piątek, 1 lutego 2013

Rozdział 6: Dusza, która krzyczy



ROZDZIAŁ 6

     W niespełna trzy minuty, na miejscu Naito pojawiła się jakby całkowicie inna osoba. Czarnowłosy chłopak stał wyprostowany z odrobinę poobijanym ciałem i miejscami pobrudzonymi ubraniami. Już nie pochylał głowy w strachu i niepewności. Nie gapił się już na własne buty, a spoglądał pewnie przed siebie. Jego oddech stabilizował się coraz bardziej z sekundy na sekundę, a uczucie bólu niespodziewanie wyparowało, jakby coś otępiło mu nerwy. W zielonych oczach, wcześniej mokrych od łez, teraz malowało się coś wzniosłego, inspirującego... wręcz bijącego swoistą wyższością.
KAŻDY MA SWOJEGO ANIOŁA STRÓŻA. WIDZĄ GO JEDNAK TYLKO CI, KTÓRZY NIE NEGUJĄ JEGO ISTNIENIA W CHOĆBY NAJMNIEJSZYM STOPNIU. A NAWET WTEDY BYWA, ŻE AŻ DO OSTATNICH CHWIL SWEGO ŻYCIA, NIE MAJĄ POJĘCIA, KTO LUB CO NIM BYŁO...
     Kroczył dumnie, niczym król całego świata, stawiając kroki zamaszyste, acz rozważne. Już nie uginał się pod swoim własnym ciężarem. Nawet brudna, cuchnąca breja, nazywana wodą w tym obskurnym miejscu zdawała się uspokajać. Miast gniewnie warczeć, gryząc nogi wystrzeliwanymi spod jej tafli kroplami, niemalże "zasnęła". Trójgłowy pies zawarczał nagle, gdy jego i stojącego pięć metrów za nim nastolatka przestała dzielić bariera zapachowa. W jednej chwili zdążył się obrócić i łypnąć nań złowieszczo wszystkimi parami oczu. Kurokawa pozostał niewzruszony.
-Przez całe życie się chowałem. Uciekałem pod klosz zawsze, gdy tylko spotykało mnie coś, z czym nie umiałem sobie poradzić. Przez całe życie nie nauczyłem się niczego ważnego z wyjątkiem jednej rzeczy... "Choćby nie wiem, jak wiele cię pozbawiono, nikt nigdy nie odbierze ci tego, kim jesteś". Tak to leciało, prawda? Shiro... To zabawne. Chodzę do szkoły od dziewięciu lat, a mimo wszystko najważniejszego dowiaduję się z innych źródeł - uśmiechnął się nagle promieniście, po raz pierwszy od wielu tygodni, mrużąc przy tym oczy w typowy dla siebie, serdeczny sposób. Tymczasem kolejne, ostatnie już, jak się zdawało, chóralne wycie przeniknęło całą, wytworzoną przez tajemniczego osobnika przestrzeń. Wściekłe zwierzę wręcz toczyło pianę ze zmierzwionej szczeciny na pyskach. Wytrzeszczało gały, jakby miało wściekliznę, gniewnie tarło zębami o zęby, sprawiając wrażenie rzeźnika, ostrzącego swój tasak. Sierść na grzbiecie jeżyła się złowrogo, niby wielki las iglasty na zboczach ruchomej góry.
-Heh, dziwne... Wcale się nie boję. Jeszcze parę godzin temu pociłem się, jak świnia, widząc Taigo, a teraz? Zachowuję zimną krew, stojąc na przeciw potwora, który prawdopodobnie mógłby mnie zabić jednym kłapnięciem szczęk. Może to Jej zasługa? Ale kim ona właściwie była? Nawet mi się nie przedstawiła, ale jej włosy... Pewnie tylko mi się wydawało, ale one chyba były... różowe. Zasadniczo wiele nastolatek, które spotykam po drodze do szkoły farbuje włosy...
-Ahahahahaha! O czym ja myślę! - nagle wybuchł śmiechem. Przez chwilę pomyślał, że pęknięte żebro zaraz przebije mu płuca, lecz on nawet nie poczuł jakiegokolwiek bólu. W jednej chwili, jak po dotknięciu magiczną różdżką, "Cerber" rzucił się do przodu. Grudy błota wystrzeliły w powietrze pod naporem potężnych, umięśnionych łap. Potwór wyglądał, jakby nie tyle biegł, co po prostu leciał. Niczym anioł śmierci, zstępując z nieba na pogańskie ziemie.
-Kim ja jestem, hm? Jestem synem mojej matki i bratem mojej siostry. Dlatego mam obowiązek trwać przy nich, wspierać je, choćby nie wiem co. Nie wolno mi tak po prostu odejść, dopóki nie spełnię swojej powinności. Heh, gdzie ja o tym czytałem? To było... Niech to! Zapomniałem tytułu... 
     Dopadł doń z niezwykłą szybkością, ostatni raz lądując w błocie i odbijając się od niego, wywołując brunatny deszcz szlamu. Środkowy pysk rozwarł się szeroko, niby szczęka anakondy, obnażając rzędy długich, brudnych kłów. Gardło potwora zalepiała ciemność, wręcz poetycko podkreślając bezkres jego dzikości. Naito westchnął lekko, cofając do tyłu łokcie, niczym mistrzowie sztuk walki w japońskich filmach, które oglądał. Ze stoickim spokojem przymknął oczy. Powieki opadały wolno, jednocześnie z zamykającą się szczęką psa. 
     Kurokawa zachwiał się minimalnie, kiedy ostre, jak brzytwy zębiska zatopiły się w mięsie. Stwór wgryzł się prosto w prawy bark gimnazjalisty, nie wywierając na nim żadnego wrażenia. W istocie, zielonooki wcale nie czuł bólu. Poczuł za to strużki krwi, cieknące po przebitej skórze, jak i po powierzchni odzienia. Czarnowłosy w końcu przyjrzał się obrazowi przerażającego potwora, którego przekrwawione oczy świdrowały go morderczym spojrzeniem. Mimo wszystko nastolatkowi wydawało się, że wyczuł w agresorze pewien rodzaj zaskoczenia.
-Nie... Od tej chwili... nie masz najmniejszych szans... by mnie pokonać! - podniósł głos Kurokawa ze śmiertelną powagą w nim zawartą. W jego wyglądzie nastąpiła pewna zmiana. Mięśnie napięły się nieznacznie, jakby przygotowywały się do jednoczesnego ruchu. W zielonych oczach pojawił się tajemniczy błysk. Niewyjaśnionego pochodzenia aura otoczyła gimnazjalistę. Postawa szatyna wywierała odczuwalną presję. Uścisk szczęk bestii minimalnie zelżał, a dwa pozostałe pyski zamarły tuż przed ugryzieniem. Osoba postronna zauważyłaby, jak zarys sylwetki Naito zaczyna się zamazywać, staje się nierówny, jasny. Zupełnie, jakby jego ciało otoczyła ledwie widoczna, przylegająca do skóry bańka. Mieszkaniec Akashimy zacisnął nagle prawą pięść, by nareszcie wyrzucić wysuniętą do tyłu rękę ku paszczy napastnika. Wbił się prosto w podbródek maszkary z niesamowitą wręcz, nieludzką siłą.
     Stwór zaskomlał przez chwilę, nim uderzenie oderwało go od barku chłopaka, jednocześnie łamiąc kilka kłów, które to pozostały w skórze. Uniósł się w powietrze co najmniej na trzy metry, a impet ciosu wyniósł go do tyłu na co najmniej pięć. Upiorny ogar uderzył na koniec grzbietem w solidne, stare drzewo, zsuwając się po nim w błotnistą, cuchnącą papkę. Pies przestał się ruszać. Jedna z jego głów wydawała się "nieprzytomna", a reszta najwyraźniej nie mogła poruszać ciałem bez jej pomocy. Miast tego obydwie poczęły wyć wniebogłosy, kierując swoje ujadanie w stronę Naita. Tymczasem chłopak wyglądał, jak w jakimś transie. Nie mając przed sobą żadnego niebezpieczeństwa, zatrzymał się w jednym miejscu, zastygając w bezruchu. 
     Wszystko roztrzaskało się, niczym pęknięta szyba. Cała przestrzeń, jeszcze kilka chwil wcześniej stworzona z nicości. Niebo dosłownie runęło w kawałkach, niby spadający witraż. Drobinki z drzew zawirowały w próżni, mieszając się ze szklistymi fragmentami podłoża. W tej nieprzebranej lawinie szkła spoczywał w milczeniu Naito, niby zamrożony w czasie i przestrzeni. A wtem spomiędzy odłamków wynurzył się ów zakapturzony osobnik w bandażach, pochylając nad pokonanym pupilem. Z jego rękawa wystrzelił srebrny łańcuch, uczepiając się ćwiekowanej, skórzanej obroży. "Kapturnik" powstał, wyciągając dłoń w stronę zwycięzcy pojedynku. 
-Idź. Zaprawdę jesteś godny, by nazywać się Madnessem... - zawołały miliony głosów w jednym momencie, a chłopak utracił ostrość widzenia, choć i tak nie był tego świadomy. Jego wzrok przesłoniła ciemność, pożerając go na raz, w całości, jak wygłodniały rekin.
***
     Na wysokim, stożkowatym klifie siedział odziany w ciemnofioletowy płaszcz mężczyzna. Krzyżując nogi, jak na tureckim kazaniu, spoglądał w eter, choć w rzeczywistości nie na nim skupiał swój wzrok. Osobnika tego otaczała narysowana na ziemi obręcz. Do wnętrza jej pierścienia wpisane były skomplikowane i trudne do zrozumienia znaki runiczne. Cały rysunek jaśniał fioletowym światłem, unosząc w powietrze drobinki kurzu. Tymczasem umysł siedzącego przebijał się przez ogromne połacie terenów, niczym dalekosiężny sonar, poszukując tylko sobie znanych zjawisk. Po kilku minutach milczenia opuścił wzrok, zaprzestając koncentracji. Miast tego skierował się do kogoś innego, stojącego za nim, ukrytego w mroku. W końcu panowała noc, a czarne niebo przecinał jedynie sierp półksiężyca i kilkanaście słabo widocznych gwiazd.
-Wygląda na to, że mamy nowego gościa - rzekł mężczyzna, poprawiając głęboki kaptur na głowie. Wtem ktoś zachichotał złowieszczo przez zaciśnięte zęby.
-Nareszcie! Długo to trwało. Idę, mam dosyć czekania! - wykrzyknął z entuzjazmem ów "ktoś". Jego głos sprawiał wrażenie, jakby należał do człowieka bardzo młodego, wręcz nastolatka. Tenże właśnie chłopak już miał zamiar wyjść z cienia i opuścić swojego towarzysza, gdy nagle...
-Nie... Mam zamiar udać się tam osobiście - ozwał się trzeci głos. Głęboki, przenikliwy i spokojny, jednak na swój sposób przerażający, nie znający sprzeciwu i nie akceptujący go. Na dźwięk tego głosu cień nastolatka natychmiast cofnął się o krok, a mężczyzna w fiolecie skłonił się nisko.
-Jak sobie życzysz, panie... - odparli chórem młodzieniec oraz zakapturzony.
BO LUDZIE TO DZIWNE STWORZENIA. CHCĄ BYĆ NIEZALEŻNE I NAJLEPSZE, A MIMO TO CHOWAJĄ SIĘ W CIENIU POTĘŻNIEJSZYCH OD SIEBIE DLA POCZUCIA BEZPIECZEŃSTWA. GDZIE TU SENS I LOGIKA? CZY OBOJE ZDECYDOWALI SIĘ SCHRONIĆ W CIENIU NIEPEWNOŚCI?
***
    Nagle, znikąd otworzył oczy w zupełnie obcym miejscu. Siedział na zimnej, martwej, stwardniałej ziemi, czysty, cały i zdrowy. Po spotkaniu z upiorem w bezkresnej pustce nie pozostał żaden ślad. 
-Co? Co to za miejsce? - Naito był niebywale zaskoczony i nieco zdezorientowany. Wyparowało wszystko. Jego wcześniejsza pewność siebie, odporność i opanowanie. Wrócił dawny on w całej swojej okazałości. Chłopak podniósł się natychmiast. Odetchnął z ulgą, gdy nie poczuł bólu.
-Hej! Jest tu ktoś? Gdzie jestem? Co tutaj robię? Czy ktokolwiek mnie słyszy? - jego roztrzęsiony głos odbił się echem. Mógł jednak dokładnie rozejrzeć się dokoła. Krajobraz dokoła niego przygnębiał. Zielonooki dostrzegał jedynie pustkowia. Wyschniętą, spaloną słońcem glebę, której końca nie było widać. Nad horyzontem pojawiało się powoli słońce, zalewając okolicę światłem. Gdzieniegdzie dało się dostrzec większe, czy mniejsze skały lub klify. Największą jednak uwagę przykuwały... ruiny. Ruiny dziesiątek starych, zniszczonych budowli. Niektóre zdążyły się poprzewracać, część wystawała już tylko spod grubej warstwy ziemi. Zbudowane z kamienia, jakiego chłopak jeszcze nigdy nie widział. Kamień ten bowiem był czarny, jak noc i gładki, jak lustro. Kolejne odkrycie gimnazjalisty całkiem wyprowadziło go z równowagi. W oddali, wśród skał, dostrzegł zbliżającą się w jego kierunku ciemną postać, kroczącą ze spokojem i pewnością. Nastolatek nie umiał tego wytłumaczyć, ale wyższość, jaka biła z postawy wędrowca sprawiała, że miał ochotę zapaść się pod ziemię, schować pod jakimś kamieniem.
Nie miał jednak pojęcia, kogo przyjdzie mu spotkać ani jak poważna była sytuacja, w jakiej się znajdował...

Koniec Rozdziału 6
Następnym razem: Połykacz Grzechów - Bachir 

3 komentarze:

  1. Robi się coraz ciekawiej. Naito uzyskuje tajemniczą moc. Już wyobrażam sobie jak będzie potem walczył. Moją uwagę przykuli ci nieznani "koledzy" zakapturzonego pana ze schroniska dla cerberów.
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No lekko się w tym ostatnim przypadku mylisz, ale nie mogę wyprowadzić cię z błędu, ponieważ chcę ci oszczędzić spoilerów. Tym niemniej jednak powinieneś wywnioskować, co i jak już wkrótce ^^

      Usuń
    2. Oj oj oj! Aleś mnie teraz zaciekawił ;)

      Usuń