ROZDZIAŁ 105
-Obszedłem dom dookoła, ale wydaje mi się, że nikogo nie ma. Powinniśmy móc się tu bez problemu przespać... - rzucił cicho Kyuusuke, stojąc w drzwiach niewielkiego składziku, usytuowanego za jednym z domów, tuż przy płocie. Dochodziła wtedy czwarta w nocy. Mrok nie pozwalał na dobre rozeznanie się w tym, co znajdowało się w "szopie". Wszystko wskazywało jednak na to, że pod ścianą ustawione zostały grabie, szpadle i inne narzędzia "ogrodnicze". Gdzieś z tyłu zorganizowano mały warsztat. Na licznych zawiasach umieszczono różne rozmiary pił, kluczy, czy młotków. W chwili, gdy nr. 98 wrócił ze "zwiadu", Aaron uniósł głowę, spoglądając na niego. Leżał on pod ścianą na zrobionym kilka chwil wcześniej, prowizorycznym "łóżku" z worków cementu. Sprawiał wrażenie, jakby nie odczuwał żadnych niewygód, a nawet więcej - jakby trudności przestawały być trudnościami, gdy to on stawiał im czoła. Zielonowłosy przypominał trochę małe dziecko, we wszystkim znajdujące coś interesującego, zabawnego, czy przyciągającego uwagę.
-Oookeej - odrzekł przeciągle i flegmatycznie heterochromik, przewracając się na bok, twarzą do ściany składziku. Szatyn westchnął z rezygnacją, spodziewając się podobnej reakcji. Nr. 99 zwyczajnie niczym się nie przejmował, choć ze wszystkim sobie radził. Ta umiejętność wykraczała poza wszelkie pojmowanie. Kyuusuke zapewne tworzyłby profil psychologiczny towarzysza nieco dłużej, gdyby nie poczuł nagle, jak jego żołądek skręca się w bólu. Usłyszał jasnego pochodzenia burknięcie wewnątrz swego brzucha, które zielonowłosy zignorował.
-Hej, Aaron... - zaczął niepewnie złotooki, próbując jakoś ubrać w słowa to, co chciał mu przekazać. -Nie jesteś czasami głodny? Trochę się nabiegaliśmy... - podjął dalej. Nie miał zamiaru przyznać się do głodu, a więc okazywać słabości. Jego "plan" był doskonały. Gdyby bowiem leżącemu chłopakowi zachciało się jeść, on również "od niechcenia" wrzuciłby coś na ruszt. W tamtym momencie nie pomyślał nawet o tym, jak infantylne było jego myślenie.
-Nie. Ja w ogóle nie czuję głodu. Wystarczy mi, że zjem coś raz w tygodniu, by móc działać na pełnych obrotach. Dziękuję za troskę, Kyuusuke - odrzekł bezdusznie heterochromik, nawet nie spoglądając na kamrata. Nr. 98 zaklął w duchu na dźwięk tych słów, lecz powstrzymał się od czegokolwiek innego. Zamknąwszy od środka drzwi szopy na zasuwkę, ułożył się na podłodze w kącie. Pozostał jednak w pozycji półleżącej, by cały czas mieć wejście do budynku na oku. Jego nawyk z życia na polu bitwy zakorzenił się do najgłębszych czeluści serca młodego mężczyzny.
-Jesteśmy wolni, ale co nam z tego, gdy nie mamy swojego własnego miejsca w tym chaosie? Kryjemy się w cudzym warsztacie, nie posiadamy miejsca do spania ani czegokolwiek do jedzenia... Będziemy musieli szybko zadbać o najbardziej podstawowe rzeczy. Poszukiwanie pracy trwałoby za długo. Nie ma szans, musimy załatwić sobie coś tymczasowego. Ech... Tylko ja się czymkolwiek martwię, ale... może właśnie tak powinno być? On w końcu zrobił tak wiele, nie będąc mi nic winien. Od teraz to ja powinienem zrobić wszystko, co tylko mogę... - myślał czarnowłosy jeszcze przez długi czas, nim wreszcie sen zamknął jego zmęczone oczy.
-Oookeej - odrzekł przeciągle i flegmatycznie heterochromik, przewracając się na bok, twarzą do ściany składziku. Szatyn westchnął z rezygnacją, spodziewając się podobnej reakcji. Nr. 99 zwyczajnie niczym się nie przejmował, choć ze wszystkim sobie radził. Ta umiejętność wykraczała poza wszelkie pojmowanie. Kyuusuke zapewne tworzyłby profil psychologiczny towarzysza nieco dłużej, gdyby nie poczuł nagle, jak jego żołądek skręca się w bólu. Usłyszał jasnego pochodzenia burknięcie wewnątrz swego brzucha, które zielonowłosy zignorował.
-Hej, Aaron... - zaczął niepewnie złotooki, próbując jakoś ubrać w słowa to, co chciał mu przekazać. -Nie jesteś czasami głodny? Trochę się nabiegaliśmy... - podjął dalej. Nie miał zamiaru przyznać się do głodu, a więc okazywać słabości. Jego "plan" był doskonały. Gdyby bowiem leżącemu chłopakowi zachciało się jeść, on również "od niechcenia" wrzuciłby coś na ruszt. W tamtym momencie nie pomyślał nawet o tym, jak infantylne było jego myślenie.
-Nie. Ja w ogóle nie czuję głodu. Wystarczy mi, że zjem coś raz w tygodniu, by móc działać na pełnych obrotach. Dziękuję za troskę, Kyuusuke - odrzekł bezdusznie heterochromik, nawet nie spoglądając na kamrata. Nr. 98 zaklął w duchu na dźwięk tych słów, lecz powstrzymał się od czegokolwiek innego. Zamknąwszy od środka drzwi szopy na zasuwkę, ułożył się na podłodze w kącie. Pozostał jednak w pozycji półleżącej, by cały czas mieć wejście do budynku na oku. Jego nawyk z życia na polu bitwy zakorzenił się do najgłębszych czeluści serca młodego mężczyzny.
-Jesteśmy wolni, ale co nam z tego, gdy nie mamy swojego własnego miejsca w tym chaosie? Kryjemy się w cudzym warsztacie, nie posiadamy miejsca do spania ani czegokolwiek do jedzenia... Będziemy musieli szybko zadbać o najbardziej podstawowe rzeczy. Poszukiwanie pracy trwałoby za długo. Nie ma szans, musimy załatwić sobie coś tymczasowego. Ech... Tylko ja się czymkolwiek martwię, ale... może właśnie tak powinno być? On w końcu zrobił tak wiele, nie będąc mi nic winien. Od teraz to ja powinienem zrobić wszystko, co tylko mogę... - myślał czarnowłosy jeszcze przez długi czas, nim wreszcie sen zamknął jego zmęczone oczy.
***
Przedmieścia Chicago łączyły się z jego "gorszą" dzielnicą w sposób na tyle subtelny, że nieuważny przechodzeń mógłby nawet nie zauważyć jakiejkolwiek zmiany w otoczeniu. Ani Kyuusuke, ani Aaron nie należeli jednak do nieuważnych. Ten pierwszy wręcz miał na celu dostanie się tam, gdzie nie docierało prawo, czy moralność. Podczas szeregu misji wojskowych wielokrotnie musiał "wtapiać się" w otoczenie, odnajdywać potencjalnych sojuszników, budować tymczasową, fałszywą pozycję, by ostatecznie dokonać "czegoś". Zazwyczaj "coś" było zadawaniem bólu, dotkliwych strat... albo jednego i drugiego. Po raz pierwszy jednak nr. 98 zamierzał "wykorzystać" slumsy dla czyjegoś dobra. Dla dobra własnego, a także dla dobra jego zielonowłosego towarzysza.
-Nie mamy żadnych dokumentów, więc nie ma nawet co myśleć o jakiejkolwiek legalnej pracy. Nie biorę już nawet pod uwagę faktu, że jesteśmy obaj lepiej wykwalifikowani, niż 99% kandydatów. Gdybyśmy chociaż nie wyglądali tak podejrzanie... - zestresowany złotooki zmierzył wzrokiem zafascynowanego okolicznymi blokami, ciemnymi uliczkami, latarniami i nieciekawie wyglądającymi typkami Aarona. Szatyn możliwie jak najdyskretniej przyglądał się każdemu rzezimieszkowi, który mógłby sprawić podróżnym jakieś problemy. Nie bał się, że zostaną okradzeni - bo i nie mieli ze sobą nic wartościowego - ale mimo wszystko wolał być przygotowanym na ewentualny atak.
-Robiłem najgorsze rzeczy. Od sprzedaży dragów po ochranianie domów publicznych. Wszystko po to, by wyrobić sobie pozycję. Nie ma dla mnie różnicy, czego dotknę się teraz... ale nie chcę wciągać Aarona w coś takiego. Teoretycznie wszystko mu jedno, ale właśnie z tego powodu... czuję się za niego odpowiedzialny. Czy to ma być niby to "życie", którego pragnąłem? - raz jeszcze spojrzał na heterochromika, idąc środkiem chodnika w sposób cokolwiek groźny - a przynajmniej tak szeroko, jak mógł sobie pozwolić. Zielonowłosy w ogóle niczym się nie przejmował. Pozostawał samowystarczalny, nie robiąc absolutnie nic i nie mając żadnych konkretnych celów. Nr. 98 coraz bardziej mu zazdrościł, lecz rozumiał też, że każdy ma do odegrania własną rolę w tym wszystkim.
Złotooki ukradkiem spoglądał we wszystkie ciemne, boczne uliczki, oblężone przez kosze na śmieci, zdechłe szczury i tego typu "dekoracje". Nikt nie próbował wejść mu w drogę z dwóch powodów. Po pierwsze, już sam z siebie nie wyglądał na słabeusza. Po drugie, umiał to wykorzystać - wyeksponować w taki sposób, by bez robienia rabanu wzbudzić respekt. Opanował tę sztukę do perfekcji. Ci, których odstraszyła postawa szatyna, skupiali swój wzrok na nr. 99, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia i szepty. "Tatuaż" pod prawym okiem, heterochromia i bardzo niekonwencjonalny kolor włosów ściągał na siebie uwagę. Dodatkowo aura, jaka towarzyszyła Aaronowi w żaden sposób nie odzwierciedlała jego możliwości. Mimo wszystko, za każdym razem, gdy jakiś drab układał sobie w głowie plan działania - wpadnięcia na chłopaka i wciągnięcia go w alejkę - z przerażeniem uświadamiał sobie, że "ten dziwoląg jest z tym drugim".
Mijali siedzących pod ścianą ćpunów, wciągających białe kreski z własnych przedramion. Ich oczom nie umknęły nastoletnie "gwiazdy ulicy", które świadomie poświęciły swoje wszelkie szanse na godne życie. Widzieli wymiotujących w kątach pijaków i robiących im zdjęcia, śmiejących się w głupawy sposób studencików. W przypadku nr. 99, widoki te nie wywierały na nim żadnego wrażenia. Spełniały bardziej funkcję "dydaktyczną", ucząc go powszechnych w danych, charakterystycznych miejscach wzorców zachowań. Jeśli zaś chodziło o czarnowłosego, już dawno przyzwyczaił się on do podobnych, a nawet wielokrotnie gorszych obrazów. To, co widział w syryjskich obozach lub na materiałach wywiadowczych z Afganistanu biło na głowę otaczającą podróżnych patologię. Idąc tak przed siebie i poszukując "życiowej szansy", natknęli się w końcu niewiadomą.
-Jest! - pomyślał z determinacją Kyuusuke, gdy tylko usłyszał trzask pękającego szkła i przeciągły okrzyk bólu. Intuicja i doświadczenie - oboje podpowiadali mu, że powinien sprawdzić źródło hałasu. Złotooki miał już odwrócić się za siebie i dać znać zielonowłosemu, by zaczął biec, jednak w tym momencie heterochromik minął go w porażającym pędzie. W mig pojął intencje bardziej ostukanego w sprawie "towarzysza niedoli", raz jeszcze wprawiając go w zaskoczenie.
-No tak... Czego innego mogłem się spodziewać? - podsumował z nutką irytacji nr. 98, w ciągu kilkunastu sekund dopędzając kompana - z niemałym trudem. Obaj zgodnie wbiegli krętą uliczką pomiędzy budynku, by wkrótce dotrzeć do niewielkiego placu, a raczej boiska do gry w koszykówkę. Złotooki zatrzymał się pierwszy, natychmiastowo łapiąc za bark i rzucając na ziemię Aarona, który miał zamiar wpakować się w sam środek zajścia. Nie rozumiał sytuacji tak dobrze, jak wydawało się Kyuusuke, co w pewnym sensie pocieszyło tego drugiego.
-Ćśśś... - przykazał zielonowłosemu "żołnierz na wypożyczenie" i razem z nim przycupnął w cieniu, za rogiem uliczki. Dopiero wtedy przyjrzał się wydarzeniom, rozgrywającym się na samym środku pomarańczowej bieżni. Jeden z mężczyzn - niechybnie ten sam, który krzyczał - tarzał się po ziemi, obydwiema rękoma łapiąc się za głowę. Z ogolonego prawie na łyso czerepu tryskała czerwona krew. Zarówno w ciemię, jak i w twarz faceta wbite były odłamki szkła. "Tulipan", będący wcześniej butelką wódki, leżał tuż obok rannego, a resztki alkoholu wypłynęły na podłoże, rozcieńczając krew. Ubrany w dresy i tenisówki jegomość miał zaczerwienioną twarz... lecz bynajmniej nie od posoki.
-Nawalony, jak bela... - zauważył w duchu szatyn. W pobliżu zmasakrowanego osobnika stało jeszcze pięciu innych, z których część miała włosy ścięte niemal do samej skóry, a część zafundowała sobie biedne irokezy. Każdy z nich ubrany był cokolwiek niepokojąco i całkiem nieźle zbudowany. Na ich szyjach widniały łańcuchy, na palcach sygnety, a za niektórymi paskami wetknięte zostały scyzoryki. Różnej maści tatuaże zdobiły ciała zbójów. Jeden miał nawet wijącego się, czarnego węża, usadzonego zygzakiem na całej twarzy. To nie oni jednak załatwili szóstego faceta, co już po chwili stało się jasne.
-Fiu, fiu! Czy to nie aby najlepszy tyłek po tej stronie Chicago? Słyszałem, że jesteś ostra, ale żeby aż tak? - zaśmiał się hienowato zbir z "gadzim" licem, rytmicznie podrzucając i łapiąc czarny kastet. Zwracał się on do ostatniej osoby, biorącej udział w tym widowisku.
Dziewczyna, a raczej młoda kobieta - bo więcej, niż 19 lat mieć nie mogła - była średniego wzrostu, szczupłą rudowłosą. Jej rozczochrana, nie sięgająca nawet ramion grzywa składała się z wielu wywiniętych ku górze kosmyków. Na głowie kobiety znajdowała się damska, okrągła, płaska czapka. Przypominałaby może beret, gdyby nie fakt, że posiadała krótki daszek, odchylający się bardziej w stronę "kapitańskiego". Delikatna, gładka twarz dziewoi kontrastowała ze swoim własnym, zawistnym i groźnym wyrazem. Błękitne, duże oczy skupiały się jednocześnie na całej piątce mężczyzn, nawet na moment nie tracąc na czujności. Ruda miała na sobie bordową, obciągniętą bluzeczkę z krótkimi rękawami, która odsłaniała jej prawy bark, ukazując czarne ramiączko stanika. Luźna część garderoby nie pozwoliła nr. 98 ocenić wielkości piersi nieznajomej, jednak mimowolnie skupił się on na czymś innym. Poza skórzanymi trzewikami, niewiasta miała bowiem na sobie bardzo obcisłe, obtarte jeansy, doskonale podkreślające wiadomą część ciała - a bynajmniej nie chodziło o nogi.
-No dobrze... zasłużyła na swój przydomek, ale to nie wszystko... - Kyuusuke próbował sam siebie sprowadzić na ziemię. Wtedy z kolei skupił się już na nogach dziewczyny. Nie miał on jednak na celu oceniać, czy były one zgrabne - a były. -Są naprawdę dobrze zbudowane. To nie jest zwykła dziewczyna, tego jestem pewny na 100% - stwierdził z pewnością. Obaj z Aaronem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W razie potrzeby mieli działać. W razie, gdyby sprawy potoczyły się w problematyczny sposób.
-Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o waszych paskudnych mordach. Ale czego ja mogę wymagać od Hien? - otwarcie sprowokowała zgraję rudowłosa. Już wtedy wiadomo było, że sprawy rzeczywiście potoczyły się tak problematycznie, jak tylko mogły. Niespecjalnie rozgarnięci agresorzy nadrabiali bowiem braki w intelekcie zwiększoną agresją. Osobnik z wężem na twarzy bez słowa założył kastet na prawą pięść, gdy ten był jeszcze w locie. Z pełnym furii okrzykiem naparł na uśmiechniętą półgębkiem dziewczynę. Okazało się jednak, że pomimo dobrze rozwiniętej tkanki mięśniowej, facet umiał tylko młócić ręką, jak cepem. Niebieskooka z kolei miała szansę udowodnić, że jej wygląd odzwierciedla umiejętności. Udowodniła.
Bez żadnych zbędnych ruchów wykonała jeden, szybki krok do tyłu, przez co siła ciosu mężczyzny poniosła go w przód. Pech chciał z kolei, że "Hiena" nastąpiła na szklany "tulipan", potykając się o niego i upadając twarzą do ziemi. Na szczęście gibka dziewoja postanowiła uratować rozmówcę przed uderzeniem się w lico, w związku z czym pomogła mu... własną stopą. Trzewik rudej trzasnął lecącego zbira prosto w nos, łamiąc go momentalnie, a samego agresora rzucając na pokaleczonego, zapijaczonego kolegę. Wszystko to potoczyło się tak szybko, że pozostali przeciwnicy nie zorientowali się w sytuacji do momentu znokautowania ich kumpla. Momentalnie ruszyli na nadspodziewanie silną niewiastę, lecz z konieczności ominięcia "poległych", nie mogli napaść na nią kupą. Jeden z osobników podbiegł jako pierwszy, pochylając się i rozwierając ręce. Zdawał się idealnym celem na kolejny kopniak w twarz, jednak takie były jedynie pozory. Nikt, kto miał choć trochę doświadczenia nie dałby się nabrać na coś takiego.
-Jeśli ona znowu uderzy od dołu, on złapie jej nogę i powali ją na ziemię, a wtedy będzie pozamiatane. Hm... Jeśli nawet tak się stanie, zdążę do nich dobiec, zanim ją dorwą. Nie ma się czym martwić - pomyślał skupiony i analizujący wszystko Kyuusuke. Szybko okazało się, że nawet jego interwencja była póki co niepotrzebna. Kobieta zamaszyście machnęła przed siebie prawą nogą, przez co jej oponent od razu spróbował chwycić ją rękoma. Nie spodziewał się jednak... że niebieskooka jedynie zamarkowała kopnięcie. Trzewik przeleciał tuż przed twarzą biegnącego, brudząc mu gruby nochal podeszwą. Wyprostowana, jak struna kończyna dziewczyny uderzyła od góry - piętą, w samą potylicę schylonego. Trafienie w ten punkt tak zamroczyło atakującego, że zawadził stopą o stopę, uderzając twarzą o słupek, na którym zawieszono kosz. Metalowy słupek.
W tym momencie pozostali trzej mężczyźni otoczyli niebieskooką, dziką piękność. Jednocześnie na miejsce ruszyli z nadludzką prędkością nr. 98 i 99. Tymczasem kobieta, nie chcąc wypaść z rytmu, wykonała najbardziej pewny i niezawodny w jej pozycji ruch - kopnęła w krocze stojącego przed nią oponenta. Mężczyzna zapiszczał cieniutko, osłaniając obydwiema dłońmi genitalia i ze łzami w oczach upadając na kolana. W tamtej chwili prawe kolano niewiasty było już podniesione do góry, a całe jej ciało przechylone na lewą stronę. Zgięta noga rudej rozprężyła się w półobrocie, wymierzając celne, silne kopnięcie w lewą skroń faceta i turlając go, jak beczułkę. Manewr ten jednak nie pozwolił dziewczynie na obronę przed pozostałymi oponentami. Gdy odwróciła się twarzą do stojącego z lewej wroga, było już za późno. Jego prawy prosty zmierzał dokładnie w stronę jej lica, a ona sama nie zdążyła jeszcze odzyskać równowagi. Drab uśmiechnął się zuchwale, będąc pewnym swojego zwycięstwa... i w tym momencie zorientował się, że ktoś, kogo wcześniej w tym miejscu nie było chwyta oburącz jego rękę. Prawa dłoń Kyuusuke objęła nadgarstek mężczyzny, a lewa jego staw łokciowy. W tamtym momencie bezlitosna twarz szatyna zrównała się z zaskoczoną przeciwnika. Złotooki okręcił się z wrogiem przez lewe ramię, wykonując z nim swoisty piruet, celem ominięcia kobiety. W jednej chwili "żołnierz na wypożyczenie" zatrzymał ich "taniec", wykorzystując siłę obrotu... by cisnąć "Hieną" w powietrze. Facet doleciał aż do przeciwległego kosza, uderzając całymi plecami w drugi metalowy słup.
Niebieskooka nie miała czasu, by zorientować się w sytuacji. Natychmiastowo skręciła biodra, obracając się na lewej stopie i rozkładając równomiernie ciężar ciała. Nr. 98 wiedział już wtedy, że nadchodziło coś potężnego. Wysokie, 180-stopniowe kopnięcie ruszyło prosto na twarz draba, który jeszcze chwilę wcześniej stał za niewiastą. Trzewik rudej miał już wbić się w jego policzek, gdy nagle wróg... upadł, uderzony kantem dłoni w kark przez Aarona. Niefortunnie, młoda kobieta nie mogła już zatrzymać ataku, choć na miejscu jej przeciwnika stał zielonowłosy chłopak. Przeliczyła się jednak, sądząc, że może wyrządzić mu krzywdę. W ułamku sekundy, w którym nr. 99 dostrzegł kopnięcie, zdążył odchylić swoją głowę w taki sposób, by stopa wojowniczki przeleciała nad nim. Odruchowo jednak zrobił też coś, czego nie było w planach. Pomimo całkowicie nieprzychylnej pozycji podciął stojącą na jednej nodze dziewoję, ucinając jej kontakt z podłożem. Zaskoczona i zdezorientowana rudowłosa uniosła się w powietrzu, tracąc czapkę, która poszybowała kilka metrów dalej. Tymczasem zaś heterochromik subtelnie i - zdawałoby się - dziwnie delikatnie położył dłoń na idealnie płaskim brzuchu kobiety, natychmiast opierając na kończynie cały swój ciężar ciała. W konsekwencji tego "lot" niebieskookiej został powstrzymany, a ona sama - ciśnięta plecami o nawierzchnię boiska.
-Witam... - powiedział z całkowitą, niezmąconą powagą Aaron, całkowicie ignorując powagę sytuacji. Momentalnie otrzymał wychowawczy strzał w tył głowy od Kyuusuke, ewidentnie zdeprymowanego tym, co się właśnie stało.
-Co ty robisz, idioto? Ją NIE! Czy to takie trudne do zrozumienia? - wydarł się na niego złotooki, a heterochromik spojrzał się beznamiętnie w jego stronę.
-Sorki - rzucił głosem tak pozbawionym przekonania, jakiegokolwiek przejęcia, jakichkolwiek emocji i jakiejkolwiek chęci do życia, że szatyn zapragnął uderzyć go drugi raz. Opamiętał się jednak, przypominając sobie o dziewczynie, do której od razu wyciągnął rękę.
-Wybacz mu jego głupotę. Zareagował odruchowo, wyczuwając zagrożenie. Chcieliśmy ci tylko pomóc... - mówił w międzyczasie, gdy - zdawałoby się - otumaniona kobieta wstawała, otrzepywała się z brudu, podnosiła czapkę i rozglądała dookoła. Nie spodziewał się jednak, że zareaguje tak, jak zareagowała. Choć może powinien, zważywszy na to, że ruda i tak odbiegała od wszelkich schematów i wzorców.
-To było świetne! - w jej oczach zapalił się prawdziwy płomień entuzjazmu. -Jesteście naprawdę dobrzy! Jak się nazywacie? Skąd jesteście? Gdzie się tego nauczyliście? Naprawdę moglibyście się nam przydać... - zasypała ich nawałnicą pytań nieznajoma rozbójniczka.
-Hę? - wyrzucił z siebie tylko złotooki, nie nadążając za tokiem rozumowania niewiasty. Skonfundowała go ona do tego stopnia, że zapomniał nawet o jej zachwycających, wspomnianych już wcześniej walorach urody.
-Ja jestem Aaron, a to Kyuusuke - zielonowłosy, na którego jakiekolwiek próby dezorientacji nie działały, jako jedyny udzielił odpowiedzi. -Kogo właśnie pobiliśmy do nieprzytomności? - zapytał bez zbędnych ceregieli, nie zdając sobie nawet sprawy, jak zabawnie to zabrzmiało.
-Ach, ci tutaj? To Hieny. Banda okolicznych gołodupców, uważająca się za ogólnoświatowy gang. Postanowiłam trochę przetrzebić ich szeregi... i oto jestem. Mam na imię Ann - przedstawiła się wojowniczka, nagle uderzając pięścią o dłoń, jakby sobie o czymś przypomniała. Bez wyjaśnień kucnęła przy jednym z mężczyzn. Jej dłoń od razu powędrowała w stronę jego lewego ucha, po czym rozległ się dźwięk rozdzieranej skóry. Dziewczyna bez wahania wyrwała facetowi niewielki, biały kolczyk, powodując tym samym natychmiastowy ubytek krwi jego poprzedniego właściciela. Ten sam manewr ponowiła u pozostałych "Hien". -Trofea - wyjaśniła, opamiętawszy się. -Każdy członek Hien takie nosi. Podrzucę je jakiemuś dilerowi, a wieści od razu się rozejdą - dodała z narastającą dumą i zadowoleniem cokolwiek ekscentryczna dziewczyna.
-Dlaczego właściwie chcesz ściągać na siebie gniew ich koleżków? - zapytał nagle Kyuusuke, powoli domyślając się odpowiedzi. Kobieta, która zachowywała się, jak po sześciu filiżankach kawy, uśmiechnęła się figlarnie, ewidentnie czekając na podobne pytanie.
-Bo też jestem z gangu. Na tym to polega. Powalę paru takich przyjemniaczków, to zaczną o nas mówić. Gdy zaczną o nas mówić, przestaną szanować tamtych. Gdy przestaną ich szanować, przestaną też płacić im haracze, a oni stracą paru członków. Z kolei wszystko to, co oni stracą, MY zyskamy - coraz bardziej zdawało się, że Ann cierpi na ADHD. Mówiła zresztą na tyle szybko, że faktycznie można było ją o to podejrzewać. -Ale wracając do tematu... - zawiesiła głos, spoglądając figlarnie na nowo-poznanych. -...bardzo przydałoby nam się paru takich, jak wy. Co o tym myślicie? - była niesamowicie łatwa w kontaktach, a mimo wszystko zdawało się, że doskonale przeanalizowała wszystko, co mogła na temat chłopaków.
-Ja... To znaczy my... musimy się nad tym zastanowić - odparł złotooki. Przez chwilę chciał się z marszu zgodzić, jednak wtedy uświadomił sobie, że zielonowłosy mógł być przecież innego zdania. Tak, jak jednak przypuszczał, Ann nie odpuściła.
-Możecie się zastanowić u nas. Będziecie mieli na wszystko lepszy pogląd, gdy już pogadacie z Ryanem. Chyba nie macie pracy, co? - zapytała niebieskooka. Nadludzie najpierw spojrzeli na siebie nawzajem, a potem na nią, po czym pomachali przecząco głowami. -A pieniędzy? - sytuacja powtórzyła się. Po wymienieniu spojrzeń, zgodnie machnęli czerepami. -Mieszkania? - to samo. -Kolegów? - znowu. -Rodziny? - raz jeszcze. -Jedzenia? - i w tym wypadku powielili manewr. -To może chociaż jakiś inny pomysł na życie? - spytała z rezygnacją ruda. Westchnęła przeciągle, gdy mężczyźni raz jeszcze ograniczyli się do machania głowami. Bez ostrzeżenia stanęła pomiędzy nimi, chwytając ich obu za uszy i ciągnąc ze sobą. Wyglądało to co najmniej dziwnie.
-Wychodzi na to, że dziwacy przyciągają dziwaków... - pomyślał tylko Kyuusuke, pozwalając niebieskookiej targać go za ucho. W zasadzie był to pierwszy fizyczny kontakt z przedstawicielką płci pięknej, jakiego miał okazję dokonać. Na dodatek przysposobienie Ann nie pozostawiało jakiejkolwiek nadziei na odejście od niej bez jej pozwolenia.
-Nie mamy żadnych dokumentów, więc nie ma nawet co myśleć o jakiejkolwiek legalnej pracy. Nie biorę już nawet pod uwagę faktu, że jesteśmy obaj lepiej wykwalifikowani, niż 99% kandydatów. Gdybyśmy chociaż nie wyglądali tak podejrzanie... - zestresowany złotooki zmierzył wzrokiem zafascynowanego okolicznymi blokami, ciemnymi uliczkami, latarniami i nieciekawie wyglądającymi typkami Aarona. Szatyn możliwie jak najdyskretniej przyglądał się każdemu rzezimieszkowi, który mógłby sprawić podróżnym jakieś problemy. Nie bał się, że zostaną okradzeni - bo i nie mieli ze sobą nic wartościowego - ale mimo wszystko wolał być przygotowanym na ewentualny atak.
-Robiłem najgorsze rzeczy. Od sprzedaży dragów po ochranianie domów publicznych. Wszystko po to, by wyrobić sobie pozycję. Nie ma dla mnie różnicy, czego dotknę się teraz... ale nie chcę wciągać Aarona w coś takiego. Teoretycznie wszystko mu jedno, ale właśnie z tego powodu... czuję się za niego odpowiedzialny. Czy to ma być niby to "życie", którego pragnąłem? - raz jeszcze spojrzał na heterochromika, idąc środkiem chodnika w sposób cokolwiek groźny - a przynajmniej tak szeroko, jak mógł sobie pozwolić. Zielonowłosy w ogóle niczym się nie przejmował. Pozostawał samowystarczalny, nie robiąc absolutnie nic i nie mając żadnych konkretnych celów. Nr. 98 coraz bardziej mu zazdrościł, lecz rozumiał też, że każdy ma do odegrania własną rolę w tym wszystkim.
Złotooki ukradkiem spoglądał we wszystkie ciemne, boczne uliczki, oblężone przez kosze na śmieci, zdechłe szczury i tego typu "dekoracje". Nikt nie próbował wejść mu w drogę z dwóch powodów. Po pierwsze, już sam z siebie nie wyglądał na słabeusza. Po drugie, umiał to wykorzystać - wyeksponować w taki sposób, by bez robienia rabanu wzbudzić respekt. Opanował tę sztukę do perfekcji. Ci, których odstraszyła postawa szatyna, skupiali swój wzrok na nr. 99, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia i szepty. "Tatuaż" pod prawym okiem, heterochromia i bardzo niekonwencjonalny kolor włosów ściągał na siebie uwagę. Dodatkowo aura, jaka towarzyszyła Aaronowi w żaden sposób nie odzwierciedlała jego możliwości. Mimo wszystko, za każdym razem, gdy jakiś drab układał sobie w głowie plan działania - wpadnięcia na chłopaka i wciągnięcia go w alejkę - z przerażeniem uświadamiał sobie, że "ten dziwoląg jest z tym drugim".
Mijali siedzących pod ścianą ćpunów, wciągających białe kreski z własnych przedramion. Ich oczom nie umknęły nastoletnie "gwiazdy ulicy", które świadomie poświęciły swoje wszelkie szanse na godne życie. Widzieli wymiotujących w kątach pijaków i robiących im zdjęcia, śmiejących się w głupawy sposób studencików. W przypadku nr. 99, widoki te nie wywierały na nim żadnego wrażenia. Spełniały bardziej funkcję "dydaktyczną", ucząc go powszechnych w danych, charakterystycznych miejscach wzorców zachowań. Jeśli zaś chodziło o czarnowłosego, już dawno przyzwyczaił się on do podobnych, a nawet wielokrotnie gorszych obrazów. To, co widział w syryjskich obozach lub na materiałach wywiadowczych z Afganistanu biło na głowę otaczającą podróżnych patologię. Idąc tak przed siebie i poszukując "życiowej szansy", natknęli się w końcu niewiadomą.
-Jest! - pomyślał z determinacją Kyuusuke, gdy tylko usłyszał trzask pękającego szkła i przeciągły okrzyk bólu. Intuicja i doświadczenie - oboje podpowiadali mu, że powinien sprawdzić źródło hałasu. Złotooki miał już odwrócić się za siebie i dać znać zielonowłosemu, by zaczął biec, jednak w tym momencie heterochromik minął go w porażającym pędzie. W mig pojął intencje bardziej ostukanego w sprawie "towarzysza niedoli", raz jeszcze wprawiając go w zaskoczenie.
-No tak... Czego innego mogłem się spodziewać? - podsumował z nutką irytacji nr. 98, w ciągu kilkunastu sekund dopędzając kompana - z niemałym trudem. Obaj zgodnie wbiegli krętą uliczką pomiędzy budynku, by wkrótce dotrzeć do niewielkiego placu, a raczej boiska do gry w koszykówkę. Złotooki zatrzymał się pierwszy, natychmiastowo łapiąc za bark i rzucając na ziemię Aarona, który miał zamiar wpakować się w sam środek zajścia. Nie rozumiał sytuacji tak dobrze, jak wydawało się Kyuusuke, co w pewnym sensie pocieszyło tego drugiego.
-Ćśśś... - przykazał zielonowłosemu "żołnierz na wypożyczenie" i razem z nim przycupnął w cieniu, za rogiem uliczki. Dopiero wtedy przyjrzał się wydarzeniom, rozgrywającym się na samym środku pomarańczowej bieżni. Jeden z mężczyzn - niechybnie ten sam, który krzyczał - tarzał się po ziemi, obydwiema rękoma łapiąc się za głowę. Z ogolonego prawie na łyso czerepu tryskała czerwona krew. Zarówno w ciemię, jak i w twarz faceta wbite były odłamki szkła. "Tulipan", będący wcześniej butelką wódki, leżał tuż obok rannego, a resztki alkoholu wypłynęły na podłoże, rozcieńczając krew. Ubrany w dresy i tenisówki jegomość miał zaczerwienioną twarz... lecz bynajmniej nie od posoki.
-Nawalony, jak bela... - zauważył w duchu szatyn. W pobliżu zmasakrowanego osobnika stało jeszcze pięciu innych, z których część miała włosy ścięte niemal do samej skóry, a część zafundowała sobie biedne irokezy. Każdy z nich ubrany był cokolwiek niepokojąco i całkiem nieźle zbudowany. Na ich szyjach widniały łańcuchy, na palcach sygnety, a za niektórymi paskami wetknięte zostały scyzoryki. Różnej maści tatuaże zdobiły ciała zbójów. Jeden miał nawet wijącego się, czarnego węża, usadzonego zygzakiem na całej twarzy. To nie oni jednak załatwili szóstego faceta, co już po chwili stało się jasne.
-Fiu, fiu! Czy to nie aby najlepszy tyłek po tej stronie Chicago? Słyszałem, że jesteś ostra, ale żeby aż tak? - zaśmiał się hienowato zbir z "gadzim" licem, rytmicznie podrzucając i łapiąc czarny kastet. Zwracał się on do ostatniej osoby, biorącej udział w tym widowisku.
Dziewczyna, a raczej młoda kobieta - bo więcej, niż 19 lat mieć nie mogła - była średniego wzrostu, szczupłą rudowłosą. Jej rozczochrana, nie sięgająca nawet ramion grzywa składała się z wielu wywiniętych ku górze kosmyków. Na głowie kobiety znajdowała się damska, okrągła, płaska czapka. Przypominałaby może beret, gdyby nie fakt, że posiadała krótki daszek, odchylający się bardziej w stronę "kapitańskiego". Delikatna, gładka twarz dziewoi kontrastowała ze swoim własnym, zawistnym i groźnym wyrazem. Błękitne, duże oczy skupiały się jednocześnie na całej piątce mężczyzn, nawet na moment nie tracąc na czujności. Ruda miała na sobie bordową, obciągniętą bluzeczkę z krótkimi rękawami, która odsłaniała jej prawy bark, ukazując czarne ramiączko stanika. Luźna część garderoby nie pozwoliła nr. 98 ocenić wielkości piersi nieznajomej, jednak mimowolnie skupił się on na czymś innym. Poza skórzanymi trzewikami, niewiasta miała bowiem na sobie bardzo obcisłe, obtarte jeansy, doskonale podkreślające wiadomą część ciała - a bynajmniej nie chodziło o nogi.
-No dobrze... zasłużyła na swój przydomek, ale to nie wszystko... - Kyuusuke próbował sam siebie sprowadzić na ziemię. Wtedy z kolei skupił się już na nogach dziewczyny. Nie miał on jednak na celu oceniać, czy były one zgrabne - a były. -Są naprawdę dobrze zbudowane. To nie jest zwykła dziewczyna, tego jestem pewny na 100% - stwierdził z pewnością. Obaj z Aaronem wymienili porozumiewawcze spojrzenia. W razie potrzeby mieli działać. W razie, gdyby sprawy potoczyły się w problematyczny sposób.
-Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o waszych paskudnych mordach. Ale czego ja mogę wymagać od Hien? - otwarcie sprowokowała zgraję rudowłosa. Już wtedy wiadomo było, że sprawy rzeczywiście potoczyły się tak problematycznie, jak tylko mogły. Niespecjalnie rozgarnięci agresorzy nadrabiali bowiem braki w intelekcie zwiększoną agresją. Osobnik z wężem na twarzy bez słowa założył kastet na prawą pięść, gdy ten był jeszcze w locie. Z pełnym furii okrzykiem naparł na uśmiechniętą półgębkiem dziewczynę. Okazało się jednak, że pomimo dobrze rozwiniętej tkanki mięśniowej, facet umiał tylko młócić ręką, jak cepem. Niebieskooka z kolei miała szansę udowodnić, że jej wygląd odzwierciedla umiejętności. Udowodniła.
Bez żadnych zbędnych ruchów wykonała jeden, szybki krok do tyłu, przez co siła ciosu mężczyzny poniosła go w przód. Pech chciał z kolei, że "Hiena" nastąpiła na szklany "tulipan", potykając się o niego i upadając twarzą do ziemi. Na szczęście gibka dziewoja postanowiła uratować rozmówcę przed uderzeniem się w lico, w związku z czym pomogła mu... własną stopą. Trzewik rudej trzasnął lecącego zbira prosto w nos, łamiąc go momentalnie, a samego agresora rzucając na pokaleczonego, zapijaczonego kolegę. Wszystko to potoczyło się tak szybko, że pozostali przeciwnicy nie zorientowali się w sytuacji do momentu znokautowania ich kumpla. Momentalnie ruszyli na nadspodziewanie silną niewiastę, lecz z konieczności ominięcia "poległych", nie mogli napaść na nią kupą. Jeden z osobników podbiegł jako pierwszy, pochylając się i rozwierając ręce. Zdawał się idealnym celem na kolejny kopniak w twarz, jednak takie były jedynie pozory. Nikt, kto miał choć trochę doświadczenia nie dałby się nabrać na coś takiego.
-Jeśli ona znowu uderzy od dołu, on złapie jej nogę i powali ją na ziemię, a wtedy będzie pozamiatane. Hm... Jeśli nawet tak się stanie, zdążę do nich dobiec, zanim ją dorwą. Nie ma się czym martwić - pomyślał skupiony i analizujący wszystko Kyuusuke. Szybko okazało się, że nawet jego interwencja była póki co niepotrzebna. Kobieta zamaszyście machnęła przed siebie prawą nogą, przez co jej oponent od razu spróbował chwycić ją rękoma. Nie spodziewał się jednak... że niebieskooka jedynie zamarkowała kopnięcie. Trzewik przeleciał tuż przed twarzą biegnącego, brudząc mu gruby nochal podeszwą. Wyprostowana, jak struna kończyna dziewczyny uderzyła od góry - piętą, w samą potylicę schylonego. Trafienie w ten punkt tak zamroczyło atakującego, że zawadził stopą o stopę, uderzając twarzą o słupek, na którym zawieszono kosz. Metalowy słupek.
W tym momencie pozostali trzej mężczyźni otoczyli niebieskooką, dziką piękność. Jednocześnie na miejsce ruszyli z nadludzką prędkością nr. 98 i 99. Tymczasem kobieta, nie chcąc wypaść z rytmu, wykonała najbardziej pewny i niezawodny w jej pozycji ruch - kopnęła w krocze stojącego przed nią oponenta. Mężczyzna zapiszczał cieniutko, osłaniając obydwiema dłońmi genitalia i ze łzami w oczach upadając na kolana. W tamtej chwili prawe kolano niewiasty było już podniesione do góry, a całe jej ciało przechylone na lewą stronę. Zgięta noga rudej rozprężyła się w półobrocie, wymierzając celne, silne kopnięcie w lewą skroń faceta i turlając go, jak beczułkę. Manewr ten jednak nie pozwolił dziewczynie na obronę przed pozostałymi oponentami. Gdy odwróciła się twarzą do stojącego z lewej wroga, było już za późno. Jego prawy prosty zmierzał dokładnie w stronę jej lica, a ona sama nie zdążyła jeszcze odzyskać równowagi. Drab uśmiechnął się zuchwale, będąc pewnym swojego zwycięstwa... i w tym momencie zorientował się, że ktoś, kogo wcześniej w tym miejscu nie było chwyta oburącz jego rękę. Prawa dłoń Kyuusuke objęła nadgarstek mężczyzny, a lewa jego staw łokciowy. W tamtym momencie bezlitosna twarz szatyna zrównała się z zaskoczoną przeciwnika. Złotooki okręcił się z wrogiem przez lewe ramię, wykonując z nim swoisty piruet, celem ominięcia kobiety. W jednej chwili "żołnierz na wypożyczenie" zatrzymał ich "taniec", wykorzystując siłę obrotu... by cisnąć "Hieną" w powietrze. Facet doleciał aż do przeciwległego kosza, uderzając całymi plecami w drugi metalowy słup.
Niebieskooka nie miała czasu, by zorientować się w sytuacji. Natychmiastowo skręciła biodra, obracając się na lewej stopie i rozkładając równomiernie ciężar ciała. Nr. 98 wiedział już wtedy, że nadchodziło coś potężnego. Wysokie, 180-stopniowe kopnięcie ruszyło prosto na twarz draba, który jeszcze chwilę wcześniej stał za niewiastą. Trzewik rudej miał już wbić się w jego policzek, gdy nagle wróg... upadł, uderzony kantem dłoni w kark przez Aarona. Niefortunnie, młoda kobieta nie mogła już zatrzymać ataku, choć na miejscu jej przeciwnika stał zielonowłosy chłopak. Przeliczyła się jednak, sądząc, że może wyrządzić mu krzywdę. W ułamku sekundy, w którym nr. 99 dostrzegł kopnięcie, zdążył odchylić swoją głowę w taki sposób, by stopa wojowniczki przeleciała nad nim. Odruchowo jednak zrobił też coś, czego nie było w planach. Pomimo całkowicie nieprzychylnej pozycji podciął stojącą na jednej nodze dziewoję, ucinając jej kontakt z podłożem. Zaskoczona i zdezorientowana rudowłosa uniosła się w powietrzu, tracąc czapkę, która poszybowała kilka metrów dalej. Tymczasem zaś heterochromik subtelnie i - zdawałoby się - dziwnie delikatnie położył dłoń na idealnie płaskim brzuchu kobiety, natychmiast opierając na kończynie cały swój ciężar ciała. W konsekwencji tego "lot" niebieskookiej został powstrzymany, a ona sama - ciśnięta plecami o nawierzchnię boiska.
-Witam... - powiedział z całkowitą, niezmąconą powagą Aaron, całkowicie ignorując powagę sytuacji. Momentalnie otrzymał wychowawczy strzał w tył głowy od Kyuusuke, ewidentnie zdeprymowanego tym, co się właśnie stało.
-Co ty robisz, idioto? Ją NIE! Czy to takie trudne do zrozumienia? - wydarł się na niego złotooki, a heterochromik spojrzał się beznamiętnie w jego stronę.
-Sorki - rzucił głosem tak pozbawionym przekonania, jakiegokolwiek przejęcia, jakichkolwiek emocji i jakiejkolwiek chęci do życia, że szatyn zapragnął uderzyć go drugi raz. Opamiętał się jednak, przypominając sobie o dziewczynie, do której od razu wyciągnął rękę.
-Wybacz mu jego głupotę. Zareagował odruchowo, wyczuwając zagrożenie. Chcieliśmy ci tylko pomóc... - mówił w międzyczasie, gdy - zdawałoby się - otumaniona kobieta wstawała, otrzepywała się z brudu, podnosiła czapkę i rozglądała dookoła. Nie spodziewał się jednak, że zareaguje tak, jak zareagowała. Choć może powinien, zważywszy na to, że ruda i tak odbiegała od wszelkich schematów i wzorców.
-To było świetne! - w jej oczach zapalił się prawdziwy płomień entuzjazmu. -Jesteście naprawdę dobrzy! Jak się nazywacie? Skąd jesteście? Gdzie się tego nauczyliście? Naprawdę moglibyście się nam przydać... - zasypała ich nawałnicą pytań nieznajoma rozbójniczka.
-Hę? - wyrzucił z siebie tylko złotooki, nie nadążając za tokiem rozumowania niewiasty. Skonfundowała go ona do tego stopnia, że zapomniał nawet o jej zachwycających, wspomnianych już wcześniej walorach urody.
-Ja jestem Aaron, a to Kyuusuke - zielonowłosy, na którego jakiekolwiek próby dezorientacji nie działały, jako jedyny udzielił odpowiedzi. -Kogo właśnie pobiliśmy do nieprzytomności? - zapytał bez zbędnych ceregieli, nie zdając sobie nawet sprawy, jak zabawnie to zabrzmiało.
-Ach, ci tutaj? To Hieny. Banda okolicznych gołodupców, uważająca się za ogólnoświatowy gang. Postanowiłam trochę przetrzebić ich szeregi... i oto jestem. Mam na imię Ann - przedstawiła się wojowniczka, nagle uderzając pięścią o dłoń, jakby sobie o czymś przypomniała. Bez wyjaśnień kucnęła przy jednym z mężczyzn. Jej dłoń od razu powędrowała w stronę jego lewego ucha, po czym rozległ się dźwięk rozdzieranej skóry. Dziewczyna bez wahania wyrwała facetowi niewielki, biały kolczyk, powodując tym samym natychmiastowy ubytek krwi jego poprzedniego właściciela. Ten sam manewr ponowiła u pozostałych "Hien". -Trofea - wyjaśniła, opamiętawszy się. -Każdy członek Hien takie nosi. Podrzucę je jakiemuś dilerowi, a wieści od razu się rozejdą - dodała z narastającą dumą i zadowoleniem cokolwiek ekscentryczna dziewczyna.
-Dlaczego właściwie chcesz ściągać na siebie gniew ich koleżków? - zapytał nagle Kyuusuke, powoli domyślając się odpowiedzi. Kobieta, która zachowywała się, jak po sześciu filiżankach kawy, uśmiechnęła się figlarnie, ewidentnie czekając na podobne pytanie.
-Bo też jestem z gangu. Na tym to polega. Powalę paru takich przyjemniaczków, to zaczną o nas mówić. Gdy zaczną o nas mówić, przestaną szanować tamtych. Gdy przestaną ich szanować, przestaną też płacić im haracze, a oni stracą paru członków. Z kolei wszystko to, co oni stracą, MY zyskamy - coraz bardziej zdawało się, że Ann cierpi na ADHD. Mówiła zresztą na tyle szybko, że faktycznie można było ją o to podejrzewać. -Ale wracając do tematu... - zawiesiła głos, spoglądając figlarnie na nowo-poznanych. -...bardzo przydałoby nam się paru takich, jak wy. Co o tym myślicie? - była niesamowicie łatwa w kontaktach, a mimo wszystko zdawało się, że doskonale przeanalizowała wszystko, co mogła na temat chłopaków.
-Ja... To znaczy my... musimy się nad tym zastanowić - odparł złotooki. Przez chwilę chciał się z marszu zgodzić, jednak wtedy uświadomił sobie, że zielonowłosy mógł być przecież innego zdania. Tak, jak jednak przypuszczał, Ann nie odpuściła.
-Możecie się zastanowić u nas. Będziecie mieli na wszystko lepszy pogląd, gdy już pogadacie z Ryanem. Chyba nie macie pracy, co? - zapytała niebieskooka. Nadludzie najpierw spojrzeli na siebie nawzajem, a potem na nią, po czym pomachali przecząco głowami. -A pieniędzy? - sytuacja powtórzyła się. Po wymienieniu spojrzeń, zgodnie machnęli czerepami. -Mieszkania? - to samo. -Kolegów? - znowu. -Rodziny? - raz jeszcze. -Jedzenia? - i w tym wypadku powielili manewr. -To może chociaż jakiś inny pomysł na życie? - spytała z rezygnacją ruda. Westchnęła przeciągle, gdy mężczyźni raz jeszcze ograniczyli się do machania głowami. Bez ostrzeżenia stanęła pomiędzy nimi, chwytając ich obu za uszy i ciągnąc ze sobą. Wyglądało to co najmniej dziwnie.
-Wychodzi na to, że dziwacy przyciągają dziwaków... - pomyślał tylko Kyuusuke, pozwalając niebieskookiej targać go za ucho. W zasadzie był to pierwszy fizyczny kontakt z przedstawicielką płci pięknej, jakiego miał okazję dokonać. Na dodatek przysposobienie Ann nie pozostawiało jakiejkolwiek nadziei na odejście od niej bez jej pozwolenia.
Koniec Rozdziału 105
Następnym razem: Kruki z 8. Ulicy
Bardzo szybko zleciał mi ten rozdział ;)
OdpowiedzUsuńWiedziałem, że przygody naszych nadludzi nie będą usłane różami. Fajnie wrócić do takich błachostek (w porównaniu do wojny) jak gangi i problemy z nimi związane.
Ta Ann to chyba też nie człowiek, co nie? Kilku gangsterów pokonała JEDNA, młoda dziewczyna. Fizycznie niemożliwe :D osobiście średnio ją polubiłem, ale ma jeszcze czas.
Pozdrawiam!
Miła odmiana, również się z tym zgadzam ^^ Lubiłem ten arc i nadal go lubię. Jeśli zaś chodzi o twoje "uznanie" w kwestii Ann, nieco przesadzasz. Słyszałeś lub widziałeś cokolwiek, co dotyczyło gangów w Ameryce? To nie terminatorzy, to nie mafia, yakuza ani nikt w tym guście. Znajdziesz tam też wymoczków, totalnych amatorów, życiowych przegrywów lub dzieciaków, którzy chcą coś "na lewo" osiągnąć.
UsuńTakże pozdrawiam ;)