ROZDZIAŁ 232
— Skup się. Zrób wszystko, by nie dać się rozproszyć — rozbrzmiewał w głowie bruneta chóralny głos Shuuna. — Nie mógłbyś być bardziej gotów, by stawić mu czoła. — Kurokawa podążał niespiesznym krokiem za prowadzącym go po schodach na dół Torą. Napięcie narastało z każdym pokonanym przez nich stopniem. — Jesteś teraz całkiem innym człowiekiem, niż trzy miesiące temu. Być może sto dni to zbyt mało, by drastycznie urosnąć w siłę, ale nie o to nam chodziło. Cały ten poświęcony czas, cały ten trening miał na celu pokonanie Tory, nikogo innego. Wiem, że możesz to zrobić, Naito. — Zarówno Kurokawa, jak i jego gospodarz milczeli, skrywając swoje myśli przed sobą nawzajem.
— Alice na ciebie liczy. JA na ciebie liczę. Gwardia, a z nią całe Morriden liczą na ciebie. Nie wszyscy wierzą w to, że masz jakiekolwiek szanse z liderem Loży, ale my wiemy lepiej, prawda? Mamy zbyt wiele do stracenia, żeby tu przegrać — nastawiał swojego dziedzica Shuun, podczas gdy Tora zatrzymał się przed jednymi z trojga podwójnych drzwi na środkowym piętrze Dworzyszcza. Świst gnanego korytarzem powietrza dostał się do uszu Kurokawy. Wkrótce po tym wiatr porwał do tańca jego włosy, pojawiwszy się znikąd. To jego siła otworzyła przed dwoma Madnessami drzwi wielkiej jadalni członków Loży - sam Tora nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr. Spojrzał tylko wymownie za siebie, zapraszając Naito wzrokiem.
Wspólnie wkroczyli do środka, gdzie nadal widniało kilkanaście niezastawionych stołów. Srebrnowłosy lider przyspieszył kroku, docierając na sam środek wielkiej sali, gdzie zaraz zadziała się magia. Wiatr zaryczał wokół mężczyzny, choć zamknięte były wszystkie okna. Srebrne kosmyki uniosły się w górę, a strumienie powietrza delikatnie i płynnie zaczęły usuwać z drogi wszystkie stoły. Drewniane meble bez niczyjej ingerencji znalazły się zaraz pod ścianami. Niektóre z nich zostały uniesione przez wiatr i położone jedne na drugich, by ograniczyć zajmowane przez nich miejsce. Nim Kurokawa stanął twarzą w twarz z Torą, a sam lider obrócił się w jego kierunku, jadalnia czekała już na ich walkę w pełnej gotowości.
— Nie zrobiło to na tobie wrażenia? Dobrze, w takim razie jesteś gotowy. Przynajmniej mentalnie — pomyślał Tora, bacznie przyglądając się kamiennej twarzy nastolatka. — Nie sądzę, żebyś był pewien wygranej. Jesteś po prostu pewien, że zrobiłeś wszystko, co się dało. Niczego nie żałujesz. Miłe uczucie, prawda?
— Prawda — odpowiedział mu nagle Naito, a na twarzy srebrnowłosego pojawiło się zdziwienie. Wtedy jednak spostrzegł, że krzyże w oczach Kurokawy błysnęły, gdy zaczął mówić. — Nie bój się, w ferworze walki mogę nie dać rady zobaczyć twoich myśli. Teraz daję radę — uspokoił Torę młodzieniec, na co lider Loży zaśmiał się pod nosem.
— Jesteś strasznie pewny siebie, Naito. Może cię to zaskoczy, ale cieszy mnie to. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, zachowywałeś się impulsywnie i arogancko. Wiele zaryzykowałem, dając ci szansę na rewanż. Gdybyś przyszedł do mnie z takim samym nastawieniem, byłbym... smutny — powiedział do chłopaka. — Twoje oczy naprawdę robią wrażenie. Zdradzisz mi, co jeszcze w nich widzisz?
— Nie...
— Oh.
— ...sam mi to powiesz — zapowiedział Kurokawa, nie umiejąc poskromić cienia uśmiechu na swojej twarzy.
— Prawda — zgodził się Tora. — Widzisz... pomyślałem sobie, że obaj z pewnością chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć od siebie nawzajem. Nie obrazisz się, jeśli złożę ci propozycję?
— Propozycję? — powtórzył Naito, podświadomie szukając podtekstów we wszystkim, co mówił do niego srebrnowłosy.
— Alice powiedziała mi o tobie wiele interesujących rzeczy — zaczął lać wodę Tora. — Między innymi to, że od jakiegoś czasu starasz się podążać ścieżką wytyczoną przez Mędrca Znikąd i jego naśladowców. Co powiesz na kilka chwil szczerości?
— Jeśli przestaniesz w końcu lać wodę, to może się zgodzę — burknął Kurokawa, mimowolnie tracąc cierpliwość wobec lidera Loży. Niepokoiło go jego bądź co bądź beztroskie zachowanie i spokój, który od niego bił.
— Dobrze — odparł z tajemniczym uśmieszkiem Tora. — Jeśli masz ochotę zapytać mnie o cokolwiek, pytaj. Odpowiem ci szczerze i najlepiej, jak potrafię... pod warunkiem, że zrewanżujesz mi się tym samym.
— Chcesz gadać i walczyć jednocześnie?
— Nie. W ogóle nie chcę walczyć. Wolałbym po prostu gadać, ale to ty zadecydujesz o tym, czy będzie to możliwe.
— To znaczy?
— Zostaw w spokoju mnie i moją rodzinę. Wtedy nie będziemy musieli walczyć. Gdybym chciał wojny z Miracle City, sam bym po nią przyszedł, nie uważasz?
— Czy jeśli zostawię was w spokoju, będę mógł odejść razem z Alice?
— Niestety nie.
— W takim razie nie skończy się na samym gadaniu.
— Przykro mi... — stwierdził Tora...
...i w mgnieniu oka cisnął pięścią w stronę Kurokawy, przebijając się przez powietrze, niczym trenujący adept karate. Madnessów dzieliło w tym momencie mniej, niż dziesięć metrów. Złote krzyże błysnęły w Przeklętych Oczach Naito, a on sam gwałtownie, ale z niezmienionym wyrazem twarzy odchylił głowę na prawo, dotykając nią barku. Strumień powietrza przebiegł obok jego lewego policzka, rozwiewając włosy. Kurokawie nic się nie stało.
— To miało być pytanie? — mruknął chłopak, nie prostując nawet karku. Srebrnowłosy odpowiedział mu uśmiechem, opuszczając rękę, którą zadał cios.
