ROZDZIAŁ 136
Tatsuya w milczeniu czekał na dnie kotliny przez kilka minut, nim dołączyli do niego pozostali nastolatkowie. Po ścianie krateru zjeżdżali nieco wolniej, niż czempion, mijając po drodze uderzających w złoża czarnej materii górników. Każdy z nich miał na sobie te same potężne rękawice, w których trzymała się skrystalizowana energia duchowa. To właśnie ona musiała w jakiś sposób pomagać pracującym w wydobywaniu minerału, lecz towarzysze Kurokawy nie mogli doszukać się żadnego wyjaśnienia, nie wspominając już o nim samym, którego wiedza o Morriden była naprawdę znikoma.
-Nie wyglądają na zbytnio zaabsorbowanych robotą - mruknął sam do siebie Naito, gdy tylko pojawił się na dnie "kopalni". Nie mylił się. Wszyscy ci, którzy zwisali przy ścianach lub pracowali w dole sprawiali wrażenie, jakby łupanie tajemniczego heracleum było dla nich chlebem powszednim. -Raczej wydają się znudzeni... - dodał, spoglądając na ziewającego faceta w kasku, którego tkanka mięśniowa teoretycznie nie powinna nawet pozwalać na podniesienie kilofa.
-Prawdopodobnie to coś z tymi ich rękawicami. Mam wrażenie, że wcale nie muszą się wysilać - przytaknął szatynowi Rinji, podskakując na jednej nodze, by móc wysypać z buta pozostałości żwiru i kamieni, których "zaczerpnął" podczas zjazdu. Rikimaru nie uznał sytuacji za konieczną do skomentowania, a heterochromik obojętnym wzrokiem omiatał całą trójkę, tak znużony i zniechęcony, że zapewne dałby się nakłonić nawet do kąpieli w rynsztoku, nie będąc tego świadomym.
-Może znajdziemy tu kogoś bardziej zaangażowanego... - rzucił odrobinę przygaszony "krzyżooki", ruszając przodem pomiędzy skupiskami bryłowych, idealnie równych i gładkich skał o barwie tak czarnej, jakby pochłaniały one całe skierowane na nie światło.
-Po jaką cholerę tu z nimi jestem? - zapytał sam siebie mistrz areny, gdy plecy jego towarzyszy powoli się od niego oddalały. -Są tacy wkurwiający. Naiwni, ślepi głupcy... Jeden gorszy od drugiego. Debil debila pogania. Jakim cudem tutaj skończyłem? - oparłszy łokcie o zgięte kolana, splótł palce rąk pod swoim podbródkiem, nie tyle zły na siebie, co raczej pełen niezrozumienia względem osoby, którą widywał w lustrze. -Kiedyś nie musiałem się zastanawiać nad takimi kretynizmami... - zauważył w duchu, przypominając sobie tych wszystkich ludzi, których podnosił w górę za szyje, którymi uderzał o ściany, którym kradł pieniądze lub kosztowności... a z czasem i dusze.
-Kiedyś miałeś w sobie mniej z człowieka - usłyszał w swojej głowie głos zlepiony w niewidzialnym chórze z setką innych głosów. Drugi Król zwykł przemawiać w najmniej spodziewanym momencie. W przeciwieństwie do Shuuna, Calleb wyrażał swoje zdanie, kiedy tylko chciał, nie zważając na to, czego życzył sobie jego dziedzic.
-Teraz ty? - rzucił pogardliwie czarnowłosy. -Nie trzeba mi egzorcysty, psychiatry ani mamusi, więc wyłącz się i wypierdalaj w podskokach. Może być? - nie hamował się. Nigdy nie miał tego w zwyczaju i żadne doświadczenia nie dałyby rady tego zmienić.
-Zabawne, że to mówisz, będąc do tego stopnia rozbity - nie dawał za wygraną chóralny głos jednego z ośmiu "założycieli" obecnego Morriden. -Zdaję sobie sprawę, że ty zawsze wiesz wszystko lepiej i że mógłbym być twoim synem, a nawet wnukiem, ale ten jeden raz mógłbyś schować swoją butę do kieszeni... - po raz pierwszy władca popisał się sarkazmem takiego kalibru, co momentalnie przywołało obraz furii na twarz byłego Połykacza Grzechów.
-Moja buta nie ma tu nic do rzeczy, dziadzie! Martwi głosu nie mają. Niech ci się nie wydaje, że znasz mnie lepiej ode mnie - splecione palce chłopaka szybko uformowały zaciśnięte pięści, drgając raz po raz, niczym czubek kociego ogona.
-Mogę cię poznać tak dobrze, jak tylko zechcę, czy ci się to podoba, czy nie. A poza tym, ty również jesteś martwy... - echo słów Calleba zdawało się denerwować posiadacza Przeklętej Ręki jeszcze mocniej, niż samo "kazanie".
-Po prostu zamknij ryj, dobra? W ogóle jakim cudem zeszliśmy na ten temat? Przestań robić mi dziurę we łbie! - zgrzytając zębami, heterochromik zamachnął się stopą przed siebie, by wyładować złość wymierzonym w czarną materię kopniakiem. Pulsujący ból w kostce nieco osłabił złość nastolatka, który zlekceważył wytrzymałość heracleum, przeceniając przy tym swoją własną.
-Jeśli mógłbym nakłaść ci przez tą dziurę choć trochę rozumu, to chętnie bym to zrobił... - burknął tylko Drugi. -Porozmawiamy, kiedy wreszcie przestaniesz udawać przed samym sobą osobę, którą nie jesteś - dodał wzgardliwie, milknąc w jednej chwili. Przez zaciśnięte szczęki Tatsuyi przedostał się tylko przytłumiony ryk gniewu. Każda jego dyskusja z niechcianym "lokatorem" kończyła się w podobny sposób, a sam Król pozwalał sobie na - zdaniem czempiona - stanowczo zbyt wiele.
-Prawdopodobnie to coś z tymi ich rękawicami. Mam wrażenie, że wcale nie muszą się wysilać - przytaknął szatynowi Rinji, podskakując na jednej nodze, by móc wysypać z buta pozostałości żwiru i kamieni, których "zaczerpnął" podczas zjazdu. Rikimaru nie uznał sytuacji za konieczną do skomentowania, a heterochromik obojętnym wzrokiem omiatał całą trójkę, tak znużony i zniechęcony, że zapewne dałby się nakłonić nawet do kąpieli w rynsztoku, nie będąc tego świadomym.
-Może znajdziemy tu kogoś bardziej zaangażowanego... - rzucił odrobinę przygaszony "krzyżooki", ruszając przodem pomiędzy skupiskami bryłowych, idealnie równych i gładkich skał o barwie tak czarnej, jakby pochłaniały one całe skierowane na nie światło.
-Po jaką cholerę tu z nimi jestem? - zapytał sam siebie mistrz areny, gdy plecy jego towarzyszy powoli się od niego oddalały. -Są tacy wkurwiający. Naiwni, ślepi głupcy... Jeden gorszy od drugiego. Debil debila pogania. Jakim cudem tutaj skończyłem? - oparłszy łokcie o zgięte kolana, splótł palce rąk pod swoim podbródkiem, nie tyle zły na siebie, co raczej pełen niezrozumienia względem osoby, którą widywał w lustrze. -Kiedyś nie musiałem się zastanawiać nad takimi kretynizmami... - zauważył w duchu, przypominając sobie tych wszystkich ludzi, których podnosił w górę za szyje, którymi uderzał o ściany, którym kradł pieniądze lub kosztowności... a z czasem i dusze.
