poniedziałek, 10 listopada 2014

Rozdział 135: Heracleum

ROZDZIAŁ 135

     -Długo jeszcze będziesz spierdalał, jak ostatni tchórz?! - rozległ się znajomy dla Kurokawy ryk osoby, której jeszcze nie widział. Kroczący obok Naito Takamura uśmiechnął się nieznacznie, momentalnie kierując spojrzenie swych niebieskich oczu w stronę skrzydła szpitalnego - w stronę, z której dobiegał odgłos młodzieńczej furii. Obywatel Akashimy poszedł za przykładem starca, wiedząc już, że tłumaczenie mu istoty zaistniałej sytuacji byłoby zbędne. Milczący Madnessi nie musieli czekać nawet dziesięciu sekund. Niespodziewanie na niknącą w swoistym "foyer", boczną ścieżkę wskoczył tyłem blond-włosy chłopak, którego szczudłowe buty stuknęły o brukowaną dróżkę. Nim "krzyżooki" rozpoznał w rówieśniku wspomnianego kilka chwil wcześniej Michaela, ten raptownie ponowił swój skok do tyłu - tym razem wykonując salto w powietrzu... i przelatując ponad cztery metry. W tym samym momencie z cieni zadaszonego korytarzyka wystrzelił pozbawiony koszulki, a zatem nagi od pasa w górę Tatsuya, którego lewa pięść o czarnej barwie opatulona była złowrogą poświatą mocy duchowej. Były Połykacz Grzechów wbił się w ziemię w tym samym miejscu, z którego niecałą sekundę wcześniej zniknął blondyn. Potężne uderzenie sprawiło, że zatrzęsła się ziemia, a rozbite na drobne kawałeczki kostki brukowe rozproszyły się w powietrzu razem z chmurą pyłu. Wściekłe spojrzenie Dziedzica Drugiego Króla powędrowało w stronę czerwonookiego ucznia Takamury i Hideyasu. Zaciśnięte w gniewie zęby heterochromika jednoznacznie dawały znać o jego zamiarze kontynuowania pogoni, ale w tym właśnie momencie podzielono uwagę furiata.
-Tatsuya-kun! - krzyknął gimnazjalista, wybiegając do przodu i mimochodem mijając "płomiennowłosego". -Nie przyszliśmy tutaj walczyć, to nie są nasi przeciwnicy! - rzucił, wystawiając przed siebie dłonie w obronnym geście.
-Powiedz to temu pedałowi! Zatłukę go na miejscu! - ryknął rozjuszony heterochromik, rzucając się do przodu. Michael szykował się już do uniku, gdy nagle gimnazjalista wyskoczył naprzeciw czempiona, zatrzymując go własnym ciałem i zakleszczając ramionami. Nie spodziewał się, że były Połykacz Grzechów naprze na niego z taką siłą, w związku z czym musiał on "przykleić" swoje stopy do podłoża za pomocą energii duchowej, by nie zostać staranowanym.
-Mistrzu, czy mogę...? - zaczął czerwonooki blondyn, zwracając twarz w stronę starca, który jak dotąd nie odezwał się ani słowem. Wymowne spojrzenie Takamury wybiło mu jego pomysł z głowy.
-Naito ma rację. Nieporozumienia i niechciane wypadki nie powinny być w stanie nas poróżnić - stwierdził niziutki Mędrzec. -Coś ty zrobił, że aż tak go to rozgniewało? - zapytał brodacz, przyglądając się siłującym się nastolatkom z umiarkowanym zainteresowaniem.
-Obiecałem się nim zająć, więc tak zrobiłem. Od pasa w górę był prawie cały brudny od krwi, więc ściągnąłem z niego okrycie wierzchnie. Obudził się, kiedy próbowałem zmierzyć mu temperaturę i od razu mnie zaatakował. Prawie wybił szczękę Nathanowi, gdy podrywał się z łóżka... - wyjaśnił Michael, angażując się emocjonalnie w swoje słowa niewiele bardziej, niż Rikimaru. Kisuke westchnął ciężko, poznawszy powód, przez który był zmuszony do naprawy zniszczonej ścieżki.
-Słyszałeś? Słyszałeś?! Nie miał nic złego na... - czerwony z wysiłku "krzyżooki" podjął ostatnią próbę ugłaskania towarzysza, lecz w połowie zdania oberwał z główki w podbródek. Cios wywrócił go na plecy, co w połączeniu z "przyklejonymi" do ziemi stopami sprawiło, że wyglądał, jak pozbawiony podpórki strach na wróble. Przeklęte Oczy od dołu ujrzały stającego przed blondynem mistrza juniorów... lecz nie doczekały się wymiany uderzeń.
-Już dwa razy mi podpadłeś. Niech ci się nie wydaje, że o tym zapomnę. Przy najbliższej okazji wbiję cię w gówno. Wtedy nie pomogą ci ani starcy, ani eunuchy... - zapowiedział złowróżbnie chłopak, spoglądając spode łba również na Kisuke. Tatsuya niezaprzeczalnie był porywczy i często lekkomyślny, ale zachowywał przy tym pewne granice. Wiedział bowiem, że nawet najmniejsza próba nawiązania walki z Mędrcem skończyłaby się jego natychmiastową śmiercią. Ta zresztą świadomość ostudziła jego emocje.
-Cieszę się, że zdecydowałeś się odroczyć wasz konflikt - uśmiechnął się Takamura, wcale nie przejąwszy się pogardliwym tonem czempiona. Heterochromik prychnął pod nosem, obracając się na pięcie i kierując się w stronę, z której przybył.
-Idę się ubrać - burknął pod przekreślonym poziomą blizną nosem, wnikając pod skąpany w mroku "foyer". Nikt nie próbował go zatrzymywać. Nie było to zresztą wskazane, biorąc pod uwagę nieufność oraz impulsywność nastolatka.
-Przepraszam za niego... - odezwał się Naito, wstając z ziemi i otrzepując się z wyimaginowanego kurzu. -On po prostu... - nie pozwolono mu dokończyć zdania... a raczej zrobiono to za niego.
-...również potrzebuje pomocy? - bosy, wysoki, chudy wąsacz w podartych szatach prowadził ku zebranym biało- i czerwonowłosego. -Wygląda jednak na to, że kiedyś było z nim gorzej, czyż nie? - wyczytał Hideyasu Otori w myślach zaskoczonego szatyna. Nawet bez wysokich i niebezpiecznych dla zdrowia sandałów przewyższał on swojego towarzysza o dobre 30 centymetrów.
-T... tak - wydukał "krzyżooki", badawczo przyglądając się na zestresowanych przyjaciół. Nie wiedział jeszcze, jak potworna presja oddziaływała na nich przez całą "wycieczkę" po terenach Domu. Spoceni i zmęczeni, wyglądali zupełnie, jakby od wielu dni nie skorzystali z dobrodziejstw krainy Morfeusza. Łysy, pomarszczony telepata wcale nie ułatwiał im życia, lecz ostatecznie ani Rinji, ani Rikimaru nie ugięli się i nie wyjawili swoich wewnętrznych rozterek Mędrcowi.
-Och, zapomniałem! - wykrzyknął nagle wyłączony na parę chwil Kurokawa. -Mam na imię Naito. Miło mi cię poznać, Otori-san - dziedzic Pierwszego skłonił głowę przed chudzielcem, zapamiętawszy jego imię z rozmowy z Takamurą. Brodacz zresztą był zauważalnie zadowolony uwagą, jaką nastolatek przykładał do jego słów.
-I mnie, przyjacielu. Coś mi jednak mówi, że mogłeś przypadkiem zapomnieć o czymś jeszcze... - zagadnął tajemniczo wąsaty staruszek, splatając dłonie za przygarbionymi plecami. Wtedy właśnie Naito wytrzeszczył swe Przeklęte Oczy, uświadamiając sobie coś szalenie ważnego. Coś tak ważnego, że zapomnienie o tym nie powinno było być możliwe... a jednak nastolatkowi udało się tego "dokonać".
-Jakim cudem? Dopóki się do mnie nie odezwał, nie miałem nawet wrażenia, że cokolwiek wyleciało mi z głowy... - pomyślał zawstydzony szatyn, czerwieniąc się na twarzy. Nieśmiało kiwnął głową, czując się, jakby czynił tym samym niemałą satysfakcję łysemu wąsaczowi.
-A zatem wesprzemy "wioskę Gehenny" naszymi zapasami. Jeśli będzie taka potrzeba, możemy przez jakiś czas bronić jej sami albo nawet przenieść mieszkańców do Domu. Miejsc mamy w końcu pod dostatkiem - odezwał się Takamura, również sprawiając wrażenie, jakby wiedział o wszystkim lepiej, niż osoby bezpośrednio z tym związane.
-Czytają w myślach. Teraz jestem już tego pewny - zauważył trafnie obywatel Akashimy, co wyraziło się poprzez mimowolny grymas na jego twarzy.
-W końcu zauważył... - pomyślał młody Okuda, z trwogą wspominając swą przechadzkę po błoniach Domu, podczas której zarówno on, jak i Rikimaru musieli non stop uważać na to, co przychodziło im do głowy. Białowłosy nie pamiętał już, kiedy ostatnio zdobył się na tak ogromny wysiłek, a mimo to miał nieprzyjemne wrażenie, że część niechcianych informacji "przeciekło" do Hideyasu.
-To odrobinę za wiele, Otori-san - odezwał się w duchu Takamura, gromiąc znacznie wyższego towarzysza pełnym dezaprobaty spojrzeniem. -Mieliśmy używać kontroli umysłów tylko wtedy, kiedy chcieliśmy łatwiej do kogoś dotrzeć. Nie podoba mi się sposób, w jaki bawiłeś się naszymi gośćmi - pociągnął dalej swoje mentalne kazanie.
-To nie moja wina, że ci dwaj nie chcieli być ze mną szczerzy. Gdyby tak się przede mną nie bronili, w ogóle nie doznaliby żadnych szkód - usprawiedliwił się łysy Mędrzec, również pozawerbalnie. Ich krótką "rozmowę" uciął dopiero Kurokawa.
-Michael-san, prawda? - odezwał się on w stronę czerwonookiego blondyna w szczudłowych butach. -Mam nadzieję, że następnym razem będziemy mieli okazję się lepiej poznać. Do zobaczenia na turnieju! - oczy zaskoczonych starców skierowały się na czarnowłosego chłopaka. Żaden z nich nie spodziewał się takiego zachowania, a Kisuke zdawał się całkiem nie rozumieć jego działań. "Płomiennowłosy" nie dał po sobie poznać jakiejkolwiek dezorientacji. Spojrzał tylko kątem oka na obu swoich mistrzów, dając im do zrozumienia, że uznał ich za winnych obecnego stanu rzeczy.
-Nie interesuje mnie zawieranie znajomości. Na arenie nie będziesz moim gościem. Ani ty, ani ktokolwiek z was. Nikomu nie okażę tam litości... - zapowiedział blondyn, odchodząc z donośnym stukotem, nim ktokolwiek spróbował go zatrzymać.
***
     Gdy Takamura odprowadził czwórkę nastolatków na sam skraj błoni Domu Mędrców, Tatsuya jako pierwszy ruszył przed siebie, nie chcąc mieć już więcej do czynienia z tym miejscem i ludźmi, którzy w nim przebywali. Rzucił jeszcze tylko groźne spojrzenie w stronę zabudowań sanktuarium, myśląc zapewne o swojej zemście na podopiecznym dwóch starców. Zaraz po tym bez słowa udał się na poszukiwania Senshoku, który z całą pewnością nie czekał grzecznie w jednym miejscu przez te kilka minionych godzin, gdy nikt go nie pilnował.
-Do zobaczenia, Takamura-dono. Żałuję, że nie mogłem spędzić tu więcej czasu. Może przy następnej okazji... - skłonił się uprzejmie Rinji, lecz - w opozycji do jego słów - twarz białowłosego wyrażała szczerą ulgę z wiadomych względów. Szermierz doszedł do siebie szybciej... a raczej szybciej zaczął stwarzać takie pozory, bo przecież rzadko kiedy rysy twarzy Rikimaru zdradzały jego myśli, czy odczucia. Również pochylił głowę przed karłowatym brodaczem, lecz nie odezwał się ani słowem.
-Idźcie przodem. Zaraz was dogonię - powiedział do kompanów Kurokawa, stojąc obok osadzonego na ostrych szczudłach Kisuke. Rówieśnicy chłopaka posłusznie odeszli, chociaż nie było po nich widać nawet najmniejszego zawahania. Naito zaśmiał się po cichu, zauważywszy to.
-Nie spodziewałem się, że podejmiesz taką decyzję... - odezwał się jako pierwszy niebieskooki brodacz, gdy trzech nastolatków odeszło już odpowiednio daleko.
-Ja również - przyznał po dłuższej chwili dziedzic Pierwszego Króla. -W pewnym momencie po prostu poczułem, że należy tak zrobić. Wolę grać na takich samych zasadach, co on. Nie wiem jeszcze, co zrobię, ale zrobię to na mój sposób - podjął stanowczo temat, zatrzymując wzrok na koronach rozłożystych drzew z majaczącej na linii horyzontu puszczy.
-Mądrze. Shuun z pewnością uczyniłby tak samo - powiedział wtedy staruszek, splatając pomarszczone dłonie za plecami. Szatyn uśmiechnął się pod nosem na dźwięk tych słów.
-O tym również wiesz... - stwierdził neutralnie obywatel Akashimy.
-To mój sposób, by lepiej cię zrozumieć. Taki dar, jaki posiadał Pierwszy... lub taki, jakim sławił się Ryuuhei-san... to nie jest coś, co może posiąść każdy. Ty jednak możesz i starasz się dostać obie te rzeczy. Jedną już masz - pośrednio napomknął o Przeklętych Oczach, jednak Naito pomachał przecząco głową.
-Nie mam. Nie potrafię używać ich wtedy, kiedy tego chcę. Nie wiem, jak dokładnie działają i jakie mają możliwości. Być może kiedyś nauczę się z nich korzystać, może nie... ale to nie jest najważniejsze, prawda? - Kurokawa pierwszy raz odwrócił twarz w stronę stojącego obok Takamury, jak uczeń proszący nauczyciela o radę.
-Prawda. Życie w zgodzie z własnymi zasadami jest ważniejsze - skinął głową mężczyzna, ocierając brodą o swoje kolana.
-A wy? Też macie własny kodeks zachowań? - zapytał młodzieniec, lecz na odpowiedź musiał poczekać przez dłuższą chwilę.
-Nie. Nie do końca. Zasady, które przejęliśmy i uczyniliśmy swoimi pierwotnie nie należały do nas. Kierował się nimi Ryuuhei... - uciął na moment, jakby wracał myślami do osoby, o której mówił. -Pierwsze pytanie, na które on znalazł odpowiedź było jednocześnie jednym z najtrudniejszych. "Jaki jest sens życia?". Tysiące ludzi się nad tym zastanawiały... ale on szukał jednego, spójnego stwierdzenia, które odnosiłoby się do każdej istoty. Chciał znaleźć coś, co łączyło wszystkich żyjących... i znalazł to. "Celem życia jest ochrona", do takiego doszedł wniosku - mówił ze swoistym wzruszeniem. Z przejmującym uczuciem nostalgii, która wypełniała jego starcze serce młodzieńczymi wspomnieniami i duchem.
-Wydaje mi się, że Hariyama-san mówił o czymś podobnym... - przywołał postać martwego Naczelnika Gwardii czarnowłosy.
-To zrozumiałe... Ryuuhei-san był jego mistrzem. Mentorem. Na niewiele się to zdało, lecz mimo to ten zatwardziały żołnierz bezgranicznie wierzył w jego słowa. I my również wierzymy. Wierzymy, że wszystko można sprowadzić do ochrony. Począwszy od prostej ochrony swej egzystencji, przez ochronę poglądów i odrębności... aż po ochronę swoich zamysłów. Żadna istota nie wymknie się temu wytłumaczeniu... i być może właśnie dlatego Ryuuhei tak dobrze rozumiał innych ludzi - pojedyncza łza wniknęła pomiędzy skołtunione, siwe włosy gęstej brody. Łza wzruszenia, podziwu i tęsknoty. Taka łza, której znaczenia nie trzeba było tłumaczyć.
-Ochrona... - powtórzył zaintrygowany posiadacz Przeklętych Oczu, zachodząc w głowę, jaki sens miało jego własne życie. -Piękne stwierdzenie... i chyba prawdziwe - rzekł po chwili.
-To prawda... Tym niemniej jednak nasz Michael robi wszystko, byleby tylko ochronić swoje pragnienie zemsty... a i twój kompan uporczywie trzyma się czegoś, co może mu zaszkodzić - tym razem to niebieskooki spojrzał w twarz Kurokawy, szukając w niej zrozumienia dla swoich słów. Znalazł je... choć znalazł również przejmujący smutek.
-Nie tylko on - wymamrotał pod nosem Naito.
-Racja - potwierdził Mędrzec, nie dając chłopakowi nawet fałszywego pocieszenia.
     Rozeszli się w melancholii, w milczeniu. Jakby czyjeś słowa mogły zatrzymać potok myśli, w którym obydwaj zaczęli pływać z powodu odbytej rozmowy.
***
     -Dokąd teraz? - zapytał entuzjastycznie Kurokawa, gdy tylko cała piątka Madnessów znalazła się wewnątrz Strumienia, szybko oddalając od Domu. Rinji i Rikimaru wymienili porozumiewawcze spojrzenia, uśmiechając się mimochodem. Dla nich pobyt w "świątyni" był katorgą, ale przynajmniej mieszkaniec Akashimy opuścił ją w lepszym nastroju. Tego samego nie dało się niestety powiedzieć o Tatsuyi, który nie odzywał się prawie wcale, obrażony na cały świat. Trzej nastolatkowie skrycie czekali na moment, w którym czempion wybuchnie, by móc w porę go powstrzymać. Nikt nie miał bowiem wątpliwości, że agresywny dziedzic Drugiego w końcu spróbuje się wyładować.
-Jakieś sto kilometrów na zachód od tamtej budy - burknął niechętnie Naizo, znudzony i przez to senny. Zapewne wynikało to z braku osób postronnych w jego najbliższym otoczeniu, ale mężczyzna w lekarskiej masce nie wyrządził żadnych szkód, gdy niepilnowany czekał na niższych rangą młodzieńców. -Konkretniej w Pasie Kotlin Monroya. Prowadzą tam prace wydobywcze, coś podobnego do kamieniołomu. Musimy się upewnić, że nie ma żadnych problemów, a linie zaopatrzeniowe łączące kotliny z Miracle City i mniejszymi miastami są bezpieczne - nawet tak niestabilny emocjonalnie człowiek, jak Senshoku potrafił sprawiać wrażenie ułożonego, gdy się na czymś skupiał. Kontrast był na tyle ogromny, że wzbudzał gorzki śmiech.
-Co takiego wydobywają? - spytał jeszcze Kurokawa, próbując dowiedzieć się czegoś więcej, by chociaż raz nie przypominać stereotypowego polskiego turysty.
-Heracleum - odparł Rikimaru, niczego w ten sposób nie wyjaśniając.
***
     Widok, jaki ukazał się podróżnikom mógł budzić - i rzeczywiście budził - bardzo skrajne emocje. Gdy piątka Madnessów po kolei wyskakiwała ze Strumienia, zaniżając pułap, daleko pod nimi malowały się ogromne, czarne okręgi. Z ich perspektywy przypominały one niemal bramy piekieł. Zdawać by się mogło, że kto raz wniknie w tę bezgraniczną czerń, na zawsze pożegna się ze światem. Nieco koślawe, koliste kształty ciągnęły się w stronę wznoszących się ponad oceany mgły, strzelistych gór, tworząc dość nieregularny szlak. Żadna z "dziur" nie znajdowała się dalej, niż półtora kilometra od swojej najbliższej "koleżanki", przez co z naprawdę dużej wysokości widziało się tylko czarną, grubą linię. Świst powietrza zagłuszał wszystko poza myślami, pozwalając spadającym członkom Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego na lepsze przyjrzenie się dołom. Dopiero jakieś sto metrów ponad linią gruntu nastolatkowie dostrzegli brylaste kontury wewnątrz "piekielnych bram", co zniwelowało niepokojące pierwsze wrażenie. Wylądowali kilka metrów przed krawędzią trzeciego w kolejności okręgu, na skalistym i jałowym, tylko gdzieniegdzie porośniętym chwastami podłożu.
     Mrok nie wypełniał całego krateru, jak początkowo sądzili młodzieńcy. Stanowił on tylko jego część, a dokładniej część kruczoczarnego, przypominającego onyks materiału. Tego samego, który Kurokawa widział już tak wiele razy, a z którego wykonana była twierdza Pierwszego, gitara Aigana, czy część turbin utrzymujących w powietrzu domy w Miracle City. Okrągła wyrwa w ziemi mieściła w swoim wnętrzu ogromne pokłady tajemniczego, gładkiego minerału, tworzącego skupiska o regularnych kształtach. Najczarniejsza materia, jaka kiedykolwiek ukazała się oczom Naito przypominała mozolnie rzeźbione posągi. Już na samym początku wyglądała ona na o wiele gładszą od jakiegokolwiek szkła... a przecież nie stworzyły jej ludzie ręce.
     Minerał w wielopoziomowej sieci bloczków "porastał" dno kotliny, a także boki leja. Przywodził nawet na myśl walcowe narośle na gałęziach widzianej w wiosce Gehenny. Dziesiątki, jeśli nie setki ludzi zwisały na linach z energii duchowej przyczepionych do krawędzi dziur. Do stóp każdego z nich przymocowane były workowate, przezroczyste rynienki. Tam właśnie spadały odłupane od skały macierzystej fragmenty namacalnej czerni. Odległość pomiędzy najbliższym robotnikiem, a gimnazjalistą była niestety zbyt duża, by ten drugi dostrzegł, jakim sposobem kruszono złoża.
-Witajcie - zawołał męski, tubalny głos. Od strony pobliskiej kotliny nadchodził przysadzisty, barczysty jegomość, którego włochate ręce eksponował biały, rozciągnięty przez zahartowane od znoju ciało podkoszulek. Mężczyzna o szerokiej szczęce i rzednących u czubka głowy, płowych włosach powitał ich dziarskim uśmiechem średnio domytych zębów. Kilkudniowy zarost na twarzy i ciągnąca się przez nią w pionie różowa szrama przywoływały przed oczy zebranych obraz stereotypowego drwala. Facet był jednak wyposażony inaczej, niż można się było spodziewać po drwalu. Na jego rękach znajdowały się bowiem swego rodzaju metalowe, skonstruowane z blaszanych płytek rękawice, grube i ewidentnie coś w sobie mieszczące. Na wewnętrznych częściach obu dłoni dało się ujrzeć metalowe okręgi, wewnątrz których widniały fioletowe, wypolerowane kryształy z mocy duchowej. Od każdej obręczy odchodziły cztery kabelki, wnikające gdzieś pod obudowami rękawic.
     -Witamy. Jesteśmy... - zaczął uprzejmie Naito, lecz już po chwili prawie wgniotło go w ziemię, gdy wyrywny robotnik "przyjaźnie" klepnął go w ramię. W pierwszej chwili Kurokawa nie wiedział co myśleć. W drugiej pomyślał, że chyba stracił rękę. Dopiero w trzeciej rozpoznał intencje faceta, gdy tylko ten zaśmiał się gwałtownym basem.
-Wiem, wiem. Szef mówił - odezwał się prosty chłop, zapewne brygadzista lub ktoś podobny. -Robicie przegląd, czy macie pytania? Pomogę, jeśli będę umiał - dodał jeszcze z szerokim uśmiechem. Niefrasobliwy mężczyzna ewidentnie nie traktował swojej pracy zbyt poważnie... albo przeszkadzały mu w tym procenty, ujawniające się poprzez czerwień na jego policzkach.
-Jakieś uwagi na temat wydobycia? Coś musiało się zmienić od ogłoszenia stanu wojennego... - rzucił natychmiast Senshoku, obojętnym głosem maskując swoją niechęć do pijanego prostaczka. Na plus zasługiwały jednak jego próby uspokojenia się. Naizo wykorzystywał obowiązek do obniżenia sobie ciśnienia, co okazywało się dobrą metodą działania. Jednocześnie jednak nie pozwalał nikomu innemu dojść do słowa, choć trzecioklasista uporczywie szukał swojej okazji.
-No w sumie... parę razy napatoczyły się jakieś chłystki, co to chciały pozabierać kamyki. Dostali po ryju raz, drugi, trzeci i już ich nie było! - wykrzyknął dumnie robotnik o szklistych, małych oczkach, krocząc ciężko obok zastępcy Generała... tuż przy krawędzi krateru. Czerwone oczy szatyna na chwilę zatrzymały się na kanciastej twarzy rozmówcy, jakby oceniając go pod względem bitewnym. Ocenę skwitowało aroganckie prychnięcie użytkownika gazu.
-I może jeszcze od CIEBIE dostali po ryju? - ukąsił zaczepnie młody mężczyzna, lecz jego starszy, włochaty i śmierdzący wódą towarzysz ewidentnie nie pojął sedna wypowiedzi. Zamiast tego pokazowo zagiął łokcie, eksponując swoje bicepsy... i ciążące na rękach, tajemnicze rękawice, w które zaopatrzeni byli prawie wszyscy "górnicy".
-Przypieprzysz takim tym, to ludy na dziesiątki kładziesz - zaśmiał się charczącym głosem, pękając z dumy. Zimna żądza mordu w oczach byłego Połykacza Grzechów skłoniła pijanego faceta do zmiany taktyki. Miast próbować być zabawnym, żylastą dłonią o rozmiarze rękawicy do baseballa sięgnął do kieszeni spodni. Nikogo nie zdziwiło, gdy ta sama ręka wynurzyła się z palcami zaciśniętymi na... metalowej manierce. Robotnik wyszczerzył zęby w lubieżnym uśmiechu, odkręcając kurek i wypełniając nozdrza zapachem alkoholu.
-Trzymaj. Chrzest bojowy po górniczemu! - zawołał robotnik, podstawiając "bukłak" pod sam nos Naizo... a przynajmniej tam, gdzie mężczyzna zdawał się mieć nos. Czwórka nastolatków wstrzymała oddech, widząc zajście. Wszyscy niemalże podskoczyli, gdy dłonie Vice-Generała delikatnie drgnęły, jakby ich właściciel zastanawiał się, czy nie powinien pozbawić pijaka życia. Atmosfera rozluźniła się dopiero wtedy, gdy zaciśnięte w pięści dłonie Senshoku schowały się w kieszeniach, a on sam prychnął ze wzgardą w kierunku domniemanego brygadzisty.
-Idę pogadać z szefem tego burdelu... - burknął pod nosem i nie wiadomo było, do kogo skierował swoje słowa. Bez większych wyjaśnień ruszył jednak do przodu, trącając barkiem potężnego górnika i zmierzając w stronę widniejącej kilkaset metrów dalej, niewielkiej budki, gdzie niechybnie stacjonował zwierzchnik niezdyscyplinowanego robola.
-Głupi jakiś. A chuj, wydoję sam - mruknął sam do siebie naburmuszony niechluj, udając się w tylko sobie znanym kierunku... całkiem zapomniawszy o tym, że jeszcze kilka chwil temu przyświecał mu jakiś cel. Nastolatkowie poczuli jednak bardziej ulgę, niż zawód.
-Schodzimy na dół? - zaproponował Kurokawa, wskazując na jedną z mniej stromych ścian krateru. -Skoro i tak musimy czekać na Naizo-san'a, moglibyśmy przy okazji się czegoś dowiedzieć - poparł swą propozycję walorami edukacyjnymi.
-Wszędzie, byle jak najdalej od tych dwóch... - westchnął Rinji, którego zdolności interpersonalne "ograniczały się" do ludzi względnie zdrowych na umyśle. Konieczność uważania na każdy ruch i każde słowo - która była zresztą nieodłącznym elementem towarzyszenia użytkownikowi gazu - niemiłosiernie nadwerężała zdrowie psychiczne białowłosego.
-Nie lubię zapachu wódki - dodał od siebie szermierz, co nie miało żadnego bezpośredniego związku z zagadnieniem, lecz zdecydowanie oznaczało zgodę. Demokratyczne głosowanie przerwał dopiero Tatsuya, gniewnie wyskakując do przodu.
-Zamknijcie to jebane kółko dyskusyjne i ruszcie dupy! - warknął groźnie, po raz kolejny wyprowadzony z równowagi. Wylądował z rękoma w kieszeniach na zboczu kotliny, wbijając pięty w rozpadające się, pochyłe podłoże. Jak można się było spodziewać po prawach fizyki, sprawiły one, że czempion zaczął powoli zjeżdżać na dół, zostawiając swoich towarzyszy w tyle. Na jego skalanej blizną na nosie twarzy wciąż malował się gniew. Odkąd bowiem opuścił Dom Mędrców, ani na chwilę nie mógł się powstrzymać przed marzeniami. Marzeniami o roztrzaskaniu czaszki pewnego czerwonookiego blondyna, któremu obiecał rewanż.

Koniec Rozdziału 135
Następnym razem: Krok naprzód

4 komentarze:

  1. Spróbowałem zatrzymać myśli i jest to nie do zrobienia. Naprawdę stresujące musi być przebywanie z kimś kto potrafi czytać w myślach!
    Ta scena jak Tatsuya rzucał się na Michaela rozśmieszyła mnie xD
    Czyli teraz zajmą się górnikami? Ciekawe miejsca wybierasz do zwiedzenia przez naszą ekspedycję.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Różne miejsca i elementy Morriden starałem się pokazać w tym przejściowym arcu ^^ Zrobiłem sobie podwaliny, dzięki którym mogłem potem pewne elementy wykorzystywać bez konfundowania czytelnika. Rzadko mam okazję pobawić się różnorodnością w Madnessie do tego stopnia, więc korzystam ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń
    2. O! Bardzo pomysłowo! Tak się to powinno robić ;)

      Usuń
    3. Cieszę się, że tak sądzisz ;)

      Usuń