ROZDZIAŁ 199
— Co się... stało? — pomyślał Rikimaru, otwierając jedno oko, bo tylko to jedno mógł otworzyć. Czuł przenikający wszystkie partie jego ciała chłód piwnicy z medykamentami, a całą powierzchnią twarzy dotykał podłogi. — Umarłem... — zrozumiał po chwili, tym razem już bez najmniejszego zaskoczenia. Zdążył się już przyzwyczaić do cyklicznych "śmierci". — Jakiś postęp? Jakikolwiek? Chwilę... Tak! Zabił mnie dopiero drugim cięciem... i wydaje mi się, że na koniec udało mi się go dotknąć. A może to tylko sen? Chociaż... czy będąc martwym można mieć sny? Raczej nie... — Przypomniał sobie zaraz wszystko, co wydarzyło się kilka sekund wcześniej. Z uwagi na to, że nie zabito go za zbytnie ociąganie się, ze spokojem flegmatyka podparł się rękoma o podłoże i odepchnął, by móc szybko ukucnąć. Wcześniej zdarzało mu się kilka razy samymi dłoniami odbijać od powierzchni i w powietrzu obracać do pozycji wyprostowanej - wszystko po to, by móc zaoszczędzić chociaż ułamki sekund. Oszczędności jak dotąd szermierzowi nie pomagały, ale przynajmniej opanował tę sztuczkę prawie do perfekcji.
— I tak do niczego mi się nie przyda, skoro w normalnej walce w jednej dłoni trzymam katanę... — uświadomił sobie zniechęcony za którymś razem. Bywało też zresztą tak, że zanim w ogóle chłopak lądował na podłodze, jego ciało rozdzielało się na dwoje. — On może ze mną robić, co mu się żywnie podoba, a ja jego nawet dotknąć nie potrafię bez elementu zaskoczenia. Albo coś wykombinuję, albo za parę godzin wyczerpie limit... — Tyle zdążyło przepłynąć mu przez głowę, nim osadził wzrok na chirurgu, który właśnie... spożywał obiad. Siedział na stołku uformowanym z energii duchowej przy stole z energii duchowej, z pomocą dwóch skalpeli pałaszując średnio wysmażony stek z talerza wytworzonego z energii duchowej. Jakkolwiek dziwny nie byłby to widok i jakkolwiek oburzające nie byłoby zachowanie mężczyzny, jego kontrola nad mocą zrobiła na Rikimaru wrażenie. Z drugiej jednak strony...
— Czy jest cokolwiek... chociaż jedna rzecz, na której nie oszczędza? — zastanawiał się chłopak. W milczeniu obserwował swojego nowego mistrza, który zdawał się zupełnie nim nie przejmować. Rikimaru uważał się za człowieka raczej dobrze wychowanego, toteż nie miał w zwyczaju przerywać wyżej od niego postawionym osobom w codziennych czynnościach. Czekał zatem na moment, kiedy znów ktoś się nim zainteresuje, od czasu do czasu lustrując wzrokiem pozbawioną głowicy rękojeść tajemniczego Kokoro.
— Widzę, że w końcu udało ci się go użyć. To dobry znak, skoro robisz postępy... — odezwał się wreszcie Tenjiro, nie przerywając jedzenia i nie patrząc na szermierza.
— Nazywasz to postępami, co? — mruknął pod nosem Rikimaru. Zupełnie się z tym nie zgadzał, ale nie o tym chciał rozmawiać. — Skoro zdecydowałeś się mnie na razie nie zabijać, to może mógłbyś mi powiedzieć, co właściwie trzymam w dłoni? — zasugerował bezpośrednio, co Tenjiro skwitował niejednoznacznym śmiechem.
— To cacko znaleźliśmy w grobowcu, w którym zapieczętowano duszę Czwartego Króla, Gilgamesha. Lata temu powierzył mi go obecny Generał Kawasaki. Tamtego dnia przyniósł mi to nasz dobry znajomy, Kurokawa. On jednak najprawdopodobniej do tej pory nie wie, jakiż to przedmiot kazał mu wręczyć mi jego Mentor... — wyjaśnił Miyamoto, przypominając sobie swoje pierwsze spotkanie z dziedzicem Pierwszego... kiedy jeszcze nie był on żadnym dziedzicem. Uśmiechnął się półgębkiem, gdy tylko uświadomił sobie, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu. — Najbezpieczniej byłoby stwierdzić, że jest to skarb któregoś z Królów, ale nie mamy pojęcia, którego konkretnie. Zresztą teraz należy do ciebie... — mówiąc to, chirurg wzruszył ramionami, jakby odciął się całkowicie od niewykończonej rękojeści, której bronił.