-Kiedyś miałeś w sobie mniej z człowieka - usłyszał w swojej głowie głos zlepiony w niewidzialnym chórze z setką innych głosów. Drugi Król zwykł przemawiać w najmniej spodziewanym momencie. W przeciwieństwie do Shuuna, Calleb wyrażał swoje zdanie, kiedy tylko chciał, nie zważając na to, czego życzył sobie jego dziedzic.
-Teraz ty? - rzucił pogardliwie czarnowłosy. -Nie trzeba mi egzorcysty, psychiatry ani mamusi, więc wyłącz się i wypierdalaj w podskokach. Może być? - nie hamował się. Nigdy nie miał tego w zwyczaju i żadne doświadczenia nie dałyby rady tego zmienić.
-Zabawne, że to mówisz, będąc do tego stopnia rozbity - nie dawał za wygraną chóralny głos jednego z ośmiu "założycieli" obecnego Morriden. -Zdaję sobie sprawę, że ty zawsze wiesz wszystko lepiej i że mógłbym być twoim synem, a nawet wnukiem, ale ten jeden raz mógłbyś schować swoją butę do kieszeni... - po raz pierwszy władca popisał się sarkazmem takiego kalibru, co momentalnie przywołało obraz furii na twarz byłego Połykacza Grzechów.
-Moja buta nie ma tu nic do rzeczy, dziadzie! Martwi głosu nie mają. Niech ci się nie wydaje, że znasz mnie lepiej ode mnie - splecione palce chłopaka szybko uformowały zaciśnięte pięści, drgając raz po raz, niczym czubek kociego ogona.
-Mogę cię poznać tak dobrze, jak tylko zechcę, czy ci się to podoba, czy nie. A poza tym, ty również jesteś martwy... - echo słów Calleba zdawało się denerwować posiadacza Przeklętej Ręki jeszcze mocniej, niż samo "kazanie".
-Po prostu zamknij ryj, dobra? W ogóle jakim cudem zeszliśmy na ten temat? Przestań robić mi dziurę we łbie! - zgrzytając zębami, heterochromik zamachnął się stopą przed siebie, by wyładować złość wymierzonym w czarną materię kopniakiem. Pulsujący ból w kostce nieco osłabił złość nastolatka, który zlekceważył wytrzymałość heracleum, przeceniając przy tym swoją własną.
-Jeśli mógłbym nakłaść ci przez tą dziurę choć trochę rozumu, to chętnie bym to zrobił... - burknął tylko Drugi. -Porozmawiamy, kiedy wreszcie przestaniesz udawać przed samym sobą osobę, którą nie jesteś - dodał wzgardliwie, milknąc w jednej chwili. Przez zaciśnięte szczęki Tatsuyi przedostał się tylko przytłumiony ryk gniewu. Każda jego dyskusja z niechcianym "lokatorem" kończyła się w podobny sposób, a sam Król pozwalał sobie na - zdaniem czempiona - stanowczo zbyt wiele.
***
W jaki sposób młody Kurokawa znalazł odpowiednią osobę? Wykorzystał najprostsze i najstarsze narzędzie, jakim dysponował człowiek - intuicję. Krocząc pomiędzy wystającymi z ziemi, czarnymi blokami, z których część dorastała nawet do dwudziestu metrów wysokości, szukał swoimi Przeklętymi Oczami kogoś, kto robił dobre wrażenie. Przeważająca część robotników pracowała wręcz anemicznie, nie podchodząc do swojego zadania poważnie, nie wysilając się ani nie skupiając. Byli wręcz, jak maszyny - "suche" lub naoliwione alkoholem - powtarzającymi w kółko te same czynności. Wszyscy, jak jeden mąż uderzali masywnymi rękawicami w złoża heracleum, odłupując od niego równe, sześcienne kostki. Te z kolei lądowały albo w długich, prowadzących do stalowych skrzyń rynnach, albo na taśmy. One zresztą również przesuwały zdobycze w stronę otwartych jeszcze pudeł. Naito nie miał przyjemności zobaczenia żurawia, dźwigu ani czegokolwiek, co mogłoby te pojemniki wciągnąć na górę, ale nie zastanawiał się nad tym wystarczająco głęboko, by poczuć żal z tego powodu.
Spośród dziesiątek "górników", anemicznie zajmujących się wydobyciem wewnątrz głębokiej kotliny, tylko jeden emanował czymś więcej, niż tylko znużeniem i apatią. Do tego właśnie osobnika doprowadziła "krzyżookiego" seria powtarzających się rytmicznie huków. Instynktownie obrócił się w kierunku, z którego dobiegał hałas, z każdym metrem słysząc uderzenia coraz wyraźniej. Lawirując pomiędzy złożami, przebył razem z Rinjim i Rikimaru kilkadziesiąt metrów, nim dotarł na sam kraniec krateru. Żaden z nich nie wiedział, czego się spodziewać, ale wszyscy stanęli, jak wryci, gdy ich oczom ukazało się... coś.
To "coś" przywodziło na myśl unoszącą się w powietrzu górną połowę męskiego ciała... o wyjątkowo kanciastej, "wielokątowej" budowie i czarnej barwie. Każda krawędź tworu miała biały kolor. Podobnie zresztą każdy jego kontur. Twór nie był zbyt dokładny - szczegóły takie, jak mięśnie, czy jakiekolwiek ważniejsze detale zostały pominięte. Nie dało mu się jednak odmówić masy. Czarny kształt miał bardzo szerokie barki i grube ramiona, ewidentnie stanowiące o "napakowaniu" istoty. Niezaokrąglona, toporna głowa nie posiadała uszu, a rolę ust pełnił biały, prosty prostokąt. Tego samego koloru kwadraty były chyba symbolami oczu. Nosem dziwadło nie mogło się pochwalić. Co ciekawe, na wielkich, równych dłoniach "czegoś" widniały powiększone egzemplarze takich samych rękawic, z jakich korzystali również inni robotnicy.
-Co to może być? - zastanawiał się Naito. Miny jego rówieśników wskazywały na podobne zaskoczenie. Dziedzic Pierwszego przez chwilę czekał na kolejny cios w stronę czarnych brył wystających ze skalnej ściany, lecz pięść niezidentyfikowanego obiektu zatrzymała się w połowie drogi. Zupełnie jak dzikie zwierzę, które nagle słyszy podejrzany odgłos w swoim bezpośrednim otoczeniu.
-Ja też tu jestem... - odezwał się czyjś zniecierpliwiony głos. Trzy pary oczu przerzuciły swoje spojrzenia na miejsce, z którego nadszedł, by natychmiast dostrzec siedzącego na samej krawędzi metalowej skrzyni chłopaka. Jego nogi zwisały w kierunku ziemi - "zwiewnie", drżąc delikatnie przy każdym ruchu ich posiadacza. Ten zaś wyglądał dość niecodziennie w porównaniu do innych robotników. Nie tylko dlatego, że nie miał na sobie rękawic, lecz również jego strój nie wskazywał na ten zawód. Żółte, średniej długości buty, przypominające nieco typowe "trapery" wytykały swoje języki, niespętane żadnymi sznurówkami. Z wnętrza obuwia wydostawały się nogawki siwych, bardzo luźnych spodni. Zapinana na guziki wiatrówka w kolorze bladej oliwki dźwigała dodatkowy balast w postaci przytroczonego do niej kaptura. Ten z kolei skrywał czubek głowy nieznajomego. Dłonie o długich palcach oplatały urządzenie, które przypominało nieco konsolę PSV. Jegomość - notabene płci męskiej - miał na sobie czarne okulary spawalnicze o ciemnoczerwonych szkiełkach. Pod małym nosem i spierzchniętymi ustami dało się dostrzec bródkę... a raczej prostą linię, przechodzącą przez podbródek i nieco od niego odstającą. Ot, typowy "ślad po oponie".
