sobota, 26 października 2013

Rozdział 25: Rozstrzygnięcie - pojawia się Rikimaru

ROZDZIAŁ 25

     Trzymający drabinę za szczebel Sora, kierował jej czubek przed siebie, niczym średniowieczny husarz swą włócznię. W tym samym czasie prawa pięść Kurokawy, otulona poświatą mocy duchowej, przygotowywała się do uderzenia. Nim minął moment, znacznie dłuższa od ręki drabina trafiła w staw łokciowy szatyna, dosłownie spychając jego ramię do tyłu. Niezrażony tym zielonooki wystrzelił lewą pięść w stronę oponenta, lecz blondyn przerzucił drugi koniec broni na swój prawy bark, stawiając tym samym zaporę. Lewa ręka gimnazjalisty odbiła się od wzmocnionej zastrzykiem energii, drewnianej ramy.
-Zbił je? Obydwa ciosy? - zaskoczony nastolatek został zmuszony do cofnięcia się w tył. Mężczyzna zamierzał wykorzystać ten moment. Nie zdejmując tyłu drabiny z barku, uderzył dłonią w szczeble, zmuszając przedmiot do szybkiego ruszenia się w bok, na wysokości głowy młodego Madnessa. Czarnowłosy instynktownie pochylił się głęboko, będąc pewnym swojego uniku, jednak drabina zamiast przelecieć dalej, zatrzymała się nad nim. Jednym sprawnym ruchem Sora chwycił drewnianą nogę, z impetem pociągając ją w dół. Naładowana mocą broń spadła prosto na odkryte plecy Naito. Chłopak zgiął się jeszcze bardziej, boleśnie odczuwając siłę ciosu, której prawie wcale nie zdążył ograniczyć. Tylko podparcie się rękoma ziemi pozwoliło mu nie upaść na glebę.
-Jest zdenerwowany, ale w ogóle nie stracił na sprycie... Jeśli będę skupiał się tylko na ataku i ucieczce, zostanę zmiażdżony - wywnioskował prędko zielonooki. Już szykował się do skoku w stronę blondyna, lecz oparta pionowo o jego plecy drabina... przewróciła się na bok, tym samym umiejscawiając głowę nastolatka między dwoma ostatnimi szczeblami. Niebieskooki, jak na komendę odskoczył do tyłu, by samemu złapać za swój koniec przedmiotu, po czym skupił moc w stopach. Wybił się wysoko. Na tyle wysoko, by przybić drabinę do ziemi z zakleszczonym w niej chłopakiem i samodzielnie stanąć na szczycie. Trudno było określić, jak zwinny musiał być mężczyzna, by dokonać czegoś takiego, ale gwóźdź programu miał się dopiero ujawnić. Mianowicie drewniana broń zaczynała się przechylać w stronę przeciwną do tułowia zaklinowanego gimnazjalisty.
-Kurwa, nie mogę się ruszyć! Dźwignia... założył mi dźwignię na szyję... - szatyn pobladł, dochodząc do przerażającego, choć dość oczywistego wniosku.
-Więc to tak połamałeś karki tym wszystkim ludziom, Sora? Tylko w ten sposób miałeś szansę nie zostawić śladów, prawda? - wydukał Kurokawa, by własnym głosem przywrócić sobie zdrowy rozsądek. Nie był w stanie ruszyć głową, gdyż ciężar, z jakim drabinę przyciskano do gleby był zbyt duży. Mijały ułamki sekund, które wydawały się dłużyć, jak minuty.
-Zrobił to wszystko za szybko, żebym mógł się zorientować. Na pewno nie uwolnię się, póki mnie blokuje. Myśl, cholera, myśl! Równowaga! Muszę zaburzyć jego równowagę... - Naito uformował pięść z prawej dłoni, kumulując w niej bardzo duże ilości energii. Bał się, że może jej użyć zbyt mało. Nie miał prawa się pomylić. Porażka oznaczała śmierć. I to bynajmniej nie chwalebną i światłą... Poświata wokół jego ręki unosiła się w promieniu prawie piętnastu centymetrów. Pierwszy raz skupiał tak duże ilości mocy bez zabezpieczenia, jednak nie starczyło mu czasu na utwardzenie skóry. Z całą możliwą siłą uderzył w ziemię pod sobą. Huk! Z konieczności zamknął oczy, gdy piach zaczął pryskać mu w twarz. W jednej chwili stworzył głęboki na metr i szeroki na dwa krater. Wyglądało to niemal tak, jakby wyświetlano pokaz slajdów z "przed i po".  Chłopak upadł na dno krateru, nie czując już dźwigni na karku. Jak najszybciej mógł, wydostał się z zacisku, widząc już tylko upadającą drabinę i lądującego kilka metrów dalej blondyna.
     Kurokawa podniósł się na równe nogi. Udało mu się. Oddzielił oponenta od jego broni. Mógł teraz atakować bez przejmowania się dystansem między nimi... ale pojawiał się nowy problem.
-Jeśli nie ma w rękach drabiny, obaj będziemy walczyć w taki sam sposób... a nikt mi nie zagwarantuje, że będę w tym lepszy od niego - zauważył słusznie Naito. W tym samym momencie Sora ponownie przelał nieco mocy duchowej do stóp, ruszając przed siebie z zawrotną prędkością. W mgnieniu oka był już tuż przed zamyślonym gimnazjalistą. Szatyn nawet nie próbował robić uniku, czy też się bronić. Jedyne, co zrobił to przewidział cios i jednocześnie maksymalnie utwardził szczękę. Nie pomylił się. Pięść mężczyzny w przezroczystym płaszczu gruchnęła w podbródek nastolatka, miotając nim na bok. Zielonooki upadł ciężko, sunąc jeszcze po ziemi ruchem i obracając się.
-Bardzo silny. Dobrze kontroluje moc, umie przechodzić przez różne formy jej wykorzystania w szybkim tempie. Muszę coś z tym zrobić. Myśl, Naito, myśl! Nie walczysz pierwszy raz! Kiedy ostatnio próbowałem osłabić wroga? Wiem! - chłopak podniósł się z cieniem uśmiechu na twarzy, przypomniawszy sobie swoją batalię w parku, z której uratował go pewien znajomy kosiarz. Szatyn stanął wyprostowany ze spuszczonymi dłoniami, obserwując niebieskookiego.
-Co ty planujesz, gnojku? - pytał w duchu Sora, ponownie zbierając energię w stopach z zamiarem ponowienia ataku. Znów ruszył z zawrotną prędkością na przeciwnika, choć teraz musiał przebyć większą odległość. Kurokawa czekał. Czekał do ostatniej chwili, w której skupił moc w podeszwach stóp. Najzwyczajniej w świecie wybił się z dużą siłą w kierunku pędzącego blondyna. Zdziwienie na twarzy mężczyzny przerodziło się w gniew. Był zły sam na siebie. Nie mógł już wykonać żadnego ruchu - jego prędkość w tym momencie nie pozwalała mu na to.
     Pięść Naito dosłownie wbiła się w brzuch nacierającego oponenta, który nie był w stanie utwardzić skóry. Szybkość i siła ciosu pochodziły jednocześnie z trzech źródeł - energii, z jaką wybił się nastolatek, zamachu jego pięścią oraz pędu samego Sory - właśnie dlatego okazały się tak druzgocące. W gruncie rzeczy blondyn samodzielnie i dobrowolnie zadał sobie większe obrażenia.
     Czas jakby zwolnił. Zderzający się wojownicy niemalże zastygli w bezruchu. Obarczona jaśniejącą poświatą pięść nastolatka zanurzała się w ciele mężczyzny, a ten zaczął jakby zwijać się w powietrzu. Wyglądało to tak, jakby popchnąć patykiem foliową torebkę w powietrzu - miejsce, w którym się naciskało znajdowało się z tyłu, a reszta zaginała się do przodu. Tak samo wyglądały teraz ręce i nogi niebieskookiego. Spowolnienie ustało w chwili, gdy walczący rozłączyli się. Siła uderzenia rzuciła mężczyzną w dal, rozbijając nim stertę desek, analogicznie do podobnego wydarzenia z udziałem Kurokawy. Podobnie, jak wtedy wzbiły się tumany kurzu. Na chwilę. Potem skulony niebieskooki trzymał się już na własnych nogach - bez kasku, który oddzielił się od niego w momencie upadku. Gimnazjalista dopiero teraz ujrzał kałużę krwi, po której stąpał jego przeciwnik... oraz kolejną strużkę, która ciekła z jego ust. Nastolatek zadrżał. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jego plecach. Napędzany adrenaliną i dziwnie czystym umysłem po spotkaniu ze swoim aniołem stróżem, nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robił.
     Nagle Sora bez ostrzeżenia chlusnął gęsto krwią, tworząc kolejną kałużę, która rozlała się już nieco szerzej od poprzedniej. Naito przełknął ślinę, jego szczęka zadrżała. Serce zaczęło łomotać, jak oszalałe. Nie potrafił znieść widoku rannego przeciwnika, pamiętając o tym, że sam był tego sprawcą. Może, gdyby nie usłyszał historii blondyna... może, gdyby od samego początku miał zamiar go zabić... może wtedy nie doświadczyłby tego miażdżącego uczucia?
-W czym...? W czym niby jestem lepszy od niego? - zastanawiał się szatyn, wpatrzony w płynącą po ziemi posokę. -Myślałem, że robię to, do czego się zobowiązałem, ale... myślałem tylko o tym, żeby go pokonać. Żeby go zranić. To nie tak miało być!
-Kpisz... sobie? - mruknął nagle niebieskooki, sprowadzając gimnazjalistę na ziemię. Chłopak otworzył oczy ze zdziwieniem.
-C... co? - nie rozumiał, nie wiedział, nie spodziewał się. Mężczyzna patrzył na niego gniewnym wzrokiem.
-Kpisz sobie do cholery?! - ryknął Sora, ocierając ręką twarz. Nastolatkiem wstrząsnęło. -Nie stój, jak kołek w samym środku walki! Jeśli nie będziesz traktował mnie poważnie, rozniosę cię na kawałki! - darł się dalej niebieskooki, a młody Madness otworzył tylko usta.
-Jeśli walczysz, nie chcąc zranić wroga, nie masz prawa stawać do walki! Jeśli walczysz, nie będąc gotowym do poniesienia obrażeń, nie masz prawa stawać do walki! Jeszcze przed chwilą powalił mnie przeciwnik, któremu okazałem szacunek. Chcę wygrać lub przegrać z NIM, a nie z przestraszonym żółtodziobem, więc ogarnij się wreszcie, Kurokawa Naito! - wykrzyczał mu prosto w twarz, oburzony i wściekły. Szatyn jeszcze przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, lecz zaraz nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Przepraszam... - zaczął. -...chyba to ja okazałem ci brak szacunku - niewiele myśląc, chłopak złożył ze sobą dłonie i po starojapońsku skłonił się w pół, jak to dawniej zwykli robić pojedynkujący się. Niebieskooki wyszczerzył zęby, ruszając wolnym krokiem w kierunku powstałego niedawno krateru. W tym czasie gimnazjalista stanął cicho na środku placu budowy, oczekując swego przeciwnika. Sora z lekko skwaszoną twarzą pochylił się na tyle, by podnieść swoją drabinę. Nie minęło kilka chwil, a stał już naprzeciw oponenta w odległości kilku metrów.
