niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 14: Odpowiedź

ROZDZIAŁ 14

     Było już parę minut po 22, gdy drzwi domostwa rodziny Kurokawa otworzyły się powoli. Choć okolicę oświetlały jedynie światła latarni, już z korytarza dało się zauważyć światło. Naito ostrożnie i po cichu zamknął za sobą drzwi, by następnie równie cicho przekręcić kluczyk. Mimo wszystko tak czasami bywa, że gdy chcemy być cisi, robimy raban na cały dom. Tak i w tym przypadku skrzypiący mechanizm sprawił, że szatyn na kilka chwil utkwił w miejscu. Odczekał moment, wstrzymując oddech, a gdy nikt nie reagował, ruszył dalej, chcąc przemknąć się do schodów. "Już witał się z gąską...", gdy usłyszał głos matki.
-Naito-kun, gdzie ty byłeś cały dzień? Wiesz, jak się martwiłyśmy? Dzwoniłyśmy do ciebie z dziesięć razy, ale nie odbierałeś! - chłopak zaklął w duchu, prostując się, gdyż "pozycja ninja" słabo sprawdzała się w rozmowach. Ostrożnie rzucił okiem w stronę kobiety i siostry, które siedziały przy stole, jedząc kolację. Na moment zatrzymał swój wzrok na tym obrazie, jakby z tęsknotą.
-Byłem u kolegi. Przepraszam, że wam nie powiedziałem, ale rozładował mi się telefon. To się już więcej nie powtórzy... - powiedział jednym tchem, kończąc wypowiedź nikłym, sztucznym uśmiechem. Radość była ostatnim, co teraz przychodziło mu do głowy.
-Na miłość boską, jak ty wyglądasz?! - krzyknęła ze zdziwieniem rodzicielka, wyciągając dłoń w stronę swojego syna. Dopiero teraz gimnazjalista spojrzał na siebie. Był tak brudny, że ledwo przypominał cywilizowanego człowieka. Jego bluza zdawała się teraz być w kolorze moro, a nawet twarz nie uchroniła się przed błotem. Na ten widok w głowie szatyna na powrót zakłębiły się wspomnienia. Zacisnął lekko pięść, spuszczając głowę.
-Po prostu zaskoczył mnie deszcz, jak wracałem, więc zacząłem biec. Chciałem skrócić sobie drogę przez park, ale się potknąłem i dlatego... sama widzisz - zielonooki czuł się źle, okłamując swoją najbliższą rodzinę, jednak zdawał sobie sprawę, że opowiedzenie całej historii poskutkuje co najwyżej wizytą u psychiatry. Widocznie skruszony chłopak ruszył wolnym krokiem ku schodom. Gdy dotarł na pierwszy stopień, jeszcze raz usłyszał głos kobiety:
-Synku, odgrzać ci obiad? Na pewno jesteś bardzo głodny... - zatrzymał się w pół kroku, czując jak drży mu szczęka. Była taka dobra i wyrozumiała, a on mimo wszystko kłamał jej w żywe oczy. A na dodatek, choć bardzo tego chciała, nie była w stanie mu pomóc.
-Nie, dzięki. Nie mam ochoty... - rzucił krótko, ruszając dalej.
Matka i córka wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Zapanowała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami sztućców, uderzających o talerze.
-Może ja mu o tym powiem? - zaproponowała nagle Nanami, spoglądając na kobietę, a potem na leżący na brzegu stołu list z wypowiedzeniem. Rodzicielka tylko machnęła przecząco głową.
-Wygląda na przybitego. Sądzę, że... powinnyśmy wybrać jakiś lepszy moment - rzekła dość niepewnie, patrząc w twarz córce z ledwo trzymającym się kupy spokojem.
-A będzie lepszy moment? - rzuciła ironicznie córka. Nie otrzymała odpowiedzi.
***
     Wszedł do pokoju zaraz po wyjściu z łazienki w samych już tylko bokserkach. Nie miał nawet chęci wysuszyć wciąż mokrych włosów, czy ociekającego wodą, chudego ciała. Szatyn rzucił brudne ubrania gdzieś w kąt i zamknął za sobą drzwi. Natychmiastowo przekręcił klucz. Poczuł zaraz, jak coś skręca go w żołądku. Chwila niejasnego spokoju, jaki towarzyszył mu od spotkania z zielonowłosym minęła. Teraz pozostało już tylko zwątpienie, niezdecydowanie... i strach.
SŁOWA NIE ZNACZĄ WIELE. ZNACZĄ POŁOWĘ TEGO, ILE WARTE SĄ CZYNY. WSZAKŻE BARAN, KTÓRY KILKA RAZY ZARYCZY, JAK LEW, NIE STANIE SIĘ ZDOLNYM DO UPOLOWANIA CZŁOWIEKA. PODOBNIE LEW, ZAWODZĄCY NICZYM BARAN, MOŻE BEZ TRUDU ZABIĆ CAŁE STADO SWOICH "UZURPATORÓW".
      Leżał zrezygnowany na łóżku z rękoma zaplecionymi pod głową. Nie mógł zasnąć ani prawdę mówiąc nie chciał tego robić. Nastolatek z minuty na minutę zaczynał odczuwać coraz większy stres. Wszakże już za kilka godzin miał minąć termin podjęcia decyzji, która z pewnością zdeterminowałaby jego dalsze życie.
-Cholera... Czy naprawdę potrafię tylko gadać? Kiedy przychodzi co do czego, siedzę skulony w kącie, licząc na to, że kłopoty mnie ominą. To takie żałosne... Może jako Madness nabrałbym pewności siebie, ale wciąż... za bardzo się boję rzucić do walki z tymi bestiami. Matsu-san chyba nie wziął tego pod uwagę. Chociaż nie wygląda na nierozważną osobę... W takim razie dlaczego? Czemu właśnie ja? Nie umiem nawet się bić, a miałbym nadstawiać karku za tych wszystkich ludzi? I skończyć tak, jak wtedy... - wtem przed oczyma stanął mu obraz uciekającej w panice kobiety, której pomógł wtedy w alejce. Nieprzyjemny grymas wykrzywił młodą twarz. Chłopak przewrócił się na bok, uderzając pięścią o tapczan. Wtem szybko cofnął rękę, sycząc z bólu. Nie trafiwszy w miękką część, uderzył prosto w drewniany szkielet łóżka.