-Och, przepraszam, nie zauważyłem cię! - odezwał się zakłopotany Naito, wciąż z trudem odrywając wzrok od niecodziennego widoku tajemniczego "pół-człowieka". -Czy to twoje dzieło? Co to takiego? - zapytał natychmiast, by jego rozmówca poczuł, że poświęca mu się pełnię uwagi.
-Nie ty pierwszy... - mruknął pod nosem chłopak. Po głosie nie wydawał się mieć więcej, niż dwadzieścia lat. -Możecie mu się przyjrzeć, jeśli chcecie. Nic wam nie zrobi, jeśli mu nie każę - rzucił sprytnie zakapturzony nieznajomy, jednocześnie sprawiając wrażenie miłego i rzucając "przypadkowe" ostrzeżenie w stronę nastolatków.
-Na twoim miejscu zachowałbym ostrożność... - szepnął cicho Rikimaru, przechodząc obok Kurokawy, jednak wcale na niego nie patrząc. Kamienna twarz szermierza rzadko zdradzała jego intencje, w związku z czym był pewny braku podejrzeń ze strony siedzącego górnika.
-Jeśli będziemy się zachowywać podejrzanie, to naprawdę będzie nam potrzebna ostrożność - odparł niepozbawiony racji obywatel Akashimy, ochoczo zmierzając w stronę latającego tułowia. W międzyczasie kanciasta postać ponowiła uderzanie pięściami w brylaste tworzywo. Za każdym razem, gdy cios dotykał czarnej powierzchni, przez rażone miejsce przepływały swoiste "kręgi na wodzie" o barwie rozgraniczającej granat oraz fiolet. W jakiś sposób te właśnie fale sprawiały, że złoże "krojono" na równe, kilkucentymetrowe sześciany, które wystrzeliwały do tyłu, na srebrną płachtę rozłożoną na ziemi. Do tej pory uzbierał się ich już niemały stosik, w związku z czym - jak podejrzewał Naito - niedługo miano je przerzucić do kontenera.
-Może wam pomogę? - zaproponował z uśmiechem posiadacz Przeklętych Oczu. Dziwny grymas przebiegł wtedy po twarzy zakapturzonego. Być może wywołany spoufalaniem się trzecioklasisty... a być może właśnie jego narządami wzroku.
-Jeśli chcesz... - odparł bez zbędnego zaangażowania posiadacz konsoli. W tym samym momencie jego kciuk stuknął gdzieś w ekranik, a pokryty białą "siatką" twór stanął w miejscu, przerywając wydobycie. Dziedzic Pierwszego skinął głową, po czym kucnął obok srebrzonej maty. Zdecydowanym ruchem chwycił za jeden z jej rogów, zaraz dokładając do niego przeciwległy, a zarazem zsuwając kostki w jedno miejsce. Połączywszy pierwsze dwa z pozostałymi brzegami, stworzył coś na kształt "worka", który dopiero wtedy podniósł w górę. Spodziewał się zadrżeć z powodu ciężaru ładunku, jednak nie musiał nawet pomagać sobie drugą ręką.
-Lekkie - stwierdził z zaskoczeniem, pytającym wzrokiem omiatając siedzącego na otwartym kontenerze młodego mężczyznę. Jako że ten nie zdecydował się stwierdzenia skomentować, gimnazjalista po prostu udał się w jego stronę. Jednym ruchem przerzucił "wór" nad krawędzią skrzyni, by za chwilę rozwinąć pakunek i wysypać czarną materię do środka.
-Heracleum jest stosunkowo lekkie, ale i tak żadne chuchro nie podniosło by tej ilości tak łatwo... Koleś ma parę w łapach - pomyślał z nutką uznania operujący konsolą osobnik, analizując szatyna pod każdym względem. Jego wzrok szybko skupił się jednak na podchodzących bliżej towarzyszach szatyna. Rinji nie sprawiał wrażenia szczególnie czujnego, ale czerwonowłosy szermierz nie spuszczał oka z robotnika, który do tej pory nie raczył się przedstawić.
-Mam na imię Adrien. Adrien Dupuis - odezwał się górnik, gdy Naito na powrót rozkładał matę na ziemi w miejscu, z którego ją zabrał. Jednym ruchem palca przemawiający Francuz wznowił pracę swojego tworu. -A wy coście za jedni? - zapytał zaraz.
-Jestem Naito. To są Rinji i Rikimaru. Jesteśmy tutaj przelotem. Gwardia Madnessów wysłała nas do kilkunastu miejsc w Morriden, żeby ustabilizować sytuację w paru regionach - odpowiedział prawie natychmiast Kurokawa, stając obok kompanów i otrzepując ręce z pyłu.
-Ooo, Gwardziści... - rzucił niespecjalnie tym faktem zainteresowany facet, podczas gdy kostki heracleum głucho upadały na matę. -Dawno żadnego nie spotkałem. Podobno prawie połowa z was zginęła podczas Drugiej Wojny Ideałów... - robotnik nawiązał w swych słowach do znanego wszystkim wydarzenia, przywołując wspomnienia - te bardziej i mniej pożądane - do umysłów nastolatków.
-Prawie... - burknął niechętnie białowłosy, którego nastrój pogorszył się nieco, gdy przypomniał sobie o swoim nieudanym występie podczas bitwy pod Miracle City. Nie umknęło to oczywiście uwadze Adriena, który postanowił się minimalnie wycofać.
-Oczywiście wcale was za to nie winię! - usprawiedliwił się, nie zdejmując dłoni z konsoli. -To Hariyama dowodził. Gdyby nie próbował się popisać i nie bawił się w reżysera, moglibyście to łatwo i szybko wygrać. Połykacze Grzechów wykorzystali jego impulsywność. Oni przygotowali się o wiele lepiej, a przecież wydali z dziesięć razy mniej kasy, niż Gwardia... - wyraził swoje zdanie były obywatel Francji, doprowadzając "krzyżookiego" do ciekawego spostrzeżenia.
-Nie tak dawno rozmawiałem z kimś, kto ostro krytykował Bachira - powiedział, przypominając sobie swoją ostatnią rozmowę z Aiganem. -Według mnie obaj macie po tyle samo racji... czyli niewiele. Nie można oceniać czyichś decyzji, nie znając ich podłoża ani nie stawiając się na miejscu danej osoby. Każdym kierowało co innego, więc nie ma sensu tego teraz roztrząsać - skryte za okularami spawalniczymi oczy poświęciły całą swą uwagę Kurokawie. Francuz o krótkiej bródce uśmiechnął się półgębkiem, mieszając ze sobą uznanie z zaintrygowaniem.
-To ciekawe, co mówisz. Rzadko spotyka się ludzi, którzy - należąc do jednej ze stron konfliktu - nie faworyzują żadnej. Ktoś ograniczony umysłowo mógłby cię nazwać asekurantem, Naito-san... - w tym momencie było już wiadomo, że intelektualne wywody nastawiały Adriena bardzo pozytywnie do świata i ludzi. -Chętnie jeszcze bym z tobą porozmawiał, ale... czy nie przyszliście tu w jakimś konkretnym celu? - młody mężczyzna powiódł wzrokiem po wyłączonych z rozmowy nastolatkach. Naburmuszony kosiarz i podejrzliwy szermierz wywoływali u niego irytację.
-W zasadzie to czekamy na jednego z naszych. Tak sobie pomyślałem, że mógłbyś w międzyczasie... powiedzieć mi coś o tym... heracleum? - jako że posiadacz Przeklętych Oczu nie miał już jak uniknąć bezpośredniości, postanowił wyłożyć karty na stół.