-Chyba tak to się kiedyś robiło, co? - zapytał beznamiętnie mężczyzna. Naito kiwnął głową z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Dzierżoną przez blondyna drabinę otoczyła poświata mocy duchowej.
-Wydaje mi się, że to będzie chyba ostatnia wymiana ciosów, Naito... - wyrzekł z powagą.
-Sora-san... na początku nie przyszedłem tu dlatego, że jestem Madnessem i muszę działać dla dobra ludzi. Przyszedłem tu, bo byłem wściekły i chciałem się na tobie zemścić. Tak się składa, że moja siostra trafiła dzisiaj do szpitala... rozbito jej głowę na tym właśnie placu. Mimo wszystko jakaś cząstka mnie, którą nie targała złość, zastanawiała się nad jedną rzeczą... Jakim cudem znaleziono ją pod drzwiami szpitala, skoro straciła przytomność tutaj? Odpowiedź jest prosta. To twoja sprawka, Sora-san - rzekł Kurokawa, a blondyn parsknął pod nosem, odwracając głowę.
-Nie miałem powodu, by ją zabijać. Ci ludzie rano chcieli zniszczyć to miejsce, więc ja zniszczyłem ich. Jednak ta dziewczyna nie miała złych intencji. Nie chciałem, by tu przebywała, ale nie chciałem też pozbawiać jej życia... to wszystko - wyjaśnił oględnie, udając całkowity brak zainteresowania sprawą.
-Sora-san... lekarz powiedział, że to cud, że nie została sparaliżowana w wyniku wstrząsu. A ja wiem, że to wszystko dzięki tobie, dlatego... Arigato! - nastolatek skłonił się tak głęboko, jak potrafił, a blondyn zaniemówił całkowicie, zakłopotany i zły - zarówno na siebie, jak i na szatyna.
-Mimo wszystko wiedz, że nie pozwolę sobie na przegraną... bo też mam ludzi, których kocham i których muszę chronić - atmosfera zmieniła się całkowicie. W ostatnim zrywie poświata wokół gimnazjalisty niemal zatrzęsła powietrzem. Niebieskooki wyszczerzył zęby na ten widok, a Kurokawa z lekkim sercem przelał całą otaczającą go moc do jednej pięści. Płaszcz energii wokół niej sięgał pewnie na 15 centymetrów dookoła i był tak wyraźny, że przywodził na myśl biały płomień nadziei. Blondyn zakręcił drabiną nad głową, chwytając ją lewą ręką ze szczeble, wystawioną do przodu, jak włócznia.
     Ruszyli w swoją stronę w biegu. Krzyki determinacji wyrwały się z ust obu walczących, dodając odwagi każdemu z nich. Sora miał przewagę. Drabina dawała mu zasięg, była naprawdę wytrzymała, a w razie niepowodzenia, nie groził mu żaden uraz. W przeciwieństwie do Naito, którego goła, choć potężna pięść mogła zostać boleśnie uszkodzona. Ten moment, gdy wojownicy zbliżali się do siebie zdawał się trwać wiecznie. I ktoś, kto patrzył na to wszystko z boku mógłby rzec, że jakaś nieznana siła splata ze sobą oręż walczących, ciągnąc ich ku sobie.
-Nie pozwolę mu na kolejną sztuczkę. Nie wiem, czy starczyłoby mi sił, żeby wyjść z niej cało. Muszę zniszczyć jego broń i otworzyć sobie drogę do niego... - postanowił zielonooki całkiem sprytnie, jak na początkującego. Nagle rozległ się głośny trzask. Emanująca białym blaskiem pięść nastolatka uderzyła idealnie między nogi drabiny. Kolejny trzask mógł oznaczać już tylko jedno - pierwszy szczebel pękł, a drzazgi rozleciały się dookoła. Nie powstrzymało to jednak napierających na siebie wojowników. Szatyn wybijał się naprzód ze wszystkich sił. Kolejne szczeble miażdżyła wzmocniona pięść, a niemalże biała poświata nie zamierzała znikać. Jeden za drugim, wśród setek drzazg, które niekiedy wbijały się w knykcie gimnazjalisty. Nie minęła chwila, a mężczyzna instynktownie przełożył dłoń na ostatni "uchwyt" jego broni. Tylko tak zdołał oszczędzić własną rękę. Jeszcze pięć. Jeszcze trzy. Jeszcze jeden... aż padły wszystkie, a rozłączone nogi drabiny wystrzeliły na boki.
     Niebieskooki wykrzywił twarz w nieprzyjemnym grymasie, zmuszony do cofnięcia ręki. Nie miał szans, by zdążyć zebrać wystarczająco dużo mocy do zbicia uderzenia. Nie napotkawszy oporu, pięść Kurokawy ruszyła dalej, rozpychając powietrze... prosto w kierunku blondyna.
-Nanami, Matsu-san... udało się. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, co mam zamiar zrobić - szepnął w duchu chłopak, uśmiechając się wewnętrznie. Ciało mężczyzny całkowicie się poddało. Nie miał już siły, by się ruszyć. Zlany potem, w milczeniu czekał na śmierć... lecz atak nie dosięgnął go. Pięść zatrzymała się centymetr przed jego twarzą, wywołując niemalże palpitację serca. Pod Sorą ugięły się nogi. Upadł na kolana, a osłabione dłonie oparły się o ziemię. Patrzył w zaskoczeniu, jak cała moc skupiona wokół dłoni Naito znika, rozmywa się. A ta sama dłoń podąża dalej, powoli i spokojnie, spoczywając na jego ramieniu.
-To była dobra walka, Sora-san... - powiedział szatyn, uśmiechając się ciepło.
-Czemu... czemu mnie nie zabiłeś? Przecież ja... ja bym się nie zawahał - zapytał całkowicie zdezorientowany mężczyzna.
-Już w chwili, gdy poznałem twoją historię, byłem stuprocentowo pewny, że nie chcę odbierać ci życia. Każdy popełnia błędy Sora-san... i każdy zasługuje na drugą szansę.
-Ale... ja wcale nie żałuję. Nie żałuję zabicia tych wszystkich ludzi. Dlaczego niby...? - blondyn nie dokończył.
-Wiem. Rozumiem. Kiedy zobaczyłem siostrę w szpitalu, byłem wściekły. Chciałem cię zabić, zniszczyć... a ty przecież przeżyłeś o wiele większe cierpienie. Nie dziwię się, że wciąż o tym myślisz. Mimo wszystko... możesz zmienić swoje postępowanie. Przebywasz tu stale i krzywdzisz niewinnych ludzi, bo chcesz ochronić miejsce, które kochała Mai... - dłoń podniosła się z ramienia, a wskazujący palec gimnazjalisty dotknął czoła pokonanego. -...ale czy nie lepiej byłoby chronić coś znacznie ważniejszego? Masz przecież coś, co jest dla ciebie warte znacznie więcej od tego placu... wspomnienia. Wspomnienia o tej, która do ostatnich chwil życia była twoją kochającą siostrą. Czy nie sądzisz, że byłaby szczęśliwsza, gdybyś chronił te wspomnienia? - zapytał młody Madness, a jak dotąd pełen zdziwienia mężczyzna zmarszczył brwi i zacisnął zęby.
-Pamiętam... - rzucił w duchu.
***
     -Kocham cię, braciszku. Jesteś najlepszym bratem na świecie... - oplatająca ramionami jego szyję dziewczynka przytuliła się do niego tak mocno, jak tylko potrafiła... jakby chciała być z nim nawet po tym, co miało nadejść. Płakała. Płakała tak bardzo, jak jeszcze nigdy, jednak tym razem nie były to łzy smutku, a łzy szczęścia, wzruszenia. Otaczające ich, gwiżdżące powietrze podążało za nimi, niczym upiorny orszak boga śmierci, mający zabrać pasażerów z najbliższego przystanku. przystanku. Oboje zdążyli wsiąść do niego kilka chwil później.
***
     -Pamiętam... Jak mogłem zapomnieć, do diabła? - wyrzucił z siebie w eter blondyn. Rozpłakał się raptownie, nie wstydząc się swoich łez i nie dbając o to, co miało nadejść. Tak silny potok wylewał się z jego oczu, że nie widział prawie nic. Pociągał siarczyście nosem, zakrywając twarz przedramieniem.
-Arigato! Przypomniałeś mi coś... naprawdę ważnego - wycedził przez łzy mężczyzna, a Kurokawa uśmiechnął się tylko, padając tyłem na ziemię. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo był zmęczony. Wszystko ponownie zaczynało go boleć. Ból, który zniknął po rozmowie z nieznajomą damą, teraz odpłacał pięknym za nadobne. Podobnie cała odwaga i spokój wyparowały wraz z adrenaliną, choć teraz już ich nie potrzebował. Zdawało się, że może w spokoju położyć się i zasnąć... przynajmniej na te kilka godzin.
     Niedoczekanie. Nieprzyjemne uczucie ogarnęło siedzącego nastolatka, który instynktownie powstał tak szybko, jak tylko mógł. Rozejrzał się dokoła z zimnym potem na plecach. Drewniany płot z szerokich, solidnych desek został przecięty, jak kartka papieru, pozostawiając szeroką na trzy metry "bramę" na obrzeżach placu. W bramie zaś stał "ktoś", a w jego dłoni "coś" się iskrzyło. To coś było długie, odbijało się od niego światło... i tyle tylko zdążył zauważyć zielonooki. Przybysz w mgnieniu oka wybił się z miejsca w ich stronę z taką siłą, że zniwelował dystans w ciągu sekundy, stając tuż za plecami klęczącego blondyna. W jego dłoni widniała obnażona katana uniesiona teraz ku górze, gotowa do zadania ciosu, niczym średniowieczna gilotyna.
     Przybysz miał czerwone, długie włosy, opadające bez trudu na jego łopatki. Część grzywki zakrywała nieznacznie jego lewe oko, na którym dało się dojrzeć coś w rodzaju białej, kwadratowej opaski, zaczepionej z trzech stron. Prawe oko nieznajomego było złote i niezwykle przeszywające wzrokiem. Zimnym, beznamiętnym wzrokiem. Osobnik ten miał gładką cerę i wyraźne, choć nieco delikatne rysy twarzy. Miał na sobie białą, rozpiętą koszulę, ukazującą cały tors, umięśniony i proporcjonalny. Uwagę zwracała długa blizna sięgająca aż do brzucha, a zaczynająca się zapewne przy lewym barku, gdyż nie było widać jej początku. Na koszulę założona była czarna kurtka z postawionym na sztorc kołnierzem. Nastolatek, bo szermierz nie wydawał się starszym od Kurokawy miał na sobie białe spodnie. Na jego stopach znajdowały się noszone dawniej drewniane sandały z rzemykami. Rękojeść pięknie wypolerowanej katany obita była w zielonkawy materiał.
-Nie ruszaj się, a umrzesz bezboleśnie... - szepnął szermierz tak zimno i bezlitośnie, że niczego nieświadomemu blondynowi zjeżyły się włosy na głowie. Ostrze wprawione w ruch zaczęło powoli opadać.
-Sora-saaaan! - krzyknął czarnowłosy, rzucając się na czerwonowłosego. 

