niedziela, 30 listopada 2014

Rozdział 136: Krok naprzód

ROZDZIAŁ 136

     Tatsuya w milczeniu czekał na dnie kotliny przez kilka minut, nim dołączyli do niego pozostali nastolatkowie. Po ścianie krateru zjeżdżali nieco wolniej, niż czempion, mijając po drodze uderzających w złoża czarnej materii górników. Każdy z nich miał na sobie te same potężne rękawice, w których trzymała się skrystalizowana energia duchowa. To właśnie ona musiała w jakiś sposób pomagać pracującym w wydobywaniu minerału, lecz towarzysze Kurokawy nie mogli doszukać się żadnego wyjaśnienia, nie wspominając już o nim samym, którego wiedza o Morriden była naprawdę znikoma.
-Nie wyglądają na zbytnio zaabsorbowanych robotą - mruknął sam do siebie Naito, gdy tylko pojawił się na dnie "kopalni". Nie mylił się. Wszyscy ci, którzy zwisali przy ścianach lub pracowali w dole sprawiali wrażenie, jakby łupanie tajemniczego heracleum było dla nich chlebem powszednim. -Raczej wydają się znudzeni... - dodał, spoglądając na ziewającego faceta w kasku, którego tkanka mięśniowa teoretycznie nie powinna nawet pozwalać na podniesienie kilofa.
-Prawdopodobnie to coś z tymi ich rękawicami. Mam wrażenie, że wcale nie muszą się wysilać - przytaknął szatynowi Rinji, podskakując na jednej nodze, by móc wysypać z buta pozostałości żwiru i kamieni, których "zaczerpnął" podczas zjazdu. Rikimaru nie uznał sytuacji za konieczną do skomentowania, a heterochromik obojętnym wzrokiem omiatał całą trójkę, tak znużony i zniechęcony, że zapewne dałby się nakłonić nawet do kąpieli w rynsztoku, nie będąc tego świadomym.
-Może znajdziemy tu kogoś bardziej zaangażowanego... - rzucił odrobinę przygaszony "krzyżooki", ruszając przodem pomiędzy skupiskami bryłowych, idealnie równych i gładkich skał o barwie tak czarnej, jakby pochłaniały one całe skierowane na nie światło.
-Po jaką cholerę tu z nimi jestem? - zapytał sam siebie mistrz areny, gdy plecy jego towarzyszy powoli się od niego oddalały. -Są tacy wkurwiający. Naiwni, ślepi głupcy... Jeden gorszy od drugiego. Debil debila pogania. Jakim cudem tutaj skończyłem? - oparłszy łokcie o zgięte kolana, splótł palce rąk pod swoim podbródkiem, nie tyle zły na siebie, co raczej pełen niezrozumienia względem osoby, którą widywał w lustrze. -Kiedyś nie musiałem się zastanawiać nad takimi kretynizmami... - zauważył w duchu, przypominając sobie tych wszystkich ludzi, których podnosił w górę za szyje, którymi uderzał o ściany, którym kradł pieniądze lub kosztowności... a z czasem i dusze.
-Kiedyś miałeś w sobie mniej z człowieka - usłyszał w swojej głowie głos zlepiony w niewidzialnym chórze z setką innych głosów. Drugi Król zwykł przemawiać w najmniej spodziewanym momencie. W przeciwieństwie do Shuuna, Calleb wyrażał swoje zdanie, kiedy tylko chciał, nie zważając na to, czego życzył sobie jego dziedzic.
-Teraz ty? - rzucił pogardliwie czarnowłosy. -Nie trzeba mi egzorcysty, psychiatry ani mamusi, więc wyłącz się i wypierdalaj w podskokach. Może być? - nie hamował się. Nigdy nie miał tego w zwyczaju i żadne doświadczenia nie dałyby rady tego zmienić.
-Zabawne, że to mówisz, będąc do tego stopnia rozbity - nie dawał za wygraną chóralny głos jednego z ośmiu "założycieli" obecnego Morriden. -Zdaję sobie sprawę, że ty zawsze wiesz wszystko lepiej i że mógłbym być twoim synem, a nawet wnukiem, ale ten jeden raz mógłbyś schować swoją butę do kieszeni... - po raz pierwszy władca popisał się sarkazmem takiego kalibru, co momentalnie przywołało obraz furii na twarz byłego Połykacza Grzechów.
-Moja buta nie ma tu nic do rzeczy, dziadzie! Martwi głosu nie mają. Niech ci się nie wydaje, że znasz mnie lepiej ode mnie - splecione palce chłopaka szybko uformowały zaciśnięte pięści, drgając raz po raz, niczym czubek kociego ogona.
-Mogę cię poznać tak dobrze, jak tylko zechcę, czy ci się to podoba, czy nie. A poza tym, ty również jesteś martwy... - echo słów Calleba zdawało się denerwować posiadacza Przeklętej Ręki jeszcze mocniej, niż samo "kazanie".
-Po prostu zamknij ryj, dobra? W ogóle jakim cudem zeszliśmy na ten temat? Przestań robić mi dziurę we łbie! - zgrzytając zębami, heterochromik zamachnął się stopą przed siebie, by wyładować złość wymierzonym w czarną materię kopniakiem. Pulsujący ból w kostce nieco osłabił złość nastolatka, który zlekceważył wytrzymałość heracleum, przeceniając przy tym swoją własną.
-Jeśli mógłbym nakłaść ci przez tą dziurę choć trochę rozumu, to chętnie bym to zrobił... - burknął tylko Drugi. -Porozmawiamy, kiedy wreszcie przestaniesz udawać przed samym sobą osobę, którą nie jesteś - dodał wzgardliwie, milknąc w jednej chwili. Przez zaciśnięte szczęki Tatsuyi przedostał się tylko przytłumiony ryk gniewu. Każda jego dyskusja z niechcianym "lokatorem" kończyła się w podobny sposób, a sam Król pozwalał sobie na - zdaniem czempiona - stanowczo zbyt wiele.
***
     W jaki sposób młody Kurokawa znalazł odpowiednią osobę? Wykorzystał najprostsze i najstarsze narzędzie, jakim dysponował człowiek - intuicję. Krocząc pomiędzy wystającymi z ziemi, czarnymi blokami, z których część dorastała nawet do dwudziestu metrów wysokości, szukał swoimi Przeklętymi Oczami kogoś, kto robił dobre wrażenie. Przeważająca część robotników pracowała wręcz anemicznie, nie podchodząc do swojego zadania poważnie, nie wysilając się ani nie skupiając. Byli wręcz, jak maszyny - "suche" lub naoliwione alkoholem - powtarzającymi w kółko te same czynności. Wszyscy, jak jeden mąż uderzali masywnymi rękawicami w złoża heracleum, odłupując od niego równe, sześcienne kostki. Te z kolei lądowały albo w długich, prowadzących do stalowych skrzyń rynnach, albo na taśmy. One zresztą również przesuwały zdobycze w stronę otwartych jeszcze pudeł. Naito nie miał przyjemności zobaczenia żurawia, dźwigu ani czegokolwiek, co mogłoby te pojemniki wciągnąć na górę, ale nie zastanawiał się nad tym wystarczająco głęboko, by poczuć żal z tego powodu.
     Spośród dziesiątek "górników", anemicznie zajmujących się wydobyciem wewnątrz głębokiej kotliny, tylko jeden emanował czymś więcej, niż tylko znużeniem i apatią. Do tego właśnie osobnika doprowadziła "krzyżookiego" seria powtarzających się rytmicznie huków. Instynktownie obrócił się w kierunku, z którego dobiegał hałas, z każdym metrem słysząc uderzenia coraz wyraźniej. Lawirując pomiędzy złożami, przebył razem z Rinjim i Rikimaru kilkadziesiąt metrów, nim dotarł na sam kraniec krateru. Żaden z nich nie wiedział, czego się spodziewać, ale wszyscy stanęli, jak wryci, gdy ich oczom ukazało się... coś.
