niedziela, 20 października 2013

Rozdział 24: Walka i strata

ROZDZIAŁ 24

     Podniósł się bez cienia bólu, otoczony wijącą się wokół niego powłoką mocy duchowej, dużo wyraźniejszą, niż zwykle. Sięgała około dziesięciu centymetrów poza ciało nastolatka i sprawiała wrażenie silnej, zdeterminowanej... nieugiętej. Szatyn powoli ruszył w stronę miejsca, w którym zostawił swojego przeciwnika. Prawą dłonią przetarł szczękę, ściągając resztki krwi z kącików ust. W głowie wciąż dźwięczały mu słowa nieznajomej niewiasty, które znowu zmieniły jego postawę o 180 stopni.
-Muszę rozbić jego obronę. Wykorzystuje długą i pełną potencjalnych dźwigni drabinę, żeby moje ataki do niego nie dotarły. Operuje nią z dużą siłą, więc nie mogę pozwolić sobie na odniesienie większych obrażeń, niż będę musiał. W porównaniu z tym człowiekiem, brakuje mi polotu, ale jeśli wykorzystam własną wiedzę, zdobędę przewagę. Nie może się po mnie spodziewać żadnych sztuczek, bo jak dotąd atakowałem schematycznie... wszystko przez to, że zdekoncentrował mnie na samym początku... - kroczył spokojnie, trzymając opuszczone dłonie po bokach, aż stanął przy górze połamanych wcześniej desek... jakieś pięć metrów przed oczekującym go wrogiem.
-Dziękuję, że zaczekałeś... - zaczął ze stoickim spokojem czarnowłosy. -...wynagrodzę ci to w mgnieniu oka - dodał zaraz, a blondyn uniósł brew z zaciekawieniem. Błękitne oczy lustrowały postawę nastolatka.
-Ten dzieciak... to naprawdę ta sama osoba? Nic nie zostało z tego rozbitego wymoczka, którego posłałem na glebę. Wciąż jednak... - mężczyzna analizował w milczeniu, opierając nogi drabiny o ziemię. Tymczasem zielonooki ruszył w jego stronę z średnią prędkością, zbierając moc duchową wokół pięści i kierując łokieć za siebie. Na ten widok blondyn westchnął z politowaniem. -...nie dorasta mi do pięt - dokończył wcześniejszą myśl, zakleszczając lecącą pięść między szczeblami drabiny i dźwignią kierując ją obok siebie.
     Gimnazjalista uśmiechnął się półgębkiem, mocniej naciskając ciałem na lewą nogę. Jednocześnie cofnął prawą, jakby przygotowywał się do wybicia piłki. Wokół tej właśnie stopy widniała pulsująca, przezroczysta poświata. Naito bez ostrzeżenia wymierzył potężnego kopniaka w dolne partie drabiny, dosłownie odrywając ją od ziemi. Przechylony przedmiot uwolnił trzymaną do tej pory pięść, a niebieskooki zachwiał się z zaskoczeniem, przygryzając dolną wargę.
-Gnojek! Zamarkował uderzenie pięścią, jednocześnie szykując się do kopnięcia? W ogóle nie zwróciłem uwagi na jego nogę, pamiętając poprzednie próby. Zlekceważyłem go... - mężczyzna był zły na siebie, lecz nie miał ani chwili, by tę złość wyrazić. Oswobodzona pięść Kurokawy powędrowała sierpowatym ruchem w stronę szczęki przeciwnika. Blondyn w mgnieniu oka utwardził skórę, lecz... ręka nastolatka w ogóle go nie dotknęła, przelatując mu przed twarzą. Śledząc wzrokiem pięść, ledwo zauważył, że szatyn obraca się na jednej stopie wokół własnej osi. Zdawało się, że ponowi atak, jednak wyłaniający się zza klatki piersiowej lewy łokieć otoczony był już energią duchową. Czysto uderzył prosto w podbródek faceta, prawie go powalając, jednak Naito nadal nie zatrzymywał rotacji. W ślad za łokciem powędrowała prawa pięść, która z impetem wbiła się w bok twarzy blondyna. Kombinacja uderzeń posłała zdezorientowanego oponenta na ziemię, a on sam rył w niej jeszcze przez kilka metrów, nim się zatrzymał.