Koniec Rozdziału 25
Następnym razem: Dyshonor i uznanie

niedziela, 20 października 2013

Rozdział 24: Walka i strata

ROZDZIAŁ 24

     Podniósł się bez cienia bólu, otoczony wijącą się wokół niego powłoką mocy duchowej, dużo wyraźniejszą, niż zwykle. Sięgała około dziesięciu centymetrów poza ciało nastolatka i sprawiała wrażenie silnej, zdeterminowanej... nieugiętej. Szatyn powoli ruszył w stronę miejsca, w którym zostawił swojego przeciwnika. Prawą dłonią przetarł szczękę, ściągając resztki krwi z kącików ust. W głowie wciąż dźwięczały mu słowa nieznajomej niewiasty, które znowu zmieniły jego postawę o 180 stopni.
-Muszę rozbić jego obronę. Wykorzystuje długą i pełną potencjalnych dźwigni drabinę, żeby moje ataki do niego nie dotarły. Operuje nią z dużą siłą, więc nie mogę pozwolić sobie na odniesienie większych obrażeń, niż będę musiał. W porównaniu z tym człowiekiem, brakuje mi polotu, ale jeśli wykorzystam własną wiedzę, zdobędę przewagę. Nie może się po mnie spodziewać żadnych sztuczek, bo jak dotąd atakowałem schematycznie... wszystko przez to, że zdekoncentrował mnie na samym początku... - kroczył spokojnie, trzymając opuszczone dłonie po bokach, aż stanął przy górze połamanych wcześniej desek... jakieś pięć metrów przed oczekującym go wrogiem.
-Dziękuję, że zaczekałeś... - zaczął ze stoickim spokojem czarnowłosy. -...wynagrodzę ci to w mgnieniu oka - dodał zaraz, a blondyn uniósł brew z zaciekawieniem. Błękitne oczy lustrowały postawę nastolatka.
-Ten dzieciak... to naprawdę ta sama osoba? Nic nie zostało z tego rozbitego wymoczka, którego posłałem na glebę. Wciąż jednak... - mężczyzna analizował w milczeniu, opierając nogi drabiny o ziemię. Tymczasem zielonooki ruszył w jego stronę z średnią prędkością, zbierając moc duchową wokół pięści i kierując łokieć za siebie. Na ten widok blondyn westchnął z politowaniem. -...nie dorasta mi do pięt - dokończył wcześniejszą myśl, zakleszczając lecącą pięść między szczeblami drabiny i dźwignią kierując ją obok siebie.
     Gimnazjalista uśmiechnął się półgębkiem, mocniej naciskając ciałem na lewą nogę. Jednocześnie cofnął prawą, jakby przygotowywał się do wybicia piłki. Wokół tej właśnie stopy widniała pulsująca, przezroczysta poświata. Naito bez ostrzeżenia wymierzył potężnego kopniaka w dolne partie drabiny, dosłownie odrywając ją od ziemi. Przechylony przedmiot uwolnił trzymaną do tej pory pięść, a niebieskooki zachwiał się z zaskoczeniem, przygryzając dolną wargę.
-Gnojek! Zamarkował uderzenie pięścią, jednocześnie szykując się do kopnięcia? W ogóle nie zwróciłem uwagi na jego nogę, pamiętając poprzednie próby. Zlekceważyłem go... - mężczyzna był zły na siebie, lecz nie miał ani chwili, by tę złość wyrazić. Oswobodzona pięść Kurokawy powędrowała sierpowatym ruchem w stronę szczęki przeciwnika. Blondyn w mgnieniu oka utwardził skórę, lecz... ręka nastolatka w ogóle go nie dotknęła, przelatując mu przed twarzą. Śledząc wzrokiem pięść, ledwo zauważył, że szatyn obraca się na jednej stopie wokół własnej osi. Zdawało się, że ponowi atak, jednak wyłaniający się zza klatki piersiowej lewy łokieć otoczony był już energią duchową. Czysto uderzył prosto w podbródek faceta, prawie go powalając, jednak Naito nadal nie zatrzymywał rotacji. W ślad za łokciem powędrowała prawa pięść, która z impetem wbiła się w bok twarzy blondyna. Kombinacja uderzeń posłała zdezorientowanego oponenta na ziemię, a on sam rył w niej jeszcze przez kilka metrów, nim się zatrzymał.
-Buach! - mężczyzna splunął krwią, po czym otarł dłonią cieknącą z nosa rzeczkę. Zacisnął mocno zęby, zauważywszy rozerwaną wargę.
-Niemożliwe... Skupił moją uwagę na ciosie, więc nie zauważyłem łokcia, a gdy odwrócił się do mnie plecami, nie byłem już w stanie go dostrzec. Dodatkowo bezbłędnie trafił mnie w podbródek, którego nie utwardziłem. Cios zniszczył moje skupienie, przez co zerwałem osłonę również na szczęce. Szczon zaplanował każdy ruch i wykonał je bezbłędnie. Jakim cudem nie zauważyłem, że tyle potrafi? - podparł się na rękach, podnosząc się z ziemi. Pochylił się jeszcze na moment, by ponownie wziąć do ręki drabinę, po czym z kamienną twarzą spojrzał na gimnazjalistę. Naito stał w miejscu ze spuszczonymi rękoma, wyprostowany i spokojny. Nie sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar zaatakować.
-Wiem, że nie musisz się przede mną tłumaczyć... ale może już zasłużyłem na to, byś powiedział mi, dlaczego to robisz? Naprawdę chciałbym... zrozumieć twoją sytuację - spojrzenie zielonych oczu sprawiło, że rysy twarzy blondyna szybko złagodniały. Kurokawa wyrażał się z taką delikatnością i empatią w głosie, jakiej mężczyzna wcześniej nie słyszał. A do tego mówił z całkowitą powagą rzeczy, do których jego pokolenie w ogóle nie przywiązywało uwagi.
-Racja... nie muszę - niebieskooki złowróżbnie uniósł drabinę ku niebu, jednak w jednej chwili opuścił ją, wbijając drewniane nogi w ziemię. -Ale ten ostatni ruch był naprawdę niezły - wbił wzrok w ziemię, czując mimowolny ruch kącików ust.
-Mówi prawdę. Może to tylko jakaś cholerna ułuda, ale... słyszałem już kiedyś podobne słowa - westchnął nostalgicznie blondyn, po czym opuścił ręce. Szatyn cały czas patrzył mu w oczy. Bez skrępowania, bez strachu, w skupieniu. Reprezentując wszystko, czego brakowało jego rówieśnikom. A gdy mężczyzna w kasku otworzył usta, bolesne wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą...
***
     -Mai-chan, uważaj! Prawie uderzyłem cię tą deską! - krzyk krępego, wąsatego mężczyzny w brudnej koszulce i kasku rozległ się na placu budowy. W tym samym czasie dwóch innych budowniczych siedziało na leżących na ziemi belkach, pijąc w najlepsze kawę z termosu. Jeden z nich, bardzo muskularny i niemal łysy był szefem ekipy, drugi zaś - szczupły blondyn o niebieskich oczach - "szarakiem". Nie wyróżniał się w żaden sposób funkcją, czy doświadczeniem, lecz duchem i pracowitością, które podbudowywały zespół.
-Przecież w kółko nazywa cię bratem, no nie? - paker zadał pytanie, upijając kilka sporych łyków gorącej, czarnej kawy. Westchnął z zadowoleniem, nawadniając zmęczony organizm. Jego rozmówca uśmiechnął się tylko mimochodem, zatapiając usta we własnym kubku, by kupić sobie więcej czasu.
-Heh, na to wygląda... mimo wszystko nie jesteśmy rodzeństwem. Przynajmniej nie dosłownie. Została adoptowana przez moją ciotkę z sierocińca. A skoro mieszkamy pod jednym dachem, przyzwyczaiła się do mnie, to wszystko. Dzieci łatwo się przywiązują - wyjaśnił w skrócie młodzieniec, jednak jego przełożony miał chyba zamiar drążyć temat tak długo, aż zabraknie kawy, a co za tym idzie - zabraknie pretekstu do odpoczynku.
-Skoro to formalnie córka tej kobiety, czemu ciągle tu z tobą przychodzi? Nie zrozum mnie źle, bardzo ją lubię, ale to trochę dziwne. Nie powinna chodzić do szkoły, czy coś?
-Powinna. Czasem nawet udaje się ją do tego nakłonić, ale chyba niezbyt lubi to miejsce. Woli pałętać się ze mną. Oczywiście ciotka zawsze się o tym dowiaduje, ale stale biorę małą w obronę. Jest całkiem bystra, może od razu udać się do pierwszej klasy, poradzi sobie - w tym momencie za podkoszulek blondyna szarpnęła mała, szczupła rączka dziewczynki.
     Była niska, jak to dziecko w wieku przedszkolnym. Miała kręcone, kremowe włosy średniej długości i duże, ładne oczy o zielonkawej barwie. Okrągła buzia i skóra, jak u laleczki budziły sympatię obserwatora. Nosiła czarną spódniczkę z falbankami oraz coś w rodzaju dziecięcej kurteczki. W oczy rzucały się ładne, czerwone pantofelki na mikrych stópkach. Mimo wszystko najbardziej charakterystycznym elementem w ubiorze "młodej damy" była czerwona chusta zdobiona czarnymi wzorami, zawieszona na szyi dziewczynki. Odkąd otrzymała ją w prezencie od "brata", poprzedniego właściciela, nie zdejmowała jej wcale, niezależnie od sytuacji. W tym momencie mała Mai była cała czerwona na twarzy, a zielone oczy opuchnięte były od płaczu. Dziewczę pociągało nosem i drżało, jakby zaraz miało wybuchnąć. W jednej chwili blondyn zauważył małe skaleczenie na lewym kolanie przyszywanej kuzynki. Maleńka stróżka krwi płynęła po skórze ku stopie. 
-Hej, nie płacz, dobrze? Jesteś już dużą dziewczynką, prawda? - mężczyzna natychmiast kucnął przed małą, z czułością głaszcząc ją po głowie. Uśmiechnął się ciepło, charakterystycznie przechylając twarz na bok. Mai z drżącymi ustami pociągnęła głośno nosem, nieznacznie kiwając główką. Blondyn natychmiast podniósł ją do góry, siadając na deskach z nią na kolanach. Niebieskooki sięgnął po leżącą w torbie podręczną apteczkę, rozkładając ją zaraz obok. W międzyczasie spora część robotników zebrała się wokół, obserwując wszystko bacznie. Oni również czuli dużą sympatię do małej.
     -Posłuchaj, może trochę zaboleć, ale muszę przemyć ranę, żebyś nie zachorowała, dobrze? - blondyn całkowicie przestał zwracać uwagę na wszystkich dookoła. Nasączył kawałek waty wodą utlenioną, przejeżdżając materiałem po ranie. Dziewczynka zacisnęła zęby, wpijając się mocno w podkoszulek swojego opiekuna, ale nie zaszlochała nawet przez moment. Nie minęła chwila, a plaster przesłonił bolące miejsce, przynosząc chwilę ulgi.
-I co? Chyba jednak nie było tak źle, co? - uśmiechnął się młodzieniec, a Mai bez słowa rzuciła mu się na szyję. Niebieskooki rozchylił chwilowo usta z zaskoczeniem, lecz zaraz objął ramieniem dziewczynkę, tuląc ją do siebie, jak własną siostrę.
***
     Słońce chyliło się już ku zachodowi, jednak na placu budowy prace ciągle trwały. Jedynie jedna osoba nie ingerowała w to wszystko, a była nią dziewczynka o kremowych włosach, zwinięta w kłębek na zamkniętym śpiworze przyszywanego kuzyna. Ten zaś pomógłszy koledze wciągnąć na kondygnację deski, podszedł szybko do małej. Niebieskooki westchnął lekko, rozumiejąc, że będzie spał na gołej ziemi, jednak mimo wszystko nie przejmował się swoim losem. Chwycił prędko za kurtkę, w której przyszedł rano, a którą ściągnął, gdy rozgrzał się robotą, zarzucił ją na "siostrę". Zagiąwszy brzegi pod jej ciało, upewnił się, że z pewnością się nie przeziębi. Pochylił się jeszcze na moment, całując Mai w głowę, po czym odszedł z ciepłym uśmiechem i wzrokiem wbitym w ziemię. Znów złapał się na tym, że dał się wciągnąć w całą tą "zabawę" z rodzeństwem.
