piątek, 8 marca 2013

Rozdział 8: Na świecie, lecz nie dla świata

ROZDZIAŁ 8

     Naito klęczał na brzegu płaskiego dachu, ze strachem przełykając ślinę ilekroć spojrzał w dół. I pomyśleć, że jeszcze chwilę wcześniej cieszył się z powrotu do normalnego świata. Wąskie policzki pobladły na samą myśl o upadku z tej wysokości, choć nie była ona wcale zbyt duża.
-Co robić, co robić? - denerwował się niesamodzielny nastolatek, aż w końcu niekontrolowane ruchy rąk zmusiły go do otarcia się o zawartość swojej kieszeni. Z niesamowitą euforią wyczuł znajomy kształt, kształt telefonu komórkowego. Natychmiast wyciągnął komunikator, drżąc przy tym nieco. Z trudem zdołał wprowadzić pierwszy numer, jaki przyszedł mu do głowy, po czym przyłożył komórkę do ucha.
-Komenda Straży Pożarnej "Akashima", słucham? - rozległ się tubalny, męski głos, dobiegający z wnętrza słuchawki. Okrzyk radości Kurokawy został mimo wszystko zatrzymany w jego umyśle.
-Ha...halo? Tutaj Kurokawa Naito. Utknąłem na dachu budynku przy ulicy... - zaczął dość niepewnie szatyn, jednak niespodziewanie mu przerwano.
-Halo? Jesteśmy gotowi przyjąć zgłoszenie... - niecierpliwił się nieznajomy mężczyzna.
-Że co? Nie mówcie, że... nie słyszy mnie? - gimnazjalista wytrzeszczył oczy.
-Tu Kurokawa Naito! Potrzebuję pomocy! - krzyknął w ostatnim geście desperacji młodzieniec.
-Jest tam kto? Halo! - powtórzył głos, po czym kilka sekund później odłożył słuchawkę.
-Cholera! - wrzasnął wściekły Naito, uderzając telefonem o krawędź dachu. Nieszczęśliwie jego ręce były tak spocone ze zdenerwowania, że komórka wyśliznęła mu się, upadając na obsuniętą nieco rynnę. Pech nastolatka nie miał końca.
-O nie... Coraz gorzej - stwierdził piskliwie chłopak, łapiąc się za głowę. Z przerażeniem przyjrzał się metalowemu korytu. Nawet on zauważył, że znajdowało się ono prawie pół metra niżej, niż powinno, zapewne wskutek "mało pieczołowitego" wykonania. Tak, czy inaczej Kurokawa prawie natychmiast doszedł do wniosku, że rynna spadnie pod wpływem większego ciężaru.
-Z drugiej strony... - zaczął swój monolog, jakby oczekiwał aktywnego słuchania. -...mama byłaby wściekła, gdybym stracił telefon. Był całkiem drogi... a my przecież nie jesteśmy miliarderami... Niech to szlag! - krzyknął ostatecznie zielonooki, przysuwając się do samego gzymsu na kolanach. Bał się wstać, bo trząsł się tak, że mógł w każdej chwili zlecieć z dachu, gdyby to zrobił. Zaparłszy się o wystający fragment budynku, przełknął głośno ślinę i zanurkował połową ciała w dół.
     Gdy spojrzał z tej perspektywy na chodnik, zrobiło mu się niedobrze. Natychmiast poczuł zawroty głowy i mało brakowało, a spadłby w dół. Na szczęście jedną ręką podparł się o metalową blachę, by drugą sięgnąć zaraz po leżącą nań komórkę. Powoli, milimetr za milimetrem, jakby przeprowadzał operację na otwartym sercu. Niepewnym ruchem palców objął plastikową obudowę. Już miał wciągnąć się z powrotem na dach, gdy nagle ciężar jego własnej, opartej o rynnę dłoni, wyrwał zardzewiały zawias. Z głośnym skrzypnięciem, w jednej chwili blacha na całej szerokości budynku odpadła, jak tynk ze ściany. Nieprzygotowany na tego typu ewentualność Naito nie zdołał złapać równowagi. Niekontrolowanym ruchem przeszył powietrze.
-Kusso! - tylko to jedno słowo przeszło mu przez myśl w ułamku sekundy. Czas, jak to zwykle bywa w takich momentach, zaczął się niemiłosiernie wydłużać. Krzyk, jaki wydobył się z ust gimnazjalisty, rozszedł się po całym blokowisku, by ponownie wrócić do jego skromnej osoby.
-Zginę... Kurwa... Ja naprawdę zginę... - zacisnął mocno zęby, po czym zamknął z całej siły powieki, by nie widzieć swego upadku. Celował prosto w chodnik, niemalże czubkiem głowy, jakby wykonywał skok do basenu. Niestety prawda była całkiem inna.
     Bum! Naito poczuł, jak czubek jego chwalebnego czerepu zderza się z zimnym, twardym podłożem. Ku jego zdziwieniu jednak wcale nie urwał mu się film. Nie doświadczył też żadnego rodzaju bólu. Najzwyczajniej upadł na plecy, przez kilka sekund leżąc z zamkniętymi oczyma. Bał się je otworzyć. Nie wierzył we własne szczęście, którego ogrom wydał mu się nierealny.
-Może to tylko zwidy? Może ja już umarłem? - chłopak od zawsze miał tendencje do zadawania pytań tak "głębokich", że aż żałosnych. W końcu jednak usłyszał czyjś głos, a także strzępy żwawej rozmowy kilku osób. Chcąc, nie chcąc uchylił powieki, dostrzegając zbiegowisko ludzi dookoła niego. Minęło kilka chwil, nim zaczął rozumieć słowa. Szok robił swoje.
ALE CZYM WŁAŚCIWIE JEST ŚMIERĆ? CZY TO KONIEC NASZEJ EGZYSTENCJI NA TYM ŚWIECIE I POCZĄTEK W INNYM? CZY TO WIECZNA NICOŚĆ I ZAPOMNIENIE? A MOŻE JEDYNIE POCZĄTEK NOWEGO ROZDZIAŁU NASZEJ HISTORII? NIE WIEMY. WIĘC JAK KTOŚ MOŻE MÓWIĆ NAM, CO POWINNIŚMY CZYNIĆ, BY UNIKNĄĆ ŚMIERCI? CZY WOLNO NAM UCZYĆ INNYCH ROBIĆ COŚ, CZEGO SAMI NIE UMIEMY?
      Kurokawa podniósł się do pozycji półleżącej, patrząc na wszystkich zdezorientowany. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że tym wszystkim ludziom chodziło o jego upadek. Bo patrzyli oni całkowicie gdzie indziej. Mógłby powiedzieć, że wręcz "przez niego", niezależnie od tego, jak dziwnie by to zabrzmiało. A tak właśnie było.
-Zapadło się! Pękło bez żadnego powodu? Dziwne. Duchy, mówię wam, to duchy! Kim ty w ogóle jesteś? Przepuśćcie mnie, też chcę zobaczyć! - mieszanina różnych głosów o różnych barwach przetoczyła się przez uszy szatyna. W większości dostrzegał osoby stosunkowo młode, zapewne z pobliskiego liceum. Nie to jednak zdziwiło go najbardziej. Uczynił to fakt, że niespodziewanie jakaś nieznajoma dziewczyna... przeszyła go ręką. Jej dłoń dosłownie przeniknęła przez ciało nastolatka, nie pozostawiając po sobie żadnego odczucia, jakby nic w tym miejscu nie było.
-Aaaach! - krzyknął natychmiast przerażony zielonooki, machinalnie odpychając się nogami do tyłu. Zrobił to odruchowo, nie myśląc zbyt wiele. Ostatecznie jednak właśnie dzięki temu ujrzał powód, dla którego zebrali się tu ci wszyscy ludzie. W chodniku, tej samej zimnej i twardej masie, co chwilę wcześniej, wyżłobiony został niewielki krater, od którego odchodziły rozgałęziające się pęknięcia. 
-Czy to... ja to zrobiłem? Ale jakim cudem nadal żyję po takim upadku? W ogóle... Ci ludzie mnie nie widzą? To znaczy, że ja... - gimnazjalista rozpoczął proces myślowy.
-Nie żyjesz? - dokończył za niego czyjś głos, dobiegający zza pleców chłopaka. Strachliwy chudzielec momentalnie wykonał szybki sus przed siebie, robiąc to na tyle nierozważnie, iż uderzył głową w stojący nieopodal hydrant. Nietrudno się domyślić, że zaowocowało to kolejnym żałosnym skowytem i czerwonym śladem na bladym czole. Z konieczności jednak, Naito podniósł się niepewnie, zaszklonymi oczyma spoglądając w kierunku, z którego dobiegł głos.
    Dwa  metry przed nim stał osobnik odziany w elegancki, męski żakiet o ciemnej barwie oraz skórzane buty z lekko uniesionymi czubami. Na głowie widać było coś w rodzaju luźnej, "glutowatej" czapki z gładkiego materiału. Tenże element odzienia zasłaniał włosy. Dodatkowo ciemne, drogie okulary blokowały dostęp wzroku do oczu. Mimo wszystko dało się zauważyć, że osobnik o jeszcze nie jednoznacznie określonej płci, miał nieco ciemniejszą cerę niż większość mieszkańców Japonii. Przypominał w tym względzie trochę rozjaśnionego Araba.
-Że co? - nastolatek wytrzeszczył oczy.
-Nie żyjesz. Pomóc ci? - zapytał nieznajomy z niezidentyfikowanym akcentem, uruchamiając w zestresowanym młodzieńcu ułamek instynktu samozachowawczego. Jak się to objawiło? Kurokawa spanikował, ot co.
-Ty... Nic od ciebie nie chcę! Nie zbliżaj się! - krzyknął chłopak w stronę nieznajomego, odskakując instynktownie do tyłu, przenikając tym samym dwóch jegomościów. 
-Nie powinienem ryzykować. Ten cały Bachir też udawał miłego. Może on jest jednym z nich? Nie wolno mi się więcej narażać - z taką myślą rzucił się sprintem w stronę przeciwną do "Araba". Co niezwykłe u niego, całkiem zignorował stojących na drodze ludzi, podświadomie przyzwyczajając się do faktu, iż nie byli w stanie w żaden sposób wejść z nim w interakcję. Skok adrenaliny pozwolił mu także zignorować mocno ograniczoną wytrzymałość, przez co ostatecznie przebiegł przez trzy skrzyżowania. Ani się obejrzał, a już był w całkowicie innej części Akashimy. W tym samym momencie hormon "wyparował", rzucając nastolatka na kolana.
     Dysząc ciężko, zielonooki zorientował się, w jakim miejscu urządził postój. Klęczał bowiem na szkolnym placu zabaw, przylegającym do niewielkiej podstawówki. Placyk z większości stron odgradzała metalowa barierka, a na jego powierzchni - jak to zwykle bywało - dało się dojrzeć parę huśtawek, piaskownicę, zjeżdżalnie, czy karuzele. Nie ma co się dziwić, że gimnazjalista podświadomie uznał to miejsce za względnie bezpieczne. Wszystko, co kojarzyło się z dziećmi, wydawało się względnie bezpieczne.
-Haah... Muszę chwilę... odpocząć... Boże, umieram... - mruknął sam do siebie przepocony chłopak, siadając na huśtawce i chwytając dłońmi łańcuchy, jakimi była zamocowana. Sztampowo już, nadszedł czas na refleksje i zastanowienia. Bardzo burzliwe zresztą.
-Kusso! Co ja sobie myślałem?! Teraz ten koleś jest pewnie na mnie wściekły! Może mnie szuka? Może będzie chciał mnie ukarać? Chwila... - przerwał histeryzowanie chłopak, zastanawiając się nad czymś istotnym. -Przecież ci wszyscy ludzie nawet mnie nie zauważali, a on doskonale mnie widział! Zaraz... Czy to możliwe, że... on też jest Madnessem? Może to jeden z nich? Może przysłał bo Bachir. Nie byłem dla niego zbyt miły ostatnim razem, więc może kazał temu kolesiowi mnie pobić? - żelazna logika pokrzywdzonego przez los nastolatka potrafiła uderzyć w twarz. Z żałosnym jękiem Kurokawa chwycił się za głowę, targając mokre włosy.
     Odpoczywał jakieś piętnaście minut. Jeśli w ogóle wymyślanie sposobu na przeżycie można było nazwać odpoczynkiem. Fakt faktem, gimnazjalista wydawał się być w rozsypce. Nie miał pojęcia, dokąd powinien się udać ani co zrobić.
-Mógłbym wrócić do domu, ale co mi to da? Nanami mnie nie widzi, mama pewnie też. Jeśli czegoś nie zrobię, zaczną mnie szukać... Cholera, cholera, cholera! Aaaaach, to zbyt dziwne! Czuję się, jak w jakiejś podrzędnej mandze! To się w ogóle nie trzyma kupy... - rozklekotał się znów zielonooki, kręcąc się na huśtawce. Musiał zacząć działać. Musiał podjąć decyzję. Musiał szukać pomocy. A jak dotąd tylko jedna osoba mu ją zaproponowała.
-Muszę go znaleźć - rzucił hardo, by dodać sobie odwagi. Wstał natychmiast z dziarskim wyrazem twarzy. -To chyba jedyna rzecz, którą mogę w tej chwili zrobić. Poza tym... Bachir nie wydawał się AŻ TAK złym facetem. Gorzej, niż teraz już chyba nie może być... - utwierdzał się w swoich przekonaniach, a raczej dopiero je tworzył. Na całe szczęście nawet nie próbował myśleć, więc nie zauważył, jak niepewne były jego tezy.
     Ruszył powoli przed siebie, niemal czując, jak skrzypią mu stawy w kolanach. Delikatnie powłóczył nogami. Skupił wzrok w jednym punkcie. Był to kierunek, z którego przybył. Zamierzał udać się na poszukiwania pomocnej dłoni. I pewnie by to zrobił, gdyby nagle nie usłyszał czegoś niepokojącego. Głośne, dziwne chrapnięcie rozległo się niedaleko niego. Z duszą na ramieniu przekręci delikatnie głowę, spoglądając w stronę staromodnej, "ręcznej" karuzeli. Zamarł.
     Na kolistym kawałku pomalowanej wieloma kolorami, metalowej płyty siedziało... coś. Z pozoru przypominało to człowieka, przynajmniej sylwetką. Bardzo wychudzonego człowieka bez jakiegokolwiek skrawka materiału na sobie. Kolejną różnicę stanowił sposób, w jaki "coś" siedziało. Sposób ten przywodził na myśl psa. Wyprostowane ręce oparte były o podłoże, podczas gdy zgięte w stawach kolana spoczywały rozstawione. Człekopodobny stwór miał lekko zniekształcony, szeroki nos z dziwnie wygiętymi nozdrzami oraz skośne, wąskie oczy z widocznymi naczyniami krwionośnymi. Stwór był prawie łysy. Jedynie kępki zmierzwionych, paskudnych włosów wystawały z czerepu. Szczerzył nieprzyjemnie zęby, żółte i niezadbane. Ku zdziwieniu chłopaka, palce maszkary wyglądały bardziej, jak rysowane przez kilkuletnie dzieci pazury. Nie widać w nich było paznokci. Były po prostu długie i zakończone ostrymi szpikulcami. U nóg zaś widać było popękane, żółte fragmenty tychże tkanek. Stwór był blady, trząsł się delikatnie. Zapadłe policzki sprawiały wrażenie, jakby ktoś nałożył balon z gumy do żucia na czaszkę człowieka.
-Co... Co to jest? - Naito wytrzeszczył oczy w zdziwieniu i przerażeniu. Przezornie zaczął cofać się do tyłu, nie zdejmując wzroku z maszkary. Ale to tylko ją rozdrażniło... Nagle upiór zawył głośno, lecz ewidentnie dość ludzko. Chciał chyba naśladować wilka, choć niezbyt mu to wyszło. Nie przejął się tym. W ogóle nie przejawiał procesów myślowych. Najzwyczajniej w świecie ruszył naprzód, jak pies. Prosto w kierunku Kurokawy. Pędził, by zabić.

Koniec Rozdziału 8
Następnym razem: Pozwól mi żyć

1 komentarz:

  1. Pamiętasz może jak przy pierwszym rozdziale napisałem że te pogrubienia i kursywy mnie denerwują? Powiem ci że w miarę czytania zmieniam zdanie. Wg mnie jest to znak rozpoznawczy twojego stylu i nie jest to złe.
    A co do rozdziału to był dobry. Z zainteresowaniem włączam kolejny chapek!

    OdpowiedzUsuń