-Nawet tego nie potrafię... - mruknął zrezygnowany, rozcierając knykcie.Wtem jego wzrok utkwił w stojącej obok szafce nocnej, a raczej tym, co stało na szafce. Było to stare, oprawione w ramkę zdjęcie ustawione pionowo dzięki metalowej stópce. Widniały na nim trzy osoby. Po lewej Naito, po prawej sporo wyższa wówczas Nanami, a między nimi ich matka, obejmująca z uśmiechem całą dwójkę. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, pogodni i pełni ducha. Chłopak bezwiednie przejechał palcem po powierzchni zdjęcia.
-To było w wakacje kiedy skończyłem szóstą klasę... Zanim jeszcze zaczęły się te wszystkie problemy. Bez Taigo, Baku, Kena i tych wszystkich dziwaków. Nie musiałem dbać o pieniądze, nie musiałem spuszczać głowy do ziemi... Właściwie to chyba niczym nie musiałem się przejmować. Było tak wspaniale... Chciałbym jeszcze raz móc się tak poczuć. Szkoda, że nie ma z nami taty... - nostalgia wbiła się pod powieki gimnazjalisty, by nie pozwolić im się zamknąć. Zielonooki odpłynął na moment, myślami wracając do tamtych dni. Nagle kolejne fragmenty niedawnej rozmowy powróciły do jego głowy, zakorzeniając się w umyśle.
-"A co, kiedy przyjdzie ci zabić własną matkę?" - słowa Araba zadudniły w uszach czarnowłosego chłopaka. -Mamo... Nanami... Nie chcę skazać was na taki los. Nie chcę, żeby was również pożarto. Nie chcę! Nie chcę. Nie chcę... - Kurokawa bił się z myślami, a przed oczyma zatrzymywały mu się kolejne obrazy. Jego siostra, leżąca na podłodze w kuchni. Cała we krwi. Na ciało kapały kolejne krople czerwonej cieczy. Rozbijały się o plecy dziewczyny, spływając z rąk kobiety, która nad nią klęczała. Białogłowa w podartej sukni, zapewne niegdyś białej, teraz prawie całkiem szkarłatnej. Czarne, poplątane włosy kleiły się do jej twarzy. On sam stał w progu, patrząc z niedowierzaniem, jak matka trwa nad ciałem zamordowanej córki... a chwilę później odwraca się ku niemu, by ze zwierzęcym rykiem rzucić mu się na gardło.
-Nie! - krzyknął zielonooki, wyrwany z transu. Podnosząc się gwałtownie, strącił ręką ramkę ze zdjęciem, która upadła na podłogę. Szkło, chroniące papier, potłukło się całkowicie, rozsypując na podłodze. Zdenerwowany Naito szybko podniósł pamiątkę, ustawiając ją z powrotem na szafce. Wytrzeszczył oczy z zaskoczeniem. Materiał był zniszczony idealnie od miejsca, gdzie kończyło się ramię chłopca. Tylko warstwa szkła, która chroniła jego, pozostała nienaruszona. Nie wiedzieć czemu, ten widok ugodził Kurokawę prosto w serce, poruszając nim aż do szpiku kości. Nastolatek szybko usiadł na łóżku, biorąc ramkę na kolana. Pieczołowicie i ostrożnie, jak najprawdziwszy fechmistrz zaczął podnosić odłamki i niczym puzzle umieszczać je w puste miejsca.
     Widząc efekt swojej pracy, uśmiechnął się ciepło. Tak ciepło, jak wtedy, gdy stary ogrodnik opowiadał mu o emeryckiej miłości do kwiatów. Nie myśląc wiele, zielonooki symbolicznie oderwał metalową podpórkę od drewnianej ramy, kładąc zdjęcie poziomo na szafce.
-Już nigdy... Już nigdy nie pozwolę, by takie zdjęcie zostało zniszczone. Ani nasze, ani niczyje inne... - powiedział w eter gimnazjalista, podniesiony na duchu chwilą nostalgii i zadumy. Szatyn zrzucił nogi na podłogę, podnosząc się, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie zardzewiałych sprężyn. Naraz usłyszał czyjś stłumiony oddech za drzwiami. Podniósł brew z zaciekawieniem.
-Kto tam? - zapytał zaraz, podchodząc jeszcze bliżej bramy do swojej prywatnej przestrzeni.
-To ja... To znaczy... Nie podsłuchiwałam ani nic z tych rzeczy... Chciałam tylko spytać, czy... czy na pewno nie jesteś głodny? - usłyszał odrobinę zakłopotany głos starszej siostry. Wpierw zdziwił się lekko, jednak chwilę później uśmiech zamalował mu się na twarzy. Bez zastanowienia usiadł na podłodze, plecami do drzwi.
-Nie musisz się martwić, już wszystko dobrze. Miałem po prostu parę problemów, nad którymi musiałem się zastanowić. Dzięki, że się tak o mnie martwisz, Nanami - w przeciwieństwie do siostry, która skrzętnie próbowała ukryć uczucia, jakie żywiła do rodziny, jej bratu przychodziło to nadzwyczaj łatwo. Może to z powodu tak wielu czytanych przez niego książek, może z racji małego wpływu ludzi ze szkoły. Dalej jednak pod tym względem rodzeństwo uzupełniało się wzajemnie.
-Ach, nie... Nie, debilu! Naprawdę myślisz, że obchodzą mnie twoje wymoczkowate problemy? Dobry żart... Skoro nic nie chcesz, to dobranoc! - choć gimnazjalista nie mógł dojrzeć siostry, był prawie pewny, że w tym momencie zaczerwieniła się, jak burak, co tylko poszerzyło jego uśmiech. Poczekał kilka sekund, aż ucichną jej kroki.
-Dobranoc... - mruknął dopiero, w spokoju ducha udając się w objęcia Morfeusza.