— Jak to... do mnie? — zdziwił się szermierz. — Myślałem, że to ważne! Ale tak naprawdę ważne. Przecież to kawał historii, prawda? Zabytek, artefakt, spadek po Królach. Dlaczego dajesz go akurat mnie? — Szok i podejrzliwość mieszały się w słowach chłopaka.
— Oczywiście po to, żeby po mojej śmierci przejąć twoje ciało i posiąść w ten sposób wieczną młodość, wręczając Kokoro kolejnym naiwniakom, pragnącym mojego przewodnictwa! — wykrzyknął z pompą okularnik, dumnie wznosząc na ostrzu skalpela ociekający poróżowiałym olejem kawał steku. — Żebyś się pytał, kretynie! — spoważniał nagle, zrywając zębami mięso. — Wcześniej pytałeś, czemu cię trenuję i również nie odpowiedziałem. Czy to jakaś nowa forma logiki, czy po prostu niska temperatura morduje twoje szare komórki? — W swojej słownej szermierce lekarz był bezlitosny.
— Mogłem się tego spodziewać... — mruknął zniechęcony Rikimaru. — To w takim razie może powiesz mi chociaż, jak go używać? Nie jesteś typem człowieka, który trzymałby coś takiego i nigdy nie sprawdził jego sposobu działania... — spróbował podejść swego nowego mistrza. Dopiero się rozkręcał i miał jeszcze parę asów w rękawie, lecz mimo wszystko czekał na jego reakcję. Tego przynajmniej zdążył się nauczyć podczas swoich kilkunastu zgonów.
— A kiedy pójdziesz walczyć ze swoim kolegą z Kręgu, to też go zapytasz, jakich używa technik? Albo może liczysz na to, że sam ci powie, gdzie ma ślepe punkty i jak najlepiej mu przeciwdziałać? — odpowiedział mu pytaniem na pytanie Tenjiro, jak zwykle robiąc wszystko, co tylko mógł, by tylko upokorzyć biednego młodzieńca. — Zresztą zdarzyło już ci się użyć Kokoro, nie? Sam sobie odpowiedz na swoje pytania, głupcze! — prychnął i wrócił do krojenia stygnącego w chłodnej piwnicy steku.
— Ale ja nie zrobiłem tego specjalnie! Próbuję ci to powiedzieć od pięciu minut, tylko że cały czas mnie obrażasz i nie mam kiedy! — krzyknął na niego "jednooki". — Ja w ogóle nic nie zrobiłem. Rękojeść sama... — zamilkł nagle, a serce zaczęło bić mu szybciej, gdy tylko to do niego dotarło.
— Sama pobrała energię, którą przygotowałem — dokończył w myślach. — Chwileczkę... Może nie tak do końca "sama"? Chwilę przed klęską wycelowałem nią w Miyamoto. Czy było coś jeszcze? Byłem w sytuacji zagrożenia życia, to prawda, ale nie sądzę, żeby broń na to zareagowała. To na pewno nie to... ale wtedy moim jedynym celem było zranienie przeciwnika. Jedynym, czego chciałem była możliwość dosięgnięcia go. Może o to chodzi? Kokoro... "serce". Jeśli rękojeść reaguje na uczucia właściciela, to... — Obserwował fragment oręża w poszukiwaniu rozwiązania, będąc coraz bliżej i bliżej, podczas gdy Tenjiro powoli kończył obiad, od czasu do czasu spoglądając na pierwszego protegowanego w swoim życiu.
— Tak w ogóle, to... — zaczął chirurg. Przerwał tylko na moment, by zamknąć w ustach ostatni kawałek steku. — ...nie sądzisz, że jest to trochę nierozważne, gdy tracisz czujność tylko dlatego, że wróg akurat nie poświęca ci uwagi? — Wyrwany z rozmyślań Rikimaru poderwał głowę tak gwałtownie, że aż rozbolał go od tego kark. Wszystkie mięśnie napięły się ze stresu, a dłoń odruchowo powędrowała do pasa, by wydobyć katanę... której chłopak nie posiadał. Tyle tylko zdążył zrobić. Tym razem rozproszony nastolatek nie wyłapał nawet prawym okiem odbijającego się w skalpelu światła.