Adrien przyjrzał się badawczo Kurokawie przez swoje czerwone szkiełka, zawieszając też wzrok na mniej mu przychylnych przyjaciołach szatyna. Decyzję podjął momentalnie, choć nie wprost. Najzwyczajniej w świecie nacisnął jakiś przycisk na konsoli, a już w następnym momencie ciężkie, metalowe rękawice uderzyły z rumorem o ziemię, pozbawione rąk, na których były umiejscowione. Lewitująca, czarna postać zniknęła momentalnie, co pośrednio i symbolicznie wyraziło niechęć Francuza do zdradzania tajników jego umiejętności. Dupuis zdawał się być człowiekiem rozważnym i ostrożnym, choć również na tyle chytrym oraz taktownym, by nie "emanować" swoimi intencjami.
-A czemuż to nie zapytałeś o to któregoś z pozostałych czterystu ludzi, pracujących TYLKO W TEJ KONKRETNEJ kotlinie? - zadał wieloznaczne pytanie, ilością "warstw" zapewne przerastające pospolitą cebulę. Sekundę później jednak uśmiechnął się w miarę serdecznie, myląc gości jeszcze bardziej. -Nie odpowiadaj. Wiem doskonale, że jakieś 99,9% obecnych tu ludzi... to skończeni kretyni. Do uderzania pięścią o skałę nie potrzeba zbyt wielu szarych komórek, a rękawice na dobrą sprawę można im założyć tylko raz, bo w końcu nie krępują ruchów. Z taką samą skutecznością mogą się onanizować, jak i obierać ziemniaki... zakładając, że choć połowa z nich wie, że MOŻNA je obrać - intelektualista nie szczędził słów, pogardliwie odnosząc się do pozornie głupszych od niego. Ewidentnie źle znosił towarzystwo ludzi wątpliwego wykształcenia, zatem niezbyt często miał też okazję wyrzucić z siebie swą frustrację. -Reasumując, wybranie mnie było dla ciebie czymś oczywistym. I dobrze, chętnie was doedukuję. Szanuję ludzi, którzy cenią sobie wiedzę... - mówił, chowając konsolę do głębokiej kieszeni jego oliwkowej wiatrówki. Przez cały ten czas jego dolne kończyny poruszały się tylko wtedy, gdy wymuszało to na nich działanie powietrza.
-...ale nie szanujesz tych, którzy jej nie cenią? - dokończył pytająco trzecioklasista, wchodząc rozmówcy w słowo. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie lubił tego typu zachowań. W ogóle denerwowały go wszelakie podziały i związane z nimi spięcia.
-Czy to nie rozumie się samo przez się? - odparł pytaniem niewzruszony Francuz. -Ludzie są różni nie dlatego, że "Bóg tak chciał" - bo sam fakt, że wszyscy tu jesteśmy jest równoznaczny z jego nieistnieniem - ale dlatego, by uczyli się od siebie nawzajem. Krótko mówiąc... żeby się rozwijali. Absolutnie niczego nie nauczy mnie ta banda śmierdzących brudasów, która jest tutaj tylko dlatego, że nic innego nie umie robić. Ja również nie nauczę się od nich niczego bardziej przydatnego, niż umiejętności równego obgryzania paznokci u rąk. Ich jedyną wartością jest produktywność, Naito-san, czyż nie tak? - swój punkt widzenia przedstawił praktycznie bez żadnego zastanowienia, konfrontując go z brakiem logicznego kontrargumentu ze strony czarnowłosego. Gdy gimnazjalista zdecydował się przemilczeć to ostatnie pytanie, chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, Dupuis uśmiechnął się zwycięsko, ucinając temat prawie od razu. -No dobrze. Od czego by tu zacząć? - dla polepszenia efektu górnik zadumał się na chwilę, by zaraz podjąć dalej. -Heracleum to minerał, który występuje tylko w Morriden. Bez wyspecjalizowanego sprzętu jest nierozpuszczalny i niemal niezniszczalny. Z przeprowadzonych na przestrzeni lat badań wynika, że im starsze jest złoże, tym trudniej poddać je obróbce... ale tym większa jest jego twardość. Niektóre znalezione okazy po przełożeniu na skalę Mohsa osiągnęłyby proporcjonalnie wynik rzędu dziewięćdziesięciu punktów. Mówi się też, że gdzieś pod ziemią znajdują się jeszcze okazy, które przebiłyby ten poziom trzykrotnie - kiedy się odzywał, raz na jakiś czas niezauważenie spoglądał w twarze odbiorców, by upewnić się, że faktycznie ma do kogo mówić. Zdawało się jednak, że nawet gdyby nie miał, z chęcią podzieliłby się swoimi pokładami wiedzy, byleby tylko pokazać się od strony erudyty. -Należy jednak wziąć pod uwagę... - zawiesił głos Dupuis, sięgając dłonią po jedną z kostek. -...że pomimo tego, że teoretycznie heracleum powinno mieć absurdalną wręcz gęstość, jest bardzo lekkie - dokończył, figlarnie podrzucając sześcian do góry. -Badacze do tej pory nie wiedzą, skąd właściwie wziął się ten minerał ani jak powstaje. Wiadomo jednak, że gdy dla ciał Ośmiu Króli budowano grobowce, materiał ten był już dobrze znany. Morriden nie cierpi wcale na niedobór złóż, a te z kolei nie sprawiają wrażenia, jakby miały się wyczerpać w najbliższym czasie. W związku z tym ceny detaliczne również nie są zbyt wygórowane. Pewnie widzieliście już domy z heracleum lub chociaż turbiny domów... - wtedy właśnie Kurokawa przypomniał sobie gitarę Aigana.
-Zablokował nią mój najsilniejszy atak, jak pstryknięcie palcem. Teraz już wiem, jak to możliwe... - pomyślał "krzyżooki". Zastanawiał się nawet, czy aby motor muzyka również nie został stworzony z tego samego minerału. -Mógł w końcu okryć go powłoką duchową...
-W każdym razie wszędzie tam, gdzie funkcjonują kopalnie heracleum, znaleźć można dorodne okazy półgłówków, imbecyli i innych idiotów. Głównie ze względu na sposób jego wydobycia. Rękawice, choć drogie i trudne do wytworzenia, odwalają praktycznie całą robotę za swoich użytkowników. Tak po prawdzie, to tylko ja tu się choć trochę wysilać - Francuz nie potrafił się obyć bez narzekania i podkreślania swojej wyższości względem "niższych grup społecznych.
-Chodzi o te fale przy każdym uderzeniu, tak? Wygląda na to, że są rozsyłane przez te kryształy umieszczone wewnątrz rękawic... racja? - przypomniał sobie Naito, wywołując uśmiech satysfakcji na ustach najinteligentniejszego robotnika w kotlinie.
