ROZDZIAŁ 17
Zielonooki powolnym krokiem zmierzał w kierunku swojego gimnazjum. Miał na sobie błękitny T-shirt z granatowymi, poziomymi pasmami oraz czarne, długie spodnie. Na stopach zaś umieszczone zostały buty sportowe. Nastolatek rozcierał przedramiona, sycząc przy tym z bólu. Potwornie bolały go mięśnie po poprzednim dniu. Zakwasy nie dawały mu spokoju, a przecież za kilka godzin czekał go kolejny, zapewne równie męczący trening. Szatyn powoli dochodził do schodów na plac szkolny, modląc się tylko, by jakoś przeżyć dzień.
-Mimo wszystko, wczoraj chyba nieźle mi poszło. Co prawda najadłem się wstydu, ale zawsze to jakiś krok do przodu... jeśli nie bierze się pod uwagę zmarnowania większości czasu. Myślałem, że Matsu-san jest bardziej spostrzegawczy. Przynajmniej nie kazał mi powtarzać wszystkiego od początku... - Kurokawa, pogrążony w zadumie, nie wiedział nawet, która godzina. Dzwonek na pierwszą lekcję zadzwonił w momencie, gdy chłopak stanął po przeciwnej stronie ulicy.
-Już tak późno? Muszę się pośpieszyć... - Naito rzucił się przed siebie, przebiegając po pasach i wlepiając wzrok w drzwi do szkoły. Nie trzeba było nawet wyjaśniać, dlaczego taki zabieg był błędem. Nie patrząc na to, co miał przed sobą, zielonooki przypadkowo wpadł prosto na idącego w przeciwnym kierunku jegomościa - tak, że obaj runęli gwałtownie na chodnik.
-Mogłem się tego spodziewać... Nie mogę ani razu wstać z łóżka prawą nogą? - pomyślał z zażenowaniem nastolatek, podnosząc się z kolan i wyciągając rękę ku poszkodowanemu. Obaj młodzieńcy spojrzeli na siebie z zaskoczeniem, choć każdy z innego powodu. Ten pierwszy sprawiał wrażenie, jakby w ogóle dziwił go fakt, iż został potrącony, jednak zaraz opamiętał się i chwycił dłoń Kurokawy, która pomogła mu wstać na równe nogi.
Zielonookiego natomiast dziwił wygląd przewróconego przez siebie chłopaka. Był mniej-więcej w tym samym wieku, co on, ale jedna rzecz mocno rzucała się w oczy - włosy. Czupryna poszkodowanego miała naturalnie biały kolor, jakże niespotykany u normalnych ludzi. Albinos miał też na głowie czarną, wciąganą czapkę, jaką o tej porze roku nosili najczęściej tylko skaterzy. Młodzieniec posiadał niebieskie, bystre oczy. Ubrany był w coś na wzór skórzanej kurtki z krótkimi rękawami, rozpiętej na klatce piersiowej. Pod nią widać było białą koszulkę. Niespotykane zdawały się również luźne i workowate spodnie chłopaka - szare w pionowe, białe paski.
-Bardzo przepraszam, nic ci nie jest? - pierwszy opamiętał się Naito, skłaniając nisko głowę.
-Ee, nie. Nie, wszystko w porządku, ale... - białowłosy wydawał się być nieco zakłopotany, jednak nie dane mu było dokończyć zdania, gdyż zaraz przerwał mu zielonooki.
-Cieszę się. Muszę już lecieć do szkoły. Jeszcze raz przepraszam, pa! - to powiedziawszy, ponowił starania, by uniknąć otrzymania nagany. Innymi słowy znów ruszył w pełnym pędzie po schodach, niedługo później znikając za zamykającymi się drzwiami gimnazjum i pozostawiając skonsternowanego nieznajomego na chodniku.
-...jakim cudem ty mnie widzisz? - dokończył już samotnie albinos, jakby miał nadzieję, że uda mu się porozumieć telepatycznie z "agresorem".
