sobota, 12 listopada 2016

Rozdział 234: Człowiek, którego kochał wiatr

ROZDZIAŁ 234

     Strumień elektryczności zmiótł lidera Loży z powierzchni ziemi, jak nic nieznaczące źdźbło trawy. Kryształowe lampy eksplodowały kolejno, jedna po drugiej, zderzając się ze ścianami elektrycznej klatki Kurokawy. Kopuły światła rozkwitały w jadalni, wgryzając się w podłogę, jak szczęki niewidzialnych bestii i zdmuchując lecącego Torę, niby zestrzelonego z nieba ptaka. Dym rozpłynął się po podłodze, a wkrótce potem po prawie całej sali jadalnej. Naito jednak ani na chwilę nie spuścił z oczu swojego przeciwnika.
     Wystarczył mu ułamek sekundy, by dostosować swój wzrok do nowych warunków. W kłębach dymu dostrzegł żywe, choć pozbawione przytomności źródło ciepła o ludzkim kształcie, szybujące z zawrotną prędkością w kierunku ściany. Kiedyś zostawiłby wroga samemu sobie. Teraz nie zamierzał ryzykować. Dwa strumienie energii elektrycznej wystrzeliły z pięt chłopaka, w mgnieniu oka posyłając go w dym, w pogoni za Torą.
     — Któryś z wybuchów uderzył go w pobliżu głowy. Prawdopodobnie wtedy stracił przytomność. To moja szansa! Nie obroni się w takim stanie. Mogę jednym ładunkiem porazić jego układ nerwowy do stopnia, w którym się już nie ruszy, póki mu na to nie pozwolę — pomyślał w drodze Naito, nie myśląc nawet o zamknięciu oczu, choć dym gryzł go tak mocno, że łzy ciekły po policzkach, jak miniaturowe wodospady.
     Z ogromnym hukiem bezwładne ciało Tory rozbiło w drobny mak kawał ściany tuż obok wejścia do jadalni, wydostając się na korytarz. Kurokawa całkiem zignorował łomoczące w niego odłamki, jedynie zasłaniając się rękoma i pędząc bezpośrednio przez nie. Wtedy dopiero udało mu się dotrzeć do srebrnowłosego. Mężczyzna rozbił się całą powierzchnią pleców o najbliższą ścianę, wydłubując w niej niemały krater.
     Energia duchowa zamigotała wokół obydwu dłoni Naito, błyskawicznie przepoczwarzona przez niego w ładunki elektryczne. Maleńkie pioruny oplotły zgięte palce chłopaka, przechodząc pomiędzy opuszkami, niczym żerujące węże. Jaskrawe, błękitnawe światło na krótką chwilę wypełniło korytarz.
     — Ktoś zginął! Ktoś właśnie zginął, Naito! Ktoś z Loży! — rozbrzmiał w głowie chłopaka chóralny głos Shuuna, lecz zanim Król zdążył przekazać komunikat, zaskakująco silny chwyt zatrzymał dłonie Naito kilka cali przed klatką piersiową Tory. Kurokawa wytrzeszczył załzawione oczy jeszcze bardziej, niż wcześniej i zaklął w duchu, nie mogąc pojąć tego, co widział. Odruchowo dezaktywował "termowizję", która nie była mu już potrzebna.
     — Jeszcze przed chwilą... byłeś nieprzytomny — zdążył tylko pomyśleć, patrząc na oplatające jego nadgarstki palce Tory, na jego zaciśnięte z bólu zęby, na zamknięte powieki... a potem - przez krótką chwilę - na uderzające go w podbródek kolano mężczyzny. W tym samym momencie poczuł, jak jego stopy odrywają się od podłogi, a całe ciało staje się wiotkie, bezwolne.
     — Urijah... jest martwy? Z nas wszystkich akurat on? — przemknęło krótko przez głowę odklejającego się od ściany Tory, gdy otwierał zaszklone oczy. Chwilę później kolejna powietrzna pięść wbiła się raptownie w brzuch lecącego Kurokawy, zginając go na pół. Z ust chłopaka chlusnęła krew. Wciąż zdrętwiałe ciało nie odpowiadało na jego żądania.
     Otwarta dłoń Tory uniosła się w stronę Naito, emanując energią duchową, a zaraz potem eksplodując wiatrem. Gwałtowny podmuch powietrza wystrzelił do góry, wijąc się po drodze, jak wąż i zataczając łuk tuż przed zderzeniem z Kurokawą. Zamiast trafić go od dołu, trafił go zatem od przodu - prosto w klatkę piersiową. Strumień powietrza przebił chłopaka przez ścianę, ponownie wrzucając go wgłąb jadalni, jak niechcianą zabawkę.
     — Kurwa mać! — skwitował tylko ciągnięty przez "węża" brunet, czując a nawet słysząc pękające żebro. Powietrzny bicz wygiął się raz jeszcze, bezlitośnie wgniatając go w podłogę i kolejny raz raniąc jego plecy. — Shuun! Widziałeś wszystko to, co ja, tak? Jak to się stało, że zareagował? Że tak nagle się obudził? 
     Na pewno sam się już tego domyśliłeś, ale wszystko wskazuje na to, że też wyczuł zniknięcie jednego ze źródeł energii duchowej. Szok musiał być wystarczający, by przywrócić mu przytomność — stwierdził Pierwszy Król, bez cienia litości potwierdzając najgorsze obawy swego dziedzica.
     — Szok nie tłumaczy tej szybkości... — pomyślał Naito, natychmiast zaciskając ciasno energię duchową wokół pękniętego żebra, by nie rozleciało się na kawałki. Zaraz potem przeturlał się na brzuch, oparł dłońmi o podłogę i w moment był już na kuckach. — Innymi słowy to jego naturalna prędkość. POMIMO faktu, że otrzymał czyste trafienie moim Rengoku Raihou i wpadł w co najmniej pięć eksplozji. Czy on w ogóle jest człowiekiem? Jak twarde ma ciało, że wciąż jest w stanie walczyć? — zastanawiał się z niedowierzaniem.