Głowa szermierza rozdzieliła się na dwoje. Cięcie przepołowiło wspomniane oko, odłupując wraz z nim trzecią część czaszki. Chirurg zrobił to tak lekko i od niechcenia, jakby właśnie pacnął bzyczącą mu przy uchu muchę. Młodzieniec runął na podłogę z niesłabnącym wyrazem zaskoczenia na praktycznie nietkniętych ustach, a krew zalała podłogę. W tym czasie Tenjiro mógł swobodnie pozbyć się całej zastawy stołowej, samego stolika oraz stołka, na którym siedział podczas obiadu.
— I tak do niczego mi się nie przyda, skoro w normalnej walce w jednej dłoni trzymam katanę... — uświadomił sobie zniechęcony za którymś razem. Bywało też zresztą tak, że zanim w ogóle chłopak lądował na podłodze, jego ciało rozdzielało się na dwoje. — On może ze mną robić, co mu się żywnie podoba, a ja jego nawet dotknąć nie potrafię bez elementu zaskoczenia. Albo coś wykombinuję, albo za parę godzin wyczerpie limit... — Tyle zdążyło przepłynąć mu przez głowę, nim osadził wzrok na chirurgu, który właśnie... spożywał obiad. Siedział na stołku uformowanym z energii duchowej przy stole z energii duchowej, z pomocą dwóch skalpeli pałaszując średnio wysmażony stek z talerza wytworzonego z energii duchowej. Jakkolwiek dziwny nie byłby to widok i jakkolwiek oburzające nie byłoby zachowanie mężczyzny, jego kontrola nad mocą zrobiła na Rikimaru wrażenie. Z drugiej jednak strony...
— Czy jest cokolwiek... chociaż jedna rzecz, na której nie oszczędza? — zastanawiał się chłopak. W milczeniu obserwował swojego nowego mistrza, który zdawał się zupełnie nim nie przejmować. Rikimaru uważał się za człowieka raczej dobrze wychowanego, toteż nie miał w zwyczaju przerywać wyżej od niego postawionym osobom w codziennych czynnościach. Czekał zatem na moment, kiedy znów ktoś się nim zainteresuje, od czasu do czasu lustrując wzrokiem pozbawioną głowicy rękojeść tajemniczego Kokoro.
— Widzę, że w końcu udało ci się go użyć. To dobry znak, skoro robisz postępy... — odezwał się wreszcie Tenjiro, nie przerywając jedzenia i nie patrząc na szermierza.
— Nazywasz to postępami, co? — mruknął pod nosem Rikimaru. Zupełnie się z tym nie zgadzał, ale nie o tym chciał rozmawiać. — Skoro zdecydowałeś się mnie na razie nie zabijać, to może mógłbyś mi powiedzieć, co właściwie trzymam w dłoni? — zasugerował bezpośrednio, co Tenjiro skwitował niejednoznacznym śmiechem.
— To cacko znaleźliśmy w grobowcu, w którym zapieczętowano duszę Czwartego Króla, Gilgamesha. Lata temu powierzył mi go obecny Generał Kawasaki. Tamtego dnia przyniósł mi to nasz dobry znajomy, Kurokawa. On jednak najprawdopodobniej do tej pory nie wie, jakiż to przedmiot kazał mu wręczyć mi jego Mentor... — wyjaśnił Miyamoto, przypominając sobie swoje pierwsze spotkanie z dziedzicem Pierwszego... kiedy jeszcze nie był on żadnym dziedzicem. Uśmiechnął się półgębkiem, gdy tylko uświadomił sobie, jak wiele zmieniło się od tamtego czasu. — Najbezpieczniej byłoby stwierdzić, że jest to skarb któregoś z Królów, ale nie mamy pojęcia, którego konkretnie. Zresztą teraz należy do ciebie... — mówiąc to, chirurg wzruszył ramionami, jakby odciął się całkowicie od niewykończonej rękojeści, której bronił.
— Jak to... do mnie? — zdziwił się szermierz. — Myślałem, że to ważne! Ale tak naprawdę ważne. Przecież to kawał historii, prawda? Zabytek, artefakt, spadek po Królach. Dlaczego dajesz go akurat mnie? — Szok i podejrzliwość mieszały się w słowach chłopaka.
— Oczywiście po to, żeby po mojej śmierci przejąć twoje ciało i posiąść w ten sposób wieczną młodość, wręczając Kokoro kolejnym naiwniakom, pragnącym mojego przewodnictwa! — wykrzyknął z pompą okularnik, dumnie wznosząc na ostrzu skalpela ociekający poróżowiałym olejem kawał steku. — Żebyś się pytał, kretynie! — spoważniał nagle, zrywając zębami mięso. — Wcześniej pytałeś, czemu cię trenuję i również nie odpowiedziałem. Czy to jakaś nowa forma logiki, czy po prostu niska temperatura morduje twoje szare komórki? — W swojej słownej szermierce lekarz był bezlitosny.
