poniedziałek, 20 października 2014

Rozdział 134: Rycerskie grzechy

ROZDZIAŁ 134

     -Ryuuhei... - powtórzył bezwiednie otumaniony nastolatek. -Znałeś go, Kisuke-san, prawda? - zapytał, nie mogąc oderwać wzroku od pomnika. Wielu pielgrzymów reagowało w podobny sposób podczas swojej pierwszej wizyty w sanktuarium Domu Mędrców.
-Wszystko w swoim czasie, przyjacielu. Porozmawiamy? - zapytał Takamura, mizernie starając się podnieść chłopaka z kolan, pomimo swojego niezbyt imponującego wzrostu. Wciąż odrobinę oszołomiony Kurokawa kiwnął głową, jak zahipnotyzowany. Tymczasem zbliżył się do nich jeden z tych wielkich lotosów, zatrzymując się tam, gdzie swój kres znajdowała również tafla wody. -Nie obawiaj się, te kwiaty bez problemu udźwigną nawet trzy osoby - to powiedziawszy, starzec z brodą wykorzystywaną jako szalik pokazowo wstąpił na "pokład", siadając na zgiętych na pół nogach - tradycyjnie, po japońsku. Dobrotliwym uśmiechem zachęcił swojego gościa do zrobienia tego samego. Bosa stopa trzecioklasisty dotknęła dna kwiatowego kielicha, z pewną przyjemnością doświadczając delikatności wielkiego lotosu. Czarnowłosy usadził się naprzeciwko Takamury, krzyżując dolne kończyny i opierając dłonie na kolanach. Wtedy właśnie ruchoma tafla wody delikatnie porwała kremową "łódkę", powoli wysyłając ją w podróż po wnętrzu wysokiej komnaty.
-Jestem pewny, że przybyliście tutaj w sprawie "biznesowej", jednakże moje zadanie jest póki co ważniejsze od tej sprawy... - podjął po chwili Mędrzec, zanim jeszcze nastolatek ponownie został zahipnotyzowany przez wykuty na szczycie kolumny posąg. -Czy mogę w pierwszej kolejności zająć się swoją pracą? - spytał tajemniczo brodacz, a jego niebieskie oczy zalśniły pod wpływem przechodzącego przez witraże światła. Zdawać by się mogło, że rozpocząłby swoje dzieło bez względu na otrzymaną odpowiedź, lecz mężczyzna z kulturą i pokorą uplasował swoją osobę na niższym szczeblu hierarchii.
-"Pracą"? Co masz na myśli, Kisuke-san? - zapach porastających ściany egzotycznych kwiatów uspokajał Naito. Niwelował wątpliwości, rozplątywał język, przynosił swoistą ulgę, której nie sposób było zaznać w miejscu otoczonym przez zdobycze cywilizacji.
-Obecnie przebywamy w wewnętrznym sanktuarium Domu... - zaczął oględnie starzec, ale jego rozmówca nie śmiał mu przerywać. -Zamysł wybudowania tego pomieszczenia narodził się najwcześniej. Zanim ktokolwiek z nas pomyślał o ogrodach, o części szpitalnej, o żywopłotach i rzadkich okazach roślin, pojawiła się koncepcja tego pokoju. Miało to być miejsce medytacji. Miejsce, w którym nie liczył się czas ani jakiekolwiek czynniki zewnętrzne. W sanktuarium miano rozmawiać z samym sobą. Miano słyszeć głos własnego ducha nawet wtedy, gdy dookoła szalała wojenna zawierucha. Czy jesteś w stanie ją wyczuć? Różnicę pomiędzy tym, co czułeś za drzwiami i tym, co czułeś po przejściu przez nie? - głos staruszka rozlewał się po pomieszczeniu. Mieszał się z wodą, odbijał od powierzchni witraży wraz ze snopami światła, chował się w płatkach kwiatów i osiadał na setce dłoni tajemniczego posągu.
-Tak, czuję ją - odrzekł bez zastanowienia posiadacz Przeklętych Oczu. -Chcesz powiedzieć, że faktycznie jest w tym jakaś "magia"? - zapytał w zamian, coraz silniej odrywając się od tego, co pozostawił poza sanktuarium. Zdawać by się mogło, że stopniowo zapominał o Gwardii Madnessów, o swoich towarzyszach podróży, o realnym świecie i realnych problemach.