     Potok myśli Kurokawy przerwały dopiero uderzające o posadzkę podeszwy butów Tory, który z kamienną, chłodną twarzą wkroczył ponownie do jadalni. Uderzony wcześniej strumieniem błyskawic i kilkoma eksplozjami, miał już na sobie tylko zwęglone strzępy swojej koszuli, którą zresztą szybko i zdecydowanie zerwał z ramion i cisnął na podłogę. Wcześniej nie było tego aż tak widać, lecz teraz dopiero Naito po raz pierwszy zauważył, w jak niewiarygodnej formie jest ciało lidera Loży. Choć zachowywał on swoją ogólną szczupłość, srebrnowłosy mógł się poszczycić sylwetką greckiego Adonisa. Zdawać by się mogło, że jego ciała nie obciąża ani jeden procent tłuszczu, bo mięśnie przypominały stalową konstrukcję o barwie ludzkiej skóry.
     A jednak w całej tej niezniszczalnej konstrukcji odznaczały się dwa defekty. Trzy długie i grube, skośne blizny przechodziły przez klatkę piersiową mężczyzny, przywodząc na myśl ślady po ataku jakiejś dzikiej bestii. Czarna, niemalże zwęglona skóra na lewym boku mężczyzny nadal jeszcze dymiła, bezlitośnie porażona przez Kurokawę. Tora jednak zdawał się tego nie zauważać - być może pod wpływem adrenaliny, być może też przez szok, jakiego doznał, doświadczając śmierci kolejnego przyjaciela. Nie ulegało jednak wątpliwości, że na chwilę obecną Tora przynajmniej zdawał się być w lepszym stanie, niż Naito.
     — To możliwe, żeby nic mu nie było? — zapytał w duchu brunet, powoli obgryzany ze wszystkich stron przez niepokój i gasnącą wiarę w zwycięstwo.
     — Nie, z całą pewnością nie. Trafiłeś go z zaskoczenia, kiedy nie wzmacniał ciała. Oddychaj spokojnie, Naito — poinstruował go Shuun.
     — A eksplozje? Co z nimi? Zero śladów po nich. One też trafiły? — dopytywał się Kurokawa, przełykając nerwowo ślinę w oczekiwaniu na ruch przeciwnika.
     — Tego nie widział żaden z nas. Nie myśl o tym. I tak skończyły ci się lampki. Nie powtórzysz tego manewru. Zresztą obaj wiemy, że to nie człowiek, którego nabierzesz dwa razy na tę samą sztuczkę — uciął dyskusję Pierwszy Król.
      — Czujesz to, prawda? — mruknął posępnie Tora, zaraz po tym łapiąc się za spalony, nieludzko cuchnący bok. — Ludzie wokół nas umierają. Moi przyjaciele. Moja rodzina. Ludzie, z którymi spędziłem dekady i których znam lepiej, niż samego siebie. Jak się z tym czujesz? Czy w ogóle "coś" czujesz? Aż do dzisiaj spodziewałbym się u ciebie skruchy, ale teraz... nie wiem.
     — Coś jest nie tak... Nie idzie za ciosem, nie atakuje. Chce mnie rozproszyć? — zaczął się momentalnie zastanawiać Kurokawa, czując coraz większą presję.
     — Gdyby nie walczyli, nie umieraliby — odpowiedział, maskując dekoncentrację i rozchwianie emocjonalne. Usiłował kupić sobie trochę czasu, by poskładać myśli do kupy i ponownie przeanalizować sytuację.
     — Nie — zaprzeczył Tora, kręcąc głową. — Gdyby nie walczyli, wszystko by się skończyło. Wszystkie nasze marzenia dobiegłyby końca. Walka z wami to nasza jedyna szansa, Naito. Wiesz... niedługo przed waszym przybyciem zebraliśmy się w tej sali, by jak zawsze spożyć wspólny posiłek. Korzystając z okazji, zaproponowałem im ucieczkę. Obiecałem, że jeśli ktokolwiek postanowi odejść, nie będę miał mu tego za złe. Że ta sytuacja to moja wina i jestem gotów samotnie wziąć za wszystko odpowiedzialność. Wiesz, ile osób opuściło Dworzyszcze?
     — Skoro mi o tym opowiadasz, to podejrzewam, że żadna — odparł Naito, na co mężczyzna uśmiechnął się blado i spojrzał w sufit, jakby spodziewał się ujrzeć niebo.
     — Zgadza się. Wszyscy zostali. Nawet ci, którzy nie potrafią i nie będą walczyć. Zawsze byłem tego świadom, ale wtedy chyba po raz pierwszy poczułem, jak bardzo we mnie wierzą. Tak bardzo bym chciał, żeby to wszystko dobrze się skończyło...
     — Jeśli każesz swoim ludziom zaprzestać walki, to...
     — ...to będę zdrajcą. Będę oszustem, wierutnym kłamcą. Zawiodę ich wszystkich. Oni wolą zginąć razem ze mną i swoimi marzeniami, niż żyć w świecie, który nas otacza. Przejdziemy przez to wszystko razem lub razem upadniemy.
     — Jak chcesz. Nie mam prawa wymagać od ciebie zmiany decyzji, póki masz zamiar stawić czoła konsekwencjom — oświadczył Kurokawa. W tym samym momencie usłyszał cichy szept w swojej głowie - szept tysięcy szeptów.
     — Ktoś...
     — ...zginął — dokończył Tora. — Tak. Richard Verner, ostatni, który dołączył do nas przed akcją w stolicy i pierwszy, który nas zdradził.
     — Zdradził was? I nic z tym nie zrobiłeś? To niedorzeczne!
     — Nie do końca. Widzisz, to Enigma go tu przysłała. Był ich agentem w Gwardii Madnessów. Zrobił swoje, jak należało, a że mógł być im jeszcze przydatny, kazali mi wziąć go pod swoje skrzydła. Zrobiłem to. Pierwszy i ostatni raz, gdy do Loży dołączył ktoś, kogo nie wybrałem z własnej woli. To był błąd. Czy to w Gwardii, czy w Loży, Richard zawsze był agentem Enigmy. Kiedy dałem ci szansę na rewanż, musiałem dotrzymać słowa i upewnić się, że Alice zostanie z nami do tego czasu. Z tego powodu nie powiedziałem Enigmie, że ją pojmaliśmy. Zdradziłem ich. W którymś momencie Richard na mnie doniósł. To wszystko. Zauważył, że Enigma zrobiła z nas kozły ofiarne, więc wydał nas w nadziei, że to go uratuje. Nie uratowało.
     — Nic już nie rozumiem. W co ty grasz? Na ich życzenie porywasz Alice i niszczysz miasto, narażając się na śmierć, a potem zdradzasz ich z mojego powodu? To idiotyczne! — wybuchł nagle Kurokawa, coraz bardziej zmieszany. Coraz bardziej pewny, że jego rozmówca był po prostu jakimś pomylonym szaleńcem.