— Tak. Mianowicie: "Czy potrafisz uniknąć mojego ataku?" — rzucił nonszalancko Tora. Na zewnątrz biły gromy, w budynku na piętrach pękały ściany i podłogi. Walki wrzały. W jadalni Loży wszystko to sprawiało jednak wrażenie wygłuszonego.
— Jak widać potrafię — odpowiedział beznamiętnie Naito, nie spuszczając wzroku z przeciwnika, jakby zapomniał o istnieniu swoich powiek. — Moja kolej. Gdzie jest Alice? — zapytał zaraz, nawet nie szykując się do zaatakowania Tory.
— Jest znacznie spokojniejszy, kiedy nie ma jej w pobliżu. Kiedy nie jest zagrożona. Być może jest w tym nieco jego własnego wysiłku, ale chodzi tu głównie o nią. Dziewczyna działa na niego, jak zaklęcie. Wypacza jego zachowanie, czyniąc je niezgodnym z jego charakterem. Tak, jak podejrzewałem... — pomyślał w ciszy srebrnowłosy.
— Trzecie piętro, prawe skrzydło budynku. Korytarzem w lewo po przekroczeniu schodów, potem znów w lewo, trzecie drzwi za łazienkami — wytłumaczył po chwili zadumy.
— Mówisz prawdę — stwierdził Naito. Chwilę wcześniej krzyże w jego oczach błysnęły.
— Oczywiście. W końcu to była moja propozycja.
— W takim razie twoja kolej.
— Co sądzisz o Loży Kłamców? Szczerze, jako osoba trzecia?
— Żartujesz, prawda? — burknął Kurokawa. — Jesteście zbieraniną kultystów zorientowaną na twojej osobie. Wszyscy ci ludzie ślepo wierzą w to, że możesz wszystko zrobić za nich, że stworzysz dla nich nowy świat ot tak, pstrykając palcem. W rzeczywistości jednak uprowadziliście bliską mi osobę, prawdopodobnie staliście za zamachem na króla Raela, a jeden z was bez litości zamordował dziesiątki tysięcy ludzi w kilka minut! Co ja mogę o was sądzić, Tora?! Za rok, za parę lat nikogo nie będzie obchodzić was cel. Będą tylko piętnować metody. Bo ciężko ich, kurwa, nie piętnować, rozumiesz?
— Naprawdę tak sądzisz? — zdziwił się lider Loży ze swego rodzaju zawodem w głosie. — Przykro mi. Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Po wszystkim, co powiedziała mi o tobie Alice uznałem, że mógłbyś zrozumieć nasz punkt widzenia. Mój punkt widzenia. Myślałem, że jakoś się dogadamy, Naito.
— Może jeszcze niedawno sam chciałbym zakończyć to bez rozlewu krwi, ale to wyłącznie wasza wina, że okazało się to niemożliwe. Trzeba było nie bawić się w terrorystów. Trzeba było nie atakować królów, nie uprowadzać bezbronnych kobiet. Nie dogadamy się, Tora. Sam o tym zadecydowałeś... — ugodził bezlitośnie Kurokawa, w sposób, którego sam się po sobie nie spodziewał. Srebrnowłosy spojrzał na niego z wyrzutem, jakby go wrobiono, jakby to wszystko, co usłyszał było wierutnym kłamstwem.
— Przestań zgrywać niewiniątko, do cholery! Nie oszukasz tych oczu, nie rozumiesz? — zdenerwował się Naito, oburzony tupetem rozmówcy.
— Uspokój się, Naito. Nie daj mu się sprowokować. Ostatnio prawie przez to zginąłeś. Cokolwiek powie, zachowaj spokój. Dla dobra swojego i Alice — upomniał go natychmiast chóralny głos Pierwszego Króla.
— Naito, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz — powiedział tylko Tora... i zmęczony rozmową przeszedł bez ostrzeżenia do natarcia. Kurokawa zbystrzał, krzyże w oczach błysnęły przez dłuższą chwilę, po której natychmiast, niemal jednocześnie nadeszły trzy uderzenia. Prawa pięść srebrnowłosego popchnęła powietrze z niewiarygodną prędkością i choć jego przeciwnik znajdował się w znacznej odległości, wszystkie ciosy zdawały się docierać do celu. Przypominały niewidzialne, nie mające końca włócznie, mające przeszyć ciało młodzieńca.
Żaden z ataków nawet nie drasnął Kurokawy. Nie zamykając oczu ani na moment, Naito najpierw pochylił głowę, potem obrócił się bokiem do Tory, a na koniec podskoczył, zaginając nogi pod same pośladki. Jedynie lekkie muśnięcie powietrza dotknęło go przy każdym z tych ruchów. Co więcej, Naito nie był nawet odrobinę zaskoczony techniką przeciwnika.
— Unika wszystkich. Już za pierwszym razem nie sądziłem, by był to przypadek, ale teraz? Trzech naraz? Nie jest tak szybki, jak ja, miał zbyt mało czasu, by mnie doścignąć. Opanował może niecałą połowę swojego drugiego ogniwa. Nie, on po prostu przewiduje moje ataki. Przeklęte Oczy są naprawdę interesujące. Będę musiał uważać. Nie wiem, do jakiego stopnia opanował tę moc, ale jest zbyt pewny siebie, by go lekceważyć — przeanalizował zachowanie Kurokawy Tora.
— Czyj to był pomysł, żeby zbombardować Miracle City? — zapytał agresywnie chłopak.
— Wcale nie chcieliśmy tego robić, Naito — odpowiedział spokojnie srebrnowłosy.
— Ten blondyn, którego wysłaliście po Puszkę Pandory był chyba innego zdania. Rozwalił miasto w cholerę, wiesz? A może umknęło to twojej uwadze, bo byłeś zbyt zajęty udowadnianiem ludziom, że jesteś mesjaszem? — ponownie ukąsił Kurokawa.
— Nie wywrzesz na mnie presji, Naito. Lepsi od ciebie próbowali i nawet im się nie udało. Powiedziałem prawdę. Nie chcieliśmy atakować miasta. Musieliśmy to zrobić. Musieliśmy zwrócić na siebie uwagę całego Morriden. Naprawdę sądzisz, że po tych wszystkich latach, kiedy absolutnie nikt o nas nie wiedział zrobilibyśmy coś tak głupiego z własnej woli?
— A kto wam kazał?! — ryknął w nerwach chłopak. — Chcesz mi powiedzieć, że nie miałeś wyboru? Kto ma ci w to uwierzyć? Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu niewinnych ludzi zginęło z waszych rąk!