DECYZJĘ, KTÓRE WSTRZĄSAJĄ NASZYM ŻYCIEM NIGDY NIE SĄ ŁATWE. MIMO WSZYSTKO, GDY JUŻ RAZ UDA NAM SIĘ JAKĄŚ PODJĄĆ, KAŻDA KOLEJNA PRZYCHODZI NAM CORAZ ŁATWIEJ I ŁATWIEJ... AŻ W KOŃCU UCZYMY SIĘ RADZIĆ SOBIE NAWET Z KONSEKWENCJAMI ZŁEGO WYBORU.

***

     Jego droga do szkoły tego dnia była całkiem inna, niż zwykle. Nie tylko dlatego, że wybierał się tam wyjątkowo wcześnie. Drugim powodem był fakt, iż pierwszy raz odkąd zaczął chodzić do gimnazjum, zmierzał tam z podniesioną głową. Wciąż jeszcze dzierżył w sercu nadzieję, że decyzja, którą podjął była słuszna, a osoba, względem której ją podejmował okaże się godną zaufania. Bez strachu wszedł do gmachu szkoły, tak cichego i pustego. Było jakoś wpół do szóstej, więc nikt jeszcze nie zdecydował się opuścić łóżka. Kurokawa bez skrępowania opróżnił szafkę z książek, by już teraz zanieść je do klasy. Wdrapał się spokojnie po schodach, ciesząc się ciszą, która go otaczała. W końcu hardo przekroczył próg pomieszczenia, gdzie przy biurku siedział właśnie Matsu. Założywszy okulary-połówki oraz białą, wpuszczoną w spodnie i zapiętą na wszystkie guziki koszulę, nareszcie wyglądał, jak nauczyciel. Mężczyzna nawet nie spojrzał na nastolatka, przeglądając dziennik. Naito odnalazłszy swoją ławkę, otworzył ją i schował do środka wszystkie podręczniki, po czym wrócił przed biurko senseia. 
     Dopiero teraz jego wzrok zwrócił się w stronę zielonowłosego. Z wzajemnością zresztą. Arab nie mówił nic, jakby czekał na odpowiedź chłopaka. Nie musiał czekać zbyt długo. W jednej chwili gimnazjalista padł na kolana, podpierając się rękami o podłogę i pochylając głowę tak bardzo, jak tylko potrafił. Odczekał kilka sekund, trwając w tej pozycji, po czym wykrzyknął:
-Kawasaki-sensei, proszę, zostań moim mistrzem! - zielonowłosy wyglądał na nieco zbitego z tropu. Poprawił delikatnie okulary, przekręcił się na krześle, spojrzał na podopiecznego... i natychmiast wybuchnął śmiechem tak szczerym, a jednocześnie poniżającym, jak nigdy wcześniej. Chłopak oblał się purpurą, nie mając już odwagi unieść głowy.
-Naprawdę, czemu tak oficjalnie, Naito-kun? Powinieneś zacząć częściej wychodzić z domu, to już nie średniowiecze - kolejne słowa opadły na plecy nastolatka, jak kowadło, a następne w ślad za nimi zaczęły uderzać w jego powierzchnię, niby wykwalifikowany kowal. Cała pewność siebie gimnazjalisty prysła, jak bańka mydlana.
-Nie martw się, nad tym też popracujemy. Zacznijmy od zaraz - przed zielonymi oczyma pojawiła się wyciągnięta ręka młodego mężczyzny. Kurokawa, choć wciąż czerwony, tym razem nie wahał się ani przez chwilę. Chwycił śniadą dłoń, która podniosła go na nogi.
-Mam na imię Matsu. Kawasaki Matsu - rzekł przyjaźnie mentor, a gimnazjalista uśmiechnął się lekko, wypompowując z siebie stres.
-Naito. Kurokawa Naito - odparł. W tym jednym, nieco kompromitującym momencie, otworzył nowy rozdział w swoim krótkim życiu. Nie wiedział, jak się on rozwinie, ale był pewien, że zrobił to, co należało zrobić. A to było przecież najważniejsze, czyż nie?

Koniec rozdziału 14
Następnym razem: Ukryci strażnicy

niedziela, 14 lipca 2013

Rozdział 13: Podnieś głowę!