— Mogłem się tego spodziewać... — mruknął zniechęcony Rikimaru. — To w takim razie może powiesz mi chociaż, jak go używać? Nie jesteś typem człowieka, który trzymałby coś takiego i nigdy nie sprawdził jego sposobu działania... — spróbował podejść swego nowego mistrza. Dopiero się rozkręcał i miał jeszcze parę asów w rękawie, lecz mimo wszystko czekał na jego reakcję. Tego przynajmniej zdążył się nauczyć podczas swoich kilkunastu zgonów.
— A kiedy pójdziesz walczyć ze swoim kolegą z Kręgu, to też go zapytasz, jakich używa technik? Albo może liczysz na to, że sam ci powie, gdzie ma ślepe punkty i jak najlepiej mu przeciwdziałać? — odpowiedział mu pytaniem na pytanie Tenjiro, jak zwykle robiąc wszystko, co tylko mógł, by tylko upokorzyć biednego młodzieńca. — Zresztą zdarzyło już ci się użyć Kokoro, nie? Sam sobie odpowiedz na swoje pytania, głupcze! — prychnął i wrócił do krojenia stygnącego w chłodnej piwnicy steku.
— Ale ja nie zrobiłem tego specjalnie! Próbuję ci to powiedzieć od pięciu minut, tylko że cały czas mnie obrażasz i nie mam kiedy! — krzyknął na niego "jednooki". — Ja w ogóle nic nie zrobiłem. Rękojeść sama... — zamilkł nagle, a serce zaczęło bić mu szybciej, gdy tylko to do niego dotarło.
— Sama pobrała energię, którą przygotowałem — dokończył w myślach. — Chwileczkę... Może nie tak do końca "sama"? Chwilę przed klęską wycelowałem nią w Miyamoto. Czy było coś jeszcze? Byłem w sytuacji zagrożenia życia, to prawda, ale nie sądzę, żeby broń na to zareagowała. To na pewno nie to... ale wtedy moim jedynym celem było zranienie przeciwnika. Jedynym, czego chciałem była możliwość dosięgnięcia go. Może o to chodzi? Kokoro... "serce". Jeśli rękojeść reaguje na uczucia właściciela, to... — Obserwował fragment oręża w poszukiwaniu rozwiązania, będąc coraz bliżej i bliżej, podczas gdy Tenjiro powoli kończył obiad, od czasu do czasu spoglądając na pierwszego protegowanego w swoim życiu.
— Tak w ogóle, to... — zaczął chirurg. Przerwał tylko na moment, by zamknąć w ustach ostatni kawałek steku. — ...nie sądzisz, że jest to trochę nierozważne, gdy tracisz czujność tylko dlatego, że wróg akurat nie poświęca ci uwagi? — Wyrwany z rozmyślań Rikimaru poderwał głowę tak gwałtownie, że aż rozbolał go od tego kark. Wszystkie mięśnie napięły się ze stresu, a dłoń odruchowo powędrowała do pasa, by wydobyć katanę... której chłopak nie posiadał. Tyle tylko zdążył zrobić. Tym razem rozproszony nastolatek nie wyłapał nawet prawym okiem odbijającego się w skalpelu światła.
Głowa szermierza rozdzieliła się na dwoje. Cięcie przepołowiło wspomniane oko, odłupując wraz z nim trzecią część czaszki. Chirurg zrobił to tak lekko i od niechcenia, jakby właśnie pacnął bzyczącą mu przy uchu muchę. Młodzieniec runął na podłogę z niesłabnącym wyrazem zaskoczenia na praktycznie nietkniętych ustach, a krew zalała podłogę. W tym czasie Tenjiro mógł swobodnie pozbyć się całej zastawy stołowej, samego stolika oraz stołka, na którym siedział podczas obiadu.
***
— Zdążyłeś już zginąć 18 razy. Całkiem sprawnie ci idzie, biorąc pod uwagę zachód potrzebny z mojej strony do zabicia cię. Zaczynam nawet myśleć, że robisz to specjalnie, żebym nie musiał się męczyć. Wstajesz, giniesz, a ja mam czas na ciekawsze rzeczy... — usłyszał nad głową chłopak, gdy otworzył oko. Minimalnie zacisnął palce prawej dłoni, by sprawdzić, czy dalej je miał. Kokoro stacjonowało tam, gdzie stacjonować powinno.