-Czekałem, aż o to zapytasz - przyznał młody mężczyzna. -Chodzi bowiem o najciekawszy fakt dotyczący heracleum. Jak zapewne wiecie, wszystko dookoła składa się z atomów, pierwiastków, cząsteczek i tym podobnych... No więc wszystko... za wyjątkiem tego - Adrien rzucił trzymaną uprzednio kostkę za siebie, trafiając do środka kontenera. -Ten minerał nie dzieli się na żadne mniejsze cząstki. Nie składa się z niczego. Stanowi jedną, spójną całość, a próba mechanicznego podziału jest porównywalna z próbą podzielenia atomu. Niezależnie od tego, czy mówimy o maleńkiej kostce, czy dziesięciometrowym bloku - heracleum jest jednością. Każde osobne złoże. Świat nie poznał czegoś takiego nigdy wcześniej. Nie istnieje żadna inna forma materii podobna do heracleum i właśnie to czyni je tak zjawiskowym. W zamierzchłych czasach tylko najpotężniejsi Madnessi potrafili ciąć ten materiał... ale teraz jest inaczej. Teraz używamy tych rękawic - Francuz wskazał na leżące na ziemi przyrządy, które pracowały na setkach rąk wokół rozmawiających młodzieńców. -Żeby was nie skłamać... wynaleziono je jakieś 5000 lat temu. Oczywiście w morrideńskiej skali czasowej. Powiem szczerze, że nie znam nazwiska ich twórcy, ale to nie jest ważne. Swoją spuściznę przekazał innym rzemieślnikom, przez co teraz w każdym większym mieście można je zakupić. Przeważnie hurtowo, warto dodać. Kamienie wczepiona w rękawice to właściwie skrystalizowane fale heliomagnetyczne. Poprzez przesyłanie do nich własnej energii duchowej, użytkownik z każdym ciosem uwalnia te właśnie fale, które jakimś sposobem dzielą złoża na części. Nie miałem niestety okazji dowiedzieć się, na czym polega ta reakcja - Dupuis odchrząknął kilkakrotnie. Mówił dużo, szczegółowo i skomplikowanie, więc szybko zasychało mu w gardle. Można było przypuszczać, że tym razem wygada się za wszystkie czasy, ale w jego przypadku okazywało się to niemożliwe.
-Heliomagnetyczne? Nigdy nie słyszałem o czymś takim... W ogóle pierwsze słyszę o "skrystalizowanej" fali - rzekł niepewnie trzecioklasista, powoli gubiąc się w wywodzie nowego znajomego. Francuz pomachał głową z dezaprobatą, uznając poziom wiedzy szatyna za niedostateczny.
-Jesteśmy w Morriden. Tutaj prawa fizyki mogą i najczęściej działają inaczej, niż na zewnątrz. Niewykluczone też, że co chwila powstają nowe. Y. Marret opublikował swoje teorie na ten temat w postaci książki. "Oddech świata" - polecam. Tytuł pasuje raczej do powieści fabularnej, a sporo założeń autora to niepoparte żadnymi badaniami dywagacje, ale z pewną ich ilością nawet ja się zgadzam - skomentował butnie robotnik, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Kurokawa miał już zamiar porozmawiać z nim jeszcze o czymś, gdy nagle wszyscy zebrani usłyszeli krzyk z góry.
-E! Gówniarzeria, ruszać dupy! Lecimy dalej! - przy krawędzi kotliny stał zniecierpliwiony Naizo. Z rękoma w kieszeniach wołał do podopiecznych przez maskę lekarską, jednak nie przeszkodziło mu to w byciu nad wyraz głośnym. Ewidentnie rozmowa z nadzorcą prac wydobywczym nie poszła po jego myśli, choć biorąc pod uwagę charakter zastępcy Generała, żadne komplikacje nie powstrzymały go przed osiągnięciem celu.
-Ech, musimy już iść... Przykro mi, Adrien, ale będziemy musieli dokończyć innym razem. Miło się rozmawiało. I miło było cię poznać. Do zobaczenia! - pożegnał się szybko i zwięźle gimnazjalista, po czym uścisnął Francuzowi dłoń, z potem na czole pędząc w stronę Senshoku. Wszyscy członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego doskonale zdali sobie sprawę, że były Połykacz Grzechów był tykającą bombą.
Zaskoczony Dupuis spoglądał bez słowa na oddalających się nastolatków, nie mając nawet okazji do powiedzenia czegokolwiek. Z dołu nie widział zbyt wyraźnie człowieka, który przywołał do siebie młodzieńców. Nie widział... ale nie musiał.
-Jak poszło, Naizo-san? - zapytał na górze obywatel Akashimy, podczas gdy młody Okuda z zakłopotaniem spoglądał na dymiącą budkę szefa kopalń, którą kilkunastu pracowników próbowało nieudolnie ugasić. Niczego innego nie musiał widzieć ani słyszeć Francuz. Nic innego go nie interesowało. Gdy tylko usłyszał to imię, reszta przestała się liczyć. Dreszcz przebiegł po ciele górnika, niemalże przekrawając się wzdłuż jego kręgosłupa. Młody mężczyzna zacisnął zęby, trzęsąc się na przemian z obrzydzenia, ze złości i ze strachu. Odruchowo wyciągnął z kieszeni konsolę, momentalnie wystukując jakąś tylko sobie znaną sekwencję. Tuż przed nim powoli zmaterializowała się siatka kanciastego tworu, który wcześniej rozłupywał złoża heracleum. Ocierając rękawem krople potu z twarzy, Adrien wcisnął jeszcze kilka przycisków, sprawiając, że głowa latającego tułowia zaczęła się deformować, by ostatecznie stworzyć... tron. Kanciasty, niewielki tron na czubku szyi czarnego stwora. Dupuis od razu pokierował swego sługę do siebie, a ten obrócił się plecami do stwórcy. Silne ramiona delikatnie chwyciły Francuza za barki, przekładając go ponad oparciem i usadawiając na siedzisku. Opór powietrza wprawił w ruch bezwładne nogi górnika, wywołując zgorszenie na jego twarzy.
-Tak blisko... Jest tak blisko mnie. Mógłbym go zaatakować już teraz. Z zaskoczenia. Mógłbym go zabić na miejscu. Mógłbym? - trzęsące się ręce ledwo utrzymywały konsolę. -Ten śmieć, który odebrał mi nogi... Dlaczego on jest razem z nimi? Kto przyjął kogoś takiego do Gwardii? Co tu się dzieje, do cholery?! - pochylając się, dusił w sobie słowa, drżąc jak małe dziecko. Czuł jak spod spawalniczych okularów wypływają kolejne krople - już nie potu, a łez.
Spośród dziesiątek "górników", anemicznie zajmujących się wydobyciem wewnątrz głębokiej kotliny, tylko jeden emanował czymś więcej, niż tylko znużeniem i apatią. Do tego właśnie osobnika doprowadziła "krzyżookiego" seria powtarzających się rytmicznie huków. Instynktownie obrócił się w kierunku, z którego dobiegał hałas, z każdym metrem słysząc uderzenia coraz wyraźniej. Lawirując pomiędzy złożami, przebył razem z Rinjim i Rikimaru kilkadziesiąt metrów, nim dotarł na sam kraniec krateru. Żaden z nich nie wiedział, czego się spodziewać, ale wszyscy stanęli, jak wryci, gdy ich oczom ukazało się... coś.
To "coś" przywodziło na myśl unoszącą się w powietrzu górną połowę męskiego ciała... o wyjątkowo kanciastej, "wielokątowej" budowie i czarnej barwie. Każda krawędź tworu miała biały kolor. Podobnie zresztą każdy jego kontur. Twór nie był zbyt dokładny - szczegóły takie, jak mięśnie, czy jakiekolwiek ważniejsze detale zostały pominięte. Nie dało mu się jednak odmówić masy. Czarny kształt miał bardzo szerokie barki i grube ramiona, ewidentnie stanowiące o "napakowaniu" istoty. Niezaokrąglona, toporna głowa nie posiadała uszu, a rolę ust pełnił biały, prosty prostokąt. Tego samego koloru kwadraty były chyba symbolami oczu. Nosem dziwadło nie mogło się pochwalić. Co ciekawe, na wielkich, równych dłoniach "czegoś" widniały powiększone egzemplarze takich samych rękawic, z jakich korzystali również inni robotnicy.