ROZDZIAŁ 13

     Pędzące w szaleńczym pędzie straszydło skąpane we krwi swojej ofiary. Nabita na kły starcza dłoń. Wszechobecna cisza, stanowiąca upiorne tło dla całej tej sceny. Długie, zakończone pazurami dłonie maszkary, szykujące się do niechybnego przebicia klęczącego na trawie nastolatka. A wokół deszcz, wymazujący to, co wymazać się dało. 
     Naito nawet nie zauważał tego, co działo się wokół. Jego serce biło tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć z piersi. Bezsilnie i bezskutecznie próbował dusić w sobie łzy i poczucie winy. Wbił twarz w podłoże tak mocno, jak tylko potrafił. Drżącymi rękoma wyrywał garściami trawę, próbując odgonić od siebie obrazy, jakie napływały mu do głowy. Nie był w stanie zebrać myśli. Czuł, jakby głowa miała mu zaraz pęknąć. Spływające po plecach krople deszczu zdawały się być łzami samego stwórcy, żałującego stworzenia tak bezwartościowego człowieka...
STRACH JEST RZECZĄ NATURALNĄ. MA WIELE TWARZY, WIELE OBLICZ... ŁĄCZY LUDZI LEPIEJ, NIŻ RELIGIA. KAŻDA ŻYWA ISTOTA JEST JEGO WYZNAWCĄ. NAJPOWSZECHNIEJSZY RODZAJ STRACHU TO STRACH PRZED ŚMIERCIĄ. CIĘŻKO SIĘ DZIWIĆ, ŻE KTOŚ BOI SIĘ PORZUCIĆ TEGO, CO TWORZYŁ KILKADZIESIĄT LAT. ALE CO Z TYMI, KTÓRZY BOJĄ SIĘ ŻYĆ?
     Szpony bestii już cięły powietrze, już zdawały się rozcinać bluzę nastolatka, już miały skąpać się w ludzkiej krwi, gdy nagle... z mroków nocy, nie wiadomo z której strony wyłoniła się nowa postać, śmiało brnąca przez wodospady deszczu. Jednym susem wzniosła się nad wyciągniętą kończynę humanoidalnej kreatury. Bum! Potężny piorun przedarł się przez burzowe niebo, zalewając światłem mokrą od wody okolicę, by na jedną chwilę ukazać oblicze zawisłego w locie przybysza. Zielone włosy osobnika motały się w powietrzu, niczym macki ośmiornicy, a twarz z pociemniałą cerą była jak z kamienia. Kawasaki Matsu opadał na szarżującą bestię z naginatą pewnie trzymaną obydwiema rękoma. Powietrze zadrżało, gdy umieszczone na drzewcu dwudziestocentymetrowe ostrze dotknęło skóry drapieżnika...
     Potworny, nieludzki ryk, łączący w sobie ból, gniew i rozgoryczenie sprawił, że po plecach chłopaka - zdawałoby się, uwięzionego we własnym świecie - przebiegł dreszcz. Światło błyskawicy zdążyło już ustać. Na całe szczęście, gdyż na przestrzeni parku miały miejsce sceny iście dantejskie. Odcięta łapa potwora poszybowała w eter, kołując przy tym, jak rzucony w dal kij, wprawiona w ruch przez impet opadającego ostrza naginaty. Tymczasem mężczyzna zgrabnie ugiął kolana, gdy jego nogi dotknęły ziemi. Jednocześnie uniknął śmiercionośnego zamachu drugą łapą straszydła, która to przeleciała mu nad rozgałęzionymi, jasnozielonymi włosami. W tym właśnie momencie Arab pozostawił swą broń jedynie w lewej ręce, by natychmiast wykonać ukośne cięcie, skierowane ku niebu. Prostował się przy tym w ślad za rozdzierającym powietrze ostrzem, będąc jakby w transie. Tak płynnych ruchów nie powstydziliby się zawodowi tancerze na całym świecie. W ułamku sekundy naginata uderzyła w punkt, gdzie stykała się górna i dolna szczęka potwora, teraz szeroko otwarte w nieustającym pisku. Chłodny metal całkowicie zignorował istnienie czegoś takiego, jak skóra, mięśnie, czy kość. Niczym nóż, który wchodzi w masło, bezlitosna broń odcięła łeb potwora dokładnie w połowie, rzucając górną jego częścią poza zasięg wzroku. Pokraczny drapieżnik ucichł natychmiast, upadając na trawę i znikając w mroku nocy.
      Matsu stanął spokojnie, opuszczając naginatę ostrzem do ziemi. Sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał i sądząc po wyrazie jego twarzy, było to bardzo prawdopodobne. Minęła jedna, dwie, cztery sekundy, aż niespodziewanie zza przemoczonego mężczyzny wyłonił się drugi napastnik. Swoimi modliszkowatymi rękoma chciał najwyraźniej szybko i po cichu wykończyć zielonowłosego wojownika. Przeliczył się. Ostry, przypominający sierp kikut przeciął powietrze, kierując się idealnie na szyję Araba. Zdawało się, że śmiercionośny szpon poderżnie gardło Kawasakiego, jednak nic podobnego się nie stało. Ku zdziwieniu straszydła, czubek "kosy" uderzył o skórę Madnessa z głuchym plaśnięciem... nie robiąc nawet najmniejszej rysy. Nauczyciel tylko czekał na ten moment. Prawie natychmiast naginata przesunęła się po podłożu. Palce jej właściciela przemieściły się, zmieniając sposób chwytu. Mężczyzna minimalnie przekręcił głowę, kątem oka wbijając wzrok w otępiałe monstrum. W mgnieniu oka wykonał potężne pchnięcie za siebie z zimną precyzją. Ostrze jego oręża wbiło się w brzuch humanoida, tnącą częścią ku górze. Sekundę później zielonowłosy uderzył lewą ręką w brzeg drzewca, tworząc ze swojej naginaty dźwignię. Podczas gdy kij opuścił się niżej, wbity w korpus szpikulec przeciął klatkę piersiową agresora, jak kartkę papieru. Ten natomiast nie miał nawet czasu wyrazić swego bólu. Po prostu rozpłynął się w powietrzu.
-Przestało padać... Bóg ma naprawdę paskudne poczucie humoru... - mruknął sam do siebie Matsu, wznosząc wzrok ku niebu. Patrzył przez chwilę, jak światło księżyca wbija mu w twarz swe igły, rozepchnąwszy burzowe chmury. Zaraz potem ruszył wolnym krokiem w stronę Naito.
     -Nie żyje... Gato-san nie żyje... To wszystko moja wina... - Kurokawa jakby instynktownie wyczuł, że stoi przed nim jego nauczyciel. Nie musiał nawet podnosić głowy. Szczerze mówiąc, bał się to zrobić.
-Wiem... Przepraszam... - odparł cicho mężczyzna, pochylając się nad gimnazjalistą. Te słowa wywołały kolejny napad płaczu u chłopaka. Nastolatek z całej siły uderzył pięścią w mokrą, miękką ziemię. Poczuł, jak trochę błota przykleiło mu się do policzka.