     To "coś" przywodziło na myśl unoszącą się w powietrzu górną połowę męskiego ciała... o wyjątkowo kanciastej, "wielokątowej" budowie i czarnej barwie. Każda krawędź tworu miała biały kolor. Podobnie zresztą każdy jego kontur. Twór nie był zbyt dokładny - szczegóły takie, jak mięśnie, czy jakiekolwiek ważniejsze detale zostały pominięte. Nie dało mu się jednak odmówić masy. Czarny kształt miał bardzo szerokie barki i grube ramiona, ewidentnie stanowiące o "napakowaniu" istoty. Niezaokrąglona, toporna głowa nie posiadała uszu, a rolę ust pełnił biały, prosty prostokąt. Tego samego koloru kwadraty były chyba symbolami oczu. Nosem dziwadło nie mogło się pochwalić. Co ciekawe, na wielkich, równych dłoniach "czegoś" widniały powiększone egzemplarze takich samych rękawic, z jakich korzystali również inni robotnicy.
-Co to może być? - zastanawiał się Naito. Miny jego rówieśników wskazywały na podobne zaskoczenie. Dziedzic Pierwszego przez chwilę czekał na kolejny cios w stronę czarnych brył wystających ze skalnej ściany, lecz pięść niezidentyfikowanego obiektu zatrzymała się w połowie drogi. Zupełnie jak dzikie zwierzę, które nagle słyszy podejrzany odgłos w swoim bezpośrednim otoczeniu.
-Ja też tu jestem... - odezwał się czyjś zniecierpliwiony głos. Trzy pary oczu przerzuciły swoje spojrzenia na miejsce, z którego nadszedł, by natychmiast dostrzec siedzącego na samej krawędzi metalowej skrzyni chłopaka. Jego nogi zwisały w kierunku ziemi - "zwiewnie", drżąc delikatnie przy każdym ruchu ich posiadacza. Ten zaś wyglądał dość niecodziennie w porównaniu do innych robotników. Nie tylko dlatego, że nie miał na sobie rękawic, lecz również jego strój nie wskazywał na ten zawód. Żółte, średniej długości buty, przypominające nieco typowe "trapery" wytykały swoje języki, niespętane żadnymi sznurówkami. Z wnętrza obuwia wydostawały się nogawki siwych, bardzo luźnych spodni. Zapinana na guziki wiatrówka w kolorze bladej oliwki dźwigała dodatkowy balast w postaci przytroczonego do niej kaptura. Ten z kolei skrywał czubek głowy nieznajomego. Dłonie o długich palcach oplatały urządzenie, które przypominało nieco konsolę PSV. Jegomość - notabene płci męskiej - miał na sobie czarne okulary spawalnicze o ciemnoczerwonych szkiełkach. Pod małym nosem i spierzchniętymi ustami dało się dostrzec bródkę... a raczej prostą linię, przechodzącą przez podbródek i nieco od niego odstającą. Ot, typowy "ślad po oponie".
     -Och, przepraszam, nie zauważyłem cię! - odezwał się zakłopotany Naito, wciąż z trudem odrywając wzrok od niecodziennego widoku tajemniczego "pół-człowieka". -Czy to twoje dzieło? Co to takiego? - zapytał natychmiast, by jego rozmówca poczuł, że poświęca mu się pełnię uwagi.
-Nie ty pierwszy... - mruknął pod nosem chłopak. Po głosie nie wydawał się mieć więcej, niż dwadzieścia lat. -Możecie mu się przyjrzeć, jeśli chcecie. Nic wam nie zrobi, jeśli mu nie każę - rzucił sprytnie zakapturzony nieznajomy, jednocześnie sprawiając wrażenie miłego i rzucając "przypadkowe" ostrzeżenie w stronę nastolatków.
-Na twoim miejscu zachowałbym ostrożność... - szepnął cicho Rikimaru, przechodząc obok Kurokawy, jednak wcale na niego nie patrząc. Kamienna twarz szermierza rzadko zdradzała jego intencje, w związku z czym był pewny braku podejrzeń ze strony siedzącego górnika.
-Jeśli będziemy się zachowywać podejrzanie, to naprawdę będzie nam potrzebna ostrożność - odparł niepozbawiony racji obywatel Akashimy, ochoczo zmierzając w stronę latającego tułowia. W międzyczasie kanciasta postać ponowiła uderzanie pięściami w brylaste tworzywo. Za każdym razem, gdy cios dotykał czarnej powierzchni, przez rażone miejsce przepływały swoiste "kręgi na wodzie" o barwie rozgraniczającej granat oraz fiolet. W jakiś sposób te właśnie fale sprawiały, że złoże "krojono" na równe, kilkucentymetrowe sześciany, które wystrzeliwały do tyłu, na srebrną płachtę rozłożoną na ziemi. Do tej pory uzbierał się ich już niemały stosik, w związku z czym - jak podejrzewał Naito - niedługo miano je przerzucić do kontenera.
-Może wam pomogę? - zaproponował z uśmiechem posiadacz Przeklętych Oczu. Dziwny grymas przebiegł wtedy po twarzy zakapturzonego. Być może wywołany spoufalaniem się trzecioklasisty... a być może właśnie jego narządami wzroku.
-Jeśli chcesz... - odparł bez zbędnego zaangażowania posiadacz konsoli. W tym samym momencie jego kciuk stuknął gdzieś w ekranik, a pokryty białą "siatką" twór stanął w miejscu, przerywając wydobycie. Dziedzic Pierwszego skinął głową, po czym kucnął obok srebrzonej maty. Zdecydowanym ruchem chwycił za jeden z jej rogów, zaraz dokładając do niego przeciwległy, a zarazem zsuwając kostki w jedno miejsce. Połączywszy pierwsze dwa z pozostałymi brzegami, stworzył coś na kształt "worka", który dopiero wtedy podniósł w górę. Spodziewał się zadrżeć z powodu ciężaru ładunku, jednak nie musiał nawet pomagać sobie drugą ręką.
-Lekkie - stwierdził z zaskoczeniem, pytającym wzrokiem omiatając siedzącego na otwartym kontenerze młodego mężczyznę. Jako że ten nie zdecydował się stwierdzenia skomentować, gimnazjalista po prostu udał się w jego stronę. Jednym ruchem przerzucił "wór" nad krawędzią skrzyni, by za chwilę rozwinąć pakunek i wysypać czarną materię do środka.
-Heracleum jest stosunkowo lekkie, ale i tak żadne chuchro nie podniosło by tej ilości tak łatwo... Koleś ma parę w łapach - pomyślał z nutką uznania operujący konsolą osobnik, analizując szatyna pod każdym względem. Jego wzrok szybko skupił się jednak na podchodzących bliżej towarzyszach szatyna. Rinji nie sprawiał wrażenia szczególnie czujnego, ale czerwonowłosy szermierz nie spuszczał oka z robotnika, który do tej pory nie raczył się przedstawić.
-Mam na imię Adrien. Adrien Dupuis - odezwał się górnik, gdy Naito na powrót rozkładał matę na ziemi w miejscu, z którego ją zabrał. Jednym ruchem palca przemawiający Francuz wznowił pracę swojego tworu. -A wy coście za jedni? - zapytał zaraz.
-Jestem Naito. To są Rinji i Rikimaru. Jesteśmy tutaj przelotem. Gwardia Madnessów wysłała nas do kilkunastu miejsc w Morriden, żeby ustabilizować sytuację w paru regionach - odpowiedział prawie natychmiast Kurokawa, stając obok kompanów i otrzepując ręce z pyłu.