     — Mylisz się. Jest w tym więcej sensu, niż widzisz. Jeśli zwyciężymy, Enigma wybaczy mi zdradę, a ja i tak dotrzymam danego ci słowa. Jeśli przegramy, zginiemy, więc gniew Enigmy niczego nie zmieni — wyjaśnił Tora. W tym samym momencie cały budynek po raz kolejny zadrżał w posadach, roznoszony na strzępy przez mordujących się Madnessów. Przerażająca eksplozja mocy duchowej dosięgła nawet jadalni, wywołując gwałtowny dreszcz u srebrno- i czarnowłosego.
     — Stan... Ty również poległeś? — zauważył z ciężkim sercem Tora. — Czy słynny Wilkołak jest aż tak potężny? — Mężczyzna zacisnął pięści i zwarł usta.
     — Macie swoją sprawiedliwość. Mam nadzieję, że była tego wszystkiego warta — rzucił z wyrzutem, cofając łokcie za plecy. W mgnieniu oka mignęły krzyże Kurokawy, a wektory zasypały go, niczym spadający poziomo deszcz. Minął ułamek sekundy, a czerwone strzałki dosłownie go zbombardowały, przenikając niemal każdy fragment jego ciała i najbliższego otoczenia. Bez chwili namysłu zrozumiał, że od nadchodzącego ataku nie dało się uciec...
     — ...ale na taką ewentualność też się przygotowałem — pomyślał chłopak. Znalazłszy się w sytuacji, którą przewidział, poczuł powracającą do niego pewność siebie, wypracowaną kilkoma miesiącami nieustannego treningu. Energia duchowa zakotłowała się wokół ciała Naito, niczym ogromny płomień, pędząc do zaciśniętych pięści, gdzie syntezowano z niej ładunki elektryczne. Madnessi zaatakowali się nawzajem w tym samym momencie.
     Pięści Tory praktycznie wybuchły, dosłownie znikając Kurokawie z oczu. Nigdy wcześniej nie widział on tak szybkich ciosów. Zdawało mu się, że ręce jego przeciwnika po prostu zniknęły i jedynie jakieś bezkształtne, wydłużone smugi łomocą powietrze. Widział jednak wektory i to w nie celował, kiedy zalała go kawalkada powietrznych pięści.
     Zaczął uderzać na równi z Torą. Nie miał najmniejszych szans, by dorównać mu prędkością nawet pomimo faktu, że dotkliwie go wcześniej zranił. Za każdym razem, gdy Kurokawa uderzał, energia wydobywała się z jego pięści pod postacią elektrycznego pocisku, ruszając idealnie wzdłuż wektorów. Braki w szybkości nadrobił on ilością. Każdy kolejny cios miotał bowiem nie jednym, a trzema elektrycznymi kulami na raz.
     Wyciosane z powietrza pięści zderzały się z pociskami Kurokawy w połowie drogi. Wpierw dziesiątki, potem setki małych fal uderzeniowych wypełniły pomieszczenie, zderzając się ze sobą, mieszając, rykoszetując we wszystkie strony. Żaden z Madnessów nie przestawał uderzać bez opamiętania, za żadne skarby świata nie chcąc ustąpić drugiemu. Mięśnie Naito zaczynały powoli krzyczeć już po kilkunastu sekundach, lecz nie pozwolił sobie na chwilę przerwy. Gdyby bowiem zwolnił chociaż minimalnie, salwa Tory zmiotłaby go z powierzchni ziemi i zabiła na miejscu. Nie miał przez to nawet szansy na wzięcie porządnego oddechu.
     Lider Loży w ogóle nie wyglądał na zmęczonego. Na pierwszy rzut oka widać było ogromną różnicę doświadczenia i lata treningu. Jego szybkość, siła mięśni, kondycja - wszystko to deklasowało Kurokawę. Mimo to jednak Tora nie posiadał się ze zdumienia, widząc jak doskonale jego przeciwnik bronił się przed wszystkim, co posłano w jego stronę.
     — Niespotykana strategia. Techniki stworzone tylko po to, by skontrować moje własne. Prąd, by zmniejszać moją prędkość. Nawet jego ubiór pomaga mu w walce ze mną. Niesamowite — pomyślał z uznaniem Tora, nie przerywając natarcia. — Zmęczę go jeszcze przez chwilę, zmuszę do zmarnowania energii — postanowił, siejąc spustoszenie w połowie drogi dzielącej go od Kurokawy. Symfonia fal uderzeniowych trwała przeszło minutę, okrutnie wycieńczając Naito, a jedynie lekko skracając oddech Tory.
     Lider Loży przerwał wymianę jako pierwszy. W pewnym momencie po prostu przestał młócić pięściami, zamiast tego skupiając energię duchową w dłoniach i z całej siły zderzając je ze sobą. Przerażająco silny podmuch powietrza wystrzelił w stronę Kurokawy, drążąc szeroki rów w podłodze i zmiatając elektryczne pociski, jak kulki z papieru. Naito zacisnął zęby, ponownie aktywując Thor Drive. Strumienie ładunków wystrzeliły z boku jego stopy, błyskawicznie odsuwając go na bok, przez co uniknął zdmuchnięcia, lecz z drugiej strony na moment stracił z oczu swojego przeciwnika. Gdy ponownie skierował wzrok w miejsce, w którym przed momentem stał Tora, już go tam nie było.
     — Szlag! Nie przewidzę jego ruchów, jeśli zniknie mi z oczu! Domyślił się... — zdenerwował się w duchu chłopak... na chwilę przed tym, jak stopa przeciwnika wbiła mu się w tył głowy. Zadudniło mu pod czaszką. Poczuł, jak mimowolnie chyli się ku upadkowi pod wpływem niezauważonego kopnięcia, ale zareagował momentalnie. Jeszcze raz aktywował Thor Drive. Spod uniesionych stóp wystrzeliła rzeka iskier, posyłając go naprzód, tuż nad podłogą, niebezpiecznie blisko jej powierzchni. W szaleńczym locie skupił energię duchową w dłoni, utwardzając ją i wbijając w podłogę. W tym samym momencie kolejny strumień błyskawic wystrzelił z boku jego stóp, co sprawiło, że obrócił się w powietrzu wokół dłoni, która posłużyła mu za kotwicę. Poczuł bolesne rwanie w mięśniach przedramienia, ale jakimś cudem udało mu się zatrzymać i skupić wzrok na swoim przeciwniku.
