ROZDZIAŁ 109
Drzwi sypialni Ann otworzyły się z hukiem. Przebrana już, zdenerwowana kobieta założyła swoją czapkę, gniewnie ruszając do przodu. Jej irytacja wzmogła się, gdy tylko zauważyła braci Spencerów, grających w najlepsze w kolejną bijatykę dzięki bateriom wyjętym z latarki. Ryan tymczasem przyglądał się rozłożonej na kolanach mapie Chicago, trzymając wyprostowane nogi na blacie stolika do kawy. Tego również nie była w stanie zdzierżyć użytkowniczka taekwondo. Gdy zaś ta osoba uznawała coś za niewłaściwe, nie była w stanie spocząć, póki nie zmienił się stan rzeczy. Z takim właśnie, bojowym nastawieniem rudowłosa podeszła do Adamsa, by już po chwili jednym, niskim kopniakiem zrzucić jego nogi ze stołu. Wtedy właśnie stanęła tuż przed nim, krzyżując ramiona na klatce piersiowej.
-Idę ich zatrzymać - powiedziała niebieskooka, nie interesując się w ogóle zdaniem mężczyzny. Niewiasta zwyczajnie poinformowała go o swoich zamiarach. -Dokąd poszli? - spytała w następnym momencie. Wyraz jej twarzy kazał się spodziewać natychmiastowego kontaktu kobiecej dłoni z policzkiem zielonookiego w razie jego niewłaściwej odpowiedzi.
-Naprawdę wydaje ci się, że TY będziesz w stanie ICH dogonić? - odpowiedział pytaniem na pytanie Ryan, nie przerywając skreślania z mapy ruder "zaobrączkowanych" dilerów. Wtem rozwścieczona niebieskooka wyrwała szefowi mapę z ręki, rzucając ją za siebie.
-Wydaje mi się, że tylko JA tu mam trochę rozumu! Puściliście ich samych do jaskini lwa, narażając Kruki na rozpadnięcie się! Jak myślisz, ilu tam będzie ludzi? 50? Setka? Niezależnie od tego, jak dobrzy są Aaron i Kyuusuke, nie dadzą sobie z nimi wszystkimi rady! Gdybyśmy chociaż poszli wszyscy razem, to może... - wyrzuciła z siebie swoje myśli Ann, pochylając się nad zielonookim.
-Moi ludzie powiedzieli mi, że nie ma żadnych szans, żeby przegrali. To jedyne, czego potrzebowałem, by pozwolić im działać. Do tego stopnia nie ufasz swoim własnym kompanom, Annie? - mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy, zdrabniając jej imię. Niewiasta chyba nawet tego nie usłyszała, gdyż za bardzo zaaferowała ją cała ta sprawa.
-Nie rozumiesz! Nie o to chodzi! Ja tylko... - zacięła się. Zdenerwowanie spłynęło z jej twarzy, ustępując miejsca niemożności poradzenia sobie z problemem.
-...nie chcę, żeby coś im się stało. Im ani komukolwiek z was - tego nie była już w stanie powiedzieć. Słowa bowiem ugrzęzły w jej gardle, pozostając poza zasięgiem głosu rudowłosej. -Wasza piątka jest dla mnie ważniejsza, niż to, kiedy zakończymy twój plan. Mam tylko was. Jesteście moją rodziną i... potrzebuję was przy sobie - teraz była już zła tylko na siebie. Wściekał ją fakt, że nie potrafiła powtórzyć na głos tego, co pojawiało się w jej głowie. Mimo wszystko Ryan ani na moment nie przestał patrzeć dziewczynie w oczy. Rozumiał wszystko. Młody Adams znał się na ludziach lepiej, niż ktokolwiek inny i właśnie to czyniło z niego dobrego przywódcę.
-Ann, posłuchaj mnie... - odezwał się nagle, na co niebieskooka podniosła głowę. -Jeśli ty się mylisz, twoja obecność tam niczego nie zmieni. Jeśli jednak ja się mylę, po prostu zginiecie we trójkę. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko? - zapytał, choć doskonale wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.
-Tak - odparła rudowłosa z wiarą i determinacją.
-Idź...
-Idę ich zatrzymać - powiedziała niebieskooka, nie interesując się w ogóle zdaniem mężczyzny. Niewiasta zwyczajnie poinformowała go o swoich zamiarach. -Dokąd poszli? - spytała w następnym momencie. Wyraz jej twarzy kazał się spodziewać natychmiastowego kontaktu kobiecej dłoni z policzkiem zielonookiego w razie jego niewłaściwej odpowiedzi.
