niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział 109: Więcej, niż ludzie

ROZDZIAŁ 109

     Drzwi sypialni Ann otworzyły się z hukiem. Przebrana już, zdenerwowana kobieta założyła swoją czapkę, gniewnie ruszając do przodu. Jej irytacja wzmogła się, gdy tylko zauważyła braci Spencerów, grających w najlepsze w kolejną bijatykę dzięki bateriom wyjętym z latarki. Ryan tymczasem przyglądał się rozłożonej na kolanach mapie Chicago, trzymając wyprostowane nogi na blacie stolika do kawy. Tego również nie była w stanie zdzierżyć użytkowniczka taekwondo. Gdy zaś ta osoba uznawała coś za niewłaściwe, nie była w stanie spocząć, póki nie zmienił się stan rzeczy. Z takim właśnie, bojowym nastawieniem rudowłosa podeszła do Adamsa, by już po chwili jednym, niskim kopniakiem zrzucić jego nogi ze stołu. Wtedy właśnie stanęła tuż przed nim, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
-Idę ich zatrzymać - powiedziała niebieskooka, nie interesując się w ogóle zdaniem mężczyzny. Niewiasta zwyczajnie poinformowała go o swoich zamiarach. -Dokąd poszli? - spytała w następnym momencie. Wyraz jej twarzy kazał się spodziewać natychmiastowego kontaktu kobiecej dłoni z policzkiem zielonookiego w razie jego niewłaściwej odpowiedzi.
-Naprawdę wydaje ci się, że TY będziesz w stanie ICH dogonić? - odpowiedział pytaniem na pytanie Ryan, nie przerywając skreślania z mapy ruder "zaobrączkowanych" dilerów. Wtem rozwścieczona niebieskooka wyrwała szefowi mapę z ręki, rzucając ją za siebie.
-Wydaje mi się, że tylko JA tu mam trochę rozumu! Puściliście ich samych do jaskini lwa, narażając Kruki na rozpadnięcie się! Jak myślisz, ilu tam będzie ludzi? 50? Setka? Niezależnie od tego, jak dobrzy są Aaron i Kyuusuke, nie dadzą sobie z nimi wszystkimi rady! Gdybyśmy chociaż poszli wszyscy razem, to może... - wyrzuciła z siebie swoje myśli Ann, pochylając się nad zielonookim.
-Moi ludzie powiedzieli mi, że nie ma żadnych szans, żeby przegrali. To jedyne, czego potrzebowałem, by pozwolić im działać. Do tego stopnia nie ufasz swoim własnym kompanom, Annie? - mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy, zdrabniając jej imię. Niewiasta chyba nawet tego nie usłyszała, gdyż za bardzo zaaferowała ją cała ta sprawa.
-Nie rozumiesz! Nie o to chodzi! Ja tylko... - zacięła się. Zdenerwowanie spłynęło z jej twarzy, ustępując miejsca niemożności poradzenia sobie z problemem.
-...nie chcę, żeby coś im się stało. Im ani komukolwiek z was - tego nie była już w stanie powiedzieć. Słowa bowiem ugrzęzły w jej gardle, pozostając poza zasięgiem głosu rudowłosej. -Wasza piątka jest dla mnie ważniejsza, niż to, kiedy zakończymy twój plan. Mam tylko was. Jesteście moją rodziną i... potrzebuję was przy sobie - teraz była już zła tylko na siebie. Wściekał ją fakt, że nie potrafiła powtórzyć na głos tego, co pojawiało się w jej głowie. Mimo wszystko Ryan ani na moment nie przestał patrzeć dziewczynie w oczy. Rozumiał wszystko. Młody Adams znał się na ludziach lepiej, niż ktokolwiek inny i właśnie to czyniło z niego dobrego przywódcę.
-Ann, posłuchaj mnie... - odezwał się nagle, na co niebieskooka podniosła głowę. -Jeśli ty się mylisz, twoja obecność tam niczego nie zmieni. Jeśli jednak ja się mylę, po prostu zginiecie we trójkę. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko? - zapytał, choć doskonale wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.
-Tak - odparła rudowłosa z wiarą i determinacją.
-Idź...
***
     Ogrodzony siatką, kwadratowy obszar, pokryty ubitą, twardą ziemią upstrzony był paletami pełnymi cegieł, bloków i drewnianych belek. Wszystkie te wytwory ludzkiej ręki odsunięte były na boki, tworząc drogę do parterowego, choć wysokiego budynku. Miejsce spotkań Hien było pozornie zwykłym składem budowlanym. Na stwardniałej glebie odznaczały się ślady pojazdów. Wielka i szeroka brama garażowa wciąż pozostawała otwarta. Już z zewnątrz dało się zauważyć kolejne "kostki" cegieł, owinięte przezroczystą folią i tworzące swego rodzaju barykady. Do tego miejsca zbliżało się właśnie dwóch ludzi... a raczej nadludzi. Jak nigdy wcześniej, twarz Kyuusuke była wtedy tak samo spokojna i z kamienia kuta, że dało się ją porównać z licem Aarona. Dochodziła właśnie godzina 15, gdy ci dwaj zbliżyli się do otwartej bramy garażu. Dwóch członków Hien stało na czatach. Jeden opierał się o krawędź ściany, a drugi siedział na "kostce" cegieł. O czymś rozmawiali. O czym? To nie interesowało nikogo. Nr. 99 nie miał najmniejszego zamiaru poświęcać uwagi czemuś, co nie zbiegało się z jego celem. Nr. 98 był z kolei całkowicie inny, niż zazwyczaj. Ledwo powstrzymywał wszystkie negatywne emocje, oplatające jego duszę. Ledwo powstrzymywał je... przed wybuchem.
-Hej, hej, dokąd to?! Tu nie wolno wchodzić, jasne? Wypierdalać obydwaj i żebym was nie widział! - ten, który i tak był już na nogach wskazał palcem na zbliżających się intruzów. Jego krzyk nie zrobił jednak na nich żadnego wrażenia. Czarnowłosy wręcz z całkowitą obojętnością kontynuował swój marsz. -Słyszysz, co do ciebie mówię, ty gno... - wyciągnął przed siebie dłoń, by odepchnąć niechcianego gościa, jednak nie zdążył ani go dotknąć, ani dokończyć zdania. W tym bowiem momencie prawa dłoń złotookiego uderzyła od boku, chwytając z prawej strony głowę członka gangu. Z niesamowitą siłą odepchnęła go właśnie na prawo, jakby otwierała rozsuwane drzwi. Zaskoczony mężczyzna nie zdążył nawet zareagować, bo jego potylica została dosłownie rozbita o krawędź tej samej ściany, o którą się wcześniej opierał. Gdy "spływał" na ziemię, zostawiał po sobie krwawy, przerażający ślad. Jego towarzysz zdążył w tym czasie się podnieść i już otwierał usta, by ogłosić alarm, jednak zorientował się, że nigdzie nie widzi swojego drugiego wroga. Zielonowłosy kucał właśnie na kupie cegieł - tej samej, z której facet powstał. Heterochromik dźgnął prawym łokciem do tyłu, uderzając faceta w tył głowy i pozbawiając go przytomności. Kątem oka spojrzał na rozjuszonego szatyna.
-Co ci, kurwa, nie pasuje? Nie gap się na mnie w ten sposób! - syknął do niego Kyuusuke. Ich oczy na kilka sekund znalazły się w jednej linii. Obiekty eksperymentów przez kilka sekund mierzyły się wzrokiem, by czarnowłosy jako pierwszy przeskoczył barykadę ceglanych "kostek" i ruszył wgłąb budynku. 
***
     -Nie będę was okłamywał... - zaczął stojący na "scenie" z poukładanych jedna na drugiej, drewnianych belek. Mężczyzna ten miał jasne, tlenione, postawione "na jeża" włosy i czarne okulary na nosie. Ewidentnie to właśnie on był przywódcą Hien. Obok niego stała czarna walizka. -...jesteście beznadziejni! - dokończył w nieprzewidziany sposób, wywołując wrzawę... wśród 80-ciu osób, które zebrały się przed nim, a na które facet patrzył z góry. -Daliście się wyruchać, jak jakieś tanie dziwki i właśnie dlatego mamy teraz problemy. Zastanawiacie się pewno, dlaczego zebrałem tu tylko pełnoprawnych członków, co? Bo wszystkie szczeniaki dały dupy! Ci, którzy dumnie przyznawali się do bycia Hienami dostali OBROŻE! Pierdolone obroże! Kruki ośmieszyły nas wszystkich i zabrały nam prawie cały towar handlowy. Nam i Carom. Wiecie, jak bardzo jestem cierpliwy, prawda? Jestem zajebiście cierpliwy i jeśli chcecie się komuś nadstawiać, to śmiało! Niestety Carowie nie są dla was tak wyrozumiali. Och, przepraszam... nie byli! Bo Kruczki nie zostawiły nam kluczy! Musiałem zadbać o dyscyplinę, no nie? "Biżuterię" kazałem przespawać palnikiem, więc szyje waszych kolegów odrobinę zmieniły kolor. Większość z nich liże rany albo płacze w objęciach mamusi... - ktoś z tłumu zaśmiał się. Cicho i krótko, bo zaraz zatkał sobie usta. Blondyn jednak podchwycił temat i również zaczął się śmiać. Sztucznie, hienowato. Ruchem dłoni poderwał śmiechy swoich podwładnych i w ciągu paru sekund wszyscy mieli już łzy w oczach. -ZAMKNĄĆ, KURWA, RYJE! - ryknął szef Hien, momentalnie wyjmując zza paska glocka i wystrzeliwując jedną kulę w strop. Natychmiast nastała złowroga cisza. Blondyn bez zastanowienia wycelował lufę w głowę tego, który zaśmiał się jako pierwszy. -Do mnie. Już - rzucił, jak do psa. Przerażony młodzieniaszek podszedł do podestu z belek, nieporadnie wdrapując się na niego i stając obok przywódcy. Osobnik z ciemnymi okularami spokojnie objął go ramieniem, poklepując pistoletem po czubku głowy. -Jak masz na imię, kolego? - zapytał blondyn, szczerząc zęby w udawanym uśmiechu.
-Mark, szefie... - wybełkotał chłopak, który był zapewne w wieku Aarona i Kyuusuke.
-Ma na imię Mark i dobrze wie, kto tu jest szefem! Brawa dla niego! - ryknął krótkowłosy w stronę tłumu, przez co podniosła się fala oklasków, uciszona dopiero gestem dłoni - tej z pistoletem. -A więc, Mark... czy zdajesz sobie sprawę, że sytuacja jest zbyt poważna, żeby się z niej śmiać? - zwrócił się łagodnym głosikiem do chłopaka.
-Tak, szefie! To już się więcej nie powtórzy! - krzyknął trzęsący się członek gangu.
-Bardzo się z tego powodu cieszę! Lubię, gdy człowiek rozumie swój błąd i decyduje się na poprawę! Powinniście brać przykład z Marka, chłopcy! No dobra, Mark... co ty na to, żebyśmy zaczęli od nowa, hm? Zgadzasz się? - zaproponował blondyn, na co nieco ośmielony osiemnastolatek pokiwał twierdząco głową. -No to super! - ucieszył się szef... natychmiastowo ładując mu kulkę w sam środek czoła i puszczając ciało za siebie. -A zatem... zastanawiacie się pewnie, dlaczego zebrałem tu tylko 79-ciu pełnoprawnych członków, co? - zaczął faktycznie od nowa, po chwili wybuchając śmiechem. Nikt jednak nie śmiał mu wtórować. -Panowie... Kruki trzeba wyłapać i połamać im skrzydła w ciągu następnych 10-ciu dni. Tego domagają się Carowie, których towar rzecz jasna przejebaliście! Od tego momentu KAŻDY, komu powinie się noga będzie spał u Marka. Zgadzasz się Mark? - krzyknął do leżącego za "sceną" ciała. -Mark?! Maaark! Cóż, chyba poszedł spać... - stwierdził, po czym zaśmiał się raz jeszcze.
-10 dni? Dlaczego nie spróbujecie od razu? - oczy wszystkich skierowały się na wychodzących z mroku przybyszy. Szczególną uwagę przykuł Kyuusuke, którego słowa w największym stopniu zdeprymowały zebrane w składzie budowlanym Hieny. Kątem złotego oka nr. 98 zauważył, że członkowie gangu w zorganizowany sposób otaczają w kręgu jego i drugiego Kruka. -Coś nie tak? Boicie się, że uciekniemy? Nie... To wy za chwilę będziecie uciekać... - rzucił hardo czarnowłosy, uśmiechając się szyderczo na widok rozwścieczonych, w większości głupawych twarzy. W takich momentach cieszył się ze swojej wyższości intelektualnej... by kilka chwil później pokazywać wrogom wyższość fizyczną.
-Że niby co? Słyszeliście go, kurwa? Chyba się czymś przećpał, skurwysyn! - zakrzyknął błyskotliwie ktoś z tworzącego okrąg tłumu. Zaraz po tym dało się słyszeć donośne klaskanie dwóch tylko dłoni. Dłoni szefa gangu, przypatrującego się z rozbawieniem dwóm intruzom.
-Niezłe przedstawienie, panowie, ale muszę was rozczarować. Żaden człowiek nie poradzi sobie z tak oszałamiającą przewagą liczebną... Chłopcy, potraktujcie to jako trening przed załatwieniem Kruków! - krzykowi blondyna zawtórowały krzyki zebranych tam ludzi. Człowiek od zawsze był bowiem zwierzęciem stadnym, kierowanym świadomością grupową i wykorzystującym inteligencję zbiorczą. W przeciwieństwie do nadczłowieka...
-To ciekawe... bo my jesteśmy czymś więcej, niż ludźmi. Dla twojej wiadomości... należymy do Kruków! - pełna pewności siebie wypowiedź Kyuusuke jeszcze bardziej podsyciła gniew Hien, które niemalże rzuciły się do gardeł obu młodym mężczyznom. Fala nadbiegających wrogów z kijami, metalowymi rurami, łańcuchami, scyzorykami i kastetami zalała dwa obiekty badawcze.
***
     -Nie wierzę... Czy to sen? Jak to się może dziać? To ludzie? To naprawdę tylko ludzie? - przywódca Hien stał, jak wryty na swoim improwizowanym podeście, opuszczając z niedowierzaniem ręce. Dokładnie w momencie, w którym zebrał myśli, jeden z jego podwładnych dosłownie przeleciał w powietrzu tuż obok jego głowy. Pęd powietrza ocucił zamurowanego z wrażenia mężczyznę, patrzącego na całkowitą masakrę. Dwóch nadludzi stawiało opór dziesiątkom uzbrojonych członków gangu. Z powodu gęstego zbiegowiska, blondyn nie mógł nawet pomyśleć o wykonaniu celnego strzału w któregokolwiek z przeciwników. Ci z kolei radzili sobie doskonale...
-Aaron... - zaczął Kyuusuke, oplatając ręką wysuwające się w jego stronę ramię jednego z oponentów. -...czy ona... czy Ann cokolwiek dla ciebie znaczy? - dokończył swoje pytanie, jednocześnie wykonując piruet w miejscu. Kość Hieny została złamana, jak patyk, a jej posiadacz zawył z bólu. Czarnowłosy zamaszyście uderzył nasadą wolnej dłoni w tył głowy oponenta, pozbawiając go przytomności.
-Obawiam się, że nie rozumiem pytania... - odparł zielonowłosy, spoglądając na swojego towarzysza, odwrócony plecami do mężczyzny z nożem. Agresor właśnie rzucał się na niego od tyłu, chcąc wbić ostrze pomiędzy łopatki nr. 99. Heterochromik bez żadnego przejęcia... cofnął się, puszczając rękę wroga pod swoją pachą i momentalnie ją tam unieruchamiając. Niczym w filmach o sztukach walki, machnął wierzchem lewej pięści za siebie, łamiąc nos schwytanego przeciwnika. Zaraz po tym chwycił wypuszczony przezeń nóż, po czym podczas wykonywania obrotu rzucił nim w taki sposób, że broń wbiła się w skroń innego osobnika. Piruet Aarona zakończył się w chwili, w której stanął twarzą w twarz z człowiekiem ze złamanym nosem. Wtedy bowiem objął ramionami jego kark, by już po chwili z rozmachem cisnąć nim w dwóch innych oponentów.
-No tak, to w końcu ty... - mruknął z irytacją, lecz także ze zrozumieniem złotooki, łapiąc za nadgarstek wroga mającego na ręku kastet. Nr. 98 płynnymi, potężnymi ruchami wymachiwał swoją ofiarą, niczym biczem, uderzając całą masą jego ciała kolejne Hieny. Członkowie gangu byli zbyt zaskoczeni takim obrotem sprawy, by zaryzykować zranienie jednego ze swoich. Z tego też względu ich nosy i zęby łamały się pod wpływem latających na wszystkie strony stóp kamrata. -Chcę tylko wiedzieć, czy wasz... "związek" skupia się tylko na... sam wiesz, czym, czy może jednak planujesz coś więcej? - "żołnierz na wypożyczenie" nie mógł uwierzyć, z jaką łatwością przychodziło mu wyrażanie wprost tego, co kotłowało się w jego głowie.
-Tylko nabywam wiedzę. Mogę robić coś jeszcze? - odrzekł bez krzty zrozumienia nr. 99. Któraś Hiena właśnie zanurkowała w stronę jego nóg, by móc go za nie chwycić i obalić na ziemię. Przeliczyła się. Zielonowłosy w idealnym momencie podskoczył do góry, lądując dokładnie na czubku głowy przelatującego pod nim "gangstera". Wbity podbródkiem w podłogę mężczyzna został od razu znokautowany.
-Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi... - westchnął Kyuusuke. W pewnym sensie naiwne, infantylne i pozbawione emocji odpowiedzi Aarona naprawdę pomagały mu się uspokoić. Złotooki uspokoił się nawet do tego stopnia, że faceta, którego wcześniej wykorzystywał jako bicz, teraz cisnął bezpośrednio o podłogę, pozbawiając go nie tyle przytomności, co dwóch trzonowców. -Jeśli mam być szczery, to... zazdrościłem ci. Potwornie ci zazdrościłem, gdy dowiedziałem się, że ty i Ann... No wiesz! Byłem na ciebie wściekły i wydaje mi się, że mało brakowało, a znów bym cię znienawidził... - podjął czarnowłosy. Wtem ktoś od tyłu oplótł łańcuchem jego szyję, próbując go zadusić. Nr. 98 bez zastanowienia przerzucił przeciwnika nad sobą, uderzając jego plecami o podłoże. Poddany szokowi agresor rozluźnił uścisk, na co weteran wojenny chwycił dłonią jego czoło i trzasnął potylicą wroga o czaszkę poprzedniego - tego bez trzonowców. W konsekwencji tych działań, obaj zostali pozbawieni przytomności. -Wtedy jednak uświadomiłem sobie, że być może nie powinienem był chcieć tego, co masz ty. Nie pomyślałem bowiem o tym, jak trudne jest twoje życie. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć żadnych uczuć, nie móc się poddać emocjom, nie czuć potrzeby snu, smaku pokarmu ani nawet tego twojego zasranego orgazmu... - ruszyli na niego z przodu i z tyłu. Nie sprawdzał już nawet, czy mieli broń. Najzwyczajniej w świecie wyskoczył do góry, odbijając się rękoma od głowy pochylonego przeciwnika, niczym od kozła gimnastycznego. Zrobił to zaś z taką siłą, że wróg, który nadbiegał z przodu zderzył się głową z tym, który ruszał od tyłu. Gdy obaj mężczyźni zaliczyli "kozła", upadli na podłogę otumanieni i rozkojarzeni. Nie zauważyli nawet, że nr. 98 kucał tuż obok nich. Nie zaoponowali również, gdy młody mężczyzna pochwycił ich za karki i raz jeszcze tryknął czerepem o czerep, tym razem posyłając właścicieli czaszek w objęcia Morfeusza. -Wątpię, czy kiedykolwiek to zrozumiem, ale wiem na pewno jedną rzecz. Bezinteresownie pomogłeś komuś, kto próbował cię zabić w spełnieniu jego marzeń. Musiałbym być idiotą, żeby pomimo tego czuć do ciebie coś innego, niż wdzięczność. Dlatego wierzę, że nawet jeśli różni nas nasz sposób patrzenia na świat, łączy nas coś innego... - w tym momencie Kyuusuke odwrócił się w stronę kompana... i zamilkł na kilka chwil, widząc wielki stos, usypany z tuzina powalonych przez zielonowłosego Hien. -Przyjaźń - dokończył dopiero wtedy, gdy zdecydował się zignorować osobliwe materiały budowlane heterochromika. -I od dzisiaj żadna laska nas ze sobą nie poróżni... Co ty na to? - mniej więcej w połowie całego swojego wyznania przestał zwracać uwagę na to, jak osobiste myśli wypowiadał na głos i jak głupio mogły one zabrzmieć w uszach towarzysza. Dopiero wtedy, gdy zakończył swój wywód, był w stanie to zauważyć, co wywołało natychmiastowe zaczerwienienie całej twarzy szatyna. Rzecz jasna, nie powstrzymało go to przed podcięciem atakującego go kijem baseballowym mężczyzny i rzuceniem go na "Wieżę aaronową".
-Prawie nic nie zrozumiałem z tego, co powiedziałeś - odparł bez żadnych uników nr. 99, praktycznie zwalając rozmówcę z nóg. -Jeśli jednak chodzi ci o to, że wszystko będzie tak, jak było, to się zgadzam - skonwertował całe wyznanie Kyuusuke na pojedyncze zdanie, jednocześnie blokując nozdrza jednego z przeciwników pomiędzy swoimi knykciami i przysłowiowo "wodząc go za nie". W praktyce sprowadzało się to do pociągnięcia wroga za nos w taki sposób, by uderzył głową o cegły. Manewr się oczywiście udał. -Jeśli fakt, że nie masz Ann osłabia twoje morale, możesz ją sobie wziąć - dodał od siebie heterochromik, traktując młodą kobietę całkowicie przedmiotowo i nawet nie mając o tym bladego pojęcia.
-Nie, matole! To nie tak działa! Działasz, jak maszyna, więc nic nie rozumiesz. Ona... Ach, zresztą... chrzanić to! - nr. 98 zrezygnował z tłumaczenia towarzyszowi znaczeń takich słów, jak "chemia", czy "zauroczenie", o "uczuciach" nie wspominając. Nawet się nie zorientował, w którym momencie "poważna walka na śmierć i życie" zmieniła się w podniosłe wyznanie, a w którym ewoluowała w najzwyklejszą "scenkę rodzajową".
-Chyba was pojebało... Jeśli myślicie, że możecie mnie tak potwornie ośmieszyć, a potem jakby nigdy nic zignorować... - wymamrotał pod nosem blondyn w ciemnych okularach, wyciągając glocka zza pasa. -...TO SIĘ GRUBO MYLICIE! - ryknął, celując w plecy Kyuusuke. Już miał pociągać za spust... gdy wydarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Pojawiwszy się znikąd, rudowłosa dziewczyna skoczyła w jego stronę, w powietrzu obracając się o 360 stopni. Zwieńczeniem jej "niebiańskiego" piruetu był przepotężny kopniak w twarz uzbrojonego przywódcy Hien. Podeszwa skórzanego trzewika odcisnęła czerwone piętno na licu blondyna, który z impetem został zrzucony z podestu. Wypuszczając w locie swoją broń, przy akompaniamencie huku złożył się pod kostką cegieł. Niebieskooka niewiasta pochwyciła unoszący się w eterze pistolet, z furią na twarzy samodzielnie mierząc do zwróconych w jej stronę nadludzi.
-Wy dwaj... jesteście największymi idiotami, jakich kiedykolwiek spotkałam! Dajcie mi jeden powód, dla którego miałabym nie odstrzelić wam tych paskudnych łbów! - krzyknęła w ich stronę, pozornie unosząc się niepohamowanym gniewem. Jej oczy mówiły jednak co innego. Z nich bowiem ciekły właśnie łzy, łączące w sobie ulgę, radość, stres, zdenerwowanie i troskę. Rzeź Hien trwała w najlepsze...

