wtorek, 30 sierpnia 2016

Rozdział 233: Pajęczyna

ROZDZIAŁ 233

     Uderzony w najmniej spodziewanym momencie Tora nawet nie poczuł utraty gruntu pod nogami. Gdy bowiem tylko pięść Naito zetknęła się z czubkiem jego podbródka, całe ciało lidera Loży zadrżało w szoku. Straciwszy na chwilę kontrolę nad swoimi członkami, mężczyzna nie miał szans przeciwdziałać impetowi. Mógł tylko obserwować ściany, sufit i podłogę, gdy uderzenie ściągało go w odsunięte wcześniej stoły. Wpadł na nie plecami - z taką siłą, że dwa z nich rozbił na kawałki, aż dokoła posypały się drzazgi. Zaraz potem osunął się po ścianie na podłogę, czując nadal słabnącą drętwotę swoich kończyn.
     — Cholera, w sam podbródek. I to tak umiejętnie, że dał radę mnie na chwilę sparaliżować. Gdyby w tej pięści było trochę energii duchowej, pewnie nie miałbym dolnej szczęki pomyślał Tora, drżącą ręką dotykając zaczerwienionego miejsca na brodzie. — Nie mam pojęcia, co zrobił. Na pewno przygotowywał się do tego, odkąd pierwszy raz go zaatakowałem, ale nie dostrzegłem niczego, żadnych poszlak. Wygląda na to, że przeprowadził całą akcję, od początku do końca, w chwili między śmiercią Yashiro, a moim odwróceniem się w jego stronę. To nie mogły być nawet pełne dwie sekundy. Podsumowując, ma w swoim arsenale atak, który jest w stanie przygotować bez żadnych zewnętrznych oznak i wykonać błyskawicznie z odległości co najmniej dziesięciu metrów. To nie będzie gładka przeprawa — wydedukował z nieprawdopodobną prędkością Tora, obserwując zamglonymi oczami nieruchomego Kurokawę.
     Naito nie ruszył się ani o krok z miejsca, w którym udało mu się uderzyć przeciwnika. Natychmiastowo, z flegmatycznym wręcz opanowaniem wykorzystał zyskane przez siebie cenne sekundy. Delikatnie, choć zdecydowanie chwycił się za przekrzywiony, złamany już dawno nos i wyprostował go z trzaskiem, pozwalając sobie zaledwie na lekki grymas bólu. Od razu skierował tam też swoją moc duchową, by usztywnić uszkodzone chrząstki i utrzymać je w miejscu. Na koniec zaś wciągnął powietrze w płuca, zwarł usta i z całych sił wydmuchnął dwutlenek węgla przez nozdrza. Wraz z nim udało mu się pozbyć również gęstniejącej, czerwonej cieczy, rozszerzającej się teraz w małej kałuży na podłodze.
     — Zadziałało — pomyślał chłopak. Panująca między wpatrującymi się w siebie Madnessami cisza była co najmniej dziwna, jeżeli nie komiczna. — Nowe buty również sprawują się tak, jak liczyłem, że będą. Sądząc po jego reakcji, nadal nie wie, co i jak go trafiło. Na szczęście. Muszę zdobyć znacznie większą przewagę, zanim wszystko wydedukuje. Już teraz próbuje to zrobić, ale był zbyt rozkojarzony, żeby cokolwiek widzieć.
      Chcesz jeszcze raz czekać na "odpowiednią okazję"? — zapytał go tysiąc, jeśli nie milion głosów zamkniętych w ustach jednego mężczyzny.
     — Nie sprawdzaj mnie, Shuun. Wiem, że to bez sensu. Drugi raz się na to nie nabierze. W chwili, kiedy go uderzyłem, samo pojęcie "odpowiedniej okazji" przestało istnieć. 
     A zatem co chcesz zrobić?
     Najpierw pogadamy. Skoro sam to zaproponował, to chętnie dowiem się od niego jeszcze paru rzeczy. Potem "Taktyka nr 1" — zakomenderował Kurokawa rezydującemu w nim Shuunowi. Tora zdążył już tymczasem odzyskać pełne czucie w stopach. Podparty jedną ręką o zawaloną drzazgami podłogę podniósł się na jedno kolano.
     — Skąd znasz tę "Enigmę"? Jak to się stało, że wszyscy siedzicie w kieszeni u tych ludzi? — zapytał nagle Naito, poczuwszy stopniowo narastającą przewagę.
     — Nie sądzisz, że to niezręczne pytać mnie o coś takiego tuż po tym, jak mnie uderzyłeś? — zapytał z cieniem uśmiechu Tora. Poza nadwerężeniem morale, cios Kurokawy nie wyrządził mu praktycznie żadnej krzywdy.
     — Nie — uciął Naito. — To był twój pomysł, więc nie narzekaj i odpowiadaj.
     — Zaczynam się czuć, jak na przesłuchaniu — mruknął z nieodgadnionym uśmiechem mężczyzna. — Znów się mylisz, Naito. Nie mogę powiedzieć, że "znam" te... istoty. To prawda, za powszechną zgodą jesteśmy od nich zależni, ale wcale nie pojmuję motywów ich działań. Wiem jedynie, że z jakiegoś powodu potrzebna im Alice... i nie chcą, by ktokolwiek wtrącał się w ich sprawy.
     — "Istoty" — powtórzył Kurokawa. — Co masz na myśli? To nie ludzie? Jeśli to Madnessi, to wciąż są dla mnie ludźmi.
     — Nie — pokręcił przecząco głową Tora. — Nie są ani jednym, ani drugim. Ale to już dwa pytania z rzędu. Pozwól, że poproszę cię o uczciwość, Naito. Powiedz mi, proszę, co czujesz względem Alice?
     — Co? — zdziwił się Naito. — Co to ma być za pytanie? — Zupełnie nie spodziewał się aż takiego odejścia od tematu. Przez moment rozważał nawet przemaglowanie myśli swojego rozmówcy, celem zrozumienia jego intencji, ale szybko porzucił ten pomysł.
     — Moje — odparł najzwyczajniej w świecie Tora. — Chcę cię lepiej poznać, to wszystko. Któryś z nas jeszcze dzisiaj opuści tę salę żywy, podczas gdy drugi może nie mieć tyle szczęścia. Zawsze staram się znać osobę, której odbieram życie... i chciałbym też znać swojego zabójcę. Potraktuj to jako moje... ubezpieczenie.
     — Niech i tak będzie — zgodził się niepewnym głosem Kurokawa, chociaż nadal widział w tym wszystkim coś więcej. — Moja odpowiedź brzmi: "nie wiem". Nie potrafię opisać tego słowami. Mogę ci tylko powiedzieć, że... spotykałem ją już wcześniej. Zanim odnalazłem ją w grobowcu wewnątrz Puszki Pandory. Nie wiem, czy to zrozumiesz. Sam mam z tym problemy — wyjaśnił Naito, a zaskakujący błysk w oczach rozmówcy kazał mu myśleć, że Tora jakimś cudem doskonale zrozumiał jego słowa.
     — Tak, jak sądziłem. To nie może być przypadek. Więź, która ich łączy, która wykracza poza ich naturalną osobowość. To musi być to... — pomyślał lider Loży. Czuł, że wszystko zaczynało układać się w logiczną, spójną całość. Z drugiej jednak strony bolało go, że nastąpiło to dopiero teraz, kiedy wszystkie jego plany zaczynały się sypać.
     — Naito... czy potrafiłbyś zabić dla dobra swoich bliskich? — spytał nieoczekiwanie Tora, ale Kurokawa odpowiedział natychmiast i bez zawahania.
     — Gdybym nie znalazł innego wyjścia, zrobiłbym to. Dlatego jestem gotów zabić nawet ciebie, jeśli nie dasz mi wyboru. Alice wraca ze mną do Miracle City.
     — Po tym, co właśnie powiedziałeś, nadal uważasz za niezrozumiałe to, co zrobiliśmy w stolicy? My również - Sebastian, Urijah, ja i Yashiro - my wszyscy zrobiliśmy to dla naszych bliskich. Dla Loży i wszystkich jej członków — stwierdził z pełnym przekonaniem Tora, lecz jego wzrok napotkał tylko chłodną, niewzruszoną twarz Kurokawy.
