piątek, 20 września 2013

Rozdział 21: Chaos na budowie

ROZDZIAŁ 21

    Siedem długich dni minęło, jakby to był zaledwie jeden. Siedem dni okupionych łzami, potem i krwią ciężko pracującego nastolatka, którego życie zostało diametralnie obrócone o 180 stopni. Rzucony w huczący ogień zdarzeń. Zdarzeń, mających nadejść już niedługo. Był to już ósmy kwietnia. Ubrany w luźny strój do ćwiczeń szatyn pędził po chodniku na złamanie karku. Ciało jego raz po raz zderzało się z napotkanymi przechodniami, przebijając się przez nich, jakby byli tylko obłokiem dymu. Spojrzenie zielonych oczu utkwiło w jednym punkcie. Nie więcej, niż sto metrów przed nim malował się niewielki plac zabaw dla dzieci. Już z daleka dało się dojrzeć czekającego na swojego podopiecznego Mentora. Zielonowłosy pozostawał jednak niezauważony przez idących poboczem ludzi.
     Gimnazjalista zahamował gwałtownie, już na piaszczystym podłożu, pochylając się przy tym. Oparłszy dłonie na zgiętych kolanach dyszał ciężko kilka chwil, systematycznie uspakajając oddech. Gdy zaś zdołał tego dokonać, uniósł głowę, prostując się. Uśmiechnął się przyjaźnie do mężczyzny o arabskiej karnacji.
-Ohayo, Naito-kun! Gotowy na małe podsumowanie ostatnich siedmiu dni? - zapytał z entuzjazmem nauczyciel, poprawiając okulary-połówki. "Otwarty" umysł Kurokawy nie uchronił się od delikatnych zmian psychicznych. Faktycznie, stał się nieco bardziej... "skory" do nowości i łatwiejszy do zjednania w niektórych sprawach.
-Tak, zaczynajmy. Jest już 7:00, powinniśmy się pospieszyć - młodzieniec spojrzał na zegarek.
-W porządku! Chcę jednak najpierw wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, dziś nie skorzystamy już z klucza... - w tym momencie gimnazjalista wzdrygnął się gwałtownie, jakby ktoś podsunął mu pod nos coś, delikatnie mówiąc, nieświeżego.
-Jak to? Dlaczego? Przecież dawał najlepsze efekty, sensei! - jakkolwiek kruchy był entuzjazm szatyna, przynajmniej BYŁ. W tym zaś jednym momencie legł w gruzach, jak za starych, dobrych czasów. Naito nie tylko uznawał tą metodę treningu za najlepszą, ale także dzięki niej mógł na kilka chwil uwolnić się od swojego codziennego "ja". Nie czuł wtedy strachu ani wątpliwości, co było dla niego prawdziwym zbawieniem.
-Dlatego... - okularnik wyciągnął z kieszeni kawałki roztrzaskanego, onyksowego klucza, z którego nie tryskały już nawet maleńkie iskierki mocy duchowej. Nastolatek wytrzeszczył oczy. -Tego typu narzędzia nie rosną na drzewach. Dają wspaniałe efekty, niekiedy nadrabiając całe lata ćwiczeń, jednak nie są trwałe. Użyłem go na tobie naprawdę wiele razy w ciągu tego tygodnia, a i tak było to możliwe tylko dlatego, że jesteś dopiero początkującym. W moim przypadku klucz pękłby zapewne już po godzinie. Od dzisiaj twoje regularne postępy mogą nieco zwolnić, ale... zaczniesz nabywać doświadczenie w prawdziwych walkach.
-To znaczy, że...
-Tak. Za kilka chwil będziesz mógł zacząć się przyzwyczajać do obowiązków Madnessa - Matsu potwierdził przypuszczenia swojego ucznia, który przełknął ślinę z lekkim zdenerwowaniem. -Chyba nie zmieniłeś zdania, co?
-Nie... - dwa obrazy zaczęły przenikać się w głowie chłopaka, jeden przez drugi. Martwy pan Gato i wdzięczny, ocalony chłopiec. -Jestem gotowy, by cię odciążyć, sensei! - dodał zaraz z pewnością siebie, wywołując tym samym uśmiech satysfakcji na twarzy Kawasaki'ego.
-Postaram się zwabić jakiegoś Spaczonego na potrzeby treningu, a w tym celu wykorzystam to... - Arab wyszperał w kieszeni spodni małą, przezroczystą, pustą w środku kuleczkę, łapiąc ją między palce. -To jest wabik duchowy. Gdy wtłoczysz do niego odrobinę mocy, wabik zacznie emitować energię. Siła tej energii jest mierzona na podstawie maksymalnego poziomu użytkownika. Innymi słowy, kula reaguje tak, jakbyś w jednej chwili wypuścił na zewnątrz całą swoją moc z tą różnicą, że emisja trwa tak długo, jak zechcesz. Zmienia się tylko natężenie. Gdy Spaczony wyczuje źródło energii, powinien pojawić się tu w miarę szybko - Naito kiwnął głową na znak zrozumienia, chłonąc i zapisując w pamięci wszystkie nowe informacje. Sam nie był pewny, kiedy tak wczuł się w swoją rolę, lecz niezaprzeczalnie starał się z niej jak najlepiej wywiązać.
-Uwaga, zaczynam! - zaciśnięta na wabiku dłoń Matsu otoczona została płomienistą poświatą, sprawiając, że trzymany przedmiot zaczął lśnić. Wnikająca do wnętrza kulki moc duchowa "nadmuchała" ją do rozmiarów piłki tenisowej. Narzędzie Madnessa zaczęło iskrzyć i drżeć, po czym uniosło się w górę, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wypełniony energią wabik zatrzymał się półtora metra nad ziemią, po czym w jednej chwili wystrzelił wokół swoistą falę uderzeniową, która poderwała do lotu tumany kurzu. Kurokawa instynktownie przesłonił oczy przedramieniem, pochylając głowę i chroniąc się przed pyłem. Tymczasem kolejna fala rozeszła się w powietrzu. Później jeszcze jedna, aż do pięciu. Wraz z tą ostatnią, Kawasaki pochwycił kulę, wysysając z niej energię, jednocześnie obkurczając przyrząd.
-Przygotuj się. Nie jestem w stanie określić, jak silne stwory grasują po okolicznym terenie. Gdy ujrzysz już swojego przeciwnika, stosuj się do moich poleceń. Muszę zobaczyć, czy wszystko pamiętasz. Analizuj werbalnie to, co widzisz. Tak, jak cię uczyłem - rzekł mężczyzna, a nastolatek skinął posłusznie głową. Stanąwszy w rozkroku z prawą nogą wysuniętą do przodu i lewą pięścią skierowana przed siebie, zamilkł całkowicie, koncentrując się.
     Do uszu milczących dobiegł nieprzyjemny odgłos. Przypominał trochę dźwięk dławienia się, jednak ze znacznie większą częstotliwością. Zew stopniowo przybliżał się do placu zabaw, a jego właściciel miał się ujawnić lada moment... jednak nigdzie nie było go widać. Zielonooki zasunął połowicznie powieki, biorąc głęboki wdech. Choć obecność senseia i wiara w świeżo nabyte umiejętności dodawała mu odwagi, serce wciąż biło, jak szalone na myśl o zmierzeniu się z potworem. W jednej chwili klapa studzienki kanalizacyjnej została gwałtownie wyrzucona w powietrze, upadając na chodnik, niby puszczona w ruch moneta. Z pieczary umiejscowionej po drugiej stronie placu, w rogu niskiego murku, wystrzeliła masywna łapa, wyposażona w sześć palców. Każdy z nich zakończony był przyssawką. Szatyn drgnął nieznacznie, poznając malujący się przed nim widok. Tymczasem kolejne łapsko spoczęło na podłożu, wciągając resztę cielska na powierzchnię. Prawie dwumetrowy spaczony o posturze zawodowego boksera stanął w rozkroku, lustrując okolicę.
-To ten sam, co wtedy... - wspomnienie niewielskiej pokraki przyczepionej do szyby okna uderzyło do głowy chłopaka. Wiadomo było jednak, że tym razem nie stał przed nim ten sam potwór. Gimnazjalista przełknął ślinę, uspakajając się trochę. Spróbował skupić się na swoim zadaniu, by odgonić złe przeczucia.
-Poznaję go. Widziałem tego Spaczonego na pierwszej prowadzonej przez ciebie lekcji, sensei... Jest wyższy, mocniej umięśniony i zdecydowanie bardziej pewny siebie. Mimo, że nie używasz mocy duchowej, słabeusz wciąż uciekłby na twój widok. Ten tutaj musiał pożywić się co najmniej kilkoma duszami, których nikt nie uratował. Uczyniły go silniejszym. Istnieje możliwość, że przez dłuższy czas buszował w ściekach, by uniknąć wykrycia, więc wykazuje odrobinę sprytu... - początkujący Madness analizował na głos, nie spoglądając na swojego Mentora, tylko cały czas obserwując wroga. Kawasaki kiwnął głową z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
-Zgadza się. Z własnego doświadczenia dodałbym, że pozbawił szansy przeżycia jakieś pięć, może sześć osób, ale nikogo wyróżniającego się. Jest stosunkowo daleko od ciebie. Jeśli uzna, że idący chodnikiem ludzie będą dla niego lepszym posiłkiem, może rzucić się na nich, zanim zareagujesz. Sprowokuj go do zbliżenia się. Skup w sobie energię duchową, ale nie pozwól jej ulecieć. Miej ją w w pogotowiu - zielonowłosy wydał pierwsze polecenie, szatyn znów kiwnął głową. W mgnieniu oka, prawie niezauważalnie wytworzył wokół całego ciała poświatę z mocy duchowej, jaśniejącą młodzieńczą siłą. W tym samym momencie małpowaty pysk pokrytego czarnymi piórami potwora skierował się ku źródle energii. Otworzył paszczę, ukazując rozwidlony jęzor i wydał z siebie dławiony klekot. Opuszczone luźno łapy zadyndały przez chwilę w powietrzu, gdy potwór ruszył z pełną prędkością w stronę Kurokawy. Biegł dość pokracznie, unosząc wysoko kolana do góry, lecz nie zginając przy tym stóp. Ramiona swobodnie  wisiały mu za plecami, jakby wyjęto z nich wszystkie kości.
-Niech się zbliży... - Kawasaki powstrzymał swojego ucznia, a ten w zaufaniu utrzymywał jednostajną pozycję. -Teraz... obrona! - zakrzyknął zaraz, gdy tylko Spaczony wyhamował, zamachując się opierzoną łapą, niczym biczem. Skupiona wokół chłopaka moc duchowa w jednej chwili została wtłoczona pod skórę, utwardzając ją i napinając.  Naito zgiął prawą rękę w łokciu, wznosząc ją pięścią ku górze. Przecinająca powietrze kończyna mutanta odbiła się od celu, przyjęta beznamiętnie. Odepchnięcie potężnego ataku zachwiało równowagą maszkary, pozostawiając chwilową lukę w jej obronie.
-Atak! - komenda Mentora zadzwoniła w uszach podopiecznego. Natychmiast reszta magazynowanej energii otoczyła lewą rękę. Pięść nastolatka bez zmiany pozycji ciała wystrzeliła w powietrze, otoczona stabilną poświatą. Gimnazjalista podskoczył w miejscu, by zapewnić sobie stuprocentową szansę trafienia. W istocie, cios Madnessa dosięgnął podbródka spłaszczonej twarzy, zabierając Spaczonemu grunt pod stopami. Dwumetrowe cielsko opadło na ziemię w tumanach kurzu, które - targane wiatrem - zaburzyły pole widzenia zielonookiego.
-Zmysł! - rzucił natychmiast Arab, nie ruszając się nawet z miejsca. Zmuszony do szybkiego reagowania szatyn zaczynał się pocić, jednak zdążył na prędce wykrzesać z siebie wystarczającą ilość energii, by móc przelać ją... do własnych oczu. W jednej chwili "zasłona dymna" stała się dla niego o wiele rzadsza i mniej ostra. Dojrzał również podniesiony już zarys sylwetki wroga, gotującego się do kolejnego natarcia. Obie biczowate łapy zostały chwilowo wyrzucone do tyłu, naciągając się, niczym guma.
-Ruch! - krzyknął w tym właśnie momencie okularnik, na co Kurokawa zareagował prawie natychmiastowo. Otoczywszy stopy mocą duchową, wykonał ruch podobny do ślizgania się po lodzie. Z prędkością mogącą stawać w szranki z prawdziwymi sprinterami, minął z boku swojego przeciwnika. Tymczasem ten wyrzucił obie łapy przed siebie, korzystając z impetu danego przez naciągnięcie. Na nieszczęście maszkary, atak przeszył już tylko powietrze. Gimnazjalista natomiast znalazł się tuż za plecami odsłoniętego wroga, nie dorastającego człowiekowi do pięt pod względem inteligencji.
-Emisja! - ostatnia komenda zgrała się idealnie z opadnięciem chmury kurzu. Zielonooki uderzył dwiema otwartymi dłoniami prosto w plecy zdezorientowanego przeciwnika. Wystrzelona masa mocy duchowej przeniknęła przez wnętrze Spaczonego pod postacią małej fali uderzeniowej, druzgocąc organy stwora. W tym samym momencie zarówno małpowate monstrum, jak i walczący Madness zostali odrzuceni w dwóch przeciwnych kierunkach. Ciało opierzonego goliata zaczęło się rozpadać jeszcze w locie, niemalże rozbijając na atomy po uderzeniu w murek. Tymczasem nastolatek w ostatniej chwili zdołał utwardzić skórę na plecach, by uniknąć poważniejszych urazów. Gdy tylko jednak się zatrzymał, zaniechał dalszych prób kumulowania mocy, ciężko dysząc mokry od potu. Wtem ujrzał wyciągniętą ku niemu dłoń nauczyciela, którego uśmiech przemawiał sam za siebie. Szatyn przyjął z chęcią pomoc przy podniesieniu się, po czym otrzepał się z kurzu.
-Dobra robota! Pięć podstawowych form wykorzystania mocy duchowej, odrobina własnej inwencji, a nawet zdolność szybkiego reagowania... Jeszcze będą z ciebie ludzie! - okularnik pochwalił podopiecznego, jednak szybko sprowadził go na ziemię. -Dalej jednak twoja kondycja jest kiepska, jak u szóstoklasisty. Musisz zacząć więcej trenować, skoro klucz wypadł z obiegu.
-Jeszcze więcej?! - obruszył się chłopak, jednak mimowolnie zagiął ku górze kąciki ust. Sposób, w jaki rozłożył na łopatki potwora, który jeszcze kilka dni wcześniej mógłby go z łatwością zabić, napawał go dumą. Po raz pierwszy zaczynał czuć, że jest na właściwym miejscu... i że naprawdę lubi to miejsce.
***
     Na upstrzonym kawałkami gruzu i otoczonym drewnianym płotem placu budowy widniał stalowy szkielet budynku. Budynku, który nigdy nie powstał, przełożonego deskami, wzmocnionego fundamentami, lecz porzuconego i podniszczonego. Pomiędzy kawałkami betonu, rozerwanymi workami po zaprawie i rzuconymi niedbale narzędziami lawirowali zaopatrzeni w żółte kaski ochronne robotnicy. Każdy z nich miał na sobie pomarańczową kamizelkę, sztampową urodę i przeważnie pobrudzone wszystkim, czym się dało spodnie. Od tyłu placu wjeżdżał właśnie sporych rozmiarów dźwig z kulą do wyburzania, gotowy do akcji. 
-Keiji, podjeżdżaj! Załatwmy to szybko! - krzyknął jeden z robotników do operatora maszyny, a ten zasalutował żartobliwie, popychając do przodu jedną z wajch. Zamontowana nad gąsienicami kabina wykonała delikatny obrót, wprawiając kulę w ruch. Wziąwszy odpowiedni rozmach, mężczyzna poruszył maszyną w dokładnie przeciwnym kierunku, miotając setkami kilogramów metalu w stronę konstrukcji. Zdawało się, że szkielet za chwilę rozsypie się na wszystkie strony, jednak... niespodziewanie solidny, gruby łańcuch został dosłownie przecięty, jak bochenek chleba.
     Rozpędzona kula, odłączona już od dźwigu, poszybowała w zgoła innym kierunku, niż zamierzano ją posłać. Pocisk runął, niczym meteor prosto na zaskoczonego robotnika, miażdżąc go, jak robaka w jednej chwili. Spod metalowej masy nie wystawał nawet najmniejszy skrawek bezgłośnie wgniecionego w podłoże ciała. Fala krzyków rozeszła się dokoła, a każdy mówił o czym innym. "Wieża Babel" - tak podsumowałby ten obraz ktoś wyjątkowo ironiczny. Cóż, diabeł od zawsze był doskonałym komikiem. 
Przerażony operator dźwigu szybko wyskoczył z maszyny, docierając do swoich kolegów, nie spoglądając nawet na urwany łańcuch. Nie mogąc widzieć z daleka, modlił się tylko, by nic się nikomu nie stało. Nie miał jednak pojęcia, że nie tyle JUŻ coś się stało, co MIAŁO się stać już za chwilę.
-Boże, coś ty zrobił, do diabła?! Zabiłeś go, zabiłeś Mito! Kurwa, co się stało, do cholery?! - wydarli się wszyscy na raz, gromiąc operatora raz po raz, nie dając mu nawet dojść do słowa. Nikt nawet nie zauważył pozostawianych w błocie śladów, coraz bardziej zbliżających się do ich pozycji. Tymczasem odciski stóp przestały się powielać wewnątrz okręgu, który utworzyli kłócący się mężczyźni. W jednej chwili, jakby znikąd, pojawił się czyjś cień, a w następnej... cisza.
     Leżące bezwładnie ciała piątki robotników zalegały w błocie w promieniu dwudziestu metrów, powykręcane tak, jakby ktoś powyginał im wszystkie stawy na drugą stronę. Tymczasem wysoki osobnik siedział sobie w najlepsze na szczycie wbitej w glebę kuli do burzenia. O kulę zaś oparta była długa, drewniana drabina. "Jakubowa drabina" - podsumowałby ktoś wyjątkowo ironiczny. Diabeł był w naprawdę dobrej formie...

Koniec rozdziału 21
Początek arcu nr.3: Uwolnij siebie - uwolnij świat
Następnym razem: Jeden na jednego

sobota, 14 września 2013

Rozdział 20: Pogromca

ROZDZIAŁ 20

     -Co do diabła widzicie w tym dziwnego? - Rinji wciąż nie rozumiał, dlaczego widok białych włosów u nastolatka był rzeczą tak niecodzienną dla tych wszystkich ludzi. -Urodziłem się z takimi włosami, jasne? Nie patrzcie na mnie, jak na cyrkowca! - warknął zaraz, nim ktokolwiek zdążył mu odpowiedzieć. Nauczyciel ewidentnie pogubił się w sytuacji, nie wiedząc, co powinien powiedzieć, by nie urazić żadnej ze stron. Ostatecznie sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, a Naito niemal wciskał twarz we własną ławkę.
-A widziałeś tutaj kogoś innego z kłakami, jakby je ktoś wyjął z wiadra farby? - Ken momentalnie dogryzł nowemu koledze, jednak ten nie zwykł pozostawać dłużnym.
-Nie, ale nie widziałem też nikogo z takim paskudnym ryjem, jak twój i jakoś ci tego nie wypominam! - fala śmiechu rozeszła się po całej klasie i nawet Baku ledwo powstrzymywał się od wyśmiania "towarzysza broni". Ken poczerwieniał ze złości, a jednocześnie ze wstydu, gwałtownie podnosząc się na równe nogi, jednocześnie przewracając swoje krzesło. Jednym susem znalazł się przy Okudzie i stanąwszy nad nim, próbował wyglądać na "niepokonanego króla wojowników".
-Moi drodzy, usiądźmy, proszę! Niepotrzebne nerwy, porozmawiajmy o tym. Nikt nie jest bez winy, uspokójcie się! - chudy, zaopatrzony w okulary i chory na astmę nauczyciel nie miał w sobie "tego czegoś", co zmuszałoby uczniów do posłuszeństwa. Uczył w akashimskim gimnazjum dopiero drugi rok, więc zapewne miał się jeszcze wyrobić, jednak na chwilę obecną nikt nie darzył go zbytnim szacunkiem.
-Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć, jebana pokrako? Pakujesz się do nas nie wiadomo skąd i od razu się rzucasz? Może tam, skąd przyjechałeś, dziwolągi są na porządku dziennym, ale tutaj nie, więc zaraz cię nauczę, jak powinien się zachowywać pies w stosunku do pana... - Ken zaczynał się rozkręcać, ale Okuda tylko mierzył go chłodnym spojrzeniem. Słowa nauczyciela całkowicie ucichły, wyparte przez okrzyki zachęcające do uderzenia albinosa. Ręka napastnika chwyciła bluzkę ofiary, by pozwolić drugiej na chwycenie kosmyka śnieżnobiałych włosów i pociągnięcie ich z dużą siłą. Niewielki pukiel został oderwany w mgnieniu oka, opadając na podłogę, lecz twarz Rinji'ego nie wyrażała ani grama bólu. 
-No popatrz, jednak są prawdziwe! - zaśmiał się Ken, a w ślad za nim kilku innych uczniów. -Kim do diabła są twoi rodzice, skoro trzymają taką paskudę? Pewnie jesteś efektem nieudanej aborcji, co? No co? Czemu nic nie mówisz? - pewny siebie agresor wybrał niewłaściwy temat. Na dźwięk tych słów, serce Kurokawy zabiło szybciej, a spojrzenie wbił natychmiast w "najlepszego przyjaciela" - w ostatniej chwili. Białowłosy wstał tak szybko, że Ken niemal się przewrócił i tylko trzymana w garści bluzka Okudy utrzymała go na nogach. Zaskoczony chłopak nawet nie zauważył lecącej pięści. Zdołał tylko dojrzeć zaciśnięte w gniewie zęby i niemą furię w niebieskich oczach kosiarza. Cios albinosa wylądował prosto na szczęce napastnika, który bezwolnie puścił część garderoby niedoszłej ofiary. Siła uderzenia dosłownie rzuciła nim na jego własną ławkę, która z impetem przesunęła się jeszcze z metr. Wszyscy zamilkli na chwilę, zobaczywszy tak niespodziewany zwrot akcji. Po kilku sekundach jednak większość męskiej braci huknęła śmiechem, kilka osób zaczęło bić brawa, czy też gwizdać. Jedynymi osobami, które były negatywnie nastawione okazali się przerażony nauczyciel, jeszcze bardziej przerażony Naito i całkowicie bierny Rinji.
-To było dobre! Świetny cios! Ken padł na strzała! Niezły jesteś! - fala przychylnych komentarzy spłynęła na białowłosego, jednak temu wcale nie było do śmiechu. Kurokawa rozważał nawet wstanie i podjęcie próby uspokojenia Madnessa, lecz ten go wyprzedził.
-Jesteście żałośni... - rzekł zdenerwowany do wszystkich tych, którzy mu gratulowali. -Jeszcze przed chwilą chcieliście, żeby mnie pobił, a kiedy z nim wygrałem, zaczęliście mi lizać buty. I wy nazywacie siebie ludźmi? Gdyby to ode mnie zależało, spalibyście z psem w budzie... - mówił to z taką powagą w głosie, jaka nigdy wcześniej mu nie towarzyszyła. Najzwyczajniej w świecie ruszył w stronę drzwi, posyłając gromiące spojrzenie nauczycielowi, który wyciągał rękę w jego stronę. Po chwili Rinji zniknął gdzieś na korytarzu, pozostawiając wszystkich w osłupieniu.
***
     Właściwa część lekcji nie trwała zbyt długo z racji konieczności odprowadzenia Kena do pielęgniarki. Trudno się dziwić, że większość klasy była oburzona zachowaniem albinosa, lecz z drugiej strony miał sporo racji. Zdawało się jednak, że tylko Kurokawa rozumiał młodego Okudę. Niedawne zajście dało mu sporo do myślenia odnośnie powodów dziwnego zachowania chłopaka.
-Może będzie lepiej, jeśli zapytam o to senseia? Na pewno wie o tym wszystkim więcej, niż ja... - pomyślał Naito, gdy tylko zadzwonił dzwonek na przerwę. Zajęci wymienianiem skrajnych poglądów uczniowie wylali się na korytarz, a początkujący Madness ruszył w ślad za nimi. Już miał zamiar zająć samotnie miejsce na pobliskiej ławce, gdy niespodziewanie minął go Taigo. Starszy chłopak jedynie machnął na niego ręką, nawet się nie oglądając, jednak jego intencje były oczywiste. Szatyn przełknął nerwowo ślinę, ruszając za łysolem. Z daleka widział już Baku i Kena opartych o ścianę na końcu korytarza. Nakamura zajął miejsce pomiędzy nimi, a Kurokawa stanął metr od nich.
-Kasa - rzucił krótko "boss", chowając ręce w kieszeniach. Drżące dłonie nastolatka powędrowały w kierunku portfela, otwierając go tak powoli, jakby miały zamiar doczekać dzwonka na lekcję. Dopiero, gdy na twarzy agresora pojawiła się irytacja, proces znacząco przyśpieszył.
-I... ile? - zająknął się zielonooki, a jego prześladowcy uśmiechnęli się półgębkiem - poza Kenem, którego bolała szczęka przy najmniejszym ruchu dolną żuchwą.
-Całą - odparł Taigo, a Naito spojrzał na niego z niedowierzaniem. -Słyszałeś. Odsetki rosną, a sporo czasu zwlekałeś ze spłatą. No dawaj te pieniądze, bo znowu pójdziesz się napić - zagroził Nakamura, a załamany Kurokawa opróżnił cały portfel. W tym właśnie momencie coś przykuło wzrok przywódcy "gangu".
-Hej, co to za kutas? - zapytał "podwładnych", a serce szatyna na moment stanęło. Obejrzawszy się za siebie, ujrzał zmierzającego ku nim Rinji'ego. Kamienny wyraz twarzy nie wróżył nic dobrego, ale wyglądał lepiej, niż podczas "walki" z Kenem. Mijani przez niego uczniowie i uczennice oglądali się za nim, a białe włosy drżały podczas chodu.
-To właśnie on mnie tak urządził. Uważaj na niego, uderzy wtedy, kiedy będziesz się tego najmniej spodziewać - wyjaśnił poszkodowany swojemu panu i władcy, a w tym czasie albinos zdołał dotrzeć do grupki nastolatków.
-Naito, schowaj pieniądze - rzucił z powagą do szatyna, a ten dojrzał nieprzyjazny grymas na licu Nakamury. -Nie płać im, zaufaj mi - kosiarz powtórzył się, lecz tym razem był już bardziej stanowczy. Ewidentnie denerwował go zastany stan rzeczy. Kurokawa niepewnie zamknął portfel i odłożył go do kieszeni.
-Hej, co to ma, kurwa, znaczyć?! - krzyknął dopiero teraz Taigo, przywodząc na myśl warczącego przez ogrodzenie psa. Wszyscy jednak wiedzieli doskonale, że ten pies potrafił bez trudu to ogrodzenie przeskoczyć. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, wszyscy w zasięgu głosu chuligana przerwali aktualnie wykonywane czynności, skupiając się na nim.
-Od nikogo nie będziesz wyciągał pieniędzy, rozumiemy się? - jakby nigdy nic wyrzekł Okuda. Nakamura nie spodziewał się tak butnego zachowania zwykłego świeżaka, Na dodatek Rinji wyrażał się tak, jakby to on był łowcą, a dotychczasowy herszt - zwierzyną.
-Chyba się przesłyszałem... możesz powtórzyć? - napastnik wyjął ręce z kieszeni, gotów w każdej chwili rzucić się na białowłosego i roztrzaskać jego głowę o podłogę.
-Dodatkowo nie pozwalam ci już nikogo gnębić i poniżać... - kontynuował niebieskooki, nic sobie nie robiąc z czyhającego na niego niebezpieczeństwa. Niektórzy widzowie zaczynali podśmiewać się z Taigo.
-Powyrywam ci te wszystkie kłaki, mała gnido... - wycedził przez zęby czerwony ze złości Nakamura.
-A przede wszystkim... nigdy... przenigdy nie wolno ci tknąć moich przyjaciół, jasne?! - dokończył Rinji, a Naito poczuł wstyd, zmieszany jednocześnie z ulgą. Zachowanie albinosa, choć trochę niecodzienne i idealistyczne było zarazem podnoszące na duchu.
-Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś nazwał mnie swoim "przyjacielem". Teraz praktycznie w ogóle nie używa się takich słów, a on... Rinji nie czuje się ani trochę zawstydzony, gdy tak mówi - postawa Okudy okazała się niezwykle budująca dla obserwującego wszystko w ciszy Kurokawy.
-Tego już za wiele, ty zawszona mendo! - Nakamura w jednej chwili wymierzył solidnego kopniaka prosto w brzuch stojącego przed nim białowłosego. Gdy wszyscy dokoła myśleli już, że chłopak padnie na podłogę, ten nadal stał w miejscu... jeśli można było tak powiedzieć. Choć ci, którzy obserwowali zajście z daleka, nie mogli tego zauważyć, Rinji w ostatniej chwili odsunął się delikatnie w tył, obejmując wyciągniętą nogę obydwiema rękami. Nie minęła sekunda, a albinos pociągnął kończynę za siebie, sprawiając że Taigo runął w dół, jak długi. Walczący w samoobronie chłopak nie zamierzał jednak spocząć na laurach. Padł na kolana, uderzając z góry łokciem w brzuch leżącego, po czym wymierzył szybki lewy prosty w jego policzek. Z konieczności Nakamura zaczął się krztusić i zapluwać, a Okuda spojrzał morderczym wzrokiem na Baku i Kena. Przerażeni nastolatkowie szybko pozbierali przywódcę i odeszli, wyśmiani i wybuczeni.
-Nieważne, jak wielkim jesteś pacyfistą. Skoro walczysz już przeciwko jednym potworom, walcz też przeciwko tym drugim. Wiem, że trudno się przełamać po tak długim czasie, ale musisz się tego wreszcie nauczyć, jeśli chcesz przeżyć. Poza tym nie jesteś już "człowiekiem". Lada moment będziesz w stanie powalać takich pozerów jednym atakiem. Nie można chronić czegokolwiek, jeśli nie umie się obronić samego siebie... - na sam koniec przemowy, na twarz białowłosego ponownie wstąpił rezolutny, trochę głupawy uśmiech. Rinji nie był człowiekiem, który długo się czymś przejmował. Zielonooki odwzajemnił uśmiech, kiwając głową.
-Tak. Dziękuję, Rinji-kun - odparł, a chwilę później zadzwonił dzwonek.
***
     Sprawa zajścia na lekcji japońskiego nie znalazła ujścia, najprawdopodobniej stłumiona przez upokorzonych zbójów i pewnego przychylnego Araba. Choć Rinji pojawił się już na kolejnych lekcjach, fakt nie posiadania ani jednej książki, zeszytu, czy choćby długopisu, "wymusił" na nim konieczność obijania się. Nikt więcej nie odezwał się bezpośrednio do albinosa, pamiętając o tym, jakimi słowami uraczył ich wcześniejszy entuzjazm. Bezsprzecznie jednak obgadywano go za plecami. Taigo urwał się ze szkoły, a wraz z nim jego wierne małpiszony, przez co popołudnie Kurokawy nie zostało zakłócone żadnym nieprzyjemnym zdarzeniem. A gdy po ostatniej lekcji zabrzmiał dzwonek, zielonooki wraz z białowłosym udali się na salę gimnastyczną.
-Ciebie też będzie trenował? - kolega po fachu wydawał się szatynowi ostatnią osobą, wymagającą samodoskonalenia. Niebieskooki pociągnął za drzwi, zamyślając się na moment w celu głębszego zastanowienia nad odpowiedzią.
-Powiedzmy, że we dwóch jest zawsze raźniej. Poza tym będę dla ciebie lepszym partnerem, niż Matsu-sama. Gdyby Matsu-sama miał odbywać sparingi z tobą, musiałby włożyć bardzo dużo wysiłku w ograniczanie się, a wciąż jedna chwila nieuwagi wystarczyłaby, żeby rozpaćkać cię na ścianie - odparł w końcu kosiarz, a po plecach Naito przebiegł dreszcz przerażenia.
-Co jest z nimi wszystkimi nie tak? - pomyślał sfrustrowany, wchodząc na salę. Zielonowłosy już na nich czekał, poprawiając przy tym okulary z miną zawodowego modela.
-Ohayo! Skoro wszyscy już są, zacznę od wyjaśnienia kilku rzeczy - zaczął nauczyciel z entuzjazmem, obserwując, jak jego uczniowie zamykają salę. Chwilę później, niemal niezauważenie usunął powłokę z własnego ciała i odczekał dłuższy moment, aż wiadomy podopieczny również się z tym upora. Nie wyszło z tego absolutnie nic, toteż koniec końców do akcji wkroczył Rinji. Dłoń białowłosego dotknęła ramienia szatyna, by zerwać "narzutę".
-Stworzyłem tę powłokę własną mocą duchową, więc mogę równie dobrze wziąć ją z powrotem - wyjaśnił, widząc pytające spojrzenie towarzysza. W tym miejscu wtrącił się Arab:
-Dalej jednak, rzadko walki są przez nas planowane. Gdy starcie zaczyna się niespodziewanie, można nie mieć czasu na wessanie energii do wnętrza ciała. Wtedy pozostaje tylko ją usunąć, rzecz jasna bezpowrotnie. Naito, słyszałem o waszej batalii w parku - wzrok zielonowłosego został zawieszony na jego uczniu.
-Ach, tak? To nie było nic wielkiego... to znaczy... nie, żebym uważał walkę za prostą, ale... tak naprawdę większość zrobił Rinji - czarnowłosy, nie wiedzieć czemu, był delikatnie zmieszany na wspomnienie o swoim pierwszym prawdziwym starciu ze Spaczonymi.
-Wiem. Długo zastanawiałem się nad tym, czy pozwolić ci walczyć, ale ostatecznie przekonało mnie wysłanie Rinji'ego-kuna do Akashimy. Dla pewności zająłem się jednak przeciwnikiem, który mógł sprawić wam większe trudności. Niemniej jednak, z pewnością nie było łatwo. Postąpiłem lekkomyślnie, nic ci nie mówiąc, dlatego - jako twój Mentor - przepraszam - Matsu pochylił mocno głowę, wprawiając wychowanka w jeszcze większe zakłopotanie.
-Nie, nie to miałem na myśli... ja... zapomnijmy o tym, dobrze? - zaczerwieniony ze wstydu szatyn uderzył się dłonią w twarz, słysząc własną, anemicznie toporną wypowiedź.
-Przechodząc jednak do spraw pierwszych... - mężczyzna wyprostował się, spoglądając na albinosa, który niezauważenie przełknął ślinę, rażony wzrokiem człowieka, którego podziwiał.
-Rinji-kun przybył tu poniekąd na moją prośbę, którą skierowałem do Dowódcy. Mianowicie, poprosiłem o odciążenie mnie w obowiązkach Madnessa na tym terenie, bym mógł skupić się na twoim treningu, Naito-kun. Wciąż jednak, Rinji pozostaje nadzorcą w Akashimie przez okrągły tydzień. Mimo wszystko on sam zażądał ode mnie przyjęcia jego pomocy w naszych zajęciach - zielonooki spojrzał zaskoczony na swojego kamrata, który otworzył szeroko usta.