— Nie mieliśmy innego wyjścia! — po raz pierwszy krzyknął Tora, a wokół niego zerwał się wiatr, który poderwał jego włosy ku górze. — Nie myśl, że nie obchodzi mi ich śmierć, ale uwierz mi - znacznie bardziej przejmuję się tym, że tego dnia straciłem bliskiego przyjaciela. Sebastian zgłosił się na ochotnika dlatego, że ktoś z nas musiał to zrobić. To był rozkaz z góry, jeden z tych, których wykonania nie można odmówić. Zdobycie Puszki to również jeden z takich rozkazów. Podobnie porwanie Alice.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! KTO? Kto wydał taki rozkaz? Kto tak naprawdę wami kieruje? Czemu zależało mu na zniszczeniu Miracle City i czemu zgodziliście się to zrobić? Chciałeś pytań i odpowiedzi, to odpowiadaj. Wprost, bez poetyckiego pierdolenia, na które nie mam już sił!
— Enigma — westchnął ciężko Tora. — Organizacja, o której istnieniu nie ma pojęcia nikt, poza nami. Organizacja, której członkowie nie są ani ludźmi, ani Madnessami. To dzięki ich wsparciu finansowemu byłem w stanie doprowadzić Lożę do stanu, w jakim istniała do dziś. Nie ingerują w nasze działania, ale w zamian za to musimy być im posłuszni.
— Czyli chodzi o pieniądze? Tak po prostu?
— Nie. Nie potrzebowałbym ich portfela i nie przyjąłbym ich pomocy nigdy w życiu... gdyby nie to, że nie miałem czasu tworzyć wszystkiego od podstaw, własnymi siłami.
— Co to ma niby znaczyć? Co ma do tego czas? Madnessi są długowieczni, o ile nie przestają się rozwijać.
— Ja umieram, Naito — odparł z przykrym, bladym uśmiechem Tora. — Jestem chory. Śmiertelnie chory. Kilka lat po tym, jak postanowiłem założyć Lożę okazało się, że moje organy powoli, po kolei słabną. Nie potrafię przetrwać bez codziennego zażywania leków, które swego czasu wynalazł dla mnie Tenjiro. Nikt dotąd nie zdołał mi pomóc, nie rozpoznał tej choroby. Nie zadziałała żadna terapia. Pogodziłem się z tym, że pewnego dnia przestanie działać moje serce, a może nawet mózg. Potrzebowałem pomocy Enigmy, ich wpływów i funduszy, by tego dnia umrzeć w naszej wymarzonej, nieśmiertelnej Utopii. W zamian za to Loża zgodziła się być rękami i nogami Enigmy. Dzięki temu nikt się o niczym nie dowiedział.
— Chcesz, żebym ci współczuł? — rzucił podejrzliwie Kurokawa.
— To twój wybór. Zapytałeś, więc odpowiadam. Nie mam już nic do stracenia, Naito. Enigma rzuciła nas wam wszystkim na pożarcie. Miracle City zostało zniszczone, żeby was zająć. Król został zaatakowany, by sparaliżować kraj, a my oficjalnie wyszliśmy z cienia, żeby stać się kozłami ofiarnymi.
— Trzeba było się na to nie godzić! Trzeba było działać legalnie, zgodnie z prawem, oficjalnie. Morriden to nie kraj niewolników. Gdyby poparło cię dostatecznie dużo ludzi, mógłbyś nabyć ziemię i otrzymać na nich autonomię. Miałbyś ten swój własny, prawy kraj.
— Och, Naito... jesteś jednocześnie tak inteligentny i tak naiwny — zaśmiał się Tora. — Ten kraj nie jest i nigdy nie był taki, jak mówisz. Szanuję ciebie i twoje poglądy, ale nic nie rozumiesz — powiedział do chłopaka z politowaniem... i zachwiał się. Huknęło na każdym piętrze. Huk za hukiem, od strychu, przez kolejne kondygnacje, aż do piwnicy. Dworzyszcze zatrzęsło się w posadach, a rozmawiający Madnessi razem z nim.
— Mój dom płonie — pomyślał z goryczą.
— Chyba nie mamy czasu, by dłużej rozmawiać w bezruchu. Jeśli zdążę cię odpowiednio szybko pokonać, będę jeszcze mógł pomóc mojej rodzinie. Przykro mi... — oświadczył nagle Tora, przerywając rozmowę. Pokonał dzielące go od Naito metry w bezczasie, jakby nie istniały dla niego żadne bariery. Z perspektywy Kurokawy jego oponent nagle pojawił się tuż przed nim, odbijając się od podłogi jedną nogą. Krzyże w Przeklętych Oczach błysnęły.
Zobaczył go. Zobaczył atak Tory, zanim ten w ogóle nadszedł. Gdy tylko srebrnowłosy ruszył się z miejsca, oczom chłopaka ukazała się krwistoczerwona, gruba linia, zawieszona w powietrzu. Linia ta kończyła się strzałką, jak na jakimś rysunku technicznym i zataczała łuk, który przechodził bezpośrednio przez nos chłopaka.
— Dobrze. Widzę drogę, którą pokonują jego ataki. Jeśli odpowiednio się skupię, niczym mnie nie zaskoczy — pomyślał z przyspieszonym tętnem Kurokawa. Gdy bowiem tylko zauważył, że znajdował się w zasięgu Tory, gwałtownie odchylił się do tyłu. Tak, jak podpowiedziały mu jego oczy, ułamek sekundy później lider Loży Kłamców zamachnął się w powietrzu prawą nogą. Zapobiegawczy ruch Naito uchronił go przed bezpośrednim zetknięciem się ze stopą przeciwnika. Nagle jednak chłopak usłyszał głośne chrupnięcie, a ból rozszedł się po jego ciele, począwszy właśnie od narządu węchu.
— Cholera — skrzywił się Naito, widząc zarys swojego przekrzywionego, złamanego nosa. — Połamał mi go samym pędem powietrza. Gdyby dotknął mnie tą nogą, urwałby mi nos... — zauważył w myślach, łapiąc się za nozdrza lewą dłonią. Odruchowo skupił energię duchową w stopach i z całych sił odbił się do tyłu, by szybko zwiększyć dystans między nim, a Torą. Ani na moment nie spuścił go jednak z oczu.
Kolejny czerwony wektor połączył dwóch Madnessów, przenikając bezpośrednio przez szczękę Naito. W następnym momencie srebrnowłosy wymierzył kolejny cios w kierunku uciekającego przeciwnika, lecz Kurokawa był już wtedy przygotowany. Momentalnie utworzył za sobą płytkę z energii duchowej, od której raptownie odbił się na bok. Niewidzialny atak lidera Loży śmignął tuż obok niego. Tora nie przerywał jednak natarcia i następne czerwone oszczepy przenikały przez ciało chłopaka, zmuszając go do poruszania się od płytki do płytki w celu uniknięcia większych obrażeń. W trakcie szaleńczej ucieczki przed śmiercią Kurokawa ani na moment nie zamknął powiek. Schnące, szczypiące oczy ratowały go bowiem przed powtórzeniem się scenariusza sprzed kilku miesięcy.
— Po naszej ostatniej walce miałem wystarczająco dużo czasu, by przeanalizować każdą jej sekundę. Wtedy nie połączyłem ze sobą faktów, ale teraz już rozumiem. Kiedy uderza w ten sposób, cios dociera do celu w postaci powietrza. Jego ataki są tak szybkie, że pęd powietrza trafia z siłą prawdziwej pięści. To samo stało się z tym ostatnim kopnięciem. Nie wziąłem pod uwagę, że zrobi coś takiego ze swoją nogą. Muszę być ostrożniejszy. I oddychać ustami... — analizował wszystko na bieżąco Naito, przemieszczając się po jadalni bez chwili wytchnienia. — Ponawia ten sam atak raz za razem. "Ogień zaporowy". Czyli również analizuje. Mógłbym się przez to przebić, ale nie chcę wykładać kart na stół. Jeszcze nie. Muszę poczekać na okazję. Shuun, jesteś tam?
— Jestem. Potrzebujesz mnie? — odezwał się chór tysięcy głosów wewnątrz głowy bruneta. Tora tymczasem stopniowo obracał się na pięcie, goniąc Kurokawę pięściami i bez słowa obserwując uważnie jego ruchy.
— Tak. Sprawdź źródła energii duchowej wokół Dworzyszcza. Chcę wiedzieć, czy dzieje się coś grubszego — zarządził w myślach Naito. Współpraca z Pierwszym była w końcu jednym z czynników mających zwiększyć jego szanse w walce z Torą.
— Czeka, aż się odsłonię — zauważył tymczasem srebrnowłosy, bez śladów zmęczenia wymierzając kolejne "lecące ciosy". — Podchodzi do tej walki strategicznie i o ile jest to rozsądnym posunięciem, o tyle ja również staram się tak robić. W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jeśli któryś z nas musi przełamać impas, wolę to zrobić osobiście, na moich zasadach — postanowił młody mężczyzna. Nie ponowił ataku. Gdy tylko lewa pięść raz jeszcze rozciągnęła wektor przez czaszkę Kurokawy, prawa dłoń wystrzeliła nad głowę lidera. Palce ugięły się, jakby ich właściciel usiłował pochwycić nimi masę powietrza.
— Mam. Niestabilne źródło energii duchowej w skrzydle budynku na naszym piętrze. Jeden z braci Okuda. Wszystko wskazuje na to, że walka wkrótce się zakończy. Dwóch Madnessów przesuwa się wgłąb piwnicy, wymieniając się cięciami. Któraś walka przeniosła się na zewnątrz, zanim zdążyłem przeanalizować ich wzorce energetyczne — zaraportował w tym momencie Shuun, bezpośrednio do świadomości swojego dziedzica.
— Czyli teraz! — stwierdził natychmiast Naito, tym razem nie tworząc kolejnej platformy, od której mógłby się odbić. Opadł na podłogę, kumulując energię duchową i wlepiając wzrok w szykującego jakiś atak przeciwnika. Serce zabiło mu mocniej, gdy z nadzieją czekał przez ułamki sekund na to, co nastąpi prędzej - pojawienie się kolejnego, niewidzianego wcześniej wektora, czy upragniona okazja do kontrataku.
Świst gromadzącego się wiatru rozbrzmiał wokół nieruchomego Tory. Powietrze pędziło wirującymi smugami po jego ciele, niczym oplatające nieostrożnego podróżnika węże, by zebrać się ponad jego wyciągniętą ręką. Coś się formowało. Coś zbyt niebezpiecznego, by ot tak zbliżyć się do lidera Loży - coś, co szarpało włosy i ubrania, pulsowało energią duchową... ale nagle przestało stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
Szalejący nad dłonią mężczyzny wicher zadrżał, gdy zadrżał również jego użytkownik. Uniosły się jego brwi, bezkresny błękit oczu zaćmił szok, niedowierzanie, a zaraz potem żal, cierpienie i poczucie winy. Kurokawa patrzył na napinające się mięśnie jego twarzy w zwolnionym tempie. Ilość wyprodukowanej w jego ciele adrenaliny deklasowała wszystko, co dotychczas przeżył - pierwsze Rengoku Taihou, bezmyślny skok między dwóch przywódców podczas wojny, stawienie czoła Wyklętym w obronie Naizo, czy zaatakowanie Pyrona w ramach pomocy Michaelowi. Wszystkie niepotrzebne myśli odpłynęły zgodnie z głowy bruneta.
— Yashiro! Nie... — zdążył tylko pomyśleć Tora, czując rozgrzany pręt, wwiercający się prosto w jego serce. Energia duchowa najnowszego członka jego rodziny zgasła w jednej chwili. Srebrnowłosy odruchowo, bezmyślnie skierował wzrok w stronę, z której poczuł impuls, jakby starał się powiedzieć "żegnaj". Nie powiedział jednak nic.
Kurokawa zadziałał niemal automatycznie, gwałtownie wysuwając prawą nogę do przodu i podkurczając lewą. Pochylił plecy, zacisnął prawą pięść, nabrał powietrza w usta z wciąż połamanym, krwawiącym nosem. Opuszczając głowę, pierwszy raz od początku walki zasunął powieki. Trzymana w stopach energia duchowa transformowała, naginając się wedle woli chłopaka, jak kilkadziesiąt tysięcy razy w ciągu ostatnich stu dni.
— "Madness, który opiera się tylko na podstawowych sposobach wykorzystania energii nigdy nie będzie tak silny, jak ten, który w walce używa Syntezy" — przypomniał sobie słowa usłyszane od Aigana przed tym, jak został przez niego wgnieciony w asfalt. — Nie wiem, czy to prawda, ale wiem jedno... — Mięśnie w jego łydce napięły się raptownie, prawy łokieć cofnął się za plecy. — ...jeśli to nie pomoże mi pokonać Tory, nigdy więcej nie zobaczę Alice, nie zwiedzę z nią świata, nie pokażę jej mojego domu i nie przedstawię rodzinie. WSZYSTKO zależy od mojej Syntezy.
Otworzył powieki, wpuszczając światło do swoich Przeklętych Oczu. Kiedyś drażniące, teraz przyjemne mrowienie dotknęło jego pięt.
— Thor Drive!
Iskrzący dźwięk dotarł do uszu Tory, przypominając mu, że znajdował się w samym środku walki. Przywódca Loży nie zdołał już jednak wykonać szykowanego przez siebie ataku. Gdy tylko zwrócił swój wzrok w stronę Naito, dostrzegł krótki, zbyt szybki do przeanalizowania błysk... i samego Kurokawę tuż przed sobą. W szoku zaobserwował, jak twarz bruneta rozmija się z jego własną. Na moment zderzyły się ich spojrzenia. Potem jednak za chłopakiem podążyła jego pięść, wbijając się brutalnie w podbródek Tory. Naito z zaciśniętymi zębami i z całą swoją siłą wyprostował ramię, jeszcze mocniej wpychając swój cios w twarz srebrnowłosego.
— Nie widziałem... co się stało — uświadomił sobie lider Loży, tracąc czucie w nogach. Impet odkleił go od podłogi.
— Alice na ciebie liczy. JA na ciebie liczę. Gwardia, a z nią całe Morriden liczą na ciebie. Nie wszyscy wierzą w to, że masz jakiekolwiek szanse z liderem Loży, ale my wiemy lepiej, prawda? Mamy zbyt wiele do stracenia, żeby tu przegrać — nastawiał swojego dziedzica Shuun, podczas gdy Tora zatrzymał się przed jednymi z trojga podwójnych drzwi na środkowym piętrze Dworzyszcza. Świst gnanego korytarzem powietrza dostał się do uszu Kurokawy. Wkrótce po tym wiatr porwał do tańca jego włosy, pojawiwszy się znikąd. To jego siła otworzyła przed dwoma Madnessami drzwi wielkiej jadalni członków Loży - sam Tora nie ruszył się z miejsca nawet o milimetr. Spojrzał tylko wymownie za siebie, zapraszając Naito wzrokiem.
Wspólnie wkroczyli do środka, gdzie nadal widniało kilkanaście niezastawionych stołów. Srebrnowłosy lider przyspieszył kroku, docierając na sam środek wielkiej sali, gdzie zaraz zadziała się magia. Wiatr zaryczał wokół mężczyzny, choć zamknięte były wszystkie okna. Srebrne kosmyki uniosły się w górę, a strumienie powietrza delikatnie i płynnie zaczęły usuwać z drogi wszystkie stoły. Drewniane meble bez niczyjej ingerencji znalazły się zaraz pod ścianami. Niektóre z nich zostały uniesione przez wiatr i położone jedne na drugich, by ograniczyć zajmowane przez nich miejsce. Nim Kurokawa stanął twarzą w twarz z Torą, a sam lider obrócił się w jego kierunku, jadalnia czekała już na ich walkę w pełnej gotowości.
— Nie zrobiło to na tobie wrażenia? Dobrze, w takim razie jesteś gotowy. Przynajmniej mentalnie — pomyślał Tora, bacznie przyglądając się kamiennej twarzy nastolatka. — Nie sądzę, żebyś był pewien wygranej. Jesteś po prostu pewien, że zrobiłeś wszystko, co się dało. Niczego nie żałujesz. Miłe uczucie, prawda?
— Prawda — odpowiedział mu nagle Naito, a na twarzy srebrnowłosego pojawiło się zdziwienie. Wtedy jednak spostrzegł, że krzyże w oczach Kurokawy błysnęły, gdy zaczął mówić. — Nie bój się, w ferworze walki mogę nie dać rady zobaczyć twoich myśli. Teraz daję radę — uspokoił Torę młodzieniec, na co lider Loży zaśmiał się pod nosem.
— Jesteś strasznie pewny siebie, Naito. Może cię to zaskoczy, ale cieszy mnie to. Kiedy ostatnio się widzieliśmy, zachowywałeś się impulsywnie i arogancko. Wiele zaryzykowałem, dając ci szansę na rewanż. Gdybyś przyszedł do mnie z takim samym nastawieniem, byłbym... smutny — powiedział do chłopaka. — Twoje oczy naprawdę robią wrażenie. Zdradzisz mi, co jeszcze w nich widzisz?
— Nie...
— Oh.
— ...sam mi to powiesz — zapowiedział Kurokawa, nie umiejąc poskromić cienia uśmiechu na swojej twarzy.
— Prawda — zgodził się Tora. — Widzisz... pomyślałem sobie, że obaj z pewnością chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć od siebie nawzajem. Nie obrazisz się, jeśli złożę ci propozycję?
— Propozycję? — powtórzył Naito, podświadomie szukając podtekstów we wszystkim, co mówił do niego srebrnowłosy.
— Alice powiedziała mi o tobie wiele interesujących rzeczy — zaczął lać wodę Tora. — Między innymi to, że od jakiegoś czasu starasz się podążać ścieżką wytyczoną przez Mędrca Znikąd i jego naśladowców. Co powiesz na kilka chwil szczerości?
— Jeśli przestaniesz w końcu lać wodę, to może się zgodzę — burknął Kurokawa, mimowolnie tracąc cierpliwość wobec lidera Loży. Niepokoiło go jego bądź co bądź beztroskie zachowanie i spokój, który od niego bił.
— Dobrze — odparł z tajemniczym uśmieszkiem Tora. — Jeśli masz ochotę zapytać mnie o cokolwiek, pytaj. Odpowiem ci szczerze i najlepiej, jak potrafię... pod warunkiem, że zrewanżujesz mi się tym samym.
— Chcesz gadać i walczyć jednocześnie?
— Nie. W ogóle nie chcę walczyć. Wolałbym po prostu gadać, ale to ty zadecydujesz o tym, czy będzie to możliwe.
— To znaczy?
— Zostaw w spokoju mnie i moją rodzinę. Wtedy nie będziemy musieli walczyć. Gdybym chciał wojny z Miracle City, sam bym po nią przyszedł, nie uważasz?
— Czy jeśli zostawię was w spokoju, będę mógł odejść razem z Alice?
— Niestety nie.
— W takim razie nie skończy się na samym gadaniu.
— Przykro mi... — stwierdził Tora...
...i w mgnieniu oka cisnął pięścią w stronę Kurokawy, przebijając się przez powietrze, niczym trenujący adept karate. Madnessów dzieliło w tym momencie mniej, niż dziesięć metrów. Złote krzyże błysnęły w Przeklętych Oczach Naito, a on sam gwałtownie, ale z niezmienionym wyrazem twarzy odchylił głowę na prawo, dotykając nią barku. Strumień powietrza przebiegł obok jego lewego policzka, rozwiewając włosy. Kurokawie nic się nie stało.
— To miało być pytanie? — mruknął chłopak, nie prostując nawet karku. Srebrnowłosy odpowiedział mu uśmiechem, opuszczając rękę, którą zadał cios.
— Tak. Mianowicie: "Czy potrafisz uniknąć mojego ataku?" — rzucił nonszalancko Tora. Na zewnątrz biły gromy, w budynku na piętrach pękały ściany i podłogi. Walki wrzały. W jadalni Loży wszystko to sprawiało jednak wrażenie wygłuszonego.
— Jak widać potrafię — odpowiedział beznamiętnie Naito, nie spuszczając wzroku z przeciwnika, jakby zapomniał o istnieniu swoich powiek. — Moja kolej. Gdzie jest Alice? — zapytał zaraz, nawet nie szykując się do zaatakowania Tory.
— Jest znacznie spokojniejszy, kiedy nie ma jej w pobliżu. Kiedy nie jest zagrożona. Być może jest w tym nieco jego własnego wysiłku, ale chodzi tu głównie o nią. Dziewczyna działa na niego, jak zaklęcie. Wypacza jego zachowanie, czyniąc je niezgodnym z jego charakterem. Tak, jak podejrzewałem... — pomyślał w ciszy srebrnowłosy.
— Trzecie piętro, prawe skrzydło budynku. Korytarzem w lewo po przekroczeniu schodów, potem znów w lewo, trzecie drzwi za łazienkami — wytłumaczył po chwili zadumy.
— Mówisz prawdę — stwierdził Naito. Chwilę wcześniej krzyże w jego oczach błysnęły.
— Oczywiście. W końcu to była moja propozycja.
— W takim razie twoja kolej.
— Co sądzisz o Loży Kłamców? Szczerze, jako osoba trzecia?
— Żartujesz, prawda? — burknął Kurokawa. — Jesteście zbieraniną kultystów zorientowaną na twojej osobie. Wszyscy ci ludzie ślepo wierzą w to, że możesz wszystko zrobić za nich, że stworzysz dla nich nowy świat ot tak, pstrykając palcem. W rzeczywistości jednak uprowadziliście bliską mi osobę, prawdopodobnie staliście za zamachem na króla Raela, a jeden z was bez litości zamordował dziesiątki tysięcy ludzi w kilka minut! Co ja mogę o was sądzić, Tora?! Za rok, za parę lat nikogo nie będzie obchodzić was cel. Będą tylko piętnować metody. Bo ciężko ich, kurwa, nie piętnować, rozumiesz?
— Naprawdę tak sądzisz? — zdziwił się lider Loży ze swego rodzaju zawodem w głosie. — Przykro mi. Miałem nadzieję, że zrozumiesz. Po wszystkim, co powiedziała mi o tobie Alice uznałem, że mógłbyś zrozumieć nasz punkt widzenia. Mój punkt widzenia. Myślałem, że jakoś się dogadamy, Naito.
— Może jeszcze niedawno sam chciałbym zakończyć to bez rozlewu krwi, ale to wyłącznie wasza wina, że okazało się to niemożliwe. Trzeba było nie bawić się w terrorystów. Trzeba było nie atakować królów, nie uprowadzać bezbronnych kobiet. Nie dogadamy się, Tora. Sam o tym zadecydowałeś... — ugodził bezlitośnie Kurokawa, w sposób, którego sam się po sobie nie spodziewał. Srebrnowłosy spojrzał na niego z wyrzutem, jakby go wrobiono, jakby to wszystko, co usłyszał było wierutnym kłamstwem.
— Przestań zgrywać niewiniątko, do cholery! Nie oszukasz tych oczu, nie rozumiesz? — zdenerwował się Naito, oburzony tupetem rozmówcy.
— Uspokój się, Naito. Nie daj mu się sprowokować. Ostatnio prawie przez to zginąłeś. Cokolwiek powie, zachowaj spokój. Dla dobra swojego i Alice — upomniał go natychmiast chóralny głos Pierwszego Króla.
— Naito, nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz — powiedział tylko Tora... i zmęczony rozmową przeszedł bez ostrzeżenia do natarcia. Kurokawa zbystrzał, krzyże w oczach błysnęły przez dłuższą chwilę, po której natychmiast, niemal jednocześnie nadeszły trzy uderzenia. Prawa pięść srebrnowłosego popchnęła powietrze z niewiarygodną prędkością i choć jego przeciwnik znajdował się w znacznej odległości, wszystkie ciosy zdawały się docierać do celu. Przypominały niewidzialne, nie mające końca włócznie, mające przeszyć ciało młodzieńca.
Żaden z ataków nawet nie drasnął Kurokawy. Nie zamykając oczu ani na moment, Naito najpierw pochylił głowę, potem obrócił się bokiem do Tory, a na koniec podskoczył, zaginając nogi pod same pośladki. Jedynie lekkie muśnięcie powietrza dotknęło go przy każdym z tych ruchów. Co więcej, Naito nie był nawet odrobinę zaskoczony techniką przeciwnika.
— Unika wszystkich. Już za pierwszym razem nie sądziłem, by był to przypadek, ale teraz? Trzech naraz? Nie jest tak szybki, jak ja, miał zbyt mało czasu, by mnie doścignąć. Opanował może niecałą połowę swojego drugiego ogniwa. Nie, on po prostu przewiduje moje ataki. Przeklęte Oczy są naprawdę interesujące. Będę musiał uważać. Nie wiem, do jakiego stopnia opanował tę moc, ale jest zbyt pewny siebie, by go lekceważyć — przeanalizował zachowanie Kurokawy Tora.
— Czyj to był pomysł, żeby zbombardować Miracle City? — zapytał agresywnie chłopak.
— Wcale nie chcieliśmy tego robić, Naito — odpowiedział spokojnie srebrnowłosy.
— Ten blondyn, którego wysłaliście po Puszkę Pandory był chyba innego zdania. Rozwalił miasto w cholerę, wiesz? A może umknęło to twojej uwadze, bo byłeś zbyt zajęty udowadnianiem ludziom, że jesteś mesjaszem? — ponownie ukąsił Kurokawa.
— Nie wywrzesz na mnie presji, Naito. Lepsi od ciebie próbowali i nawet im się nie udało. Powiedziałem prawdę. Nie chcieliśmy atakować miasta. Musieliśmy to zrobić. Musieliśmy zwrócić na siebie uwagę całego Morriden. Naprawdę sądzisz, że po tych wszystkich latach, kiedy absolutnie nikt o nas nie wiedział zrobilibyśmy coś tak głupiego z własnej woli?
— A kto wam kazał?! — ryknął w nerwach chłopak. — Chcesz mi powiedzieć, że nie miałeś wyboru? Kto ma ci w to uwierzyć? Chyba nie zdajesz sobie sprawy z tego, ilu niewinnych ludzi zginęło z waszych rąk!
— Nie mieliśmy innego wyjścia! — po raz pierwszy krzyknął Tora, a wokół niego zerwał się wiatr, który poderwał jego włosy ku górze. — Nie myśl, że nie obchodzi mi ich śmierć, ale uwierz mi - znacznie bardziej przejmuję się tym, że tego dnia straciłem bliskiego przyjaciela. Sebastian zgłosił się na ochotnika dlatego, że ktoś z nas musiał to zrobić. To był rozkaz z góry, jeden z tych, których wykonania nie można odmówić. Zdobycie Puszki to również jeden z takich rozkazów. Podobnie porwanie Alice.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! KTO? Kto wydał taki rozkaz? Kto tak naprawdę wami kieruje? Czemu zależało mu na zniszczeniu Miracle City i czemu zgodziliście się to zrobić? Chciałeś pytań i odpowiedzi, to odpowiadaj. Wprost, bez poetyckiego pierdolenia, na które nie mam już sił!
— Enigma — westchnął ciężko Tora. — Organizacja, o której istnieniu nie ma pojęcia nikt, poza nami. Organizacja, której członkowie nie są ani ludźmi, ani Madnessami. To dzięki ich wsparciu finansowemu byłem w stanie doprowadzić Lożę do stanu, w jakim istniała do dziś. Nie ingerują w nasze działania, ale w zamian za to musimy być im posłuszni.
— Czyli chodzi o pieniądze? Tak po prostu?
— Nie. Nie potrzebowałbym ich portfela i nie przyjąłbym ich pomocy nigdy w życiu... gdyby nie to, że nie miałem czasu tworzyć wszystkiego od podstaw, własnymi siłami.
— Co to ma niby znaczyć? Co ma do tego czas? Madnessi są długowieczni, o ile nie przestają się rozwijać.
— Ja umieram, Naito — odparł z przykrym, bladym uśmiechem Tora. — Jestem chory. Śmiertelnie chory. Kilka lat po tym, jak postanowiłem założyć Lożę okazało się, że moje organy powoli, po kolei słabną. Nie potrafię przetrwać bez codziennego zażywania leków, które swego czasu wynalazł dla mnie Tenjiro. Nikt dotąd nie zdołał mi pomóc, nie rozpoznał tej choroby. Nie zadziałała żadna terapia. Pogodziłem się z tym, że pewnego dnia przestanie działać moje serce, a może nawet mózg. Potrzebowałem pomocy Enigmy, ich wpływów i funduszy, by tego dnia umrzeć w naszej wymarzonej, nieśmiertelnej Utopii. W zamian za to Loża zgodziła się być rękami i nogami Enigmy. Dzięki temu nikt się o niczym nie dowiedział.
— Chcesz, żebym ci współczuł? — rzucił podejrzliwie Kurokawa.
— To twój wybór. Zapytałeś, więc odpowiadam. Nie mam już nic do stracenia, Naito. Enigma rzuciła nas wam wszystkim na pożarcie. Miracle City zostało zniszczone, żeby was zająć. Król został zaatakowany, by sparaliżować kraj, a my oficjalnie wyszliśmy z cienia, żeby stać się kozłami ofiarnymi.
— Trzeba było się na to nie godzić! Trzeba było działać legalnie, zgodnie z prawem, oficjalnie. Morriden to nie kraj niewolników. Gdyby poparło cię dostatecznie dużo ludzi, mógłbyś nabyć ziemię i otrzymać na nich autonomię. Miałbyś ten swój własny, prawy kraj.
— Och, Naito... jesteś jednocześnie tak inteligentny i tak naiwny — zaśmiał się Tora. — Ten kraj nie jest i nigdy nie był taki, jak mówisz. Szanuję ciebie i twoje poglądy, ale nic nie rozumiesz — powiedział do chłopaka z politowaniem... i zachwiał się. Huknęło na każdym piętrze. Huk za hukiem, od strychu, przez kolejne kondygnacje, aż do piwnicy. Dworzyszcze zatrzęsło się w posadach, a rozmawiający Madnessi razem z nim.
— Mój dom płonie — pomyślał z goryczą.
— Chyba nie mamy czasu, by dłużej rozmawiać w bezruchu. Jeśli zdążę cię odpowiednio szybko pokonać, będę jeszcze mógł pomóc mojej rodzinie. Przykro mi... — oświadczył nagle Tora, przerywając rozmowę. Pokonał dzielące go od Naito metry w bezczasie, jakby nie istniały dla niego żadne bariery. Z perspektywy Kurokawy jego oponent nagle pojawił się tuż przed nim, odbijając się od podłogi jedną nogą. Krzyże w Przeklętych Oczach błysnęły.
Zobaczył go. Zobaczył atak Tory, zanim ten w ogóle nadszedł. Gdy tylko srebrnowłosy ruszył się z miejsca, oczom chłopaka ukazała się krwistoczerwona, gruba linia, zawieszona w powietrzu. Linia ta kończyła się strzałką, jak na jakimś rysunku technicznym i zataczała łuk, który przechodził bezpośrednio przez nos chłopaka.
— Dobrze. Widzę drogę, którą pokonują jego ataki. Jeśli odpowiednio się skupię, niczym mnie nie zaskoczy — pomyślał z przyspieszonym tętnem Kurokawa. Gdy bowiem tylko zauważył, że znajdował się w zasięgu Tory, gwałtownie odchylił się do tyłu. Tak, jak podpowiedziały mu jego oczy, ułamek sekundy później lider Loży Kłamców zamachnął się w powietrzu prawą nogą. Zapobiegawczy ruch Naito uchronił go przed bezpośrednim zetknięciem się ze stopą przeciwnika. Nagle jednak chłopak usłyszał głośne chrupnięcie, a ból rozszedł się po jego ciele, począwszy właśnie od narządu węchu.
— Cholera — skrzywił się Naito, widząc zarys swojego przekrzywionego, złamanego nosa. — Połamał mi go samym pędem powietrza. Gdyby dotknął mnie tą nogą, urwałby mi nos... — zauważył w myślach, łapiąc się za nozdrza lewą dłonią. Odruchowo skupił energię duchową w stopach i z całych sił odbił się do tyłu, by szybko zwiększyć dystans między nim, a Torą. Ani na moment nie spuścił go jednak z oczu.
Kolejny czerwony wektor połączył dwóch Madnessów, przenikając bezpośrednio przez szczękę Naito. W następnym momencie srebrnowłosy wymierzył kolejny cios w kierunku uciekającego przeciwnika, lecz Kurokawa był już wtedy przygotowany. Momentalnie utworzył za sobą płytkę z energii duchowej, od której raptownie odbił się na bok. Niewidzialny atak lidera Loży śmignął tuż obok niego. Tora nie przerywał jednak natarcia i następne czerwone oszczepy przenikały przez ciało chłopaka, zmuszając go do poruszania się od płytki do płytki w celu uniknięcia większych obrażeń. W trakcie szaleńczej ucieczki przed śmiercią Kurokawa ani na moment nie zamknął powiek. Schnące, szczypiące oczy ratowały go bowiem przed powtórzeniem się scenariusza sprzed kilku miesięcy.
— Po naszej ostatniej walce miałem wystarczająco dużo czasu, by przeanalizować każdą jej sekundę. Wtedy nie połączyłem ze sobą faktów, ale teraz już rozumiem. Kiedy uderza w ten sposób, cios dociera do celu w postaci powietrza. Jego ataki są tak szybkie, że pęd powietrza trafia z siłą prawdziwej pięści. To samo stało się z tym ostatnim kopnięciem. Nie wziąłem pod uwagę, że zrobi coś takiego ze swoją nogą. Muszę być ostrożniejszy. I oddychać ustami... — analizował wszystko na bieżąco Naito, przemieszczając się po jadalni bez chwili wytchnienia. — Ponawia ten sam atak raz za razem. "Ogień zaporowy". Czyli również analizuje. Mógłbym się przez to przebić, ale nie chcę wykładać kart na stół. Jeszcze nie. Muszę poczekać na okazję. Shuun, jesteś tam?
— Jestem. Potrzebujesz mnie? — odezwał się chór tysięcy głosów wewnątrz głowy bruneta. Tora tymczasem stopniowo obracał się na pięcie, goniąc Kurokawę pięściami i bez słowa obserwując uważnie jego ruchy.
— Tak. Sprawdź źródła energii duchowej wokół Dworzyszcza. Chcę wiedzieć, czy dzieje się coś grubszego — zarządził w myślach Naito. Współpraca z Pierwszym była w końcu jednym z czynników mających zwiększyć jego szanse w walce z Torą.
— Czeka, aż się odsłonię — zauważył tymczasem srebrnowłosy, bez śladów zmęczenia wymierzając kolejne "lecące ciosy". — Podchodzi do tej walki strategicznie i o ile jest to rozsądnym posunięciem, o tyle ja również staram się tak robić. W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Jeśli któryś z nas musi przełamać impas, wolę to zrobić osobiście, na moich zasadach — postanowił młody mężczyzna. Nie ponowił ataku. Gdy tylko lewa pięść raz jeszcze rozciągnęła wektor przez czaszkę Kurokawy, prawa dłoń wystrzeliła nad głowę lidera. Palce ugięły się, jakby ich właściciel usiłował pochwycić nimi masę powietrza.
— Mam. Niestabilne źródło energii duchowej w skrzydle budynku na naszym piętrze. Jeden z braci Okuda. Wszystko wskazuje na to, że walka wkrótce się zakończy. Dwóch Madnessów przesuwa się wgłąb piwnicy, wymieniając się cięciami. Któraś walka przeniosła się na zewnątrz, zanim zdążyłem przeanalizować ich wzorce energetyczne — zaraportował w tym momencie Shuun, bezpośrednio do świadomości swojego dziedzica.
— Czyli teraz! — stwierdził natychmiast Naito, tym razem nie tworząc kolejnej platformy, od której mógłby się odbić. Opadł na podłogę, kumulując energię duchową i wlepiając wzrok w szykującego jakiś atak przeciwnika. Serce zabiło mu mocniej, gdy z nadzieją czekał przez ułamki sekund na to, co nastąpi prędzej - pojawienie się kolejnego, niewidzianego wcześniej wektora, czy upragniona okazja do kontrataku.
Świst gromadzącego się wiatru rozbrzmiał wokół nieruchomego Tory. Powietrze pędziło wirującymi smugami po jego ciele, niczym oplatające nieostrożnego podróżnika węże, by zebrać się ponad jego wyciągniętą ręką. Coś się formowało. Coś zbyt niebezpiecznego, by ot tak zbliżyć się do lidera Loży - coś, co szarpało włosy i ubrania, pulsowało energią duchową... ale nagle przestało stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
Szalejący nad dłonią mężczyzny wicher zadrżał, gdy zadrżał również jego użytkownik. Uniosły się jego brwi, bezkresny błękit oczu zaćmił szok, niedowierzanie, a zaraz potem żal, cierpienie i poczucie winy. Kurokawa patrzył na napinające się mięśnie jego twarzy w zwolnionym tempie. Ilość wyprodukowanej w jego ciele adrenaliny deklasowała wszystko, co dotychczas przeżył - pierwsze Rengoku Taihou, bezmyślny skok między dwóch przywódców podczas wojny, stawienie czoła Wyklętym w obronie Naizo, czy zaatakowanie Pyrona w ramach pomocy Michaelowi. Wszystkie niepotrzebne myśli odpłynęły zgodnie z głowy bruneta.
— Yashiro! Nie... — zdążył tylko pomyśleć Tora, czując rozgrzany pręt, wwiercający się prosto w jego serce. Energia duchowa najnowszego członka jego rodziny zgasła w jednej chwili. Srebrnowłosy odruchowo, bezmyślnie skierował wzrok w stronę, z której poczuł impuls, jakby starał się powiedzieć "żegnaj". Nie powiedział jednak nic.
Kurokawa zadziałał niemal automatycznie, gwałtownie wysuwając prawą nogę do przodu i podkurczając lewą. Pochylił plecy, zacisnął prawą pięść, nabrał powietrza w usta z wciąż połamanym, krwawiącym nosem. Opuszczając głowę, pierwszy raz od początku walki zasunął powieki. Trzymana w stopach energia duchowa transformowała, naginając się wedle woli chłopaka, jak kilkadziesiąt tysięcy razy w ciągu ostatnich stu dni.
— "Madness, który opiera się tylko na podstawowych sposobach wykorzystania energii nigdy nie będzie tak silny, jak ten, który w walce używa Syntezy" — przypomniał sobie słowa usłyszane od Aigana przed tym, jak został przez niego wgnieciony w asfalt. — Nie wiem, czy to prawda, ale wiem jedno... — Mięśnie w jego łydce napięły się raptownie, prawy łokieć cofnął się za plecy. — ...jeśli to nie pomoże mi pokonać Tory, nigdy więcej nie zobaczę Alice, nie zwiedzę z nią świata, nie pokażę jej mojego domu i nie przedstawię rodzinie. WSZYSTKO zależy od mojej Syntezy.
Otworzył powieki, wpuszczając światło do swoich Przeklętych Oczu. Kiedyś drażniące, teraz przyjemne mrowienie dotknęło jego pięt.
— Thor Drive!
Iskrzący dźwięk dotarł do uszu Tory, przypominając mu, że znajdował się w samym środku walki. Przywódca Loży nie zdołał już jednak wykonać szykowanego przez siebie ataku. Gdy tylko zwrócił swój wzrok w stronę Naito, dostrzegł krótki, zbyt szybki do przeanalizowania błysk... i samego Kurokawę tuż przed sobą. W szoku zaobserwował, jak twarz bruneta rozmija się z jego własną. Na moment zderzyły się ich spojrzenia. Potem jednak za chłopakiem podążyła jego pięść, wbijając się brutalnie w podbródek Tory. Naito z zaciśniętymi zębami i z całą swoją siłą wyprostował ramię, jeszcze mocniej wpychając swój cios w twarz srebrnowłosego.
— Nie widziałem... co się stało — uświadomił sobie lider Loży, tracąc czucie w nogach. Impet odkleił go od podłogi.
Koniec Rozdziału 232
Następnym razem: Pajęczyna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz