem, pochylając głowę i chroniąc się przed pyłem. Tymczasem kolejna fala rozeszła się w powietrzu. Później jeszcze jedna, aż do pięciu. Wraz z tą ostatnią, Kawasaki pochwycił kulę, wysysając z niej energię, jednocześnie obkurczając przyrząd.
-Przygotuj się. Nie jestem w stanie określić, jak silne stwory grasują po okolicznym terenie. Gdy ujrzysz już swojego przeciwnika, stosuj się do moich poleceń. Muszę zobaczyć, czy wszystko pamiętasz. Analizuj werbalnie to, co widzisz. Tak, jak cię uczyłem - rzekł mężczyzna, a nastolatek skinął posłusznie głową. Stanąwszy w rozkroku z prawą nogą wysuniętą do przodu i lewą pięścią skierowana przed siebie, zamilkł całkowicie, koncentrując się.
Do uszu milczących dobiegł nieprzyjemny odgłos. Przypominał trochę dźwięk dławienia się, jednak ze znacznie większą częstotliwością. Zew stopniowo przybliżał się do placu zabaw, a jego właściciel miał się ujawnić lada moment... jednak nigdzie nie było go widać. Zielonooki zasunął połowicznie powieki, biorąc głęboki wdech. Choć obecność senseia i wiara w świeżo nabyte umiejętności dodawała mu odwagi, serce wciąż biło, jak szalone na myśl o zmierzeniu się z potworem. W jednej chwili klapa studzienki kanalizacyjnej została gwałtownie wyrzucona w powietrze, upadając na chodnik, niby puszczona w ruch moneta. Z pieczary umiejscowionej po drugiej stronie placu, w rogu niskiego murku, wystrzeliła masywna łapa, wyposażona w sześć palców. Każdy z nich zakończony był przyssawką. Szatyn drgnął nieznacznie, poznając malujący się przed nim widok. Tymczasem kolejne łapsko spoczęło na podłożu, wciągając resztę cielska na powierzchnię. Prawie dwumetrowy spaczony o posturze zawodowego boksera stanął w rozkroku, lustrując okolicę.
-To ten sam, co wtedy... - wspomnienie niewielskiej pokraki przyczepionej do szyby okna uderzyło do głowy chłopaka. Wiadomo było jednak, że tym razem nie stał przed nim ten sam potwór. Gimnazjalista przełknął ślinę, uspakajając się trochę. Spróbował skupić się na swoim zadaniu, by odgonić złe przeczucia.
-Poznaję go. Widziałem tego Spaczonego na pierwszej prowadzonej przez ciebie lekcji, sensei... Jest wyższy, mocniej umięśniony i zdecydowanie bardziej pewny siebie. Mimo, że nie używasz mocy duchowej, słabeusz wciąż uciekłby na twój widok. Ten tutaj musiał pożywić się co najmniej kilkoma duszami, których nikt nie uratował. Uczyniły go silniejszym. Istnieje możliwość, że przez dłuższy czas buszował w ściekach, by uniknąć wykrycia, więc wykazuje odrobinę sprytu... - początkujący Madness analizował na głos, nie spoglądając na swojego Mentora, tylko cały czas obserwując wroga. Kawasaki kiwnął głową z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-Zgadza się. Z własnego doświadczenia dodałbym, że pozbawił szansy przeżycia jakieś pięć, może sześć osób, ale nikogo wyróżniającego się. Jest stosunkowo daleko od ciebie. Jeśli uzna, że idący chodnikiem ludzie będą dla niego lepszym posiłkiem, może rzucić się na nich, zanim zareagujesz. Sprowokuj go do zbliżenia się. Skup w sobie energię duchową, ale nie pozwól jej ulecieć. Miej ją w w pogotowiu - zielonowłosy wydał pierwsze polecenie, szatyn znów kiwnął głową. W mgnieniu oka, prawie niezauważalnie wytworzył wokół całego ciała poświatę z mocy duchowej, jaśniejącą młodzieńczą siłą. W tym samym momencie małpowaty pysk pokrytego czarnymi piórami potwora skierował się ku źródle energii. Otworzył paszczę, ukazując rozwidlony jęzor i wydał z siebie dławiony klekot. Opuszczone luźno łapy zadyndały przez chwilę w powietrzu, gdy potwór ruszył z pełną prędkością w stronę Kurokawy. Biegł dość pokracznie, unosząc wysoko kolana do góry, lecz nie zginając przy tym stóp. Ramiona swobodnie wisiały mu za plecami, jakby wyjęto z nich wszystkie kości.
-Niech się zbliży... - Kawasaki powstrzymał swojego ucznia, a ten w zaufaniu utrzymywał jednostajną pozycję. -Teraz... obrona! - zakrzyknął zaraz, gdy tylko Spaczony wyhamował, zamachując się opierzoną łapą, niczym biczem. Skupiona wokół chłopaka moc duchowa w jednej chwili została wtłoczona pod skórę, utwardzając ją i napinając. Naito zgiął prawą rękę w łokciu, wznosząc ją pięścią ku górze. Przecinająca powietrze kończyna mutanta odbiła się od celu, przyjęta beznamiętnie. Odepchnięcie potężnego ataku zachwiało równowagą maszkary, pozostawiając chwilową lukę w jej obronie.
-Atak! - komenda Mentora zadzwoniła w uszach podopiecznego. Natychmiast reszta magazynowanej energii otoczyła lewą rękę. Pięść nastolatka bez zmiany pozycji ciała wystrzeliła w powietrze, otoczona stabilną poświatą. Gimnazjalista podskoczył w miejscu, by zapewnić sobie stuprocentową szansę trafienia. W istocie, cios Madnessa dosięgnął podbródka spłaszczonej twarzy, zabierając Spaczonemu grunt pod stopami. Dwumetrowe cielsko opadło na ziemię w tumanach kurzu, które - targane wiatrem - zaburzyły pole widzenia zielonookiego.
-Zmysł! - rzucił natychmiast Arab, nie ruszając się nawet z miejsca. Zmuszony do szybkiego reagowania szatyn zaczynał się pocić, jednak zdążył na prędce wykrzesać z siebie wystarczającą ilość energii, by móc przelać ją... do własnych oczu. W jednej chwili "zasłona dymna" stała się dla niego o wiele rzadsza i mniej ostra. Dojrzał również podniesiony już zarys sylwetki wroga, gotującego się do kolejnego natarcia. Obie biczowate łapy zostały chwilowo wyrzucone do tyłu, naciągając się, niczym guma.
-Ruch! - krzyknął w tym właśnie momencie okularnik, na co Kurokawa zareagował prawie natychmiastowo. Otoczywszy stopy mocą duchową, wykonał ruch podobny do ślizgania się po lodzie. Z prędkością mogącą stawać w szranki z prawdziwymi sprinterami, minął z boku swojego przeciwnika. Tymczasem ten wyrzucił obie łapy przed siebie, korzystając z impetu danego przez naciągnięcie. Na nieszczęście maszkary, atak przeszył już tylko powietrze. Gimnazjalista natomiast znalazł się tuż za plecami odsłoniętego wroga, nie dorastającego człowiekowi do pięt pod względem inteligencji.
-Emisja! - ostatnia komenda zgrała się idealnie z opadnięciem chmury kurzu. Zielonooki uderzył dwiema otwartymi dłoniami prosto w plecy zdezorientowanego przeciwnika. Wystrzelona masa mocy duchowej przeniknęła przez wnętrze Spaczonego pod postacią małej fali uderzeniowej, druzgocąc organy stwora. W tym samym momencie zarówno małpowate monstrum, jak i walczący Madness zostali odrzuceni w dwóch przeciwnych kierunkach. Ciało opierzonego goliata zaczęło się rozpadać jeszcze w locie, niemalże rozbijając na atomy po uderzeniu w murek. Tymczasem nastolatek w ostatniej chwili zdołał utwardzić skórę na plecach, by uniknąć poważniejszych urazów. Gdy tylko jednak się zatrzymał, zaniechał dalszych prób kumulowania mocy, ciężko dysząc mokry od potu. Wtem ujrzał wyciągniętą ku niemu dłoń nauczyciela, którego uśmiech przemawiał sam za siebie. Szatyn przyjął z chęcią pomoc przy podniesieniu się, po czym otrzepał się z kurzu.
-Dobra robota! Pięć podstawowych form wykorzystania mocy duchowej, odrobina własnej inwencji, a nawet zdolność szybkiego reagowania... Jeszcze będą z ciebie ludzie! - okularnik pochwalił podopiecznego, jednak szybko sprowadził go na ziemię. -Dalej jednak twoja kondycja jest kiepska, jak u szóstoklasisty. Musisz zacząć więcej trenować, skoro klucz wypadł z obiegu.
-Jeszcze więcej?! - obruszył się chłopak, jednak mimowolnie zagiął ku górze kąciki ust. Sposób, w jaki rozłożył na łopatki potwora, który jeszcze kilka dni wcześniej mógłby go z łatwością zabić, napawał go dumą. Po raz pierwszy zaczynał czuć, że jest na właściwym miejscu... i że naprawdę lubi to miejsce.
***
Na upstrzonym kawałkami gruzu i otoczonym drewnianym płotem placu budowy widniał stalowy szkielet budynku. Budynku, który nigdy nie powstał, przełożonego deskami, wzmocnionego fundamentami, lecz porzuconego i podniszczonego. Pomiędzy kawałkami betonu, rozerwanymi workami po zaprawie i rzuconymi niedbale narzędziami lawirowali zaopatrzeni w żółte kaski ochronne robotnicy. Każdy z nich miał na sobie pomarańczową kamizelkę, sztampową urodę i przeważnie pobrudzone wszystkim, czym się dało spodnie. Od tyłu placu wjeżdżał właśnie sporych rozmiarów dźwig z kulą do wyburzania, gotowy do akcji.
-Keiji, podjeżdżaj! Załatwmy to szybko! - krzyknął jeden z robotników do operatora maszyny, a ten zasalutował żartobliwie, popychając do przodu jedną z wajch. Zamontowana nad gąsienicami kabina wykonała delikatny obrót, wprawiając kulę w ruch. Wziąwszy odpowiedni rozmach, mężczyzna poruszył maszyną w dokładnie przeciwnym kierunku, miotając setkami kilogramów metalu w stronę konstrukcji. Zdawało się, że szkielet za chwilę rozsypie się na wszystkie strony, jednak... niespodziewanie solidny, gruby łańcuch został dosłownie przecięty, jak bochenek chleba.
Rozpędzona kula, odłączona już od dźwigu, poszybowała w zgoła innym kierunku, niż zamierzano ją posłać. Pocisk runął, niczym meteor prosto na zaskoczonego robotnika, miażdżąc go, jak robaka w jednej chwili. Spod metalowej masy nie wystawał nawet najmniejszy skrawek bezgłośnie wgniecionego w podłoże ciała. Fala krzyków rozeszła się dokoła, a każdy mówił o czym innym. "Wieża Babel" - tak podsumowałby ten obraz ktoś wyjątkowo ironiczny. Cóż, diabeł od zawsze był doskonałym komikiem.
Przerażony operator dźwigu szybko wyskoczył z maszyny, docierając do swoich kolegów, nie spoglądając nawet na urwany łańcuch. Nie mogąc widzieć z daleka, modlił się tylko, by nic się nikomu nie stało. Nie miał jednak pojęcia, że nie tyle JUŻ coś się stało, co MIAŁO się stać już za chwilę.
-Boże, coś ty zrobił, do diabła?! Zabiłeś go, zabiłeś Mito! Kurwa, co się stało, do cholery?! - wydarli się wszyscy na raz, gromiąc operatora raz po raz, nie dając mu nawet dojść do słowa. Nikt nawet nie zauważył pozostawianych w błocie śladów, coraz bardziej zbliżających się do ich pozycji. Tymczasem odciski stóp przestały się powielać wewnątrz okręgu, który utworzyli kłócący się mężczyźni. W jednej chwili, jakby znikąd, pojawił się czyjś cień, a w następnej... cisza.
Leżące bezwładnie ciała piątki robotników zalegały w błocie w promieniu dwudziestu metrów, powykręcane tak, jakby ktoś powyginał im wszystkie stawy na drugą stronę. Tymczasem wysoki osobnik siedział sobie w najlepsze na szczycie wbitej w glebę kuli do burzenia. O kulę zaś oparta była długa, drewniana drabina. "Jakubowa drabina" - podsumowałby ktoś wyjątkowo ironiczny. Diabeł był w naprawdę dobrej formie...
Koniec rozdziału 21
Początek arcu nr.3: Uwolnij siebie - uwolnij świat
Następnym razem: Jeden na jednego