Koniec Rozdziału 109
Następnym razem: Gloria

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 108: Prosto przed siebie

ROZDZIAŁ 108

     Odbijali się w lustrze. Oboje. On i ona. Nadzy. Różnokolorowe oczy chłopaka wpatrywały się w jego własną twarz, widoczną w zwierciadle, umiejscowionym ponad szafką z ubraniami. Jego spokojnej twarzy nie zmącił nawet najmniejszy wyraz zadowolenia, niepewności albo chociaż pożądania. Nic. Aaron, jak zawsze mógł stanąć na piedestale i udawać posąg, mając jednocześnie pewność, że nikt nie zauważy żadnej różnicy. Inaczej było z kobietą. Z Ann. Nr. 99 widział kropelki potu na jej nagich plecach. Dziewczyna opierała się ramionami o białą pościel, jedynie dolne części ciała kierując ku górze. Zielonowłosy klęczał tuż za nią. Obserwował. Uczył się, jeśli tak można było to nazwać. Kierowała nim jedynie zdrożna ciekawość. Seks był tylko kolejną rzeczą, którą heterochromik miał zamiar opanować do perfekcji i zgłębić wszystkie jego tajniki... choć może słowo "zgłębić" było w tym wypadku nie na miejscu. Ubrania dwojga kochanków walały się po całym pokoju rudowłosej. Wzrokowi młodego mężczyzny nie umknął czarny stanik, który wylądował aż na żyrandolu, zwisając z niego nad głowami Kruków. Z zamyślenia wytrąciła go dopiero jego partnerka, która w pewnym momencie intymnego spotkania zaczęła pojękiwać. Przesadnie dumna Ann bez zastanowienia wpiła swoją czerwoną już twarz w poduszkę, tłumiąc wydawane przez siebie dźwięki. Również i to zostało zauważone przez nadczłowieka. To, co zrobił on po chwili można było umotywować posiadaniem przez chłopaka pewnej dozy złośliwości, czy skłonności do żartów. Nic takiego nie wpisywało się jednak w naturę Aarona. Zielonowłosy nauczony doświadczeniem najzwyczajniej w świecie oparł palce na zwieńczeniu karku kobiety, by już po chwili zmysłowo przejechać nimi przez całe jej plecy, aż do punktu między pośladkami. Odruchy wzięły górę nad niebieskooką, przez co gwałtownie poderwała głowę do góry, co zbiegło się z momentem, w którym wydała z siebie głośny, przeciągły stęk. Heterochromik zapewne uśmiechnąłby się w tym momencie, widząc zawstydzenie i zdenerwowanie odbijającej się w lustrze partnerki, lecz nie był w stanie do odczuwania satysfakcji z podobnych działań. Nawet gdyby jednak był, Ann nie miała zamiaru darować mu jego impertynencji. Prędko prześliznęła się na łóżku do przodu, "odhaczając" się, po czym objęła go nogami, by już po chwili przerzucić go w powietrzu. Nr. 99 upadł na plecy tuż obok kochanki, lecz ta już zdążyła usadowić się, a raczej usiąść na nim. Nie zaoponował. Może nawet zwróciłby jej uwagę na to, że w tej pozycji jeszcze bardziej narażała się na wydobywające się z niej dźwięki, lecz nie miał na to ochoty. Zamiast tego beznamiętnie wpatrywał się w jej twarz, w rozwierające się usta, w oczy, sprawiające wrażenie, jakby ich posiadaczka była w jakimś transie, w unoszące się i opadające piersi... a w końcu w rytmicznie poruszające się to w dół, to w górę ciało. Heterochromik był, jak badacz. To, co podczas zwykłego stosunku napędzała namiętność i adrenalina, u niego przypominało bardziej grę planszową. Polegał na doświadczeniu, na analizie. Robił to, co uważał za najwłaściwsze dla danej sytuacji, sprawdzając jednocześnie efekty i wszelakie zmienne. Nie pozostawiał miejsca na emocje, na miłosne uniesienie. Wszystko było częścią "planu" - strategii.
     Jego wzrok wbił się w klatkę piersiową rudowłosej, gdy tylko ta zaczęła oddychać jeszcze ciężej. Kobieta delikatnie oparła swoje obie dłonie na żebrach kochanka, pochylając się nad nim. Aaron poczuł, jak wnętrze dziewczyny zaciska się i zwęża.
-To chyba znaczy, że zbliżamy się do końca, hm? Będę musiał to dokładniej sprawdzić następnym razem... - postanowił w duchu, po czym z wyrachowaną subtelnością podniósł się do pozycji półsiedzącej, chwytając rękoma pośladki "najlepszego tyłka w Chicago". Co ciekawe, nie potrzebował pomocy górnych kończyn, by podnieść się na równe nogi. Zdawało się, że wręcz zaprzeczał istnieniu jakichkolwiek praw fizyki lub że jego mięśnie nóg sięgnęły szczytu ludzkich możliwości. Niezależnie od prawdziwego wyjaśnienia, zielonowłosy przyłożył usta do szyi niebieskookiej, która zamknęła powieki, pogrążając się w scenicznym pięknie tej chwili. Ramionami oplotła kark nr. 99, wciskając jego twarz pomiędzy swoje piersi. Czuła, jak chłopak się porusza. Czuła, jak opiera ją o szafkę na ubrania, jak na stojąco kończy to, co zaczął pół godziny wcześniej. Nie pierwszy raz i nie ostatni raz czuła, jak coś, co wcześniej nazywała pragnieniem dorównania Aaronowi, niepostrzeżenie zmieniło się w pragnienie bycia przy nim. Ona, która nigdy wcześniej nie była od nikogo zależna, która stale podkreślała swoją siłę, nie ustępującą pod żadnym względem jakiemukolwiek mężczyźnie... Ta sama "ona" miała obsesję na punkcie heterochromika. Na punkcie osoby, która raz jeszcze cofnęła ją do punktu wyjścia - osoby, która na każdej płaszczyźnie deklasowała dumną użytkowniczkę taekwondo.
-Zawsze byłeś taki oschły... - powiedziała w myślach, mierzwiąc ręką jego włosy. Usta chłopaka lawirowały między jedną, a drugą piersią Ann. -W twoich oczach nigdy nic nie było. Nigdy się z niczego nie cieszyłeś, nie byłeś smutny ani zły. Zawsze towarzyszyła ci powaga i roztaczałeś wokół siebie tę dziwną atmosferę. To właśnie przez tą aurę każdy, kto stał obok ciebie czuł, że nie dorastał ci do pięt. Mimo wszystko jednak... za każdym razem, gdy spotykamy się w takiej sytuacji... mam wrażenie, że nadal ty i ja jesteśmy ludźmi. Przez to właśnie podtrzymuję moją nadzieję. Nadzieję, że nadal żyjemy w tej samej sferze... - tłumaczyła się przed samą sobą, darząc mężczyznę jednocześnie uwielbieniem i zazdrością. Dzieląc się z nim swoim niepokojem, swoim ciałem oraz swoją duszą. Zielonowłosy dostosował się do swojej partnerki. Zakończył "zabawę" razem z nią, nie przeciwstawiając się, gdy rudowłosa wpiła swoje usta w jego własne. Zamknął oczy, lecz nie dlatego, że miał taki odruch, czy potrzebę. Zamknął je, bo wiedział, że tak powinien był postąpić. Do tego stopnia logika i pojmowanie dominowały podczas każdego stosunku osobliwej pary.
***
     -Yo - odezwał się siedzący na fotelu Dwane, gdy tylko kątem brązowego oka dostrzegł Ryana i Kyuusuke, schodzących po schodach. Dłonie chemika zaciskały się na padzie do konsoli. Tuż obok niego, na drugim fotelu usadowił się Owen. Blondyn z kitką siedział jednak nogami do góry, testując osobliwy nawyk Aarona. Zielonowłosy twierdził bowiem, że taka pozycja pozwala mu pozostać maksymalnie skupionym i stuprocentowo skoncentrowanym w każdej sytuacji. Dlatego właśnie haker dzierżył swój kontroler w taki, a nie inny sposób. Bracia grali właśnie w którąś z kolei część Tekkena na wielkim, 40-calowym telewizorze, który Kruki zakupiły za pieniądze zrabowane dilerom Hien. Szef nie pozwalał bowiem na wykorzystanie w handlu przejętych narkotyków, póki wrogi gang nie zostanie całkowicie wyeliminowany.
-Hej... - odparł ciężko nr. 98. Jego serce wciąż biło szybciej, niż regularnie. Nie był jeszcze pewien, czy to, co zrobił miało się okazać właściwe. Ryan wiadomość o kruchym życiu towarzysza przyjął ze spokojem, lecz również ze zrozumieniem. Taktownie nie zapytał również o powód takiego stanu kompana, jednak z drugiej strony nie ustosunkował się do sytuacji. Właśnie przez to złotooki odczuwał niepokój i coś w rodzaju wewnętrznego rozbicia.
     Podszedłszy do automatu z napojami, czarnowłosy wrzucił do niego dwudolarową monetę, którą wygrał z zakładu. Wyciągnąwszy pierwszą-lepszą "gazowaną śmierć", otworzył ją, powodując głośny syk bąbelków. Spojrzawszy na skupionych bliźniakach, uśmiechnął się pod nosem. Niezależnie od pozycji, czy sytuacji, nikt nie mógł bowiem pokonać Owena w grach video. Jedynie Aaron był w stanie z nim rywalizować, a i on ani razu nie zdołał wygrać. Ostatnimi czasy zaczął jednak coraz częściej remisować, co wcale nie zdziwiło złotookiego. Wiedział on lepiej, niż ktokolwiek inny, że w ciągu kilku najbliższych dni blondyn w niebieskiej kurtce polegnie z kretesem. Tak było ze wszystkim, w czym tylko heterochromik próbował swych sił.
-Jest strasznie cichy. Może nie powinienem był mu o tym mówić? Na pewno cały czas zastanawia się nad tym, co zrobić. Jeśli będzie chciał mnie od teraz oszczędzać, to niech nawet nie próbuje. Dobrze wie, że beze mnie nasz plan opóźni się o co najmniej miesiąc. Być może nawet znajdziemy się w punkcie wyjścia, mimo faktu, że tak bardzo wyprzedziliśmy przewidywane miary czasowe... Wiem przynajmniej, że nikomu o tym nie powie, dopóki sam się na to nie zdecyduję. Ale czy powinienem? Inni mogą zareagować na to jeszcze gorzej... - zadręczał się poczuciem winy "żołnierz na wypożyczenie". Musiał szybko skierować swoje myśli gdzie indziej. Musiał skupić się na czymś innym, by nie oszaleć.
-Widzieliście gdzieś Aarona? - zwrócił się do braci Spencerów z pierwszym pytaniem, jakie wpadło mu do głowy.
-Jest w pokoju - odrzekł prędko Dwane, ani na moment nie odrywając wzroku od ekranu telewizora. Pot na jego twarzy sprawiał wrażenie, jakby blondyn walczył właśnie o własne życie... i przegrywał.
-Posuwa Ann - dodał bez cienia wstydu Owen, sprawiając, że pełne napoju usta Kyuusuke zostały momentalnie opróżnione, zalewając cieczą podłogę. Z podobną energią obrócił się na pięcie Ryan, wytrzeszczając oczy do granic możliwości.
-CO?! - krzyknęli obaj, całkowicie zapominając na moment o swoich osobistych problemach i skupiając się na druzgocącej wręcz informacji.
-Nie wiedzieliście? - zadrwił z nich Dwane, przekrzywiając głowę w taki sam sposób, w jaki właśnie przekrzywił drążek pada.
-Pieprzą się codziennie od jakiegoś tygodnia - uzupełnił informację Owen, produkując kolejne combosy, niczym najprawdziwszy zawodowiec.
-A więc i w tym jesteś lepszy od nas, co? Nie żebym się tego nie spodziewał... Tym bardziej po twoim pytaniu tamtej nocy. Cóż, dobrze, że przynajmniej tobie zawsze wszystko wychodzi. Zresztą, i tak nie mam już czasu na angażowanie się w jakiekolwiek związki... - twarz nr. 98 z początku sprawiała wrażenie zdruzgotanej, jednak po kilku chwilach stała się kamienna i pozbawiona jakichkolwiek emocji. Udawał, że się nie przejmuje, jednak ta wiadomość zabolała go nawet bardziej, niż można się było spodziewać. Sposób, w jaki próbował sam siebie pocieszyć sprawił tylko, że poczuł się jeszcze gorzej.
-Hej - usłyszał nagle, lecz zanim się obrócił, oberwał szmatą w twarz. -Ty rozlałeś, ty sprzątasz! - krzyknął do niego Ryan. W tamtym momencie nie liczyły się jego własne myśli. Szef wiedział, że musiał przede wszystkim wspomóc swoich towarzyszy i właśnie to zamierzał zrobić. -Ona sama wybrała, prawda? Łba jej nie ukręcimy, a Aaron to zwykły farciarz. Za parę tygodni przejmiemy ponad połowę członków Hien, a wtedy każdy z nas będzie oblegany przez takie, jak ona! W przeciwieństwie do Ann, one przynajmniej nie kopną cię z półobrotu w twarz, kiedy klepniesz w dupę. Sprawdzałem! - powiedział Adams bezpośrednio do Kyuusuke, a pośrednio do wszystkich, zebranych pomieszczeniu, opierając rękę na ramieniu szatyna.
-Ta. Racja... - przytaknął złotooki, nie ściągając szmaty z twarzy. Nie zrobił tego, ponieważ pod jego powiekami zaczęły zbierać się łzy. Ich powodem nie było jednak tylko zranione serce chłopaka. Nr. 98 cierpiał również dlatego, że człowiek, który właśnie próbował go pocieszyć, czuł się tak samo paskudnie, jak on sam. Właśnie wtedy nadczłowiek uświadomił sobie, na czym opierały się struktury Kruków z 8. Ulicy. Wszystko to, co zrobił którykolwiek z członków, wywierało również pewien wpływ na pozostałych. Wbrew pozorom, właśnie dzięki temu ta szóstka szaleńców tak dobrze się ze sobą dogadywała.