     Wiatr szalał, ujarzmiany przez Torę, naginany podług jego woli. Mężczyzna stał na swoim miejscu z uniesioną w górę dłonią. Ze zgiętymi palcami, które wydawały się dosłownie chwytać powietrze. Energia duchowa pędziła przez całe jego ciało aż do tego punktu, gdzie stawała się wiatrem i kotłowała w uścisku Madnessa. Strumienie powietrza poruszały się we wszystkich kierunkach, jak oszalałe przeplatając się ze sobą, lecz nie przenikając. Wirowały z ogromną, ciskającą fragmentami podłogi prędkością, formując wielką kulę z wiatru. Już z daleka wydawała się ona przerażająca i absurdalna w swej istocie.
     — Więc to tak! — zrozumiał Naito. — Zaangażował mnie w wymianę, żeby mnie zmęczyć, zmusił do uniku, by zajść mnie od tyłu i zaatakował z zaskoczenia, by przygotować coś mocniejszego. Zaplanował wszystko co do sekundy. Nie - co do ułamka!
     W jednej chwili Tora gwałtownie opuścił rękę, ciskając kupą wijących się strumieni powietrza w stronę Kurokawy. Kula zaczęła zbliżać się do niego z niepokojąca prędkością, a podłogę pod nią znaczyły dziesiątki cięć, jakby od maleńkich ostrzy. Naito jednak nie był w stanie ich dostrzec, stając oko w oko z techniką wroga.
     — Jeśli będę z nim walczył na jego zasadach, przegram. Muszę działać tak samo, jak do tej pory. Muszę znaleźć lukę i uderzyć w nią z całą siłą. Muszę go zaskoczyć — myślał gorączkowo brunet, wyciągając wbitą w podłogę rękę. — Czym mógłbym zaskoczyć go w takiej sytuacji? — Odpowiedź przyszła sama - tak ryzykowna, że sam się sobie dziwił.
     — Thor Drive. — Wystrzelił przed siebie z pełną prędkością, ślizgając się na swoich nienaturalnie gładkich, wypolerowanych podeszwach. Rozwidlone rzeki ładunków wypłynęły z jego pięt, kierując go bezpośrednio na spotkanie z ciśniętym przez Torę pociskiem. Właśnie tego nie powinien był się spodziewać lider Loży - braku rozwagi i wymyślnych taktyk, pozornie nieprzemyślanego nadziania się na jego atak. Kurokawa miał jednak swój plan.
     — Rengoku... — Prawy łokieć cofnął się za plecy. Lśniący rękaw energii duchowej zawirował wokół przedramienia, zmieniając się w czystą elektryczność tuż przed zderzeniem się z tnącym wszystko na swej drodze pociskiem. — ...Raihou! — Cała ta moc wystrzeliła z wyrzucanej pięści bruneta, w sam środek wietrznej kuli, by móc ją rozsadzić, unieszkodliwić. Kurokawa postawił w tym momencie wszystko na jedną kartę... i tylko dlatego przeżył.
     Niezaprzeczalnie potężny i niebezpieczny atak Naito zetknął się z kulą wirującego wiatru, mieszając jego wyjący odgłos ze swoim własnym - upiornie iskrzącym. Wtedy właśnie Kurokawa brutalnie rozbił się o sięgający niebios, nieprzebyty, niepokonany mur - ból. Brunet widział swój strumień błyskawic tylko przez moment - przy samym zderzeniu. Potem bowiem nakładające się na sobie pod wszelkimi możliwymi kątami podmuchy powietrza szybko rozproszyły całą tę elektryczność, rozrywając ją i posyłając w obieg po powierzchni kuli.
     Ten sam los spotkał rękę Kurokawy, która podążała przecież w ślad za ładunkami. Kiedy tylko knykcie dotknęły wyjącej powierzchni, prąd powietrzny porwał kończynę ze sobą, usiłując ją przeciągnąć wokół osi kuli. Przez moment Naito miał wrażenie, że urwano mu rękę. Całkowicie stracił nad nią panowanie, gdy nad wyraz szybki ruch powietrza wybił mu ją ze stawu barkowego. Pędzące pod wszystkimi możliwymi kątami strumienie poszatkowały mu przedramię, niczym ostrza dziesiątek katan. Najpoważniejsza rana ciągnęła się od samych knykci aż po łokieć, przebijając się do samych kości przedramienia. Niezliczona ilość mniejszych skaleczeń usłała całą kończynę, a wkrótce potem - gdy kula i pędzący chłopak zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej - również jego prawy bok i klatkę piersiową.
     Pociągnięty za rękę po powierzchni pocisku Kurokawa zmienił kierunek, w którym zmierzał i właśnie to ocaliło go przed zostaniem rozerwanym na strzępy przez atak Tory. Krew rozprysła się na wietrze, miotana na wszystkie strony, niczym z moździerza. Szkarłatne wstęgi oplotły wirującą kulę, jakby ta wykształciła swój własny układ krwionośny. Naito padł na podłogę, podmuch przeturlał go na bok, brudząc kurzem pociętą rękę i maksymalizując ból. Wietrzna kula zaryła w ziemię wkrótce po tym, wwiercając się w nią na głębokość metra, zanim się rozproszyła.
      — Kurwa! — zaklął w duchu Kurokawa, zamykając wrzask za zaciśniętymi z całej siły zębami. Nie stracił rozumu, choć niewiele brakowało. Momentalnie skierował wzrok w stronę przeciwnika i od razu poczuł dreszcze na swoich plecach. Powietrze krzyczało. Kilkanaście kolejnych kul z wiatru rotowało na różnych wysokościach nad głowami Madnessów, niczym gotowe do zrzutu bombowce, czekające tylko na sygnał dowództwa.
     — Zajął mnie jednym pociskiem, żeby niezauważenie przygotować następne... — zrozumiał w końcu Kurokawa. Jego strategia - wszystko, co do tej pory osiągnął w tej walce - zaczęła się rozpadać, a on nie miał nawet czasu, by wprowadzić zmiany. Mignęły złote krzyże. Wektory - grube, najgrubsze, jakie widział przebijały się wygiętymi łukami przez całą okolicę pod różnymi kątami. Przypominały trochę kły - zamykającą się na połowie sali paszczę jakiejś ogromnej, krwiożerczej bestii. Wiatr wył potępieńczo.