***
     Blondyn szedł przed siebie dziarskim krokiem, a za nim pałętała się mała dziewuszka, zaglądając przez szybę każdego mijanego po drodze sklepu. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale robotnicy nie mogli próżnować. Mieli napięte terminy z racji kilkudniowego braku materiałów i konieczności załatwienia nowych. Niebieskooki najzwyczajniej zmierzał prosto do celu, nie zważając na to, co działo się dookoła. Nie był już dzieckiem, nie interesowały go sklepy z zabawkami, cukiernie, czy ubiory przechodniów... a już na pewno nie małe problemy szarego tłumu. Dziewczynka o zielonych oczach prezentowała jednak całkowicie inne poglądy. Mężczyzna zdążył przejść jeszcze z pięć metrów, nim zorientował się, że przestał słyszeć kroki. Odwrócił się gwałtownie z podniesionym tętnem, po czym zauważył Mai pochylającą się nad siedzącym na chodniku, brodatym bezdomnym. Westchnął ciężko, zbliżając się do obojga.
-Braciszku, dajmy temu panu coś do jedzenia! Zobacz, nie może wstać z głodu - zawołała do niego "siostra", a blondyn spojrzał na nią z politowaniem.
-Jest taka naiwna. Nikt nigdy nie dokarmia żebraków, bo wie, że chcą tylko pieniędzy na alkohol. Mimo wszystko ona wierzy, że ten człowiek naprawdę potrzebuje czegoś do jedzenia... - postawa małej pozwoliła niebieskookiemu na spojrzenie na rzeczywistość z perspektywy dziecka - perspektywy prostej, dwubarwnej i pozbawionej fałszu.
-Niech będzie... - mruknął młodzieniec, wyciągając trochę pieniędzy z kieszeni i wciskając je do ręki dziewczynki. -...ale ty kupisz, co uważasz, w końcu to twój pomysł - dokończył, a uradowana Mai pobiegła szybko do pobliskiej piekarni, odprowadzona wzrokiem zarówno przez żebraka, jak i kuzyna.
-Masz prawdziwy skarb. Nikt inny nie zwróciłby na mnie uwagi, a ona nie oczekuje nawet niczego w zamian - zwrócił się brodacz do blondyna głosem chrapliwym i przygaszonym.
-Ta... ale nawet ona nie będzie całe życie dzieckiem - odparł nostalgicznie robotnik.
***
     -Dlaczego właściwie nie chcesz chodzić do przedszkola? - zapytał blondyn pewnego wieczora, gdy razem z Mai siedzieli na stercie desek, popijając herbatę z termosu. Zielonooka zgarbiła się, patrząc na czerwone pantofelki, które wahadłowym ruchem odbijały się od drewnianego "murku".
-Nie lubią mnie tam... - wydusiła w końcu, nie podnosząc głowy. -...i ja ich też nie lubię! - dodała zaraz.
-Dlaczego? Jesteś oczkiem w głowie dla każdego, kto cię zna! - prędko zaprzeczył niebieskooki.
-Śmieją się ze mnie, bo nie mam prawdziwych rodziców. I śmieją się też z ciebie, bo pracujesz na budowie. Nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie śmieje, ale nienawidzę, kiedy śmieje się z ciebie! - krzyknęła dziewczynka, obracając się w stronę mężczyzny z zaczerwienionymi policzkami i załzawioną twarzą. Zaskoczony "brat" uniósł brew w milczeniu, po czym uśmiechnął się ciepło.
-Chodź tu... - szepnął cicho, przysuwając małą do siebie i obejmując ją ciasno ramieniem. Odgarnął kremową grzywkę, spoglądając w duże, zielone oczy. -Wiem, że cię to denerwuje. Pewnie gdyby ktoś powiedział o tobie coś złego, też byłbym zły. Ale te dzieci wcale cię nie znają. Mnie też nie znają. Nie da się dobrze ocenić kogoś, kogo się nie zna... nawet bezdomnego - dodał na koniec, przypominając sobie o niedawnym zajściu pod piekarnią.
-Wiem, ale... - zaczęła Mai, pociągając nosem raz po raz. Mężczyzna posadził ją sobie na kolanach i delikatnie otarł jej łzy. Jeszcze raz się uśmiechnął.
-Jeśli nie będziesz chodzić do przedszkola, inne dzieci pomyślą, że miały rację co do ciebie. Ale jeżeli tam wrócisz i się z nimi pogodzisz, na pewno szybko się dogadacie.
-Jesteś pewny? - zapytała zielonooka drżącym głosikiem, a blondyn pogłaskał ją po głowie.
-Jasne, że tak. Musisz tylko chcieć. Ty też nie oceniaj ich pochopnie. Może się okazać, że staną się twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Dlatego proszę cię, daj im drugą szansę, Mai...
-Dobrze... - przystała dziewczynka. -...ale nikt nie będzie lepszy od ciebie - dodała, wtulając się w "brata". Kojące ciepło rozlało się po ciele blondyna, a w jego niebieskich oczach pojawiły się łzy...
***
     Było wczesne popołudnie, gdy dziewczynka wbiegła na plac budowy z twarzą roześmianą od ucha do ucha. Szef brygady stał najbliżej niej, więc to do niego podbiegła najpierw. Pociągnęła go kilkakroć za nogawkę od spodni, nim umięśniony chłop zwrócił na nią uwagę.
-Och, Mai-chan! Co cię sprowadza? - zwrócił się do niej przyjaźnie, co kłóciło się trochę z jego wyglądem i posturą - przypominał bowiem zawodowego wrestlera.
-Nie widziałeś mojego braciszka? Muszę mu o czymś powiedzieć.
-Powinien być na samej górze, możesz wejść po rusztowaniu... tylko ostrożnie! - odpowiedział dość szybko, a mała podziękowała pobieżnie i pobiegła w swoją stronę. Natychmiast zaczęła wspinać się po deskach i listwach bez cienia strachu. Robiła to dziesiątki razy, często bez pozwolenia, więc znała się na rzeczy. Jak to zwykle bywało, jej "rodzinka" witała ją najserdeczniej, jak potrafiła. Sympatia, jaką wzbudzała u silnych i twardych chłopów była wręcz niewytłumaczalna.
     Wdrapawszy się na najwyższą kondygnację, częściowo otoczoną prowizorycznymi ścianami i górami cegieł, zaczęła rozglądać się za kuzynem. Niski wzrost i obecność materiałów budowlanych nie ułatwiał jej zadania. Błądziła więc po torze przeszkód tak cicho, jak umiała, chcąc nastraszyć blondyna. Nie do końca ustabilizowane deski skrzypiały nieco pod jej stopami, ale starała się, jak mogła, by nikt tego nie usłyszał. W pewnym momencie do uszu małej dotarł dziwny odgłos, jakby coś skrobało podłogę. Mai rzecz jasna wzięła źródło hałasu za niebieskookiego, toteż prędko popędziła w tamtym kierunku, lecz... nic nie zauważyła. Już w następnej chwili jedna z desek ugięła się pod ciężarem niewidzialnego stworzenia. Później następna i jeszcze jedna - każda coraz bliżej dziewczynki.
     Zielonooka zapiszczała nieludzkim tonem, rzucając się do ucieczki po labiryncie cegieł i worków, swoim krzykiem przerażając wszystkich pracowników budowy, a nawet ludzi na ulicy. Pędziła przerażona na złamanie karku, potykając się raz po raz. W końcu, kierowana własnym instynktem, odwróciła się, by sprawdzić, czy "duch" już jej nie goni... i nagle podłoże uciekło jej spod nóg. Deska ugięła się pod ciężarem dziewczynki, a ta ześliznęła się po niej do przodu... prosto ku upadkowi. Mai zakwiliła głośno, chwytając się rączką innej , stabilnej deski. Zauważyła jeszcze, jak ta pierwsza spada w kilkanaście metrów w dół i uderza o ziemię. Teraz ona była w podobnej sytuacji. Jeszcze raz zapiszczała ze wszystkich sił.
     Odgłos dobiegających ją kroków zapalił światełko nadziei w jej głowie. Blondyn szybko pojawił się niedaleko niej, sukcesywnie zmierzając w kierunku dziewczynki.
-Uważaj! Niektóre deski nie są jeszcze przybite! - rozległ się czyjś głos, ale niebieskooki jedynie zwolnił. Szedł teraz powoli, zbliżając się do zwisającej z krawędzi budynku małej.
-Mai! Mai, posłuchaj mnie! Postaraj się myśleć o czymś dobrym, skup się na moim głosie. Trzymaj się ze wszystkich sił, zaraz ci pomogę. Nie zwracaj uwagi na nic innego, dobrze? - poddenerwowany mężczyzna próbował uspokoić kuzynkę. Jego serce nigdy nie biło tak szybko, jak w tamtym momencie.
-Tak... Tak, spróbuję... - zakwiliła dziewczynka. -Wiesz co? Byłam dzisiaj w przedszkolu. Miałeś rację, wcale nie było tak źle. Bawiliśmy się na placu zabaw. Był tam taki chłopiec, Kenji, który cały czas się wygłupiał. Założył się nawet z nami, że zje piasek z piaskownicy, ale pani go skrzyczała. I nikt się ze mnie nie śmiał. Opowiedziałam im o tobie, braciszku. Jaki jesteś dobry i jak mi zawsze pomagasz... i że nie ocenia się ludzi, których się nie zna... i w ogóle - zielonooka mówiła i mówiła, raz po raz zaciskając powieki. Jej palce coraz bardziej zsuwały się z krawędzi. Blondyn tymczasem opadł na podłogę, posuwając się do przodu na czworaka. Gdy był już na samym końcu , mała odkleiła się od deski. Jedynie szybki ruch jego ręki sprawił, że zdołał ją złapać w locie.
-Mam cię! Nie bój się i nie patrz w dół. Zaraz cię... - nie dokończył. Przeważona ciężarem dwóch osób deska przechyliła się do przodu, a wraz z nią dwie położone obok. Blondyn zamarł całkowicie, nie mogąc się nawet obrócić z racji balastu, który trzymał. W kilka sekund razem zaczęli spadać w kierunku ziemi. Mężczyzna z całych sił przyciągnął dziewczynkę do siebie i obrócił się w powietrzu tak, by to ona wylądowała na nim. Jedynie to mógł zrobić.
-Przepraszam... Tak bardzo prze... - Mai zasłoniła mu usta ręką, kręcąc przy tym głową. Zadzwoniło mu w uszach w tym samym momencie, w którym mała zaczęła coś mówić.
-Nie słyszę... Nie, powtórz. Chcę cię usłyszeć. Ten ostatni raz... - rzeka łez wypłynęła z jego oczu, gdy byli już kilka metrów nad ziemią. 
     Dwa splecione ze sobą ciała uderzyły w podłoże z hukiem. Z ust mężczyzny chlusnęła czerwona posoka. Dziewczynka stoczyła się obok po jego torsie. Leżeli nieruchomo, stopniowo otaczani przez nadbiegających robotników. Brygadzista klęknął przy nich.
-Boże... Ludzie, dzwońcie po karetkę, straż pożarną, kogokolwiek! - wydarł się ktoś w pobliżu.
-Nie... - uciął szybko muskularny szef robotników. -...nie ma już kogo ratować.
***
     -Rozumiesz już? Jeśli nie umiesz czegoś ochronić, tracisz to! Nie udało mi się jej uratować! Nie uratowałem nawet siebie! Jedyne, czego chcę, to chronić chociaż to miejsce! I robiłem to, aż przyszli ci śmierdzący prostacy, chcąc zniszczyć miejsce, które ona kochała! Wyrzucę stąd każdego, kto postawi tu stopę. Jeśli będzie trzeba, zabiję go! A ty nie masz prawa mi tego zabronić! - blondyn stracił nad sobą panowanie, drąc się wniebogłosy. Obrócił drabinę nad swoją głową jedną ręką, w jednej chwili otaczając ją powłoką mocy duchowej.
-Teraz rozumiem... - taka sama powłoka pojawiła się wokół obu pięści nastolatka. -Jak masz na imię? - zapytał jeszcze, podnosząc głowę i spoglądając w załzawione oczy mężczyzny.
-Sora... a ty? - odpowiedział i jednocześnie sam zadał pytanie.
-Naito... Kurokawa Naito - uciął rozmowę szatyn. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, obaj rzucili się na siebie w milczeniu, pełni woli walki. Pełni woli, by chronić. Woli, która zabraniała im stracić czegokolwiek, co było dla nich ważne.