-Ooo, Gwardziści... - rzucił niespecjalnie tym faktem zainteresowany facet, podczas gdy kostki heracleum głucho upadały na matę. -Dawno żadnego nie spotkałem. Podobno prawie połowa z was zginęła podczas Drugiej Wojny Ideałów... - robotnik nawiązał w swych słowach do znanego wszystkim wydarzenia, przywołując wspomnienia - te bardziej i mniej pożądane - do umysłów nastolatków.
-Prawie... - burknął niechętnie białowłosy, którego nastrój pogorszył się nieco, gdy przypomniał sobie o swoim nieudanym występie podczas bitwy pod Miracle City. Nie umknęło to oczywiście uwadze Adriena, który postanowił się minimalnie wycofać.
-Oczywiście wcale was za to nie winię! - usprawiedliwił się, nie zdejmując dłoni z konsoli. -To Hariyama dowodził. Gdyby nie próbował się popisać i nie bawił się w reżysera, moglibyście to łatwo i szybko wygrać. Połykacze Grzechów wykorzystali jego impulsywność. Oni przygotowali się o wiele lepiej, a przecież wydali z dziesięć razy mniej kasy, niż Gwardia... - wyraził swoje zdanie były obywatel Francji, doprowadzając "krzyżookiego" do ciekawego spostrzeżenia.
-Nie tak dawno rozmawiałem z kimś, kto ostro krytykował Bachira - powiedział, przypominając sobie swoją ostatnią rozmowę z Aiganem. -Według mnie obaj macie po tyle samo racji... czyli niewiele. Nie można oceniać czyichś decyzji, nie znając ich podłoża ani nie stawiając się na miejscu danej osoby. Każdym kierowało co innego, więc nie ma sensu tego teraz roztrząsać - skryte za okularami spawalniczymi oczy poświęciły całą swą uwagę Kurokawie. Francuz o krótkiej bródce uśmiechnął się półgębkiem, mieszając ze sobą uznanie z zaintrygowaniem.
-To ciekawe, co mówisz. Rzadko spotyka się ludzi, którzy - należąc do jednej ze stron konfliktu - nie faworyzują żadnej. Ktoś ograniczony umysłowo mógłby cię nazwać asekurantem, Naito-san... - w tym momencie było już wiadomo, że intelektualne wywody nastawiały Adriena bardzo pozytywnie do świata i ludzi. -Chętnie jeszcze bym z tobą porozmawiał, ale... czy nie przyszliście tu w jakimś konkretnym celu? - młody mężczyzna powiódł wzrokiem po wyłączonych z rozmowy nastolatkach. Naburmuszony kosiarz i podejrzliwy szermierz wywoływali u niego irytację.
-W zasadzie to czekamy na jednego z naszych. Tak sobie pomyślałem, że mógłbyś w międzyczasie... powiedzieć mi coś o tym... heracleum? - jako że posiadacz Przeklętych Oczu nie miał już jak uniknąć bezpośredniości, postanowił wyłożyć karty na stół.
     Adrien przyjrzał się badawczo Kurokawie przez swoje czerwone szkiełka, zawieszając też wzrok na mniej mu przychylnych przyjaciołach szatyna. Decyzję podjął momentalnie, choć nie wprost. Najzwyczajniej w świecie nacisnął jakiś przycisk na konsoli, a już w następnym momencie ciężkie, metalowe rękawice uderzyły z rumorem o ziemię, pozbawione rąk, na których były umiejscowione. Lewitująca, czarna postać zniknęła momentalnie, co pośrednio i symbolicznie wyraziło niechęć Francuza do zdradzania tajników jego umiejętności. Dupuis zdawał się być człowiekiem rozważnym i ostrożnym, choć również na tyle chytrym oraz taktownym, by nie "emanować" swoimi intencjami.
-A czemuż to nie zapytałeś o to któregoś z pozostałych czterystu ludzi, pracujących TYLKO W TEJ KONKRETNEJ kotlinie? - zadał wieloznaczne pytanie, ilością "warstw" zapewne przerastające pospolitą cebulę. Sekundę później jednak uśmiechnął się w miarę serdecznie, myląc gości jeszcze bardziej. -Nie odpowiadaj. Wiem doskonale, że jakieś 99,9% obecnych tu ludzi... to skończeni kretyni. Do uderzania pięścią o skałę nie potrzeba zbyt wielu szarych komórek, a rękawice na dobrą sprawę można im założyć tylko raz, bo w końcu nie krępują ruchów. Z taką samą skutecznością mogą się onanizować, jak i obierać ziemniaki... zakładając, że choć połowa z nich wie, że MOŻNA je obrać - intelektualista nie szczędził słów, pogardliwie odnosząc się do pozornie głupszych od niego. Ewidentnie źle znosił towarzystwo ludzi wątpliwego wykształcenia, zatem niezbyt często miał też okazję wyrzucić z siebie swą frustrację. -Reasumując, wybranie mnie było dla ciebie czymś oczywistym. I dobrze, chętnie was doedukuję. Szanuję ludzi, którzy cenią sobie wiedzę... - mówił, chowając konsolę do głębokiej kieszeni jego oliwkowej wiatrówki. Przez cały ten czas jego dolne kończyny poruszały się tylko wtedy, gdy wymuszało to na nich działanie powietrza.
-...ale nie szanujesz tych, którzy jej nie cenią? - dokończył pytająco trzecioklasista, wchodząc rozmówcy w słowo. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Nie lubił tego typu zachowań. W ogóle denerwowały go wszelakie podziały i związane z nimi spięcia.
-Czy to nie rozumie się samo przez się? - odparł pytaniem niewzruszony Francuz. -Ludzie są różni nie dlatego, że "Bóg tak chciał" - bo sam fakt, że wszyscy tu jesteśmy jest równoznaczny z jego nieistnieniem - ale dlatego, by uczyli się od siebie nawzajem. Krótko mówiąc... żeby się rozwijali. Absolutnie niczego nie nauczy mnie ta banda śmierdzących brudasów, która jest tutaj tylko dlatego, że nic innego nie umie robić. Ja również nie nauczę się od nich niczego bardziej przydatnego, niż umiejętności równego obgryzania paznokci u rąk. Ich jedyną wartością jest produktywność, Naito-san, czyż nie tak? - swój punkt widzenia przedstawił praktycznie bez żadnego zastanowienia, konfrontując go z brakiem logicznego kontrargumentu ze strony czarnowłosego. Gdy gimnazjalista zdecydował się przemilczeć to ostatnie pytanie, chcąc uniknąć niepotrzebnej kłótni, Dupuis uśmiechnął się zwycięsko, ucinając temat prawie od razu. -No dobrze. Od czego by tu zacząć? - dla polepszenia efektu górnik zadumał się na chwilę, by zaraz podjąć dalej. -Heracleum to minerał, który występuje tylko w Morriden. Bez wyspecjalizowanego sprzętu jest nierozpuszczalny i niemal niezniszczalny. Z przeprowadzonych na przestrzeni lat badań wynika, że im starsze jest złoże, tym trudniej poddać je obróbce... ale tym większa jest jego twardość. Niektóre znalezione okazy po przełożeniu na skalę Mohsa osiągnęłyby proporcjonalnie wynik rzędu dziewięćdziesięciu punktów. Mówi się też, że gdzieś pod ziemią znajdują się jeszcze okazy, które przebiłyby ten poziom trzykrotnie - kiedy się odzywał, raz na jakiś czas niezauważenie spoglądał w twarze odbiorców, by upewnić się, że faktycznie ma do kogo mówić. Zdawało się jednak, że nawet gdyby nie miał, z chęcią podzieliłby się swoimi pokładami wiedzy, byleby tylko pokazać się od strony erudyty. -Należy jednak wziąć pod uwagę... - zawiesił głos Dupuis, sięgając dłonią po jedną z kostek. -...że pomimo tego, że teoretycznie heracleum powinno mieć absurdalną wręcz gęstość, jest bardzo lekkie - dokończył, figlarnie podrzucając sześcian do góry. -Badacze do tej pory nie wiedzą, skąd właściwie wziął się ten minerał ani jak powstaje. Wiadomo jednak, że gdy dla ciał Ośmiu Króli budowano grobowce, materiał ten był już dobrze znany. Morriden nie cierpi wcale na niedobór złóż, a te z kolei nie sprawiają wrażenia, jakby miały się wyczerpać w najbliższym czasie. W związku z tym ceny detaliczne również nie są zbyt wygórowane. Pewnie widzieliście już domy z heracleum lub chociaż turbiny domów... - wtedy właśnie Kurokawa przypomniał sobie gitarę Aigana.
-Zablokował nią mój najsilniejszy atak, jak pstryknięcie palcem. Teraz już wiem, jak to możliwe... - pomyślał "krzyżooki". Zastanawiał się nawet, czy aby motor muzyka również nie został stworzony z tego samego minerału. -Mógł w końcu okryć go powłoką duchową...
-W każdym razie wszędzie tam, gdzie funkcjonują kopalnie heracleum, znaleźć można dorodne okazy półgłówków, imbecyli i innych idiotów. Głównie ze względu na sposób jego wydobycia. Rękawice, choć drogie i trudne do wytworzenia, odwalają praktycznie całą robotę za swoich użytkowników. Tak po prawdzie, to tylko ja tu się choć trochę wysilać - Francuz nie potrafił się obyć bez narzekania i podkreślania swojej wyższości względem "niższych grup społecznych.
-Chodzi o te fale przy każdym uderzeniu, tak? Wygląda na to, że są rozsyłane przez te kryształy umieszczone wewnątrz rękawic... racja? - przypomniał sobie Naito, wywołując uśmiech satysfakcji na ustach najinteligentniejszego robotnika w kotlinie.
-Czekałem, aż o to zapytasz - przyznał młody mężczyzna. -Chodzi bowiem o najciekawszy fakt dotyczący heracleum. Jak zapewne wiecie, wszystko dookoła składa się z atomów, pierwiastków, cząsteczek i tym podobnych... No więc wszystko... za wyjątkiem tego - Adrien rzucił trzymaną uprzednio kostkę za siebie, trafiając do środka kontenera. -Ten minerał nie dzieli się na żadne mniejsze cząstki. Nie składa się z niczego. Stanowi jedną, spójną całość, a próba mechanicznego podziału jest porównywalna z próbą podzielenia atomu. Niezależnie od tego, czy mówimy o maleńkiej kostce, czy dziesięciometrowym bloku - heracleum jest jednością. Każde osobne złoże. Świat nie poznał czegoś takiego nigdy wcześniej. Nie istnieje żadna inna forma materii podobna do heracleum i właśnie to czyni je tak zjawiskowym. W zamierzchłych czasach tylko najpotężniejsi Madnessi potrafili ciąć ten materiał... ale teraz jest inaczej. Teraz używamy tych rękawic - Francuz wskazał na leżące na ziemi przyrządy, które pracowały na setkach rąk wokół rozmawiających młodzieńców. -Żeby was nie skłamać... wynaleziono je jakieś 5000 lat temu. Oczywiście w morrideńskiej skali czasowej. Powiem szczerze, że nie znam nazwiska ich twórcy, ale to nie jest ważne. Swoją spuściznę przekazał innym rzemieślnikom, przez co teraz w każdym większym mieście można je zakupić. Przeważnie hurtowo, warto dodać. Kamienie wczepiona w rękawice to właściwie skrystalizowane fale heliomagnetyczne. Poprzez przesyłanie do nich własnej energii duchowej, użytkownik z każdym ciosem uwalnia te właśnie fale, które jakimś sposobem dzielą złoża na części. Nie miałem niestety okazji dowiedzieć się, na czym polega ta reakcja - Dupuis odchrząknął kilkakrotnie. Mówił dużo, szczegółowo i skomplikowanie, więc szybko zasychało mu w gardle. Można było przypuszczać, że tym razem wygada się za wszystkie czasy, ale w jego przypadku okazywało się to niemożliwe.
-Heliomagnetyczne? Nigdy nie słyszałem o czymś takim... W ogóle pierwsze słyszę o "skrystalizowanej" fali - rzekł niepewnie trzecioklasista, powoli gubiąc się w wywodzie nowego znajomego. Francuz pomachał głową z dezaprobatą, uznając poziom wiedzy szatyna za niedostateczny.
-Jesteśmy w Morriden. Tutaj prawa fizyki mogą i najczęściej działają inaczej, niż na zewnątrz. Niewykluczone też, że co chwila powstają nowe. Y. Marret opublikował swoje teorie na ten temat w postaci książki. "Oddech świata" - polecam. Tytuł pasuje raczej do powieści fabularnej, a sporo założeń autora to niepoparte żadnymi badaniami dywagacje, ale z pewną ich ilością nawet ja się zgadzam - skomentował butnie robotnik, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Kurokawa miał już zamiar porozmawiać z nim jeszcze o czymś, gdy nagle wszyscy zebrani usłyszeli krzyk z góry.
-E! Gówniarzeria, ruszać dupy! Lecimy dalej! - przy krawędzi kotliny stał zniecierpliwiony Naizo. Z rękoma w kieszeniach wołał do podopiecznych przez maskę lekarską, jednak nie przeszkodziło mu to w byciu nad wyraz głośnym. Ewidentnie rozmowa z nadzorcą prac wydobywczym nie poszła po jego myśli, choć biorąc pod uwagę charakter zastępcy Generała, żadne komplikacje nie powstrzymały go przed osiągnięciem celu.
-Ech, musimy już iść... Przykro mi, Adrien, ale będziemy musieli dokończyć innym razem. Miło się rozmawiało. I miło było cię poznać. Do zobaczenia! - pożegnał się szybko i zwięźle gimnazjalista, po czym uścisnął Francuzowi dłoń, z potem na czole pędząc w stronę Senshoku. Wszyscy członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego doskonale zdali sobie sprawę, że były Połykacz Grzechów był tykającą bombą.
     Zaskoczony Dupuis spoglądał bez słowa na oddalających się nastolatków, nie mając nawet okazji do powiedzenia czegokolwiek. Z dołu nie widział zbyt wyraźnie człowieka, który przywołał do siebie młodzieńców. Nie widział... ale nie musiał.
-Jak poszło, Naizo-san? - zapytał na górze obywatel Akashimy, podczas gdy młody Okuda z zakłopotaniem spoglądał na dymiącą budkę szefa kopalń, którą kilkunastu pracowników próbowało nieudolnie ugasić. Niczego innego nie musiał widzieć ani słyszeć Francuz. Nic innego go nie interesowało. Gdy tylko usłyszał to imię, reszta przestała się liczyć. Dreszcz przebiegł po ciele górnika, niemalże przekrawając się wzdłuż jego kręgosłupa. Młody mężczyzna zacisnął zęby, trzęsąc się na przemian z obrzydzenia, ze złości i ze strachu. Odruchowo wyciągnął z kieszeni konsolę, momentalnie wystukując jakąś tylko sobie znaną sekwencję. Tuż przed nim powoli zmaterializowała się siatka kanciastego tworu, który wcześniej rozłupywał złoża heracleum. Ocierając rękawem krople potu z twarzy, Adrien wcisnął jeszcze kilka przycisków, sprawiając, że głowa latającego tułowia zaczęła się deformować, by ostatecznie stworzyć... tron. Kanciasty, niewielki tron na czubku szyi czarnego stwora. Dupuis od razu pokierował swego sługę do siebie, a ten obrócił się plecami do stwórcy. Silne ramiona delikatnie chwyciły Francuza za barki, przekładając go ponad oparciem i usadawiając na siedzisku. Opór powietrza wprawił w ruch bezwładne nogi górnika, wywołując zgorszenie na jego twarzy.
-Tak blisko... Jest tak blisko mnie. Mógłbym go zaatakować już teraz. Z zaskoczenia. Mógłbym go zabić na miejscu. Mógłbym? - trzęsące się ręce ledwo utrzymywały konsolę. -Ten śmieć, który odebrał mi nogi... Dlaczego on jest razem z nimi? Kto przyjął kogoś takiego do Gwardii? Co tu się dzieje, do cholery?! - pochylając się, dusił w sobie słowa, drżąc jak małe dziecko. Czuł jak spod spawalniczych okularów wypływają kolejne krople - już nie potu, a łez.

Koniec Rozdziału 136
Następnym razem: Na wszystkie strony świata

poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 135: Heracleum

ROZDZIAŁ 135

     -Długo jeszcze będziesz spierdalał, jak ostatni tchórz?! - rozległ się znajomy dla Kurokawy ryk osoby, której jeszcze nie widział. Kroczący obok Naito Takamura uśmiechnął się nieznacznie, momentalnie kierując spojrzenie swych niebieskich oczu w stronę skrzydła szpitalnego - w stronę, z której dobiegał odgłos młodzieńczej furii. Obywatel Akashimy poszedł za przykładem starca, wiedząc już, że tłumaczenie mu istoty zaistniałej sytuacji byłoby zbędne. Milczący Madnessi nie musieli czekać nawet dziesięciu sekund. Niespodziewanie na niknącą w swoistym "foyer", boczną ścieżkę wskoczył tyłem blond-włosy chłopak, którego szczudłowe buty stuknęły o brukowaną dróżkę. Nim "krzyżooki" rozpoznał w rówieśniku wspomnianego kilka chwil wcześniej Michaela, ten raptownie ponowił swój skok do tyłu - tym razem wykonując salto w powietrzu... i przelatując ponad cztery metry. W tym samym momencie z cieni zadaszonego korytarzyka wystrzelił pozbawiony koszulki, a zatem nagi od pasa w górę Tatsuya, którego lewa pięść o czarnej barwie opatulona była złowrogą poświatą mocy duchowej. Były Połykacz Grzechów wbił się w ziemię w tym samym miejscu, z którego niecałą sekundę wcześniej zniknął blondyn. Potężne uderzenie sprawiło, że zatrzęsła się ziemia, a rozbite na drobne kawałeczki kostki brukowe rozproszyły się w powietrzu razem z chmurą pyłu. Wściekłe spojrzenie Dziedzica Drugiego Króla powędrowało w stronę czerwonookiego ucznia Takamury i Hideyasu. Zaciśnięte w gniewie zęby heterochromika jednoznacznie dawały znać o jego zamiarze kontynuowania pogoni, ale w tym właśnie momencie podzielono uwagę furiata.
-Tatsuya-kun! - krzyknął gimnazjalista, wybiegając do przodu i mimochodem mijając "płomiennowłosego". -Nie przyszliśmy tutaj walczyć, to nie są nasi przeciwnicy! - rzucił, wystawiając przed siebie dłonie w obronnym geście.
-Powiedz to temu pedałowi! Zatłukę go na miejscu! - ryknął rozjuszony heterochromik, rzucając się do przodu. Michael szykował się już do uniku, gdy nagle gimnazjalista wyskoczył naprzeciw czempiona, zatrzymując go własnym ciałem i zakleszczając ramionami. Nie spodziewał się, że były Połykacz Grzechów naprze na niego z taką siłą, w związku z czym musiał on "przykleić" swoje stopy do podłoża za pomocą energii duchowej, by nie zostać staranowanym.
-Mistrzu, czy mogę...? - zaczął czerwonooki blondyn, zwracając twarz w stronę starca, który jak dotąd nie odezwał się ani słowem. Wymowne spojrzenie Takamury wybiło mu jego pomysł z głowy.
-Naito ma rację. Nieporozumienia i niechciane wypadki nie powinny być w stanie nas poróżnić - stwierdził niziutki Mędrzec. -Coś ty zrobił, że aż tak go to rozgniewało? - zapytał brodacz, przyglądając się siłującym się nastolatkom z umiarkowanym zainteresowaniem.
-Obiecałem się nim zająć, więc tak zrobiłem. Od pasa w górę był prawie cały brudny od krwi, więc ściągnąłem z niego okrycie wierzchnie. Obudził się, kiedy próbowałem zmierzyć mu temperaturę i od razu mnie zaatakował. Prawie wybił szczękę Nathanowi, gdy podrywał się z łóżka... - wyjaśnił Michael, angażując się emocjonalnie w swoje słowa niewiele bardziej, niż Rikimaru. Kisuke westchnął ciężko, poznawszy powód, przez który był zmuszony do naprawy zniszczonej ścieżki.
-Słyszałeś? Słyszałeś?! Nie miał nic złego na... - czerwony z wysiłku "krzyżooki" podjął ostatnią próbę ugłaskania towarzysza, lecz w połowie zdania oberwał z główki w podbródek. Cios wywrócił go na plecy, co w połączeniu z "przyklejonymi" do ziemi stopami sprawiło, że wyglądał, jak pozbawiony podpórki strach na wróble. Przeklęte Oczy od dołu ujrzały stającego przed blondynem mistrza juniorów... lecz nie doczekały się wymiany uderzeń.
-Już dwa razy mi podpadłeś. Niech ci się nie wydaje, że o tym zapomnę. Przy najbliższej okazji wbiję cię w gówno. Wtedy nie pomogą ci ani starcy, ani eunuchy... - zapowiedział złowróżbnie chłopak, spoglądając spode łba również na Kisuke. Tatsuya niezaprzeczalnie był porywczy i często lekkomyślny, ale zachowywał przy tym pewne granice. Wiedział bowiem, że nawet najmniejsza próba nawiązania walki z Mędrcem skończyłaby się jego natychmiastową śmiercią. Ta zresztą świadomość ostudziła jego emocje.
-Cieszę się, że zdecydowałeś się odroczyć wasz konflikt - uśmiechnął się Takamura, wcale nie przejąwszy się pogardliwym tonem czempiona. Heterochromik prychnął pod nosem, obracając się na pięcie i kierując się w stronę, z której przybył.
-Idę się ubrać - burknął pod przekreślonym poziomą blizną nosem, wnikając pod skąpany w mroku "foyer". Nikt nie próbował go zatrzymywać. Nie było to zresztą wskazane, biorąc pod uwagę nieufność oraz impulsywność nastolatka.
-Przepraszam za niego... - odezwał się Naito, wstając z ziemi i otrzepując się z wyimaginowanego kurzu. -On po prostu... - nie pozwolono mu dokończyć zdania... a raczej zrobiono to za niego.
-...również potrzebuje pomocy? - bosy, wysoki, chudy wąsacz w podartych szatach prowadził ku zebranym biało- i czerwonowłosego. -Wygląda jednak na to, że kiedyś było z nim gorzej, czyż nie? - wyczytał Hideyasu Otori w myślach zaskoczonego szatyna. Nawet bez wysokich i niebezpiecznych dla zdrowia sandałów przewyższał on swojego towarzysza o dobre 30 centymetrów.