-Jest... a przynajmniej chcieliśmy, żeby była. Nasza trójka. Ja, Otori i Ryuuhei-san... Mędrcy istnieją, by pomagać. By rozmawiać i porozumiewać się z każdym, kto samodzielnie nie może sobie poradzić z "bólem istnienia" - ciągnął dalej Takamura, opierając pokrzywione plecy o płatek lotosu. Pomiędzy dwoma rozmawiającymi Madnessami wznosił się trąbkowaty, żółty kielich, od którego odstawały pręciki wielkości pałek wodnych.
-Weltschmerz... - powiedział na głos Naito, ujawniając pierwszą myśl, która zrodziła się w jego głowie. -To Goethe'go. Mam rozumieć, że według ciebie odczuwam taki ból, Kisuke-san? - zadał jeszcze jedno pytanie, nie kryjąc swojego niedowierzania. Już zawczasu znał odpowiedź. Miał tylko cichą nadzieję, że staruszek zaprzeczy, gdy zobaczy niezadowolenie swojego gościa. Przeliczył się.
-Jesteś oczytany, Naito-kun - stwierdził z dobrotliwym uśmiechem niebieskooki, raz jeszcze unikając udzielenia bezpośredniej odpowiedzi. -Dokładnie tego się spodziewałem, gdy usłyszałem opowieści Matsu-kun'a o tobie - "krzyżooki" uniósł brwi, mieszając wcześniejszy niepokój z zaaferowaniem.
-Matsu-san opowiadał o mnie? 
-W rzeczy samej. Po raz pierwszy, kiedy pojawił się tu, prosząc nas o jeden z kluczy Otori'ego. Zasłużył na niego już wcześniej, więc dostał go bez większych problemów. Później jeszcze kilka razy mieliśmy z nim styczność, ale zawsze mówił o swoim wspaniałym podopiecznym. Był z ciebie naprawdę dumny. Nie... Po tym, co wydarzyło się niecałe 10 lat temu, z pewnością jeszcze bardziej rozpiera go duma - pod wpływem opowieści starca nastolatek poczuł, jak jego policzki czerwienią się z lekkim zawstydzeniem.
-Nigdy się nad tym nie zastanawiałem... Matsu-san naprawdę tak o mnie myślał? Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio rozmawialiśmy, ale wygląda na to, że wcale nie ma mi tego za złe... - Kurokawa nie czuł się dobrze z wnioskami, do których doszedł, lecz w pewien sposób cieszyło go, że naświetlono mu popełnione przez niego błędy.
-Jesteś interesującym młodzieńcem, Naito-kun. Każdy na moim miejscu spodziewałby się stanowczego, zdeterminowanego i pełnego charyzmy "młodego boga". Szczególnie po tym wszystkim, co można było o tobie usłyszeć. Ty jednak zdajesz się całkowicie zaprzeczać swojemu publicznemu wizerunkowi... - kontynuował starzec dokładnie w tym samym momencie, w którym jego rozmówca przestał się rozwodzić nad poruszoną wcześniej sprawą. Stary Madness z pewnością umiał czytać w myślach... a przynajmniej tak sądził "krzyżooki".
-Nigdy nie uważałem się za kogoś takiego. Ja po prostu... robię to, co uważam za słuszne. Staram się zrozumieć sytuację i podejmować takie decyzje, które by nikogo nie skrzywdziły - sprostował szybko trzecioklasista. Nie lubił "być na widoku". Stanie w blasku reflektorów, wyróżnianie się, publiczne wystąpienia, czy nawet poruszanie się w sporej grupie nieznajomych ludzi wywoływały u niego mdłości, odkąd tylko pamiętał. Tym niemniej coraz częściej pojawiały się takie momenty, w których odrzucał od siebie wspomniane ograniczenia, przeciwstawiając się samemu sobie.