— Jest blisko. Wystarczająco blisko, żeby go łatwo dosięgnąć. Może nie będzie się spodziewać ataku z tej pozycji? Muszę zaryzykować. Szybko zbiorę energię w dłoni i uderzę. Trzeba to tylko dobrze zaplanować... — Rikimaru miał ochotę przełknąć ślinę, ale bał się, że zostanie to zauważone. Przymknął nawet na powrót swoje oko, w głowie ponownie zbierając swoją ostatnią próbę ataku. — O czym powinienem pomyśleć, żeby Kokoro zareagował? Zareagowało... chyba. Mam kazać mu się wydłużyć? Na tyle, żeby sięgnąć do gardła? A może po prostu skupię się na tym, jaki kształt powinien przybrać? Ostatnio stał się tak długi, jak chciałem, ale wtedy dokładnie wiedziałem, w jakiej odległości ode mnie stał Miyamoto. Teraz nie wiem. Teraz wolałbym wiedzieć, jaką broń będę trzymać w ręce — planował nastolatek, nie słysząc już zupełnie nic poza swoimi myślami. — Tanto? Powinno wys... nie! Zbyt dokładnie się przygotowuję. Muszę być bardziej elastyczny, jeśli chcę mieć z nim jakieś szanse. Wakizashi będzie lepsze. Lepiej więcej, niż mniej... — postanowił. Oddychał tak rzadko i tak oszczędnie, jak umiał, by zachować odpowiednie pozory. Z ułożonym planem działania zostało mu już bowiem tylko zebranie energii duchowej w ręce... a to z kolei oznaczać miało jednocześnie sygnał do ataku.
— Dużo jej nie potrzebuję. Nie muszę jej aż tak mocno koncentrować, by przeciąć skórę. Tylko troszkę — pouczył sam siebie Rikimaru. Pod palcami lewej dłoni czuł dotyk podłogi. Był gotów na tyle, na ile tylko mógł się przygotować. Stworzył w głowie dokładną wizję ataku na Miyamoto i powtórzył ją sobie kilka razy... zanim uderzył.
— Wakizashi. Wakizashi, wakizashi, wakizashi, wakizashi, wakizashi... — Tylko na tym się skupiał. Poderwał się najgwałtowniej, jak potrafił, odpychając się od podłogi lewą ręką, a rękojeścią Kokoro wykonując gwałtowny wymach w powietrzu. Stopy chłopaka całkiem oderwały się od podłoża, w związku z czym cały ciężar ciała oparł on na lewej dłoni.
— Wakizashi! — wyrwało mu się niechcący z ust. Wpatrzony w grdykę okularnika w ogóle nie widział swej broni, dopóki nie dotarła ona do celu. Pobrana z ręki energia duchowa uformowała zarówno płaską, kwadratową głowicę... jak i 40 centymetrów ostrza. To ostatnie miało właśnie przerąbać się przez szyję przeciwnika... ale nawet Rikimaru zauważył, że coś było nie w porządku.
— To mi się nie podoba. Nie widać u niego ani śladu zdziwienia, a mimo to w ogóle nie próbuje zrobić uniku. Myśli, że tak łatwo uda mu się przyjąć cięcie? — zastanawiał się i zastanawiałby się nadal... gdyby nagle sylwetka chirurga nie rozmyła się.
Choć ułamek sekundy temu stał w miejscu, czekając na "atak z zaskoczenia", teraz kucał bezpośrednio przed chłopakiem, którego wakizashi przeciął jedynie eter. Zszokowany Rikimaru poczuł czubek skalpela przyciskany do swojej własnej krtani. Wtedy też zauważył, że Tenjiro nie był już w piżamie. Przebrany w swój lekarski fartuch zaczął nagle wyglądać o wiele poważniej, niż wcześniej i ta właśnie powaga przeraziła szermierza.
— Dzisiejsi Madnessi W OGÓLE nie myślą — oświadczył z wyrzutem okularnik, wolną rękę "podcinając" stojącego na dłoni nastolatka i powalając go na podłogę... ale nie mordując. — Pewnie myślałeś, że skoro ty nie dałbyś rady uniknąć takiego ataku, to ja również, co? Tak samo, jak wcześniej sądziłeś, że zaatakowałem cię, PONIEWAŻ zbliżyłeś rączkę do oczka? Musisz się pozbyć tej ignorancji, beznadziejna miernoto... — podsumował i westchnął ciężko, materializując kilka centymetrów nad podłogą miękką, szeroką podstawkę. Na niej właśnie usadowił swe szacowne cztery litery, lewitując teraz przed upadłym chłopakiem.
— Nie wyszło. Zupełnie nie wyszło... Jest jeszcze lepszy i jeszcze szybszy, niż mi się wydawało. Jak niby mam mu dorównać? Nie dam rady tak po prostu polepszać się bez prawdziwego treningu, a na taki nie mam czasu... — myślał z goryczą Rikimaru, zaciskając przy tym zęby. Ostrze i głowica od wakizashi rozmyły się, a Kokoro ponownie zostało zredukowane do niepełnej rękojeści.
— Aż mi się nie chce wierzyć, że uczył cię Zhang. Po mojemu wszystko wskazuje, że zmarnowałeś bardzo wiele lat swojego życia. Obecny poziom powinieneś był osiągnąć... w połowie swojego wieku. Nie jest ci wstyd, że dopiero teraz zrobiłeś coś z tym okiem? — zaczął się rozgadywać Miyamoto, ewidentnie pijąc do nawiązania dialogi.
— Nie jest ci wstyd, że to ty się nim zająłeś, a nie pozwalasz mi nawet spojrzeć na efekt? Obudziłem się już kilka godzin temu, a do tej pory nie wiem, czy ja w ogóle będę nim coś widział! To idiotyczne! — zbulwersował się szermierz, podpierając się ręką o podłogę i siadając po turecku przed mężczyzną.
— Głupi jesteś. Większość z was jest głupia. Was z tej Gwardii. O Noaillesie już nie wspomnę, bo to beznadziejny przypadek. Ostatnio podobno udało mu się nabyć mózg, ale przeszłości nie wymaże. Naprawdę nie potrafisz się domyślić, co ci odpowiem na twoje dąsy? — zwrócił się do podopiecznego chirurg.
— Zgaduję, że coś w stylu... "W prawdziwej walce zawsze możesz stracić oko, więc dobrze jest umieć walczyć z jednym". Tym niemniej jednak, TO nie jest prawdziwa walka — upomniał go młodzieniec, ale lekarz tylko prychnął ze zniewagą.
— Bo jesteś beznadziejny. W przeciwnym wypadku to MOGŁABY być prawdziwa walka. Chcesz zobaczyć, jak wyglądasz pod bandażem? Zdejmij go podczas treningu. Ja jestem twoim przeciwnikiem i w moim interesie jest pozbawić cię możliwości patrzenia na świat z pełnej perspektywy. To też logiczne, debilu. I nie szykuj tej ręki, bo doskonale wiesz, że i tak mogę ci ją z miejsca odrąbać! — "Jednooki" posłusznie zaprzestał planowania oswobodzenia lewego oka. Pod jego powieką "coś" było i to osładzało mu trochę niewiedzę, choć i tak trudno mu było się z tym pogodzić.
— Ale jak mogę się czegoś nauczyć, jeśli mi w tym nie pomożesz? Myślałem, że na tym właśnie polega idea TRENOWANIA kogoś. Tylko mnie to spowalnia, kiedy nie chcesz współpracować — próbował się bronić Rikimaru. Coś jednak mówiło mu, że Miyamoto i tak nie był w stanie przegadać.
— Ty chyba chory jesteś, chłopaku! Obiecałem, że w 100 dni będziesz mógł walczyć z tamtym facetem, prawda? Masz pojęcie, jaki to będzie ogromny progres? I jeszcze mówisz o spowalnianiu? To MÓJ plan, matole! Trening trwający 100 dni będzie trwał 100 dni, więc nawet nie próbuj mi niczego zarzucać! Narzekać możesz dopiero po tym wszystkim. Albo nawet nie, bo jeśli będziesz mieć powody do narzekania, to najprawdopodobniej nigdy o nich nikomu nie powiesz, bo umrzesz... — To coś ewidentnie miało rację.
— Z tego, co wiem, nie miałeś okazji widzieć mojego przeciwnika. Skąd w takim razie wiesz, że za 100 dni będę mógł się z nim mierzyć? — spytał podejrzliwie Rikimaru, jako że wcześniej nie miał okazji się nad tym zastanowić.
— Wyliczenia. Ciebie zdjęto, jak śmiecia, podczas gdy Lilith została przyparta do muru, nie korzystając z pełni swoich możliwości. To proste, gdy ma się doświadczenie... — wybronił się natychmiast Tenjiro... jakby miał już przygotowaną odpowiedź i dosłownie czytał ją z kartki.
— A ty? Ile potrzebowałbym czasu, żeby cię dogonić? — zapytał ponownie szermierz. Nad tym też się zastanawiał. Za każdym razem, gdy chirurg prezentował mu swą miażdżącą wyższość, młodzieniec zastanawiał się, ile wysiłku kosztowało go dojście do takiego poziomu. Prędkość lekarza przerażała go, chociaż nie irytowała tak mocno, jak potęga ślepca.
— To zależy... — odparł mężczyzna, łapiąc się za brodę, której nie posiadał.
— Od?
— Od różnych czynników — rzekł operator bliźniaczych skalpeli. — Warto chyba byłoby ci to naświetlić, żebyś zdał sobie z tego sprawę. "Postęp i rozwój w świecie Madnessów". Napisałem kiedyś pracę na ten temat, kiedy jeszcze latałem na zjazdy podrzędnych lekarzyn i doktorków. Otóż podstawowym czynnikiem, który decyduje o potencjale Madnessa... jest czas.
— Czas? To znaczy czas, który poświęci na rozwój osobisty? — wtrącił Rikimaru, próbując złapać wątek. Nie złapał, o czym poświadczył wyraz twarzy Tenjiro.
— Chodzi o czas, w którym się urodził... lub w którym umarł. W zależności od tego, jak na to spojrzeć. Widzisz, mój głupi, głupi podopieczny... w swojej pracy przedstawiłem między innymi wyniki prywatnych i cudzych badań. Z tychże badań wynika, że jest pewna tendencja, dotycząca siły Madnessów na przestrzeni mileniów. Siła ta bowiem... rośnie. Niezależnie do tego, ilu beznadziejnych słabeuszy znajdziesz w zaułkach i rynsztokach, średni poziom mocy Madnessów nieprzerwanie wzrasta od czasów Ośmiu Królów. Wszystko wskazuje też na to, że tendencja ta wcale się nie zmieni, co postaram się wyjaśnić takiemu idiocie, jak ty we w miarę zrozumiały sposób. Weźmy tu na pierwszy plan dzisiejszy stan rzeczy. Ginie jakiś bezimienny człowieczek w Australii, w związku z czym po wizycie w Czyśćcu pojawia się w Morriden. Tenże człowieczek posiada trzy ogniwa. Większość pospólstwa patrzy na niego z rozdziawionymi gębami i spuszcza się nad nim, bo dzisiaj trzy ogniwa na starcie to prawdziwa rzadkość. — Za tokiem rozumowania Miyamoto trzeba było najpierw nadążyć... i przyzwyczaić się do jego stosunku do tematu, ale Rikimaru szybko zaczął dotrzymywać mu kroku. Rzeczywiście sprawiał on wrażenie, jakby doskonale znał się na rzeczy i tym razem szermierz naprawdę wierzył, że nie został przez niego okłamany, a wspomniana praca rzeczywiście została napisana.
— Tak jak u Naito... — wtrącił ponownie chłopak. Przypomniał sobie, jak duże było zainteresowanie Połykaczy Grzechów względem Kurokawy.
— Zgadza się. Dzisiaj Kurokawa jest fajny, bo ma trzy ogniwa i może je sobie dowolnie zapełniać. Skoczmy jednak w przyszłość o półtora wieku... i nagle prawie każdy Madness ma po trzy ogniwa. Wtedy ewenementy ekwiwalentne Naito będą mieć już po pięć ogniw i to nad nimi będzie się spuszczać tłum. Dodaj kolejne kilkaset lat, a każdy będzie miał siłę naszego byłego Naczelnika. Tak to właśnie działa. Madnessi będą się stawać coraz silniejsi, bo nie ma dla nich żadnych limitów. Są długowieczni, mają pojemne mózgi i mnogość środków. To właśnie daje "czas", choć może na początku nie wyraziłem się zbyt jasno — podsumował chirurg.
— A te inne czynniki?
— Cóż... nie będę tu zbyt oryginalny... ale talent. Zawsze istniały jednostki wybitne, czy tak zwani "geniusze", którzy wznosili się ponad szary tłum. Dawno temu byli to chociażby Królowie, a teraz niedawno Mędrzec Znikąd. Dzisiaj... pewnie pozostali Mędrcy i może ten facet, który pilnuje Muru. Jeśli masz naturalny talent, masz ogromną przewagę nad innymi. To, co inni osiągają ciężką pracą, ty osiągasz od niechcenia. Gdy jednak osoba utalentowana zacznie ciężko pracować, skutki będą piorunujące. Oczywiście czasami... talent budzi się wraz z odpowiednimi genami — mówiąc to, okularnik spojrzał bardzo wymownie na szermierza, który w pierwszej chwili lekko się speszył.