Koniec Rozdziału 24
Następnym razem: Rozstrzygnięcie - pojawia się Rikimaru

środa, 16 października 2013

Rozdział 23: Wola, by chronić

ROZDZIAŁ 23

     -Tak, jak myślałem... Nie jesteś Spaczonym - stwierdził Kurokawa, przypatrując się uważnie osobnikowi wychodzącemu z cienia. Agresor bez cienia lęku stanął na samej krawędzi deski, po czym zeskoczył na dół z pięciu metrów, nawet nie uginając nóg w powietrzu. Stopy uderzyły o stwardniałą ziemię, nie doznając najmniejszych uszkodzeń. Dopiero teraz szatyn mógł dokładnie przyjrzeć się wrogowi. A wróg istotnie był człowiekiem... a przynajmniej tak się wydawało.
     Przeciwnik początkującego Madnessa okazał się być młodym mężczyzną. Nie mógł mieć więcej, niż dwadzieścia-parę lat. Już na pierwszy rzut oka dało się zauważyć, iż prezentował się znacznie okazalej, niż gimnazjalista. Był od niego wyższy o jakieś dziesięć centymetrów, biały podkoszulek, wciśnięty w robocze spodnie ukazywał umięśnione ramiona. Dolna część ubioru, pobrudzona błotem i tynkiem zaopatrzona była w nogawki, niknące w potężnych butach o grubej podeszwie. Kamasze sięgały do połowy kostki. Mężczyzna miał trochę podkrążone oczy i lekki zarost na twarzy. Na jego głowie widniał żółty kask budowlany, spod którego wystawały pogięte kosmyki włosów koloru blond. Błękitne oczy spoglądały na drobnego nastolatka posępnym wzrokiem. O lewy bark robotnika oparta była długa, drewniana drabina. Stojąc u boku okazałego faceta o smukłej twarzy, wydawała się lekka, jak piórko.
-Skąd wiedziałeś? - zapytał na wstępie agresor, a jego słowa zdawały się odbijać od metalowych belek, podtrzymujących niedokończony szkielet budynku. Patrząc na mężczyznę, miało się wrażenie stania oko w oko z władcą. Blondyn był tak bardzo pewny siebie oraz miejsca walki, że natychmiast pozbawiał chęci ataku. Szatyn nie uległ jednak tej nieprzeniknionej aurze. Może to jego determinacja była tak silna, a może nie umiał ocenić zagrożenia przez brak doświadczenia... ale na pewno nie miał zamiaru się cofnąć.
-Ciała - odparł krótko chłopak, a na twarzy blondyna pojawiło się zdziwienie. -Odnaleziono ciała tych, których zabiłeś. Spaczony atakuje w głodzie. Pożera ciała i dusze. Ty tego nie zrobiłeś. Poza tym, postąpiłeś po ludzku. Z wyjątkiem jednego, zmiażdżonego kulą dźwigu, każdy zabity miał przetrącony kark. Nie jesteś Połykaczem Grzechów. Nie pragniesz mocy, nie ruszasz się z miejsca. Czemu? Dlaczego atakujesz niewinnych ludzi? - informacje, które przekazał mu Kawasaki były klarowne, to fakt, jednak inteligencja nastolatka pozwalała na wysnucie wniosków. Podniesiona w górę brew, zawieszona nad błękitnym okiem mówiła sama za siebie.
-Nie mam powodu, by się przed tobą tłumaczyć - spokojnemu tonowi głosu robotnika towarzyszył stukot drabiny, ustawionej na sztorc w jednej chwili. Szatyn po raz kolejny przyjrzał się postawie oponenta. Atmosfera stawała cię coraz bardziej gęsta, a on wciąż nie mógł odnaleźć żadnej widocznej słabości wroga.
-Ale ewidentnie ci się śpieszy... - zielonooki grał na zwłokę. -Nie masz na sobie powłoki duchowej, choć mógłbyś walczyć ze mną, nie zdejmując jej. Nie cofniesz się przed zabiciem mnie, prawda? - stwierdził fakt natychmiastowo. Gadał, co mu ślina przyniosła na język, jednak bicie jego serca przyśpieszyło. Mężczyzna był nieporuszony wszelkimi próbami zachwiania jego koncentracji.
-Jeśli zgodzisz się zostawić to miejsce w spokoju i sobie pójść, nie będziemy musieli walczyć. Ale biorąc pod uwagę, że jesteś jednym z Nich... nie mam na co liczyć, zgadza się? Widzę też, że żywisz do mnie jakąś konkretną urazę, mylę się? Poza tym, cały czas obserwujesz zmiany w moim zachowaniu, no nie? Boisz się mnie, prawda? Mentalnie jesteś już na przegranej pozycji... - gimnazjalista skrzywił się lekko. Nie spodziewał się, że człowiek, który tak wygląda, może być jednocześnie tak bystry. Strategia nastolatka została wykorzystana przeciw niemu... przynosząc jednak skutek.
-Racja... chyba jednak nie mamy o czym rozmawiać - podsumował Kurokawa.
     Stabilna, płynąca, niczym ognista łuna poświata otoczyła sylwetkę szatyna. Jej jasna, niemal przezroczysta barwa odznaczała się na tle spokojnego powietrza. Jeden krótki wdech ze strony zielonookiego był jego przygotowaniem do natarcia. Blondyn czekał spokojnie.
-Absolutnie nic o nim nie wiem. Nie mam pojęcia, jaka jest jego siła. Jeśli nie będę ostrożny, załatwi mnie. Z drugiej strony, jeśli przesadzę z ostrożnością, nie poznam jego umiejętności... Walka z drugim Madnessem jest o wiele bardziej stresująca, niż ze Spaczonym - lekko opuścił głowę, rozmawiając w duchu z samym sobą. Odsunąwszy jedną nogę do tyłu, wzniósł pięści na wysokość ugiętej klatki piersiowej... po czym ruszył przed siebie z maksymalną, osiągalną bez używania mocy duchowej, prędkością. Jeszcze w biegu skupił część wytworzonej poświaty wokół prawej pięści. Wyrzucił staw do tyłu, zamachując się z całej siły. Rosły, młody mężczyzna czekał jeszcze przez kilka chwil, po czym pewnie chwycił drabinę, poruszając nią precyzyjnie i lekko, jakby dzierżył pędzel. Pchnąwszy przedmiot do przodu, pochwycił zbliżającą się rękę Naito pomiędzy szczeble. Natychmiast osadził drewniane nogi na podłożu, po czym przekręcił drabinę w lewo wokół jej własnej osi. Na twarzy szatyna pojawił się cień zdziwienia, gdy utworzona dźwignia zmusiła jego pięść do ominięcia policzka wroga o kilka centymetrów.
-Ten gość... jest naprawdę dobry! - stwierdził mentalnie chłopak. Nie miał czasu na bezmyślne przyglądanie się tokowi wydarzeń. Prawie natychmiast prawa pięść niebieskookiego wystrzeliła w jego odsłoniętą twarz - już zasilona przez moc duchową. Gimnazjalista odruchowo wykorzystał lewą, wolną rękę. Z trudem wpoił w skórę tak dużo energii, na ile pozwolił mu czas, po czym chwycił wrogą pięść otwartą dłonią. Kurokawa syknął z bólu. Cios był silny. Na tyle silny, że przechylił nastolatka na bok i byłby rzucił go na glebę, gdyby zaatakowany nie uskoczył. Początkujący Madness z trudem zdołał wyswobodzić prawą rękę na czas. Dojrzał czerwoną smugę na nadgarstku, wywołaną zarówno naciskiem drewna, jak i otarciem.
-Miałem szczęście... Gdyby uderzył mocniej, mógłbym połamać sobie kość tym unikiem... - przeszło szatynowi przez myśl, gdy wylądował dwa metry dalej. Dyszał ciężko, zmuszony do dużego wysiłku. Zaciskał mocno zęby, zdenerwowany swoją nieumiejętnością.
-Nieźle... Odbił się od ziemi podczas upadania. Mimo wszystko, brakuje mu doświadczenia. Na palcach jednej ręki policzyłbym, ile razy wdał się w prawdziwą walkę - mężczyzna z kaskiem niemo ocenił poczynania jego nastoletniego przeciwnika.
-Nie mogę znów zaatakować w taki sposób. To nie przynosi rezultatów. Muszę poczekać. Znajdę sobie moment, w którym nie będzie gotowy do podparcia drabiny i wtedy uderzę... - gimnazjalista przełknął ślinę. Zdawał sobie sprawę, że powoli tracił opanowanie. Mimo wszystko próbował jednak zniwelować je poprzez skupienie. Bacznie przyglądał się stojącemu nieruchomo blondynowi.
     -Nie przyjdziesz do mnie? Dobrze, sam cię przyciągnę... - blondyn uniósł drabinę lewą ręką, by prawą chwycić za jej ostatni szczebel. Drewniany przedmiot wędrował lekko, jak piórko w ślad za ruchami jego użytkownika. W jednej chwili mężczyzna pchnął swoją broń do przodu, niczym włócznię, prosto w stronę Kurokawy. Celował w nogi nastolatka, nie pozwalając drabinie nawet na minimalne zachwianie się. Zielonooki zgiął brwi w koncentracji, jednocześnie odskakując na bok.
-Tak. Dopadnę go, gdy tylko dotknę ziemi... - pomyślał triumfalnie jeszcze w powietrzu... o wiele za wcześnie. Niespodziewanie przeciwnik machnął ręką na prawo, przesuwając wysunięty przedmiot... tuż pod opadającego gimnazjalistę. Wymierzył idealnie. Lewa stopa chłopaka wylądowała idealnie pomiędzy szczeblami, a on sam nie zdążył nawet zareagować. W mgnieniu oka blondyn z całej siły przyciągnął do siebie drabinę, powalając nastolatka na ziemię. Wytrącony z równowagi szatyn został pociągnięty po podłożu tuż pod nogi wysokiego oponenta. Mężczyzna bez zastanowienia wymierzył z góry potężny cios, na który Naito odpowiedział, krzyżując przedramiona nad twarzą. Skupił tyle mocy, ile był w stanie, by przyjąć w całości siłę uderzenia. Młodą twarz wykrzywił grymas bólu, gdy impet wgniótł go w udeptaną ziemię.
-Jest cholernie silny... na dodatek nie mam czasu zebrać dość dużo energii do obrony. Szlag! - ocenił szybko nastolatek, kumulując moc duchową w prawej stopie. Obleczona jasną poświatą kończyna wystrzeliła ku górze, uderzając przeciwnika w tą samą rękę, którą zadał cios. Dopiero w tym momencie udało się oddzielić go od gimnazjalisty. Blondyn zachwiał się na moment, wypuszczając z ręki drabinę, a zielonooki szybko wyciągnął kostkę spomiędzy szczebli. Podparłszy się rękoma o glebę, najpierw kucnął, a potem odskoczył kilkakroć do tyłu.
     Kurokawa jednym ruchem rozpiął bluzę, by zaraz ściągnąć ją z siebie i rzucić na górę desek. Dopiero teraz zauważył czerwone ślady na przedramionach, z których najprawdopodobniej miały powstać sporych rozmiarów siniaki. Szatyn dyszał ciężko, podczas gdy operator drabiny nie ruszył się nawet o krok. Lekceważył go, sprawdzał, oceniał... a nawet bez tego nie widział w młodzieńcu zagrożenia. Tętno nastolatka, już i tak podwyższone przez adrenalinę i wysiłek, przyśpieszyło jeszcze bardziej z powodu presji.
-Cholera! Trzęsę się? Chyba się przeliczyłem... To całkowicie inny poziom, niż instynktownie działający Spaczeni. Jestem od niego niższy, pewnie również szybszy, ale on wygrywa siłą i wytrzymałością. Poza tym ma doświadczenie. Używa sztuczek, których nawet nie potrafię sobie wyobrazić... Muszę coś zrobić. Muszę oddzielić go od drabiny... - rozmyślał gorączkowo szatyn, a blondyn uśmiechnął się półgębkiem, widząc jego starania.
     Stopy Naito zostały delikatnie otoczone jasną poświatą, podobnie jak jego prawa pięść. Gimnazjalista skulił się na moment, po czym wystrzelił, jak strzała w stronę oponenta. Zwiększywszy swoją prędkość za pomocą mocy duchowej, obmyślał dalszy plan.
-Zmylę go. Jeśli będzie myślał, że chcę pokonać go prędkością, skupi się na zablokowaniu ciosu, jak ostatnim razem. Wtedy wytrącę mu drabinę i zaatakuję... - postanowił zielonooki, zamachując się w skupieniu. Niebieskooki zdołał zareagować bardzo sprawnie, choć miał na to rzeczywiście dużo czasu. Pochwycił pędzącą pięść między szczeble drabiny, a chłopak zatriumfował w duchu... zbyt wcześnie. Postawiony w pionie przedmiot został szybko oparty na ręce nastolatka i uniesiony poziomo na wysokość jego ramienia, jednocześnie unieruchamiając kończynę. Mężczyzna pochwycił swoją broń od dołu, kucając... po czym wykonał szybki obrót drabiną o 180 stopni, uderzając drewnianym stelażem w prawą skroń Kurokawy. Chłopaka zamroczyło na moment, a nadal pochylony oponent obrócił przedmiotem w przeciwnym kierunku, atakując lewą skroń.
-Nie może być... Przejrzał mnie? - jedna myśl błąkała się w głowie szatyna, gdy kolejne uderzenia kręcącej się to w jedną, to w drugą stronę drabiny, opadały na jego czaszkę. Gimnazjaliście zakręciło się w głowie. Nie był w stanie ruszyć prawą ręką z powodu dźwigni. Z każdym kolejnym ciosem widział coraz więcej ciemnych plam przed oczami. Tymczasem blondyn sprawnie operował długim przedmiotem, nie wysilając się przy tym ani trochę.
-Cholera, nie! - Naito zacisnął pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę dla oprzytomnienia. Od tak, instynktownie przystawił lewą dłoń do boku głowy, środkiem do zewnątrz. Gdy tylko poczuł, jak drewniana tyczka dotyka jego palców, zacisnął je tak mocno, jak tylko potrafił, blokując przedmiot przed dalszym ruchem. Skupił ostatnią dawkę skumulowanej na początku walki energii, by przelać ją do podeszew stóp.
-Teraz albo nigdy! - odbił się od ziemi z nadludzką siłą, chcąc wyrwać drabinę z rąk przeciwnika, lecz ten... zwyczajnie puścił ją sekundę wcześniej. Porażony impetem własnej akcji Kurokawa stracił równowagę, chyląc się ku upadkowi. W tym właśnie momencie blondyn zrobił coś całkiem niespodziewanego. Prawie natychmiast odbił się w kierunku nastolatka, całym ciężarem ciała lądując na jego stopie. W jednej chwili wyprostował opadającego Madnessa, jak nadepnięte grabie. Tymczasem pięść mężczyzny objęła ostra, przezroczysta poświata, nieco inna, niż za pierwszym razem - znacznie potężniejsza. Lewy sierpowy wbił się w policzek Naito, wykrzywiając jego twarz. Jednocześnie prawa dłoń niebieskookiego chwyciła drabinę, a on sam zszedł ze stopy oponenta. Wszystkie trzy czynniki zainicjowane w jednym momencie rzuciły gimnazjalistą z dużą siłą na bok.
     Raz jeszcze odbił się od ziemi, niczym puszczony na wodę kamień, po czym wpadł prosto w stertę niewykorzystanych desek na skraju placu. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, zasłaniając spory obszar. Zielonooki poczuł tylko wyciszający krzyk ból w swoich plecach. Czas jakby zwolnił, pozwalając chłopakowi dokładnie wsłuchać się w dźwięk łamanych paneli. Gdzieś w zakamarkach jego umysłu narodziło się pragnienie ucieczki. Pragnienie ukrycia się, opadnięcia w mrok.
-Aghh! - głuchy jęk wydobył się w końcu z ust Kurokawy. Wraz z nim wypluł coś, co zatrzymało się na jego T-shircie. Tańcujący w powietrzu pył nie pozwolił na przyjrzenie się temu czemuś. Pulsujący ból wzmagały jakiekolwiek próby podniesienia się... ale strach wygrał. To strach przeważył, ignorując ból. Instynkt postawił szatyna na ugiętych w kolanach nogach. Instynkt pobudził odruch. Odruchem był sus. Przed siebie, w pełnym pędzie, z całymi zasobami energii przekazanymi do nóg dla zwiększenia prędkości. Nim chmura kurz przerzedziła się, zielonooki był już za osłoną z ustawionych poziomo, stalowych belek. Dopiero wtedy usiadł na betonie, prostując nogi w kolanach i dysząc ciężko. Przetarłszy powieki, spojrzał na koszulkę. Duża plama krwi zabarwiła ubiór na czerwono. Nastolatek zaczął wariować. Serce przyśpieszyło, jak odbita kijem piłka, Madnessem owładnęły drgawki. Źrenice skurczyły się lekko. Pierwszy raz widział z tak bliska tak wiele krwi. Na żywo. Na sobie...
-Bez szans... Nie wygram. Nie wygram z nim! Co ja sobie myślałem? Mogłem posłuchać senseia, na pewno by się tym zajął. Jak mogłem być takim debilem? Po cholerę zgrywałem bohatera? Zabije mnie tutaj, zabije jak psa. Ten ostatni cios był poważny. Cały czas się ze mną bawił, a ja nawet go nie drasnąłem. Za sprytny... Nie mogę go przechytrzyć, jest zbyt doświadczony. Zdjął mnie jednym atakiem, gdy tylko wykorzystałem całą przygotowaną moc. Kurwa! Nie mogę myśleć, za bardzo boli... - zgiął się gwałtownie, obejmując ramionami własny korpus, jakby próbował się ogrzać.
-Nie - usłyszał czyjś głos, choć nie mógł ustalić, skąd dochodził. -Wstań, przestań tak siedzieć. Walka się nie skończyła - w tym momencie chłopak spojrzał w górę, dostrzegając dokładnie nad sobą siedzącą na belce osobę. Nim zdążył się jej przyjrzeć, zeskoczyła tak blisko niego, że prawie go zdeptała, po czym natychmiastowo... objęła go, kładąc jego podbródek na jej ramieniu. Ciepłe, kojące uczucie rozeszło się po ciele zaskoczonego nastolatka. Znał je. Pamiętał ten stan oraz ten głos...
-Przyszedłeś tutaj, bo chciałeś kogoś ochronić, a teraz całkiem o tym zapomniałeś. Myślisz cały czas o swoim wrogu, zamiast o celu. Chcesz oszczędzić cierpień swoim bliskim, a żeby to zrobić, musisz pokonać przeciwnika. Nie oceniaj swoich szans, nie szukaj luk. Po prostu WYGRAJ... - ten zawiły tok rozumowania, narratorska wszechwiedza o jego motywach i sądach. Mięśnie, które rozluźniały się pod wpływem głosu nieznajomej osoby i ból, który znikał w jednej chwili.
-Wygrać? Mam z nim wygrać... - zielonooki bezwiednie powtórzył to, co właśnie usłyszał, jak robot.
-WYGRASZ. Zrobisz to, bo nie masz innego wyjścia. Jeśli nie umiesz czegoś ochronić, tracisz to... Chcesz ją stracić? - kolejne zdanie wbiło się w mózg czarnowłosego, niczym nóż w masło.
-Nanami... Nanami leży w szpitalu, bo nie zająłem się sprawą od razu. Żyje tylko dlatego, że miała szczęście, a ja uciekam z podkulonym ogonem po jednym uderzeniu? - przed oczyma stanął mu na chwilę obraz nieprzytomnej siostry, leżącej na ziemi pod stopami mężczyzny w kasku roboczym.
-Nie chcę... - machinalna odpowiedź nastąpiła dopiero po chwili.
-Więc walcz... walcz i chroń - Kurokawa otrząsnął się, gdy zabrzmiało ostatnie dziewczęce słowo. Nie widział jej twarzy, wciąż przez nią obejmowany. Dostrzegł tylko burzę zakręconych włosów o barwie kwitnącej wiśni. Przez chwilę... Potem zniknęła, rozpłynęła się, wyparowała. Od tak.
-Zaczekaj... nie powiedziałaś mi nawet, kim jesteś... - mruknął pod nosem chłopak, a wokół jego ciała w jednej chwili pojawiła się duża, płomienista poświata. Tym razem była o wiele bardziej widoczna, mniej przezroczysta... i silna. Pełna wigoru, siły i woli - woli, by chronić.
***
     Środkiem ulicy stąpał przenikający jadące z naprzeciwka samochody młodzieniec. Drewniane sandały, wiązane rzemykiem uderzały o asfalt z pustym stukotem. Jeden element w wyglądzie nieznanego przybysza rzucał się w oczy tak bardzo, że wszystkie inne bledły całkowicie. Był to jego czerwony, materiałowy pas, za który wetknięta była drewniana kabura miecza... katany. A na rękojeści katany spoczywała złowróżbnie ręka, gotowa dobyć broni w każdej chwili.
-Spore źródło energii na godzinie 11... Hm... Więc to tam się ukrywasz, renegacie - stonowane słowa młodzieńca były zimne... Prawie tak zimne, jak ostrze powoli wyciąganego miecza, w którym odbiło się złote, przepełnione hartem ducha oko.

Koniec Rozdziału 23
Następnym razem: Walka i strata

sobota, 5 października 2013

Rozdział 22: Jeden na jednego

ROZDZIAŁ 22

     Otrzepawszy się z kurzu, Naito ruszył w dalszą drogę do szkoły, rozdzielając się ze swoim Mentorem. Biegł tak szybko, jak tylko pozwalało mu na to duchowe ciało, wciąż napędzany adrenaliną, która nie zdążyła jeszcze wyparować po walce. Nastolatek czuł jednocześnie przypływ pewności siebie. Zrobił z łatwością coś, co jeszcze kilka dni wcześniej było poza jego wyobrażeniami. Zdawało mu się, że stał się niepokonany, że nic już nie jest mu straszne, że nigdy nikt go nie pokona. Większość ludzi myśli tak samo pod wpływem chwili.
     Dotarłszy na plac przed szkołą, Kurokawa rozejrzał się uważnie, a nie dostrzegając nikogo, kto patrzył w jego stronę, utworzył duchową powłokę wokół swojego ciała. Spokojnym krokiem udał się w kierunku schodów, jeszcze przez kilka chwil z trudem łapiąc oddech.
-Ciekawe, jak się ma Rinji? Właściwie nawet się nie pożegnaliśmy, bo rozpłynął się w powietrzu. Z drugiej strony, teraz tylko ja i sensei trzymamy pieczę nad Akashimą... Coś mi mówi, że to tylko kwestia czasu, aż ja również odwiedzę Morriden - myślał o najróżniejszych rzeczach szatyn, wyciągając potrzebne książki z szafki i wchodząc po schodach na górę. Nie musiał już nawet opuszczać głowy i to nie dlatego, że jego prześladowcy znacznie przycichli, ale z powodu tygodniowego treningu. Wyrabiając nowe odruchy i nawyki, wymazał ze swojego zachowania kilka istniejących wcześniej. Nadal bał się masy rzeczy, ale przynajmniej nauczył się przezwyciężać strach, co wcześniej było poza jego zasięgiem.
     Gdy otworzył drzwi do klasy, nikt nawet nie spojrzał w jego stronę - to się nie zmieniło. Duża część kolegów i koleżanek Kurokawy skupiona była wokół jednej ławki, gorączkowo o czymś rozprawiając. Zająwszy miejsce, zielonooki próbował podchwycić temat rozmowy i niemal natychmiast zdrętwiały mu ręce.
-Podobno jest sześć ofiar i nikt nie ma pojęcia, co się stało! Anoki mówił, że kogoś zmiażdżył dźwig! Naoglądałeś się za dużo telewizji! To prawda! Ja słyszałem, że to sprawka mafii! A był tam przy okazji Ichi the Killer? Nie kłamię! - przenikające się głosy, z których każdy wykluczał domysły poprzedniego, sugerowały okrutny wypadek... lub ingerencję z zewnątrz. Kurokawa zadrżał niespokojnie, a jego tętno przyśpieszyło. Podniósł się w mgnieniu oka, przewracając z hukiem krzesło na podłogę. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni, a on wlepił wzrok w uczniowski sabat.
-Kiedy to się stało? Wiecie coś więcej? Kto umarł? - zapytał zgorączkowany nastolatek. Zdezorientowaniu, jakie malowało się na twarzy gimnazjalistów towarzyszył lekki niepokój. Naito, którego znali przez prawie dwa lata - Kuro Hade - nigdy nie reagował tak gwałtownie, niezależnie od tego, co się działo.
-Dzisiaj z samego rana. Zdaje się, że to byli robotnicy budowlani. Mieli chyba wyburzyć ten niedokończony budynek, który stoi samopas od paru lat... - minęło kilka chwil, aż ktoś zdecydował się odezwać do powszechnie nielubianego szatyna. Gdy tylko zabrzmiało ostatnie zdanie, drzwi klasy otworzyły się, witając zielonowłosego wychowawcę.
-Ohayo! Mamy spore zaległości, więc bierzmy się do roboty. Otwórzcie swoje podręczniki do biologii na 43 stronie i... - Kawasaki zdawał się być w dobrym nastroju, raźno wchodząc do pomieszczenia w niemalże błyszczącej od jego entuzjazmu białej koszuli.
-To lekcja wychowawcza! - wydarło się chórem kilka osób na raz, a zdrętwiały członek społeczności Madnessów stał, jak wryty pomiędzy ławkami. Nie był pewien, co powinien zrobić. Jakaś część jego duszy podpowiadała mu, żeby jak najszybciej udać się na miejsce "wypadku". Z drugiej strony czuł, że nie powinien nic robić bez uzgodnienia tego ze swoim Mentorem.
-Hahahaha! Widzę, że nie wypadacie z formy, nie można was oszukać - zaśmiał się Arab, wesoło mrużąc oczy i zajmując miejsce za biurkiem. Wkrótce potem jednym spojrzeniem posłanym w kierunku wiadomego ucznia, nakłonił go do zrobienia tego samego.
***
     -Nie - uciął krótko nauczyciel, zbijając podopiecznego z tropu. Zielone oczy patrzyły na okularnika dziwnym wzrokiem, a ten założył tylko nogę na nogę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
-Jak to? Dlaczego nie? Mówiłeś, że stałem się pełnoprawnym Madnessem! Tych ludzi na pewno nie zabiła mafia! - zbulwersował się gimnazjalista. Miał szczęście, że klasa była już zamknięta, a większość uczniów zdążyła skończyć lekcje i udać się do domów.
-To prawda, jesteś nim... - zamilkł na chwilę mężczyzna, chcąc zgrabnie dobrać słowa. -Ale to nie znaczy, że musisz od razu rzucać się na głęboką wodę.
-Nie rozumiem. Przecież dzisiaj rano widziałeś, na co mnie stać, sensei! Nie mogę siedzieć bezczynnie. Pozwól mi pójść, dam sobie radę! - nastolatek wciąż naciskał. Nic, co usłyszał nie pozwalało mu na zmianę sposobu myślenia. Można by było powiedzieć, że "woda sodowa" uderzyła mu do głowy, choć wyglądało to nieco inaczej.
-Nie każdy Spaczony jest na takim samym poziomie, wiesz o tym. Mam dziwne przeczucie, że osobnik, który zabił tych ludzi będzie dla ciebie zbyt dużym wyzwaniem. Nie pozwolę, żebyś się narażał, dopóki mogę temu zapobiec. Sam się tym zajmę jeszcze dzisiaj, więc ZABRANIAM CI się w to mieszać, zrozumiano? - zielonowłosy potrafił być niezwykle stanowczy, gdy tego chciał. Naito miał wrażenie, jakby przy ostatnim wypowiadanym zdaniu zadrżało powietrze wokół rozmawiających. Chłopak zacisnął pięści, pochylając głowę.
-Tak, rozumiem. Po prostu... to frustrujące, że nawet po całym tym treningu... że nie jestem dość silny, by poradzić sobie sam - wydukał szatyn, gdy już trochę ochłonął. Westchnął ciężko, rozluźniając się. -Przepraszam, za bardzo się uniosłem. Ostatnimi czasy zacząłem być trochę... humorzasty. Nie wiem, jak to nazwać. Czuję w sobie potrzebę działania. Mam wrażenie, że bohaterowie powieści i mang, którzy inspirowali mnie całe życie są bliscy dogonienia przeze mnie... - wyrzucił z siebie młody Madness, spoglądając w przestrzeń za oknem.
-Rozumiem cię. To poniekąd moja wina. Twój trening wywołał te wszystkie zmiany. Ucząc cię jednych nawyków, anulowałem inne. Zastąpiłem niektóre zachowania zachowaniami całkiem odmiennymi. Ukształtowałem twój charakter od nowa... więc nie dziwię się, że trudno jest ci się pozbierać. Gdyby nie to wszystko, nie używałbym klucza, nie przyśpieszałbym tego procesu... - Matsu nie zmieniał się wcale. Mentor czarnowłosego brał na swoje barki wszystko to, co trapiło jego protegowanego. Nie tylko czuł się odpowiedzialny za młodzieńca, ale również chciał chronić go przed popełnianiem życiowych błędów.
-Jakie "wszystko"? Jest jakiś powód, dla którego to zrobiłeś? - bystry Kurokawa szybko wyłapał nurtujące go fragmenty wypowiedzi mistrza, jak to miał w zwyczaju robić.
-Hm... Powiedzmy, że tak, ale na razie nie powiem ci nic więcej. Poczekam aż wdrożysz się w to wszystko, co jest dla ciebie nowe. Potem dopiero przejdziemy do konkretów. Póki co jednak... - mężczyzna udzielił wymijającej odpowiedzi, sięgając naraz do kieszeni spodni. Wyciągnął z niego srebrną, metalową komórkę z klapką, którą zaraz podał protegowanemu.
-O nic nie pytaj. Wiem, że od jakiegoś czasu nie masz własnego telefonu, więc weź ten - odezwał się zielonowłosy, uśmiechając się nieznacznie. Nastolatek chwycił prezent z lekkim zakłopotaniem.
-Dziękuję, ale na prawdę nie powinieneś, sensei... Na pewno był drogi.