-A jednak już w chwili przybycia tutaj ubolewałeś nad podjęciem decyzji, która cię nie usatysfakcjonowała... - wyczytał z nastolatka, jak z otwartej księgi Takamura. -Jestem tutaj po to, by słuchać. Duszenie w sobie swoich emocji, swoich przemyśleń i obaw może zniszczyć człowieka. W tym miejscu nikt inny cię nie usłyszy, przyjacielu. Jeśli nie wierzysz, że mogę ci pomóc, w żaden sposób cię za to nie winię. Możesz jednak spróbować mi o wszystkim opowiedzieć... i mieć nadzieję, że będzie ci wtedy lepiej - czarnowłosy nie był już nawet zdziwiony "telepatią" Mędrca. Spodziewał się jej. Był nawet pewny, że i bez żadnych opowieści mężczyzna dowiedziałby się o wszystkim. Mimo to jednak postanowił nawiązać dialog... i opowiedział mu wszystko. Od momentu, w którym utworzono "Specjalny Korpus Ekspedycyjny", do chwili, w której jego członkowie opuścili "wioskę Gehenny". Gimnazjalista mówił, a brodaty staruszek słuchał z uwagą, podczas gdy wielki lotos wolno okrążał imponujący posąg Mędrca Znikąd.
***
     -Rozumiem... - orzekł w końcu Kisuke, rozplątując zawiniętą wokół szyi brodę, której włosy zaczynały już go drapać. Ilość spędzonego na rozmowie czasu była dla Naito niemożliwa do określenia głównie za sprawą specyficznego klimatu tego miejsca. Z jakiegoś powodu nie przejmował się on jednak mijającymi minutami. -Pozwolę sobie zapytać... Czy byłeś zawiedziony, widząc tych wszystkich ludzi, otaczających ciebie i twoich kompanów? Spodziewałeś się czegoś innego? Wdzięczności, zrozumienia, ulgi? - niebieskie, starcze oczy wpatrywały się w blade lico milczącego szatyna. Jego własna opowieść bardzo go wyciszyła. Można było odnieść wrażenie, że on sam dowiedział się czegoś o swoich własnych odczuciach.
-W pierwszej chwili... Myślę, że tak. Być może nawet miałem im to wszystko za złe, póki nie opuściliśmy wioski - spuściwszy głowę, obserwował swoje oparte o kolana dłonie. Obywatel Akashimy od bardzo dawna nie zwierzał się nikomu w ten sposób. Przychodząc do Domu Mędrców również nie miał takiego zamiaru. Nie planował tego nawet, gdy wprowadzono go do tej zalanej wodą komnaty. To... po prostu się stało. W głównej mierze za pośrednictwem Takamury, który znał naturę ludzką do tego stopnia, że wyciągał z człowieka wszelkie wątpliwości i cienie, rzucając na nie trochę światła.
-Czyli zmieniłeś zdanie w drodze do naszego przybytku, tak? - niziutki mężczyzna pociągnął gimnazjalistę za język.
-Nie do końca "zmieniłem zdanie". Po prostu... dopiero po fakcie coś zauważyłem i zdałem sobie z czegoś sprawę. Często tak mam. Również wtedy, kiedy zostawiliśmy Edmunda w jego domu... Wtedy też nie umiałem trzeźwo przyjrzeć się sytuacji ani wyciągnąć odpowiednich wniosków. Zawsze się staram, ale... emocje wciąż biorą nade mną górę. Próbuję zrozumieć wszystkich... a w najlepszym wypadku rozumiem tylko jedną stronę. Czasem nawet tylko siebie - na bieżąco ujmował w słowa to, co w duchu sobie uświadamiał. Był, jak ekran komputera, na którym momentalnie odbijały się symbole z wciśniętych przycisków.
-Co zatem zauważyłeś wtedy? - zachęcił go do mówienia Mędrzec.
-Po prostu zacząłem się nad czymś zastanawiać. Przestałem myśleć nad takimi rzeczami, jak: "Jak oni mogli? Przecież chcieliśmy dla nich dobrze". Zamiast tego... pomyślałem sobie: "Jakie krzywdy wyrządził im ten świat, że aż posunęli się do czegoś takiego?". Wtedy właśnie pojąłem, że to nie tylko my byliśmy ofiarami. Oni również nimi byli. I ci bandyci też robili to, co robili z jakiegoś powodu. Każdy z tych, którzy niby mi zawinili, miał za sobą przeżycia, bez których zachowałby się całkiem inaczej... Bredzę, prawda? - podniósł nagle wzrok, z markotną miną szukając spodziewanej reakcji na pomarszczonej twarzy. Nie znalazł jej. Znalazł jednak pełne skupienie oraz uwagę, z jaką mężczyzna przetwarzał wyznania nastolatka. Tylko tyle... i aż tyle.
-Nie, mój drogi. Jeśli mam być szczery, to dawno nie widziałem tak dobrego podejścia do przeciwności losu. Twoje rozumowanie... przypomina mi jego - z pełnym dumy uśmiechem Kisuke skinął głową na zamieszczony na cokole posąg. Młodzieniec powiódł za nim wzrokiem.
-Ryuuhei-san'a? Nie... ja tylko... On i ja... to jak niebo i ziemia. A przynajmniej z tego, co o nim słyszałem. Wiele mi do niego brakuje... Ja... - zaprzeczył gwałtownie Naito, nie wyobrażając sobie siebie, robiącego choć w setnej części tak niesamowite wrażenie, jak Mędrzec Znikąd.
-Każdy od czegoś zaczyna. Skoro wychodzisz z podobnego założenia, co "ten człowiek", nie pozostaje mi nic innego, jak pochwalić twoje rozumowanie - postawił na swoim staruszek. -"Jeśli potrafisz się skupić tylko na skutkach, nie zwracając uwagi na przyczyny, bądź przygotowany na to, że pewnego dnia dotkną cię te same skutki". Tak nam kiedyś powiedział. Chociaż był tylko odrobinę starszy od nas, jego sposób myślenia sprawiał, że czuliśmy się jego uczniami. Nie przeszkadzało to nam. Ryuuhei był w końcu najlepszym nauczycielem, jakiego moglibyśmy sobie wymarzyć. Nigdy nie spotkałem wspanialszego człowieka ani silniejszego Madnessa. Jeżeli ktoś taki, jak ty miałby podążać jego drogą... naszą drogą, byłbym z niego bardziej dumny, niż z dziecka, którego nigdy się nie doczekałem - Takamura rzucał światło na postać swojego wzoru do naśladowania, by jednocześnie zainspirować tym obrazem nastolatka. Wiedział on jednak, że nawet bez tych słów Kurokawa był już pod wystarczająco wielkim wrażeniem tajemniczego Ryuuheia.
-To... miłe, ale jak dotąd zostawiłem za sobą prawie same porażki... - posiadacz Przeklętych Oczu spojrzał na sprawę trochę bardziej sceptycznie. Wciąż zasłaniał się, czym tylko mógł, lecz powoli kończyły mu się pomysły.
-Niepowodzenia są po to, by uczynić nas silniejszymi. Zadaniem każdego z nas jest wyciąganie wniosków z popełnionych błędów. Wszystko to na drodze do doskonałości. Ludzie, których najbardziej podziwiasz, jak również ci najsilniejsi są jednocześnie tymi, których dotknęły już niezliczone klęski. Pamiętaj o tym w krytycznych momentach, a szybko podniesiesz się z kolan - słowa mądrości płynęły z pomarszczonych ust, jawiąc Kurokawie różnicę w doświadczeniu życiowym pomiędzy nim, a starszym o niepoliczalną ilość czasu mężczyzną.
-To... Matsu-san powiedział mi kiedyś coś podobnego... - bąknął dziedzic Pierwszego Króla, przypominając sobie swoje początki jako Madnessa. Czasy, gdy już należał do Gwardii, choć jeszcze o tej przynależności nie wiedział.
-...ale nadal nie jesteś tego pewny - dokończył za młodzieńca niebieskooki. -Tym również nie powinieneś się przejmować. Czasem najtrudniej jest zauważyć czubek własnego nosa. "Czyń i rozumiej, co czynisz, a zajdziesz tam, gdzie chcesz zajść". To również zwykł mawiać Ryuuhei-san - gdy tylko to usłyszał, Naito mimowolnie spojrzał na tę zwykłą, pozbawioną włosów, czy jakichkolwiek znaków szczególnych twarz wykonaną z kamienia.
-On... wcale tak nie wyglądał, prawda? - powiedział w końcu coś, co już od jakiegoś czasu nie dawało mu spokoju. W odpowiedzi na swoje niepewne stwierdzenie otrzymał jednak tajemniczy uśmiech.
-Tak, to prawda. Taka była jego wola, by nie traktować go inaczej, niż zwykłego człowieka. Ta rzeźba zgodnie z jego życzeniem miała być najpospolitsza na świecie... a jednocześnie podkreślać to, co najważniejsze dla Mędrców oraz ich filozofii - objaśnił Takamura, ewidentnie dumny z zasad, które wyznawał, jak również z osoby, która mu je powierzyła.
-Chodzi o te wszystkie dłonie, prawda? To taki tygiel kultur. Symbolizuje porozumienie między różnymi nacjami, religiami, czy wyznawcami różnych poglądów albo przedstawicielami subkultur... - domyślił się gimnazjalista, zaaferowany wnioskami, do jakich doszedł oraz samą ideą, która zespajała ze sobą "lekarzy dusz".
-Och, bardzo trafnie. Powiedziałbym nawet... "podręcznikowo" - pochwalił nastolatka staruszek. W niebieskich oczach jarzyły się iskierki wesołości.
-Zawsze dużo czytałem. Trochę pisałem, trochę słuchałem... Interesują mnie tego typu rzeczy, więc mimochodem nauczyłem się je rozpoznawać - przyznał ździebko zawstydzony Naito, drapiąc się po głowie. Przyjemnym było dla niego otrzymywanie pochwał, ale mieszkaniec Akashimy raczej nie wystawiał swoich zdolności na światło dzienne.
-Ten posąg zawiera w sobie wszystko to, co pozostawił nam Ryuuhei - powrócił do przewodniego tematu Kisuke. Zainteresowanie jego rozmówcy zachęcało go do dalszego poszerzania horyzontów nastolatka. -Cel i sposób życia, które sprawiły, że porównywano go do Pierwszego Króla... a także styl walki, który sam od podstaw stworzył. Z tego pierwszego wzięły się rozmaite gesty kamiennych dłoni... a z tego drugiego ich liczba. Obecnie ten właśnie styl znają w stopniu mistrzowskim tylko dwie osoby na całym świecie. Ja oraz Otori. I chociaż stronimy od walki, w związku z czym nasze umiejętności zapewne uległy stępieniu, to staramy się nauczyć go jednego z naszych najbardziej... przebojowych adeptów. Miałeś już okazję poznać Michaela, pamiętasz? - słysząc to wszystko, czarnowłosy nie wiedział jeszcze, że wszystkie szczegóły, jakimi dzielił się z nim Mędrzec miały spełnić pewien ukryty cel.
-Michael? Tak ma na imię? - "krzyżooki" natychmiast przypomniał sobie osobę, która jednym ruchem znokautowała Tatsuyę i prawie zabiła jego samego. Po plecach Gwardzisty przeszedł nieprzyjemny dreszcz. -To prawda, jest niesamowity. Gdyby nie twoja pomoc, Kisuke-san, prawdopodobnie obaj zostalibyśmy przez niego zmiażdżeni. Ty i Otori-san musicie być wspaniałymi nauczycielami - posiadacz Przeklętych Oczu zrobił dobrą minę do złej gry, nie chcąc oceniać z góry nieznanego mu wystarczająco dobrze blondyna.
-Nie, niestety nie jesteśmy takimi... - zaprzeczył nieco przygaszonym głosem starzec. -...a Michael wcale nie jest tak niesamowity, jak ci się wydaje. Przykro mi to mówić, ale ten chłopak nigdy w życiu nie opanuje tej sztuki walki chociaż połowicznie. Jest zbyt narwany, zbyt niecierpliwy... - po raz pierwszy dało się usłyszeć coś nieprzyjemnego z ust mężczyzny. Ewidentnie uznawał to, o czym mówił za swoją osobistą klęskę.
-D... dlaczego? - zapytał, choć nie był pewien, czy powinien. Naito po prostu chciał dowiedzieć się więcej. Dał się wciągnąć w to, co w dobrej wierze planował Mędrzec. Połknął rzucony w jego stronę haczyk i wcale nie próbował go wypluć. -Wydawało mi się, że świetnie mu idzie. To znaczy... zbudował sobie silne ciało i bez problemu pokonał dwóch swoich rówieśników. Na pewno nie jest aż tak źle... - próbował delikatnie załagodzić żal brodacza, ale to również przewidział Takamura.
-Spieszy się. Jego żądza zemsty przeważa nad zdrowym rozsądkiem. Łączy ze sobą elementy, które zawsze powinny występować oddzielnie. Chce w każdej sytuacji umieć zrobić wszystko, przez co kiedyś nie będzie umiał zrobić niczego. Próbujemy z tym walczyć od wielu lat, ale Michael nam na to nie pozwala. Od kiedy odkrył, że chcemy go odwieść od jego planów, przestał przychodzić z nami do sanktuarium. Na dodatek... jest to ostatni rok, w którym możemy go zatrzymać - wyrzucił z siebie niebieskooki, pochylając głowę przed pomnikiem, jakby szukał przebaczenia u kamiennej postaci.
-Nie rozumiem. O jaką zemstę chodzi? Co się stało? Przed czym chcecie go powstrzymać? - zaczynał się coraz bardziej gubić. Nagłe odwrócenie ról było dla niego czymś niespodziewanym, jednak nie umiał znaleźć w tym żadnego głębszego sensu.
-Michael nie był z nami od zawsze. Został tu przysłany przez swojego brata. Zmarłego... a raczej zabitego brata. Nikogo nie dziwi, że chłopak łaknie zemsty... lecz szuka jej pośród niewłaściwych osób. Ci, którzy odebrali mu jego rodzinę są już martwi, ale Michael... On ma zamiar dobrać się do następców tych ludzi. Innymi słowy... do tych, którzy nie są niczemu winni. Do obecnych Niebiańskich Rycerzy - puenta zaskoczyła młodzieńca do tego stopnia, że w pierwszej chwili nie wiedział, co powiedzieć. On sam poznał Rycerzy od całkowicie innej strony, od jasnej strony. Nie tylko dlatego, że już wcześniej znał Michelle i czynnie z nią współpracował, lecz również z powodu swojego udziału we włączeniu ich do bitwy.
-Niebiańscy Rycerze... skrzywdzili jego brata? Jesteś... pewny? - nie chciał w to wierzyć. Liczył na to, że są to jedynie pomówienia. Na to, że akurat oni od samego początku byli "czyści". Że akurat oni nigdy nie przechylili szali w jakikolwiek znaczący sposób. Okazywało się natomiast, że się mylił.
-Nie chodzi tu o moją pewność. Michael jest pewny. Ja nie znam nawet żadnych szczegółów poza tym, czym się z nami podzielił. Nieważne jednak, ile jest w tym wszystkim prawdy, on w to wierzy i ma zamiar pomścić brata. Jak dotąd mu się to nie udało... ale obrał sobie za punkt honoru, by dokonać tego przy najbliższej okazji, czyli najprawdopodobniej... już wkrótce - nienamacalny wpływ, jaki Kisuke wywierał na Kurokawie był idealnym przykładem manipulacji w dobrej wierze.
-Wkrótce? Co to znaczy? Nie każdy może w ogóle wejść do siedziby Niebiańskich Rycerzy, nie wspominając już o spotkaniu z nimi samymi... - podzielił się swoimi spostrzeżeniami czarnowłosy młodzieniec, nie zauważając sideł, które zaciskały się wokół niego.
-To prawda. Na przywileje od zawsze trzeba było sobie zasłużyć... ale już niebawem raz jeszcze nadarzy się odpowiednia okazja. Turniej walk dla Madnessów na wielkiej arenie Miracle City. Michael ma zamiar kolejny raz wziąć w nim udział... i tym razem wygrać - wyjawił starzec.
-Powód, dla którego opowiadasz mi o tym wszystkim, Kisuke-san... Czy chcesz mnie poprosić, żebym powstrzymał Michaela? Nie sądzę, żebym był odpowiednią osobą do czegoś... - zaczął podejrzliwie posiadacz Przeklętych Oczu, jednak jego rozmówca przerwał mu w połowie zdania.
-Nic podobnego nie powiedziałem - orzekł pokrętnie mężczyzna, uśmiechając się półgębkiem. -Po prostu pomogłem ci lepiej poznać mojego ucznia. To, w jaki sposób wykorzystasz tę wiedzę, czy w ogóle ją wykorzystasz i czy będziesz próbował uzyskać pełniejszy obraz sytuacji... zależy tylko i wyłącznie od ciebie - dopiero wtedy otumaniony nastolatek zrozumiał, o co chodziło i w jaki sposób wiązało się to z wcześniejszą rozmową. W każdym razie myślał, że zrozumiał.
-Podniósł mnie na duchu po to, żeby pomóc nam obu. Liczy na to, że uda mi się dotrzeć do Michaela, a jednocześnie czegoś się nauczyć. Nie jestem pewny, jak powinienem na to zareagować... - zadumał się Naito, analizując skomplikowaną sytuację.
-Kisuke-san... jednym z powodów, dla których dołączyłem do tej ekspedycji była moja chęć poznania Morriden. Chęć dowiedzenia się czegoś o tym kraju. Pewna osoba uświadomiła mi, że nie zdołam zrozumieć obywateli, jeśli nie rozumiem państwa... a dzisiejsza wizyta w tym miejscu utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Porażka z pewnością ma jakąś wartość... ale tym razem chcę zwyciężyć. Dlatego też potrzebuję więcej czasu, by przygotować się do tego, co ma nadejść - oświadczył dumnie, myśląc o swym tajemniczym rówieśniku i o ukrytych intencjach jego mistrza.
-Wierzę, że znajdziesz to, czego szukasz... i że pobyt w sanktuarium okaże się dla ciebie owocny w skutkach - odparł Takamura, w ogóle nie ciągnąc tematu. Zupełnie tak, jakby o niczym nie wiedział, co samo w sobie było bardziej zabawne, niż dziwne.
-Myślę... że chyba już się okazał. To dobre uczucie, kiedy człowiek wyrzuca z siebie swoje zmartwienia. Nie wiem, jakich czarów użyłeś, Kisuke-san, ale dziękuję ci za pomoc - ujęty chwilą trzecioklasista z poetyckim tonem pochylił głowę przed staruszkiem. Wraz z jego własnymi słowami pojawiła się również pewna niecodzienna, rozluźniająca lekkość. Było to uczucie porównywalne z tym, którego doświadczył gimnazjalista, gdy po raz pierwszy wstał o własnych siłach po potyczce z Riddlerem. Te dwie sytuacje różniły się jedynie natężeniem emocji.
-Nie dziękuj. Nikt nie dziękuje słońcu za to, że wschodzi ani powietrzu za to, że pozwala nam oddychać. Jeśli moje starania jakoś polepszyły stan twojego ducha, to ja powinienem być ci wdzięczny za to, że pozwoliłeś mi ich dołożyć. Tak samo, jak wdzięczny był mi Ryuuhei-san, kiedy padłem przed nim na kolana, prosząc go o jego mądrość - wspomniał Mędrzec, swą kwiecistą mową wpasowując się w naturalny "wystrój" komnaty.
-Może to dziwnie zabrzmi, ale trochę żałuję, że tak późno... "umarłem". Jestem pewien, że mógłbym nauczyć się wielu rzeczy od Ryuuheia. Z pewnością niełatwo było znieść stratę kogoś takiego - młodzieniec powiedział pierwsze, co tylko przyszło mu do głowy, podczas gdy kielich lotosu wolno dopływał do korytarza, którym rozmawiający weszli do sanktuarium.
-A kto powiedział, że go straciliśmy? - zapytał z tajemniczym uśmieszkiem brodacz, jednocześnie wstając na równe nogi. Pytanie to zszokowało szatyna do tego stopnia, że w ogóle nie wiedział, jak się zachować. Takamura zresztą nie próbował kontynuować rozmowy. -Chodźmy już. Może twój przyjaciel już się obudził? Pozostała dwójka również powinna powoli kończyć "wycieczkę"... - zbył w ten sposób wszelkie próby podjęcia tematu, wychodząc na posadzkę spomiędzy płatków. Naito ledwo zdążył zrobić to samo, nim wielki lotos odpłynął od "brzegu".
-To jakiś żart? Każdy, kto tylko wspominał o Mędrcu Znikąd czuł żal z powodu jego "odejścia". Czy to możliwe, że wcale nie umarł? Czy chodzi o odejście w dosłownym znaczeniu? Ale jeśli tak, to dlaczego nikt o tym nie wie? I dlaczego Ryuuhei-san nie przyszedł nam z pomocą podczas wojny? Co tu się dzieje? - zastanawiał się gorączkowo ustawiony do pionu chłopak, w zamyśleniu zakładając pozostawione na kafelkach buty.

Koniec Rozdziału 134
Następnym razem: Heracleum