***
     Stał w samych tylko spodniach przed lustrem, podczas gdy Ann udała się pod prysznic. Kamienna twarz zielonowłosego nie odzwierciedlała tego, co działo się w jego głowie. Jedynie różnokolorowe oczy błądziły po powierzchni zwierciadła. Idealnie proporcjonalne, doskonale zbudowane ciało mężczyzny również było poniekąd obiektem jego rozważań. Na swojej szyi dostrzegł on bowiem czerwony plac - malinkę po "miłosnym" zbliżeniu z Ann. Zważywszy na jej wygląd, musiała być jeszcze świeża. Zapewne z tego samego dnia lub najwcześniej z poprzedniego.
-Dlaczego ludzie tak szaleją na punkcie seksu? To przecież w gruncie rzeczy nic innego, niż wymienianie między sobą śliny i płynów ustrojowych. Równie dobrze można iść na siłownię i zamiast plemników wylewać z siebie pot... Co powinienem czuć, gdy robię to z Ann? Nie czuję niczego, czym wszyscy inni tak się zachwycają. Odczuwam tylko to, co przyziemne. Co stałe. Czego dotykam, co naginam własnym ciałem i o co się ocieram. Czy jest coś jeszcze? Musi być... ale jak to wygląda? Dlaczego się tak dzieje? Jakie są warunki i okoliczności? To powinno być przyjemne uczucie, ale co to znaczy, że coś "jest przyjemne"? Co czuję Ann, gdy powtarzam to, czego się nauczyłem i to, co wywnioskowałem? Kiedy wybieram odpowiednią reakcję na daną sytuację... Jęczy, to jasne. To przez to? Na pewno przez to. Jej buta nakazuje jej to ukrywać, a dzieje się tak tylko gdy to robimy. A więc kobieta krzyczy, gdy uprawia seks i gdy czuje "to". "To" jest moim X. Hormony? To powinna być odpowiedź. W jaki sposób hormony wpływają na to wszystko? Nie wiem. Brakuje mi wiedzy, czy doświadczenia? Wypełnianie ciała partnerki częścią samego siebie jest czymś, co wywołuje efekt X. To już wiem. Czy to dużo? Chyba nie. Powinienem kogoś o to zapytać? Ann? Nie, spłoszę ją. Ryana? Nie, jest sobą. Kiedy jest sobą, nie wiem, w którym momencie mówi prawdę, a w którym kłamie. Kyuusuke-kun powinien udzielić mi odpowiedzi... - analizował wszystko nr. 99, ostatecznie odnajdując niepewne rozwiązanie swojego problemu. Gdy już to zrobił, chwycił od razu za leżący na fotelu T-shirt i zaczął go ubierać, jednak w pewnym momencie... zamarł. -Kyuusuke...kun? Dlaczego użyłem tego przyrostka? Nigdy wcześniej tego nie robiłem, więc nie mogę go uznać za przyzwyczajenie... Nie znam motywu mojego własnego działania... - wprawiło go to w swego rodzaju zakłopotanie, choć to uczucie było mu przecież obce. Bardziej przypominał on komputer, któremu nakazano wykonać czynność, do której nie został zaprogramowany.
***
     Kiedy tylko Aaron opuścił sypialnię Ann, wzrok wszystkich osadzony został właśnie na nim. Cała czwórka zebranych na środku sali, siedzących na fotelach lub kanapie mężczyzn była zaciekawiona jego poczynaniami. Zazdrościła mu cała męska brać.
-I jak? - zapytał bez zbędnych ceregieli niespecjalnie kulturalny Owen, przewracając coś w swoim podkręconym smartfonie. Heterochromik udzielił odpowiedzi dopiero wtedy, gdy sam usiadł już na siedzeniu do góry nogami. Wtedy właśnie zlustrował mężczyznę, zwlekając z odpowiedzią tak, jakby właśnie przeglądał jakąś biegle zarchiwizowaną bazę danych.
-Nijak - odrzekł, gdyż nic innego nie był w stanie stwierdzić. Wszyscy uznali to za sposób zbycia blondyna i uniknięcia odpowiedzi, więc nie podejmowali tematu. Wszyscy poza Kyuusuke, który dobrze znał prawdę i zdawał sobie sprawę, jak to wyglądało z perspektywy nr. 99. Tym bardziej więc pogrążył się w rozmyślaniach - poniekąd na temat towarzysza.
-Czy naprawdę uważasz, że jesteś jej wart, Aaron? Myślisz, że możesz zapewnić jej to, czego oczekuje? Seks to nie wszystko. Nawet, jeśli teraz pragnie tylko tego, to w końcu minie. Co wtedy? Co wtedy zrobisz? Czy ja... w ogóle się tego dowiem? Czy pożyję wystarczająco długo, by się przekonać? - szatyn zapędzał się coraz dalej w potok swych myśli, łącząc przykrą wieść z nieuchronnym końcem swojej osoby. -Nie! O czym ja myślę? Nie powinienem patrzeć na to w taki sposób. Gdyby nie Aaron, nigdy nie zaznałbym jakiegokolwiek smaku wolności. Nawet naukowcy z Instytutu do tej pory nas nie wytropili... a może nawet w ogóle nie próbowali nas szukać. To wszystko powody do radości. Powinienem być mu wdzięczny. Przecież on nie jest zawistny. Nie próbuje zrobić mi na złość. Wcale nie chciał specjalnie zabrać mi Ann sprzed nosa, więc dlaczego zrzucam na niego całą winę? Gdybym się wcześniej postarał, teraz nie plułbym sobie w brodę. Aaron nie rozumie tego, co czuję... a jeśli nawet mu o tym powiem, spojrzy na to z punktu widzenia sprzedawcy bydła. Powie mi: "weź ją sobie". Nie kieruje się w życiu tymi samymi pryncypiami. Jest inny... Jak mogę obwiniać za moje własne błędy kogokolwiek... nie mówiąc już o tym, że tego kogoś nie rozumiem ani też nie jestem przez niego rozumiany? Głupiec ze mnie... - złotooki dał się ponieść. Nawet nie zauważył, kiedy na jego twarzy pojawiło się przejęcie, przemieszane z gniewem i rozbiciem. Ocknął się dopiero wtedy, gdy bezwolnie uderzył pięścią w oparcie fotela. Wtedy właśnie spostrzegł, że wszyscy skupili już na nim swój wzrok, w związku z czym momentalnie opuścił głowę i się uspokoił. Pomimo tego, że rozumiał swój błąd i wiedział, jak przedstawia się sytuacja, nie potrafił już jednak patrzeć na Aarona w taki sposób, jak wcześniej. Był na to zbyt ludzki - zbyt "nieudany".
     Ann dołączyła do towarzystwa po paru minutach z wciąż jeszcze nie do końca suchymi włosami i w podkoszulku zmoczonym przez cieknącą z nich wodę. Zignorowała całkowicie fakt wlepiania się kompanów w jej odciśnięte pod materiałem piersi - chamskie, bezczelne i otwarte wlepianie, gdy chodziło o Owena oraz skryte i onieśmielone, jeśli miało się na myśli Kyuusuke. Ten ostatni był zresztą w całkowitej rozsypce, gdy tylko przyłapał się na podglądaniu dekoltu kobiety. Wcześniej bowiem nie miał z tym żadnych problemów. Nawet jeśli już robił coś podobnego, nie towarzyszyły mu przy tym żadne większe emocje. Teraz jednak było inaczej. Teraz sytuacja go przerastała.
-Dopóki nie dowiedziałem się, że ona i Aaron... są "razem", nie myślałem o niej w taki sposób, jak teraz. Dlaczego? Czyżbym aż tak bardzo mu zazdrościł? "Trzeba coś stracić, żeby to docenić", co? Nie chcę. Nie chcę ani tracić, ani doceniać, jeśli ma to wyglądać właśnie w ten sposób. Cholera! Szlag by to! - czarnowłosy zacisnął pięści w gniewie, który nagle zapragnął rozładować. Rozładować brutalnie i bez zahamowań. Jak nigdy wcześniej.
-Ekhm! - odchrząknął nagle Ryan, zwracając uwagę wszystkich na siebie. Jeszcze wtedy zdawało się, że narada przeprowadzona będzie "na poważnie", jednak to wrażenie szybko prysło, niczym bańka mydlana. -Skoro wszyscy są już umyci, ubrani i wyładowani, to może łaskawie wysłuchacie tego, co mam wam do powiedzenia, hm? - rzucił wytatuowany facet, w sposób niekonkretny odnosząc się do każdego spośród Kruków. Również do dwóch blondynów, gdyż w momencie, gdy Dwane chciał już się zrewanżować za przegraną w Street Fighterze, wyładowały im się baterię w padach. Pozostałe nawiązania były już zrozumiałe dla wszystkich członków gangu. -Z dniem dzisiejszym pozakładaliśmy obroże wszystkim liczącym się Hienom-dilerom. Specjalne podziękowania dla Owena z powodu jego niebagatelnego poświęcenia i ciężkiej pracy w zrobieniu pięćdziesięciu obroży. Załóżmy, że to... - w tym momencie szef klasnął w dłonie. Dwa razy i bez przesadnego entuzjazmu. -...jest wystarczającą emanacją naszej wdzięczności. Przechodząc jednak do ważniejszych spraw, musimy teraz przygotować się na moment, w którym stosunki pomiędzy Carami i Hienami oziębią się na tyle, by zmusić tych drugich do zapolowania na nas. Wtedy właśnie będziemy mogli uderzyć prosto w ich kryjówkę... - przerwało mu jednoczesne powstanie Kyuusuke i zeskoczenie z fotela Aarona. Dwaj nadludzie mieli poważne wyrazy twarzy.
-Idziemy teraz! - oznajmili w tym samym momencie, zaskakując w ten sposób swoich kompanów. 
-Czyście pogłupieli? Nie jesteśmy gotowi. Nie mamy nawet namiarów na bazę Hien ani chociażby planu. Jak niby mielibyśmy pójść z nimi walczyć? Chcecie przetrząsnąć każdy budynek po tej stronie Chicago? - obruszyła się oburzona zachowaniem mężczyzn Ann. Wyglądało na to, że była gotowa w każdej chwili porozdawać "liście" wszystkim, którzy spróbowaliby jej odpyskować. 
-Chyba źle nas zrozumiałaś... - podjął nr. 98, spoglądając na nią. Jego złote oczy były przeraźliwie zimne... i na swój sposób pełne bólu. -Idziemy tylko ja i Aaron. Nikogo więcej nie potrzebujemy. Poza tym Ryan właśnie chciał nam powiedzieć, że zna położenie siedziby Hien. Czyż nie tak? - był śmiertelnie poważny.
-Jeny... Muszę zapamiętać, żeby nigdy nie mówić ci niczego wcześniej, niż innym - westchnął zielonooki, co tylko mocniej nakręciło Ann.
-Pojebało was, wy idioci?! - tym razem naprawdę porządnie się wydarła. Nawet Owen powstrzymał się od całkowicie pozbawionego taktu komentarza. -Chcecie nam wmówić, że we dwóch wpadniecie do kryjówki wroga, pokonacie wszystkich tam obecnych i zabierzecie to, czego potrzebujemy? To jest niemożliwe, do diabła! Nie możecie zrobić czegoś tak bezmyślnego, debile! - mówiła rozsądnie. Miałaby nawet rację... gdyby tylko nie mówiła o "tych" ludziach.
-My możemy wszystko... - raz jeszcze odrzekli chórem nr. 99 i 98. Raz jeszcze z pełną powagą i pewnością siebie. W tym momencie Owen gwizdnął w ich kierunku, wyciągając z kieszeni niebieskiej kurtki-pilotki coś, co przypominało duży pendrive. Miało nawet identyczne wejście USB. Natychmiast cisnął tym w stronę Kyuusuke, który złapał przedmiot w locie, chociaż ten nadlatywał od strony jego pleców.
-Kiedy będziecie w środku, podłączcie to do komputera ich szefa. W środku znajduje się wirus, którego opracowałem. Przy odrobinie szczęścia przejmę ich system, włamię się do niego i ściągnę wszystkie potrzebne dane, usuwając jednocześnie oryginały. Kapujesz? - wyjaśnił blondyn z kitką, wyjątkowo nieordynarnie. W odpowiedzi czarnowłosy kiwnął tylko głową. Niebieskooka czerwieniała ze złości, widząc, że nikt nie staje po jej stronie.
-Nie wiem, jak jest z tobą, ale JA nie mam czasu, by zwlekać. Zrobiliśmy już dużo. Najwyższy czas przyspieszyć jeszcze bardziej. Po tym, czego dokonaliśmy, nie mamy już drogi odwrotu. Możemy iść tylko prosto przed siebie. Skoro więc tak, nie obchodzi mnie, czy wkraczam w ciemność, czy wstępuję w ogień. Pójdę, gdzie trzeba i zrobię to, co trzeba - zwrócił się do niej złotooki. Tylko Ryan spuścił głowę, gdy usłyszał jego słowa. Tylko on rozumiał dosłowność słów nr. 98 i właśnie to go bolało. Nie mógł on bowiem wpłynąć na decyzję osoby, którą już uznał za brata. Nie potrafił być szefem dla kogoś, kto nie był dla niego podwładnym.
-Niech idą, jeśli chcą... - mruknął pod nosem zielonooki, co wywołało burzliwą reakcję kobiety.
-Ty też, Ryan? Myślałam, że chociaż ty masz trochę oleju w głowie! - rudowłosa zamilkła natychmiast, gdy zobaczyła wyraz twarzy wytatuowanego.
-Do tego nie potrzeba mi oleju w głowie. Spójrz na tych dwóch. Czy twoim zdaniem wyglądają oni na takich, którzy w ogóle rozważają możliwość porażki? - rzeczywiście. Aura, która otaczała obu nadludzi sprawiała wrażenie, jakby mogli oni dokonać wszystkiego. Zdawało się, że nic nie mogło ich powstrzymać. -Na ile szacujecie wasze szanse na powodzenie? - spytał szef.
-100% - odpowiedzieli jednocześnie, bez chwili zastanowienia.
-Idźcie. Pamiętasz, gdzie, Kyuusuke... - polecił im, a oni poszli natychmiast. Jedynie Ann stała za nimi w osłupieniu, z irytacją przetrawiając myśl o ich samotnej eskapadzie na teren wroga. 