-Nie ma o czym mówić, wcale go nie kupiłem. Dostałbyś go tak, czy inaczej, ale życie stworzyło ci doskonały pretekst. Pewnie domyślasz się już, że nie jest to zwykła komórka... a przynajmniej nie tylko - szatyn nie był już nawet zaskoczony. Dotychczas każdy przedmiot, który jego Mentor "magicznie" znajdował w kieszeni, miał jakiś związek ze sprawami "wyższej rangi". Gimnazjalista odnalazł swoją starą kartę SIM wewnątrz bluzy, po czym zamontował ją w nowym nabytku. Odkrył klapkę i włączył sprzęt.
-Jest tutaj jeden ukryty numer, zapisany w kontaktach. Nie znajdziesz go nigdzie, dopóki on sam nie wykona połączenia w twoim kierunku. Tym jednak zajmiemy się... - wypowiedź Kawasaki'ego przerwało głośne brzęczenie srebrnej komórki. Na ekranie wyświetlił się znajomy kontakt - Nanami. Kurokawa instynktownie odebrał telefon, przykładając go sobie do ucha.
-Dzień dobry! Pan Kurokawa Naito? - młody Madness usłyszał nieznajomy, męski głos w słuchawce.
-Tak, zgadza się. Kto mówi? - czarnowłosy miał naprawdę złe przeczucia. Choć teoretycznie nie uprawiał czarnowidztwa, miał ciekawą tendencję do wyczuwania nadchodzących kłopotów.
-Doktor Minatsumi Jirou. Dzwonię ze szpitala. Pańska siostra przebywa u nas na jednej z sal. Miała wypadek... - nastolatek zbladł.
***
     Pędził, jakby gonił go sam diabeł. Matsu wyjątkowo zwolnił podopiecznego z treningu, gdy tylko dowiedział się, co się stało. Po prawdzie, nawet Naito nie znał żadnych szczegółów. Za priorytet uznał dostanie się do szpitala, zamiast bezcelowego wysłuchiwania lekarskiego bełkotu. Najczarniejsze myśli kłębiły się w nastoletniej głowie i w żaden sposób nie dawały się odgonić. 
-Nic jej nie jest! Wszystko w porządku! To nic strasznego! Pewnie tylko zasłabła, albo coś... - jednym susem przeskoczył trzy stopnie, prowadzące do przeszklonych drzwi budynku, które automatycznie się przed nim otworzyły. Ledwo wyhamował przy recepcji, łapiąc się blatu biurka, gdzie stacjonowała zaskoczona pielęgniarka, lustrująca go wzrokiem już od wejścia.
-Kurokawa Nanami! Przywieziono ją tu dzisiaj. W której jest sali?! - zapytał gorączkowo szatyn, dysząc ciężko. Kobieta szybko chwyciła za klawiaturę i myszkę, przeglądając akta pacjentów. Widać było jej wprawę i doświadczenie. W kilka sekund znalazła podane nazwisko.
-Numer 16, na pierwszym piętrze, w lewym skrzydle - odpowiedziała rzeczowo na wcześniejsze pytanie, a nastolatek tylko skinął głową, ruszając w stronę klatki schodowej. Ponownie przeskakiwał po kilka stopni, wlepiając wzrok we wszelkie mijane tabliczki na ścianach, czy pod sufitem. Udawszy się na lewo, zakręcił gwałtownie i w ostatniej chwili ujrzał przewożoną na łóżku szpitalnym osobę, eskortowaną przez pielęgniarkę i jednego z lekarzy. Gimnazjalista zahamował ze wszystkich sił, wywołując niepokój u personelu. Śliznął się aż do samego łóżka i byłby upadł całym ciałem na przewożonego, gdyby nie chwycił rękami zewnętrznej ramy.
-Ach, przepraszam, nie chciałem... - zaczął szybko, po czym spojrzał na prawie przygniecioną osobę. Była to młoda dziewczynka, może 11-letnia. Miała długie i proste srebrne włosy oraz niezwykle gładką cerę. Jej oczy były zamknięte, a delikatne ramiona sprawiały wrażenie wychudzonych. Nie wiedzieć czemu, dziewczę wprowadziło Kurokawę w dziwny letarg. Ogarnęło go specyficzne uczucie politowania, jakiego wcześniej nigdy nie czuł. Ocknął się dopiero po dłuższej chwili, odbijając od łóżka i ruszając dalej. W biegu przeprosił jeszcze ze dwa razy, a zirytowana pielęgniarka pokręciła głową z rezygnacją.
     Dopadł w końcu do białych drzwi z liczbą 16 wygrawerowaną na metalowej płytce. Szarpnął mocno za klamkę, wchodząc do pomieszczenia, gdzie zastał lekarza, stojącego przed łóżkiem. Na nim zaś spoczywała jego siostra, znajdująca się aktualnie w pozycji półleżącej. Miała zabandażowaną głowę, ale wyglądała dobrze.
-Nanami! Wszystko dobrze? - zielonooki doskoczył do starszej siostry, nie wiedząc, co ma powiedzieć więcej. W tym samym momencie doktor przezornie zdjął zawieszoną na ramie łóżka kartę zdrowia, lustrując ją przed oczami.
-Witam serdecznie, panie Kurokawa - ciężko było określić, czy w zdaniu tym była ukryta ironia, czy może mężczyzna po prostu był aż tak flegmatyczny, ale szatyn wreszcie spojrzał na niego kątem oka.
-Jesteś, Naito! Myślałam, że znowu nie będzie się można do ciebie dodzwonić - przywitała brata kąśliwą uwagą licealistka.
-Nie pozwoliłbym sobie na coś takiego... Doktorze, czy z moją siostrą już wszystko w porządku? - Kurokawa uspokoił się momentalnie. Czuł ulgę, mogąc być już obok poszkodowanej, a jednocześnie dziękował w duchu nauczycielowi, który dopiero co wręczył mu telefon.
-Teoretycznie tak, lecz zostanie do jutra na obserwacji. Doznała uszkodzenia czaszki wskutek uderzenia i to wręcz zaskakujące, że nie miał miejsca wstrząs mózgu. Miała dużo szczęścia - te słowa ponownie zaniepokoiły młodego Madnessa, który całą uwagę poświęcił Nanami.
-Co się stało? - spytał tylko chłopak, a dziewczyna o kasztanowych włosach westchnęła lekko.
-Mówiłam to już doktorowi - nie wiem. Wracałam właśnie do domu. Śpieszyłam się, żeby móc pomóc mamie z obiadem, więc skróciłam sobie drogę, idąc przez ten stary plac budowy kawałek stąd. W pewnym momencie usłyszałam świst powietrza, a w następnym obudziłam się tutaj... - gimnazjalista zamarł, zaciskając pięści, a lekarz wykorzystał chwilę przerwy w rozmowie.
-Znaleźliśmy pańską siostrę przed drzwiami szpitala. Nikt nie widział osoby, która ją tu sprowadziła, ale to bardzo nieodpowiedzialne - zostawiać tak poszkodowaną - mężczyzna przelał czarę goryczy. Chłopak z całej siły zacisnął rękę na ramie łóżka, po czym całymi siłami płuc wypuścił powietrze, uspakajając się na chwilę.
-Rozumiem. To naprawdę dziwne, ale cieszę się, że nic ci nie jest. Pan doktor pewnie zadzwonił już do mamy, więc ja będę już leciał. Trzymaj się, siostra - Naito zdobył się jeszcze na ostatni, życzliwy uśmiech, po czym wyszedł z pomieszczenia, jakby nigdy nic, pozostawiając lekarza w zakłopotaniu.
***
     -Jak mogłem być taki głupi?! Powinienem udać się na miejsce, gdy tylko usłyszałem o wszystkim w klasie. Mało co, a Nanami mogłaby zostać sparaliżowana, a to wszystko moja wina! Nie... koniec z tym. Przepraszam, sensei. Nie mogę wypełnić twojego polecenia... - czarnowłosy pędził pełnym sprintem po chodniku, kierując się w stronę widniejącego już sponad budynków szkieletu. Minąwszy kolejne dwie ulice, Kurokawa widział już, że cały teren otoczony został taśmą, a wejść strzeże policja. Nie namyślawszy się długo, ściągnął powłokę duchową, stając się całkiem niewidoczny i nietykalny dla wszystkich przechodniów. Jednocześnie zaczął biec nieco szybciej, uwalniając się spod "jarzma". Natychmiastowo przeskoczył nad taśmą, przeniknąwszy przez grubego, wąsatego pracownika policji.
     Rozglądał się czujnie, wypatrując miejsc, gdzie pozornie mógł czaić się przeciwnik. Ostatecznie, najbardziej prawdopodobna kryjówka dla wroga znajdowała się na rusztowaniach, bądź w głębi szkieletu budynku. Zielonooki postanowił zatrzymać się na chwilę, by nakłonić wroga do ataku. Nie przeliczył się. Wkrótce usłyszał świst powietrza. W jego kierunku zmierzała zapewne dwumetrowa deska, obracając się w locie z dużą prędkością. Nastolatek umiejętnie odskoczył na bok, wlepiając wzrok w punkt, z którego wyleciał pocisk. Mniej-więcej na drugiej kondygnacji zauważył poruszający się cień, który lada moment miał stanąć na krawędzi rusztowania.
-Nareszcie jesteś... - rzekł Naito do agresora, przyjmując pozycję gotową do ataku.

Koniec Rozdziału 22
Następnym razem: Wola, by chronić