-Buach! - mężczyzna splunął krwią, po czym otarł dłonią cieknącą z nosa rzeczkę. Zacisnął mocno zęby, zauważywszy rozerwaną wargę.
-Niemożliwe... Skupił moją uwagę na ciosie, więc nie zauważyłem łokcia, a gdy odwrócił się do mnie plecami, nie byłem już w stanie go dostrzec. Dodatkowo bezbłędnie trafił mnie w podbródek, którego nie utwardziłem. Cios zniszczył moje skupienie, przez co zerwałem osłonę również na szczęce. Szczon zaplanował każdy ruch i wykonał je bezbłędnie. Jakim cudem nie zauważyłem, że tyle potrafi? - podparł się na rękach, podnosząc się z ziemi. Pochylił się jeszcze na moment, by ponownie wziąć do ręki drabinę, po czym z kamienną twarzą spojrzał na gimnazjalistę. Naito stał w miejscu ze spuszczonymi rękoma, wyprostowany i spokojny. Nie sprawiał wrażenie, jakby miał zamiar zaatakować.
-Wiem, że nie musisz się przede mną tłumaczyć... ale może już zasłużyłem na to, byś powiedział mi, dlaczego to robisz? Naprawdę chciałbym... zrozumieć twoją sytuację - spojrzenie zielonych oczu sprawiło, że rysy twarzy blondyna szybko złagodniały. Kurokawa wyrażał się z taką delikatnością i empatią w głosie, jakiej mężczyzna wcześniej nie słyszał. A do tego mówił z całkowitą powagą rzeczy, do których jego pokolenie w ogóle nie przywiązywało uwagi.
-Racja... nie muszę - niebieskooki złowróżbnie uniósł drabinę ku niebu, jednak w jednej chwili opuścił ją, wbijając drewniane nogi w ziemię. -Ale ten ostatni ruch był naprawdę niezły - wbił wzrok w ziemię, czując mimowolny ruch kącików ust.
-Mówi prawdę. Może to tylko jakaś cholerna ułuda, ale... słyszałem już kiedyś podobne słowa - westchnął nostalgicznie blondyn, po czym opuścił ręce. Szatyn cały czas patrzył mu w oczy. Bez skrępowania, bez strachu, w skupieniu. Reprezentując wszystko, czego brakowało jego rówieśnikom. A gdy mężczyzna w kasku otworzył usta, bolesne wspomnienia powróciły ze zdwojoną siłą...
***
     -Mai-chan, uważaj! Prawie uderzyłem cię tą deską! - krzyk krępego, wąsatego mężczyzny w brudnej koszulce i kasku rozległ się na placu budowy. W tym samym czasie dwóch innych budowniczych siedziało na leżących na ziemi belkach, pijąc w najlepsze kawę z termosu. Jeden z nich, bardzo muskularny i niemal łysy był szefem ekipy, drugi zaś - szczupły blondyn o niebieskich oczach - "szarakiem". Nie wyróżniał się w żaden sposób funkcją, czy doświadczeniem, lecz duchem i pracowitością, które podbudowywały zespół.
-Przecież w kółko nazywa cię bratem, no nie? - paker zadał pytanie, upijając kilka sporych łyków gorącej, czarnej kawy. Westchnął z zadowoleniem, nawadniając zmęczony organizm. Jego rozmówca uśmiechnął się tylko mimochodem, zatapiając usta we własnym kubku, by kupić sobie więcej czasu.
-Heh, na to wygląda... mimo wszystko nie jesteśmy rodzeństwem. Przynajmniej nie dosłownie. Została adoptowana przez moją ciotkę z sierocińca. A skoro mieszkamy pod jednym dachem, przyzwyczaiła się do mnie, to wszystko. Dzieci łatwo się przywiązują - wyjaśnił w skrócie młodzieniec, jednak jego przełożony miał chyba zamiar drążyć temat tak długo, aż zabraknie kawy, a co za tym idzie - zabraknie pretekstu do odpoczynku.
-Skoro to formalnie córka tej kobiety, czemu ciągle tu z tobą przychodzi? Nie zrozum mnie źle, bardzo ją lubię, ale to trochę dziwne. Nie powinna chodzić do szkoły, czy coś?
-Powinna. Czasem nawet udaje się ją do tego nakłonić, ale chyba niezbyt lubi to miejsce. Woli pałętać się ze mną. Oczywiście ciotka zawsze się o tym dowiaduje, ale stale biorę małą w obronę. Jest całkiem bystra, może od razu udać się do pierwszej klasy, poradzi sobie - w tym momencie za podkoszulek blondyna szarpnęła mała, szczupła rączka dziewczynki.
     Była niska, jak to dziecko w wieku przedszkolnym. Miała kręcone, kremowe włosy średniej długości i duże, ładne oczy o zielonkawej barwie. Okrągła buzia i skóra, jak u laleczki budziły sympatię obserwatora. Nosiła czarną spódniczkę z falbankami oraz coś w rodzaju dziecięcej kurteczki. W oczy rzucały się ładne, czerwone pantofelki na mikrych stópkach. Mimo wszystko najbardziej charakterystycznym elementem w ubiorze "młodej damy" była czerwona chusta zdobiona czarnymi wzorami, zawieszona na szyi dziewczynki. Odkąd otrzymała ją w prezencie od "brata", poprzedniego właściciela, nie zdejmowała jej wcale, niezależnie od sytuacji. W tym momencie mała Mai była cała czerwona na twarzy, a zielone oczy opuchnięte były od płaczu. Dziewczę pociągało nosem i drżało, jakby zaraz miało wybuchnąć. W jednej chwili blondyn zauważył małe skaleczenie na lewym kolanie przyszywanej kuzynki. Maleńka stróżka krwi płynęła po skórze ku stopie. 
-Hej, nie płacz, dobrze? Jesteś już dużą dziewczynką, prawda? - mężczyzna natychmiast kucnął przed małą, z czułością głaszcząc ją po głowie. Uśmiechnął się ciepło, charakterystycznie przechylając twarz na bok. Mai z drżącymi ustami pociągnęła głośno nosem, nieznacznie kiwając główką. Blondyn natychmiast podniósł ją do góry, siadając na deskach z nią na kolanach. Niebieskooki sięgnął po leżącą w torbie podręczną apteczkę, rozkładając ją zaraz obok. W międzyczasie spora część robotników zebrała się wokół, obserwując wszystko bacznie. Oni również czuli dużą sympatię do małej.
     -Posłuchaj, może trochę zaboleć, ale muszę przemyć ranę, żebyś nie zachorowała, dobrze? - blondyn całkowicie przestał zwracać uwagę na wszystkich dookoła. Nasączył kawałek waty wodą utlenioną, przejeżdżając materiałem po ranie. Dziewczynka zacisnęła zęby, wpijając się mocno w podkoszulek swojego opiekuna, ale nie zaszlochała nawet przez moment. Nie minęła chwila, a plaster przesłonił bolące miejsce, przynosząc chwilę ulgi.
-I co? Chyba jednak nie było tak źle, co? - uśmiechnął się młodzieniec, a Mai bez słowa rzuciła mu się na szyję. Niebieskooki rozchylił chwilowo usta z zaskoczeniem, lecz zaraz objął ramieniem dziewczynkę, tuląc ją do siebie, jak własną siostrę.
***
     Słońce chyliło się już ku zachodowi, jednak na placu budowy prace ciągle trwały. Jedynie jedna osoba nie ingerowała w to wszystko, a była nią dziewczynka o kremowych włosach, zwinięta w kłębek na zamkniętym śpiworze przyszywanego kuzyna. Ten zaś pomógłszy koledze wciągnąć na kondygnację deski, podszedł szybko do małej. Niebieskooki westchnął lekko, rozumiejąc, że będzie spał na gołej ziemi, jednak mimo wszystko nie przejmował się swoim losem. Chwycił prędko za kurtkę, w której przyszedł rano, a którą ściągnął, gdy rozgrzał się robotą, zarzucił ją na "siostrę". Zagiąwszy brzegi pod jej ciało, upewnił się, że z pewnością się nie przeziębi. Pochylił się jeszcze na moment, całując Mai w głowę, po czym odszedł z ciepłym uśmiechem i wzrokiem wbitym w ziemię. Znów złapał się na tym, że dał się wciągnąć w całą tą "zabawę" z rodzeństwem.
***
     Blondyn szedł przed siebie dziarskim krokiem, a za nim pałętała się mała dziewuszka, zaglądając przez szybę każdego mijanego po drodze sklepu. Było jeszcze bardzo wcześnie, ale robotnicy nie mogli próżnować. Mieli napięte terminy z racji kilkudniowego braku materiałów i konieczności załatwienia nowych. Niebieskooki najzwyczajniej zmierzał prosto do celu, nie zważając na to, co działo się dookoła. Nie był już dzieckiem, nie interesowały go sklepy z zabawkami, cukiernie, czy ubiory przechodniów... a już na pewno nie małe problemy szarego tłumu. Dziewczynka o zielonych oczach prezentowała jednak całkowicie inne poglądy. Mężczyzna zdążył przejść jeszcze z pięć metrów, nim zorientował się, że przestał słyszeć kroki. Odwrócił się gwałtownie z podniesionym tętnem, po czym zauważył Mai pochylającą się nad siedzącym na chodniku, brodatym bezdomnym. Westchnął ciężko, zbliżając się do obojga.
-Braciszku, dajmy temu panu coś do jedzenia! Zobacz, nie może wstać z głodu - zawołała do niego "siostra", a blondyn spojrzał na nią z politowaniem.
-Jest taka naiwna. Nikt nigdy nie dokarmia żebraków, bo wie, że chcą tylko pieniędzy na alkohol. Mimo wszystko ona wierzy, że ten człowiek naprawdę potrzebuje czegoś do jedzenia... - postawa małej pozwoliła niebieskookiemu na spojrzenie na rzeczywistość z perspektywy dziecka - perspektywy prostej, dwubarwnej i pozbawionej fałszu.
-Niech będzie... - mruknął młodzieniec, wyciągając trochę pieniędzy z kieszeni i wciskając je do ręki dziewczynki. -...ale ty kupisz, co uważasz, w końcu to twój pomysł - dokończył, a uradowana Mai pobiegła szybko do pobliskiej piekarni, odprowadzona wzrokiem zarówno przez żebraka, jak i kuzyna.
-Masz prawdziwy skarb. Nikt inny nie zwróciłby na mnie uwagi, a ona nie oczekuje nawet niczego w zamian - zwrócił się brodacz do blondyna głosem chrapliwym i przygaszonym.
-Ta... ale nawet ona nie będzie całe życie dzieckiem - odparł nostalgicznie robotnik.
***
     -Dlaczego właściwie nie chcesz chodzić do przedszkola? - zapytał blondyn pewnego wieczora, gdy razem z Mai siedzieli na stercie desek, popijając herbatę z termosu. Zielonooka zgarbiła się, patrząc na czerwone pantofelki, które wahadłowym ruchem odbijały się od drewnianego "murku".
-Nie lubią mnie tam... - wydusiła w końcu, nie podnosząc głowy. -...i ja ich też nie lubię! - dodała zaraz.
-Dlaczego? Jesteś oczkiem w głowie dla każdego, kto cię zna! - prędko zaprzeczył niebieskooki.
-Śmieją się ze mnie, bo nie mam prawdziwych rodziców. I śmieją się też z ciebie, bo pracujesz na budowie. Nie lubię, kiedy ktoś się ze mnie śmieje, ale nienawidzę, kiedy śmieje się z ciebie! - krzyknęła dziewczynka, obracając się w stronę mężczyzny z zaczerwienionymi policzkami i załzawioną twarzą. Zaskoczony "brat" uniósł brew w milczeniu, po czym uśmiechnął się ciepło.
-Chodź tu... - szepnął cicho, przysuwając małą do siebie i obejmując ją ciasno ramieniem. Odgarnął kremową grzywkę, spoglądając w duże, zielone oczy. -Wiem, że cię to denerwuje. Pewnie gdyby ktoś powiedział o tobie coś złego, też byłbym zły. Ale te dzieci wcale cię nie znają. Mnie też nie znają. Nie da się dobrze ocenić kogoś, kogo się nie zna... nawet bezdomnego - dodał na koniec, przypominając sobie o niedawnym zajściu pod piekarnią.
-Wiem, ale... - zaczęła Mai, pociągając nosem raz po raz. Mężczyzna posadził ją sobie na kolanach i delikatnie otarł jej łzy. Jeszcze raz się uśmiechnął.
-Jeśli nie będziesz chodzić do przedszkola, inne dzieci pomyślą, że miały rację co do ciebie. Ale jeżeli tam wrócisz i się z nimi pogodzisz, na pewno szybko się dogadacie.
-Jesteś pewny? - zapytała zielonooka drżącym głosikiem, a blondyn pogłaskał ją po głowie.
-Jasne, że tak. Musisz tylko chcieć. Ty też nie oceniaj ich pochopnie. Może się okazać, że staną się twoimi najlepszymi przyjaciółmi. Dlatego proszę cię, daj im drugą szansę, Mai...
-Dobrze... - przystała dziewczynka. -...ale nikt nie będzie lepszy od ciebie - dodała, wtulając się w "brata". Kojące ciepło rozlało się po ciele blondyna, a w jego niebieskich oczach pojawiły się łzy...
***
     Było wczesne popołudnie, gdy dziewczynka wbiegła na plac budowy z twarzą roześmianą od ucha do ucha. Szef brygady stał najbliżej niej, więc to do niego podbiegła najpierw. Pociągnęła go kilkakroć za nogawkę od spodni, nim umięśniony chłop zwrócił na nią uwagę.
-Och, Mai-chan! Co cię sprowadza? - zwrócił się do niej przyjaźnie, co kłóciło się trochę z jego wyglądem i posturą - przypominał bowiem zawodowego wrestlera.
-Nie widziałeś mojego braciszka? Muszę mu o czymś powiedzieć.
-Powinien być na samej górze, możesz wejść po rusztowaniu... tylko ostrożnie! - odpowiedział dość szybko, a mała podziękowała pobieżnie i pobiegła w swoją stronę. Natychmiast zaczęła wspinać się po deskach i listwach bez cienia strachu. Robiła to dziesiątki razy, często bez pozwolenia, więc znała się na rzeczy. Jak to zwykle bywało, jej "rodzinka" witała ją najserdeczniej, jak potrafiła. Sympatia, jaką wzbudzała u silnych i twardych chłopów była wręcz niewytłumaczalna.
     Wdrapawszy się na najwyższą kondygnację, częściowo otoczoną prowizorycznymi ścianami i górami cegieł, zaczęła rozglądać się za kuzynem. Niski wzrost i obecność materiałów budowlanych nie ułatwiał jej zadania. Błądziła więc po torze przeszkód tak cicho, jak umiała, chcąc nastraszyć blondyna. Nie do końca ustabilizowane deski skrzypiały nieco pod jej stopami, ale starała się, jak mogła, by nikt tego nie usłyszał. W pewnym momencie do uszu małej dotarł dziwny odgłos, jakby coś skrobało podłogę. Mai rzecz jasna wzięła źródło hałasu za niebieskookiego, toteż prędko popędziła w tamtym kierunku, lecz... nic nie zauważyła. Już w następnej chwili jedna z desek ugięła się pod ciężarem niewidzialnego stworzenia. Później następna i jeszcze jedna - każda coraz bliżej dziewczynki.
     Zielonooka zapiszczała nieludzkim tonem, rzucając się do ucieczki po labiryncie cegieł i worków, swoim krzykiem przerażając wszystkich pracowników budowy, a nawet ludzi na ulicy. Pędziła przerażona na złamanie karku, potykając się raz po raz. W końcu, kierowana własnym instynktem, odwróciła się, by sprawdzić, czy "duch" już jej nie goni... i nagle podłoże uciekło jej spod nóg. Deska ugięła się pod ciężarem dziewczynki, a ta ześliznęła się po niej do przodu... prosto ku upadkowi. Mai zakwiliła głośno, chwytając się rączką innej , stabilnej deski. Zauważyła jeszcze, jak ta pierwsza spada w kilkanaście metrów w dół i uderza o ziemię. Teraz ona była w podobnej sytuacji. Jeszcze raz zapiszczała ze wszystkich sił.
     Odgłos dobiegających ją kroków zapalił światełko nadziei w jej głowie. Blondyn szybko pojawił się niedaleko niej, sukcesywnie zmierzając w kierunku dziewczynki.
-Uważaj! Niektóre deski nie są jeszcze przybite! - rozległ się czyjś głos, ale niebieskooki jedynie zwolnił. Szedł teraz powoli, zbliżając się do zwisającej z krawędzi budynku małej.
-Mai! Mai, posłuchaj mnie! Postaraj się myśleć o czymś dobrym, skup się na moim głosie. Trzymaj się ze wszystkich sił, zaraz ci pomogę. Nie zwracaj uwagi na nic innego, dobrze? - poddenerwowany mężczyzna próbował uspokoić kuzynkę. Jego serce nigdy nie biło tak szybko, jak w tamtym momencie.
-Tak... Tak, spróbuję... - zakwiliła dziewczynka. -Wiesz co? Byłam dzisiaj w przedszkolu. Miałeś rację, wcale nie było tak źle. Bawiliśmy się na placu zabaw. Był tam taki chłopiec, Kenji, który cały czas się wygłupiał. Założył się nawet z nami, że zje piasek z piaskownicy, ale pani go skrzyczała. I nikt się ze mnie nie śmiał. Opowiedziałam im o tobie, braciszku. Jaki jesteś dobry i jak mi zawsze pomagasz... i że nie ocenia się ludzi, których się nie zna... i w ogóle - zielonooka mówiła i mówiła, raz po raz zaciskając powieki. Jej palce coraz bardziej zsuwały się z krawędzi. Blondyn tymczasem opadł na podłogę, posuwając się do przodu na czworaka. Gdy był już na samym końcu , mała odkleiła się od deski. Jedynie szybki ruch jego ręki sprawił, że zdołał ją złapać w locie.
-Mam cię! Nie bój się i nie patrz w dół. Zaraz cię... - nie dokończył. Przeważona ciężarem dwóch osób deska przechyliła się do przodu, a wraz z nią dwie położone obok. Blondyn zamarł całkowicie, nie mogąc się nawet obrócić z racji balastu, który trzymał. W kilka sekund razem zaczęli spadać w kierunku ziemi. Mężczyzna z całych sił przyciągnął dziewczynkę do siebie i obrócił się w powietrzu tak, by to ona wylądowała na nim. Jedynie to mógł zrobić.
-Przepraszam... Tak bardzo prze... - Mai zasłoniła mu usta ręką, kręcąc przy tym głową. Zadzwoniło mu w uszach w tym samym momencie, w którym mała zaczęła coś mówić.
-Nie słyszę... Nie, powtórz. Chcę cię usłyszeć. Ten ostatni raz... - rzeka łez wypłynęła z jego oczu, gdy byli już kilka metrów nad ziemią. 
     Dwa splecione ze sobą ciała uderzyły w podłoże z hukiem. Z ust mężczyzny chlusnęła czerwona posoka. Dziewczynka stoczyła się obok po jego torsie. Leżeli nieruchomo, stopniowo otaczani przez nadbiegających robotników. Brygadzista klęknął przy nich.
-Boże... Ludzie, dzwońcie po karetkę, straż pożarną, kogokolwiek! - wydarł się ktoś w pobliżu.
-Nie... - uciął szybko muskularny szef robotników. -...nie ma już kogo ratować.
***
     -Rozumiesz już? Jeśli nie umiesz czegoś ochronić, tracisz to! Nie udało mi się jej uratować! Nie uratowałem nawet siebie! Jedyne, czego chcę, to chronić chociaż to miejsce! I robiłem to, aż przyszli ci śmierdzący prostacy, chcąc zniszczyć miejsce, które ona kochała! Wyrzucę stąd każdego, kto postawi tu stopę. Jeśli będzie trzeba, zabiję go! A ty nie masz prawa mi tego zabronić! - blondyn stracił nad sobą panowanie, drąc się wniebogłosy. Obrócił drabinę nad swoją głową jedną ręką, w jednej chwili otaczając ją powłoką mocy duchowej.
-Teraz rozumiem... - taka sama powłoka pojawiła się wokół obu pięści nastolatka. -Jak masz na imię? - zapytał jeszcze, podnosząc głowę i spoglądając w załzawione oczy mężczyzny.
-Sora... a ty? - odpowiedział i jednocześnie sam zadał pytanie.
-Naito... Kurokawa Naito - uciął rozmowę szatyn. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, obaj rzucili się na siebie w milczeniu, pełni woli walki. Pełni woli, by chronić. Woli, która zabraniała im stracić czegokolwiek, co było dla nich ważne.

Koniec Rozdziału 24
Następnym razem: Rozstrzygnięcie - pojawia się Rikimaru

2 komentarze:

  1. Przykrym jest to jak śmierć bliskiej osoby może zmienić człowieka. Często obraca ona życie o 180 stopni. Mam nadzieję, że Naito szybko zakończy jego cierpienia ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aby się o tym przekonać musisz po prostu czytać dalej, bo JA spoilerować nie mogę ;)

      Usuń