Koniec Rozdziału 108
Następnym razem: Więcej, niż ludzie

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 107: Trzepot czarnych skrzydeł

ROZDZIAŁ 107

     W momencie, gdy Ryan wyszedł ze swojego pokoju, wkraczając do głównej sali, piątka Kruków siedziała już na miejscach - każdy zajmował inny fotel. Rzecz jasna pozycja Aarona pozostawiała sporo do życzenia, ale ewidentnie nikt nie uznawał uświadamiania go za coś sensownego. Co więcej, nikt również się do nikogo nie odzywał. Wszyscy skierowali swoje spojrzenia na szefa, który maszerował dumnie w ich stronę, pod pachą trzymając zwinięty w rulon papier. Nie chcąc nadkładać drogi, przeskoczył on ponad oparciem kanapy, lądując bezpośrednio na niej i natychmiastowo rzucając zwitek na blat stolika. Przyjrzał się badawczo wyrazom twarzy towarzyszy i od razu zorientował się, że byli oni gotowi do rozpoczęcia działań. Gdy tylko doszedł do tego wniosku, rozwinął papier, który okazał się być mapą prawie połowy Chicago. Obejmowała ona całe slumsy i spory fragment "neutralnych" dzielnic. 
-Widzę, że nie możecie się doczekać... - zagadnął z uśmieszkiem zielonooki, po czym wyciągnął czerwony i czarny flamaster z kieszeni spodni. Zębami zdjął skuwki z obydwu przedmiotów, po czym sprawnym ruchem obrysował - dokładnie, przejeżdżając wzdłuż linii ulic - spory fragment terenu. Kyuusuke prawie natychmiast zauważył, że ich baza znajdowała się na obrzeżach tego właśnie obszaru. Czarny mazak zaczął pracować zaraz po czerwonym, oznaczając mniej-więcej taki sam skrawek miasta. Co ciekawe jednak, oba terytoria nachodziły na siebie w jednym miejscu, łączącym ze sobą jakieś cztery przecznice. -Czerwony kawałek Chicago to teren, który jak na razie należy do Hien. To te same kurwy, które spaliły dojo dziadka Ann. Te same wymoczkowate łajzy, żerujące na reputacji swoich szefów i uważające się za panów tego miasta. Ściągają obecnie haracze z ponad 31 miejsc, w skład których wchodzą bary, knajpy, burdele, kluby i podobne rzeczy. Odkąd rozszerzyły swój obszar działania, w ich szeregi zaczęły dołączać liczne szeregi gówniarzy, sądzących, że mogą się pobawić w gangsterkę. Dostają mokrą, ale łatwą robotę, więc myślą, że są fajni i lubiani. Gówno prawda! Szefostwo działa tak, żeby przyskrzynionych małolatów nie dało się połączyć z resztą gangu. Innymi słowy praktycznie zerowym kosztem robi to, co mu się żywnie podoba. Właśnie dzięki temu Hieny tak szybko urosły w siłę. Ich specjalność ma jednak inną naturę... 68% handlu metaamfetaminą to właśnie ich robota. Mają sprzęt, zasoby i dobrych chemików. Dilerkę zlecają dwóm grupom ludzi. Pierwsza z nich to świeżacy, którzy dilują trefny, brudny towar. Druga to doświadczeni i obyci porucznicy gangów, zbywający najlepsze dragi. Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, pierwszy etap planu jest prosty... - w tym momencie Ryan wymownie wyciągnął rękę w stronę Dwane'a. Bliźniak z rozpuszczonymi włosami w lot pojął, o co chodziło. Od razu wyciągnął z kieszeni zielonej kurtki małe opakowanie różnokolorowych pinezek, po czym wręczył je szefowi. Wytatuowany mężczyzna wysypał część z nich na rękę i zaczął z pamięci wbijać je w różne miejsca na mapie - rzecz jasna na obszarze, który zajmowały Hieny. -W trybie natychmiastowym zaczynamy uderzać w dilerów. Sprzątamy ich, zabieramy towar, obkuwamy i znikamy. Zajmiemy się wszystkimi dragerami w dzielnicy, przez co wywołamy konflikt między gangami... - w tym momencie głos zabrał niezbyt zaaferowany całym planem Aaron.
-Jak mamy ich "obkuć"? - zapytał beznamiętnym głosem, na co zielonooki uśmiechnął się chytrze.
-Zobaczysz... Ufam, że wszystko idzie zgodnie z planem, Owen? - zbył go tajemniczo, zwracając się do bliźniaka z kitką.
-Już prawie gotowe - przytaknął brązowooki, kiwając głową.
-Moment... W jaki sposób zdjęcie dilerów poróżni gangi? - wtrącił się wodzący nosem po ziemi Kyuusuke.
-Żeby odpowiedzieć ci na to pytanie, muszę najpierw przedstawić nasz następny cel. Carowie z Blairwood... Brzmi kretyńsko, racja, ale ich struktury są o wiele mocniejsze, niż u Hien. Jak widzicie, terytoria tych dwóch grup pokrywają się ze sobą na pewnym obszarze. Otóż jest to częścią pewnego układu. Carowie posiadają bowiem kilka całkiem sporych plantacji marihuany. Nie bawią się jednak w dilerkę, tylko pozwalają Hienom sprzedawać swój towar. W ten sposób mają czyste ręce, pieniądze za sprzedaż i pewnego sojusznika. Hieny nigdy nie rozzłościłyby kogoś silniejszego od siebie... ale wszystko może przecież wymknąć się spod kontroli, prawda? - nagle szef uśmiechnął się w iście szatański sposób. -Niszcząc gałąź handlową Hien, narazimy na szwank Carów. Wtedy nie dostaną oni ani swojej kasy, ani trawy. Jak myślicie, kogo za to obwinią, jeśli nie Hieny, które zobowiązały się do prowadzenia bezpiecznych interesów? - jak się okazało, pewność siebie i ambitne mowy Ryana nie były tylko na pokaz.
-To naprawdę dobry plan... Nie przypuszczałem, że ten wariat będzie mózgiem ekipy. Na dodatek wygląda na to, że początkową fazę wykonamy bez najmniejszego problemu... - pomyślał Kyuusuke, pełen podziwu dla człowieka, który znajdował się w prawie takiej samej sytuacji, co on.
-Stosunki pomiędzy gangami bardzo się wtedy oziębią. Hieny będą się starały uniknąć wojny, więc same zaczną nas szukać. Wtedy jednak jakieś 30% członków opuści już ich szeregi. Będą to właśnie ci najmniej pewni, ci najwięksi gówniarze. Skoro zaś oni znikną, to nawet trefnym towarem będą się zajmować pełnoprawni gangsterzy. Gdy już się to stanie, przejmiemy dawnych członków Hien... i zapolujemy na nową partię dilerów. Ci nowi powiedzą nam, gdzie znajdziemy ich bazę wypadową, a wtedy... połamiemy Hienom karki! - zero wątpliwości. W słowach Adamsa nie dało się dostrzec nawet najmniejszego wahania. Wszystko dokładnie przemyślał. Wszystko wziął pod uwagę. Zebrał samych specjalistów, których miał zamiar utrzymać w ryzach swoją pozazdroszczenia godną charyzmą. -Mam nadzieję, że was nie znużyłem, bo teraz pokażę wam coś jeszcze... - przywódca Kruków wziął do ręki czerwony i czarny flamaster i zaczął przerywaną linią zakreślać pewien obszar. Naprzemiennie robił czerwone i czarne kreski, otaczając "murem" terytoria obu gangów... rozszerzone do samych mostów, łączących slumsy ze znajdującymi się za rzeką "wyższymi sferami". -To jest nasze terytorium za półtora roku. Niczego wam nie obiecuję. W nic nie musicie wierzyć. Ja wam OZNAJMIAM, że wszystko to będzie należeć do nas. Co wy na to, Kruki? - dopiero teraz członkowie nowo-utworzonego gangu zadrżeli z ekscytacji. Rzecz jasna wyłączając Aarona, który ekscytacji nie doznał.
-Zaczynajmy! - rzuciła tylko Ann, uderzając pięścią w otwartą dłoń z wojowniczą miną. W jej niebieskich oczach płonął ogień. Była gotowa na to, by w każdej chwili ruszyć na kolejne "polowanie". Tym razem jednak miało to mieć prawdziwy sens.
-No cóż, muszę chyba odkurzyć parę książek, co? Kiedy tylko dacie mi sprzęt, zrobię tu tyle mety, że będą na mnie wołać Heisenberg... - roztarł ręce Dwane. Ewidentnie radowała go perspektywa pracy z narkotyzującymi kryształkami.
-Dostaniecie namiary na każdą z tych dilerzyn. Mogę wam nawet załatwić ich rozmiary butów. Ani jeden nie zostanie nietknięty... - Owen również cieszył się, że będzie miał okazję się wykazać. Zdawał sobie jednak sprawę, że prawdziwa próba jego umiejętności czekała go dopiero podczas "szturmu na fortecę wroga".
-Przypuszczam, że lepiej nie dało się tego obmyślić. Jestem za - kiwnął głową nr. 98, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Pozabijamy ich? - wystrzelił z całkowitą powagą zielonowłosy.
-Na razie tego nie planuję. O ile nie zostaniecie ustawieni pod ścianą, nie odbierajcie im żyć. Mówię oczywiście o tobie, Kyuu i Ann, bo to wy będziecie naszą główną grupą uderzeniową. Proponowałbym wam działać wspólnie, na wszelki wypadek. Zabierze to trochę więcej czasu, ale będziecie przy tym bezpieczniejsi. Od czasu do czasu udam się razem z wami, ale przede wszystkim muszę sprawdzać, co słychać na ulicy. W końcu nie bawimy się w Anonymous. Każdy mordoskoczek w Chicago będzie o nas gadał... - wyjaśnił ostatecznie wytatuowany mężczyzna. Nikt nie zgłaszał żadnych obiekcji. Nie było to jednak trzymaniem języka za zębami. Ta szóstka młodych ludzi naprawdę wierzyła w swoje szanse na sukces. Każdy był pewien swoich własnych możliwości i jednocześnie uznawał kwalifikacje pozostałych. Życie chicagowskich gangów miało w najbliższym czasie stać się bardziej burzliwe, niż w filmach akcji.
***
     Wytresowane przez rozleniwionych Carów Hieny były zbyt pewne siebie. Miały wszystko, czego potrzebowały - władzę, terytorium i dobrobyt. Nikt nie stawał im na drodze do osiągania kolejnych, coraz to bardziej zuchwałych celów. Hieny miały swoje kły. Umiały szybko biegać. Miały dobry węch i instynkt samozachowawczy. Żadna z tych rzeczy nie mogła im jednak pomóc, gdy wśród nich pojawiła się siła, jakiej nigdy wcześniej nie znały. Pojawili się przeciwnicy z wizją i rozsądkiem, których szlaki pozostawały nietknięte przez czworonogi i ich panów. Miejsce, w którym żyły Hieny zakrył cień, zlatujący z samego nieba. Rozległ się trzepot czarnych skrzydeł...
     Plan Ryana w samych swoich założeniach miał być planem długoterminowym. Tak było łatwiej i bezpieczniej, a zmniejszony stres pozwalał zachować trzeźwość umysłu. Żaden z Kruków nie spodziewał się jednak, że dwa ptaki, które prawie całe życie spędziły w klatkach, będą w stanie przyspieszyć postępy prawie trzykrotnie. Grupa uderzeniowa nie działała jako grupa. Dwa razy dziennie wymieniali się tylko współrzędnymi i informacjami, które znajdywał dla nich Owen. Dwa razy dziennie ustalali kolejne cele swojej kampanii wojennej, wybierając się na kolejne polowania. Kolejny dilerzy kończyli z rozbitymi nosami, czy wyłamanymi zębami - bez towarów i bez honoru. Aaron był niepowstrzymany i nieustępliwy. Kyuusuke nie miał litości. Ann... Ann traktowała swoje ofiary najgorzej, jak tylko mogła. Trudno było stwierdzić, ilu mężczyzn uczyniła bezpłodnymi za pomocą swojego taekwondo. Zemsta za krzywdy dziadka przynosiła jej ulgę i satysfakcję. Tym niemniej jednak swoją misję traktowała jako pewien rodzaj rywalizacji. Rywalizacji z osobą, która imponowała jej pod wieloma względami... i która przebijała ją pod każdym z nich. Tą osobą był Aaron - opanowany, konkretny, małomówny, a przy tym jednocześnie zimnokrwisty i intrygująco infantylny człowiek. "Kruk o zielonych piórach" nigdy nie zawiódł. O ile Kyuusuke udawał się do najważniejszych dilerów, o tyle heterochromikowi nie zależało na jakości zdobyczy. Brał pierwsze z brzegu Hieny, pokonywał każdą z nich jednym ciosem, robił to, co miał zrobić i odchodził. Chęć przewyższenia nadczłowieka stopniowo przerodziła się u rudowłosej w swego rodzaju obsesję. Nie mogła przestać o tym myśleć. Śniła o wzniesieniu się ponad Aarona. Marzyła o chwili, w której uzna on jej wyższość. Z czasem jednak obsesja przeszła jeszcze jedną transformację... zmieniając się w zafascynowanie. Kruki rozdziobywały Hieny przez całe dwa miesiące. Efekty... przeszły najśmielsze oczekiwania członków nowo-powstałego gangu.
     Wszystkie zarekwirowane "dobra" Dwane składował we własnym pokoju, który przerobił na swego rodzaju magazyn. Popakowane w papierowe pudełka zbiory marihuany i metaamfetaminy wystawiały go na ciężką próbę, jednak po kilku tygodniach niepewności, pozostałe Kruki uznały niesamowity profesjonalizm blondyna. Dodatkowo właśnie Aaron był osobą, która najlepiej dogadywała się z bliźniakami. Oni dwaj mówili konkretnie i bardzo do rzeczy. Mieli matematyczne spojrzenie na świat i zero romantyzmu. Nr. 99 z kolei przez swoją "nijakość" sprawiał wrażenie ich młodszego brata. Nie zmieniało to faktu, że rozległa wiedza, wpajana latami w instytucie badawczym, pozwoliła chłopakowi zdobyć sympatię bliźniaków. Potrafili oni godzinami wystawiać obojętnego na wszystko chłopaka na próbę, podsyłając mu podchwytliwe zagadki logiczne, niedokończone reakcje chemiczne, pytania z prawie każdej dziedziny nauki, czy dotyczące znanych autorów literackich. Sami wiele się od heterochromika nauczyli, co tylko polepszyło ich relacje. Kyuusuke nie miał na pieńku z żadnym z Kruków, ale jak nikt inny dogadywał się z Ryanem. Nie tylko potrafili znaleźć ze sobą wspólny język, ale pomimo całej przebojowości szefa, obydwaj byli wyjątkowo przezorni i ostrożni. W ten sposób, skoro już myśleli podobnie, mogli nawzajem wesprzeć się w swoich obowiązkach. To prawda, że głównym powodem nr. 98 do zacieśnienia relacji z zielonookim była jego choroba, ale ona zainicjowała tylko pierwszy krok na drodze do czegoś, czego szatyn wcześniej nie zaznał. Na drodze do przyjaźni. Chociaż bowiem tyle czasu spędzał z Aaronem i w tak wielu sprawach pytał się go o radę, nie mógł nazwać go bratnią duszą. Nie miał bowiem pewności, czy nr. 99 czułby to samo, co on, gdyby tylko mógł czuć cokolwiek. Ta świadomość sprawiała, że "żołnierz na wypożyczenie" często zastanawiał się nad bolączkami życia heterochromika.
***
     -Och, chyba jednak się nas spodziewali. Wygrałeś. Moje ciężko zarobione dwa dolary są już twoje - odezwał się ze stoickim spokojem Ryan do stojącego obok Kyuusuke. Stali właśnie na starym, płatnym placu parkingowym. Przed sobą mieli dwóch rosłych mężczyzn, za którymi krył się inny - jeszcze wyższy, ale za to chudy, jak patyk. Nie pierwszy raz dwaj członkowie Kruków wyruszali razem na "polowanie". Nie pierwszy raz również zakładali się o iście astronomiczne sumy, sięgające nawet pięciu dolarów. Był to zresztą jakiś sposób na zdenerwowanie przeciwnika i sprowokowanie go do popełniania błędów, co zwykle następowało dość szybko.
-Masz na myśli te same dwa dolary, które znalazłeś dzisiaj pod kanapą? Pozwól, że jednak nie rzucę ci się na szyję... - odparł ironicznie złotooki, który ten sposób wypowiedzi opanował w stopniu mistrzowskim, przez co miał niesamowitą przewagę w potyczkach słownych z Ann. Rudowłosa miała bowiem kolosalne wahania nastrojów. Jak to określał Owen: "Raz ty pukasz ją, raz ona ciebie". Wbrew pozorom miało to głęboki i doskonale trafiony sens.
-Kurwa, nie stójcie, jak idioci! Rozwalcie ich, wy bezmózgi! Jeśli my też nawalimy, to szef odstrzeli nam jaja! - krzyknął zniecierpliwiony chudzielec, cofając się o kilka kroków w tył i posyłając dwa dorodne worki mięsa do przodu. Ogoleni dżentelmeni w dresowych spodniach i pękających pod naporem mięśni podkoszulkach spokojnie ruszyli w stronę Kruków. Jeden z nich zakładał właśnie kastet na rękę, a drugi opierał kij baseballowy o swój prawy bark.
-No... to jeden bierze byki, a drugi dilera, tak? Kamień, papier, nożyce? - zasugerował, jakby nigdy nic Ryan, kątem zielonego oka obserwując karków. Wbrew pozorom nawet na chwilę nie stracił czujności. Tym niemniej jednak nie żartował i zaraz po tym, jak nr. 98 przystał na propozycję skinięciem głowy, obaj schowali prawe pięści za plecami. Chóralnie doliczyli do trzech, po czym jednocześnie wyciągnęli ręce. Wytatuowany wygrał, wybrawszy nożyce. Mający papier złotooki mógł tylko westchnąć z irytacją. Jeszcze nigdy nie udało mu się wygrać z szefem w tę głupią gierkę, przez co zawsze musiał zajmować się pomagierami głównego celu.
-Cóż... takie uroki bycia poniżej szczytu... - stwierdził w duchu, strzelając karkiem i wolno podchodząc do przeciwników z całkowicie rozluźnionym ciałem. Tymczasem Ryan skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej, opierając się o metalowe ogrodzenie nieużywanego parkingu, który w papierach miał swojego właściciela, a w rzeczywistości wykorzystywany był tylko przez Hieny.
-Takie chuchro, jak ty chce się z nami napierdalać? Dotknę cię jedną ręką, to się połamiesz! - zaśmiał się facet z kastetem, na co Kyuusuke odpowiedział zawadiackim uśmieszkiem. Betonowe podłoże dawało mu bowiem kolosalną przewagę, o czym nie wiedziały napakowane mięśniaki.
-Jedyny moment, w którym mnie dotkniesz będzie wtedy, gdy JA postanowię połamać TWOJĄ rękę... - oświadczył chłodno złotooki. Zanim wściekli mężczyźni zdążyli rzucić się na niego, on jednym, wypracowanym latami praktyki krokiem stanął między nimi. Byki wymieniły tylko zaskoczone spojrzenia, gdy ramiona żołnierza owijały się wokół ich mocarnych łapsk, niczym węże boa. Nie minął moment, a manipulujący swoim środkiem ciężkości szatyn... uniósł w powietrze obydwu oponentów. Gdy ci zawiśli w górze, on z niewysłowioną łatwością, obrócił ich ciała do granic możliwości, po czym gwałtownie uderzył nimi o ziemię. Zrobił to w taki sposób, że barki wykręconych ramion bezpośrednio zderzyły się z betonem, wskutek czego rozległ się tylko głośny chrzęst łamanych obojczyków. Mężczyźni zawyli z bólu, niczym zarzynane świnie. Facet z kastetem zemdlał z powodu doznanego wstrząsu, jednak druga Hiena, napędzana adrenaliną, zamachnęła się kijem baseballowym na trzymającego oba ramiona Kyuusuke. Bezduszne spojrzenie weterana wojny w Syrii objęło atakującego gangstera. Zamiast wykonywać jakikolwiek unik, szatyn w zawrotnym tempie skierował swój lewy bark na spotkanie z drewnianą pałką. Kij zderzył się z ciałem nr. 98... pękając w połowie. Przerażony mężczyzna nie zdążył już nic zrobić, gdyż czarnowłosy uderzył go pięścią w czoło, przez co mięśniak przywalił potylicą o beton, tracąc przytomność. 
-Wszystko okej? - zapytał Ryan, mijając towarzysza i poklepując go przyjacielsko po głowie.
-Daruj sobie i kończ robotę... - mruknął nieco mniej przyjaźnie "nieudany" nadczłowiek.
-Naprawdę jestem pod wrażeniem twojej wytrzymałości, Kyuu. Ja tam popłakałbym się, jak mała dziewczynka. O, temu tutaj dobrze to wychodzi! - zielonooki pokazał palcem na chudego dilera, który cały ociekał potem. Po jego policzkach płynęły łzy bezsilności, a nogi trzęsły się, jak gałęzie jesienią. 
-Stój! Nie podchodź! Zabiję cię, nie żartuję! - zapiszczał głosem, który nie zaznał jeszcze końca mutacji, wyciągając z kieszeni scyzoryk. Wystawało z niego błyszczące w blasku promieni słonecznych, czyste, jak łza ostrze.
-Bardziej jednak jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo głupi stają się ludzie, gdy stawia się ich w sytuacjach podbramkowych. Ten - pozwól kolego, że wykorzystam cię jako przykład - widział dokładnie, że TY SAM pokonałeś jego elokwentnych kolegów, ale mimo wszystko próbuje zastraszyć MNIE. Postawiłbym mu piwo, gdyby nie fakt, że muszę go pobić i obkuć. No i właściwie nie mam już kasy na piwo, bo zabierasz mi moje dwa dolary... - mówił bez cienia trwogi Ryan, podchodząc coraz bliżej i bliżej do ostatniej Hieny. Chudzielec rzucił się na niego z nożykiem, dodając sobie odwagi poprzez męczeński wręcz krzyk. Gdyby nie walczył z TYM człowiekiem, zapewne wbiłby przeciwnikowi ostrze prosto w brzuch, lecz gdybanie nie przyniosło tym razem żadnych efektów. Dowódca Kruków zwinnie obrócił się bokiem do przeciwnika, pozwalając, by scyzoryk przeleciał tuż przed jego brzuchem. Jednocześnie wyciągnął z kieszeni jakiś niewielki przedmiot, zamachując się nim w stronę ręki dilera. Czarna pałka teleskopowa szybko rozciągnęła się, uderzając prosto w nadgarstek chudzielca, przez co nie tylko wypuścił ostrze z ręki, ale również potknął się i... przydzwonił skronią o duży, metalowy kosz na śmieci. W konsekwencji tego - i zapewne nadmiernego stresu - padł na ziemię bez przytomności.
-Okej. Oto nasz ostatni, 50-ty diler. Myślałem nad tym przez ostatnie dwie minuty i doszedłem do wniosku, że nazwę go... Curtis. A teraz Curtis otrzyma pamiątkę naszego spotkania... - rzucił swawolnie zielonooki, wyjmując zza paska coś w rodzaju pojedynczego, metalowego kajdana. Otworzywszy obręcz, prędko zatrzasnął "obrożę" na szyi pokonanego dilera. Na powierzchni "biżuterii" wyryto liczbę "50", a do niej samej przypięty został łańcuszek z plakietką. Plakietka z kolei opatrzona została napisem "Kruki z 8. Ulicy".
-Czy naprawdę te wszystkie 50 obroży zrobił ten sam Owen, który całymi dniami dłubie przy elektronice? - zapytał z mieszanymi odczuciami Kyuusuke, zbliżając się do szefa. Ryan bez patrzenia rzucił za siebie dwudolarową monetę, którą złotooki złapał w locie. Szef zaczął natychmiastowo przeszukiwać obkutego dilera, by już po chwili wyciągnąć z jego kieszeni saszetkę zielonego, zmielonego zielska i mały woreczek przezroczystych kryształków.
-A czemu nie? Owen to nie tylko komputerowiec. Wszelkie "techniczne sprawy" zawsze powierzam jemu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to niedługo zaprzęgniemy do roboty naszego nadwornego chemika! - odparł z uśmiechem wytatuowany facet, chowając zdobycz do własnych spodni. Przez kilka chwil panowała dość niezręczna cisza. Wtedy właśnie nr. 98 walczył sam ze sobą, układając w głowie to, co miał zamiar powiedzieć szefowi. Zielone oczy mężczyzny uchwyciły to natychmiast i to właśnie dlatego niczym nie przerywał tej ciszy ani nie próbował opuścić parkingu. Adams po prostu znał się na ludziach na tyle, by wiedzieć, kiedy należy ich słuchać, a kiedy zmotywować do działania. Zapewne byłby z niego dobry polityk, lecz - jak na ironię - działał w sposób przez rząd stanowczo potępiany. 
-Ryan, ja... chciałem ci podziękować. Tobie i całej reszcie. Chodzi mi o nasze pierwsze spotkanie. Od tamtego momentu często nad tym myślałem i... jestem wam wdzięczny. Podzieliliście się ze mną i z Aaronem waszymi motywami i prywatnymi doświadczeniami, nie oczekując w zamian tego samego od nas. Chciałbym też za to przeprosić. Zrobiliście to, byśmy wam zaufali, jednak wcale nie odwdzięczyliśmy się tym samym. Jestem pewien, że niełatwo było wam się do nas przekonać, prawdopodobnie właśnie z tego powodu. Dlatego jeszcze raz przepraszam... - powiedział prawie na jednym oddechu, wyrzucając wszystko to, co leżało mu na sercu. Wkrótce po tym szef po przyjacielsku uderzył go pięścią w ramię, szczerząc zęby.
-Daj sobie spokój. Gdybym naprawdę myślał, że możecie nam sprawić problemy, tamten pistolet byłby naładowany. W chwili, gdy przedstawiłem wam wszystkim nasz plan działania, byłem już stuprocentowo pewny, że mogę wam ufać. To wszystko. Każdy z nas wdepnął w życiu w inne gówno i wierz mi - wielu bolesnych szczegółów przed wami zatailiśmy. Skoro nic nie powiedzieliście, to być może mieliście takich momentów więcej, niż my. Rozumiem to. Thug Life, Voice of Street i tego typu rzeczy... - powiedział tylko Ryan, po czym skinął na podwładnego i ruszył przodem. Kyuusuke nadal jednak stał w miejscu, wlepiając wzrok w ziemię.
-Teraz albo nigdy. Już i tak dużo powiedziałem. Jeśli się nie przełamię, to potem może być już za późno... - przekonywał sam siebie w myślach.
-Ryan! - krzyknął nagle, na co zielonooki spojrzał na niego z zaciekawieniem. -Ja... też mam już niewiele czasu... - w tym momencie poczuł się, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca.