-Za... zażądał? Nie, to nie tak! Nigdy nie okazałbym takiego braku szacunku komuś takiemu, jak Matsu-sama! Przepraszam, jeśli tak to zabrzmiało, to się więcej nie...! - trafiła kosa na kamień. Wielu mogłoby powiedzieć, że Okuda okazuje wręcz przesadny szacunek względem przełożonego. Wielu rzekłoby również, że zachowuje się przy tym, jak nastoletnia fanka ulubionego wokalisty. Bez względu jednak na to, w której grupie ktoś by się nie znalazł, zawsze miałby rację.
-Spokojnie, spokojnie... Weź głęboki oddech i nie przestań traktować mnie tak formalnie. Nie jestem żadnym mesjaszem, czy królem... - przerwał Kawasaki, wzdychając głośno. -Naito-kun. Z tego, czego dowiedziałem się, rozmawiając z Rinjim, mój plan się powiódł i opanowałeś wykorzystywanie mocy w celach ofensywnych i defensywnych. Cieszę się, że jednak wyszliśmy na plus - okularnik kolejny raz zwrócił się do wychowanka, pozostawiając w osamotnieniu wciąż pochylonego aż do pasa, skruszonego albinosa.
-T... taak - kiwnął nieznacznie głową nastolatek. Wcześniej wcale się nad tym nie zastanawiał, ale rzeczywiście, w sytuacji bez wyjścia, instynktownie robił to, czego nie był w stanie zrobić w warunkach sprzyjających.
-Czyli sensei zaplanował to wszystko... Naprawdę zależy mu na moim rozwoju. W dodatku pofatygował własnych przełożonych, by poszli mi na rękę... - Kurokawa spojrzał na sytuację ździebko bardziej refleksyjnie.
-No dobrze, podsumujmy sprawy organizacyjne. Jako, że mam tygodniowy urlop, od teraz codziennie uraczę cię trzygodzinną sesją treningową. Obecność Rinji'ego-kuna również powinna ułatwić sprawę. W te siedem dni mam zamiar nauczyć cię podstaw. Musisz też zacząć ćwiczyć, by wzmocnić formę fizyczną. Pamiętaj, że postęp, jaki osiągniesz w świecie ludzi będzie dwukrotnie bardziej wyraźny, gdy zdejmiesz z siebie powłokę. Nie tylko nauczę cię walczyć, ale też zmuszę do wykształcenia w sobie odpowiednich odruchów wrodzonych - entuzjazm mężczyzny udzielał się tylko wpatrzonemu w niego, jak w obrazek Okudzie. Naito natomiast podchodził do tego nieco sceptycznie.
-Jak mam wykształcić w sobie odruchy wrodzone, mając niecałe 15 lat? - zapytał zrezygnowany. Można by było przysiąc, że Arab cały czas czekał na to jedno pytanie. Uśmiechnąwszy się szeroko, sięgnął do kieszeni w koszuli, umiejscowionej na swojej klatce piersiowej.
-Im jest się starszym, tym trudniej się uczyć. Pływanie, jazda rowerem, języki... wszystko przychodzi znacznie ciężej. Podobnie z odruchami wrodzonymi, z którymi - jak wskazuje nazwa - trzeba się urodzić. Mam jednak przy sobie przedmiot, który "otworzy" twój umysł, umożliwiając mu przyswajanie nowej wiedzy tak, jakby czekały go jeszcze setki lat funkcjonowania. Innymi słowy, jakby był na samym początku swojego rozwoju... - zielonowłosy wyraźnie czerpał radość z tego, jak niesamowite rzeczy mówił. W jednej chwili ciemnawej karnacji dłoń opuściła kieszeń, trzymając między palcami... czarny, onyksowy klucz, z wygrawerowanymi na nim symbolami. Przechodziła przez niego gruba nić, spleciona z co najmniej pięciu zwykłych, niczym lina. Nie to jednak było zaskakujące. W momencie wyjęcia, czarny klucz został niemal pochłonięty przez potężną, fioletową poświatę, która niemalże wprowadzała w drganie całe powietrze zamknięte na sali. Niebieskooki albinos wytrzeszczył szeroko oczy zlany potem. Prawie natychmiast skupił duże ilości mocy duchowej wokół stóp, odbijając się ze wszystkich sił do tyłu i lądując w kącie na samym końcu pomieszczenia. Jego serce biło tak szybko, jak nie miało jeszcze okazji nigdy w jego - zdawałoby się, kilkunastoletnim - życiu.
-Heh, a więc poczułeś to? Cóż, wydawało mi się oczywiste, że tak niesamowity przedmiot będzie wręcz przesiąknięty mocą, więc mogłeś się tego spodziewać... - zaśmiał się Matsu, a zielonooki przełknął ślinę, widząc reakcję Okudy.
-Niesamowite. Tak ogromnej mocy nie czułem nigdy w życiu. Zareagowałem instynktownie, ale teraz cały się trzęsę. Nogi mam, jak z waty, a serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Jak silny musiał być twórca tego czegoś? Gdyby ten klucz wymknął się spod kontroli, miałby wystarczające pokłady mocy, by zdmuchnąć tę szkołę z powierzchni ziemi... Naito, nie zazdroszczę ci nadchodzącego tygodnia - pomyślał kosiarz, osuwając się po ścianie z wycieńczenia.

Koniec rozdziału 20
Koniec arcu nr. 2: Własne miejsce w świecie
Następnym razem: Chaos na budowie