-Co to może być? - zastanawiał się Naito. Miny jego rówieśników wskazywały na podobne zaskoczenie. Dziedzic Pierwszego przez chwilę czekał na kolejny cios w stronę czarnych brył wystających ze skalnej ściany, lecz pięść niezidentyfikowanego obiektu zatrzymała się w połowie drogi. Zupełnie jak dzikie zwierzę, które nagle słyszy podejrzany odgłos w swoim bezpośrednim otoczeniu.
-Ja też tu jestem... - odezwał się czyjś zniecierpliwiony głos. Trzy pary oczu przerzuciły swoje spojrzenia na miejsce, z którego nadszedł, by natychmiast dostrzec siedzącego na samej krawędzi metalowej skrzyni chłopaka. Jego nogi zwisały w kierunku ziemi - "zwiewnie", drżąc delikatnie przy każdym ruchu ich posiadacza. Ten zaś wyglądał dość niecodziennie w porównaniu do innych robotników. Nie tylko dlatego, że nie miał na sobie rękawic, lecz również jego strój nie wskazywał na ten zawód. Żółte, średniej długości buty, przypominające nieco typowe "trapery" wytykały swoje języki, niespętane żadnymi sznurówkami. Z wnętrza obuwia wydostawały się nogawki siwych, bardzo luźnych spodni. Zapinana na guziki wiatrówka w kolorze bladej oliwki dźwigała dodatkowy balast w postaci przytroczonego do niej kaptura. Ten z kolei skrywał czubek głowy nieznajomego. Dłonie o długich palcach oplatały urządzenie, które przypominało nieco konsolę PSV. Jegomość - notabene płci męskiej - miał na sobie czarne okulary spawalnicze o ciemnoczerwonych szkiełkach. Pod małym nosem i spierzchniętymi ustami dało się dostrzec bródkę... a raczej prostą linię, przechodzącą przez podbródek i nieco od niego odstającą. Ot, typowy "ślad po oponie".
-Och, przepraszam, nie zauważyłem cię! - odezwał się zakłopotany Naito, wciąż z trudem odrywając wzrok od niecodziennego widoku tajemniczego "pół-człowieka". -Czy to twoje dzieło? Co to takiego? - zapytał natychmiast, by jego rozmówca poczuł, że poświęca mu się pełnię uwagi.
-Nie ty pierwszy... - mruknął pod nosem chłopak. Po głosie nie wydawał się mieć więcej, niż dwadzieścia lat. -Możecie mu się przyjrzeć, jeśli chcecie. Nic wam nie zrobi, jeśli mu nie każę - rzucił sprytnie zakapturzony nieznajomy, jednocześnie sprawiając wrażenie miłego i rzucając "przypadkowe" ostrzeżenie w stronę nastolatków.
-Na twoim miejscu zachowałbym ostrożność... - szepnął cicho Rikimaru, przechodząc obok Kurokawy, jednak wcale na niego nie patrząc. Kamienna twarz szermierza rzadko zdradzała jego intencje, w związku z czym był pewny braku podejrzeń ze strony siedzącego górnika.
-Jeśli będziemy się zachowywać podejrzanie, to naprawdę będzie nam potrzebna ostrożność - odparł niepozbawiony racji obywatel Akashimy, ochoczo zmierzając w stronę latającego tułowia. W międzyczasie kanciasta postać ponowiła uderzanie pięściami w brylaste tworzywo. Za każdym razem, gdy cios dotykał czarnej powierzchni, przez rażone miejsce przepływały swoiste "kręgi na wodzie" o barwie rozgraniczającej granat oraz fiolet. W jakiś sposób te właśnie fale sprawiały, że złoże "krojono" na równe, kilkucentymetrowe sześciany, które wystrzeliwały do tyłu, na srebrną płachtę rozłożoną na ziemi. Do tej pory uzbierał się ich już niemały stosik, w związku z czym - jak podejrzewał Naito - niedługo miano je przerzucić do kontenera.
-Może wam pomogę? - zaproponował z uśmiechem posiadacz Przeklętych Oczu. Dziwny grymas przebiegł wtedy po twarzy zakapturzonego. Być może wywołany spoufalaniem się trzecioklasisty... a być może właśnie jego narządami wzroku.
-Jeśli chcesz... - odparł bez zbędnego zaangażowania posiadacz konsoli. W tym samym momencie jego kciuk stuknął gdzieś w ekranik, a pokryty białą "siatką" twór stanął w miejscu, przerywając wydobycie. Dziedzic Pierwszego skinął głową, po czym kucnął obok srebrzonej maty. Zdecydowanym ruchem chwycił za jeden z jej rogów, zaraz dokładając do niego przeciwległy, a zarazem zsuwając kostki w jedno miejsce. Połączywszy pierwsze dwa z pozostałymi brzegami, stworzył coś na kształt "worka", który dopiero wtedy podniósł w górę. Spodziewał się zadrżeć z powodu ciężaru ładunku, jednak nie musiał nawet pomagać sobie drugą ręką.
-Lekkie - stwierdził z zaskoczeniem, pytającym wzrokiem omiatając siedzącego na otwartym kontenerze młodego mężczyznę. Jako że ten nie zdecydował się stwierdzenia skomentować, gimnazjalista po prostu udał się w jego stronę. Jednym ruchem przerzucił "wór" nad krawędzią skrzyni, by za chwilę rozwinąć pakunek i wysypać czarną materię do środka.
-Heracleum jest stosunkowo lekkie, ale i tak żadne chuchro nie podniosło by tej ilości tak łatwo... Koleś ma parę w łapach - pomyślał z nutką uznania operujący konsolą osobnik, analizując szatyna pod każdym względem. Jego wzrok szybko skupił się jednak na podchodzących bliżej towarzyszach szatyna. Rinji nie sprawiał wrażenia szczególnie czujnego, ale czerwonowłosy szermierz nie spuszczał oka z robotnika, który do tej pory nie raczył się przedstawić.
-Mam na imię Adrien. Adrien Dupuis - odezwał się górnik, gdy Naito na powrót rozkładał matę na ziemi w miejscu, z którego ją zabrał. Jednym ruchem palca przemawiający Francuz wznowił pracę swojego tworu. -A wy coście za jedni? - zapytał zaraz.
-Jestem Naito. To są Rinji i Rikimaru. Jesteśmy tutaj przelotem. Gwardia Madnessów wysłała nas do kilkunastu miejsc w Morriden, żeby ustabilizować sytuację w paru regionach - odpowiedział prawie natychmiast Kurokawa, stając obok kompanów i otrzepując ręce z pyłu.
-Ooo, Gwardziści... - rzucił niespecjalnie tym faktem zainteresowany facet, podczas gdy kostki heracleum głucho upadały na matę. -Dawno żadnego nie spotkałem. Podobno prawie połowa z was zginęła podczas Drugiej Wojny Ideałów... - robotnik nawiązał w swych słowach do znanego wszystkim wydarzenia, przywołując wspomnienia - te bardziej i mniej pożądane - do umysłów nastolatków.
-Prawie... - burknął niechętnie białowłosy, którego nastrój pogorszył się nieco, gdy przypomniał sobie o swoim nieudanym występie podczas bitwy pod Miracle City. Nie umknęło to oczywiście uwadze Adriena, który postanowił się minimalnie wycofać.
-Oczywiście wcale was za to nie winię! - usprawiedliwił się, nie zdejmując dłoni z konsoli. -To Hariyama dowodził. Gdyby nie próbował się popisać i nie bawił się w reżysera, moglibyście to łatwo i szybko wygrać. Połykacze Grzechów wykorzystali jego impulsywność. Oni przygotowali się o wiele lepiej, a przecież wydali z dziesięć razy mniej kasy, niż Gwardia... - wyraził swoje zdanie były obywatel Francji, doprowadzając "krzyżookiego" do ciekawego spostrzeżenia.