-T... tak - wydukał "krzyżooki", badawczo przyglądając się na zestresowanych przyjaciół. Nie wiedział jeszcze, jak potworna presja oddziaływała na nich przez całą "wycieczkę" po terenach Domu. Spoceni i zmęczeni, wyglądali zupełnie, jakby od wielu dni nie skorzystali z dobrodziejstw krainy Morfeusza. Łysy, pomarszczony telepata wcale nie ułatwiał im życia, lecz ostatecznie ani Rinji, ani Rikimaru nie ugięli się i nie wyjawili swoich wewnętrznych rozterek Mędrcowi.
-Och, zapomniałem! - wykrzyknął nagle wyłączony na parę chwil Kurokawa. -Mam na imię Naito. Miło mi cię poznać, Otori-san - dziedzic Pierwszego skłonił głowę przed chudzielcem, zapamiętawszy jego imię z rozmowy z Takamurą. Brodacz zresztą był zauważalnie zadowolony uwagą, jaką nastolatek przykładał do jego słów.
-I mnie, przyjacielu. Coś mi jednak mówi, że mogłeś przypadkiem zapomnieć o czymś jeszcze... - zagadnął tajemniczo wąsaty staruszek, splatając dłonie za przygarbionymi plecami. Wtedy właśnie Naito wytrzeszczył swe Przeklęte Oczy, uświadamiając sobie coś szalenie ważnego. Coś tak ważnego, że zapomnienie o tym nie powinno było być możliwe... a jednak nastolatkowi udało się tego "dokonać".
-Jakim cudem? Dopóki się do mnie nie odezwał, nie miałem nawet wrażenia, że cokolwiek wyleciało mi z głowy... - pomyślał zawstydzony szatyn, czerwieniąc się na twarzy. Nieśmiało kiwnął głową, czując się, jakby czynił tym samym niemałą satysfakcję łysemu wąsaczowi.
-A zatem wesprzemy "wioskę Gehenny" naszymi zapasami. Jeśli będzie taka potrzeba, możemy przez jakiś czas bronić jej sami albo nawet przenieść mieszkańców do Domu. Miejsc mamy w końcu pod dostatkiem - odezwał się Takamura, również sprawiając wrażenie, jakby wiedział o wszystkim lepiej, niż osoby bezpośrednio z tym związane.
-Czytają w myślach. Teraz jestem już tego pewny - zauważył trafnie obywatel Akashimy, co wyraziło się poprzez mimowolny grymas na jego twarzy.
-W końcu zauważył... - pomyślał młody Okuda, z trwogą wspominając swą przechadzkę po błoniach Domu, podczas której zarówno on, jak i Rikimaru musieli non stop uważać na to, co przychodziło im do głowy. Białowłosy nie pamiętał już, kiedy ostatnio zdobył się na tak ogromny wysiłek, a mimo to miał nieprzyjemne wrażenie, że część niechcianych informacji "przeciekło" do Hideyasu.
-To odrobinę za wiele, Otori-san - odezwał się w duchu Takamura, gromiąc znacznie wyższego towarzysza pełnym dezaprobaty spojrzeniem. -Mieliśmy używać kontroli umysłów tylko wtedy, kiedy chcieliśmy łatwiej do kogoś dotrzeć. Nie podoba mi się sposób, w jaki bawiłeś się naszymi gośćmi - pociągnął dalej swoje mentalne kazanie.
-To nie moja wina, że ci dwaj nie chcieli być ze mną szczerzy. Gdyby tak się przede mną nie bronili, w ogóle nie doznaliby żadnych szkód - usprawiedliwił się łysy Mędrzec, również pozawerbalnie. Ich krótką "rozmowę" uciął dopiero Kurokawa.
-Michael-san, prawda? - odezwał się on w stronę czerwonookiego blondyna w szczudłowych butach. -Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieli okazję się lepiej poznać. Do zobaczenia na turnieju! - oczy zaskoczonych starców skierowały się na czarnowłosego chłopaka. Żaden z nich nie spodziewał się takiego zachowania, a Kisuke zdawał się całkiem nie rozumieć jego działań. "Płomiennowłosy" nie dał po sobie poznać jakiejkolwiek dezorientacji. Spojrzał tylko kątem oka na obu swoich mistrzów, dając im do zrozumienia, że uznał ich za winnych obecnego stanu rzeczy.
-Nie interesuje mnie zawieranie znajomości. Na arenie nie będziesz moim gościem. Ani ty, ani ktokolwiek z was. Nikomu nie okażę tam litości... - zapowiedział blondyn, odchodząc z donośnym stukotem, nim ktokolwiek spróbował go zatrzymać.
***
     Gdy Takamura odprowadził czwórkę nastolatków na sam skraj błoni Domu Mędrców, Tatsuya jako pierwszy ruszył przed siebie, nie chcąc mieć już więcej do czynienia z tym miejscem i ludźmi, którzy w nim przebywali. Rzucił jeszcze tylko groźne spojrzenie w stronę zabudowań sanktuarium, myśląc zapewne o swojej zemście na podopiecznym dwóch starców. Zaraz po tym bez słowa udał się na poszukiwania Senshoku, który z całą pewnością nie czekał grzecznie w jednym miejscu przez te kilka minionych godzin, gdy nikt go nie pilnował.
-Do zobaczenia, Takamura-dono. Żałuję, że nie mogłem spędzić tu więcej czasu. Może przy następnej okazji... - skłonił się uprzejmie Rinji, lecz - w opozycji do jego słów - twarz białowłosego wyrażała szczerą ulgę z wiadomych względów. Szermierz doszedł do siebie szybciej... a raczej szybciej zaczął stwarzać takie pozory, bo przecież rzadko kiedy rysy twarzy Rikimaru zdradzały jego myśli, czy odczucia. Również pochylił głowę przed karłowatym brodaczem, lecz nie odezwał się ani słowem.
-Idźcie przodem. Zaraz was dogonię - powiedział do kompanów Kurokawa, stojąc obok osadzonego na ostrych szczudłach Kisuke. Rówieśnicy chłopaka posłusznie odeszli, chociaż nie było po nich widać nawet najmniejszego zawahania. Naito zaśmiał się po cichu, zauważywszy to.
-Nie spodziewałem się, że podejmiesz taką decyzję... - odezwał się jako pierwszy niebieskooki brodacz, gdy trzech nastolatków odeszło już odpowiednio daleko.
-Ja również - przyznał po dłuższej chwili dziedzic Pierwszego Króla. -W pewnym momencie po prostu poczułem, że należy tak zrobić. Wolę grać na takich samych zasadach, co on. Nie wiem jeszcze, co zrobię, ale zrobię to na mój sposób - podjął stanowczo temat, zatrzymując wzrok na koronach rozłożystych drzew z majaczącej na linii horyzontu puszczy.
-Mądrze. Shuun z pewnością uczyniłby tak samo - powiedział wtedy staruszek, splatając pomarszczone dłonie za plecami. Szatyn uśmiechnął się pod nosem na dźwięk tych słów.
-O tym również wiesz... - stwierdził neutralnie obywatel Akashimy.
-To mój sposób, by lepiej cię zrozumieć. Taki dar, jaki posiadał Pierwszy... lub taki, jakim sławił się Ryuuhei-san... to nie jest coś, co może posiąść każdy. Ty jednak możesz i starasz się dostać obie te rzeczy. Jedną już masz - pośrednio napomknął o Przeklętych Oczach, jednak Naito pomachał przecząco głową.
-Nie mam. Nie potrafię używać ich wtedy, kiedy tego chcę. Nie wiem, jak dokładnie działają i jakie mają możliwości. Być może kiedyś nauczę się z nich korzystać, może nie... ale to nie jest najważniejsze, prawda? - Kurokawa pierwszy raz odwrócił twarz w stronę stojącego obok Takamury, jak uczeń proszący nauczyciela o radę.