     — Zawsze jest wybór. Zamordowanie tysięcy ludzi, zniszczenie całego miasta, zamach na władcę, porwanie i próba kradzieży Puszki Pandory... Nawet nie próbuj usprawiedliwiać wszystkich zbrodni, jakie popełnili twoi ludzie. To tylko i wyłącznie wasza wina — odpowiedział Naito. Wciąż jednak, mimo uderzenia Tory kilka chwil wcześniej, mimo otwartej krytyki jego działań, mimo tego, że członkowie Loży walczyli na śmierć i życie gdzieś w Dworzyszczu, Kurokawa nie zauważał żadnego nowego wektora. Nic nie wskazywało na to, że mężczyzna planuje zaatakować go w najbliższym czasie i dla Naito było to rzeczą niezrozumiałą.
     — Czyli twoim zdaniem MY jesteśmy "ci źli"? — zapytał retorycznie Tora, po czym zaśmiał się gorzko, z politowaniem. — Naito, czy ty masz pojęcie, po czyjej stronie stoisz? Wiesz, kto tak naprawdę pociąga za sznurki, kto góruje nad wami, co dzieje się w tym kraju?
     — Wiem, że mam dosyć twoich zagadek — uciął chłopak. — Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, zrób to. Zaczyna mnie irytować, że każde twoje zdanie to jakiś porąbany test inteligencji dla mnie.
     — Ty naprawdę nic nie rozumiesz! — krzyknął z rezygnacją Tora, a wokół niego zgromadził się wiatr. Napływające powietrze uniosło mężczyznę z matczyną delikatnością i postawił go na równe nogi. — Ile królewskich grobowców już otworzono, co? Drugi Król, Czwarty Król, twój Pierwszy Król i ten jeden, którego duszę skradziono. Cztery grobowce, z czego ty sam byłeś w dwóch! Powiedz mi, Naito, CO się z nimi wszystkimi stało?
     — Zostały opróżnione, rozebrane na kawałki i przekazane do badań dla naukowców i historyków. Zmierzasz do czegoś? Do jakiejś teorii spiskowej? — zadrwił lekko Kurokawa, chociaż widział i słyszał bijącą od Tory powagę.
     — To nie jest "teoria". To fakt... — mruknął pod nosem jego rozmówca. — Jak myślisz, dlaczego dotąd nie upublicznili tego, czego się dowiedzieli? Tak wiele zapomnianej wiedzy skrywały w sobie królewskie twierdze, więc czemu nie chciano podzielić się nią z obywatelami? Czy ich specjaliści byli aż tak nieudolni?
      — Nie wiem. Wyobraź sobie, że nie znam tych ludzi. Wciąż jednak nie widzę w tym wszystkim innego źródła "zła", niż wy, więc może mnie oświeć, zamiast prowadzenia interaktywnego wykładu? — ponownie ugodził go Naito. Nauczył się już, że Tory nie dało się wyprowadzić z równowagi... co znaczyło, że Miyamoto mówił prawdę.
     — Nie widziałeś nic niepokojącego w miejscu, w którym znalazłeś Alice? — zapytał wtedy Tora, a Kurokawa drgnął nieznacznie, przypomniawszy sobie o tajemniczych rysunkach na ścianach.
     — Spokojnie. Nie daj się wyprowadzić z równowagi. Wysłuchaj tego, co ma do powiedzenia — poradził chłopakowi Shuun.
      — Teksty, symbole, obrazy - wszystkie formy przekazu wizualnego, jakie dało się zachować przez tysiąclecia w grobowcach - zostały umieszczone w kluczowych pomieszczeniach, lecz również w korytarzach, na ścianach, podłogach, nawet sufitach. To prawda, że bogactwa i dziedzictwo Królów ukryto wewnątrz twierdz. Że w każdej można znaleźć inne, niepowtarzalne artefakty, arcydzieła rzemieślnictwa Madnessów dawnej ery. Jest jednak coś, co pojawia się we wszystkich budowlach. Co pozostaje takie samo...
     — Teksty, symbole i obrazy? — domyślił się Naito, a Tora z zadowoleniem kiwnął głową. — W takim razie o czym one mówią? I skąd o tym wiesz, skoro rzekomo wszystkie odzyskane informacje ukryto przed obywatelami Morriden?
     — Królowie we wszystkich swoich grobowcach opisali historię Morriden. Historię ich panowania. Łańcuchy przyczynowo-skutkowe. Przede wszystkim jednak, wnętrza grobowców mieszczą w sobie ostrzeżenie.
     — Ostrzeżenie? Przed czym?
     — Przed końcem świata. Przed Apokalipsą...
     Między Madnessami zapanowała długa, niczym niezmącona cisza. Tętno Kurokawy drastycznie przyspieszyło. Chociaż obiecał sobie, że za nic w świecie nie odejdzie myślami od Tory i walki z nim, teraz przypominał sobie o tym, co widział wewnątrz Puszki Pandory. Przed jego oczami znów pojawiła się mozaika, która przedstawiała różowowłosą kobietę i podział "czegoś" na osiem równych części. Naito zadrżał, choć nie do końca rozumiał przyczynę.
     — Nic... z tego nie rozumiem — stwierdził Naito i przypomniał sobie, jak osobiście pozwolił Shuunowi zataić przed sobą wszystko, co dotyczyło grobowców i genezy ich powstania. Wtedy uznał, że nie powinien się rozpraszać niepotrzebnymi myślami, lecz teraz, rozmawiając z Torą, zaczął dochodzić do wniosku, że nie powinien działać tak jednotorowo.
     — Mylisz się! — z przekonaniem machnął ręką Tora. — Rozumiesz co najmniej to, co chciałem, żebyś zrozumiał. Pierwszy grobowiec odkryto wiele lat temu, Naito. Wtedy pierwszy raz rozebrano go na kawałki, ukryto i powiedziano, że to wszystko w celach badawczych. Sęk w tym, że to wszystko pic na wodę! We wszystkich grobowcach znajduje się ta sama wiadomość rozsiana w różnych miejscach. Tam nie ma czego badać. Królowie ostrzegli swoich ludzi przed końcem świata, a morrideńscy politycy wszystko przed nami ukryli!
     — Nawet jeśli to, co mówisz jest prawdą, nie umniejsza to waszej winy! Całkowicie zmieniłeś temat, ale nie zamydlisz mi tym oczu! — zdenerwował się Kurokawa, poczuwszy narastające rozkojarzenie i niepewność. — Przyszedłem tu po Alice i zabieram ją ze sobą. Mam dość gadania. Ty i twoja organizacja jesteście niebezpieczni, więc pójdziecie z nami z powrotem do Miracle City! Albo poddasz mi się dobrowolnie, albo cię do tego zmuszę! — krzyknął Naito, cofając się o krok i potrząsając głową, jakby w próbie wytrząśnięcia niepotrzebnych myśli przez uszy. Energia duchowa chłopaka popłynęła do jego stóp.
     — Po tym wszystkim? — odezwał się Tora z wyrzutem, bezsilnie opuszczając ręce. — Miałem nadzieję, że cię przekonam — oświadczył po chwili, a moc wstrząsnęła jego ubraniem, objawiając się w postaci wiatru. — Nie zabiłem cię kilka miesięcy temu, bo widziałem w twoich oczach cechę, którą bardzo szanuję u ludzi - idealizm. Liczyłem na to, że postawisz się w mojej sytuacji, że będziesz czuł to samo, co ja. Nie jesteś człowiekiem, o którym opowiadała mi Alice.
     Wiatr zawył tak głośno, że walczący na wszystkich piętrach Madnessi mogliby pomyśleć, że w sali jadalnej zagnieździła się jakaś bestia. Masy powietrza porwały srebrne włosy Tory, zmieniając je w łopoczący sztandar, dłuższy niż zapamiętał go Naito.
     — Być może w innym czasie, w innym miejscu, nawet w innym kraju zostalibyśmy najlepszymi przyjaciółmi, Naito. Przychodzisz tu jednak przekonany o swojej racji i nie akceptujesz cudzej. Jeśli musi tak być, to tym razem pozbędę się ciebie raz na zawsze! — postanowił w duchu Tora, marszcząc brwi. Nie ranił go wiatr w oczach, wiatr był jego przyjacielem. Tora jednak zawsze marszczył brwi, gdy mocno się na czymkolwiek koncentrował.