-Naprawdę wydaje ci się, że TY będziesz w stanie ICH dogonić? - odpowiedział pytaniem na pytanie Ryan, nie przerywając skreślania z mapy ruder "zaobrączkowanych" dilerów. Wtem rozwścieczona niebieskooka wyrwała szefowi mapę z ręki, rzucając ją za siebie.
-Wydaje mi się, że tylko JA tu mam trochę rozumu! Puściliście ich samych do jaskini lwa, narażając Kruki na rozpadnięcie się! Jak myślisz, ilu tam będzie ludzi? 50? Setka? Niezależnie od tego, jak dobrzy są Aaron i Kyuusuke, nie dadzą sobie z nimi wszystkimi rady! Gdybyśmy chociaż poszli wszyscy razem, to może... - wyrzuciła z siebie swoje myśli Ann, pochylając się nad zielonookim.
-Moi ludzie powiedzieli mi, że nie ma żadnych szans, żeby przegrali. To jedyne, czego potrzebowałem, by pozwolić im działać. Do tego stopnia nie ufasz swoim własnym kompanom, Annie? - mężczyzna spojrzał jej prosto w oczy, zdrabniając jej imię. Niewiasta chyba nawet tego nie usłyszała, gdyż za bardzo zaaferowała ją cała ta sprawa.
-Nie rozumiesz! Nie o to chodzi! Ja tylko... - zacięła się. Zdenerwowanie spłynęło z jej twarzy, ustępując miejsca niemożności poradzenia sobie z problemem.
-...nie chcę, żeby coś im się stało. Im ani komukolwiek z was - tego nie była już w stanie powiedzieć. Słowa bowiem ugrzęzły w jej gardle, pozostając poza zasięgiem głosu rudowłosej. -Wasza piątka jest dla mnie ważniejsza, niż to, kiedy zakończymy twój plan. Mam tylko was. Jesteście moją rodziną i... potrzebuję was przy sobie - teraz była już zła tylko na siebie. Wściekał ją fakt, że nie potrafiła powtórzyć na głos tego, co pojawiało się w jej głowie. Mimo wszystko Ryan ani na moment nie przestał patrzeć dziewczynie w oczy. Rozumiał wszystko. Młody Adams znał się na ludziach lepiej, niż ktokolwiek inny i właśnie to czyniło z niego dobrego przywódcę.
-Ann, posłuchaj mnie... - odezwał się nagle, na co niebieskooka podniosła głowę. -Jeśli ty się mylisz, twoja obecność tam niczego nie zmieni. Jeśli jednak ja się mylę, po prostu zginiecie we trójkę. Jesteś gotowa podjąć to ryzyko? - zapytał, choć doskonale wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.
-Tak - odparła rudowłosa z wiarą i determinacją.
-Idź...
***
Ogrodzony siatką, kwadratowy obszar, pokryty ubitą, twardą ziemią upstrzony był paletami pełnymi cegieł, bloków i drewnianych belek. Wszystkie te wytwory ludzkiej ręki odsunięte były na boki, tworząc drogę do parterowego, choć wysokiego budynku. Miejsce spotkań Hien było pozornie zwykłym składem budowlanym. Na stwardniałej glebie odznaczały się ślady pojazdów. Wielka i szeroka brama garażowa wciąż pozostawała otwarta. Już z zewnątrz dało się zauważyć kolejne "kostki" cegieł, owinięte przezroczystą folią i tworzące swego rodzaju barykady. Do tego miejsca zbliżało się właśnie dwóch ludzi... a raczej nadludzi. Jak nigdy wcześniej, twarz Kyuusuke była wtedy tak samo spokojna i z kamienia kuta, że dało się ją porównać z licem Aarona. Dochodziła właśnie godzina 15, gdy ci dwaj zbliżyli się do otwartej bramy garażu. Dwóch członków Hien stało na czatach. Jeden opierał się o krawędź ściany, a drugi siedział na "kostce" cegieł. O czymś rozmawiali. O czym? To nie interesowało nikogo. Nr. 99 nie miał najmniejszego zamiaru poświęcać uwagi czemuś, co nie zbiegało się z jego celem. Nr. 98 był z kolei całkowicie inny, niż zazwyczaj. Ledwo powstrzymywał wszystkie negatywne emocje, oplatające jego duszę. Ledwo powstrzymywał je... przed wybuchem.
-Hej, hej, dokąd to?! Tu nie wolno wchodzić, jasne? Wypierdalać obydwaj i żebym was nie widział! - ten, który i tak był już na nogach wskazał palcem na zbliżających się intruzów. Jego krzyk nie zrobił jednak na nich żadnego wrażenia. Czarnowłosy wręcz z całkowitą obojętnością kontynuował swój marsz. -Słyszysz, co do ciebie mówię, ty gno... - wyciągnął przed siebie dłoń, by odepchnąć niechcianego gościa, jednak nie zdążył ani go dotknąć, ani dokończyć zdania. W tym bowiem momencie prawa dłoń złotookiego uderzyła od boku, chwytając z prawej strony głowę członka gangu. Z niesamowitą siłą odepchnęła go właśnie na prawo, jakby otwierała rozsuwane drzwi. Zaskoczony mężczyzna nie zdążył nawet zareagować, bo jego potylica została dosłownie rozbita o krawędź tej samej ściany, o którą się wcześniej opierał. Gdy "spływał" na ziemię, zostawiał po sobie krwawy, przerażający ślad. Jego towarzysz zdążył w tym czasie się podnieść i już otwierał usta, by ogłosić alarm, jednak zorientował się, że nigdzie nie widzi swojego drugiego wroga. Zielonowłosy kucał właśnie na kupie cegieł - tej samej, z której facet powstał. Heterochromik dźgnął prawym łokciem do tyłu, uderzając faceta w tył głowy i pozbawiając go przytomności. Kątem oka spojrzał na rozjuszonego szatyna.
-Co ci, kurwa, nie pasuje? Nie gap się na mnie w ten sposób! - syknął do niego Kyuusuke. Ich oczy na kilka sekund znalazły się w jednej linii. Obiekty eksperymentów przez kilka sekund mierzyły się wzrokiem, by czarnowłosy jako pierwszy przeskoczył barykadę ceglanych "kostek" i ruszył wgłąb budynku.
***
-Nie będę was okłamywał... - zaczął stojący na "scenie" z poukładanych jedna na drugiej, drewnianych belek. Mężczyzna ten miał jasne, tlenione, postawione "na jeża" włosy i czarne okulary na nosie. Ewidentnie to właśnie on był przywódcą Hien. Obok niego stała czarna walizka. -...jesteście beznadziejni! - dokończył w nieprzewidziany sposób, wywołując wrzawę... wśród 80-ciu osób, które zebrały się przed nim, a na które facet patrzył z góry. -Daliście się wyruchać, jak jakieś tanie dziwki i właśnie dlatego mamy teraz problemy. Zastanawiacie się pewno, dlaczego zebrałem tu tylko pełnoprawnych członków, co? Bo wszystkie szczeniaki dały dupy! Ci, którzy dumnie przyznawali się do bycia Hienami dostali OBROŻE! Pierdolone obroże! Kruki ośmieszyły nas wszystkich i zabrały nam prawie cały towar handlowy. Nam i Carom. Wiecie, jak bardzo jestem cierpliwy, prawda? Jestem zajebiście cierpliwy i jeśli chcecie się komuś nadstawiać, to śmiało! Niestety Carowie nie są dla was tak wyrozumiali. Och, przepraszam... nie byli! Bo Kruczki nie zostawiły nam kluczy! Musiałem zadbać o dyscyplinę, no nie? "Biżuterię" kazałem przespawać palnikiem, więc szyje waszych kolegów odrobinę zmieniły kolor. Większość z nich liże rany albo płacze w objęciach mamusi... - ktoś z tłumu zaśmiał się. Cicho i krótko, bo zaraz zatkał sobie usta. Blondyn jednak podchwycił temat i również zaczął się śmiać. Sztucznie, hienowato. Ruchem dłoni poderwał śmiechy swoich podwładnych i w ciągu paru sekund wszyscy mieli już łzy w oczach. -ZAMKNĄĆ, KURWA, RYJE! - ryknął szef Hien, momentalnie wyjmując zza paska glocka i wystrzeliwując jedną kulę w strop. Natychmiast nastała złowroga cisza. Blondyn bez zastanowienia wycelował lufę w głowę tego, który zaśmiał się jako pierwszy. -Do mnie. Już - rzucił, jak do psa. Przerażony młodzieniaszek podszedł do podestu z belek, nieporadnie wdrapując się na niego i stając obok przywódcy. Osobnik z ciemnymi okularami spokojnie objął go ramieniem, poklepując pistoletem po czubku głowy. -Jak masz na imię, kolego? - zapytał blondyn, szczerząc zęby w udawanym uśmiechu.
-Mark, szefie... - wybełkotał chłopak, który był zapewne w wieku Aarona i Kyuusuke.
-Ma na imię Mark i dobrze wie, kto tu jest szefem! Brawa dla niego! - ryknął krótkowłosy w stronę tłumu, przez co podniosła się fala oklasków, uciszona dopiero gestem dłoni - tej z pistoletem. -A więc, Mark... czy zdajesz sobie sprawę, że sytuacja jest zbyt poważna, żeby się z niej śmiać? - zwrócił się łagodnym głosikiem do chłopaka.
-Tak, szefie! To już się więcej nie powtórzy! - krzyknął trzęsący się członek gangu.
-Bardzo się z tego powodu cieszę! Lubię, gdy człowiek rozumie swój błąd i decyduje się na poprawę! Powinniście brać przykład z Marka, chłopcy! No dobra, Mark... co ty na to, żebyśmy zaczęli od nowa, hm? Zgadzasz się? - zaproponował blondyn, na co nieco ośmielony osiemnastolatek pokiwał twierdząco głową. -No to super! - ucieszył się szef... natychmiastowo ładując mu kulkę w sam środek czoła i puszczając ciało za siebie. -A zatem... zastanawiacie się pewnie, dlaczego zebrałem tu tylko 79-ciu pełnoprawnych członków, co? - zaczął faktycznie od nowa, po chwili wybuchając śmiechem. Nikt jednak nie śmiał mu wtórować. -Panowie... Kruki trzeba wyłapać i połamać im skrzydła w ciągu następnych 10-ciu dni. Tego domagają się Carowie, których towar rzecz jasna przejebaliście! Od tego momentu KAŻDY, komu powinie się noga będzie spał u Marka. Zgadzasz się Mark? - krzyknął do leżącego za "sceną" ciała. -Mark?! Maaark! Cóż, chyba poszedł spać... - stwierdził, po czym zaśmiał się raz jeszcze.
-10 dni? Dlaczego nie spróbujecie od razu? - oczy wszystkich skierowały się na wychodzących z mroku przybyszy. Szczególną uwagę przykuł Kyuusuke, którego słowa w największym stopniu zdeprymowały zebrane w składzie budowlanym Hieny. Kątem złotego oka nr. 98 zauważył, że członkowie gangu w zorganizowany sposób otaczają w kręgu jego i drugiego Kruka. -Coś nie tak? Boicie się, że uciekniemy? Nie... To wy za chwilę będziecie uciekać... - rzucił hardo czarnowłosy, uśmiechając się szyderczo na widok rozwścieczonych, w większości głupawych twarzy. W takich momentach cieszył się ze swojej wyższości intelektualnej... by kilka chwil później pokazywać wrogom wyższość fizyczną.
-Że niby co? Słyszeliście go, kurwa? Chyba się czymś przećpał, skurwysyn! - zakrzyknął błyskotliwie ktoś z tworzącego okrąg tłumu. Zaraz po tym dało się słyszeć donośne klaskanie dwóch tylko dłoni. Dłoni szefa gangu, przypatrującego się z rozbawieniem dwóm intruzom.
-Niezłe przedstawienie, panowie, ale muszę was rozczarować. Żaden człowiek nie poradzi sobie z tak oszałamiającą przewagą liczebną... Chłopcy, potraktujcie to jako trening przed załatwieniem Kruków! - krzykowi blondyna zawtórowały krzyki zebranych tam ludzi. Człowiek od zawsze był bowiem zwierzęciem stadnym, kierowanym świadomością grupową i wykorzystującym inteligencję zbiorczą. W przeciwieństwie do nadczłowieka...
-To ciekawe... bo my jesteśmy czymś więcej, niż ludźmi. Dla twojej wiadomości... należymy do Kruków! - pełna pewności siebie wypowiedź Kyuusuke jeszcze bardziej podsyciła gniew Hien, które niemalże rzuciły się do gardeł obu młodym mężczyznom. Fala nadbiegających wrogów z kijami, metalowymi rurami, łańcuchami, scyzorykami i kastetami zalała dwa obiekty badawcze.
***
-Nie wierzę... Czy to sen? Jak to się może dziać? To ludzie? To naprawdę tylko ludzie? - przywódca Hien stał, jak wryty na swoim improwizowanym podeście, opuszczając z niedowierzaniem ręce. Dokładnie w momencie, w którym zebrał myśli, jeden z jego podwładnych dosłownie przeleciał w powietrzu tuż obok jego głowy. Pęd powietrza ocucił zamurowanego z wrażenia mężczyznę, patrzącego na całkowitą masakrę. Dwóch nadludzi stawiało opór dziesiątkom uzbrojonych członków gangu. Z powodu gęstego zbiegowiska, blondyn nie mógł nawet pomyśleć o wykonaniu celnego strzału w któregokolwiek z przeciwników. Ci z kolei radzili sobie doskonale...
-Aaron... - zaczął Kyuusuke, oplatając ręką wysuwające się w jego stronę ramię jednego z oponentów. -...czy ona... czy Ann cokolwiek dla ciebie znaczy? - dokończył swoje pytanie, jednocześnie wykonując piruet w miejscu. Kość Hieny została złamana, jak patyk, a jej posiadacz zawył z bólu. Czarnowłosy zamaszyście uderzył nasadą wolnej dłoni w tył głowy oponenta, pozbawiając go przytomności.
-Obawiam się, że nie rozumiem pytania... - odparł zielonowłosy, spoglądając na swojego towarzysza, odwrócony plecami do mężczyzny z nożem. Agresor właśnie rzucał się na niego od tyłu, chcąc wbić ostrze pomiędzy łopatki nr. 99. Heterochromik bez żadnego przejęcia... cofnął się, puszczając rękę wroga pod swoją pachą i momentalnie ją tam unieruchamiając. Niczym w filmach o sztukach walki, machnął wierzchem lewej pięści za siebie, łamiąc nos schwytanego przeciwnika. Zaraz po tym chwycił wypuszczony przezeń nóż, po czym podczas wykonywania obrotu rzucił nim w taki sposób, że broń wbiła się w skroń innego osobnika. Piruet Aarona zakończył się w chwili, w której stanął twarzą w twarz z człowiekiem ze złamanym nosem. Wtedy bowiem objął ramionami jego kark, by już po chwili z rozmachem cisnąć nim w dwóch innych oponentów.
-No tak, to w końcu ty... - mruknął z irytacją, lecz także ze zrozumieniem złotooki, łapiąc za nadgarstek wroga mającego na ręku kastet. Nr. 98 płynnymi, potężnymi ruchami wymachiwał swoją ofiarą, niczym biczem, uderzając całą masą jego ciała kolejne Hieny. Członkowie gangu byli zbyt zaskoczeni takim obrotem sprawy, by zaryzykować zranienie jednego ze swoich. Z tego też względu ich nosy i zęby łamały się pod wpływem latających na wszystkie strony stóp kamrata. -Chcę tylko wiedzieć, czy wasz... "związek" skupia się tylko na... sam wiesz, czym, czy może jednak planujesz coś więcej? - "żołnierz na wypożyczenie" nie mógł uwierzyć, z jaką łatwością przychodziło mu wyrażanie wprost tego, co kotłowało się w jego głowie.
-Tylko nabywam wiedzę. Mogę robić coś jeszcze? - odrzekł bez krzty zrozumienia nr. 99. Któraś Hiena właśnie zanurkowała w stronę jego nóg, by móc go za nie chwycić i obalić na ziemię. Przeliczyła się. Zielonowłosy w idealnym momencie podskoczył do góry, lądując dokładnie na czubku głowy przelatującego pod nim "gangstera". Wbity podbródkiem w podłogę mężczyzna został od razu znokautowany.
-Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi... - westchnął Kyuusuke. W pewnym sensie naiwne, infantylne i pozbawione emocji odpowiedzi Aarona naprawdę pomagały mu się uspokoić. Złotooki uspokoił się nawet do tego stopnia, że faceta, którego wcześniej wykorzystywał jako bicz, teraz cisnął bezpośrednio o podłogę, pozbawiając go nie tyle przytomności, co dwóch trzonowców. -Jeśli mam być szczery, to... zazdrościłem ci. Potwornie ci zazdrościłem, gdy dowiedziałem się, że ty i Ann... No wiesz! Byłem na ciebie wściekły i wydaje mi się, że mało brakowało, a znów bym cię znienawidził... - podjął czarnowłosy. Wtem ktoś od tyłu oplótł łańcuchem jego szyję, próbując go zadusić. Nr. 98 bez zastanowienia przerzucił przeciwnika nad sobą, uderzając jego plecami o podłoże. Poddany szokowi agresor rozluźnił uścisk, na co weteran wojenny chwycił dłonią jego czoło i trzasnął potylicą wroga o czaszkę poprzedniego - tego bez trzonowców. W konsekwencji tych działań, obaj zostali pozbawieni przytomności. -Wtedy jednak uświadomiłem sobie, że być może nie powinienem był chcieć tego, co masz ty. Nie pomyślałem bowiem o tym, jak trudne jest twoje życie. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć żadnych uczuć, nie móc się poddać emocjom, nie czuć potrzeby snu, smaku pokarmu ani nawet tego twojego zasranego orgazmu... - ruszyli na niego z przodu i z tyłu. Nie sprawdzał już nawet, czy mieli broń. Najzwyczajniej w świecie wyskoczył do góry, odbijając się rękoma od głowy pochylonego przeciwnika, niczym od kozła gimnastycznego. Zrobił to zaś z taką siłą, że wróg, który nadbiegał z przodu zderzył się głową z tym, który ruszał od tyłu. Gdy obaj mężczyźni zaliczyli "kozła", upadli na podłogę otumanieni i rozkojarzeni. Nie zauważyli nawet, że nr. 98 kucał tuż obok nich. Nie zaoponowali również, gdy młody mężczyzna pochwycił ich za karki i raz jeszcze tryknął czerepem o czerep, tym razem posyłając właścicieli czaszek w objęcia Morfeusza. -Wątpię, czy kiedykolwiek to zrozumiem, ale wiem na pewno jedną rzecz. Bezinteresownie pomogłeś komuś, kto próbował cię zabić w spełnieniu jego marzeń. Musiałbym być idiotą, żeby pomimo tego czuć do ciebie coś innego, niż wdzięczność. Dlatego wierzę, że nawet jeśli różni nas nasz sposób patrzenia na świat, łączy nas coś innego... - w tym momencie Kyuusuke odwrócił się w stronę kompana... i zamilkł na kilka chwil, widząc wielki stos, usypany z tuzina powalonych przez zielonowłosego Hien. -Przyjaźń - dokończył dopiero wtedy, gdy zdecydował się zignorować osobliwe materiały budowlane heterochromika. -I od dzisiaj żadna laska nas ze sobą nie poróżni... Co ty na to? - mniej więcej w połowie całego swojego wyznania przestał zwracać uwagę na to, jak osobiste myśli wypowiadał na głos i jak głupio mogły one zabrzmieć w uszach towarzysza. Dopiero wtedy, gdy zakończył swój wywód, był w stanie to zauważyć, co wywołało natychmiastowe zaczerwienienie całej twarzy szatyna. Rzecz jasna, nie powstrzymało go to przed podcięciem atakującego go kijem baseballowym mężczyzny i rzuceniem go na "Wieżę aaronową".
-Prawie nic nie zrozumiałem z tego, co powiedziałeś - odparł bez żadnych uników nr. 99, praktycznie zwalając rozmówcę z nóg. -Jeśli jednak chodzi ci o to, że wszystko będzie tak, jak było, to się zgadzam - skonwertował całe wyznanie Kyuusuke na pojedyncze zdanie, jednocześnie blokując nozdrza jednego z przeciwników pomiędzy swoimi knykciami i przysłowiowo "wodząc go za nie". W praktyce sprowadzało się to do pociągnięcia wroga za nos w taki sposób, by uderzył głową o cegły. Manewr się oczywiście udał. -Jeśli fakt, że nie masz Ann osłabia twoje morale, możesz ją sobie wziąć - dodał od siebie heterochromik, traktując młodą kobietę całkowicie przedmiotowo i nawet nie mając o tym bladego pojęcia.
-Nie, matole! To nie tak działa! Działasz, jak maszyna, więc nic nie rozumiesz. Ona... Ach, zresztą... chrzanić to! - nr. 98 zrezygnował z tłumaczenia towarzyszowi znaczeń takich słów, jak "chemia", czy "zauroczenie", o "uczuciach" nie wspominając. Nawet się nie zorientował, w którym momencie "poważna walka na śmierć i życie" zmieniła się w podniosłe wyznanie, a w którym ewoluowała w najzwyklejszą "scenkę rodzajową".
-Chyba was pojebało... Jeśli myślicie, że możecie mnie tak potwornie ośmieszyć, a potem jakby nigdy nic zignorować... - wymamrotał pod nosem blondyn w ciemnych okularach, wyciągając glocka zza pasa. -...TO SIĘ GRUBO MYLICIE! - ryknął, celując w plecy Kyuusuke. Już miał pociągać za spust... gdy wydarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Pojawiwszy się znikąd, rudowłosa dziewczyna skoczyła w jego stronę, w powietrzu obracając się o 360 stopni. Zwieńczeniem jej "niebiańskiego" piruetu był przepotężny kopniak w twarz uzbrojonego przywódcy Hien. Podeszwa skórzanego trzewika odcisnęła czerwone piętno na licu blondyna, który z impetem został zrzucony z podestu. Wypuszczając w locie swoją broń, przy akompaniamencie huku złożył się pod kostką cegieł. Niebieskooka niewiasta pochwyciła unoszący się w eterze pistolet, z furią na twarzy samodzielnie mierząc do zwróconych w jej stronę nadludzi.
-Wy dwaj... jesteście największymi idiotami, jakich kiedykolwiek spotkałam! Dajcie mi jeden powód, dla którego miałabym nie odstrzelić wam tych paskudnych łbów! - krzyknęła w ich stronę, pozornie unosząc się niepohamowanym gniewem. Jej oczy mówiły jednak co innego. Z nich bowiem ciekły właśnie łzy, łączące w sobie ulgę, radość, stres, zdenerwowanie i troskę. Rzeź Hien trwała w najlepsze...
-Aaron... - zaczął Kyuusuke, oplatając ręką wysuwające się w jego stronę ramię jednego z oponentów. -...czy ona... czy Ann cokolwiek dla ciebie znaczy? - dokończył swoje pytanie, jednocześnie wykonując piruet w miejscu. Kość Hieny została złamana, jak patyk, a jej posiadacz zawył z bólu. Czarnowłosy zamaszyście uderzył nasadą wolnej dłoni w tył głowy oponenta, pozbawiając go przytomności.
-Obawiam się, że nie rozumiem pytania... - odparł zielonowłosy, spoglądając na swojego towarzysza, odwrócony plecami do mężczyzny z nożem. Agresor właśnie rzucał się na niego od tyłu, chcąc wbić ostrze pomiędzy łopatki nr. 99. Heterochromik bez żadnego przejęcia... cofnął się, puszczając rękę wroga pod swoją pachą i momentalnie ją tam unieruchamiając. Niczym w filmach o sztukach walki, machnął wierzchem lewej pięści za siebie, łamiąc nos schwytanego przeciwnika. Zaraz po tym chwycił wypuszczony przezeń nóż, po czym podczas wykonywania obrotu rzucił nim w taki sposób, że broń wbiła się w skroń innego osobnika. Piruet Aarona zakończył się w chwili, w której stanął twarzą w twarz z człowiekiem ze złamanym nosem. Wtedy bowiem objął ramionami jego kark, by już po chwili z rozmachem cisnąć nim w dwóch innych oponentów.
-No tak, to w końcu ty... - mruknął z irytacją, lecz także ze zrozumieniem złotooki, łapiąc za nadgarstek wroga mającego na ręku kastet. Nr. 98 płynnymi, potężnymi ruchami wymachiwał swoją ofiarą, niczym biczem, uderzając całą masą jego ciała kolejne Hieny. Członkowie gangu byli zbyt zaskoczeni takim obrotem sprawy, by zaryzykować zranienie jednego ze swoich. Z tego też względu ich nosy i zęby łamały się pod wpływem latających na wszystkie strony stóp kamrata. -Chcę tylko wiedzieć, czy wasz... "związek" skupia się tylko na... sam wiesz, czym, czy może jednak planujesz coś więcej? - "żołnierz na wypożyczenie" nie mógł uwierzyć, z jaką łatwością przychodziło mu wyrażanie wprost tego, co kotłowało się w jego głowie.
-Tylko nabywam wiedzę. Mogę robić coś jeszcze? - odrzekł bez krzty zrozumienia nr. 99. Któraś Hiena właśnie zanurkowała w stronę jego nóg, by móc go za nie chwycić i obalić na ziemię. Przeliczyła się. Zielonowłosy w idealnym momencie podskoczył do góry, lądując dokładnie na czubku głowy przelatującego pod nim "gangstera". Wbity podbródkiem w podłogę mężczyzna został od razu znokautowany.
-Mogłem się spodziewać takiej odpowiedzi... - westchnął Kyuusuke. W pewnym sensie naiwne, infantylne i pozbawione emocji odpowiedzi Aarona naprawdę pomagały mu się uspokoić. Złotooki uspokoił się nawet do tego stopnia, że faceta, którego wcześniej wykorzystywał jako bicz, teraz cisnął bezpośrednio o podłogę, pozbawiając go nie tyle przytomności, co dwóch trzonowców. -Jeśli mam być szczery, to... zazdrościłem ci. Potwornie ci zazdrościłem, gdy dowiedziałem się, że ty i Ann... No wiesz! Byłem na ciebie wściekły i wydaje mi się, że mało brakowało, a znów bym cię znienawidził... - podjął czarnowłosy. Wtem ktoś od tyłu oplótł łańcuchem jego szyję, próbując go zadusić. Nr. 98 bez zastanowienia przerzucił przeciwnika nad sobą, uderzając jego plecami o podłoże. Poddany szokowi agresor rozluźnił uścisk, na co weteran wojenny chwycił dłonią jego czoło i trzasnął potylicą wroga o czaszkę poprzedniego - tego bez trzonowców. W konsekwencji tych działań, obaj zostali pozbawieni przytomności. -Wtedy jednak uświadomiłem sobie, że być może nie powinienem był chcieć tego, co masz ty. Nie pomyślałem bowiem o tym, jak trudne jest twoje życie. Nie mogę sobie wyobrazić, jak to jest nie mieć żadnych uczuć, nie móc się poddać emocjom, nie czuć potrzeby snu, smaku pokarmu ani nawet tego twojego zasranego orgazmu... - ruszyli na niego z przodu i z tyłu. Nie sprawdzał już nawet, czy mieli broń. Najzwyczajniej w świecie wyskoczył do góry, odbijając się rękoma od głowy pochylonego przeciwnika, niczym od kozła gimnastycznego. Zrobił to zaś z taką siłą, że wróg, który nadbiegał z przodu zderzył się głową z tym, który ruszał od tyłu. Gdy obaj mężczyźni zaliczyli "kozła", upadli na podłogę otumanieni i rozkojarzeni. Nie zauważyli nawet, że nr. 98 kucał tuż obok nich. Nie zaoponowali również, gdy młody mężczyzna pochwycił ich za karki i raz jeszcze tryknął czerepem o czerep, tym razem posyłając właścicieli czaszek w objęcia Morfeusza. -Wątpię, czy kiedykolwiek to zrozumiem, ale wiem na pewno jedną rzecz. Bezinteresownie pomogłeś komuś, kto próbował cię zabić w spełnieniu jego marzeń. Musiałbym być idiotą, żeby pomimo tego czuć do ciebie coś innego, niż wdzięczność. Dlatego wierzę, że nawet jeśli różni nas nasz sposób patrzenia na świat, łączy nas coś innego... - w tym momencie Kyuusuke odwrócił się w stronę kompana... i zamilkł na kilka chwil, widząc wielki stos, usypany z tuzina powalonych przez zielonowłosego Hien. -Przyjaźń - dokończył dopiero wtedy, gdy zdecydował się zignorować osobliwe materiały budowlane heterochromika. -I od dzisiaj żadna laska nas ze sobą nie poróżni... Co ty na to? - mniej więcej w połowie całego swojego wyznania przestał zwracać uwagę na to, jak osobiste myśli wypowiadał na głos i jak głupio mogły one zabrzmieć w uszach towarzysza. Dopiero wtedy, gdy zakończył swój wywód, był w stanie to zauważyć, co wywołało natychmiastowe zaczerwienienie całej twarzy szatyna. Rzecz jasna, nie powstrzymało go to przed podcięciem atakującego go kijem baseballowym mężczyzny i rzuceniem go na "Wieżę aaronową".
-Prawie nic nie zrozumiałem z tego, co powiedziałeś - odparł bez żadnych uników nr. 99, praktycznie zwalając rozmówcę z nóg. -Jeśli jednak chodzi ci o to, że wszystko będzie tak, jak było, to się zgadzam - skonwertował całe wyznanie Kyuusuke na pojedyncze zdanie, jednocześnie blokując nozdrza jednego z przeciwników pomiędzy swoimi knykciami i przysłowiowo "wodząc go za nie". W praktyce sprowadzało się to do pociągnięcia wroga za nos w taki sposób, by uderzył głową o cegły. Manewr się oczywiście udał. -Jeśli fakt, że nie masz Ann osłabia twoje morale, możesz ją sobie wziąć - dodał od siebie heterochromik, traktując młodą kobietę całkowicie przedmiotowo i nawet nie mając o tym bladego pojęcia.
-Nie, matole! To nie tak działa! Działasz, jak maszyna, więc nic nie rozumiesz. Ona... Ach, zresztą... chrzanić to! - nr. 98 zrezygnował z tłumaczenia towarzyszowi znaczeń takich słów, jak "chemia", czy "zauroczenie", o "uczuciach" nie wspominając. Nawet się nie zorientował, w którym momencie "poważna walka na śmierć i życie" zmieniła się w podniosłe wyznanie, a w którym ewoluowała w najzwyklejszą "scenkę rodzajową".
-Chyba was pojebało... Jeśli myślicie, że możecie mnie tak potwornie ośmieszyć, a potem jakby nigdy nic zignorować... - wymamrotał pod nosem blondyn w ciemnych okularach, wyciągając glocka zza pasa. -...TO SIĘ GRUBO MYLICIE! - ryknął, celując w plecy Kyuusuke. Już miał pociągać za spust... gdy wydarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Pojawiwszy się znikąd, rudowłosa dziewczyna skoczyła w jego stronę, w powietrzu obracając się o 360 stopni. Zwieńczeniem jej "niebiańskiego" piruetu był przepotężny kopniak w twarz uzbrojonego przywódcy Hien. Podeszwa skórzanego trzewika odcisnęła czerwone piętno na licu blondyna, który z impetem został zrzucony z podestu. Wypuszczając w locie swoją broń, przy akompaniamencie huku złożył się pod kostką cegieł. Niebieskooka niewiasta pochwyciła unoszący się w eterze pistolet, z furią na twarzy samodzielnie mierząc do zwróconych w jej stronę nadludzi.
-Wy dwaj... jesteście największymi idiotami, jakich kiedykolwiek spotkałam! Dajcie mi jeden powód, dla którego miałabym nie odstrzelić wam tych paskudnych łbów! - krzyknęła w ich stronę, pozornie unosząc się niepohamowanym gniewem. Jej oczy mówiły jednak co innego. Z nich bowiem ciekły właśnie łzy, łączące w sobie ulgę, radość, stres, zdenerwowanie i troskę. Rzeź Hien trwała w najlepsze...
Koniec Rozdziału 109
Następnym razem: Gloria