-Prawda. Życie w zgodzie z własnymi zasadami jest ważniejsze - skinął głową mężczyzna, ocierając brodą o swoje kolana.
-A wy? Też macie własny kodeks zachowań? - zapytał młodzieniec, lecz na odpowiedź musiał poczekać przez dłuższą chwilę.
-Nie. Nie do końca. Zasady, które przejęliśmy i uczyniliśmy swoimi pierwotnie nie należały do nas. Kierował się nimi Ryuuhei... - uciął na moment, jakby wracał myślami do osoby, o której mówił. -Pierwsze pytanie, na które on znalazł odpowiedź było jednocześnie jednym z najtrudniejszych. "Jaki jest sens życia?". Tysiące ludzi się nad tym zastanawiały... ale on szukał jednego, spójnego stwierdzenia, które odnosiłoby się do każdej istoty. Chciał znaleźć coś, co łączyło wszystkich żyjących... i znalazł to. "Celem życia jest ochrona", do takiego doszedł wniosku - mówił ze swoistym wzruszeniem. Z przejmującym uczuciem nostalgii, która wypełniała jego starcze serce młodzieńczymi wspomnieniami i duchem.
-Wydaje mi się, że Hariyama-san mówił o czymś podobnym... - przywołał postać martwego Naczelnika Gwardii czarnowłosy.
-To zrozumiałe... Ryuuhei-san był jego mistrzem. Mentorem. Na niewiele się to zdało, lecz mimo to ten zatwardziały żołnierz bezgranicznie wierzył w jego słowa. I my również wierzymy. Wierzymy, że wszystko można sprowadzić do ochrony. Począwszy od prostej ochrony swej egzystencji, przez ochronę poglądów i odrębności... aż po ochronę swoich zamysłów. Żadna istota nie wymknie się temu wytłumaczeniu... i być może właśnie dlatego Ryuuhei tak dobrze rozumiał innych ludzi - pojedyncza łza wniknęła pomiędzy skołtunione, siwe włosy gęstej brody. Łza wzruszenia, podziwu i tęsknoty. Taka łza, której znaczenia nie trzeba było tłumaczyć.
-Ochrona... - powtórzył zaintrygowany posiadacz Przeklętych Oczu, zachodząc w głowę, jaki sens miało jego własne życie. -Piękne stwierdzenie... i chyba prawdziwe - rzekł po chwili.
-To prawda... Tym niemniej jednak nasz Michael robi wszystko, byleby tylko ochronić swoje pragnienie zemsty... a i twój kompan uporczywie trzyma się czegoś, co może mu zaszkodzić - tym razem to niebieskooki spojrzał w twarz Kurokawy, szukając w niej zrozumienia dla swoich słów. Znalazł je... choć znalazł również przejmujący smutek.
-Nie tylko on - wymamrotał pod nosem Naito.
-Racja - potwierdził Mędrzec, nie dając chłopakowi nawet fałszywego pocieszenia.
     Rozeszli się w melancholii, w milczeniu. Jakby czyjeś słowa mogły zatrzymać potok myśli, w którym obydwaj zaczęli pływać z powodu odbytej rozmowy.
***
     -Dokąd teraz? - zapytał entuzjastycznie Kurokawa, gdy tylko cała piątka Madnessów znalazła się wewnątrz Strumienia, szybko oddalając od Domu. Rinji i Rikimaru wymienili porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechając się mimochodem. Dla nich pobyt w "świątyni" był katorgą, ale przynajmniej mieszkaniec Akashimy opuścił ją w lepszym nastroju. Tego samego nie dało się niestety powiedzieć o Tatsuyi, który nie odzywał się prawie wcale, obrażony na cały świat. Trzej nastolatkowie skrycie czekali na moment, w którym czempion wybuchnie, by móc w porę go powstrzymać. Nikt nie miał bowiem wątpliwości, że agresywny dziedzic Drugiego w końcu spróbuje się wyładować.
-Jakieś sto kilometrów na zachód od tamtej budy - burknął niechętnie Naizo, znudzony i przez to senny. Zapewne wynikało to z braku osób postronnych w jego najbliższym otoczeniu, ale mężczyzna w lekarskiej masce nie wyrządził żadnych szkód, gdy niepilnowany czekał na niższych rangą młodzieńców. -Konkretniej w Pasie Kotlin Monroya. Prowadzą tam prace wydobywcze, coś podobnego do kamieniołomu. Musimy się upewnić, że nie ma żadnych problemów, a linie zaopatrzeniowe łączące kotliny z Miracle City i mniejszymi miastami są bezpieczne - nawet tak niestabilny emocjonalnie człowiek, jak Senshoku potrafił sprawiać wrażenie ułożonego, gdy się na czymś skupiał. Kontrast był na tyle ogromny, że wzbudzał gorzki śmiech.
-Co takiego wydobywają? - spytał jeszcze Kurokawa, próbując dowiedzieć się czegoś więcej, by chociaż raz nie przypominać stereotypowego polskiego turysty.
-Heracleum - odparł Rikimaru, niczego w ten sposób nie wyjaśniając.
***
     Widok, jaki ukazał się podróżnikom mógł budzić - i rzeczywiście budził - bardzo skrajne emocje. Gdy piątka Madnessów po kolei wyskakiwała ze Strumienia, zaniżając pułap, daleko pod nimi malowały się ogromne, czarne okręgi. Z ich perspektywy przypominały one niemal bramy piekieł. Zdawać by się mogło, że kto raz wniknie w tę bezgraniczną czerń, na zawsze pożegna się ze światem. Nieco koślawe, koliste kształty ciągnęły się w stronę wznoszących się ponad oceany mgły, strzelistych gór, tworząc dość nieregularny szlak. Żadna z "dziur" nie znajdowała się dalej, niż półtora kilometra od swojej najbliższej "koleżanki", przez co z naprawdę dużej wysokości widziało się tylko czarną, grubą linię. Świst powietrza zagłuszał wszystko poza myślami, pozwalając spadającym członkom Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego na lepsze przyjrzenie się dołom. Dopiero jakieś sto metrów ponad linią gruntu nastolatkowie dostrzegli brylaste kontury wewnątrz "piekielnych bram", co zniwelowało niepokojące pierwsze wrażenie. Wylądowali kilka metrów przed krawędzią trzeciego w kolejności okręgu, na skalistym i jałowym, tylko gdzieniegdzie porośniętym chwastami podłożu.
     Mrok nie wypełniał całego krateru, jak początkowo sądzili młodzieńcy. Stanowił on tylko jego część, a dokładniej część kruczoczarnego, przypominającego onyks materiału. Tego samego, który Kurokawa widział już tak wiele razy, a z którego wykonana była twierdza Pierwszego, gitara Aigana, czy część turbin utrzymujących w powietrzu domy w Miracle City. Okrągła wyrwa w ziemi mieściła w swoim wnętrzu ogromne pokłady tajemniczego, gładkiego minerału, tworzącego skupiska o regularnych kształtach. Najczarniejsza materia, jaka kiedykolwiek ukazała się oczom Naito przypominała mozolnie rzeźbione posągi. Już na samym początku wyglądała ona na o wiele gładszą od jakiegokolwiek szkła... a przecież nie stworzyły jej ludzie ręce.
     Minerał w wielopoziomowej sieci bloczków "porastał" dno kotliny, a także boki leja. Przywodził nawet na myśl walcowe narośle na gałęziach widzianej w wiosce Gehenny. Dziesiątki, jeśli nie setki ludzi zwisały na linach z energii duchowej przyczepionych do krawędzi dziur. Do stóp każdego z nich przymocowane były workowate, przezroczyste rynienki. Tam właśnie spadały odłupane od skały macierzystej fragmenty namacalnej czerni. Odległość pomiędzy najbliższym robotnikiem, a gimnazjalistą była niestety zbyt duża, by ten drugi dostrzegł, jakim sposobem kruszono złoża.