-Nie tak dawno rozmawiałem z kimś, kto ostro krytykował Bachira - powiedział, przypominając sobie swoją ostatnią rozmowę z Aiganem. -Według mnie obaj macie po tyle samo racji... czyli niewiele. Nie można oceniać czyichś decyzji, nie znając ich podłoża ani nie stawiając się na miejscu danej osoby. Każdym kierowało co innego, więc nie ma sensu tego teraz roztrząsać - skryte za okularami spawalniczymi oczy poświęciły całą swą uwagę Kurokawie. Francuz o krótkiej bródce uśmiechnął się półgębkiem, mieszając ze sobą uznanie z zaintrygowaniem.
-To ciekawe, co mówisz. Rzadko spotyka się ludzi, którzy - należąc do jednej ze stron konfliktu - nie faworyzują żadnej. Ktoś ograniczony umysłowo mógłby cię nazwać asekurantem, Naito-san... - w tym momencie było już wiadomo, że intelektualne wywody nastawiały Adriena bardzo pozytywnie do świata i ludzi. -Chętnie jeszcze bym z tobą porozmawiał, ale... czy nie przyszliście tu w jakimś konkretnym celu? - młody mężczyzna powiódł wzrokiem po wyłączonych z rozmowy nastolatkach. Naburmuszony kosiarz i podejrzliwy szermierz wywoływali u niego irytację.
-W zasadzie to czekamy na jednego z naszych. Tak sobie pomyślałem, że mógłbyś w międzyczasie... powiedzieć mi coś o tym... heracleum? - jako że posiadacz Przeklętych Oczu nie miał już jak uniknąć bezpośredniości, postanowił wyłożyć karty na stół.
Adrien przyjrzał się badawczo Kurokawie przez swoje czerwone szkiełka, zawieszając też wzrok na mniej mu przychylnych przyjaciołach szatyna. Decyzję podjął momentalnie, choć nie wprost. Najzwyczajniej w świecie nacisnął jakiś przycisk na konsoli, a już w następnym momencie ciężkie, metalowe rękawice uderzyły z rumorem o ziemię, pozbawione rąk, na których były umiejscowione. Lewitująca, czarna postać zniknęła momentalnie, co pośrednio i symbolicznie wyraziło niechęć Francuza do zdradzania tajników jego umiejętności. Dupuis zdawał się być człowiekiem rozważnym i ostrożnym, choć również na tyle chytrym oraz taktownym, by nie "emanować" swoimi intencjami.
-A czemuż to nie zapytałeś o to któregoś z pozostałych czterystu ludzi, pracujących TYLKO W TEJ KONKRETNEJ kotlinie? - zadał wieloznaczne pytanie, ilością "warstw" zapewne przerastające pospolitą cebulę. Sekundę później jednak uśmiechnął się w miarę serdecznie, myląc gości jeszcze bardziej. -Nie odpowiadaj. Wiem doskonale, że jakieś 99,9% obecnych tu ludzi... to skończeni kretyni. Do uderzania pięścią o skałę nie potrzeba zbyt wielu szarych komórek, a rękawice na dobrą sprawę można im założyć tylko raz, bo w końcu nie krępują ruchów. Z taką samą skutecznością mogą się onanizować, jak i obierać ziemniaki... zakładając, że choć połowa z nich wie, że MOŻNA je obrać - intelektualista nie szczędził słów, pogardliwie odnosząc się do pozornie głupszych od niego. Ewidentnie źle znosił towarzystwo ludzi wątpliwego wykształcenia, zatem niezbyt często miał też okazję wyrzucić z siebie swą frustrację. -Reasumując, wybranie mnie było dla ciebie czymś oczywistym. I dobrze, chętnie was doedukuję. Szanuję ludzi, którzy cenią sobie wiedzę... - mówił, chowając konsolę do głębokiej kieszeni jego oliwkowej wiatrówki. Przez cały ten czas jego dolne kończyny poruszały się tylko wtedy, gdy wymuszało to na nich działanie powietrza.
-...ale nie szanujesz tych, którzy jej nie cenią? - dokończył pytająco trzecioklasista, wchodząc rozmówcy w słowo. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie lubił tego typu zachowań. W ogóle denerwowały go wszelakie podziały i związane z nimi spięcia.
-Czy to nie rozumie się samo przez się? - odparł pytaniem niewzruszony Francuz. -Ludzie są różni nie dlatego, że "Bóg tak chciał" - bo sam fakt, że wszyscy tu jesteśmy jest równoznaczny z jego nieistnieniem - ale dlatego, by uczyli się od siebie nawzajem. Krótko mówiąc... żeby się rozwijali. Absolutnie niczego nie nauczy mnie ta banda śmierdzących brudasów, która jest tutaj tylko dlatego, że nic innego nie umie robić. Ja również nie nauczę się od nich niczego bardziej przydatnego, niż umiejętności równego obgryzania paznokci u rąk. Ich jedyną wartością jest produktywność, Naito-san, czyż nie tak? - swój punkt widzenia przedstawił praktycznie bez żadnego zastanowienia, konfrontując go z brakiem logicznego kontrargumentu ze strony czarnowłosego. Gdy gimnazjalista zdecydował się przemilczeć to ostatnie pytanie, chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, Dupuis uśmiechnął się zwycięsko, ucinając temat prawie od razu. -No dobrze. Od czego by tu zacząć? - dla polepszenia efektu górnik zadumał się na chwilę, by zaraz podjąć dalej. -Heracleum to minerał, który występuje tylko w Morriden. Bez wyspecjalizowanego sprzętu jest nierozpuszczalny i niemal niezniszczalny. Z przeprowadzonych na przestrzeni lat badań wynika, że im starsze jest złoże, tym trudniej poddać je obróbce... ale tym większa jest jego twardość. Niektóre znalezione okazy po przełożeniu na skalę Mohsa osiągnęłyby proporcjonalnie wynik rzędu dziewięćdziesięciu punktów. Mówi się też, że gdzieś pod ziemią znajdują się jeszcze okazy, które przebiłyby ten poziom trzykrotnie - kiedy się odzywał, raz na jakiś czas niezauważenie spoglądał w twarze odbiorców, by upewnić się, że faktycznie ma do kogo mówić. Zdawało się jednak, że nawet gdyby nie miał, z chęcią podzieliłby się swoimi pokładami wiedzy, byleby tylko pokazać się od strony erudyty. -Należy jednak wziąć pod uwagę... - zawiesił głos Dupuis, sięgając dłonią po jedną z kostek. -...że pomimo tego, że teoretycznie heracleum powinno mieć absurdalną wręcz gęstość, jest bardzo lekkie - dokończył, figlarnie podrzucając sześcian do góry. -Badacze do tej pory nie wiedzą, skąd właściwie wziął się ten minerał ani jak powstaje. Wiadomo jednak, że gdy dla ciał Ośmiu Króli budowano grobowce, materiał ten był już dobrze znany. Morriden nie cierpi wcale na niedobór złóż, a te z kolei nie sprawiają wrażenia, jakby miały się wyczerpać w najbliższym czasie. W związku z tym ceny detaliczne również nie są zbyt wygórowane. Pewnie widzieliście już domy z heracleum lub chociaż turbiny domów... - wtedy właśnie Kurokawa przypomniał sobie gitarę Aigana.
-Zablokował nią mój najsilniejszy atak, jak pstryknięcie palcem. Teraz już wiem, jak to możliwe... - pomyślał "krzyżooki". Zastanawiał się nawet, czy aby motor muzyka również nie został stworzony z tego samego minerału. -Mógł w końcu okryć go powłoką duchową...
-W każdym razie wszędzie tam, gdzie funkcjonują kopalnie heracleum, znaleźć można dorodne okazy półgłówków, imbecyli i innych idiotów. Głównie ze względu na sposób jego wydobycia. Rękawice, choć drogie i trudne do wytworzenia, odwalają praktycznie całą robotę za swoich użytkowników. Tak po prawdzie, to tylko ja tu się choć trochę wysilać - Francuz nie potrafił się obyć bez narzekania i podkreślania swojej wyższości względem "niższych grup społecznych.
-Chodzi o te fale przy każdym uderzeniu, tak? Wygląda na to, że są rozsyłane przez te kryształy umieszczone wewnątrz rękawic... racja? - przypomniał sobie Naito, wywołując uśmiech satysfakcji na ustach najinteligentniejszego robotnika w kotlinie.
-Czekałem, aż o to zapytasz - przyznał młody mężczyzna. -Chodzi bowiem o najciekawszy fakt dotyczący heracleum. Jak zapewne wiecie, wszystko dookoła składa się z atomów, pierwiastków, cząsteczek i tym podobnych... No więc wszystko... za wyjątkiem tego - Adrien rzucił trzymaną uprzednio kostkę za siebie, trafiając do środka kontenera. -Ten minerał nie dzieli się na żadne mniejsze cząstki. Nie składa się z niczego. Stanowi jedną, spójną całość, a próba mechanicznego podziału jest porównywalna z próbą podzielenia atomu. Niezależnie od tego, czy mówimy o maleńkiej kostce, czy dziesięciometrowym bloku - heracleum jest jednością. Każde osobne złoże. Świat nie poznał czegoś takiego nigdy wcześniej. Nie istnieje żadna inna forma materii podobna do heracleum i właśnie to czyni je tak zjawiskowym. W zamierzchłych czasach tylko najpotężniejsi Madnessi potrafili ciąć ten materiał... ale teraz jest inaczej. Teraz używamy tych rękawic - Francuz wskazał na leżące na ziemi przyrządy, które pracowały na setkach rąk wokół rozmawiających młodzieńców. -Żeby was nie skłamać... wynaleziono je jakieś 5000 lat temu. Oczywiście w morrideńskiej skali czasowej. Powiem szczerze, że nie znam nazwiska ich twórcy, ale to nie jest ważne. Swoją spuściznę przekazał innym rzemieślnikom, przez co teraz w każdym większym mieście można je zakupić. Przeważnie hurtowo, warto dodać. Kamienie wczepiona w rękawice to właściwie skrystalizowane fale heliomagnetyczne. Poprzez przesyłanie do nich własnej energii duchowej, użytkownik z każdym ciosem uwalnia te właśnie fale, które jakimś sposobem dzielą złoża na części. Nie miałem niestety okazji dowiedzieć się, na czym polega ta reakcja - Dupuis odchrząknął kilkakrotnie. Mówił dużo, szczegółowo i skomplikowanie, więc szybko zasychało mu w gardle. Można było przypuszczać, że tym razem wygada się za wszystkie czasy, ale w jego przypadku okazywało się to niemożliwe.
-Heliomagnetyczne? Nigdy nie słyszałem o czymś takim... W ogóle pierwsze słyszę o "skrystalizowanej" fali - rzekł niepewnie trzecioklasista, powoli gubiąc się w wywodzie nowego znajomego. Francuz pomachał głową z dezaprobatą, uznając poziom wiedzy szatyna za niedostateczny.
-Jesteśmy w Morriden. Tutaj prawa fizyki mogą i najczęściej działają inaczej, niż na zewnątrz. Niewykluczone też, że co chwila powstają nowe. Y. Marret opublikował swoje teorie na ten temat w postaci książki. "Oddech świata" - polecam. Tytuł pasuje raczej do powieści fabularnej, a sporo założeń autora to niepoparte żadnymi badaniami dywagacje, ale z pewną ich ilością nawet ja się zgadzam - skomentował butnie robotnik, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Kurokawa miał już zamiar porozmawiać z nim jeszcze o czymś, gdy nagle wszyscy zebrani usłyszeli krzyk z góry.
-E! Gówniarzeria, ruszać dupy! Lecimy dalej! - przy krawędzi kotliny stał zniecierpliwiony Naizo. Z rękoma w kieszeniach wołał do podopiecznych przez maskę lekarską, jednak nie przeszkodziło mu to w byciu nad wyraz głośnym. Ewidentnie rozmowa z nadzorcą prac wydobywczym nie poszła po jego myśli, choć biorąc pod uwagę charakter zastępcy Generała, żadne komplikacje nie powstrzymały go przed osiągnięciem celu.
-Ech, musimy już iść... Przykro mi, Adrien, ale będziemy musieli dokończyć innym razem. Miło się rozmawiało. I miło było cię poznać. Do zobaczenia! - pożegnał się szybko i zwięźle gimnazjalista, po czym uścisnął Francuzowi dłoń, z potem na czole pędząc w stronę Senshoku. Wszyscy członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego doskonale zdali sobie sprawę, że były Połykacz Grzechów był tykającą bombą.
Zaskoczony Dupuis spoglądał bez słowa na oddalających się nastolatków, nie mając nawet okazji do powiedzenia czegokolwiek. Z dołu nie widział zbyt wyraźnie człowieka, który przywołał do siebie młodzieńców. Nie widział... ale nie musiał.
-Jak poszło, Naizo-san? - zapytał na górze obywatel Akashimy, podczas gdy młody Okuda z zakłopotaniem spoglądał na dymiącą budkę szefa kopalń, którą kilkunastu pracowników próbowało nieudolnie ugasić. Niczego innego nie musiał widzieć ani słyszeć Francuz. Nic innego go nie interesowało. Gdy tylko usłyszał to imię, reszta przestała się liczyć. Dreszcz przebiegł po ciele górnika, niemalże przekrawając się wzdłuż jego kręgosłupa. Młody mężczyzna zacisnął zęby, trzęsąc się na przemian z obrzydzenia, ze złości i ze strachu. Odruchowo wyciągnął z kieszeni konsolę, momentalnie wystukując jakąś tylko sobie znaną sekwencję. Tuż przed nim powoli zmaterializowała się siatka kanciastego tworu, który wcześniej rozłupywał złoża heracleum. Ocierając rękawem krople potu z twarzy, Adrien wcisnął jeszcze kilka przycisków, sprawiając, że głowa latającego tułowia zaczęła się deformować, by ostatecznie stworzyć... tron. Kanciasty, niewielki tron na czubku szyi czarnego stwora. Dupuis od razu pokierował swego sługę do siebie, a ten obrócił się plecami do stwórcy. Silne ramiona delikatnie chwyciły Francuza za barki, przekładając go ponad oparciem i usadawiając na siedzisku. Opór powietrza wprawił w ruch bezwładne nogi górnika, wywołując zgorszenie na jego twarzy.
-Tak blisko... Jest tak blisko mnie. Mógłbym go zaatakować już teraz. Z zaskoczenia. Mógłbym go zabić na miejscu. Mógłbym? - trzęsące się ręce ledwo utrzymywały konsolę. -Ten śmieć, który odebrał mi nogi... Dlaczego on jest razem z nimi? Kto przyjął kogoś takiego do Gwardii? Co tu się dzieje, do cholery?! - pochylając się, dusił w sobie słowa, drżąc jak małe dziecko. Czuł jak spod spawalniczych okularów wypływają kolejne krople - już nie potu, a łez.
Koniec Rozdziału 136
Następnym razem: Na wszystkie strony świata
Następnym razem: Na wszystkie strony świata