-Mimo wszystko, wczoraj chyba nieźle mi poszło. Co prawda najadłem się wstydu, ale zawsze to jakiś krok do przodu... jeśli nie bierze się pod uwagę zmarnowania większości czasu. Myślałem, że Matsu-san jest bardziej spostrzegawczy. Przynajmniej nie kazał mi powtarzać wszystkiego od początku... - Kurokawa, pogrążony w zadumie, nie wiedział nawet, która godzina. Dzwonek na pierwszą lekcję zadzwonił w momencie, gdy chłopak stanął po przeciwnej stronie ulicy.
-Już tak późno? Muszę się pośpieszyć... - Naito rzucił się przed siebie, przebiegając po pasach i wlepiając wzrok w drzwi do szkoły. Nie trzeba było nawet wyjaśniać, dlaczego taki zabieg był błędem. Nie patrząc na to, co miał przed sobą, zielonooki przypadkowo wpadł prosto na idącego w przeciwnym kierunku jegomościa - tak, że obaj runęli gwałtownie na chodnik.
-Mogłem się tego spodziewać... Nie mogę ani razu wstać z łóżka prawą nogą? - pomyślał z zażenowaniem nastolatek, podnosząc się z kolan i wyciągając rękę ku poszkodowanemu. Obaj młodzieńcy spojrzeli na siebie z zaskoczeniem, choć każdy z innego powodu. Ten pierwszy sprawiał wrażenie, jakby w ogóle dziwił go fakt, iż został potrącony, jednak zaraz opamiętał się i chwycił dłoń Kurokawy, która pomogła mu wstać na równe nogi.
Zielonookiego natomiast dziwił wygląd przewróconego przez siebie chłopaka. Był mniej-więcej w tym samym wieku, co on, ale jedna rzecz mocno rzucała się w oczy - włosy. Czupryna poszkodowanego miała naturalnie biały kolor, jakże niespotykany u normalnych ludzi. Albinos miał też na głowie czarną, wciąganą czapkę, jaką o tej porze roku nosili najczęściej tylko skaterzy. Młodzieniec posiadał niebieskie, bystre oczy. Ubrany był w coś na wzór skórzanej kurtki z krótkimi rękawami, rozpiętej na klatce piersiowej. Pod nią widać było białą koszulkę. Niespotykane zdawały się również luźne i workowate spodnie chłopaka - szare w pionowe, białe paski.
-Bardzo przepraszam, nic ci nie jest? - pierwszy opamiętał się Naito, skłaniając nisko głowę.
-Ee, nie. Nie, wszystko w porządku, ale... - białowłosy wydawał się być nieco zakłopotany, jednak nie dane mu było dokończyć zdania, gdyż zaraz przerwał mu zielonooki.
-Cieszę się. Muszę już lecieć do szkoły. Jeszcze raz przepraszam, pa! - to powiedziawszy, ponowił starania, by uniknąć otrzymania nagany. Innymi słowy znów ruszył w pełnym pędzie po schodach, niedługo później znikając za zamykającymi się drzwiami gimnazjum i pozostawiając skonsternowanego nieznajomego na chodniku.
-...jakim cudem ty mnie widzisz? - dokończył już samotnie albinos, jakby miał nadzieję, że uda mu się porozumieć telepatycznie z "agresorem".
***
Jakim cudem Kurokawa skończył jedynie na upomnieniu? Otóż pierwszą lekcją w jego planie była godzina wychowawcza, prowadzona rzecz jasna przez znajomego Araba. Jakby tego było mało, w szkole czekała go najwspanialsza wieść, jaką tylko mógł sobie wyobrazić. Taigo był chory, w związku z czym nie pojawił się tego dnia w szkole. I choć szatyn miał niemal stuprocentową pewność, iż choroba jego prześladowcy to bujda, nie umniejszało to radości chłopaka. Oczywiście nie uniknął szturchnięć, czy paru niemiłych słów od Baku, czy Kena, jednak bez swojego "alfy" nie mieli zamiaru w żaden sposób zwichrować jego psychiki.
Z każdą kolejną godziną, Kurokawie coraz bardziej wydawało się, że Bóg w końcu spojrzał na niego łaskawym okiem. Że los rekompensował mu te wszystkie okropności, przez które przeszedł. Że wszystko ma się ku lepszemu i już takie pozostanie. A gdy nadszedł ten moment, kiedy to rozpoczął się ostatni dzwonek tego dnia, zielonooki był już wniebowzięty. Cieszyło go praktycznie wszystko, nie zwracał uwagi na cokolwiek złego, a co ważniejsze - nie patrzył w przyszłość. Ot, żył chwilą. Łatwo dawał się ponieść, to prawda.
Spokojnie, opuszczony przez kolegów i koleżanki z klasy, ruszył w stronę sali gimnastycznej, gdzie już czekał na niego Kawasaki. Tak szczęśliwy dzień musiał mijać szybko. Tymi prawami rządził się świat. Mimo wszystko, gdy drzwi na salę zostały zamknięte na klucz, radość musiała ustąpić absolutnemu skupieniu, które było konieczne, jeśli chciało się coś osiągnąć.
-Widzę, że ubrałeś się dzisiaj w coś wygodniejszego? Mądry wybór... - zauważył w końcu Arab, uśmiechając się tajemniczo. Niczego nie spodziewający się Kurokawa również odpowiedział nauczycielowi uśmiechem. Mężczyzna odszedł na koniec sali, by przyciągnąć z jej rogu duży karton, wypełniony piłkami różnej maści. Przeciągnął go na sam środek, opierając się o niego rękoma.
-Dobrze, słuchaj uważnie. Wczoraj uczyłem cię, jak uwalniać moc duchową. Dzisiaj mam zamiar dać ci wskazówki, jak można ją wykorzystywać. Najpierw jednak, zanim zapomnę... - Arab podszedł powoli do nastolatka i lekko szturchnął go palcem wskazującym w czoło. Gimnazjalista nie zauważył żadnej różnicy. Po chwili sam mężczyzna na chwilę napiął, po czym rozluźnił mięśnie, zapewne czyniąc ze swoim ciałem to samo.
-Właśnie zdjąłem z nas obydwu powłokę duchową. Teraz nie tylko nikt nas nie zobaczy, ale możemy korzystać z mocy. Powiedziałem ci wczoraj, że po ostatnim treningu powinieneś bez trudu móc uwolnić energię. Teraz ci to udowodnię. Skup się. Stań wygodnie i rozluźnij mięśnie. Wsłuchaj się w mój głos. Zahacz wzrok w martwym punkcie i wyobraź sobie, że wydychasz powietrze całym swoim ciałem... - wraz z kolejnymi poradami, nastolatek wykonywał następne kroki, posłusznie idąc za głosem swojego mentora. Nie bezskutecznie. Wkrótce po ostatnim zdaniu, wokół całego ciała Kurokawy pojawiła się dość cienka, biała poświata, swoją formą i czystością przypominająca jaśniejące płomienie. Zaskoczony chłopak spojrzał na uwalnianą przez siebie moc duchową, zafascynowany jej kształtem i jakby zahipnotyzowany. Z tego transu wyrwał go dopiero głos Kawasakiego.
-I co? Przyjemne uczucie, prawda? - mężczyzna wyszczerzył zęby, dumny z efektów swoich nauk.
-Tak, miałeś rację, sensei - odparł z niekłamanym entuzjazmem początkujący Madness.
-No cóż... skoro już uwolniłeś moc duchową, nie chcemy jej zmarnować. Spróbuję cię nauczyć sposobów jej wykorzystywania. Sposobów tych jest kilka, choć wyróżnia się dwa najpowszechniejsze. Pierwszym z nich jest wypełnienie mocą danego fragmentu ciała, utwardzając go tak, by wytrzymał atak przeciwnika, bądź przykładowo upadek. Drugim z kolei jest skupienie energii na zewnątrz - dajmy na to - pięści podczas uderzenia. Taki zabieg bardzo zwiększa siłę ciosu. Nie ma teraz sensu zaśmiecać ci umysłu pozostałymi formami, póki nie opanujesz tych. Właśnie w tym celu mam te oto piłki - Matsu odsunął się od kartonu, a nastolatka nie wiedzieć czemu przeszedł dreszcz. Może dlatego, że gry zespołowe wywoływały u niego złe wspomnienia? A może dlatego, że cokolwiek wymyślił Arab, na pewno nie chodziło mu o grę? Trudno było to jednoznacznie sklasyfikować.
-Mam zamiar zmusić cię do wykorzystania zgromadzonej mocy duchowej w celach, o których przed chwilą wspominałem. Będę posyłał piłki w twoją stronę, a twoim zadaniem będzie albo utwardzić ciało, by nie odczuć uderzenia, albo odbić je wzmocnionymi pięściami. Możemy zaczynać? - zielonowłosy z uśmiechem chwycił pierwszy pocisk, podrzucając go i unosząc na jednym palcu, zmuszając jednocześnie do rotacji.
-Wiedziałem... Jednak chce mnie zabić - z szatyna jakby uleciał duch.
-Ale... Nawet nie wyjaśniłeś mi, jak niby mam to zrobić, sensei. Nie uważasz, że powinieneś dać mi jakieś wskazówki? Albo chociaż zacząć od prostszej metody? - Naito nadal nie był przekonany, co do wymyślonego przez Araba sposobu i próbował odwlec to, co nieuniknione.
-Cóż, faktycznie możesz mieć rację... - zaczął jakby zgaszony mężczyzna, udając, że odkłada pocisk z powrotem do kartonu. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko Kurokawa odetchnął z ulgą, piłka została lekko rzucona do tyłu i natychmiastowo kopnięta z półobrotu przez nauczyciela. "Meteor" kierował się prosto w stronę twarzy młodzieńca, który w zaskoczeniu wyrzucił pięść do przodu, czując przyśpieszone bicie serca. W tym samym momencie poświata, która go otaczała, zaczęła przemieszczać się wzdłuż jego ciała, spoczywając na tej właśnie pięści. W jednej chwili ręka uderzyła o lecącą piłkę, chwilowo wytwarzając pomiędzy nimi tarcie, po czym wybiła pocisk z powrotem z nieporównywalnie większą siłą.
-Ach... Uważaj, sensei! - krzyknął jakby wyrwany z transu zielonooki, a mężczyzna tylko uśmiechnął się delikatnie, poprawiając okulary. Niespodziewanie zatrzymał lecącą z zawrotną prędkością kulę jedną ręką, w jednej chwili blokując jej również możliwość ruchu.
-Nieźle. Naprawdę dobrze, jak na pierwszy raz. A teraz spróbuj to powtórzyć... - rzekł zaraz mężczyzna, podrzucając piłkę nad głowę. Nim gimnazjalista zdążył powstrzymać nauczyciela przed kolejnym "atakiem", ten już podskoczył z wyciągniętą ręką, ścinając pocisk, jak zawodowy siatkarz. Nie stracił przy tym na celności. Po raz kolejny wymierzył dokładnie w twarz Kurokawy, który to przerażony padł na podłogę, uchylając się przed niechybną zgubą.
-Nie mogę tego powtórzyć! Nie potrafię! Nie wiem, jak to zrobiłem wcześniej! - krzyczał leżąc.
-Huh... Niemożliwe. Zrobił to odruchowo? Kim do diabła są jego rodzice? - Matsu wyglądał na dość zaskoczonego po usłyszeniu wytłumaczenia swojego podopiecznego. Powstrzymał się przed chwyceniem kolejnej piłki, pomagając chłopakowi wstać i zadumał się na kilka chwil.
-Może więc faktycznie dam ci wskazówkę. Jedną. Resztę wypracujesz sam. Przesyłanie mocy duchowej z jednego fragmentu ciała do drugiego przypomina zabawę balonem. Naciskając na jeden jego koniec, zmuszasz powietrze do udania się w drugą stronę. Innymi słowy, wygląda to tak, jakbyś oddychał całym ciałem. Robisz wdech i obracasz tlenem nie tylko w płucach, ale też wewnątrz rąk, nóg, czy brzucha. Myśl o tym w ten sposób, a w końcu ci się uda. Po paru razach zacznie się to dla ciebie robić łatwiejsze. Zwykły człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, jak używać mocy duchowej, ale Madness ma to zapisane w genach. Wystarczy tylko ten odpowiedni gen przebudzić... a żeby ci w tym pomóc, obiję każdy skrawek twojej skóry tymi oto piłkami, aż w końcu zaczniesz to robić instynktownie - ostatnie zdanie tak bardzo kłóciło się z szerokim uśmiechem, że aż wypełniło gimnazjalistę nieuzasadnionym strachem.
-To będzie dłuuugi dzień... - skwitował wewnętrznie.
-Cóż, faktycznie możesz mieć rację... - zaczął jakby zgaszony mężczyzna, udając, że odkłada pocisk z powrotem do kartonu. Nic bardziej mylnego. Gdy tylko Kurokawa odetchnął z ulgą, piłka została lekko rzucona do tyłu i natychmiastowo kopnięta z półobrotu przez nauczyciela. "Meteor" kierował się prosto w stronę twarzy młodzieńca, który w zaskoczeniu wyrzucił pięść do przodu, czując przyśpieszone bicie serca. W tym samym momencie poświata, która go otaczała, zaczęła przemieszczać się wzdłuż jego ciała, spoczywając na tej właśnie pięści. W jednej chwili ręka uderzyła o lecącą piłkę, chwilowo wytwarzając pomiędzy nimi tarcie, po czym wybiła pocisk z powrotem z nieporównywalnie większą siłą.
-Ach... Uważaj, sensei! - krzyknął jakby wyrwany z transu zielonooki, a mężczyzna tylko uśmiechnął się delikatnie, poprawiając okulary. Niespodziewanie zatrzymał lecącą z zawrotną prędkością kulę jedną ręką, w jednej chwili blokując jej również możliwość ruchu.
-Nieźle. Naprawdę dobrze, jak na pierwszy raz. A teraz spróbuj to powtórzyć... - rzekł zaraz mężczyzna, podrzucając piłkę nad głowę. Nim gimnazjalista zdążył powstrzymać nauczyciela przed kolejnym "atakiem", ten już podskoczył z wyciągniętą ręką, ścinając pocisk, jak zawodowy siatkarz. Nie stracił przy tym na celności. Po raz kolejny wymierzył dokładnie w twarz Kurokawy, który to przerażony padł na podłogę, uchylając się przed niechybną zgubą.
-Nie mogę tego powtórzyć! Nie potrafię! Nie wiem, jak to zrobiłem wcześniej! - krzyczał leżąc.
-Huh... Niemożliwe. Zrobił to odruchowo? Kim do diabła są jego rodzice? - Matsu wyglądał na dość zaskoczonego po usłyszeniu wytłumaczenia swojego podopiecznego. Powstrzymał się przed chwyceniem kolejnej piłki, pomagając chłopakowi wstać i zadumał się na kilka chwil.
-Może więc faktycznie dam ci wskazówkę. Jedną. Resztę wypracujesz sam. Przesyłanie mocy duchowej z jednego fragmentu ciała do drugiego przypomina zabawę balonem. Naciskając na jeden jego koniec, zmuszasz powietrze do udania się w drugą stronę. Innymi słowy, wygląda to tak, jakbyś oddychał całym ciałem. Robisz wdech i obracasz tlenem nie tylko w płucach, ale też wewnątrz rąk, nóg, czy brzucha. Myśl o tym w ten sposób, a w końcu ci się uda. Po paru razach zacznie się to dla ciebie robić łatwiejsze. Zwykły człowiek nie potrafi sobie wyobrazić, jak używać mocy duchowej, ale Madness ma to zapisane w genach. Wystarczy tylko ten odpowiedni gen przebudzić... a żeby ci w tym pomóc, obiję każdy skrawek twojej skóry tymi oto piłkami, aż w końcu zaczniesz to robić instynktownie - ostatnie zdanie tak bardzo kłóciło się z szerokim uśmiechem, że aż wypełniło gimnazjalistę nieuzasadnionym strachem.
-To będzie dłuuugi dzień... - skwitował wewnętrznie.
***
-Ledwo idę... Jakim cudem można nabić tyle siniaków jednego dnia? Sensei to potwór... - mamrotał sam do siebie Naito, powłócząc nogami. Opuszczone ręce i mętne spojrzenie tylko podkreślały ogólne wrażenie "żywego trupa". Słońce zaczynało już chylić się ku zachodowi. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że tym razem trening trwał ponad dwie godziny. Bezskutecznie.
-Ech... Jestem do bani. Ani razu mi się nie udało, a Matsu-san miota piłkami, jak granatami. Nie mam pojęcia, jak jutro wstanę z łóżka... - zawodził smętnie chłopak, powoli schodząc alejką do parku. Chciał koniecznie jak najszybciej dostać się do domu, a z drugiej strony za bardzo się bał korzystać ze skrótów miejskich. Tymczasem o tej porze mało kto bywał w tym miejscu, co pozwalało mu również lepiej zebrać myśli. Niezbyt dobrze czuł się w towarzystwie nieznajomych, nie mówiąc już o zagadnięciu któregokolwiek z nich. Przerażała go sama myśl prowadzenia rozmowy w taki sposób, ażeby się nie zbłaźnić, co uważał za rzecz niebywale trudną.
Chłopak zatrzymał się na chwilę w miejscu, gdzie stał maleńki składzik, a właściwie chatka emerytowanego ogrodnika imieniem Gato. Widok ten przywołał te wszystkie nieprzyjemne wspomnienia, jakie łączyły go ze śmiercią mężczyzny. Nadal nie umiał odrzucić poczucia winy.
-Gdybym wtedy zgodził się zostać Madnessem... może wtedy Gato-san nie zostałby zabity... - kolejną igłą w sercu gimnazjalisty była szklarnia i zgromadzone w niej najróżniejszej maści rośliny. Te wszystkie kwiaty i paprocie, oklapnięte i uschnięte, pozbawione wody i wystawione na gubiące działanie promieni słonecznych. Umarły tak szybko... Tak szybko, jak ich właściciel i opiekun. Zielonooki spuścił głowę i odwrócił wzrok, by nie wybuchnąć płaczem. Ruszył w dalszą drogę, przypominając swoimi ruchami stracha na wróble.
Głośny, dziecięcy pisk rozdarł powietrze i rzucił w kąt całą tę melancholię, zmuszając szatyna do podniesienia głowy. Nie zauważywszy przed sobą nikogo, tym bardziej zdziwił się, gdy poczuł uderzenie w okolicach podbrzusza, które to powaliło go na ziemię. Obok niego upadł mały, może ośmioletni chłopiec o krótkich, jasnych włosach i szczupłej twarzy. Wyglądał na dogłębnie przerażonego i natychmiast podniósł się na równe nogi, szaleńczo miotając spojrzeniami to w jedną, to w drugą stronę.
-Hej, co się stało? - zapytał zdezorientowany Naito, nie denerwując się nawet na malca. W miarę, jak chłopczyk zaczynał zdawać sobie sprawę, że w parku jest ktoś, oprócz niego, rósł również niepokój Kurokawy. Jego serce zaczęło bić odrobinę szybciej. Atmosfera stawała się coraz gęstsza.
-P... p... potwór! Tam jest potwór, muszę uciekać! Goni mnie! Zaraz tu będzie! - zaczął krzyczeć cienkim głosikiem mały uciekinier. Czarnowłosy poczuł, jakby grunt zapadał mu się pod stopami.
-Nie... Tylko nie znowu. Tylko nie teraz! - zacisnął zęby w zdenerwowaniu, widząc jak dziecko pędzi dalej, nie otrzepawszy się nawet z kurzu. Chłopiec był przerażony, nie myślał racjonalnie, a co gorsze - ewidentnie musiał być martwy. Drący się dzieciak zdążył tylko dobiec w okolice większego skupiska drzew, gdzie po raz kolejny odwrócił się za siebie. Jak niefortunnie...
Gimnazjalista rozdziawił szeroko usta, dostrzegając ciemny kształt, spadający na gałąź drzewa z głębi jego korony. Nie minęła chwila, a maszkara opuściła się niżej, przyczepiona do drewnianego stelaża... pajęczynowatą linką, wystającą z jej odwłoka. Maszkara była duża. Wzrostem nie ustępowała Kurokawie. Opływowy, wydłużony i rozszerzony przy ramionach tułów pokryty był czarnym szkliwem, przywodzącym na myśl chitynę. Od torsu odchodziły trzy pary rozdzielonych stawami odnóży, kończących się szpikulcami. Po prawdzie, części nóg poniżej stawów przypominały długie, zakrzywione ostrza. Tam, gdzie rozszerzał się tułów, widniały dwie chude łapy z całkowicie okrągłymi dłoniami oraz palcami wspomaganymi przez podwójne pazury. Otwór gębowy usadzony został na środku okrągłej głowy. Był dość wąski, a ponad to zamykał się od boków do środka. Dwie pary czułków potwora oraz trójka wyłupiastych oczu potęgowała wrażenie.
-Uciekaj, za tobą! - wydarł się Kurokawa do dziecka. Chłopczyk w porę dostrzegł nadciągające zagrożenie, jednak mógł tylko rzucić się w bok, upadając kolejny raz. W tym właśnie czasie potwór zerwał linkę, przyszpilającą go do gałęzi i opadł z hukiem na ziemię. Ośmiolatek z piskiem ruszył przed siebie, potykając się raz za razem i co rusz oglądając przez ramię. Tymczasem zielonooki jedynie powstał i... nawet nie drgnął. Jego dłonie całkowicie opadły, trzęsąc się, jak osika. Serce łomotało z niespotykaną częstotliwością. Zarówno mózg, jak i nogi nalegały, by opuścić to miejsce. By uciec z podwiniętym ogonem, póki Spaczony nie zainteresował się osobą nastolatka. Jedynie serce i dusza stawały w opozycji.
-Jeśli go tu teraz zostawię, zginie... ale jeśli spróbuję mu pomóc, możemy zginąć obaj. Mógłbym uciec, ocaliłbym życie, jednak... nie po to zgodziłem się zostać Madnessem. Pomoc takim, jak on to moje zadanie, nawet jeżeli nie zakończyłem treningu. Ale co niby mogę zrobić temu potworowi? Jest całkiem inny, niż te poprzednie... Nie umiem nawet kontrolować mojej mocy duchowej... - gdy szatyn bił się z myślami, chłopiec biegł, ile sił w nogach, jednak Spaczony nie odstępował go ani na krok. W końcu jednak pościg musiał się skończyć. W tym przypadku był to moment, gdy dziecko obejrzało się za siebie, zawadzając stopą o wystający korzeń drzewa. Ścigany upadł z impetem.
-Już jedna osoba zginęła przez twoje tchórzostwo, idioto! Obiecałeś sobie, że już nigdy na coś takiego nie pozwolisz! Chociaż tej jednej cholernej obietnicy spróbuj dotrzymać! Przeżyłeś walkę z cerberem, ratowano cię kilka razy, gdy sam nie umiałeś o siebie zadbać, a teraz ty masz okazję, by komuś pomóc! Rusz się, rusz się, rusz się, do diabła! - "rozważna" połowa chłopaka nadal nie dawała za wygraną. Pająkowaty potwór był już zaledwie kilka metrów przed leżącym chłopcem, który nie mógł wstać przez strach i roztrzęsienie. Dziecko próbowało przeciągnąć swoje ciało po trawie, rwąc ją na prawo i lewo. W maleńkich oczach pojawiły się łzy, ciekło mu z nosa, trząsł się.
-Tatusiu, pomóż mi! Wiem, że gdzieś tu jesteś, pomóż mi! Już będę grzeczny, obiecuję! Nigdy sam nie wyjdę z domu, przysięgam! Tatusiuuu! - wydarł się malec ze wszystkich sił, gdy Spaczony zaczynał przymierzać się do skoku.
Te kilka zdań sprawiło, że jakiekolwiek okowy łańcuchów, przywiązujących gimnazjalistę do ziemi, opadły ze zgrzytem. Drżenie rąk i nóg ustało, szczęka przestała się trząść. Kurokawa podniósł wzrok, w którym ponownie zagościła determinacja i pewność. Zupełnie, jak wtedy, gdy chował się przed trójgłowym psem strażnika. Biała, płomienista poświata okryła całe jego ciało, szczególnie skupiając się na stopach, skąd blask był najsilniejszy. Naito wyrzucił prawą nogę do przodu, odbijając się od podłoża z niesamowitą prędkością i niemalże szybując kilka centymetrów nad ziemią, by wylądować pomiędzy ofiarą, a myśliwym.
Na wysokiej, przydrożnej latarni, na samym jej szczycie, siedział białowłosy chłopak w naciąganej czapce i stroju z przewagą ciemnych kolorów. Przyglądał się całemu zajściu już od kilku minut, kiedy to dziecko rozpoczęło swoją ucieczkę przed łaknącym ludzkich dusz potworem.
-No proszę, jednak ruszył do walki. Całe szczęście... Gdybym mylił się co do niego, to dziecko już by nie żyło. Ciekawe, czy mogę powierzyć mu to zadanie...? - rzekł sam do siebie albinos, z niekłamanym zaciekawieniem przypatrując się rozwojowi wydarzeń.
Docierając do punktu zderzenia, zielonooki klęknął plecami do bestii, obejmując leżącego chłopca bez chwili wahania. Sprawiał wrażenie, jakby stał się zupełnie inną osobą. W dodatku odruchowo robił rzeczy, o których nawet nie miał pojęcia, że je potrafił. W tym jednym momencie, który jakby zakrzywił czasoprzestrzeń, gimnazjalista miał uśmiech na twarzy. Cieszył się z tego, co właśnie zrobił. Cieszył się z życia, które właśnie niechybnie ocalił... i nie przejmował się najeżoną szponami łapą, pędzącą w jego stronę, by przebić się przez nerki. A potem bestia ugodziła w człowieka. Tak szybko, jak opadające ostrze gilotyny. By zabić w jednym ciosie...
Koniec rozdziału 17
Następnym razem: Ściąć ich wszystkich - kosiarz Rinji
Powiedz mi, dlaczego "albinos"? Przecież z tego co zrozumiałem to on miał białe włosy, a nie skórę!
OdpowiedzUsuńZ tego właśnie względu, że ma białe włosy :P I z tego samego względu, dla którego nazywam Kawasakiego "Arabem", choć nigdy nie powiedziałem, że on tym Arabem faktycznie jest ^^
UsuńAaa... taka przenośnia?
UsuńPowiedzmy ;) Taka zamierzona "niedosłowność" ^^
Usuń