-Witajcie - zawołał męski, tubalny głos. Od strony pobliskiej kotliny nadchodził przysadzisty, barczysty jegomość, którego włochate ręce eksponował biały, rozciągnięty przez zahartowane od znoju ciało podkoszulek. Mężczyzna o szerokiej szczęce i rzednących u czubka głowy, płowych włosach powitał ich dziarskim uśmiechem średnio domytych zębów. Kilkudniowy zarost na twarzy i ciągnąca się przez nią w pionie różowa szrama przywoływały przed oczy zebranych obraz stereotypowego drwala. Facet był jednak wyposażony inaczej, niż można się było spodziewać po drwalu. Na jego rękach znajdowały się bowiem swego rodzaju metalowe, skonstruowane z blaszanych płytek rękawice, grube i ewidentnie coś w sobie mieszczące. Na wewnętrznych częściach obu dłoni dało się ujrzeć metalowe okręgi, wewnątrz których widniały fioletowe, wypolerowane kryształy z mocy duchowej. Od każdej obręczy odchodziły cztery kabelki, wnikające gdzieś pod obudowami rękawic.
     -Witamy. Jesteśmy... - zaczął uprzejmie Naito, lecz już po chwili prawie wgniotło go w ziemię, gdy wyrywny robotnik "przyjaźnie" klepnął go w ramię. W pierwszej chwili Kurokawa nie wiedział co myśleć. W drugiej pomyślał, że chyba stracił rękę. Dopiero w trzeciej rozpoznał intencje faceta, gdy tylko ten zaśmiał się gwałtownym basem.
-Wiem, wiem. Szef mówił - odezwał się prosty chłop, zapewne brygadzista lub ktoś podobny. -Robicie przegląd, czy macie pytania? Pomogę, jeśli będę umiał - dodał jeszcze z szerokim uśmiechem. Niefrasobliwy mężczyzna ewidentnie nie traktował swojej pracy zbyt poważnie... albo przeszkadzały mu w tym procenty, ujawniające się poprzez czerwień na jego policzkach.
-Jakieś uwagi na temat wydobycia? Coś musiało się zmienić od ogłoszenia stanu wojennego... - rzucił natychmiast Senshoku, obojętnym głosem maskując swoją niechęć do pijanego prostaczka. Na plus zasługiwały jednak jego próby uspokojenia się. Naizo wykorzystywał obowiązek do obniżenia sobie ciśnienia, co okazywało się dobrą metodą działania. Jednocześnie jednak nie pozwalał nikomu innemu dojść do słowa, choć trzecioklasista uporczywie szukał swojej okazji.
-No w sumie... parę razy napatoczyły się jakieś chłystki, co to chciały pozabierać kamyki. Dostali po ryju raz, drugi, trzeci i już ich nie było! - wykrzyknął dumnie robotnik o szklistych, małych oczkach, krocząc ciężko obok zastępcy Generała... tuż przy krawędzi krateru. Czerwone oczy szatyna na chwilę zatrzymały się na kanciastej twarzy rozmówcy, jakby oceniając go pod względem bitewnym. Ocenę skwitowało aroganckie prychnięcie użytkownika gazu.
-I może jeszcze od CIEBIE dostali po ryju? - ukąsił zaczepnie młody mężczyzna, lecz jego starszy, włochaty i śmierdzący wódą towarzysz ewidentnie nie pojął sedna wypowiedzi. Zamiast tego pokazowo zagiął łokcie, eksponując swoje bicepsy... i ciążące na rękach, tajemnicze rękawice, w które zaopatrzeni byli prawie wszyscy "górnicy".
-Przypieprzysz takim tym, to ludy na dziesiątki kładziesz - zaśmiał się charczącym głosem, pękając z dumy. Zimna żądza mordu w oczach byłego Połykacza Grzechów skłoniła pijanego faceta do zmiany taktyki. Miast próbować być zabawnym, żylastą dłonią o rozmiarze rękawicy do baseballa sięgnął do kieszeni spodni. Nikogo nie zdziwiło, gdy ta sama ręka wynurzyła się z palcami zaciśniętymi na... metalowej manierce. Robotnik wyszczerzył zęby w lubieżnym uśmiechu, odkręcając kurek i wypełniając nozdrza zapachem alkoholu.
-Trzymaj. Chrzest bojowy po górniczemu! - zawołał robotnik, podstawiając "bukłak" pod sam nos Naizo... a przynajmniej tam, gdzie mężczyzna zdawał się mieć nos. Czwórka nastolatków wstrzymała oddech, widząc zajście. Wszyscy niemalże podskoczyli, gdy dłonie Vice-Generała delikatnie drgnęły, jakby ich właściciel zastanawiał się, czy nie powinien pozbawić pijaka życia. Atmosfera rozluźniła się dopiero wtedy, gdy zaciśnięte w pięści dłonie Senshoku schowały się w kieszeniach, a on sam prychnął ze wzgardą w kierunku domniemanego brygadzisty.
-Idę pogadać z szefem tego burdelu... - burknął pod nosem i nie wiadomo było, do kogo skierował swoje słowa. Bez większych wyjaśnień ruszył jednak do przodu, trącając barkiem potężnego górnika i zmierzając w stronę widniejącej kilkaset metrów dalej, niewielkiej budki, gdzie niechybnie stacjonował zwierzchnik niezdyscyplinowanego robola.
-Głupi jakiś. A chuj, wydoję sam - mruknął sam do siebie naburmuszony niechluj, udając się w tylko sobie znanym kierunku... całkiem zapomniawszy o tym, że jeszcze kilka chwil temu przyświecał mu jakiś cel. Nastolatkowie poczuli jednak bardziej ulgę, niż zawód.
-Schodzimy na dół? - zaproponował Kurokawa, wskazując na jedną z mniej stromych ścian krateru. -Skoro i tak musimy czekać na Naizo-san'a, moglibyśmy przy okazji się czegoś dowiedzieć - poparł swą propozycję walorami edukacyjnymi.
-Wszędzie, byle jak najdalej od tych dwóch... - westchnął Rinji, którego zdolności interpersonalne "ograniczały się" do ludzi względnie zdrowych na umyśle. Konieczność uważania na każdy ruch i każde słowo - która była zresztą nieodłącznym elementem towarzyszenia użytkownikowi gazu - niemiłosiernie nadwerężała zdrowie psychiczne białowłosego.
-Nie lubię zapachu wódki - dodał od siebie szermierz, co nie miało żadnego bezpośredniego związku z zagadnieniem, lecz zdecydowanie oznaczało zgodę. Demokratyczne głosowanie przerwał dopiero Tatsuya, gniewnie wyskakując do przodu.
-Zamknijcie to jebane kółko dyskusyjne i ruszcie dupy! - warknął groźnie, po raz kolejny wyprowadzony z równowagi. Wylądował z rękoma w kieszeniach na zboczu kotliny, wbijając pięty w rozpadające się, pochyłe podłoże. Jak można się było spodziewać po prawach fizyki, sprawiły one, że czempion zaczął powoli zjeżdżać na dół, zostawiając swoich towarzyszy w tyle. Na jego skalanej blizną na nosie twarzy wciąż malował się gniew. Odkąd bowiem opuścił Dom Mędrców, ani na chwilę nie mógł się powstrzymać przed marzeniami. Marzeniami o roztrzaskaniu czaszki pewnego czerwonookiego blondyna, któremu obiecał rewanż.

Koniec Rozdziału 135
Następnym razem: Krok naprzód