     Uderzył lewą pięścią trzy razy niemalże jednocześnie, po każdym ciosie cofając dłoń - jak sprężynę. Trzy kolejne pociski, odciśnięte w powietrzu knykcie poszybowały w stronę Kurokawy, niczym kule z karabinu, ale Tora wcale nie próbował nimi trafić. Gdy tylko uderzył ostatni raz, puścił się biegiem w prawo, zataczając szeroki łuk względem Naito. Mimo swojej kolosalnej prędkości obserwował jednak chłopaka dość dokładnie, by dostrzec kolejny błysk w jego oczach. Musiał bowiem sprawdzić, czy moc przeciwnika zadziała pomimo zamętu, jaki pojawił się w jego głowie. Tak też właśnie się stało.
     — Uniknie ich, czy użyje tej samej techniki, którą we mnie uderzył? Jeśli to była jego tajna broń, prawdopodobnie nie zechce pokazać mi jej jeszcze raz, póki nie będzie musiał. Jeśli jednak ją teraz zobaczę, będzie to oznaczało, że chowa w zanadrzu coś jeszcze wydedukował Tora, obiegając Naito w ułamkach sekundy z zamiarem natychmiastowego zajścia go od tyłu. Nie przypuszczał, że Kurokawa mógłby nadążyć za nim wzrokiem, będąc atakowany jednocześnie z dwóch stron, ale jeszcze w biegu zaskoczyło go to, co zobaczył.
     Wszystkie trzy pociski zbliżały się do celu z prędkością nie mniejszą, niż ostatnio, lecz Naito w ogóle na nie nie reagował. Pozwolił im po prostu lecieć, jakby jego oczy wcale nie zadziałały lub jakby w ogóle nie chciał unikać obrażeń. Pięć metrów, cztery, trzy - były coraz bliżej i bliżej, a brunet po prostu stał ze skupioną w stopach mocą duchową, obiegany bokiem przez przeciwnika. Gdy w końcu mięśnie Kurokawy się poruszyły, było już zbyt późno na unik. On jednak niespodziewanie uniósł swój prawy łokieć, jak gdyby nigdy nic...
     ...i nagle wbił go prosto w twarz biegnącego Tory, raptownie zatrzymując go w miejscu. W jednej chwili ciało chłopaka po prostu przesunęło się po skosie, plecami do przodu, niczym pionek na szachownicy. Zrobiło to jednak tak szybko, że Tora nie zdołał nawet utwardzić twarzy. To wyglądało niemal dokładnie tak, jak w trakcie ich poprzedniej walki... lecz tym razem to nie Naito był na straconej pozycji, mimo wszelkich starań Tory.
     — Nie wierzę. Patrzyłem na niego cały czas... ale nadal nie wiem, jak to się stało — zorientował się srebrnowłosy, widząc jak jego trzy powietrzne pięści przelatują przez pustą przestrzeń, choć przed chwilą zdawało się, że uderzą w Kurokawę. — Coś przeoczyłem. To musi być jakiś żałosny błąd, którego nie umiem odnaleźć — pomyślał Tora, czując promieniujący pod nosem ból. Ani myślał jednak ot tak się wycofywać. Nie teraz, kiedy sam zainicjował walkę.
     Odchylił kark do tyłu, na tyle by stracić kontakt z łokciem przeciwnika i natychmiast zawirował, okręcając się przez swoje prawe ramię. Obrotowym ruchem ominął rękę Kurokawy i w mgnieniu oka znalazł się naprzeciw niego, swój niesamowity piruet kończąc ostrym kopnięciem. Stopa mężczyzny skierowała się na bok chłopaka, lecz wtem pewne siebie oczy zajaśniały światłem krzyży. Na drodze kopnięcia stanęło przedramię Kurokawy, które dzięki utwardzeniu go mocą duchową zablokowało atak. Chłopak przesunął się tylko o parę cali... ale to nie było ważne.
     — Jeśli nie mogłem się przed nim obronić, gdy odwróciłem wzrok i nie mogłem zaobserwować jego ruchu, będąc blisko niego... spróbujmy z daleka! — pomyślał Tora, przepuszczając przez swoją stopę dużą ilość energii duchowej. Z opartej na przedramieniu Naito nogi wyemitował wystarczająco silną falę uderzeniową, by zmieść lekkiego nastolatka z powierzchni ziemi. Kurokawa w istocie stracił kontakt z podłogą prawie natychmiast... ale w ostatniej chwili, gdy już praktycznie "odklejał się" od Tory, coś zaiskrzyło w ich punkcie zetknięcia.
     Porwany w dal Kurokawa zaczął obracać się w powietrzu, jak ciśnięta piłeczka, usiłując odzyskać jakąkolwiek równowagę i zrównoważyć uderzenie mocą duchową... podczas gdy jego przeciwnik przygryzł wargę, stawiając na ziemi rozedrganą, odrętwiałą stopę.
     — Jestem w stanie wytłumaczyć sobie poprzedni raz. Wtedy uderzył mnie w sam czubek podbródka. Zdrętwienie było w takiej sytuacji możliwe. Ale teraz? To jakby... poraził mnie prądem! Czy to jest jego odpowiedź na różnicę w szybkości? Prąd elektryczny? — zaczął się zastanawiać Tora, podczas gdy niekończący się ciąg salt Naito jednak dobiegł końca, kiedy stopy bruneta nareszcie dotknęły podłogi u samego progu sali jadalnej. Teraz walczących dzieliło aż kilkadziesiąt metrów. Lider Loży nieprzerwanie spoglądał na swego przeciwnika, szukając jakichkolwiek odpowiedzi, zamiast coraz to nowych pytań.
     — To było bardzo głupie, Naito — odezwał się chóralny głos w głowie Kurokawy. — Taka zagrywka absolutnie nic ci nie dała, a mogła go naprowadzić na właściwy trop.
      Wydaje mi się, że wręcz przeciwnie. Do tej pory zastanawiał się nad moją szybkością. Teraz pokazałem mu, że mogę ograniczać również jego szybkość. Liczyłbym raczej na to, że pogubi się w tym wszystkim i nie wpadnie na nic, póki sam mu tego nie pokażę — obronił się Naito, widząc z daleka arytmiczne podrygiwanie nogi przeciwnika. — Zaczynam, Shuun — powiadomił nagle Króla, poprawiając dziesiątki krystalicznych kuleczek, które przyniósł ze sobą do Dworzyszcza. — Miej oko na odczyty energetyczne w okolicy. 
      Nie ma problemu — przytaknął Pierwszy, a jako że jego udział w walce ograniczał się tylko do bycia zwiadowcą, zaufał swojemu dziedzicowi. Mógł mieć tylko nadzieję, że to, co chłopak usłyszał od Tory, a czego nie powiedział mu on sam, nie wpłynie na jego skuteczność w walce.
     — Jeszcze jedno — odezwał się w myślach Naito. — Gdyby się okazało, że ktoś z naszych... nie wygrał, pod żadnym pozorem mi o tym nie mów, jasne? 
      Tak... jasne, nic nie powiem — zgodził się Shuun, z gorzką świadomością, że już w tym momencie pewien impulsywny heterochromik słabł coraz mocniej i mocniej, zauważalnie masakrowany przez Ichiro.
     — W takim razie... zaczynam! — oświadczył wreszcie Kurokawa, wysuwając jedną nogę do przodu i lekko pochylając plecy, jak przy pierwszym uderzeniu w twarz Tory. Teraz jednak chłopak zaczął rozprowadzać energię duchową po swoim ciele, byle tylko dotarła do kilku szczególnych miejsc. Dwie obręcze na nadgarstkach chłopaka, obwieszone ze wszystkich stron przyczepionymi do nich lampkami ze skrystalizowanej mocy duchowej zajaśniały ich światłem. Podobnie zajaśniał również obwieszony takimi samymi lampkami pasek do spodni Kurokawy, a wkrótce potem takie samo światło wydobyło się ze wszystkich kieszeni.
     — Lampki? Ma zamiar użyć przeciwko mnie lampek? Co on knuje? — zdziwił się niemożebnie Tora, licząc dotąd na kolejną próbę związania go walką wręcz przez Naito. Tymczasem dziesiątki kulistych światełek zaczęły powoli unosić się w powietrze, jak najzwyczajniejsze morrideńskie lampki, lewitując. Zaczepy z obręczy i z paska puściły. Reszta kulek uciekła przez otwarte kieszenie. Na przestrzeni wielu metrów rozciągnął się otumaniający blask okrągłych kryształów. Naito i Tora na moment złapali wzrokowy kontakt... a potem ten pierwszy dał susa do tyłu, by wszystkie uwolnione "świetliki" mieć przed sobą.
     Kurokawa wystawił do przodu otwarte dłonie, wlewając w nie jeszcze trochę mocy duchowej, po czym bez ostrzeżenia, lecz również bez zaskoczenia grzmotnął podwójną falą uderzeniową w rój światełek. Kryształy zderzały się ze sobą, niczym kule bilardowe, pędząc wystrzelone w stronę centrum sali jadalnej, ale Tora już z daleka widział, że pociski poruszały się zbyt wolno, by móc w jakikolwiek sposób go zranić. Tym bardziej więc zaskakiwało go zachowanie jego oponenta. Nieodgadniona strategia Naito w tym właśnie momencie zaczęła go poważnie niepokoić. Szczęśliwie jednak, mimo mgławicy kul, w której się znajdował, wciąż mógł bez przeszkód studiować każdy ruch nastolatka. Nie miał w planach dawać się zaskoczyć. Nie tym razem.
     — Thor Drive. Raitoori! — Kurokawa wystrzelił z miejsca z zaskakującą prędkością, gdy tylko spod jego stóp wydobyła się gruba i potężna wiązka ładunków elektrycznych, popychająca chłopaka do przodu. Iskry zawarczały pod butami Naito, gdy elektryczny dopalacz poniósł go w stronę Tory, nie wymagając od niego niemalże żadnej zmiany pozycji ciała. Nastolatek najzwyczajniej w świecie ślizgał się po podłodze z astronomiczną prędkością, jak na jakichś odrzutowych łyżwach. W mgnieniu oka brunet wyzerował dystans dzielący go od przeciwnika... i niespodziewanie go minął. Przygotowany na przyjęcie go Tora całkiem ogłupiał. Natychmiast, gdy tylko Kurokawa go minął, obrócił się za nim.
     Kolejny błysk. Kolejny raz elektryczny strumień wypłynął spod butów nastolatka, lecz tym razem z innej strony - skośnie z przodu. Naito momentalnie śliznął się parę metrów pomiędzy rozstawione przez siebie lampki, jakby figlarnie uciekając przed wzrokiem przeciwnika. Gdy bowiem tylko Tora pochwycił go spojrzeniem, kolejna wiązka ładunków wyfrunęła z boku prawej stopy chłopaka, przesuwając go o jakieś kilkanaście metrów.
     — To naprawdę jest elektryczność! Udało mu się samodzielnie syntezować elektryczność, a teraz używa jej strumieni jako napędu dla siebie. W porywach może być nawet szybszy ode mnie! Na dodatek w ogóle nie musi przy tym przebierać nogami. Niewykluczone, że poza wykorzystywaną energią duchową, to go w ogóle nie męczy — przeanalizował wszystko srebrnowłosy, niecierpliwie czekając, aż przelatujący w tę i w drugą chłopak w końcu zdecyduje się go zaatakować. Silnie świecące lampki zaczynały wywoływać ból w jego oczach, ale nie mógł sobie pozwolić na zamknięcie ich. Przekonał się już nieraz, że niepilnowany Kurokawa jest niezwykle niebezpiecznym Kurokawą. Nie chciał powtarzać swoich błędów.
     — To działa. Obawiałem się, że nie zaświecą wystarczająco mocno, ale chyba jeszcze nie zauważył — ucieszył się Naito, przeszywając przestrzeń na strumieniach iskier. Aktywował swój Thor Drive raz po raz, pod różnymi kątami przedzierając się przez roje lampek, lecz za każdym razem o włos omijając swojego przeciwnika. — Te buty są doskonałe. Nie przypuszczałem, że podeszwy mogą być aż tak gładkie i śliskie. Dzięki nim mogę aktywować Thor Drive pod każdym kątem, nie tracąc tak bardzo na prędkości. Jak na razie wszystko działa dokładnie tak, jak powinno — pomyślał dumny ze swego przygotowania Kurokawa.
     Elektryczne strumienie wydobywały się z różnych stron cudownych butów Naito, przenosząc go po wielkiej, podłogowej szachownicy raz za razem i zmuszając przeciwnika do desperackiego ścigania go wzrokiem. Rozbłyski wywoływane każdą aktywacją Thor Drive były doskonale maskowane przez gromadę kryształowych "świetlików".
     — Dlaczego nie atakuje? — zastanawiał się Tora, bez ustanku obracając się na wszystkie strony. Potrafił nadążyć za prędkością Kurokawy. Trudność sprawiał mu jednak zawsze ten jeden moment, w którym chłopak ruszał. Wtedy bowiem poruszał się on najszybciej, a "dopalacz" ciągnął go w dowolnym kierunku bez konieczności ustawiania ciała w odpowiedni sposób. Lider Loży nigdy dotąd nie walczył z przeciwnikiem, który w żaden sposób nie "sygnalizował" swojego ruchu przed jego wykonaniem. Był to jego pierwszy taki pojedynek.
     — Przecież doskonale wie, że nie da rady zajść mnie od tyłu. Musi coś planować. Coś, czego nie byłem w stanie dostrzec. Te lampki na pewno czemuś służą — analizował gorączkowo, nadal gotów na atak w każdej chwili. — Co się stanie, jeśli spróbuję wydostać się poza zasięg świateł? — zapytał sam siebie, po czym natychmiast skumulował energię duchową w stopach i ugiął nogi w kolanach. Natychmiast dobiegł go iskrzący odgłos, na który po cichu liczył. Dochodzący zza jego pleców sygnał, zwiastujący nadchodzący atak potwierdził dwie rzeczy. Po pierwsze: Kurokawa faktycznie chciał utrzymać go w polu lewitujących świateł. Po drugie: Tora był w stanie nadążyć za chłopakiem nawet przy ataku zza pleców.
     Srebrnowłosy obrócił się gwałtownie, aż zawibrowało powietrze, cofając łokieć za linię pleców i momentalnie uderzając pięścią prosto w brzuch pędzącego na niego Naito. Siła ciosu zatrzymała chłopaka w miejscu, zginając jego ciało na pół. Pochylona ku podłodze twarz Kurokawy nie znajdowała się w zasięgu wzroku przeciwnika. Właśnie dlatego Tora nie spostrzegł delikatnego uśmiechu, który wykrzywiał usta nastolatka.
     — Coś jest nie w porządku spostrzegł mężczyzna. — Ruszył na mnie z opuszczonymi rękami. Wcale nie chciał atakować. Jego brzuch jest twardy, jak kamień. Rzucił się w moją stronę tylko po to, żebym go uderzył. Dlaczego? — zastanawiał się zatrwożony lider. Bez namysłu otworzył wbitą w brzuch przeciwnika pięść. Energia duchowa popłynęła przez dłoń mężczyzny, transformując się na jego modłę. Kurokawa wystrzelił w powietrze, popychany do góry przez wijący się, niczym żmija bicz z wiatru. Wirująca, skoncentrowana masa powietrza wyniosła go wysoko, pod samo sklepienie jadalni, wwiercając się pomiędzy jego mięśnie brzucha.
     Krew popłynęła spomiędzy zębów chłopaka. Napierający na tułów bicz powietrzny zaczął powoli zdzierać mu skórę, lecz z drugiej strony zauważalnie słabł. Bezpośrednio przy dłoni Tory był on tak potężny, że bez trudu rozbiłby sufit plecami Naito, lecz teraz, kilkanaście metrów dalej, Kurokawa mógł bez przeszkód obrócić się, by uderzyć w sklepienie obydwiema stopami. Strumień powietrza przycisnął go do sufitu, uginając jego nogi w kolanach, przez co musiał podeprzeć się również obiema rękami. Teraz jednak w ogóle nie potrzebował już swoich kończyn. Z góry widział doskonale całą jadalnie Loży. I pułapkę, którą rozstawił perfekcyjnie.
     Stojący w roju lamp Tora znajdował się w całym centrum ogromnej, gęstej pajęczyny... z ładunków elektrycznych. Każdy dotychczasowy przeskok Kurokawy przy użyciu Thor Drive pozostawił na podłodze jadalni  iskrzącą się smugę, a wszystkie te drżące na podłodze smugi łączyły się we wspomnianą pajęczynę. Utkana z prądu pułapka świeciła zbyt jasno, by nie dało się jej zauważyć z góry, a nawet z boku... lecz w tym właśnie celu Naito posłał w eter dziesiątki lampek.
     — Raijin no Keeji — przeszło przez myśl Kurokawy, gdy skupił wzrok na ciągnących się po podłodze strumieniach elektryczności. Przekształcona dzięki syntezie energia duchowa podniosła się nagle, spełniając wolę swojego twórcy. Iskrzące pod różnymi kątami linie odseparowały się od podłogi, otaczając zarówno Torę, jak i unoszące się kryształy, zamykając lidera Loży Kłamców wewnątrz śmiertelnie niebezpiecznej klatki. Zaskoczony przeciwnik zamknął dłoń, a upleciony z wiatru bicz zniknął. Srebrnowłosy rozejrzał się dziko dookoła, pojmując w końcu swoje położenie, lecz nadal nie rozumiejąc w pełni strategii Naito.
     — Thor Drive! — Strumienie elektryczne uderzyły w sufit spod podeszew Kurokawy, momentalnie ciskając nim pomiędzy ciasnymi liniami, z których upleciona była pajęczyna. Wylądowawszy na podkurczonych nogach naprzeciwko Tory, Naito szykował już swój popisowy ruch. Cofnięty do tyłu łokieć mógł w jego przypadku oznaczać tylko jedno. Wirująca energia duchowa zaczęła szybko okalać przedramię chłopaka, strasząc jego przeciwnika techniką, z którą ten miał już okazję się mierzyć.
     — Cholera — rzucił tylko Tora, dostrzegając, jak mało miejsca pozostawił mu Kurokawa. — Wykorzystać elektryczność w taki sposób? Nie doceniłem go. Nie przypuszczałem, że będzie zostawiać cały ten prąd za sobą ani że w ogóle ma taką możliwość. Chyba lepiej będzie, jeśli będę je omijać. To nie zmienia tak dużo — stwierdził w duchu mężczyzna, odwracając się do swojego przeciwnika. Zbierana przez niego moc duchowa zaczęła już złowieszczo rozbijać na kawałki podłogę, na której stał. — Jest znacznie silniejszy. Wątpię, żebym nie był w stanie się przed tym obronić, ale najlepiej byłoby wcale nie dać się trafić. Przy tak ograniczonej przestrzeni on również nie może ruszać się tak swobodnie.
     Rengoku... — Otoczona mocą duchową stopa bruneta niespodziewanie wbiła się między płytki podłogowe, po czym brutalnie wystrzeliła do góry, wyrywając kilka z nich razem z kawałkami betonu. Odłamki zostały ciśnięte w stronę Tory, nieco ograniczając jego pole widzenia, co Kurokawa wykorzystał, by móc niezauważenie się przemieścić. Strumień elektryczny wydobył się z boku stopy chłopaka, z piskiem podeszwy i ogromną prędkością przesuwając go tak, by stanął przodem do lewego boku jego przeciwnika.
     — Myślisz, że tego nie widzę? — pomyślał Tora, jednym machnięciem dłoni wywołując gwałtowny podmuch wiatru, który odbił ciśnięte w niego kawałki podłogi. Kątem oka lider widział już, jak Naito podkurcza nogę, szykując się do skoku w jego stronę. Energia duchowa mężczyzny natychmiast zebrała się w jego kostce, szybko otaczając całą nogę. Tora obrócił się w miejscu z właściwą sobie prędkością, wyrzucając wysokie kopnięcie na wysokość głowy Kurokawy, by zdmuchnąć mu ją z karku, gdy tylko znajdzie się w zasięgu ataku. Brunet jednak... w ogóle nie ruszył się z miejsca.
     — Podpucha? Zamarkował skok? Przecież ta technika służy do walki wręcz! Nie mów mi, że... — Potok myśli Tory zatrzymał się, gdy nareszcie zrozumiał, jak bardzo się pomylił. — Naprawdę... wszystko, o czym myślałeś przez ostatnie sto dni... dotyczyło pokonania mnie?
     ...Raihou! — dokończył nagle Kurokawa. Cała zgromadzona wokół jego prawego przedramienia energia w bezczasie przeistoczyła się we własnoręcznie zsyntezowaną energię elektryczną. Pięść Naito wystrzeliła w stronę Tory, choć zdawał się on być zupełnie poza jej zasięgiem. Przepotężna fala elektryczności wypłynęła z ręki bruneta, przywodząc na myśl niestabilny, rozgałęziający się chaotycznie promień lasera. Bez ostrzeżenia i niespodziewanie uderzyła prosto w odsłonięty bok mężczyzny, niczym elektryczny taran, bezlitośnie zmiatając go z miejsca, w którym do tej pory stał.
     Był to jednak tylko początek niespodzianek. Ciśnięty w stronę "prętów" klatki Tora po drodze zahaczył i pociągnął ze sobą kilka kryształowych lampek. To one jako pierwsze, a nie jego plecy, głowa, czy barki zetknęły się ze strumieniami elektryczności. Wszystko po to, by na ułamek sekundy zajaśnieć oślepiającym, przeraźliwym blaskiem, a zaraz po tym... eksplodować. Wybuch kilku kryształów utworzył falę uderzeniową, a ta z kolei popchnęła do krawędzi klatki następne kule. Powstała w ten sposób reakcja łańcuchowa - symfonia eksplozji, rozrywająca na atomy podłogę i podłożone pod nią fundamenty. Jedne kratery splatały się z kolejnymi kraterami, pęknięcia wiły się, jak glizdy po całej jadalni, całe pomieszczenie, jeśli nie całe Dworzyszcze zatrzęsło się w posadach pod wpływem jednego ataku Kurokawy.
     — Już nieważne, o ile silniejszy, szybszy, wytrzymalszy, czy bardziej utalentowany jesteś. Wygram tę walkę, Tora! — przysiągł w duchu wpatrzony w wybuchy Naito.

Koniec Rozdziału 233
Następnym razem: Człowiek, którego kochał wiatr

środa, 24 sierpnia 2016

Rozdział 232: Thor Drive

ROZDZIAŁ 232

     — Skup się. Zrób wszystko, by nie dać się rozproszyć — rozbrzmiewał w głowie bruneta chóralny głos Shuuna. — Nie mógłbyś być bardziej gotów, by stawić mu czoła. — Kurokawa podążał niespiesznym krokiem za prowadzącym go po schodach na dół Torą. Napięcie narastało z każdym pokonanym przez nich stopniem. — Jesteś teraz całkiem innym człowiekiem, niż trzy miesiące temu. Być może sto dni to zbyt mało, by drastycznie urosnąć w siłę, ale nie o to nam chodziło. Cały ten poświęcony czas, cały ten trening miał na celu pokonanie Tory, nikogo innego. Wiem, że możesz to zrobić, Naito. — Zarówno Kurokawa, jak i jego gospodarz milczeli, skrywając swoje myśli przed sobą nawzajem.
     — Alice na ciebie liczy. JA na ciebie liczę. Gwardia, a z nią całe Morriden liczą na ciebie. Nie wszyscy wierzą w to, że masz jakiekolwiek szanse z liderem Loży, ale my wiemy lepiej, prawda? Mamy zbyt wiele do stracenia, żeby tu przegrać — nastawiał swojego dziedzica Shuun, podczas gdy Tora zatrzymał się przed jednymi z trojga podwójnych drzwi na środkowym piętrze Dworzyszcza. Świst gnanego korytarzem powietrza dostał się do uszu Kurokawy. Wkrótce po tym wiatr porwał do tańca jego włosy, pojawiwszy się znikąd. To jego siła otworzyła przed dwoma Madnessami drzwi wielkiej jadalni członków Loży - sam Tora nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr. Spojrzał tylko wymownie za siebie, zapraszając Naito wzrokiem.
     Wspólnie wkroczyli do środka, gdzie nadal widniało kilkanaście niezastawionych stołów. Srebrnowłosy lider przyspieszył kroku, docierając na sam środek wielkiej sali, gdzie zaraz zadziała się magia. Wiatr zaryczał wokół mężczyzny, choć zamknięte były wszystkie okna. Srebrne kosmyki uniosły się w górę, a strumienie powietrza delikatnie i płynnie zaczęły usuwać z drogi wszystkie stoły. Drewniane meble bez niczyjej ingerencji znalazły się zaraz pod ścianami. Niektóre z nich zostały uniesione przez wiatr i położone jedne na drugich, by ograniczyć zajmowane przez nich miejsce. Nim Kurokawa stanął twarzą w twarz z Torą, a sam lider obrócił się w jego kierunku, jadalnia czekała już na ich walkę w pełnej gotowości.
     — Nie zrobiło to na tobie wrażenia? Dobrze, w takim razie jesteś gotowy. Przynajmniej mentalnie — pomyślał Tora, bacznie przyglądając się kamiennej twarzy nastolatka. — Nie sądzę, żebyś był pewien wygranej. Jesteś po prostu pewien, że zrobiłeś wszystko, co się dało. Niczego nie żałujesz. Miłe uczucie, prawda?
      — Prawda — odpowiedział mu nagle Naito, a na twarzy srebrnowłosego pojawiło się zdziwienie. Wtedy jednak spostrzegł, że krzyże w oczach Kurokawy błysnęły, gdy zaczął mówić. — Nie bój się, w ferworze walki mogę nie dać rady zobaczyć twoich myśli. Teraz daję radę — uspokoił Torę młodzieniec, na co lider Loży zaśmiał się pod nosem.
     — Jesteś strasznie pewny siebie, Naito. Może cię to zaskoczy, ale cieszy mnie to. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, zachowywałeś się impulsywnie i arogancko. Wiele zaryzykowałem, dając ci szansę na rewanż. Gdybyś przyszedł do mnie z takim samym nastawieniem, byłbym... smutny — powiedział do chłopaka. — Twoje oczy naprawdę robią wrażenie. Zdradzisz mi, co jeszcze w nich widzisz?
     — Nie...
     — Oh.
     — ...sam mi to powiesz — zapowiedział Kurokawa, nie umiejąc poskromić cienia uśmiechu na swojej twarzy.
     — Prawda — zgodził się Tora. — Widzisz... pomyślałem sobie, że obaj z pewnością chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć od siebie nawzajem. Nie obrazisz się, jeśli złożę ci propozycję?
     — Propozycję? — powtórzył Naito, podświadomie szukając podtekstów we wszystkim, co mówił do niego srebrnowłosy.
     — Alice powiedziała mi o tobie wiele interesujących rzeczy — zaczął lać wodę Tora. — Między innymi to, że od jakiegoś czasu starasz się podążać ścieżką wytyczoną przez Mędrca Znikąd i jego naśladowców. Co powiesz na kilka chwil szczerości?
     — Jeśli przestaniesz w końcu lać wodę, to może się zgodzę — burknął Kurokawa, mimowolnie tracąc cierpliwość wobec lidera Loży. Niepokoiło go jego bądź co bądź beztroskie zachowanie i spokój, który od niego bił.
     — Dobrze — odparł z tajemniczym uśmieszkiem Tora. — Jeśli masz ochotę zapytać mnie o cokolwiek, pytaj. Odpowiem ci szczerze i najlepiej, jak potrafię... pod warunkiem, że zrewanżujesz mi się tym samym.
     — Chcesz gadać i walczyć jednocześnie?
     — Nie. W ogóle nie chcę walczyć. Wolałbym po prostu gadać, ale to ty zadecydujesz o tym, czy będzie to możliwe.
     — To znaczy?
     — Zostaw w spokoju mnie i moją rodzinę. Wtedy nie będziemy musieli walczyć. Gdybym chciał wojny z Miracle City, sam bym po nią przyszedł, nie uważasz?
     — Czy jeśli zostawię was w spokoju, będę mógł odejść razem z Alice?
     — Niestety nie.
     — W takim razie nie skończy się na samym gadaniu.
     — Przykro mi... — stwierdził Tora...
     ...i w mgnieniu oka cisnął pięścią w stronę Kurokawy, przebijając się przez powietrze, niczym trenujący adept karate. Madnessów dzieliło w tym momencie mniej, niż dziesięć metrów. Złote krzyże błysnęły w Przeklętych Oczach Naito, a on sam gwałtownie, ale z niezmienionym wyrazem twarzy odchylił głowę na prawo, dotykając nią barku. Strumień powietrza przebiegł obok jego lewego policzka, rozwiewając włosy. Kurokawie nic się nie stało.
     — To miało być pytanie? — mruknął chłopak, nie prostując nawet karku. Srebrnowłosy odpowiedział mu uśmiechem, opuszczając rękę, którą zadał cios.
     — Tak. Mianowicie: "Czy potrafisz uniknąć mojego ataku?" — rzucił nonszalancko Tora. Na zewnątrz biły gromy, w budynku na piętrach pękały ściany i podłogi. Walki wrzały. W jadalni Loży wszystko to sprawiało jednak wrażenie wygłuszonego.
     — Jak widać potrafię  — odpowiedział beznamiętnie Naito, nie spuszczając wzroku z przeciwnika, jakby zapomniał o istnieniu swoich powiek. — Moja kolej. Gdzie jest Alice? — zapytał zaraz, nawet nie szykując się do zaatakowania Tory.
     — Jest znacznie spokojniejszy, kiedy nie ma jej w pobliżu. Kiedy nie jest zagrożona. Być może jest w tym nieco jego własnego wysiłku, ale chodzi tu głównie o nią. Dziewczyna działa na niego, jak zaklęcie. Wypacza jego zachowanie, czyniąc je niezgodnym z jego charakterem. Tak, jak podejrzewałem... — pomyślał w ciszy srebrnowłosy.
     — Trzecie piętro, prawe skrzydło budynku. Korytarzem w lewo po przekroczeniu schodów, potem znów w lewo, trzecie drzwi za łazienkami — wytłumaczył po chwili zadumy.
     — Mówisz prawdę — stwierdził Naito. Chwilę wcześniej krzyże w jego oczach błysnęły.
     — Oczywiście. W końcu to była moja propozycja.
     — W takim razie twoja kolej.
     — Co sądzisz o Loży Kłamców? Szczerze, jako osoba trzecia?
     — Żartujesz, prawda? — burknął Kurokawa. — Jesteście zbieraniną kultystów zorientowaną na twojej osobie. Wszyscy ci ludzie ślepo wierzą w to, że możesz wszystko zrobić za nich, że stworzysz dla nich nowy świat ot tak, pstrykając palcem. W rzeczywistości jednak uprowadziliście bliską mi osobę, prawdopodobnie staliście za zamachem na króla Raela, a jeden z was bez litości zamordował dziesiątki tysięcy ludzi w kilka minut! Co ja mogę o was sądzić, Tora?! Za rok, za parę lat nikogo nie będzie obchodzić was cel. Będą tylko piętnować metody. Bo ciężko ich, kurwa, nie piętnować, rozumiesz?
     — Naprawdę tak sądzisz? — zdziwił się lider Loży ze swego rodzaju zawodem w głosie. — Przykro mi. Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Po wszystkim, co powiedziała mi o tobie Alice uznałem, że mógłbyś zrozumieć nasz punkt widzenia. Mój punkt widzenia. Myślałem, że jakoś się dogadamy, Naito.
     — Może jeszcze niedawno sam chciałbym zakończyć to bez rozlewu krwi, ale to wyłącznie wasza wina, że okazało się to niemożliwe. Trzeba było nie bawić się w terrorystów. Trzeba było nie atakować królów, nie uprowadzać bezbronnych kobiet. Nie dogadamy się, Tora. Sam o tym zadecydowałeś... — ugodził bezlitośnie Kurokawa, w sposób, którego sam się po sobie nie spodziewał. Srebrnowłosy spojrzał na niego z wyrzutem, jakby go wrobiono, jakby to wszystko, co usłyszał było wierutnym kłamstwem.
     — Przestań zgrywać niewiniątko, do cholery! Nie oszukasz tych oczu, nie rozumiesz? — zdenerwował się Naito, oburzony tupetem rozmówcy.
     — Uspokój się, Naito. Nie daj mu się sprowokować. Ostatnio prawie przez to zginąłeś. Cokolwiek powie, zachowaj spokój. Dla dobra swojego i Alice — upomniał go natychmiast chóralny głos Pierwszego Króla.
     — Naito, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz — powiedział tylko Tora... i zmęczony rozmową przeszedł bez ostrzeżenia do natarcia. Kurokawa zbystrzał, krzyże w oczach błysnęły przez dłuższą chwilę, po której natychmiast, niemal jednocześnie nadeszły trzy uderzenia. Prawa pięść srebrnowłosego popchnęła powietrze z niewiarygodną prędkością i choć jego przeciwnik znajdował się w znacznej odległości, wszystkie ciosy zdawały się docierać do celu. Przypominały niewidzialne, nie mające końca włócznie, mające przeszyć ciało młodzieńca.
     Żaden z ataków nawet nie drasnął Kurokawy. Nie zamykając oczu ani na moment, Naito najpierw pochylił głowę, potem obrócił się bokiem do Tory, a na koniec podskoczył, zaginając nogi pod same pośladki. Jedynie lekkie muśnięcie powietrza dotknęło go przy każdym z tych ruchów. Co więcej, Naito nie był nawet odrobinę zaskoczony techniką przeciwnika.
     — Unika wszystkich. Już za pierwszym razem nie sądziłem, by był to przypadek, ale teraz? Trzech naraz? Nie jest tak szybki, jak ja, miał zbyt mało czasu, by mnie doścignąć. Opanował może niecałą połowę swojego drugiego ogniwa. Nie, on po prostu przewiduje moje ataki. Przeklęte Oczy są naprawdę interesujące. Będę musiał uważać. Nie wiem, do jakiego stopnia opanował tę moc, ale jest zbyt pewny siebie, by go lekceważyć — przeanalizował zachowanie Kurokawy Tora.
     — Czyj to był pomysł, żeby zbombardować Miracle City? — zapytał agresywnie chłopak.
     — Wcale nie chcieliśmy tego robić, Naito — odpowiedział spokojnie srebrnowłosy.
     — Ten blondyn, którego wysłaliście po Puszkę Pandory był chyba innego zdania. Rozwalił miasto w cholerę, wiesz? A może umknęło to twojej uwadze, bo byłeś zbyt zajęty udowadnianiem ludziom, że jesteś mesjaszem? — ponownie ukąsił Kurokawa.
     — Nie wywrzesz na mnie presji, Naito. Lepsi od ciebie próbowali i nawet im się nie udało. Powiedziałem prawdę. Nie chcieliśmy atakować miasta. Musieliśmy to zrobić. Musieliśmy zwrócić na siebie uwagę całego Morriden. Naprawdę sądzisz, że po tych wszystkich latach, kiedy absolutnie nikt o nas nie wiedział zrobilibyśmy coś tak głupiego z własnej woli?
      — A kto wam kazał?! — ryknął w nerwach chłopak. — Chcesz mi powiedzieć, że nie miałeś wyboru? Kto ma ci w to uwierzyć? Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu niewinnych ludzi zginęło z waszych rąk!
     — Nie mieliśmy innego wyjścia! — po raz pierwszy krzyknął Tora, a wokół niego zerwał się wiatr, który poderwał jego włosy ku górze. — Nie myśl, że nie obchodzi mi ich śmierć, ale uwierz mi - znacznie bardziej przejmuję się tym, że tego dnia straciłem bliskiego przyjaciela. Sebastian zgłosił się na ochotnika dlatego, że ktoś z nas musiał to zrobić. To był rozkaz z góry, jeden z tych, których wykonania nie można odmówić. Zdobycie Puszki to również jeden z takich rozkazów. Podobnie porwanie Alice.
     — Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! KTO? Kto wydał taki rozkaz? Kto tak naprawdę wami kieruje? Czemu zależało mu na zniszczeniu Miracle City i czemu zgodziliście się to zrobić? Chciałeś pytań i odpowiedzi, to odpowiadaj. Wprost, bez poetyckiego pierdolenia, na które nie mam już sił!
     — Enigma — westchnął ciężko Tora. — Organizacja, o której istnieniu nie ma pojęcia nikt, poza nami. Organizacja, której członkowie nie są ani ludźmi, ani Madnessami. To dzięki ich wsparciu finansowemu byłem w stanie doprowadzić Lożę do stanu, w jakim istniała do dziś. Nie ingerują w nasze działania, ale w zamian za to musimy być im posłuszni.
     — Czyli chodzi o pieniądze? Tak po prostu?
     — Nie. Nie potrzebowałbym ich portfela i nie przyjąłbym ich pomocy nigdy w życiu... gdyby nie to, że nie miałem czasu tworzyć wszystkiego od podstaw, własnymi siłami.
     — Co to ma niby znaczyć? Co ma do tego czas? Madnessi są długowieczni, o ile nie przestają się rozwijać.
     — Ja umieram, Naito — odparł z przykrym, bladym uśmiechem Tora. — Jestem chory. Śmiertelnie chory. Kilka lat po tym, jak postanowiłem założyć Lożę okazało się, że moje organy powoli, po kolei słabną. Nie potrafię przetrwać bez codziennego zażywania leków, które swego czasu wynalazł dla mnie Tenjiro. Nikt dotąd nie zdołał mi pomóc, nie rozpoznał tej choroby. Nie zadziałała żadna terapia. Pogodziłem się z tym, że pewnego dnia przestanie działać moje serce, a może nawet mózg. Potrzebowałem pomocy Enigmy, ich wpływów i funduszy, by tego dnia umrzeć w naszej wymarzonej, nieśmiertelnej Utopii. W zamian za to Loża zgodziła się być rękami i nogami Enigmy. Dzięki temu nikt się o niczym nie dowiedział.
     — Chcesz, żebym ci współczuł? — rzucił podejrzliwie Kurokawa.
     — To twój wybór. Zapytałeś, więc odpowiadam. Nie mam już nic do stracenia, Naito. Enigma rzuciła nas wam wszystkim na pożarcie. Miracle City zostało zniszczone, żeby was zająć. Król został zaatakowany, by sparaliżować kraj, a my oficjalnie wyszliśmy z cienia, żeby stać się kozłami ofiarnymi.
     — Trzeba było się na to nie godzić! Trzeba było działać legalnie, zgodnie z prawem, oficjalnie. Morriden to nie kraj niewolników. Gdyby poparło cię dostatecznie dużo ludzi, mógłbyś nabyć ziemię i otrzymać na nich autonomię. Miałbyś ten swój własny, prawy kraj.
     — Och, Naito... jesteś jednocześnie tak inteligentny i tak naiwny — zaśmiał się Tora. — Ten kraj nie jest i nigdy nie był taki, jak mówisz. Szanuję ciebie i twoje poglądy, ale nic nie rozumiesz — powiedział do chłopaka z politowaniem... i zachwiał się. Huknęło na każdym piętrze. Huk za hukiem, od strychu, przez kolejne kondygnacje, aż do piwnicy. Dworzyszcze zatrzęsło się w posadach, a rozmawiający Madnessi razem z nim.
     — Mój dom płonie pomyślał z goryczą.
     — Chyba nie mamy czasu, by dłużej rozmawiać w bezruchu. Jeśli zdążę cię odpowiednio szybko pokonać, będę jeszcze mógł pomóc mojej rodzinie. Przykro mi... — oświadczył nagle Tora, przerywając rozmowę. Pokonał dzielące go od Naito metry w bezczasie, jakby nie istniały dla niego żadne bariery. Z perspektywy Kurokawy jego oponent nagle pojawił się tuż przed nim, odbijając się od podłogi jedną nogą. Krzyże w Przeklętych Oczach błysnęły.
     Zobaczył go. Zobaczył atak Tory, zanim ten w ogóle nadszedł. Gdy tylko srebrnowłosy ruszył się z miejsca, oczom chłopaka ukazała się krwistoczerwona, gruba linia, zawieszona w powietrzu. Linia ta kończyła się strzałką, jak na jakimś rysunku technicznym i zataczała łuk, który przechodził bezpośrednio przez nos chłopaka.
     — Dobrze. Widzę drogę, którą pokonują jego ataki. Jeśli odpowiednio się skupię, niczym mnie nie zaskoczy — pomyślał z przyspieszonym tętnem Kurokawa. Gdy bowiem tylko zauważył, że znajdował się w zasięgu Tory, gwałtownie odchylił się do tyłu. Tak, jak podpowiedziały mu jego oczy, ułamek sekundy później lider Loży Kłamców zamachnął się w powietrzu prawą nogą. Zapobiegawczy ruch Naito uchronił go przed bezpośrednim zetknięciem się ze stopą przeciwnika. Nagle jednak chłopak usłyszał głośne chrupnięcie, a ból rozszedł się po jego ciele, począwszy właśnie od narządu węchu.
     — Cholera — skrzywił się Naito, widząc zarys swojego przekrzywionego, złamanego nosa. — Połamał mi go samym pędem powietrza. Gdyby dotknął mnie tą nogą, urwałby mi nos... — zauważył w myślach, łapiąc się za nozdrza lewą dłonią. Odruchowo skupił energię duchową w stopach i z całych sił odbił się do tyłu, by szybko zwiększyć dystans między nim, a Torą. Ani na moment nie spuścił go jednak z oczu.
     Kolejny czerwony wektor połączył dwóch Madnessów, przenikając bezpośrednio przez szczękę Naito. W następnym momencie srebrnowłosy wymierzył kolejny cios w kierunku uciekającego przeciwnika, lecz Kurokawa był już wtedy przygotowany. Momentalnie utworzył za sobą płytkę z energii duchowej, od której raptownie odbił się na bok. Niewidzialny atak lidera Loży śmignął tuż obok niego. Tora nie przerywał jednak natarcia i następne czerwone oszczepy przenikały przez ciało chłopaka, zmuszając go do poruszania się od płytki do płytki w celu uniknięcia większych obrażeń. W trakcie szaleńczej ucieczki przed śmiercią Kurokawa ani na moment nie zamknął powiek. Schnące, szczypiące oczy ratowały go bowiem przed powtórzeniem się scenariusza sprzed kilku miesięcy.
     — Po naszej ostatniej walce miałem wystarczająco dużo czasu, by przeanalizować każdą jej sekundę. Wtedy nie połączyłem ze sobą faktów, ale teraz już rozumiem. Kiedy uderza w ten sposób, cios dociera do celu w postaci powietrza. Jego ataki są tak szybkie, że pęd powietrza trafia z siłą prawdziwej pięści. To samo stało się z tym ostatnim kopnięciem. Nie wziąłem pod uwagę, że zrobi coś takiego ze swoją nogą. Muszę być ostrożniejszy. I oddychać ustami... analizował wszystko na bieżąco Naito, przemieszczając się po jadalni bez chwili wytchnienia. — Ponawia ten sam atak raz za razem. "Ogień zaporowy". Czyli również analizuje. Mógłbym się przez to przebić, ale nie chcę wykładać kart na stół. Jeszcze nie. Muszę poczekać na okazję. Shuun, jesteś tam?
      Jestem. Potrzebujesz mnie? — odezwał się chór tysięcy głosów wewnątrz głowy bruneta. Tora tymczasem stopniowo obracał się na pięcie, goniąc Kurokawę pięściami i bez słowa obserwując uważnie jego ruchy.
     — Tak. Sprawdź źródła energii duchowej wokół Dworzyszcza. Chcę wiedzieć, czy dzieje się coś grubszego — zarządził w myślach Naito. Współpraca z Pierwszym była w końcu jednym z czynników mających zwiększyć jego szanse w walce z Torą.
     — Czeka, aż się odsłonię — zauważył tymczasem srebrnowłosy, bez śladów zmęczenia wymierzając kolejne "lecące ciosy". — Podchodzi do tej walki strategicznie i o ile jest to rozsądnym posunięciem, o tyle ja również staram się tak robić. W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jeśli któryś z nas musi przełamać impas, wolę to zrobić osobiście, na moich zasadach — postanowił młody mężczyzna. Nie ponowił ataku. Gdy tylko lewa pięść raz jeszcze rozciągnęła wektor przez czaszkę Kurokawy, prawa dłoń wystrzeliła nad głowę lidera. Palce ugięły się, jakby ich właściciel usiłował pochwycić nimi masę powietrza.
     — Mam. Niestabilne źródło energii duchowej w skrzydle budynku na naszym piętrze. Jeden z braci Okuda. Wszystko wskazuje na to, że walka wkrótce się zakończy. Dwóch Madnessów przesuwa się wgłąb piwnicy, wymieniając się cięciami. Któraś walka przeniosła się na zewnątrz, zanim zdążyłem przeanalizować ich wzorce energetyczne — zaraportował w tym momencie Shuun, bezpośrednio do świadomości swojego dziedzica.
     — Czyli teraz! — stwierdził natychmiast Naito, tym razem nie tworząc kolejnej platformy, od której mógłby się odbić. Opadł na podłogę, kumulując energię duchową i wlepiając wzrok w szykującego jakiś atak przeciwnika. Serce zabiło mu mocniej, gdy z nadzieją czekał przez ułamki sekund na to, co nastąpi prędzej - pojawienie się kolejnego, niewidzianego wcześniej wektora, czy upragniona okazja do kontrataku.
     Świst gromadzącego się wiatru rozbrzmiał wokół nieruchomego Tory. Powietrze pędziło wirującymi smugami po jego ciele, niczym oplatające nieostrożnego podróżnika węże, by zebrać się ponad jego wyciągniętą ręką. Coś się formowało. Coś zbyt niebezpiecznego, by ot tak zbliżyć się do lidera Loży - coś, co szarpało włosy i ubrania, pulsowało energią duchową... ale nagle przestało stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
     Szalejący nad dłonią mężczyzny wicher zadrżał, gdy zadrżał również jego użytkownik. Uniosły się jego brwi, bezkresny błękit oczu zaćmił szok, niedowierzanie, a zaraz potem żal, cierpienie i poczucie winy. Kurokawa patrzył na napinające się mięśnie jego twarzy w zwolnionym tempie. Ilość wyprodukowanej w jego ciele adrenaliny deklasowała wszystko, co dotychczas przeżył - pierwsze Rengoku Taihou, bezmyślny skok między dwóch przywódców podczas wojny, stawienie czoła Wyklętym w obronie Naizo, czy zaatakowanie Pyrona w ramach pomocy Michaelowi. Wszystkie niepotrzebne myśli odpłynęły zgodnie z głowy bruneta.
     — Yashiro! Nie... — zdążył tylko pomyśleć Tora, czując rozgrzany pręt, wwiercający się prosto w jego serce. Energia duchowa najnowszego członka jego rodziny zgasła w jednej chwili. Srebrnowłosy odruchowo, bezmyślnie skierował wzrok w stronę, z której poczuł impuls, jakby starał się powiedzieć "żegnaj". Nie powiedział jednak nic.
     Kurokawa zadziałał niemal automatycznie, gwałtownie wysuwając prawą nogę do przodu i podkurczając lewą. Pochylił plecy, zacisnął prawą pięść, nabrał powietrza w usta z wciąż połamanym, krwawiącym nosem. Opuszczając głowę, pierwszy raz od początku walki zasunął powieki. Trzymana w stopach energia duchowa transformowała, naginając się wedle woli chłopaka, jak kilkadziesiąt tysięcy razy w ciągu ostatnich stu dni.
     — "Madness, który opiera się tylko na podstawowych sposobach wykorzystania energii nigdy nie będzie tak silny, jak ten, który w walce używa Syntezy" — przypomniał sobie słowa usłyszane od Aigana przed tym, jak został przez niego wgnieciony w asfalt. — Nie wiem, czy to prawda, ale wiem jedno... — Mięśnie w jego łydce napięły się raptownie, prawy łokieć cofnął się za plecy. — ...jeśli to nie pomoże mi pokonać Tory, nigdy więcej nie zobaczę Alice, nie zwiedzę z nią świata, nie pokażę jej mojego domu i nie przedstawię rodzinie. WSZYSTKO zależy od mojej Syntezy.
     Otworzył powieki, wpuszczając światło do swoich Przeklętych Oczu. Kiedyś drażniące, teraz przyjemne mrowienie dotknęło jego pięt.
     — Thor Drive!
     Iskrzący dźwięk dotarł do uszu Tory, przypominając mu, że znajdował się w samym środku walki. Przywódca Loży nie zdołał już jednak wykonać szykowanego przez siebie ataku. Gdy tylko zwrócił swój wzrok w stronę Naito, dostrzegł krótki, zbyt szybki do przeanalizowania błysk... i samego Kurokawę tuż przed sobą. W szoku zaobserwował, jak twarz bruneta rozmija się z jego własną. Na moment zderzyły się ich spojrzenia. Potem jednak za chłopakiem podążyła jego pięść, wbijając się brutalnie w podbródek Tory. Naito z zaciśniętymi zębami i z całą swoją siłą wyprostował ramię, jeszcze mocniej wpychając swój cios w twarz srebrnowłosego.
     — Nie widziałem... co się stało — uświadomił sobie lider Loży, tracąc czucie w nogach. Impet odkleił go od podłogi.

Koniec Rozdziału 232
Następnym razem: Pajęczyna