Koniec Rozdziału 107
Następnym razem: Prosto przed siebie

sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 106: Kruki z 8. Ulicy

ROZDZIAŁ 106

     -Jesteśmy na miejscu! - rzuciła z dumą Ann, puszczając zaczerwienione i prawie martwe uszy obydwu towarzyszy. Wygląd miejsca, do którego zaprowadziła obiekty badawcze pozostawiał jednak wiele do życzenia, o czym nie omieszkał wspomnieć Kyuusuke.
-Bar? Żartujesz, prawda? - rzucił do rudowłosej. Po niedawnej rozmowie na temat gangów spodziewał się czegoś więcej, niż to, co zobaczył. Trudno było mu się dziwić, ponieważ faktycznie naprzeciwko całej trójki stał stary, zapuszczony i ciemny lokal o niewielkich rozmiarach. Sprawiał on wrażenie, jakby nikt nie zaglądał do niego od wielu lat, a im dłużej mu się przyglądano, tym bardziej to wrażenie pogłębiano. Neonowy, pionowy napis na dachu układał się w słowo "Hades", co samo w sobie było dziwną nazwą dla takiego miejsca. Warto również wspomnieć, iż żadna litera się, rzecz jasna, nie świeciła.
-Nigdy nie byłem w barze - mruknął beznamiętnie zielonowłosy, bez żadnego przejęcia ruszając w stronę drzwi, na co niebieskooka uraczyła szatyna zwycięską miną. Nr. 98 westchnął ciężko, ale nic więcej nie powiedział. Wszystko wskazywało na to, że pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nim niewiasta było mylne. Mimo wszystko zdawało mu się, że coś się za tym wszystkim kryje. Głównie dlatego był ugodowy. Nawet nie bolał go fakt, że cała ich przygoda w Chicago od momentu spotkania Ann przypominała raczej kiepską, niskobudżetową komedię.
     Aaron bez zastanowienia podszedł do drzwi i popchnął je, ukazując wnętrze lokalu, którego zewnętrzna postać była naprawdę obskurna. Pozasłaniane roletami okna nie pozwalały zajrzeć do środka, póki nie stanęło się za progiem. Jak się okazało, dopiero tam doznawało się prawdziwego szoku, o czym już po chwili przekonał się sceptyczny Kyuusuke. Zarówno półkolista lada barowa, jak i kilkanaście okrągłych stolików oraz cała podłoga, czy wiszące lampy - wszystko było... czyste. Zadbane, choć raczej nieużywane wnętrze budynku całkowicie kontrastowało z pierwszym - niezaprzeczalnie negatywnym - wrażeniem. Młoda kobieta jako pierwsza zauważyła zaskoczenie na twarzy czarnowłosego, co jeszcze bardziej poszerzyło jej figlarny uśmieszek.
-Gdyby ten bar był czysty, jak łza i świecił się, jak psu jaja, przyciągalibyśmy sporo niechcianej uwagi, nie? Jakieś miejsce można nazwać kryjówką tylko wtedy, gdy naprawdę można się w nim schować przed niepożądanymi spojrzeniami. Ale tak, czy inaczej, to, co teraz widzicie jest tylko częścią całości... - wyjaśniła pokrętnie niebieskooka, ruszając przodem. Nr. 98 nie wiedział, jak się zachować. Z jednej strony instynkt podpowiadał mu, by całkiem skupić się na nogach i "zwieńczeniu pleców" dziewczyny... lecz z drugiej zdenerwował go własny błąd. Pierwszy raz od dłuższego czasu zawiodło go jego doświadczenie. Przyzwyczajony do analizowania swoich działań, doszedł do wniosku, że podobna pomyłka mogłaby sprowadzić na niego zgubę w krytycznej sytuacji. Zapędziwszy się w otchłań swojego umysłu, ocknął się dopiero wtedy, gdy zauważył, że został sam. Prędko dopędził Aarona i Ann. "Pogromczyni gangów" otworzyła znajdujące się za barkiem drzwi. Podobne przejścia przeważnie prowadziły na zaplecze, tudzież do magazynu... jednak nie to. Za tym bowiem znajdowały się schody na dół. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż w wielu barach znajdował się dolny poziom, jednak droga do niego nigdy nie była usytuowana w niedostępnym dla klienta miejscu.
     Cała trójka zeszła piętro niżej, docierając do miejsca dalece różniącego się od głównej części lokalu. Tutaj akurat wszystkie lampy - zarówno sufitowe, jak i stojące - były włączone i oświetlały duże, centralne pomieszczenie. Strop był tam usytuowany stosunkowo wysoko, a podłogę pokrywały drewniane panele. 
-Martwią się o to, by nikt ich nie odkrył, a świadomie wykorzystują tyle prądu? Przecież to niedo... - wątpliwości Kyuusuke szybko zniknęły, gdy zauważył stojący w rogu agregat, dostarczający energię elektryczną wszędzie, gdzie była ona potrzebna. Po lewej stronie od "salonu", w pomieszczeniu bez drzwi plasowała się kuchnia. Ewidentnie ktoś potrafił gotować, gdyż w zlewie widniały jeszcze nie umyte naczynia. Kilka innych pokoi odstawało z różnych stron głównej "sali". Zapewne większość z nich była pokojami sypialnymi. Większą od nich uwagę przykuwał jednak wystrój wspomnianej sali. Na samym jej środku znajdowała się bowiem czerwona, skórzana kanapa i kilka foteli w podobnym fasonie. Wszystkie te meble otaczały okrągły, całkiem duży stolik do kawy. Na nim właśnie opierał nogi jakiś mężczyzna, podkładający obie dłonie pod swoją głowę.
-Zaczekajcie tu chwilę. Musimy zamienić ze sobą kilka słów, okej? - Ann puściła do nich oczko, po czym podeszła do mężczyzny, zasłaniając przy tym jego twarz. Zaczęli rozmawiać, choć robili to tak cicho, by żaden zwykły człowiek nie mógł ich usłyszeć. Na ich nieszczęście mieli oni do czynienia z nadludźmi. Chłopacy nie musieli nawet specjalnie wytężać słuchu, by wszystko zrozumieć, jednak do ich uszu nie trafiło nic niezwykłego. Jedyne, co zrobiła Ann, to opowiedziała mężczyźnie zajście sprzed godziny i poręczyła za przyprowadzonych przez nią, młodych panów.
-Co o tym myślisz, Aaron? Uważasz, że warto do nich dołączyć? Wiesz... to nie jest zajęcie, w które powinni się mieszać uczciwi ludzie, więc jeśli masz coś przeciwko, możemy im odmówić - powiedział cicho złotooki, niepostrzeżenie zerkając na nr. 99.
-Ann powiedziała, żebyśmy zdecydowali po rozmowie z tym człowiekiem. W takim razie właśnie to powinniśmy zrobić. Niezależnie od tego, czy nasza decyzja się im spodoba, czy nie... nie ma na tym świecie nikogo, kto może mnie zatrzymać - zielonowłosy wypowiedział te słowa z taką pewnością i bezdusznością, że przy ostatnim zdaniu dreszcze pojawiły się na plecach nr. 98. Raz jeszcze przypomniano mu, który z nich klasyfikowany był jako "udany", a który nie. Tymczasem jednak rudowłosa odwróciła się w ich stronę, gestem ręki dając znać, że mogą się już zbliżyć.
     Zajęli miejsce na dwóch, stojących obok siebie fotelach, usadawiając się naprzeciwko kanapy. Dopiero wtedy Kyuusuke mógł dobrze przyjrzeć się nieznanemu mężczyźnie. Facet miał około 22 lat i przyciągał dość dużą uwagę. Na głowie miał szarą, wciąganą czapkę, podobną do tych, jakie często nosili skaterzy. Jego twarz była proporcjonalna i pełna pewności siebie, a zarost osobnika w znaczącym stopniu pokrywał tylko sam czubek podbródka. Mężczyzna miał na sobie szary T-shirt z pękniętą na pół czaszką i spodnie w kolorze moro. Na jego przedramionach wytatuowane były dwa napisy: na prawym "SOLITUDE", na lewym "REDEMPTION". W obu wypadkach litery rozłożone zostały pionowo, jedna pod drugą. Najbardziej odznaczały się jednak zielone oczy nieznajomego. Było w nich coś, czego szatyn jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Gdy mężczyzna wpatrywał się w niego tymi oczyma, nr. 98 miał wrażenie, że zagląda on wgłąb jego duszy. W mig pojął, że to ta osoba była przywódcą gangu.
-Niesamowite. Jestem pewny, że biję go pod każdym względem, a mimo wszystko jego oczy... nie są podobne do niczyich innych. Czy on naprawdę jest tylko zwykłym człowiekiem? - takie oto myśli wypełniały głowę czarnowłosego.
-Mam na imię Ryan. Aaron i Kyuusuke, dobrze słyszałem? - odezwał się zielonooki mężczyzna, wciąż składając dłonie za głową. Nadludzie zgodnie kiwnęli głowami... a przynajmniej zrobił to ten drugi, ponieważ nr. 99 usiadł na fotelu... nogami do góry, nie uważając to za nic niecodziennego. Tylko wytatuowany facet zachował powagę w tej sytuacji, bo twarz Ann wręcz emanowała dezorientacją. -Jestem dość konkretnym człowiekiem, więc mam nadzieję, że nie pogniewacie się, jeśli nie będę lał wody ani nie zaproszę was na herbatkę... - podjął przywódca gangu, którego członków nigdzie nie było widać, wciąż przeszywając wzrokiem swoich gości. -Chcecie połączyć z nami siły, czy nie? Wierzę Ann na słowo, więc uznaję waszą siłę... ale to nie oznacza, że ot tak wam zaufam. Jak to wygląda z waszej perspektywy? - zapytał pewny siebie mężczyzna, udzielając nowo-przybyłym prawa do głosu.
-Cóż... Mielibyśmy wam zaufać z powodu twojej niezawodnej charyzmy, czy z powodu tego pistoletu, który chowasz za głową? - gdy tylko te słowa wydostały się z ust nr. 98, na kilka sekund zapanowała niezręczna, złowroga cisza. Przez chwilę wydawało się, że zaraz dojdzie do walki pomiędzy rozmawiającymi, lecz nagle Ryan... wybuchnął śmiechem. Głośnym, prowadzącym niemalże do łez śmiechem. Bez zastanowienia trzasnął czarną spluwą o blat stolika do kawy i oparł łokcie na oparciu czerwonej kanapy.
-Zauważyłeś to? Naprawdę nieźle! Chyba nie masz mi za złe tego, że jestem ostrożny w kontaktach z nieznajomymi, co? Poza tym musiałem jakoś was sprawdzić. Wygląda na to, że Ann miała rację, co do was dwóch... - rzucił po przyjacielsku zielonooki, rujnując całkowicie poważną, ciężką atmosferę.
-Ależ skąd! Niby dlaczego miałbym się zdenerwować z powodu pistoletu, który nawet nie jest naładowany? - odparł kąśliwie, lecz nie do przesady Kyuusuke. Szef gangu raz jeszcze wybuchnął śmiechem, będąc pod niemałym wrażeniem swojego gościa.
-Kolejny punkt dla ciebie, Kyuu - zdrobnił jego imię Ryan. -I wygląda na to, że twój kumpel też nie zostanie przy zerze, co? - rzucił tajemniczo, z wyraźną nutą pewności siebie.
-Zorientował się? Ten gość naprawdę zna się na rzeczy... - brwi szatyna uniosły się w zdziwieniu. Miał wrażenie, że przebywa z kimś, kto dorównywał mu pomimo jego teoretycznej przewagi.
-Pomimo tej dziwnej pozycji był gotowy, żeby mnie spacyfikować. Wydaje mi się nawet, że zdążyłby to zrobić, zanim ja pociągnąłbym za spust. Nie wiem, skąd się urwaliście... ale bardzo byście się nam przydali... - prawidłowo wydedukował wytatuowany facet.
-Waszej dwójce? To trochę mało, jak na gang, no nie? - zwrócił mu uwagę złotooki, na co szef uśmiechnął się półgębkiem.
-Dwójce? Chyba coś ci się pomyliło! Jest nas... czworo! - nr. 98 miał przez chwilę wrażenie, że rozmawia z idiotą. Zastanawiał się nawet, czy w tym momencie nie chwycić Aarona i nie wyjść na zewnątrz. Wszystko wskazywało na to, że Ryan był takim samym dziwakiem, ekscentrykiem - ba, szaleńcem - jak Ann. W jego wypadku jednak szczególnie się to uwidaczniało.
-Cz... czworo? - upewnił się Kyuusuke. Gdy zielonooki pokiwał głową, westchnął tak głęboko, jakby miał zaraz zejść z tego świata.
-Nie zrozum mnie źle, Kyuu. Nie chodzi już nawet o to, że "do odważnych świat należy". Mamy na pokładzie samych specjalistów. Brakowało mi tylko kilku gości z doświadczeniem, którzy umieliby się bić i mieliby trochę oleju w głowie. Nagle jednak Ann wraca z "polowania", przyprowadzając mi was... i muszę przyznać, że macie w sobie to "coś". Niech się wam czasami nie wydaje, że jestem idiotą. Mam plan i wierzę... nie... WIEM, że możemy go zrealizować z waszą pomocą. Tak, cierpię na przerost ambicji. Nie, nie byłem badany. Jestem za to pewien, że już coś zauważyliście... - zamilkł na chwilę, bo w tym momencie obaj nadludzie poczuli czyjeś dłonie na swoich prawych ramionach i - w przypadku heterochromika - na kostce. Obrócili się jednocześnie, dostrzegając... praktycznie tę samą osobę. Dwaj młodzi mężczyźni o delikatnych, prawie kobiecych rysach twarzy spoglądało na nich z zaciekawieniem. Bliźniacy w tej samej chwili wyciągnęli do gości ręce na powitanie. Obaj byli blondynami. Włosy jednego opadały luźno na barki, a drugi miał je splecione w kitkę. Bliźniacy mieli brązowe oczy i nosili bardzo podobne kurtki-pilotki, różniące się tylko kolorem. Kapota faceta z kitką była niebieska, a jego brata - ciemnozielona.
-...a mianowicie to, że nie jesteśmy takimi amatorami, jak te wymoczki z innych gangów - dokończył dopiero wtedy Ryan.
-Niewiarygodne... Dali radę niezauważenie podkraść się DO NAS? Czyżby aż tak bardzo zaabsorbowała mnie rozmowa, że straciłem czujność? - pomyślał zestresowany nr. 98, ściskając dłoń blondyna z kitką. Aaron zrobił to samo z drugim bliźniakiem, choć tamten musiał nieco bardziej rozciągnąć rękę, by dosięgnąć do jego.
-Ten w zielonym to Dwane, a w niebieskim Owen. To są właśnie nasi pozostali specjaliści. Panowie, ci tutaj to Aaron i Kyuusuke. Jeśli dobrze pójdzie, to z ich pomocą zrealizujemy nasz plan! - krzyknął do bliźniaków zielonooki, gdy ci zajęli miejsca na fotelach. -No dobra, koledzy - znów zwrócił się do nadludzi. -Nie poznacie żadnych szczegółów, póki nie otrzymam odpowiedzi. Jesteście z nami, czy nie? - wystawił krótką piłkę. Obiekty badań wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym otumaniony charyzmą szefa czarnowłosy odchrząknął głośno.
-Zgadzamy się! - w normalnych warunkach nie podjąłby takiej decyzji. Sam się sobie dziwił, jednak z drugiej strony wiedział, że podobna okazja nie powtórzyłaby się zbyt szybko. Poza tym otaczali go ludzie co najmniej niezwykli. Umiejętności bojowe i gibkość Ann, wizja i przezorność Ryana oraz tajemnicza aura, towarzysząca bliźniakom... Wszystko to tworzyło niepowtarzalną, przepełniającą nadzieją otoczkę. Zdawało się, że ta szóstka ludzi byłaby wręcz nie do zatrzymania. I może faktycznie tak było...
-No! Właśnie o to mi chodzi! - wykrzyknął z radością wytatuowany "skater". Wyglądało na to, że "tryb szaleńca" znów działał u niego na pełnych obrotach. -A teraz coś ustalmy... Macie u mnie kredyt zaufania i biorę za was pełną odpowiedzialność, bo poręczyła za was Ann. Wy jednak nie macie absolutnie nic, na czym moglibyście się oprzeć. Dopóki jesteście z nami, możecie mieszkać tutaj. Mamy jedzenie, prąd i ogrzewanie. Jeśli to za mało, żeby nam zaufać, po prostu poznamy się bliżej. Nie chcę układać skomplikowanych scenariuszy, bo to nie żaden serial. Najzwyczajniej w świecie usłyszycie coś o każdym z nas. Może tak być? - zaproponował irracjonalnie i niecodziennie szef sześcioosobowego gangu szaleńców.
-Jeśli takie macie metody, to nie mam nic przeciwko... - mruknął tylko Kyuusuke, nie wierząc w to, co się działo. W tym właśnie momencie rudowłosa piękność zabrała głos, chcąc jak najszybciej przełamać lody i mieć swoje przedstawienie za sobą.
-Jestem Ann. Mam 19 lat. Urodziłam się i żyłam w Chicago przez cały czas. Gdy miałam 6 lat, moi rodzice wyjechali do pracy, do Alabamy. To oczywiście pieprzone bzdury, bo równie dobrze mogli pracować tutaj. Zwyczajnie mieli mnie w dupie... z wzajemnością. Tak, czy inaczej wychowywał mnie dziadek. Dziadek prowadził małą szkółkę taekwondo trzy ulice stąd. To na jego zajęciach nauczyłam się tego, co umiem, a potem udoskonaliłam to wszystko na ulicy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby dziadek miał większą ilość uczniów... Któregoś roku pojawiły się Hieny. Zmusiły dziadka do płacenia haraczu w zamian za "ochronę" szkoły. Niestety nie miał dość pieniędzy, bo za swoje lekcje dostawał grosze - robił to z zamiłowania. Nie było kasy, więc nie było "ochrony". Koniec końców te skurwysyny spaliły szkołę dziadka. On umarł rok później, a ja trafiłam tutaj. Teraz mam okazję jednocześnie się zemścić i ustawić w życiu... więc liczę na to, że jakoś się dogadamy - opowiedziała naprędce młoda kobieta, przez cały czas podkurczając nogi w kolanach i obejmując je ramionami. Nim którykolwiek z obiektów doświadczalnych zdążył wyrobić sobie zdanie na temat Ann, głos zabrali bliźniacy.
-Jestem Dwane Spencer, a to jest Owen. Dorastaliśmy w Waszyngtonie. Nasi rodzice byli całkiem dziani, więc załatwili nam miejsca w prywatnym liceum dla zaplutych snobów. Zawsze miałem dryg do chemii i niezły pomyślunek... w związku z czym wyrzucili mnie ze szkoły, bo przyszedłem na lekcje nastukany metą. Na całe szczęście nie zdali sobie sprawy, że to JA tę metę wyprodukowałem, więc obyło się bez sądu i tego typu bzdur... - opowiedział swoją część historii blondyn w zielonej pilotce.
-Wypieprzyli mnie tego samego dnia. Miałem smykałkę do komputerów i elektroniki, więc postanowiłem przetestować w szkole mojego wirusa. Wgrałem go na serwer z mojego laptopa, przez co w ciągu paru godzin każdy pecet w budynku został całkowicie zablokowany, a na pulpicie wyświetlał się pokaz slajdów z nagimi fotkami laski z mojej klasy. Nie pytajcie mnie, skąd je wziąłem, ale wyszło na to, że nikt mi nic nie zrobił, bo buda bała się, że popsuję jej prestiż i budowaną latami renomę. Gdy już nas obu wyrzucili, spakowaliśmy potrzebne rzeczy, kiedy starsi byli w robocie, wyczyściliśmy im konta z paru tysiaków... i poszliśmy w długą. Dotarliśmy tutaj, a hajs szybko się rozpuścił. Już i tak siedzimy w tym gównie, więc wolimy mieć ze sobą kogoś, kto jest w podobnej sytuacji - dokończył opowieść Owen, bawiąc się swoją kitką. Wtedy właśnie nadeszła kolej samego szefa.
-Ryan Adams, czarna owca w rodzinie Adamsów i wrzód na dupsku mojej macochy. W wieku czterech lat wykryto u mnie wadę zastawki sercowej. Z chorobą zmagałem się przez kilkanaście lat, ale później uświadomiono mnie, że to bez sensu. Pomimo całego wysiłku i kupy kasy wydanej na leczenie, powiedziano mi, że moje starania zakończą się porażką. Przy pomyślnym wietrze... mam jeszcze ze cztery lata życia - w tym momencie Kyuusuke wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem po raz pierwszy od początku "wieczoru zwierzeń". Czego, jak czego, ale z pewnością nie spodziewał się spotkać kogoś w sytuacji podobnej do jego. Kilka sekund minęło, nim przywrócił swój wyraz twarzy do normalnego i był pewien, że wszyscy zauważyli jego reakcję, ale o nic nie spytali. Za to był im wdzięczny. Ci wariaci i wyrzutki mieli w sobie tyle taktu i zrozumienia, by nie wywoływać u szatyna negatywnych emocji. -Na początku byłem podłamany, jak każdy w takiej sytuacji... ale zrozumiałem, że z powodu sytuacji, w jakiej się znajdowałem nie wolno mi siedzieć na dupie. Od razu po liceum wyprowadziłem się z domu. Przez ostatnie cztery lata żyłem na ulicy, pracując właśnie w tym barze. Jego właściciel - całkiem nielichy staruszek - bardzo dobrze się ze mną dogadywał. Zostawił mi go, zanim umarł, ale ja byłem zbyt ambitny, żeby bawić się w podatki i tego typu bzdety. Miałem plan, miałem cel i życie do godnego przeżycia. Dalej mam to wszystko. Nie chcę niczego żałować, ale obiecuję wam sukces. Ja jestem pojebany... a wy jesteście zdrowo jebnięci. Tacy ludzie nie przegrywają. Nikt normalny nie dokonał żadnego cholernego przełomu przez ostatnie setki lat. Będę żył, aż zaboli i zabieram was ze sobą. Wchodzimy do gry, wyciągamy wszystkie karty z rękawa i zgarniamy całą pulę. Pasuje, kurwa?! - opowieść zmieniła się w podnoszącą na duchu, motywującą do działania, wstępną przemowę.
-Taaaaak... - miał to być pewnie okrzyk pełen werwy, energii i entuzjazmu, ale unoszący pięść w górę Aaron nie posiadał żadnej z tych rzeczy, przez co zmienił podniosły nastrój... w nastrój iście pogrzebowy. Przez kilka sekund panowała absolutna, całkowita cisza, ale ostatecznie przerwał ją Ryan, który - celem skupienia na sobie uwagi grupy - wskoczył na blat stolika do kawy.
-Dobra, panienki! Od dzisiaj do gry wchodzą Kruki z 8. Ulicy! Postawiłbym wam po piwie, żeby uczcić ten moment, ale nie zrobię tego. Między innymi dlatego, że nie mam pieniędzy, ale również dlatego... że jest, kurwa, czwarta w nocy, a ja nie śpię od 21 godzin. Jedyne, co wam powiem to to, że za kilka lat ta część miasta będzie nasza. To mogę wam wszystkim zagwarantować. A teraz... do łóżek i lulu. Ciao! - raz jeszcze aktywowano irytującą, impertynencką, awanturniczą i irracjonalną część Ryana Adamsa.
***
     Nr. 98 i 99 spali w jednym pokoju na piętrowym łóżku. Ten drugi, leżący niżej, rzecz jasna ułożył nogi na poduszce, a głowę naprzeciwko. On nie miał żadnych problemów z adaptacją w nowym środowisku ani też z zaśnięciem. W przeciwieństwie do Kyuusuke. Tamten bowiem układał się już na swojej pryczy we wszystkie możliwe sposoby, lecz nie mógł dosięgnąć królestwa Morfeusza. Ostatecznie zgiął w kolanie jedną nogę i wpatrując się w sufit, zagadnął:
-Hej, Aaron... śpisz?
-Śpię. A co? - heterochromik chyba nie zauważył nawet kąśliwości w tym, co powiedział, ale tak, czy inaczej obudził się natychmiastowo po tym, jak szatyn skierował do niego swe słowa. Normalni ludzie przez trzy sekundy po przebudzeniu absolutnie nie mieli łączności ze światem, ale zielonowłosy - rzecz jasna - do normalnych nie należał.
-Tak się zastanawiam... co ty myślisz o tych ludziach? Ja... mam dziwne wrażenie, że wcale nie próbują nas zwieść, ale z drugiej strony mam taką siekę w głowie, że sam już nie wiem, co sądzić... - wyznał szczerze złotooki.
-Mamy jedzenie. Mamy gdzie spać. Mamy kolegów. Mamy pracę. Mamy plany na życie. To prawie wszystko to, czego nie mieliśmy kilka godzin temu, kiedy pytała nas o to Ann. To chyba znaczy, że są dla nas dobrzy, prawda? A jeśli spróbują być niedobrzy, to i tak nic nie mogą mi zrobić, bo przecież JA mogę wszystko. A skoro mogę wszystko, to im już nic nie zostało, więc nie masz się czego bać - pokrętna, zagmatwana i niecodzienna logika chłopaka, łącząca w sobie makabrę i groteskę była wręcz porażająca. Tym niemniej jednak jego prostolinijne myślenie dodało złotookiemu otuchy i odepchnęło od niego obawy.
-Hej, Aaron... Ta Ann... to całkiem niezła dupa, nie sądzisz? - Kyuusuke sam nie wiedział, jakim cudem zadał towarzyszowi takie pytanie. Prawdopodobnie chciał po prostu z kimś pogadać, obojętnie o czym. Minęło kilka chwil, nim pozbawiony jakichkolwiek emocji, czy odczuć nr. 99 udzielił odpowiedzi.
-Nie wiem - nic innego powiedzieć nie mógł. -A czy ja mogę cię o coś zapytać, Kyuusuke? - pociągnął rozmowę dalej.
-Och, jasne, pytaj - nr. 98 sprawiał wrażenie zadowolonego z takiego obrotu wydarzeń, jednak to miało się szybko zmienić.
-Możesz mi scharakteryzować, jakim uczuciem jest orgazm? - złotooki został dosłownie zastrzelony.
-Wiesz co? Może jednak idź już spać... - uniknął odpowiedzi zażenowany i zakłopotany "żołnierz na wypożyczenie".
-Oookeeej... - mruknął Aaron beznamiętnym, mechanicznym głosem i zasnął w ułamku sekundy, pozostawiając kompana samego ze swoimi myślami.

Koniec Rozdziału 106
Następnym razem: Trzepot czarnych skrzydeł

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 105: Gang

ROZDZIAŁ 105

     -Obszedłem dom dookoła, ale wydaje mi się, że nikogo nie ma. Powinniśmy móc się tu bez problemu przespać... - rzucił cicho Kyuusuke, stojąc w drzwiach niewielkiego składziku, usytuowanego za jednym z domów, tuż przy płocie. Dochodziła wtedy czwarta w nocy. Mrok nie pozwalał na dobre rozeznanie się w tym, co znajdowało się w "szopie". Wszystko wskazywało jednak na to, że pod ścianą ustawione zostały grabie, szpadle i inne narzędzia "ogrodnicze". Gdzieś z tyłu zorganizowano mały warsztat. Na licznych zawiasach umieszczono różne rozmiary pił, kluczy, czy młotków. W chwili, gdy nr. 98 wrócił ze "zwiadu", Aaron uniósł głowę, spoglądając na niego. Leżał on pod ścianą na zrobionym kilka chwil wcześniej, prowizorycznym "łóżku" z worków cementu. Sprawiał wrażenie, jakby nie odczuwał żadnych niewygód, a nawet więcej - jakby trudności przestawały być trudnościami, gdy to on stawiał im czoła. Zielonowłosy przypominał trochę małe dziecko, we wszystkim znajdujące coś interesującego, zabawnego, czy przyciągającego uwagę.
-Oookeej - odrzekł przeciągle i flegmatycznie heterochromik, przewracając się na bok, twarzą do ściany składziku. Szatyn westchnął z rezygnacją, spodziewając się podobnej reakcji. Nr. 99 zwyczajnie niczym się nie przejmował, choć ze wszystkim sobie radził. Ta umiejętność wykraczała poza wszelkie pojmowanie. Kyuusuke zapewne tworzyłby profil psychologiczny towarzysza nieco dłużej, gdyby nie poczuł nagle, jak jego żołądek skręca się w bólu. Usłyszał jasnego pochodzenia burknięcie wewnątrz swego brzucha, które zielonowłosy zignorował.
-Hej, Aaron... - zaczął niepewnie złotooki, próbując jakoś ubrać w słowa to, co chciał mu przekazać. -Nie jesteś czasami głodny? Trochę się nabiegaliśmy... - podjął dalej. Nie miał zamiaru przyznać się do głodu, a więc okazywać słabości. Jego "plan" był doskonały. Gdyby bowiem leżącemu chłopakowi zachciało się jeść, on również "od niechcenia" wrzuciłby coś na ruszt. W tamtym momencie nie pomyślał nawet o tym, jak infantylne było jego myślenie.
-Nie. Ja w ogóle nie czuję głodu. Wystarczy mi, że zjem coś raz w tygodniu, by móc działać na pełnych obrotach. Dziękuję za troskę, Kyuusuke - odrzekł bezdusznie heterochromik, nawet nie spoglądając na kamrata. Nr. 98 zaklął w duchu na dźwięk tych słów, lecz powstrzymał się od czegokolwiek innego. Zamknąwszy od środka drzwi szopy na zasuwkę, ułożył się na podłodze w kącie. Pozostał jednak w pozycji półleżącej, by cały czas mieć wejście do budynku na oku. Jego nawyk z życia na polu bitwy zakorzenił się do najgłębszych czeluści serca młodego mężczyzny.
-Jesteśmy wolni, ale co nam z tego, gdy nie mamy swojego własnego miejsca w tym chaosie? Kryjemy się w cudzym warsztacie, nie posiadamy miejsca do spania ani czegokolwiek do jedzenia... Będziemy musieli szybko zadbać o najbardziej podstawowe rzeczy. Poszukiwanie pracy trwałoby za długo. Nie ma szans, musimy załatwić sobie coś tymczasowego. Ech... Tylko ja się czymkolwiek martwię, ale... może właśnie tak powinno być? On w końcu zrobił tak wiele, nie będąc mi nic winien. Od teraz to ja powinienem zrobić wszystko, co tylko mogę... - myślał czarnowłosy jeszcze przez długi czas, nim wreszcie sen zamknął jego zmęczone oczy.
***
     Przedmieścia Chicago łączyły się z jego "gorszą" dzielnicą w sposób na tyle subtelny, że nieuważny przechodzeń mógłby nawet nie zauważyć jakiejkolwiek zmiany w otoczeniu. Ani Kyuusuke, ani Aaron nie należeli jednak do nieuważnych. Ten pierwszy wręcz miał na celu dostanie się tam, gdzie nie docierało prawo, czy moralność. Podczas szeregu misji wojskowych wielokrotnie musiał "wtapiać się" w otoczenie, odnajdywać potencjalnych sojuszników, budować tymczasową, fałszywą pozycję, by ostatecznie dokonać "czegoś". Zazwyczaj "coś" było zadawaniem bólu, dotkliwych strat... albo jednego i drugiego. Po raz pierwszy jednak nr. 98 zamierzał "wykorzystać" slumsy dla czyjegoś dobra. Dla dobra własnego, a także dla dobra jego zielonowłosego towarzysza.
-Nie mamy żadnych dokumentów, więc nie ma nawet co myśleć o jakiejkolwiek legalnej pracy. Nie biorę już nawet pod uwagę faktu, że jesteśmy obaj lepiej wykwalifikowani, niż 99% kandydatów. Gdybyśmy chociaż nie wyglądali tak podejrzanie... - zestresowany złotooki zmierzył wzrokiem zafascynowanego okolicznymi blokami, ciemnymi uliczkami, latarniami i nieciekawie wyglądającymi typkami Aarona. Szatyn możliwie jak najdyskretniej przyglądał się każdemu rzezimieszkowi, który mógłby sprawić podróżnym jakieś problemy. Nie bał się, że zostaną okradzeni - bo i nie mieli ze sobą nic wartościowego - ale mimo wszystko wolał być przygotowanym na ewentualny atak.
-Robiłem najgorsze rzeczy. Od sprzedaży dragów po ochranianie domów publicznych. Wszystko po to, by wyrobić sobie pozycję. Nie ma dla mnie różnicy, czego dotknę się teraz... ale nie chcę wciągać Aarona w coś takiego. Teoretycznie wszystko mu jedno, ale właśnie z tego powodu... czuję się za niego odpowiedzialny. Czy to ma być niby to "życie", którego pragnąłem? - raz jeszcze spojrzał na heterochromika, idąc środkiem chodnika w sposób cokolwiek groźny - a przynajmniej tak szeroko, jak mógł sobie pozwolić. Zielonowłosy w ogóle niczym się nie przejmował. Pozostawał samowystarczalny, nie robiąc absolutnie nic i nie mając żadnych konkretnych celów. Nr. 98 coraz bardziej mu zazdrościł, lecz rozumiał też, że każdy ma do odegrania własną rolę w tym wszystkim.
     Złotooki ukradkiem spoglądał we wszystkie ciemne, boczne uliczki, oblężone przez kosze na śmieci, zdechłe szczury i tego typu "dekoracje". Nikt nie próbował wejść mu w drogę z dwóch powodów. Po pierwsze, już sam z siebie nie wyglądał na słabeusza. Po drugie, umiał to wykorzystać - wyeksponować w taki sposób, by bez robienia rabanu wzbudzić respekt. Opanował tę sztukę do perfekcji. Ci, których odstraszyła postawa szatyna, skupiali swój wzrok na nr. 99, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia i szepty. "Tatuaż" pod prawym okiem, heterochromia i bardzo niekonwencjonalny kolor włosów ściągał na siebie uwagę. Dodatkowo aura, jaka towarzyszyła Aaronowi w żaden sposób nie odzwierciedlała jego możliwości. Mimo wszystko, za każdym razem, gdy jakiś drab układał sobie w głowie plan działania - wpadnięcia na chłopaka i wciągnięcia go w alejkę - z przerażeniem uświadamiał sobie, że "ten dziwoląg jest z tym drugim".
     Mijali siedzących pod ścianą ćpunów, wciągających białe kreski z własnych przedramion. Ich oczom nie umknęły nastoletnie "gwiazdy ulicy", które świadomie poświęciły swoje wszelkie szanse na godne życie. Widzieli wymiotujących w kątach pijaków i robiących im zdjęcia, śmiejących się w głupawy sposób studencików. W przypadku nr. 99, widoki te nie wywierały na nim żadnego wrażenia. Spełniały bardziej funkcję "dydaktyczną", ucząc go powszechnych w danych, charakterystycznych miejscach wzorców zachowań. Jeśli zaś chodziło o czarnowłosego, już dawno przyzwyczaił się on do podobnych, a nawet wielokrotnie gorszych obrazów. To, co widział w syryjskich obozach lub na materiałach wywiadowczych z Afganistanu biło na głowę otaczającą podróżnych patologię. Idąc tak przed siebie i poszukując "życiowej szansy", natknęli się w końcu niewiadomą.
-Jest! - pomyślał z determinacją Kyuusuke, gdy tylko usłyszał trzask pękającego szkła i przeciągły okrzyk bólu. Intuicja i doświadczenie - oboje podpowiadali mu, że powinien sprawdzić źródło hałasu. Złotooki miał już odwrócić się za siebie i dać znać zielonowłosemu, by zaczął biec, jednak w tym momencie heterochromik minął go w porażającym pędzie. W mig pojął intencje bardziej ostukanego w sprawie "towarzysza niedoli", raz jeszcze wprawiając go w zaskoczenie.
-No tak... Czego innego mogłem się spodziewać? - podsumował z nutką irytacji nr. 98, w ciągu kilkunastu sekund dopędzając kompana - z niemałym trudem. Obaj zgodnie wbiegli krętą uliczką pomiędzy budynku, by wkrótce dotrzeć do niewielkiego placu, a raczej boiska do gry w koszykówkę. Złotooki zatrzymał się pierwszy, natychmiastowo łapiąc za bark i rzucając na ziemię Aarona, który miał zamiar wpakować się w sam środek zajścia. Nie rozumiał sytuacji tak dobrze, jak wydawało się Kyuusuke, co w pewnym sensie pocieszyło tego drugiego.
-Ćśśś... - przykazał zielonowłosemu "żołnierz na wypożyczenie" i razem z nim przycupnął w cieniu, za rogiem uliczki. Dopiero wtedy przyjrzał się wydarzeniom, rozgrywającym się na samym środku pomarańczowej bieżni. Jeden z mężczyzn - niechybnie ten sam, który krzyczał - tarzał się po ziemi, obydwiema rękoma łapiąc się za głowę. Z ogolonego prawie na łyso czerepu tryskała czerwona krew. Zarówno w ciemię, jak i w twarz faceta wbite były odłamki szkła. "Tulipan", będący wcześniej butelką wódki, leżał tuż obok rannego, a resztki alkoholu wypłynęły na podłoże, rozcieńczając krew. Ubrany w dresy i tenisówki jegomość miał zaczerwienioną twarz... lecz bynajmniej nie od posoki.
-Nawalony, jak bela... - zauważył w duchu szatyn. W pobliżu zmasakrowanego osobnika stało jeszcze pięciu innych, z których część miała włosy ścięte niemal do samej skóry, a część zafundowała sobie biedne irokezy. Każdy z nich ubrany był cokolwiek niepokojąco i całkiem nieźle zbudowany. Na ich szyjach widniały łańcuchy, na palcach sygnety, a za niektórymi paskami wetknięte zostały scyzoryki. Różnej maści tatuaże zdobiły ciała zbójów. Jeden miał nawet wijącego się, czarnego węża, usadzonego zygzakiem na całej twarzy. To nie oni jednak załatwili szóstego faceta, co już po chwili stało się jasne.
-Fiu, fiu! Czy to nie aby najlepszy tyłek po tej stronie Chicago? Słyszałem, że jesteś ostra, ale żeby aż tak? - zaśmiał się hienowato zbir z "gadzim" licem, rytmicznie podrzucając i łapiąc czarny kastet. Zwracał się on do ostatniej osoby, biorącej udział w tym widowisku.
     Dziewczyna, a raczej młoda kobieta - bo więcej, niż 19 lat mieć nie mogła - była średniego wzrostu, szczupłą rudowłosą. Jej rozczochrana, nie sięgająca nawet ramion grzywa składała się z wielu wywiniętych ku górze kosmyków. Na głowie kobiety znajdowała się damska, okrągła, płaska czapka. Przypominałaby może beret, gdyby nie fakt, że posiadała krótki daszek, odchylający się bardziej w stronę "kapitańskiego". Delikatna, gładka twarz dziewoi kontrastowała ze swoim własnym, zawistnym i groźnym wyrazem. Błękitne, duże oczy skupiały się jednocześnie na całej piątce mężczyzn, nawet na moment nie tracąc na czujności. Ruda miała na sobie bordową, obciągniętą bluzeczkę z krótkimi rękawami, która odsłaniała jej prawy bark, ukazując czarne ramiączko stanika. Luźna część garderoby nie pozwoliła nr. 98 ocenić wielkości piersi nieznajomej, jednak mimowolnie skupił się on na czymś innym. Poza skórzanymi trzewikami, niewiasta miała bowiem na sobie bardzo obcisłe, obtarte jeansy, doskonale podkreślające wiadomą część ciała - a bynajmniej nie chodziło o nogi.
-No dobrze... zasłużyła na swój przydomek, ale to nie wszystko... - Kyuusuke próbował sam siebie sprowadzić na ziemię. Wtedy z kolei skupił się już na nogach dziewczyny. Nie miał on jednak na celu oceniać, czy były one zgrabne - a były. -Są naprawdę dobrze zbudowane. To nie jest zwykła dziewczyna, tego jestem pewny na 100% - stwierdził z pewnością. Obaj z Aaronem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W razie potrzeby mieli działać. W razie, gdyby sprawy potoczyły się w problematyczny sposób.
-Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o waszych paskudnych mordach. Ale czego ja mogę wymagać od Hien? - otwarcie sprowokowała zgraję rudowłosa. Już wtedy wiadomo było, że sprawy rzeczywiście potoczyły się tak problematycznie, jak tylko mogły. Niespecjalnie rozgarnięci agresorzy nadrabiali bowiem braki w intelekcie zwiększoną agresją. Osobnik z wężem na twarzy bez słowa założył kastet na prawą pięść, gdy ten był jeszcze w locie. Z pełnym furii okrzykiem naparł na uśmiechniętą półgębkiem dziewczynę. Okazało się jednak, że pomimo dobrze rozwiniętej tkanki mięśniowej, facet umiał tylko młócić ręką, jak cepem. Niebieskooka z kolei miała szansę udowodnić, że jej wygląd odzwierciedla umiejętności. Udowodniła.
     Bez żadnych zbędnych ruchów wykonała jeden, szybki krok do tyłu, przez co siła ciosu mężczyzny poniosła go w przód. Pech chciał z kolei, że "Hiena" nastąpiła na szklany "tulipan", potykając się o niego i upadając twarzą do ziemi. Na szczęście gibka dziewoja postanowiła uratować rozmówcę przed uderzeniem się w lico, w związku z czym pomogła mu... własną stopą. Trzewik rudej trzasnął lecącego zbira prosto w nos, łamiąc go momentalnie, a samego agresora rzucając na pokaleczonego, zapijaczonego kolegę. Wszystko to potoczyło się tak szybko, że pozostali przeciwnicy nie zorientowali się w sytuacji do momentu znokautowania ich kumpla. Momentalnie ruszyli na nadspodziewanie silną niewiastę, lecz z konieczności ominięcia "poległych", nie mogli napaść na nią kupą. Jeden z osobników podbiegł jako pierwszy, pochylając się i rozwierając ręce. Zdawał się idealnym celem na kolejny kopniak w twarz, jednak takie były jedynie pozory. Nikt, kto miał choć trochę doświadczenia nie dałby się nabrać na coś takiego.
-Jeśli ona znowu uderzy od dołu, on złapie jej nogę i powali ją na ziemię, a wtedy będzie pozamiatane. Hm... Jeśli nawet tak się stanie, zdążę do nich dobiec, zanim ją dorwą. Nie ma się czym martwić - pomyślał skupiony i analizujący wszystko Kyuusuke. Szybko okazało się, że nawet jego interwencja była póki co niepotrzebna. Kobieta zamaszyście machnęła przed siebie prawą nogą, przez co jej oponent od razu spróbował chwycić ją rękoma. Nie spodziewał się jednak... że niebieskooka jedynie zamarkowała kopnięcie. Trzewik przeleciał tuż przed twarzą biegnącego, brudząc mu gruby nochal podeszwą. Wyprostowana, jak struna kończyna dziewczyny uderzyła od góry - piętą, w samą potylicę schylonego. Trafienie w ten punkt tak zamroczyło atakującego, że zawadził stopą o stopę, uderzając twarzą o słupek, na którym zawieszono kosz. Metalowy słupek.
     W tym momencie pozostali trzej mężczyźni otoczyli niebieskooką, dziką piękność. Jednocześnie na miejsce ruszyli z nadludzką prędkością nr. 98 i 99. Tymczasem kobieta, nie chcąc wypaść z rytmu, wykonała najbardziej pewny i niezawodny w jej pozycji ruch - kopnęła w krocze stojącego przed nią oponenta. Mężczyzna zapiszczał cieniutko, osłaniając obydwiema dłońmi genitalia i ze łzami w oczach upadając na kolana. W tamtej chwili prawe kolano niewiasty było już podniesione do góry, a całe jej ciało przechylone na lewą stronę. Zgięta noga rudej rozprężyła się w półobrocie, wymierzając celne, silne kopnięcie w lewą skroń faceta i turlając go, jak beczułkę. Manewr ten jednak nie pozwolił dziewczynie na obronę przed pozostałymi oponentami. Gdy odwróciła się twarzą do stojącego z lewej wroga, było już za późno. Jego prawy prosty zmierzał dokładnie w stronę jej lica, a ona sama nie zdążyła jeszcze odzyskać równowagi. Drab uśmiechnął się zuchwale, będąc pewnym swojego zwycięstwa... i w tym momencie zorientował się, że ktoś, kogo wcześniej w tym miejscu nie było chwyta oburącz jego rękę. Prawa dłoń Kyuusuke objęła nadgarstek mężczyzny, a lewa jego staw łokciowy. W tamtym momencie bezlitosna twarz szatyna zrównała się z zaskoczoną przeciwnika. Złotooki okręcił się z wrogiem przez lewe ramię, wykonując z nim swoisty piruet, celem ominięcia kobiety. W jednej chwili "żołnierz na wypożyczenie" zatrzymał ich "taniec", wykorzystując siłę obrotu... by cisnąć "Hieną" w powietrze. Facet doleciał aż do przeciwległego kosza, uderzając całymi plecami w drugi metalowy słup.
     Niebieskooka nie miała czasu, by zorientować się w sytuacji. Natychmiastowo skręciła biodra, obracając się na lewej stopie i rozkładając równomiernie ciężar ciała. Nr. 98 wiedział już wtedy, że nadchodziło coś potężnego. Wysokie, 180-stopniowe kopnięcie ruszyło prosto na twarz draba, który jeszcze chwilę wcześniej stał za niewiastą. Trzewik rudej miał już wbić się w jego policzek, gdy nagle wróg... upadł, uderzony kantem dłoni w kark przez Aarona. Niefortunnie, młoda kobieta nie mogła już zatrzymać ataku, choć na miejscu jej przeciwnika stał zielonowłosy chłopak. Przeliczyła się jednak, sądząc, że może wyrządzić mu krzywdę. W ułamku sekundy, w którym nr. 99 dostrzegł kopnięcie, zdążył odchylić swoją głowę w taki sposób, by stopa wojowniczki przeleciała nad nim. Odruchowo jednak zrobił też coś, czego nie było w planach. Pomimo całkowicie nieprzychylnej pozycji podciął stojącą na jednej nodze dziewoję, ucinając jej kontakt z podłożem. Zaskoczona i zdezorientowana rudowłosa uniosła się w powietrzu, tracąc czapkę, która poszybowała kilka metrów dalej. Tymczasem zaś heterochromik subtelnie i - zdawałoby się - dziwnie delikatnie położył dłoń na idealnie płaskim brzuchu kobiety, natychmiast opierając na kończynie cały swój ciężar ciała. W konsekwencji tego "lot" niebieskookiej został powstrzymany, a ona sama - ciśnięta plecami o nawierzchnię boiska.
-Witam... - powiedział z całkowitą, niezmąconą powagą Aaron, całkowicie ignorując powagę sytuacji. Momentalnie otrzymał wychowawczy strzał w tył głowy od Kyuusuke, ewidentnie zdeprymowanego tym, co się właśnie stało.
-Co ty robisz, idioto? Ją NIE! Czy to takie trudne do zrozumienia? - wydarł się na niego złotooki, a heterochromik spojrzał się beznamiętnie w jego stronę.
-Sorki - rzucił głosem tak pozbawionym przekonania, jakiegokolwiek przejęcia, jakichkolwiek emocji i jakiejkolwiek chęci do życia, że szatyn zapragnął uderzyć go drugi raz. Opamiętał się jednak, przypominając sobie o dziewczynie, do której od razu wyciągnął rękę.
-Wybacz mu jego głupotę. Zareagował odruchowo, wyczuwając zagrożenie. Chcieliśmy ci tylko pomóc... - mówił w międzyczasie, gdy - zdawałoby się - otumaniona kobieta wstawała, otrzepywała się z brudu, podnosiła czapkę i rozglądała dookoła. Nie spodziewał się jednak, że zareaguje tak, jak zareagowała. Choć może powinien, zważywszy na to, że ruda i tak odbiegała od wszelkich schematów i wzorców.
-To było świetne! - w jej oczach zapalił się prawdziwy płomień entuzjazmu. -Jesteście naprawdę dobrzy! Jak się nazywacie? Skąd jesteście? Gdzie się tego nauczyliście? Naprawdę moglibyście się nam przydać... - zasypała ich nawałnicą pytań nieznajoma rozbójniczka.
-Hę? - wyrzucił z siebie tylko złotooki, nie nadążając za tokiem rozumowania niewiasty. Skonfundowała go ona do tego stopnia, że zapomniał nawet o jej zachwycających, wspomnianych już wcześniej walorach urody.
-Ja jestem Aaron, a to Kyuusuke - zielonowłosy, na którego jakiekolwiek próby dezorientacji nie działały, jako jedyny udzielił odpowiedzi. -Kogo właśnie pobiliśmy do nieprzytomności? - zapytał bez zbędnych ceregieli, nie zdając sobie nawet sprawy, jak zabawnie to zabrzmiało.
-Ach, ci tutaj? To Hieny. Banda okolicznych gołodupców, uważająca się za ogólnoświatowy gang. Postanowiłam trochę przetrzebić ich szeregi... i oto jestem. Mam na imię Ann - przedstawiła się wojowniczka, nagle uderzając pięścią o dłoń, jakby sobie o czymś przypomniała. Bez wyjaśnień kucnęła przy jednym z mężczyzn. Jej dłoń od razu powędrowała w stronę jego lewego ucha, po czym rozległ się dźwięk rozdzieranej skóry. Dziewczyna bez wahania wyrwała facetowi niewielki, biały kolczyk, powodując tym samym natychmiastowy ubytek krwi jego poprzedniego właściciela. Ten sam manewr ponowiła u pozostałych "Hien". -Trofea - wyjaśniła, opamiętawszy się. -Każdy członek Hien takie nosi. Podrzucę je jakiemuś dilerowi, a wieści od razu się rozejdą - dodała z narastającą dumą i zadowoleniem cokolwiek ekscentryczna dziewczyna.
-Dlaczego właściwie chcesz ściągać na siebie gniew ich koleżków? - zapytał nagle Kyuusuke, powoli domyślając się odpowiedzi. Kobieta, która zachowywała się, jak po sześciu filiżankach kawy, uśmiechnęła się figlarnie, ewidentnie czekając na podobne pytanie.
-Bo też jestem z gangu. Na tym to polega. Powalę paru takich przyjemniaczków, to zaczną o nas mówić. Gdy zaczną o nas mówić, przestaną szanować tamtych. Gdy przestaną ich szanować, przestaną też płacić im haracze, a oni stracą paru członków. Z kolei wszystko to, co oni stracą, MY zyskamy - coraz bardziej zdawało się, że Ann cierpi na ADHD. Mówiła zresztą na tyle szybko, że faktycznie można było ją o to podejrzewać. -Ale wracając do tematu... - zawiesiła głos, spoglądając figlarnie na nowo-poznanych. -...bardzo przydałoby nam się paru takich, jak wy. Co o tym myślicie? - była niesamowicie łatwa w kontaktach, a mimo wszystko zdawało się, że doskonale przeanalizowała wszystko, co mogła na temat chłopaków.
-Ja... To znaczy my... musimy się nad tym zastanowić - odparł złotooki. Przez chwilę chciał się z marszu zgodzić, jednak wtedy uświadomił sobie, że zielonowłosy mógł być przecież innego zdania. Tak, jak jednak przypuszczał, Ann nie odpuściła.
-Możecie się zastanowić u nas. Będziecie mieli na wszystko lepszy pogląd, gdy już pogadacie z Ryanem. Chyba nie macie pracy, co? - zapytała niebieskooka. Nadludzie najpierw spojrzeli na siebie nawzajem, a potem na nią, po czym pomachali przecząco głowami. -A pieniędzy? - sytuacja powtórzyła się. Po wymienieniu spojrzeń, zgodnie machnęli czerepami. -Mieszkania? - to samo. -Kolegów? - znowu. -Rodziny? - raz jeszcze. -Jedzenia? - i w tym wypadku powielili manewr. -To może chociaż jakiś inny pomysł na życie? - spytała z rezygnacją ruda. Westchnęła przeciągle, gdy mężczyźni raz jeszcze ograniczyli się do machania głowami. Bez ostrzeżenia stanęła pomiędzy nimi, chwytając ich obu za uszy i ciągnąc ze sobą. Wyglądało to co najmniej dziwnie.
-Wychodzi na to, że dziwacy przyciągają dziwaków... - pomyślał tylko Kyuusuke, pozwalając niebieskookiej targać go za ucho. W zasadzie był to pierwszy fizyczny kontakt z przedstawicielką płci pięknej, jakiego miał okazję dokonać. Na dodatek przysposobienie Ann nie pozostawiało jakiejkolwiek nadziei na odejście od niej bez jej pozwolenia.

Koniec Rozdziału 105
Następnym razem: Kruki z 8. Ulicy