-Przepraszasz? Ty przepraszasz? Drugi raz ocaliłeś mi życie, a ja nie zrobiłem nic... i przepraszasz? Widziałem to wszystko. Mogłem pomóc. Ale nie potrafiłem. Uciekłem, bo się bałem. Gato-san też się bał. Ale on potrafił podjąć właściwą decyzję. Czemu...? Czemu ja nie potrafiłem?! - wydarł się zielonooki, podnosząc głowę. Zalana łzami twarz kierowała opuchnięte powieki w stronę senseia.
-Powiedziałeś mi wcześniej, że... nie chcesz być jednym z nas. Mówiłeś, że nie chcesz być Madnessem. Może nie pamiętasz, ale ostrzegałem cię. Ty już wtedy się nim stałeś. Ale nie chciałem naciskać. Chciałem, żebyś sam to zrozumiał. I za to przepraszam. To przez moją niekonsekwencję w twoim wychowaniu ten człowiek zginął. Ale wciąż... może da ci to powód do myślenia? - tym razem Arab ukucnął tuż przed będącym na czworakach wychowankiem.
-Do myślenia?! - zdenerwował się Naito. -Gato-san zginął, bo ja stchórzyłem. O czym mam niby myśleć? "Och, jak to fajnie było, kiedy lali mnie pod śmietnikiem"? A może "Jaką piękną mieliśmy dziś pogodę"? - irytacja szatyna powoli sięgała zenitu.
-Nie... Pomyśl, czy naprawdę jesteś w stanie odciąć się od tego, kim się stałeś. Umiałeś dostrzec tego człowieka i z nim porozmawiać, bo jesteś Madnessem. Byłeś w stanie dostrzec te potwory, bo jesteś Madnessem. Nie potrafiłeś pomóc temu mężczyźnie, bo wyparłeś się tego, kim jesteś... My, Madnessi istniejemy po to, by bronić niewinne dusze przed tymi potworami. Mimo to, wciąż nie jest nas dość wielu, by móc pomóc za każdym razem, gdy dzieje się coś złego. Tym razem... przybyłem za późno. Zawiodłem, jako Madness, którym jestem i jako człowiek, którym byłem. Jeśli zgodzisz się przyjąć swoje jestestwo, możemy uniknąć takich sytuacji... Co ty na to? Nie masz o czym myśleć? - zielonowłosy był opanowany, stanowczy i ciepły w swej beznamiętności. Sprawiał wrażenie, jakby doskonale rozumiał ból spoczywającego przed nim chłopaka, a jednocześnie próbował do niego dotrzeć w chwili, gdy jego umysł był najbardziej otwarty.
-Nawet jeśli będę umiał komuś pomóc... to co, jeśli znowu stchórzę? Jeśli znowu ucieknę? - zapytał rozdarty gimnazjalista. Potrzebował punktu odniesienia. Czegoś, na czym mógłby oprzeć swoją decyzję. Kawasaki doskonale o tym wiedział.
-Zastanawiałeś się nad tym, w jaki sposób odszedł ten mężczyzna? Został zabity przez potwory, które parę dni temu były jego jedynymi towarzyszami niedoli... - słowa dzwoniły w uszach Kurokawy. -Zostać zabitym przez najbliższych... albo własnoręcznie ich zabić, by samemu móc przeżyć. Bez naszej pracy, tysiące ludzi staną przed takim wyborem. Chcesz tego? Chcesz pozostawić ich w takiej sytuacji? A co będzie, jeśli staniesz przeciwko własnym kolegom i koleżankom ze szkoły, co? A co, kiedy przyjdzie ci zabić własną matkę? Co wtedy zrobisz, Kurokawa Naito?! - ostatnie zdania spadły na barki chłopaka, prawie przygważdżając go do podłoża. Szatyn spuścił wzrok. Zamilkł. Nie wiedział już, co ma powiedzieć ani co zrobić, jednak ta rozmowa była zupełnie inna od poprzednich. Bo tym razem nie umiał powiedzieć tego jednego słowa. "Nie".
-Rzucisz światu wyzwanie i zachowasz się, jak mężczyzna, broniąc tego, co kochasz i tego, w co wierzysz... albo będziesz płakać tak, jak dzisiaj. Wiele razy. Setki razy. Wiedząc, że mogłeś coś zrobić, a tego nie zrobiłeś. Daję ci szansę. W ciągu ostatniej godziny spóźniliśmy się 11 razy. 11 osób zginęło, 11 dusz wyparowało na zawsze, bo nie zdążyliśmy im pomóc. Ja kiedyś zginę. Prawdopodobnie nie dożyję wieku średniego. Będzie o jednego Madnessa mniej i o jedną ofiarę więcej. Nie chcę tego. I wiem, że ty także nie... - mężczyzna mówił dalej, a nastolatek coraz bardziej zagłębiał się w odmęty własnej podświadomości.
-Mam w sobie empatię, tak? Gato-san... Nigdy nie wolno mi się zmienić, czy nie tak? Zabawne... Te słowa nie brzmią już tak poważnie, gdy sam je powtarzam... - uczeń bił się z myślami. Jego serce ponownie zaczęło bić szybciej, a ręce drżeć. Byłby się znowu rozpłakał, gdyby nie poczuł ciepłego dotyku na swoim ramieniu.
-Wiem doskonale, jak trudne jest podjęcie tak ważnej decyzji. Gdy to mnie miano rekrutować, odmawiałem bez żadnego zastanowienia przez osiem dni. W końcu, pewnego popołudnia wpakowałem się na całe stado tych bestii. Otoczyły mnie. Byłem pewny, że mnie zabiją, jednak On mi pomógł. Ten sam mężczyzna, który nauczył mnie być Madnessem. Nawet nie uderzył żadnego z nich. Po prostu stał, podczas gdy one wbijały w niego swoje szpony, gdy rozdzierały jego ciało. Osłaniał mnie, nie myśląc o konsekwencjach i stał w miejscu, aż potwory zmęczyły się i odeszły. Tamtego dnia popłakałem się, jak mała dziewczynka. Przepraszałem go na kolanach, miałem ochotę powyrywać sobie włosy z głowy. Myślałem, że On umarł. Ale wtedy nagle położył mi rękę na ramieniu i powiedział... "Podnieś głowę! Nie ochronisz niczego, jeśli nie będziesz mógł nawet na to spojrzeć". Ten mężczyzna został moim mistrzem. To on zmienił moje życie. To on przekonał mnie do pójścia za nim. Nauczył mnie wszystkiego, co wiem i pokazał, jak odnaleźć własną drogę. Teraz, ja chciałbym pokazać to tobie... ale musisz mi najpierw na to pozwolić. Dlatego... PODNIEŚ GŁOWĘ, NAITOOO! - historia człowieka, który tak wiele razy uratował mu skórę, a który teraz był tak samo mały i kruchy, jak on poruszyła nastolatka. Ostatnie słowa podziałały, jak zaklęcie. Kurokawa machinalnie uniósł głowę tak bardzo, jak tylko potrafił.
-Do niczego cię nie zmuszę. Liczę tylko, że przemyślisz to wszystko i do jutra dasz mi ostateczną odpowiedź. Może tak być, chłopcze? - zapytał Matsu przyjemnym głosem i uśmiechnął się delikatnie. Naito pociągnął nosem kilka razy, otarł łzy rękawem i odparł tylko:
-Tak... Może tak być, sensei! - nie wiedział jednak, jak bardzo ulotne potrafi być chwilowe uniesienie. Liczyła się tylko chwila, w której znalazł kolejną osobę, będącą dla niego oparciem.

Koniec rozdziału 13
Następnym razem: Odpowiedź

piątek, 5 lipca 2013

Rozdział 12: Płacz

ROZDZIAŁ 12

     Chatka staruszka była bardzo mała i mocno zakurzona. Właściwie składała się z jednego pomieszczenia, gdyż drugie, oddzielone ścianą, nie posiadało drzwi. Kątem oka dało się w nim zauważyć stare, polowe łóżko i malutką szafkę nocną z postawionym na niej świecznikiem. Główny pokój obity był gładką, brudną wykładziną. W kącie stał niewielki piecyk gazowy, a obok niego blat oraz zlew z miską pełną wody, który zapewne spełniał rolę łazienki. Stara i poniszczona lodówka wyglądała, jakby została wyłowiona z wysypiska. Pod ściną stał mały stoliczek, a przy nim dwa tylko krzesła, w tym jedno z doklejoną nogą. Biedota materialna mężczyzny prosiła o politowanie.
-Wchodź śmiało. Usiądź sobie, a ja zaparzę nam herbaty - zachęcił nastolatka Gato. Kurokawa zdziwił się, widząc jego nastawienie. Były ogrodnik wcale nie wstydził się wyglądu swojego mieszkania. Nawet więcej, był dumny z tego, co miał. Ten widok był naprawdę pokrzepiający. Naito, kiwnąwszy głową, zajął miejsce na krześle - tym "naprawionym". Wiedział, że nie czułby się dobrze, gdyby to jego gospodarz musiał siedzieć na tym skrzypiącym kawałku drewna.
***
     -Rozumiem, więc tak to się stało... Muszę przyznać, że nie każdy byłby w stanie tak się poświęcić. Musisz być naprawdę odważny, Naito-kun. Co się stało z tym mężczyzną, który cię dźgnął? - zielonooki był mocno zmieszany pochwałą staruszka. Nigdy wcześniej nie patrzył na siebie w taki sposób, jak on. 
-Dobre sobie. Nie pomogłem tej kobiecie, bo jestem odważny. Właściwie to sam nie wiem, czemu to zrobiłem. W ogóle nie zastanawiałem się nad tą decyzją... - pomyślał gimnazjalista.
 -Szczerze mówiąc, nie wiem. Widziałem tylko, jak obaj uciekali, a potem... cóż, umarłem - wyjaśnił szatyn, gdy tylko uświadomił sobie, że zadano mu pytanie.
-Więc przez cały ten czas włóczysz się po mieście? To musi być bardzo przykre dla kogoś w twoim wieku, gdy nie ma z kim porozmawiać... - rzekł z politowaniem starzec, upijając trochę gorzkiej, cienkiej herbaty, która chyba tylko jemu mogła smakować. Naito uznał jednak za bardzo niewskazane, wypominać to biedakowi. Zamiast tego zastanawiał się, jak wyjaśnić resztę swojej historii.
-Właściwie to... ja mam z kim rozmawiać. Ludzie mnie widzą, żyję tak, jak dawniej. Jednak nie było tak od razu. Gdy ocknąłem się, a obok zobaczyłem własne ciało, pobiegłem do domu, przenikając wszystkich ludzi, którzy stali mi na drodze. Nikt nie był w stanie mnie zauważyć. A potem, może pół godziny później... przyszedł po mnie jakiś dziwny człowiek.
-Och! A czego chciał? - przejęcie mężczyzny opowiadaną historią nie sprawiało wrażenia sztucznego. Wręcz przeciwnie. Gato zachowywał się, jak dziecko, wysłuchujące opowieści o smokach. Widać było, jak bardzo brakowało mu ludzkiego głosu.
-On... zabrał mnie w jakieś dziwne, ciemne miejsce. I był tam pies. Wielki, przerażający... z trzema głowami. Zanim się spostrzegłem, znalazłem się w jakimś lesie. Ten dziwak spuścił psa z łańcucha i kazał mi uciekać. Musiałem walczyć. Musiałem walczyć o swoją duszę. Wtedy dopiero zrozumiałem, że to nie był sen. Że naprawdę umarłem... A pan? Jak udało się panu przeżyć? 
-Ja? Do mnie nikt nie przyszedł, a umarłem chyba tydzień temu, o ile mnie pamięć nie myli. Ale mnie nikt nie zabił. Po prostu byłem już stary i schorowany. Nie zdziwiło mnie to w ogóle. Na całe szczęście, nie byłem sam.
-Jak to?
-Może o tym nie słyszałeś, ale tego samego dnia nastąpiła awaria systemów elektrycznych w centrum miasta. W pobliskim szpitalu leżało dwóch mężczyzn w śpiączce. Brak prądu i awaryjnego źródła zasilania odciął ich od systemu podtrzymywania życia. Obaj umarli... Przechodziłem obok szpitala, gdy zobaczyłem, jak wychodzą przez drzwi. Od tamtego momentu trzymaliśmy się razem... aż do ostatniej środy. Wtedy właśnie straciłem z nimi kontakt. Nie mam pojęcia, co się z nimi stało. Może spotkali tego samego człowieka, co ty? Mam jednak złe przeczucia. Jakby... stało się coś złego. Ale nie przejmuj się tym! To pewnie tylko starcza paranoja - zaśmiał się gorzko staruszek, w czym przeszkodził mu nagły atak kaszlu, zmuszający do zwilżenia gardła paskudną herbatą. Tymczasem gimnazjalista spuścił głowę w milczeniu, pogrążając się we własnych przemyśleniach.
-A co, jeśli przyjaciół pana Gato dopadł jeden z tych potworów? Zwykły człowiek nie poradziłby sobie z czymś takim, nie mówiąc już o kimś, kto przez kilka lat był w śpiączce. Czy powinienem mu o tym powiedzieć? Ale... nie chciałbym go niepotrzebnie martwić.
-Mówisz więc, że jeśli przeżyje się walkę z tym cerberem, takiej osobie zostanie zwrócone życie? - zauważył nagle bystry okularnik, po raz kolejny wyrywając Kurokawę z letargu. 
-Nie, to nie do końca tak. Kiedy to wszystko się skończyło, dalej nie mogłem kontaktować się z innymi ludźmi. Właściwie to nawet nie pojawiłem się w Akashimie... - kontynuował swą opowieść nastolatek, zachęcany ciekawskim spojrzeniem mężczyzny. Poczuł swoistą więź, łączącą go z nowo poznanym osobnikiem, a co ważniejsze... poczuł się potrzebny.
***
     -A więc, jak rozumiem, jesteś teraz tym "Madnessem", tak? - podsumował pytaniem Gato, poprawiając okulary na nosie. Naito wzburzył się w duchu na dźwięk tych słów.
-Nie. Nie jestem, nie będę i nie chcę być jednym z nich. To jakiś bezsens. Doceniam to, że otrzymałem pomoc od jednego z nich, ale nie mam zamiaru dać się wciągnąć w jakieś ciemne interesy, czy czymkolwiek się zajmują - odrzekł kategorycznie nastolatek, któremu zawsze wydłużał się język w najmniej oczywistych momentach.
-Rozumiem. Asertywność to ważna cecha. Niemniej jednak nie odrzucałbym ich zaproszenia, nie wiedząc, na czym to wszystko polega. Może przynajmniej zechcesz dowiedzieć się czegoś więcej o tym, jak to wszystko działa? Mam na myśli naszą śmierć, tego psa, czy brak kontaktu z ludźmi. Do niczego cię oczywiście nie namawiam. To tylko taka mała rada... - wyraził swoją opinię mężczyzna, zmuszając zielonookiego do myślenia.
-Czy... mogę cię zapytać o coś jeszcze? - zdanie to samo w sobie było pytaniem, toteż brzmiało to cokolwiek dziwnie. Szatyn przytaknął ruchem głowy, czekając. -Czy ktoś cię pobił? Widzę siniaki na twojej twarzy - gimnazjalista zamarł do reszty. Zupełnie zapomniał, że zdjął kaptur. Jego serce momentalnie zaczęło bić szybciej, a policzki lekko się zaczerwieniły.
-To... To nie tak. Ja tylko... uderzyłem się o gałąź, gdy byłem w parku i... Em... - próbował się nieudolnie wytłumaczyć nastolatek. Kąciki ust starca delikatnie wygięły się ku górze.
-Nie musisz tego ukrywać. Wszędzie poznałbym coś takiego. Ja też... byłem kiedyś prześladowany. Miałem wtedy 13 lat. Moja rodzina była biedna, nie stać nas było na porządne ubrania, więc nosiłem skurczone w praniu rzeczy ojca. Inne dzieci śmiały się ze mnie, dokuczały mi, ale ja byłem zbyt dobrze wychowany, żeby się im odgryźć. Nie chciałem wchodzić z nikim w konflikty. Ale kiedy raz pozwolisz komuś wejść sobie na głowę, już nigdy dobrowolnie z niej nie zejdzie - Gato rozumiał sytuację szatyna aż za dobrze. Co więcej, sam przeżył coś podobnego w dzieciństwie. Słowa, które tak bardzo trafiły do Naito, sprawiły też, że coś w nim pękło. Zrezygnował już z jakichkolwiek tłumaczeń.
-Więc... Co pan zrobił, żeby... żeby dali panu spokój? - zapytał niepewnie chłopak, odwracając wzrok w stronę piecyka. Nie był jeszcze gotowy, by niewzruszenie spojrzeć w twarz gospodarza.
-Nic... - odparł krótko starzec, drapiąc się po brodzie. -Nie miałem nikogo, kto chciałby mi pomóc, a nie chciałem też martwić rodziny. Milczałem. Milczałem tak długo, że postanowiłem załatwić wszystko na własną rękę. Ale dalej... nie chciałem nikomu wyrządzać krzywdy. Nawet nie wiem, jak to się stało, że stanąłem na dachu tamtego budynku. Wystarczyłby jeden krok do przodu... - okularnik zawiesił na moment głos, dopijając obrzydlistwo, nazywane przez niego herbatą, po czym zauważył, że oczy Kurokawy zaszkliły się delikatnie.
-Nie skoczyłem - nastolatek minimalnie skierował wzrok na mężczyznę. -A wiesz, dlaczego? Bo o tej porze dnia na horyzoncie zachodziło słońce. To samo piękne słońce, które towarzyszyło mi dzień w dzień, a ja nigdy nie zwracałem na nie uwagi. I wtedy... uświadomiłem sobie jedną rzecz. Że dalej, choćby nie wiem co się działo, miałem dla kogo żyć. Że dalej w domu czekała na mnie matka. Że wieczorem wróci z pracy zmęczony ojciec, ale mimo znużenia zapyta mnie, jak spędziłem dzień. I że będzie słuchał uważnie... - łza z oka nastolatka wpadła do filiżanki z herbatą. Ledwo się trzymał. Zaciśnięte zęby z trudem hamowały szloch.
-Tego samego lata wszyscy moi prześladowcy ukończyli szkołę... a ja stałem się wolnym człowiekiem. Ostatecznie prawie popełniłem samobójstwo, a wszystko dlatego, że nie odnalazłem w nikim oparcia. Nikt nie dzielił mojego losu. Nie miałem żadnych przyjaciół. Naito-kun... jesteś młodym człowiekiem. Wszystko, co stanie się w twoim życiu zależy od ciebie. Nie zrażaj się tym, co inni o tobie myślą, bądź ponad to. Bo ty masz w sobie więcej empatii, niż wszyscy twoi koledzy i koleżanki razem wzięci. Nie zmarnuj go... tego daru... - gimnazjalista zacisnął powieki, pięści i zęby jednocześnie, po czym zgodnie skłonił głowę na znak zrozumienia.
***
     Nastolatek nie zauważył nawet, jak szybko mijał czas. Za oknem zapadał już zmrok, a on nadal nie wrócił do domu. Gato z największym trudem znalazł pudełko zapałek w szufladzie, zapalając na stoliku sporej wielkości świecę. Miał chyba zamiar zaparzyć kolejną partię paskudnego naparu, który nazywał herbatą, gdy nagle małe okienko otworzyło się na oścież, popychane wiatrem. Rama uderzyła głośno o ścianę.  Słup powietrza, wpadłszy do pokoju natychmiastowo zgasił świecę i wprawił włosy zielonookiego w ruch. Siła żywiołu niemal wyrwała zapałki z ręki starca. Pudełko upadło gdzieś na podłogę. Gdy mężczyzna pochylił się, by go poszukać, Naito dostrzegł jakiś ruch za oknem. Choć było ciemno, gimnazjalista miał niemal stuprocentową pewność, że ktoś właśnie przeszedł obok domku. Ktoś albo coś...
     Chłopak przełknął ślinę, czując przyśpieszone bicie własnego serca. Czekał w niepokoju, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Jego gospodarz tymczasem dorwał się w końcu do pudełka zapałek, którego tak uporczywie poszukiwał. Już miał zabrać się za zapalenie świecy, gdy rozległo się ciche stukanie, czy może raczej drapanie po drzwiach.
-Kogóż to niesie o tak późnej porze? - zapytał sam siebie starzec, kładąc pudełeczko na szafce i otwierając wejście do swojej chatki. W progu stały dwie osoby, z postury sugerujące płeć męską. Ogrodnik z niedowierzaniem przetarł szkła okularów, po czym rozpromienił się niesamowicie.
-Haruki, Masaru! Tak bardzo się cieszę, że was widzę. Nie dawaliście znaku życia przez parę dni. Martwiłem się o was. Jak mnie znaleźliście? Nieważne, opowiecie później. Proszę, proszę, rozgośćcie się... - mężczyzna był naprawdę przejęty wizytą swoich przyjaciół. Bez słowa wyjaśnienia wepchnął obydwu do mieszkania. Dopiero wtedy gimnazjalista mógł się im bliżej przyjrzeć.
     Obaj panowie byli raczej wysocy. Mieli ciemne, zapewne niemyte od paru dni włosy i zapadnięte oczy. Ubrani byli bardzo niechlujnie. Przyodziali na sobie jakieś brudne, poobdzierane ciuchy, których nie powstydziłby się przykładowy bezdomny. Obu nieznajomych łączyła mimo wszystko jedna rzecz. Byli niesamowicie wręcz bladzi, wręcz anemicznie. Jeden z nich miał rękawy tak długie, że nie widać było jego dłoni. Drugi natomiast trzymał ręce w kieszeni. Żaden się nie odzywał, za to obydwaj poruszali się dziwnie. Trochę nieporadnie i bez komfortu, z jakim zwykły człowiek chodzi w pozycji wyprostowanej.
     Wtem jeden z gości bezwładnie otworzył usta, obnażając długie, potężne kły. W tym samym momencie Naito podparł się rękoma o stół, przy którym siedział. W następnej chwili spomiędzy dwóch zębów wynurzyły się... dwa długie, wężowate jęzory, na co Kurokawa zareagował gwałtownym powstaniem z miejsca. Opadające na podłogę krzesło towarzyszyło wysuwaniu się z rękawów jegomościa czegoś, co przypominało odnóża modliszki, jednak ewidentnie wyrastające z ludzkiej kończyny. Swoista kosa niemal natychmiast powędrowała w stronę staruszka, który jeszcze nie zdążył rozeznać się w sytuacji, zadowolony z wizyty.
-Uwaga! - chłopak rzucił się na swojego gospodarza, ciągnąc go za sobą ku drzwiom i prawie się przy tym przewracając. Kosowata dłoń człekopodobnego straszydła przeszyła powietrze. Niemal natychmiast drugi potwór wyjął ręce z kieszeni. Miał bardzo długie palce, zakończone prawie trzycentymetrowmi szabelkami. Odwracając się przez ramię otworzył szeroko gębę, a z czeluści gardła wydobył się głośny, przeszywający powietrze pisk.
     Gato oparł się ręką o ścianę zlany potem. Nadmiar stresu u osób w jego wieku groził zawałem, a tylko tego brakowało do szczęścia zaatakowanym. Mężczyzna półświadomym wzrokiem spojrzał ku osobom, które jeszcze chwilę temu były jego towarzyszami niedoli. Jego krtań zadrżała, jakby miał się rozpłakać. Powoli zaczął osuwać się po ścianie ku podłodze.
-Nie! Gato-san! Gato-san, musimy uciekać! Proszę wstać, szybko. Zabiją nas tu, jeśli tu zostaniemy! - Naito dopadł do starca, potrząsając nim we wszystkie strony, krzycząc prosto do jego uszu. -Nie możemy pozwolić, żeby... - nie dokończył. Mężczyzna gwałtownie się podniósł, wyciągając kluczyki z kieszeni spodni. Prawie bez wahania chwycił chłopaka za barki... wyrzucając za drzwi z całych sił, a samemu zostając na progu. Nastolatek wylądował na plecach, na mokrej od deszczu ziemi. Żaden z nich nawet nie zauważył, kiedy zaczęło padać. Nie zauważyli, kiedy zaczęła się burza. Wszystko stało się tak szybko...
ŻYCIE NIE JEST SPRAWIEDLIWE. ODCHODZI OD TYCH, KTÓRZY GO PRAGNĄ, A ZOSTAJE PRZY TYCH, KTÓRZY MAJĄ GO DOŚĆ. ŻYCIE PRAGNIE ZADAWAĆ CIERPIENIE INNYM. A JEGO OFIARY RZADKO OTRZYMUJĄ REKOMPENSATĘ...
     -Gato-san! - gimnazjalista już ze łzami w oczach próbował przekrzyczeć uderzające pioruny. Widział tylko trzymającego się framugi staruszka oraz monstra, powoli zbliżające się do jego pleców. Na twarzy mężczyzny dojrzał uśmiech. Tak niezrozumiały i cenny zarazem.
-Naito-kun... Naprawdę się cieszę, że cię poznałem. Jestem przekonany, że znajdziesz sobie całą masę przyjaciół. Jednego już masz... Arigato... Nawet nie wiesz, ile znaczyła dla mnie rozmowa z tobą... Ja... zawsze, gdy myślałem o śmierci, chciałem umrzeć w taki sposób... - słowa Gato całkowicie rozbiły Kurokawę. Gimnazjalista z wytrzeszczonymi oczami patrzył, jak ogrodnik zamyka z hukiem drzwi. Jak przekręca zamek. Jak uderzający piorun rzuca światło na jego własną słabość. Wewnątrz szatyn po raz kolejny coś pękło. Drżąc, jak osika podniósł się i zaczął biec. Biec co tchu. Biec z twarzą zwróconą ku niebu. By deszczem móc wmówić sobie, że wcale nie płacze. 
     Zatrzymał się po minucie pogodni za niczym, w nieznanym kierunku. Szloch i potężne uderzenia serca nie pozwoliły mu pędzić dalej. Upadł na kolana, na mokrą trawę. Zacisnąwszy zęby pochylił głowę. Drżącymi rękoma chwycił leżący gdzieś w ziemi kamień i uderzył się nim z całej siły w głowę. Raz, drugi, trzeci... Poczuł, jak krew ścieka mu w stronę kącików oczu. Rzucił kamieniem przed siebie, uderzając głową o ziemię.
-Jak? Jak to w ogóle możliwe? Każdy jest w czymś dobry. Każdy jest komuś potrzebny. Każdy ma swoje miejsce na świecie. Więc dlaczego tylko ja jestem taki bezużyteczny?! Gato-san poświęcił się dla mnie. Dla człowieka, którego ledwo znał. A ja nawet nie potrafiłem mu pomóc. Uciekłem z płaczem, jak jakaś gnida! Taigo... Taigo miał rację. Jestem słaby. Jestem żałosny... - ciężko było określić, czy więcej kropli spadło na głowę chłopaka, czy on sam uronił więcej łez. Ale pewne było, że nie zamierzał przestać. Całkowicie zawiesił się w przestrzeni, gdzie nic się nie liczyło. Nic oprócz tego małego kawałka ziemi, na którym spoczywał.
     Nieludzki pisk zabrzmiał po raz kolejny, odbijając się od pleców Kurokawy bez echa. Człekopodobny potwór z długimi, zabarwionymi czerwienią palcami pędził ogromnymi susami w stronę gimnazjalisty, podążając za jego zapachem. Na długie kły zabita była pomarszczona, ludzka dłoń, odrąbana od reszty ciała. Jeszcze w biegu maszkara zamachnęła się pazurami, które skierowała prosto w stronę nastolatka...

Koniec rozdziału 12
Następnym razem: Podnieś głowę!