— Chcesz powiedzieć, że... — zaczął onieśmielony chłopak, ale widocznie jego wypowiedź nie była wcale nikomu potrzebna.
— Mimo wszystko jesteś jego synem, prawda? Mayers był, jaki był i on sam nic mnie nie obchodzi, ale to właśnie po swoim ojcu masz swój dar. Niewyobrażalny talent do miecza, który on próbował zabić, kombinując z energią wydzielaną przez twój Madman Stream... — wyjaśnił Tenjiro z pełną powagą i wyjątkowym brakiem prześmiewczości w głosie.
— "Talent", co? — powtórzył Rikimaru, patrząc na swoje dłonie, które przez tak długi czas przyzwyczajały się do ciężaru i dotyku rękojeści miecza. — Wiele osób mi o tym mówiło... ale osobiście nic takiego nie zauważyłem — wyznał z goryczą.
— Przez to oko. Tylko przez nie. Nie miałeś jeszcze okazji poczuć różnicy... ale poczujesz. I jestem tu właśnie dlatego. Żebyś nadrobił wszystko z nawiązką. Tu właśnie wchodzi następny czynnik... a są nim twoi nauczyciele. — Szermierz spojrzał na okularnika ze zdziwieniem, na co tamten właśnie liczył. — To jest właśnie najważniejszy powód, przez który ktoś taki, jak ja nigdy nie stanie się silniejszy, niż ty MOŻESZ się w przyszłości stać. Nasze pokolenie nie może się równać waszemu. My zawsze jesteśmy pierwsi. Przecieramy szlaki, po których wy później chodzicie. Sami się wszystkiego uczymy, sami odkrywamy nowe rzeczy, a to wszystko metodą prób i błędów. Tych ostatnich jest najwięcej. Mylimy się, wybieramy niewłaściwe drogi, marnując w ten sposób czas i wysiłki. Potem jednak przekazujemy swoją wiedzę wam - młodym, nowym, niedoświadczonym. Robimy, co możemy, żebyście uczyli się na naszych błędach i nie marnowali ani czasu, ani wysiłków. Każde kolejne pokolenie staje się silniejsze od poprzedniego. Każdy kolejny uczeń zyskuje coraz większy potencjał. Dlatego właśnie nowicjusz z trzema ogniwami, który pojawi się tu chociażby dzisiaj może w kilka lat stać się najsilniejszym Madnessem w Morriden, jeśli doświadczeniem podzieli się z nim... chociażby taki Bachir, nie wspominając o Mędrcach. Strach pomyśleć, jak niewyobrażalnie potężny byłby Mędrzec Znikąd, gdyby zjawił się dopiero dzisiaj i zaczął trenować jako dziecko... — zakończył swój wywód w zamyśleniu. Starał się przywołać jakikolwiek obraz oddający wspomnianego przez niego Madnessa, ale niestety nigdy nie miał okazji go zobaczyć. Teraz z kolei nie mógł tego zmienić.
— Czyli w takim razie... — zaczął wymownie Rikimaru. Chirurg pojął w lot - jak się po nim zresztą spodziewano.
— ...po tobie przyjdą silniejsi, a po nich jeszcze silniejsi. Oczywiście możesz zawsze opóźnić proces, dzieląc się przeżyciami z kompletnym beztalenciem. Ewentualnie możesz nigdy nie wziąć nikogo na ucznia, jak Mędrzec Znikąd — dokończył za chłopaka i od razu rozwinął.
— Dwie opcje, tak? — mruknął szermierz, obracając w ręce Kokoro. — Chyba... mam inny plan. Skorzystam z mojej młodości, nadrobię braki, a potem stanę się największym mistrzem miecza w historii. Umrę jako najpotężniejszy... więc na zawsze nim pozostanę. Logiczne, prawda? — zapytał, uśmiechając się szeroko, już na wyprostowanych nogach i z dłonią opartą o bok. Miyamoto nie mógł uczynić nic innego, niż... parsknąć śmiechem.
— Logiczne — przyznał, kiedy już zdążył się popłakać. — Sęk w tym, że... — Metal zajaśniał odbitym od lampy światłem. — ...wciąż cholernie dużo ci brakuje. — Przecięty na wysokości pasa młodzieniec zalał krwią podłogę, lądując w dwóch miejscach jednocześnie.
Koniec Rozdziału 199
Następnym razem: Pół twarzy Stana