czwartek, 21 lutego 2013

Rozdział 7: Połykacz Grzechów - Bachir



ROZDZIAŁ 7

     -Kto to jest? Czy to aby na pewno człowiek? Po ostatniej przygodzie nie mogę być niczego pewnym... - tylko ta jedna myśl przefrunęła przez głowę Naito, który ze zdenerwowaniem spoglądał w dal, próbując wnikliwiej przyjrzeć się sylwetce... kogoś. Cień nieznajomego, zbliżający się powoli, acz bez lęku, "powiewał" na wietrze. Kurokawa był już prawie pewny, że przybysz nosił coś na wzór płaszczu. W miarę, jak postać pokonywała kolejne metry dzielącej ich drogi, odrywając się od linii horyzontalnej, szatyn odczuwał coraz większy niepokój.
-Co powinienem zrobić? Uciekać? To brzmi logicznie. W końcu nie wiem, co mnie czeka, jeśli zostanę. Ale z drugiej strony, nie mam nawet pojęcia, gdzie jestem. Ta osoba zapewne lepiej zna okoliczne tereny. Myśl, Naito, myśl! Dookoła tylko pustkowia, niewiele skał, prawie żadnej roślinności. Nie mam się gdzie schować! - zielonooki próbował wykorzystać ostatnie chwile jego w miarę trzeźwego myślenia. Zdawał sobie jednak sprawę, że zaraz jak zwykle straci nad sobą panowanie. Kroki postaci dało się już powoli słyszeć, głównie dzięki wstrzymanemu oddechowi gimnazjalisty. Czarnowłosy był już prawie pewny, że zbliża się do niego jakiś mężczyzna, co wywnioskował po barczystej, potężnej sylwetce.
-Zaraz tu będzie... - zielonooki przełknął głośno ślinę, uginając lekko nogi w kolanach. Mimowolnie, ze strachu. Presja, która biła z tajemniczej postaci, nakazywała mu szczególną ostrożność. Zaczął się pocić, adrenalina zadziałała kilka sekund później. Napięte mięśnie oczekiwały spotkania. Ale nie doczekały się. Źrenice nastolatka z największym zaskoczeniem zaobserwowały, jak ciało przybysza rozpływa się w powietrzu, czemu towarzyszył intensywny blask. Promień światła zakuł Kurokawę w spojówki, na chwilę zaburzając ostrość widzenia. Wtem makabryczny wręcz dreszcz przebiegł po jego plecach na dźwięk męskiego głosu:
-Za tobą... - głos był silny, niechybnie należał do osobnika o niezachwianej osobowości. Jednocześnie jednak zachowywał enigmatyczny spokój i podniosłość. Młodzieniec odruchowo rzucił się do przodu, w locie obracając o 180 stopni, nie otwierając nawet bolących oczu. Jak to jednak miał w zwyczaju, zakopawszy się jedną stopą w żwirze, Naito runął na plecy, by w końcu uchylić powieki.
     Na fragmencie zrujnowanego, dwumetrowego muru z widzianego już wcześniej czarnego tworzywa, siedział stosunkowo młody mężczyzna. Nie mógł mieć więcej, niż trzydzieści lat, jednak jego wygląd był mylący. Mianowicie ów osobnik miał ciemną, mulacką karnację. Dobrze wyrobione mięśnie, zapewne wskutek wieloletniego treningu, niemal jaśniały w promieniach wschodzącego słońca. Na tym jednak nie kończyły się niespodzianki. Ten właśnie grecki Adonis posiadał białe, jak śnieg, średniej długości włosy, zaczesane skrupulatnie do tyłu. Ze złotych oczu biło niewyjaśnione zainteresowanie osobą Kurokawy. Mężczyzna miał na sobie czarny, futrzany płaszcz, rozpięty w taki sposób, by ukazywać niewzruszony tors. Grafitowe, dość wąskie spodnie i eleganckie mokasyny dopełniały całości.
-K... Kim jesteś?! - krzyknął przerażony gimnazjalista. Nieco głośniej, niż powinien, ale nie kontrolował się przez nadmiar emocji. Mulat wbił w niego wzrok, lustrując postawę chłopaka. 
-Bachir... Możesz mi mówić Bachir. Przyszedłem się przywitać - wyrzekł w końcu potężnym głosem. Naito sam nie wiedział dlaczego, ale wyczuł pewną jadowitość w ostatnim zdaniu ciemnego albinosa. Długo zbierał się w sobie, by zadać kolejne pytanie. Czuł jednak, że póki co był bezpieczny. Nie wydawało mu się, by mężczyzna żywił wobec niego złe zamiary.
-Przywitać? Jak to? Gdzie ja właściwie jestem? - ciemnoskóry zaśmiał się delikatnie, wymachując w powietrzu prawą stopą. Jego śmiech był tak przerażająco "normalny". Wręcz zbyt spokojny, zbyt jednostajny. Mieszkaniec Akashimy po raz kolejny przełknął ślinę.
-No tak... Ty przecież o niczym nie wiesz, chłopcze. Ty, który żywy opuściłeś Czyściec, nie masz pojęcia, dokąd cię z niego odesłano - przenikliwie złote, chłodne oczy sprawdzały reakcję nastolatka na wypowiadane słowa. Bachir chciał prowokować, chciał badać. Ale nie kłamał. Nie krył się z faktem, iż od początku mówił prawdę.
CZASEM NIE MAMY WPŁYWU NA NIC, CO DZIEJE SIĘ WOKÓŁ NAS. JESTEŚMY PRZEZ TO WŚCIEKLI. ROZGNIEWANI NA CAŁY ŚWIAT. I KIEDY TUPIEMY NÓŻKĄ W PODŁOGĘ, NICZYM ROZKAPRYSZONE DZIECKO, NIE JESTEŚMY W STANIE DOSTRZEC, ŻE POŁOWA ŻYCIA PRZELAŁA SIĘ NAM MIĘDZY PALCAMI...
     Kurokawa rozdziawił szeroko usta. Czuł jednocześnie, jak drży mu żuchwa, niby huśtana zimnymi wiatrami. Pobladł nieznacznie, choć powinien się tego wszystkiego spodziewać. Tak po prawdzie, podświadomie zdawał sobie sprawę z tego, że nie żył, jednak przyzwyczajenia wygrywały z rozumem. A nadzieja wygrała z rozsądkiem, prowadząc dalej na manowce swego głupiego syna.
-Chcesz powiedzieć, że... ten facet z bandażami... i pies... cały ten pojedynek... To wszystko... Czy ja naprawdę nie żyję? - i rozpłakał się po raz kolejny, jak dziecko. Nigdy nie radził sobie z emocjami, ale to była jedna z tych chwil, gdy nie mógł od nich uciec. Bo gdzie mogą uciec martwi?
-Tak. Ale przeszedłeś test Strażnika. To niezawodny znak, że masz w sobie coś wartościowego, nawet jeśli z zewnątrz wyglądasz na słabowitego wymoczka. Myślę, że... jesteś wart, bym odpowiedział na twoje pytanie - Bachir zeskoczył gibko na twardy grunt, prawie bezszelestnie. Gestem zmusił gimnazjalistę do powstania na równe nogi. Ten zaś nie miał pojęcia, jak to się stało. Zdał sobie sprawę, że zrobił to całkowicie bezwolnie. Bezwolnie również przestał płakać, choć jego ciało bardzo tego chciało.
-Ziemia pod twoimi stopami to ziemia niczyja, a zarazem należąca do wszystkich. To właśnie do tego miejsca trafia po śmierci dusza każdej osoby, która wydostała się z Czyśćca. Obecnie żyje tutaj ledwie pięć miliardów dusz, z czego niewiele ponad jedną setną ma jakąkolwiek wartość społeczną. Mówię tu rzecz jasna o tak zwanych "cywilach" - osobach, które postanowiły do samego końca pozostać słabe i bezbronne, licząc na ochronę. Pozostali to z kolei "Madnessi". Nazywamy tak dusze, które poprzez trening i nieustanne poszerzanie swoich horyzontów, rozwijają się fizycznie, jak i psychicznie, powiększając własną siłę... - Bachir przemawiał z pasją. Gdy mówił, w jego oczach płonęły iskry, a słowa prawie wyrywały się na powierzchni mózgu słuchacza. Mulat miał w sobie ducha przywódcy.
-"Madness"... - przerwał szatyn, uspokojony przez aurę, jak i słowa rozmówcy. -On nazwał mnie tak samo. Człowiek w bandażach. Nazwał mnie też szaleńcem. O co mu chodziło? - artykulacja zielonookiego była jasna, klarowna, nie zakłócona płaczem. Jakby to nie on przemawiał. Sam potem zachodził w głowę, jak do tego doszło.
-Zanim rozpoczną walkę o przeżycie, dusze są sprawdzane przez Strażnika. Nazywa się to Miazmatem Życia. Strażnik przegląda całe życie i wszystkie wspomnienia z egzystencji zmarłego, a także cudze opinie o tejże. Szczególną uwagę poświęca śmierci. Zmarłego nazywa się szaleńcem, jeśli zginął w sposób nienaturalny, wręcz szalony, lecz niezależny od niego samego. Takim szaleńcem byłby na przykład zastrzelony przez bandytę policjant. W przypadku takiej śmierci, walka o przeżycie staje się o wiele łatwiejsza - nawał informacji spadał na barki nastolatka, nachalnie wsiąkając mu w pamięć.
-Nie mówisz mi tego wszystkiego bez powodu, prawda? - zwrócił na to uwagę Kurokawa, uważnie przyglądając się białym włosom Mulata. Nie mógł się im nadziwić.
-Hah... Jednak nie jesteś aż tak naiwny, na jakiego wyglądasz. Istotnie, mam powód... - Bachir postąpił o krok do przodu, rozkładając szeroko ręce, niczym mesjasz, błogosławiący maluczkich. Napawał się odcieniem nieba, łapczywie pochłaniając oczyma promienie słońca, jakby w ogóle nie przeszkadzał mu silny blask. 
-Nikt przy zdrowych zmysłach nie prowadzi samotnego żywota jako Madness. W grupie jest się bezpieczniejszym, silniejszym, bogatszym. W naszym świecie wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Trzeba tylko umieć po to sięgnąć. Tam, gdzie jedni boją się udać, ze względu na ich znikomą moralność, czy etykę, my znajdujemy swój Eden. Jesteśmy Połykaczami Grzechów. Korzystamy z tego, co jest w zasięgu naszych rąk. Chcesz pieniędzy? Z nami je zdobędziesz. Chcesz władzy? Posiądziesz ją, będąc wśród nas. Chcesz siły? Zdobądź ją od nas. Chcesz bezpieczeństwa? Zapewnimy ci je. Dołącz do nas, chłopcze. Nie każdemu składam osobiście taką propozycję. Możesz mieć wszystko, czego zapragniesz, jeśli staniesz się jednym z nas... - jego duch tańczył, tańczył i śpiewał, wył, niczym wataha wilków. Mówił poważnie, mówił szczerze, był pewien swego, pewien triumfu. Najprawdziwszy przywódca.
-Nie - odparł krótko chłopak. W jednej chwili tajemnicza presja przestała trzymać go na nogach. Mógł znów upaść na plecy, znów zalać się falą niepokoju. Białowłosy spojrzał na niego chłodno.
-Nie? - spytał z ogromnym żalem.
-Nie. Jedyne, czego chcę to wrócić do domu. Nic więcej mnie nie obchodzi. Nie wiem, co mi przed chwilą zrobiłeś. Nie rozumiem, o co chodzi z tym całym Strażnikiem, czy twoją bandą. Chcę tylko być z tymi, dla których jestem naprawdę ważny. Pozwól mi wrócić tam, skąd przybyłem. Przepraszam, jeżeli cię zawiodłem - śmiertelnie poważny. Choć wyrwał się spod kontroli, szatyn był śmiertelnie poważny. Zupełnie, jak podczas tej krótkiej walki z Cerberem.
-Jak sobie życzysz. Wrócisz do domu, jeśli taka jest twoja wola. Moja oferta jest jednak nadal aktualna. Chcesz tego, czy nie, stałeś się już Madnessem. Nie możesz wyrwać z siebie tego, kim jesteś. I już niedługo być może zmienisz zdanie. A gdy tak się stanie, powiedz to. Otwarcie przyznaj, za kim chcesz podążać... a znajdziesz nas. Do zobaczenia, chłopcze - Bachira nie zaskoczyła odmowa. Wcale się tym nie przejął. Dalej pozostał niewzruszony. Nawet, gdy rozbłysnął potężnym blaskiem, oślepiając leżącego nastolatka. A potem przestał być widoczny...
CZŁOWIEK TO BARDZO UPARTE STWORZENIE. NIE SŁUCHA CUDZEGO GŁOSU. NIE SŁUCHA GŁOSU ROZSĄDKU. NIE SŁUCHA GŁOSU BOGA. NA DOBRĄ SPRAWĘ MÓGŁBY NARODZIĆ SIĘ GŁUCHYM. BO NAWET WTEDY SŁYSZY I SŁUCHA GŁOSU SWOJEGO SERCA...
***
     Znowu niebo. Tym razem jednak jego niebo. Niebo, słońce i chmury nad Akashimą. Ostatnie oznaki niedawnego deszczu, delikatnie zarysowana, niknąca tęcza. Naito leżał na plecach, na dachu dwupiętrowego bloku. Z czułością patrzył w okno boga, uśmiechając się sam do siebie. Nie miał bladego pojęcia, że koniec jego problemów jeszcze nie nastał. Wiedział jednak o tym, że natenczas nie musiał się nimi przejmować.
-Wróciłem - wyszczerzył białe ząbki z cichym chichotem.

Koniec Rozdziału 7
Następnym razem: Na świecie, lecz nie dla świata

5 komentarzy:

  1. Ale ten Bachir jest fajny! I ta jego umiejętność niczym Itachiego z Naruto! A ten pomysł z ziemią niczyją i połykaczami grzechòw bardzo ciekawy!
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że będę miał jeszcze jakieś ciekawe pomysły ;)

      Pozdrawiam również ^^

      Usuń
    2. No wiadomo! W końcu to dopiero początek a patrząc po profesjonaliźmie z jakim piszesz wierzę, że fajne pomysły ładnie rozłożyłeś na całą historię ;)

      Usuń
  2. Rewelacja, przyznam. Troche jak reverse engineering, uwielbiam budowac opowiesc z fragmentow, wyprzedzajac narracje XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również lubię teoretyzować przy braku twardych faktów ^^

      Usuń