     Pociski runęły na niego z góry, jak monstrualny, wirujący grad, zmuszając do natychmiastowej reakcji. By uciec od nich, musiał najpierw uciec od bólu, a do tego nie wystarczał mu przypływ adrenaliny. Dlatego właśnie - wciąż krwawiąc ze straszliwie pociętej ręki - aktywował Madman Stream. Fala fioletowej energii duchowej buchnęła z jego ciała, niczym płomienie z pieca nakarmionego suchym drewnem. Poczerniała skóra, błyszczące oczy, bielsze od śniegu włosy, ale przede wszystkim chaos. W żyłach chłopaka zaczął płynąć chaos - jak zawsze, jak u każdego, kto przechodził tę transformację.
     Szaleństwo niekontrolowanej mocy duchowej usypiało jednak ból znacznie lepiej, niż jakakolwiek adrenalina. Kurokawa grzmotnął otwartą dłonią w podłogę. Fala uderzeniowa opuściła podłogę, wyrzucając go w powietrze, pozwalając mu uniknąć pierwszego pocisku, wychodząc poza jego czerwony wektor. Kątem oka chłopak dostrzegł, jak rotująca kula wgryza się w miejsce, w którym przed chwilą stał. Serce waliło mu, jak lufa karabinu, źrenice skakały na wszystkie strony, usiłując pokryć wzrokiem całe pomieszczenie. Tora stał. Po prostu stał poza tym wszystkim, jakby jego pociski były tylko rekwizytami, Naito aktorem, a jego walka o życie - przedstawieniem. Lider Loży regenerował swoje siły. I niechybnie miał chłopaka na oku.
     Kurokawa nieustannie kumulował energię duchową w stopach, zmuszony do tego, by raz po raz wybijać się pod różnymi kątami i wyginać ciało na wszystkie strony, unikając grubych, czerwonych strzał. Skupiające się w kulach strumienie powietrza rozdzierały jego ubranie i nacinały skórę, gdy nastolatek o włos unikał śmierci, nie mogąc zatrzymać się ani na chwilę. W uszach słyszał jedynie świst. Nawet jego własne myśli zdawały się pobrzmiewać coraz ciszej i ciszej. Trudniej było mu złapać oddech, jakby pociski Tory zabierały całe powietrze z okolicy, nie pozostawiając dla chłopaka ani mililitra.
     — Jakkolwiek bym na to nie patrzył, moja ręka niedługo przestanie być użyteczna w tej walce. Oczy też zaczynają mnie boleć. Strasznie pieką. Chciałbym je zamknąć, ale jeśli to zrobię - zginę. Cholera! — pomyślał Naito, zbierając moc w prawym przedramieniu i siłą ściskając brzegi rozdartej skóry. Chciał w ten sposób powstrzymać krwawienie, ale jego ręka była w takim stanie, że czuł się, jakby obrusem przykrywał czołg.
     — Muszę znaleźć lukę, która pozwoli mi go zaatakować. Im dłużej to przeciągam, tym więcej stracę krwi, podczas gdy on odzyskuje siły. Gdybym dał radę chwycić go obiema rękami, może udałoby mi się go sparaliżować. Wystarczyłoby zaszarżować w jego stronę. Niskie podejście, jak przy obaleniu. Nawet nie musiałbym ruszać go z miejsca. Obejmę go rękoma i wytworzę takie napięcie, jakie tylko będę w stanie — postanowił Kurokawa. Na inny plan nie było czasu. Przechylił się mocno do tyłu, niemalże padając na plecy i przepuszczając następną kulę wiatru nad swoją klatką piersiową. Trzy poziome linie błysnęły czerwienią na jego skórze, jakby wyryte nożem.
     Naito oderwał nogi od ziemi, przyciągając je do siebie - zrobił szybki przewrót w tył, zatrzymując się na kuckach. Czerwone strumienie wypełniały przestrzeń między nim, a Torą. Większość przestrzeni... ale nie całą. Wzrok chłopaka zatrzymał się w jednym punkcie, a energia kumulowana w nogach pod wpływem Syntezy zmieniła formę.
     — Duszę się... — pomyślał Kurokawa z pustymi płucami... i zniknął. Thor Drive wystrzelił go po łuku nad podłogą. Najpierw stopniowo wznosił się do góry, a gdy osiągnął szczyt, zaczął zaniżać pułap. Leciał przez świszczącą śmierć - tak blisko, że sam nie wiedział, czy dobrze wymierzył; czy może za chwilę nie zostanie rozerwany na strzępy; czy może pęd nadany przez Thor Drive nie osłabnie na tyle, by podmuch zmienił kierunek lotu. W którymś momencie poczuł, jak płat skóry oderwał się z powierzchni jego pleców. W innym mocne szarpnięcie wyrwało mu kilka pukli włosów, sprawiając że schnące oczy zaszkliły się.
     A potem świst ustał. Pociski nadal szalały, ale już za nim, już nie tak głośno. Już nie było czerwieni wektorów, nie było grubych strzał, na które musiał uważać brunet. Był tylko srebrnowłosy mężczyzna o ciele Adonisa, na którego miał właśnie wpaść Naito. Była energia duchowa, buzująca w otwierających się ramionach Kurokawy. Nastolatek zamachnął się rękoma, zaciskając je, jak kleszcze. Zaciskając je... na powietrzu.
     — Nie...
     Zatrzymano go tak raptownie, że niemalże runął na twarz. Zamiast zobaczyć przed oczami tors przeciwnika, zobaczył kątem oka jego plecy. Przepotężne szarpnięcie w kostce cisnęło mózgiem chłopaka o ściany czaszki. Tora stał nieruchomo, z nogą zahaczoną o nogę atakującego Kurokawy - trzymającą go w ryzach.
     — Ta technika działa tylko w linii prostej, prawda? — zapytał Tora. Naito zbladł. Rozgryziono go. W ferworze walki, mimo wszystkich jego starań, tak po prostu...
     Cios w nerkę. Lewą. Nagle, bez ostrzeżenia, głęboko - jak nóż, nie pięść. Żywy nóż, który ucinał myśli. Krew napłynęła brunetowi do ust. Odruchowo chciał rzucić się w bok, ale zamiast tego zachwiał się i runął w stronę podłogi. Noga - zapomniał o nodze. Nie mógł wyciągnąć jej z uwięzi. Miał za mało siły. Tora był jak posąg; jak drzewo, którego korzenie sięgały jądra Ziemi.
     — Myśl! Naito, cholera, nie odpływaj! — wołał Shuun. W tym samym momencie Tora zamachnął się nogą, którą trzymał przeciwnika, ciągnąc go w swoją stronę. Naito legł z hukiem na podłodze, uderzając podbródkiem o płytki.
     — NAITO! — ryczał Pierwszy, gdy lider Loży stał już nad chłopakiem z jedną stopą nad jego głową. Podeszwa opadła na dół, jak gilotyna. Trzask łamanej na kawałki płyty podłogowej wypełnił salę, po której nie latały już powietrzne pociski. Kurokawa w ostatniej chwili przeturlał się na plecy, zaciskając zęby. Zrobił pierwsze, co przyszło mu na myśl - uderzył. Lewą pięścią, z której wystrzelił trzy uformowane w kule ładunki elektryczne. Wszystkie wycelował perfekcyjnie...
     ...ale żaden nie trafił. Wszystkie zmieniły kierunek tuż przed tym, jak dosięgły celu. Wszystkie odbił wiatr. Prawdziwy, nie wytworzony Syntezą. Bo Torę kochał wiatr i Tora tę miłość odwzajemniał.
     Kurokawie zachciało się płakać. Kończyły mu się pomysły, jego ręka rozpadała się na kawałki, wszystkie mięśnie krzyczały, zamęczone ciągłymi unikami, a energia duchowa ubywała wciąż i wciąż.
     — "Nigdy, przez całe moje życie nie widziałem... nawet nie słyszałem o Madnessie z tak piorunującym talentem, jak Tora" — przypomniał sobie nagle słowa Miyamoto i zrozumiał. Zrozumiał, jakim cudem Tory nie zabiły eksplodujące lampki i jakim cudem teraz nie dał mu się trafić. — Wiatr go broni. Kiedy nie jest w stanie obronić się sam, wiatr robi to za niego... To... za dużo. Jak... mam z tym walczyć?
      — Aaargh! — ryknął nagle i bez ostrzeżenia Naito, desperacko rzucając się z pozycji leżącej na nogę Tory. Wyciągnął ku niej obie ręce, już mając je elektryzować, gdy nagle noga zniknęła mu sprzed oczu, zgięta w kolanie pod sam pośladek. Kurokawa poleciał przed siebie tylko po to, by ta sama noga wróciła, jak żywe wahadło, kopiąc go prosto w podbródek i zmiatając, jak kartkę papieru. Naito zakrztusił się z bólu, ale to się już nie liczyło.
     — Nie odepchniesz mnie! — zakrzyczał w myślach brunet, tworząc za swoimi plecami płytę z energii duchowej. Uderzył w nią tak mocno, że znów przestał oddychać, ale zatrzymał się momentalnie. Momentalnie też z jego pięt wystrzeliły rzeki ładunków, popychające go prosto w stronę Tory. Mężczyzna jednak minął go z gracją. Zamaszystym ruchem nogą ponownie udało mu się zatrzymać Naito w miejscu, ale tym razem bez ostrzeżenia wbił pięść w jego raz już złamany nos. Przegrody zapadły się, brocząc krwią.
     — Nie po to te wszystkie wyrzeczenia. Te wszystkie przygotowania. Moje obietnice. Mój pot. Moja jebana krew i pot. Nie dam ci się pokonać i już! Po prostu NIE! — krzyczał w swoim umyśle Kurokawa. Po jego nodze, przez udo i kolano, aż po kostkę przetoczyła się fala wyładowań, przechodząc prosto na dotykającą jej kończynę Tory. Mężczyzna drgnął, z zaskoczeniem unosząc brwi, kiedy popieścił go prąd. W jednej chwili jego noga zaczęła wiotczeć, uginając się pod nim.
     — Nie mam najmniejszych szans, żeby pokonać cię szybkością. Mam mniej siły. Twoje ciało jest twarde, jak heracleum. Ale ja mam elektryczność... i mogę jej używać na dziesiątki sposobów! — pomyślał Naito, zaciskając pięści i zginając je w łokciach, przygotowane do uderzenia. W jednej chwili elektryczne - takie same, jak te, które wydobywały się ze stóp chłopaka - wystrzeliły właśnie z jego łokci, prostując kończyny z ogromną prędkością.
     Knykcie po raz pierwszy tak czysto osadziły się w szczęce chwiejącego się Tory. Obie naraz odepchnęły go z siłą uderzającego tarana. Głowa mężczyzny odskoczyła do tyłu, a zdrętwiała noga do reszty uniemożliwiła mu ustanie w miejscu. Poleciał do tyłu, nie kontrolując swojego lotu.
     — Połamał mi szczękę — zauważył Tora. — Niepotrzebnie użyłem drugi raz tej samej zagrywki. Przez moment wydawało się, że się podda. Zlekceważyłem siłę łańcucha, który przywiązuje go do Alice... — pomyślał, rozkładając szeroko ręce. Padł w objęcia wiatru pełen ufności. Gwałtowny, błogi podmuch zatrzymał jego lot, spowolnił go, a ostatecznie naparł od dołu na jego plecy i postawił go na równych nogach. Naito pędził prosto na niego.
     — Moja ręka długo nie wytrzyma. Nie sądzę, żeby miała mi wystarczyć na więcej, niż jeden atak. Muszę ją oszczędzać. Dopóki nie będę pewien, że trafię, nie mogę ryzykować — pomyślał chłopak, w biegu oddychając przez usta, gubiąc po drodze krew z brutalnie pociętej kończyny. Jeszcze raz skupił moc duchową - zarówno w stopach, jak i w lewej pięści. — Nawet jeśli wiatr odbija pociski i ściąga go z drogi, na bliskim dystansie będę w stanie go trafić, dopóki będę brał to pod uwagę. Szczęka i głowa to oczywiste cele. Bardziej podatne, niż reszta ciała, ale trudniejsze do trafienia. Jeśli dam radę przebić mu się przez brzuch albo klatkę piersiową, wygram. Muszę tylko najpierw coś sprawdzić...
     Thor Drive wystrzelił Kurokawę w stronę przeciwnika. Zbierająca się na lewej pięści moc duchowa przybrała postać ładunków elektrycznych. Niska postawa Naito była dla lidera Loży nader oczywista - wręcz śmieszna.
     — Nikomu już nie zdążę pomóc... — pomyślał Tora, biorąc głęboki wdech i wolno wypuszczając z siebie powietrze, wpatrzony w sufit, jakby widział górujące nad nim niebo. — Jest zbyt słaby i zbyt wolny, by mnie pokonać, ale zbyt sprytny i zbyt uparty, żebym to ja go pokonał. Dawno nie doświadczyłem czegoś takiego. To dzisiejsi Madnessi są tak utalentowani, czy może moje ciało zaczyna się rozpadać od środka? — zadał sobie emanujące zwątpieniem pytanie... zanim bez ostrzeżenia zanurkował ku podłodze, w pozycji jeszcze niższej, niż ta Kurokawy. Wyprzedził chłopaka bez trudu, tuż przed zetknięciem z nim cofając łokcie. Przez ramiona Tory przepłynęły rzeki energii duchowej.
     — Dostanę. Z całą pewnością dostanę — stwierdził rozpędzony Naito, niesiony naprzód przez Thor Drive. — Tego nie zmienię, ale w dalszym ciągu mogę go uderzyć — pomyślał, z jeszcze większą desperacją wyrzucając przed siebie naelektryzowaną pięść. Skręcił bok na tyle, na ile potrafił, by zyskać cenne centymetry zasięgu, zanim zostanie trafiony. Wszystko po to, by jego knykcie rozbiły się o brzuch mężczyzny, jak szklanka ciśnięta w betonową ścianę. Mięśnie Tory nawet się nie ugięły, jego pęd nie zmalał, jego atak nie ustał... i również sięgnął celu.
     Obydwie dłonie lidera uderzyły całą swoją powierzchnią w żołądek Kurokawy. Ręce Tory wyprostowały się całkiem, odpychając chłopaka z jego żałośnie słabą pięścią. Gruby strumień powietrza pod olbrzymim ciśnieniem wystrzelił spod dłoni mężczyzny, wgłębiając się w ciało Naito, jak taran w bramy miasta. Kręgosłup nastolatka i całe jego ciało wygięły się na kształt litery "C", zanim podmuch sprawił, że zniknął. Fontanna krwi wylała się z ust Kurokawy, zalewając twarz, włosy i tors Tory czerwienią.
     Naito stracił oddech. Z wytrzeszczonymi oczami i otwartymi, zastygłymi w bezruchu szczękami przebił się przez stos stołów i krzeseł, zmieniając je w drzazgi, a wkrótce potem również przez ścianę. Pozbawiona skóry przestrzeń u góry pleców zapłonęła żywym ogniem, gdy pokryły ją kurz i pył. Dziesiątki metrów nastolatek pokonał w mgnieniu oka.
     — Uspokój się. Boli. Wiem, że boli, ale zaboli jeszcze bardziej, jeśli nie zaczniesz się ruszać! Wiesz już, ile potrzeba siły i energii, by przebić się przez jego ciało. Wiesz już, że atak z daleka zostanie odepchnięty przez wiatr. Wiesz, że rozpracował Thor Drive. Pozostaje już tylko uderzyć w niego z całą siłą. Wziąć tyle energii, ile tylko się da, podejść tak blisko, jak się da i trafić go czymś, czego jeszcze nie widział. Możesz to zrobić. MUSISZ! Pamiętaj o Alice. Nigdy jej nie zobaczysz, jeśli tu zginiesz. Wyobraź to sobie. Wyryj sobie ten obraz w pamięci. Poczuj go. Ujrzyj przed oczami! — walczył ze sobą gorączkowo Naito.
     Miał wrażenie, że dopiero teraz uświadomił sobie, jak dawno jej nie widział. Nie potrafił dokładnie otworzyć w głowie rysów jej twarzy, ale nigdzie nie mógłby zapomnieć burzy poplątanych, różowych włosów i tych zielonych, zagubionych oczu. Zagubionych, bo samotnych. Nie mających nikogo. Nikogo poza nim. Musiał przy niej być. Czuł to, wiedział. Bez niego nie mogła sobie poradzić. Cierpiała wśród Loży. Musiała cierpieć. Tęskniła za nim. Gdy zamykała oczy, widziała jego twarz. Na pewno. Jeśli jego zabraknie, kto jej pomoże? Kto spełni ich obietnicę? Kto będzie strzegł jej sekretów i powierzał jej własne? Kto opowie jej o każdej chwili, o każdym przemyśleniu swego życia?
     — Teraz albo nigdy! — zdecydował, zaciskając zęby. Energia duchowa skupiła się na opuszkach palców lewej dłoni, zmieniając się w energię elektryczną. Naito wbił wszystkie te palce w swój tors. Na tyle, by paznokcie przebiły skórę, a ładunki uderzyły go i dotarły do nerwów. Już to robił. To był jego as w rękawie. Wyłączenie receptorów bólu - na krótką chwilę; po to tylko, by zniszczyć Torę, ignorując wszelkie obrażenia.
     Kurokawa zawirował w powietrzu, zanim przebił ścianę trzeciego z kolei pomieszczenia, do którego trafił. Przypomniało mu to ich pierwsze starcie w domu Matsu, ale tym razem miało być inaczej. Było inaczej. Naito uderzył stopami o podłogę, zapierając się o nią na kuckach. Rozbił na kawałki podłogę w czyjejś sypialni. Plecami rozwalił komodę, zanim wyhamował. Nie było już jednak bólu. Nie było wahania.
     Podniósł się i ruszył. Lekko, wręcz lekceważąco, powolnie, truchtem. Ślamazarnym i chwiejnym, lecz stopniowo coraz szybszym. Porażony prądem układ nerwowy pomógł mu odzyskać trzeźwość umysłu. Zmiażdżony nos przestał mu przeszkadzać, choć krew napływała mu do ust. Stopniowo trucht chłopaka zmienił się w bieg, a bieg w sprint. Energia duchowa zbierała się w jednym punkcie na środku klatki piersiowej - była jak tykająca bomba.
     — Chcesz tego użyć TERAZ? Obu jednocześnie? — zdziwiły się tysiące głosów Shuuna, najpewniej obserwującego po prostu myśli dziedzica.
     — A nawet więcej — odparł zdecydowanie Naito. — Do tej pory pokazałem mu właściwie tylko Thor Drive. Właśnie dlatego, że pozwala mi przyspieszać tylko w linii prostej. Właśnie po to, by nie spodziewał się niczego innego... — Przesadził jednym susem rozbitą na kawałki ścianę jadalni, zderzając się z Torą wzrokiem. — Thor... Overdrive — pomyślał chłopak. Komenda aktywacyjna w jego głowie zmieniła kotłującą się w klatce piersiowej moc w energię elektryczną, uderzając nią w system nerwowy i zmuszając go do rozprowadzenia jej po całym ciele. Wyładowania przebiegły po skórze chłopaka, wywołując gęsią skórkę i następujące po sobie z ogromną prędkością skurcze i rozkurcze mięśni. Włosy na nogach i rękach stanęły dęba, a wkrótce po nich również te na głowie. Czarna czupryna Kurokawy znienacka zmieniła się w upiorny, rogaty hełm. Między palcami nastolatka przelatywał prąd. Z każdym ruchem ciała ładunki wyskakiwały w powietrze, jakby z elektrycznej fontanny.
     — Co to jest? Już wstał? Jak to się stało, że w ogóle podniósł się po tamtym ataku? — zadziwił się Tora, ścierając krew przeciwnika z czoła, by przynajmniej nie zalewała mu oczu. — Całe jego ciało wydaje się być pod prądem. O to mu chodzi? Żebym nie mógł go uderzyć bez skrzywdzenia samego siebie? Najpierw musiałby w ogóle się do mnie zbliżyć. Cokolwiek kombinuje, z tak daleka nie da rady tego zrobić. Wystarczy trzymać go na dystans, póki nie wyczerpie energii... — pomyślał lider Loży, podczas gdy wokół poszarpanego prawego ramienia Kurokawy zaczynał wirować rękaw mocy duchowej.
     Następny krok po aktywowaniu przez Naito jego techniki był zarazem ostatni, za którym Tora nadążył wzrokiem. Nagle, bez ostrzeżenia, brunet przyspieszył wielokrotnie. Tak znacząco, że różnica prędkości pozwoliła przez chwilę myśleć, że chłopak zniknął. Stopy uderzały o posadzkę tak szybko, a - w związku z tym - z taką siłą, że podłoga pękała, jak koryto wyschniętej rzeki. Kurokawa w morderczym pędzie ruszył na Torę, zmieniając energię wokół prawej ręki w elektryczność. Dłoń uformował w swego rodzaju szczypce lub też nożyce - jedną częścią był kciuk, a drugą złączone ze sobą pozostałe palce.
     Tora musiał zareagować tak szybko, że nie miał nawet czasu na myślenie, przez co zadziałał instynktownie. Złączył ze sobą nasady swoich dłoni i z impetem wystawił je między siebie, a przeciwnika. Fala powietrza, o wiele szersza i gwałtowniejsza, niż poprzednio ruszyła w stronę Naito, jak rwący nurt rzeki, by zmiażdżyć go, zanim zdąży się zbliżyć. Wiatr uderzył z bezbłędną celnością... lecz jedyne, co zdołał zrobić, to spowolnić chłopaka, dzięki czemu Tora przynajmniej widział jego stopy.
     — "Madnessi dysponujący Syntezą używają Madman Streamu znacznie rzadziej, niż ci bez Syntezy. Jest tak dlatego, że uzyskiwana w ten sposób moc duchowa - choć silniejsza i bardziej destruktywna - jest chaotyczna i trudna do kontrolowania. Przez to trudniej skupić się na samej Syntezie, ponieważ twój własny umysł zmienia się w gniazdo os" — przypomniały się brunetowi słowa Shuuna z czasów morderczego treningu do walki z Torą. — Zaryzykuję. Jeśli nie postawię wszystkiego na jedną kartę, zginę tak czy inaczej — zdecydował. W jednej chwili zarówno opływające go ładunki, jak i elektryczność otaczająca ramię - wszystko to przybrało barwę mrocznego fioletu. Skórę pokryła smoła, twarde i nastroszone włosy przyprószyła biel. Kurokawa przerąbał się przez ścianę wiatru, jak torpeda.
     — Nie da rady. Nie odepchnę go! Ręka. Skoro rusza na mnie od frontu i nadal nie zaatakował, to prawdopodobnie uderzy bezpośrednio. Mogę pozbawić go ręki, zanim mnie dotknie! — pomyślał w akcie desperacji Tora, niespodziewanie cofając ręce i zawracając wiatr wraz z nimi tworzony przez siebie wiatr. Strumienie powietrza zacisnęły się wokół jego stopy, wirując z zawrotną prędkością nad jej powierzchnią. W ułamku sekundy mężczyzna uniósł nogę pionowo do góry, dopuszczając Kurokawę do siebie.
     — Tenteigai! — Noga Tory opadła na dół, niczym kosa boga śmierci, niosąc z sobą upiorny świst zniszczenia.
     — GUNGNIR! — "Nożyce" Kurokawy wysunęły się naprzód, w stronę torsu korpusu przeciwnika. Im bardziej prostowała się ręka chłopaka, tym bardziej zebrana elektryczność "zjeżdżała" z góry ramienia i pojawiała się w samej dłoni. Gdy zaś była już ona całkiem prosta, Gungnir wystrzelił. Tuż przed tym, jak opadająca noga Tory zdążyła dotknąć chłopaka, oślepiający blask elektrycznej włóczni wypełnił całą jadalnię. Z odległości jednego metra nie było szansy na pudło. Żywa, nieposkromiona błyskawica przebiła pozornie niezniszczalne mięśnie Tory, jak pojedynczą kartkę papieru. Wydrążyła w jego ciele tunel szybciej, niż mężczyzna poczuł ukłucie i uciekła na zewnątrz przez rozszarpane, jak od wybuchu maleńkiej bomby plecy.
     Białe, nastroszone włosy opadły, czarniejąc. "Smoła" spłynęła ze skóry, a wraz z nią fioletowe wyładowania elektryczne. Uśpiony ból powrócił do ciała chłopaka, gdy efekt porażenia przestał działać. Tylko on stał. Przez pierwsze kilka sekund po zniknięciu całego obecnego w ciele prądu, Naito postrzegał wszystko w zwolnionym tempie. Zamglony wzrok przyzwyczajał się do zmiany prędkości, z jaką poruszał się świat. 
     — Czy ja... wygrałem? — zapytał sam siebie nastolatek, ledwo stojąc na nogach. Gdy jednak niemalże upadł, pośliznąwszy się na jakiejś tajemniczej substancji, odruchowo spojrzał w prawo. Ze zmasakrowanego kikuta, będącego kiedyś jego ręką lały się strumienie gorącej krwi.

Koniec Rozdziału 234
Następnym razem: Róża Wiatrów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz