piątek, 25 stycznia 2013

Rozdział 5: Walcz o swą duszę - anioł stróż



ROZDZIAŁ 5

     Choć wszystko działo się tak szybko i impulsywnie, Naito miał wrażenie, jakby widział to w zwolnionym tempie. Opadający na ziemię łańcuch sprawiał wrażenie dryfującego na wietrze piórka, a szykujący się do ataku, trójgłowy pies, wyglądał jakby ślizgał się po lodzie. Nawet jego własne ruchy wydawały mu się ślimacze, powolne i nienaturalne. Skarcił się za to w myślach, ale przez chwilę pomyślał, że sytuacja przypominała tą, którą widział w "Matriksie". Tylko że w tym przypadku miał do czynienia z brutalną, niezrozumiałą rzeczywistością...
     Obrócił się na pięcie ze zwężonymi źrenicami, pochylając się i postępując krok do przodu, by ostatecznie ruszyć przed siebie, prosto w abstrakcyjnie wyglądający, jałowy las. Już przy pierwszym susie jego stopa dosięgnęła zamulonych moczarów, zanurzając się w nich prawie po kostkę. Tylko łut szczęścia sprawił, że chłopak zdołał ją wyciągnąć bez upadku. Nieprzyjemne zimno i gryzący w nozdrza smród towarzyszyły mu przez te kilka sekund, nim coś innego zupełnie odwróciło od nich jego uwagę. Wycie trójgłowej, śliniącej się bestii, rozległo się po całej mrocznej przestrzeni. Dźwięk dobiegał jednocześnie ze wszystkich trzech gardeł, uderzając śmiertelnym chórem w uszy nastolatka, którego serce zaczęło pracować na najwyższych obrotach.
-Cholera! Jest za głośny, nie potrafię ocenić odległości... - pomyślał gimnazjalista, słysząc systematyczne uderzenia potwornych pazurów o podłoże. Z największym wysiłkiem wykorzystał drzewo, jako dźwignię, by przerzucić całe swoje ciało do przodu. Był przerażony, a zapuchnięte oczy znów miały zamiar się zaszklić. Po raz pierwszy w życiu spotkał się jednak z sytuacją, gdy "nie miał czasu płakać". Uświadomiwszy do sobie, uśmiechnął się gorzko w duchu.
-Myśl, myśl, myśl! Uspokój się! Teraz wszystko zależy od ciebie, rozumiesz? Jeśli nie ochłoniesz, zginiesz! Cholera, nie! Tak jest jeszcze gorzej... - Kurokawa miał ochotę jęknąć z politowaniem dla samego siebie, jednak nie umiał wydobyć z siebie głosu. Zamiast tego mimowolnie przyśpieszył, z każdym susem wydobywając spod swych stóp duże grudy błota i szlamu, które rozbryzgiwał dokoła. Nie zauważył nawet, że część z nich ląduje na jego ubraniu, a nawet na twarzy. W tej chwili liczyło się tylko przeżycie. Nie mógł myśleć o niczym innym.
BO NIEWAŻNE, JAK BEZNADZIEJNE I POZBAWIONE KOLORÓW BĘDZIE NASZE ŻYCIE, KIEDY  MOŻEMY W NIM JESZCZE COŚ OSIĄGNĄĆ. BO WTEDY ROZPACZLIWIE PRAGNIEMY ŻYĆ, BO MYŚLIMY O TYM WSZYSTKIM, CZEGO NIE MAMY, CO CHCEMY MIEĆ... A GDY UDA NAM SIĘ PRZEŻYĆ, NIC SIĘ NIE ZMIENIA...
     Z metru na metr las stawał się coraz gęstszy, coraz bardziej odcinał uciekającego chłopaka od promieni słońca. Naito słyszał dokładnie, w przerwach między coraz cięższymi oddechami, jak łapy bestii uderzają z plaskiem o błoto. Na domiar złego, chłopak zaczynał tracić siły, podczas gdy pies zdawał się stawać coraz bardziej rozjuszonym. Kolejny raz zawył głośno, wznosząc dwie z trzech głów w kierunku pomarańczowego nieba. Przerażający, uginający plecy dreszcz ogarnął gimnazjalistę, który bezwolnie zaczął krzyczeć. Nie pomyślał nawet o tym, że tym sposobem prędzej zabraknie mu powietrza w płucach.
-Niech to szlag! Jeszcze przed chwilą siedziałem w szkole na lekcji historii, a teraz goni mnie jakieś krwiożercze straszydło! Wszystko byłoby lepsze od tego. Nawet spotkanie z Taigo, nawet kolejny łomot od jego koleżków... Ja nie chcę umierać! - zdenerwowany nastolatek przymknął na chwilę oczy, piekące go od ostatnich "nadmiarów wrażliwości". Okazało się to dla niego bardzo niefortunnym zabiegiem. Nie mogąc spojrzeć pod nogi potknął się o wystający nad brudną taflę wody korzeń, zawadzając oń stopą. W ułamku sekundy przefrunął w powietrzu pół metra, upadając brzuchem w bajoro. Śliskie błoto przedłużyło niekontrolowany lot nastolatka... aż do skarpy. Z rozdziawionymi ustami poczuł, jak górna połowa jego ciała znajduje się coraz niżej i niżej, by ostatecznie runąć w dół... wraz z prawdziwą lawiną błota, którą Kurokawa ciągnął ze sobą, zsuwając się po ogromnym, grząskim zboczu. Nietrudno wyobrazić sobie, że podczas przymusowej rotacji całego ciała, Naito niemal w całości okrył się błotnym płaszczem.
     Z pluskiem uderzył o taflę brudnej, bagiennej wody, opadając na dno. A że nie było tego zbyt wiele, mógł w spokoju odetchnąć chociaż przez chwilę, kiedy to starał się ustalić, gdzie znajduje się góra, a gdzie dół. Minęło kilka sekund, zanim zdołał podnieść się do pozycji półleżącej. Wtem, niespodziewanie, kujący ból w klatce piersiowej odebrał mu dech na czas, który jemu wydał się wręcz wiecznością. Jak wyrzucona na brzeg ryba łykał powietrze, gdy boleść ustała.
-Ugh! Chyba... złamałem żebro. Albo dwa... - jęknął żałośnie, wznosząc wzrok ku skarpie. Trójgłowy pies warczał wściekle z najeżoną sierścią, garbiąc się i wyginając, jakby odstraszał intruza od swego terytorium. Gimnazjalista przez chwilę pomyślał, że stwór skoczy za nim, jednak był inteligentniejszy, niż na to wyglądał. Z groźnym, chóralnym wyciem, ruszył gdzieś w bok, próbując znaleźć bezpieczną drogę na dół. Ten sygnał wystarczył, by zmotywować obolałe ciało Kurokawy do podniesienia się. Z niemałym trudem, rzecz jasna.
     Szedł powoli, delikatnie przygarbiony, prawą dłoń trzymając na klatce piersiowej, jakby obawiał się, że jej zawartość wpadnie w błoto. Zaciskał zęby coraz mocniej z każdym kolejnym krokiem. Z każdym kolejnym krokiem coraz dotkliwiej reagował na zimno, paraliżujące stopy. Próbował nawet biec, by się trochę ogrzać, ale ostatecznie wyszło mu to nie najlepiej, choć faktycznie poruszał się odrobinę szybciej. Nadal jednak bolące żebra powstrzymywały go przed oddaniem dłuższych susów. Chłopak dyszał ciężko i z wysiłkiem. Tak, jak wcześniej, gdy uciekał, adrenalina dawała mu nadludzką siłę, tak teraz, gdy wyparowała, zniknęło również jej błogosławieństwo.
-Ciekawe, co teraz robi Nanami? Która jest u nich godzina? Ach, straciłem już rachubę. Wydaje mi się, że mama powinna zaraz wrócić z pracy. Heh, Taigo pewnie myśli, że przestraszyłem się i siedzę teraz zapłakany w domu. Z dwojga złego chyba wolałbym tę opcję. Ten człowiek z kapturem kazał mi przeżyć, tak? To jakiś test? Jakiś sprawdzian? Czy ja naprawdę umarłem? Zawsze myślałem, że to będzie wyglądać inaczej - niebo, piekło, tego typu rzeczy. Zaraz... ten facet... jak on mnie nazwał? Szaleńcem? Dlaczego? Kiedy mnie dotknął, poczułem się dziwnie. To chyba o to chodzi, gdy ktoś mówi, że "całe życie przeleciało mu przed oczami, tak"? - zielonooki próbował dodać sobie otuchy, rozmyślając o tym wszystkim, co działo się teraz z dala od niego. Spokój zaś, jaki mu to przyniosło, pozwolił na prowizoryczną analizę sytuacji. A ta nie była dobra...
     Nagle seria systematycznych, "podwójnych" plusków, odbiła się echem po obumarłym lesie bagiennym. Dźwięk ten, połączony z sapaniem i odgłosem wciąganego przez nozdrza powietrza, wdarł się do uszu chłopaka, zmuszając do kolejnych "duchowych klątw". 
-Gdzie? Z której strony? - z dzikim strachem w oczach obracał głowę we wszystkie strony, by ustalić kierunek, z którego natężenie odgłosów było największe. Ostatecznie w panice dosłownie rzucił się w bok, za grube, stare drzewo, uderzając oń plecami z dużą siłą. Łzy bólu stanęły mu w oczach, jednak natychmiast "połknął" swój własny krzyk, ześlizgując się po pniu drzewa i siadając w zimnie. Podkulił nogi i zamknął oczy z pochyloną głową. Objął kolana rękoma, trzęsąc się, jak osika. 
-Nie znajdzie mnie, nie znajdzie mnie, nie znajdzie... Boże, jeśli gdzieś tam jesteś, błagam, nie pozwól mu mnie znaleźć! - prosił w myślach, gdy nagle usłyszał, jak duże zwierzę przebiega tuż obok drzewa, pod którym się schronił. Ze zdziwieniem otworzył oczy, widząc, jak maszkara biegnie jeszcze kilka metrów i zaczyna obwąchiwać okoliczny teren.
-Jak to możliwe? Przecież psy mają doskonały węch... a ten ma aż trzy nosy, więc jak... Nie może być! - Naito nie ukrywał szoku. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że prawie cały umazany był błotem. Zdał sobie sprawę, że właśnie dzięki niemu pies nie wykrył jego zapachu. Gimnazjalista z ulgą wypuścił powietrze, by zaraz poczuć, jak jakaś ciecz spływa mu po podbródku. Zabłąkana kropla jego własnej krwi, skapnęła mu na rękę.
-Nie... Proszę, nie! - jęknął wewnętrznie, prostując nogi. Jego dłonie mimowolnie opadły w bagnistą toń. W jednej chwili cała ulga wyparowała. Kurokawa nie należał do głupców. Zdawał sobie sprawę, że złamane żebra i krew, cieknąca z ust, nie wróżą nic dobrego. Natychmiastowo zauważył, że nie da już rady się podnieść. Ucieczka przed zagrożeniem, którego nie rozumiał, upadek, dalszy pościg... To było dla niego za wiele. Z goryczą zacisnął powieki, spomiędzy których mimo wszystko zaczęły wypływać łzy. Kolejny raz. Naito z całej siły zacisnął zęby, oddychając tak oszczędnie, jak tylko umiał, by nie narażać się na cierpienie.
I RZEKŁ DO CHŁOPCA, ROZKOPUJĄCEGO GROBY NA CMENTARZU: "CÓŻ ROBISZ, DZIECKO?". "SZUKAM BOGA" ODPARŁ BEZ NAMYSŁU MALEC. "CZEMUŻ WIĘC ROBISZ TO TUTAJ?" NIE USTAWAŁ W PYTANIACH. "BO NIGDZIE INDZIEJ GO NIE ZNALAZŁEM" POWIEDZIAŁ ZE ŚMIERTELNĄ POWAGĄ CHŁOPCZYK.
     -Skąd u ciebie łzy? Nie każdy ma możliwość walki o coś, co chce mu się odebrać, wiesz? - rozległ się czyjś głos, zupełnie znikąd. Każde słowo docierało do świadomości chłopaka dopiero po paru sekundach, a ten zupełnie negował czyjąkolwiek obecność w swoim najbliższym otoczeniu.
-Majaczę? Co się dzieje? Myślałem, że... umiera się tylko raz. A czuję się, jakbym... miał wyzionąć ducha jeszcze setki razy. Czyj to głos? Kto mnie woła w takim miejscu, jak to? - Naito sądził, że wszystkie te słowa wypowiada na głos, ale w rzeczywistości pozostały one w jego umyśle.
-To ja! Nie widzisz mnie? - głos powtórzył się. Tym razem jednak Kurokawa był na tyle skupionym, by rozpoznać go, jako damski. Dalej jednak nie mógł poruszyć jakimkolwiek elementem swojego ciała, choćby nie wiadomo jak się starał.
-Nie widzę cię... Kim jesteś? Czego chcesz ode mnie? Czy przyszłaś... zabrać mnie do nieba? - uzupełnił swoją listę pytań czarnowłosy.
-Hihihihi! - zaśmiał się głosik z tajemniczą słodyczą. -Skąd pomysł, że jest takie coś, jak "niebo", skoro nikt spośród żyjących nigdy go nie widział?
-Może masz rację... ale w takim razie... czemu tu jesteś?
-Żeby spytać, czy przekazać coś od ciebie twojej siostrze i matce... - w tym momencie chłopak zadrżał. Dreszcz zaskoczenia przebiegł po brudnych, zmęczonych plecach. -Przecież powinny wiedzieć, że najdroższa osoba w ich życiu zdecydowała się zdechnąć w błocie, zamiast do nich wrócić.
-NIE! To nie tak! Ja chcę... tak bardzo chcę do nich wrócić, ale... czasami chęci to za mało, wiesz?
-Jeśli są odpowiednio silne, to aż nadto. Czemu twoje chęci nie są silne? - zapytał po raz pierwszy nieznajomy, żeński głos.
-Żartujesz? Nie-wiadomo-kto rzucił mnie na pożarcie nie-wiadomo-czemu z nie-wiadomo-jakiego powodu. Na dodatek to coś zeżarłoby mnie na raz. Co niby zmienią tu chęci? Nie widzę żadnej szansy na przeżycie, nie mówiąc już o wygranej! - zielonooki zdenerwował się na samego siebie.
-Czym jest jedna bestia w porównaniu do największej wartości czyjegoś życia? Nie możesz myśleć o tym, że nie dasz rady pokonać tego czegoś. Musisz myśleć, JAK to pokonać. Czy może nie chcesz tego robić? Może wolisz zasnąć i pozwolić mu się pożreć? Może nie chcesz już nigdy wrócić do swoich bliskich? Może nie chcesz żyć? - każde zdanie, każde pytanie, każdy oddech tej osoby uderzał w chłopaka, jak młot kowalski, poruszając jego sercem i umysłem. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego, rozmawiając z kimkolwiek. To było, jakby przemawiał do niego ktoś z innej planety, ktoś nie z tego świata, ktoś piękniejszy i wspanialszy nade wszystko, co poznał do tej pory. 
-Chcę! CHCĘ, SŁYSZYSZ?! Powiedz mi tylko, jak mam to zrobić! - jego duch krzyczał, jak nigdy wcześniej. Huczał mocą tysięcy ludzkich serc, ale przede wszystkim jego własnym. Naito płonął.
 -Walcz... - poczuł dotyk. Poczuł, jak drobna, ciepła dłoń o nieskazitelnie gładkiej cerze dotyka jego policzka, obejmuje jego twarz. Natychmiast ból przestał się liczyć. Natychmiast łzy zastygły w kącikach zielonych oczu. -Walcz o swą duszę... - powtórzyła nieznajoma, a po chwili nastolatek otworzył szeroko oczy, widząc ją, jak przez mgłę z powodu jeszcze kotłujących się łez. Osoba ta odwróciła się od niego, ukazując opadające na plecy włosy. Odeszła lekko, z gracją, do samego końca nie objawiając mu swego oblicza.
      -Heh, zabawne. Tyle się słyszy o aniołach stróżach, choć nigdy nie ma się okazji udowodnić, że naprawdę istnieją. A wygląda na to, że... ja osobiście spotkałem... mojego anioła - mówił pozawerbalnie gimnazjalista, powoli podnosząc się na równe nogi. Część błota została zmyta z jego ciała, podobnie jak krew. Naito pochylił głowę, patrząc na swoje dłonie. Z ogniem w oczach ścisnął je w pięści... a potem odwrócił się i ruszył. Wolno, spokojnie, z dumą. Kroczył wyprostowany w kierunku odwróconego od niego plecami potwora.

Koniec Rozdziału 5
Następnym razem: Dusza, która krzyczy

czwartek, 17 stycznia 2013

Rozdział 4: Pokaż mi swoje Szaleństwo

ROZDZIAŁ 4

     Nie wiedział, ile minęło czasu, wolno przychodziło mu także kojarzenie faktów, ale zauważył, że deszcz nadal padał. Przymknął oczy, nie wiedząc czemu, jakby bał się spojrzenia w niebo. Minęło kilka sekund nim po raz kolejny, ostrożnie uchylił powieki, wznosząc się do pozycji siedzącej z takim impetem, jakby właśnie wybudził się ze straszliwego koszmaru. Oddychał szybko, ze zdenerwowaniem, ale nic mu nie dolegało. 
-Ach... Co ja tu robię? - zapytał sam siebie, ściskając palcami skronie, co w jego mniemaniu miało wspomóc procesy myślowe. Poszukiwane wspomnienie uderzyło w niego, jak grom z jasnego nieba, oblewając chłopaka potem. Naito natychmiast poczuł, jak skręca go w żołądku ze zdenerwowania. Przełknąwszy głośno ślinę, powoli zniżył wzrok, poszukując noża, wbitego w jego brzuch. 
-N-nie ma. Nie ma go! - zdziwił się niebywale. Na jego ciele nie widniała nawet najmniejsza kropla krwi, a ubranie pozostało w stanie nienaruszonym, choć doskonale pamiętał chłód ostrza. Widocznie jego mózg poszedł za ciosem, nie przerywając intensywnej pracy, bo po chwili nastolatek zauważył jeszcze coś. Chociaż deszcz zacinał, jak nigdy wcześniej, zielonooki był suchy, jak wiór. 
-Co się dzieje? Czy to był tylko sen? Ale dlaczego miałbym spać w takim miejscu? Moment, może ja nadal śnię? - prowadził duchowe dyskusje szatyn, coraz bardziej przejmując się zaistniałą sytuacją. Bądź co bądź, ranny, czy nie, Kurokawa nadal nie był zbytnio wytrzymały psychicznie. 
     Gimnazjalista zadecydował jakby nigdy nic wrócić do domu. Zignorować zajście, jak to robił zawsze. Zupełnie nie brał pod uwagę faktu, że nigdy nie wychodziło mu to na dobre. Wolał przez chwilę czuć się bezpieczny, by potem cierpieć. Klęknąwszy na jedno kolano, podparł się rękoma o beton, by móc wstać, gdy nagle rzucił się do tyłu, jak oparzony, uderzając plecami o bruk. Jeśli już wcześniej wydawał się blady, teraz mógłby konkurować z pejzażem Grenlandii. Rozwarł powieki do granic możliwości, otworzył szeroko usta, zamierając. Trzy metry przed nim leżał... on sam. Identyczny, jak druga połowa tego samego okręgu. Spoczywał na plecach w kałuży krwi, której szlak ciągnął się od niego aż do przeciwległej ściany. W brzuchu obitego, poharatanego chłopaka spoczywał japoński nóż wojskowy... wbity po samą rękojeść.
     -Kusso! Kusso, kusso! - klął w duchu szatyn, uciekając. Spanikował. Pierwszy raz w życiu widział czyjegoś trupa, a już na pewno swojego własnego. Serce waliło mu, jak dzwon, zęby szczękały. Drżał w przerażeniu, ale biegł dalej z pełną prędkością. Nie przejmował się niczym, co go otaczało. Ignorował stojących mu na drodze ludzi, ignorował jezdnie i otoczenie. Podążał tylko znaną mu drogą do jego własnego domu, nie skupiając się w ogóle na tym, gdzie jest. W bezsilności zaczął płakać. Znowu. Nie wytrzymał nerwowo.
-Co się dzieje? Co się dzieje? Co się, kurwa, dzieje?! Jak to jest możliwe? Przecież to byłem ja. To ewidentnie byłem ja. Ale jak to możliwe, że patrzę na swoje własne ciało z odległości kilku metrów? To sen, prawda? To musi być sen! To musi być sen, do ciężkiej cholery! - chłopak praktycznie oszalał. Jego twarz przypominał teraz twarz najprawdziwszego, filmowego szaleńca. Przyśpieszył jeszcze bardziej, do granic swoich możliwości. Pędził na złamanie karku, parę razy potykając się nawet o własne nogi. Ostatecznie rzucił się w lewą stronę, krótkim chodnikiem, lądując na klatce schodowej domu. Swojego domu. Gdy kierował drżącą dłoń do kieszeni, by wydobyć klucze, szczękał zębami. Wyciągnąwszy je, długi czas próbował trafić do dziurki bez żadnych efektów, aż w końcu musiał pomóc sobie drugą ręką. Spróbował przekręcić kluczyk, ale ten ani drgnął. Wrota jego mieszkania już zostały otwarte. Nastolatek z lękiem wszedł do środka, całkiem zapominając o wyjęciu zawartości zamka. Po cichu, nie zamykając drzwi, ruszył wgłąb korytarzyka, dysząc ciężko w zmęczeniu. Przełknął ślinę, gdy usłyszał kroki w okolicach schodów. Niespodziewanie zauważył swoją starszą siostrę, Nanami.
     Nanami miała lśniące, kasztanowe włosy, sięgające jej za łopatki. Najczęściej spinała część z nich, tworząc mały kok z boku głowy. Jej oczy, błękitne i figlarne, były przedmiotem westchnień wielu osobników płci przeciwnej na jej uczelni. Miała niewielki, prosty nos i pełne, kształtne usta. W jej uszach widniały kolczyki-spinki w kształcie srebrnych motyli. Była całkiem wysoka, jak na dorastającą kobietę, a przy tym szczupła z widocznie zarysowanymi krągłościami, których niejedna mogła jej pozazdrościć. 
-Nanami? Co ty tutaj... - zaczął nieudolnie Naito, lecz siostra natychmiast weszła mu w słowo.
-Hm? Kto otworzył te drzwi? - w ogóle nie zareagowała na słowa swojego brata, unosząc lekko jedną brew ku górze. Zielonooki był skonfundowany. Nie po raz pierwszy zresztą w jej obecności.
-Nanami, proszę cię, nie wygłupiaj się. Hej! Słyszysz mnie? - poirytowany nastolatek postąpił krok do przodu, gdy nagle dziewczyna ruszyła w kierunku drzwi, nawet go nie zauważając. To, co stało się sekundę później, było tak niezrozumiałe, że Naito jeszcze przez długi czas nie umiał sobie tego racjonalnie wyjaśnić.
     Wyciągnął ręce przed siebie, chcąc utrzymać siostrę w miejscu. Był już naprawdę zaniepokojony i przerażony. Niespodziewanie dziewczyna... przeszła przez niego. Dłonie gimnazjalisty, jakby nigdy nic wniknęły do wnętrza jej ciała, wychodząc z drugiej strony, co zaraz uczynił też tułów, nogi, czy głowa. Teraz był już pewien. Nanami wcale go nie ignorowała. Ona po prostu go nie widziała, nie słyszała ani też nie czuła. Przeszła przez niego, jak przez powietrze, docierając do drzwi. 
-Och, klucze! Kto je tutaj zostawił? Naitooo, jesteś w domu? - usłyszał zaraz wołanie. Łzy ponownie napłynęły mu do oczu. Nie mógł się opanować. Z frustracją, smutkiem i bezsilnością ruszył w stronę wyjścia, ponownie przenikając siostrę i wyskakując na chodnik. Wkrótce potem wrota zamknęły się za nim z jakby aluzją.
     -Nie. Nie, nie, nie! Kurwa... Ona mnie nie widzi. Ci ludzie po drodze do domu... Jestem pewny, że wpadłem na co najmniej kilka osób, ale w ogóle nie poczułem zderzenia. Co się dzieje...? Nie rozumiem. I jeszcze tamto ciało. Czy... Czy ja jestem... Jestem martwy? - upadł na kolana, chowając twarz w dłoniach. Słoną ciecz wcierał w opadające na czoło włosy. Zaciskał z całej siły zęby, by nie zacząć szlochać. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł się aż tak bezsilny. Aż tak słaby. On, który jeszcze niedawno pogodził się ze śmiercią i odejściem na tamten świat, teraz tak bardzo pragnął żyć. 
BO JESTEŚMY EGOISTAMI. BO CHCEMY, BY WSZYSTKO SZŁO WEDŁUG NASZEGO PLANU. WYOBRAŻAMY SOBIE NIEBO, JAKO PIĘKNY, RAJSKI OGRÓD O ZŁOTYCH BRAMACH I ŚMIERĆ, JAKO PODRÓŻ DO TEGO MIEJSCA. BRAKUJE NAM TEJ POKORY, KTÓRA KAŻE NAM ZACHOWAĆ DYSTANS DO OTACZAJĄCEGO NAS ŚWIATA. BO MOŻE NIE DANE JEST NAM UJRZEĆ NIEBA? MOŻE NASZYM PRZEZNACZENIEM JEST WIECZNE POTĘPIENIE NA ZIEMI? PRZYNAJMNIEJ WTEDY BĘDZIEMY MOGLI WSZYSTKO ROBIĆ TAK, JAK NAM SIĘ TO PODOBA, PRAWDA?
      Naito nie dostrzegł nawet, jak zasięg jego wzroku zaczął się kurczyć. Jak linia horyzontalna pokryła się pustką, bezgraniczną czernią. Jak ta czerń zaczęła zbliżać się zewsząd do niego, jako epicentrum. Jak zaczęła pochłaniać i zabierać wszystko, na swojej drodze. Nie zauważył nawet, jak ostatecznie został sam na polu nicości, bez pionu, poziomu, czy kierunków świata. I wtem nicość pękła z trzaskiem, jak łamany kawał drewna, rozwierając się szeroko, niby paszcza potwora. A z paszczy tej wyłoniła się postać, dudniąc krokami, dzwoniąc łańcuchem. Kurokawa, chcąc nie chcąc, musiał zaprzestać panikowania na rzecz nowego, domniemanego zagrożenia. Niemalże podskoczył z poprzedniej pozycji, stając na lekko ugiętych nogach, pochylony i przerażony, niczym zagonione w pułapkę zwierzę. Tuż przed nim stał... ktoś. Nieznany mu osobnik, którego twarz spowijała ciemność zarzuconego na głowę kaptura. Jegomość opatulony był czymś w rodzaju szaty. Szata ta była w dużej mierze szara, z długimi, szerokimi rękawami. Sięgała prawie do "podłogi", jeśli gdziekolwiek można było takową ujrzeć. Miała ona wcięcie od stóp do pasa, by ułatwić poruszanie, jak się zdawało. Materiał ozdobiony był srebrnymi naszyciami, ułożonymi w interesujące wzory, skomponowane z symboli, run, czy też hieroglifów, jak sądził zielonooki. Nogi nieznajomego, aż po same stopy owinięte były delikatnie wyblakłym bandażem. Największe zainteresowanie wzbudzał jednak łańcuch, trzymany w lewej dłoni "ktosia". 
     Jego koniec przytwierdzony był do szerokiej, obitej ćwiekami, skórzanej obroży, zawieszonej na szyi największego psa, jakiego Kurokawa widział w swoim krótkim życiu. Minęło kilka sekund, nim chłopak dojrzał w nim coś innego, niż zwierzątko domowe, jak te sąsiadów. Owy "pies" wyglądem przypominał bardziej potężnie zbudowanego, mocarnego wilka z krótką, czarną sierścią. Poza tym po lewej i prawej stronie jego głowy widniały... dwie dodatkowe głowy, świdrujące chłopaka czerwonymi ślepiami. Jeden z łbów cicho warczał. Inny ślinił się złowrogo. Jeszcze inny pomału zaczynał poszczekiwać. Tylko jedno skojarzenie przyszło szatynowi do głowy. Oto stał przed nim bóg śmierci z Cerberem u swojego boku.
     Prawa dłoń tajemniczego osobnika wysunęła się w kierunku twarzy gimnazjalisty. Naito nie mógł wykrztusić słowa. Jego oddech był nierówny i chaotyczny. Ze wszystkich sił próbował odwrócić się i rzucić do ucieczki, prosto w mrok, lecz nie potrafił. Nie dał rady ruszyć się z miejsca. A obandażowana ręka "boga śmierci" opadła na jego głowę, chwytając ją mocno, lecz nie powodując bólu. Niespodziewanie jednak wywołała niewyjaśniony spokój i pogodzenie się z losem.
-Co to? Moje serce zaczyna zwalniać. Oddech się uspokoił. Nawet przestaje być mi gorąco. Czy to... przez niego? Ma mnie w garści. Nie widać drogi ucieczki. Chyba tym razem... muszę stawić czoła swoim problemom. Poza tym. Uciekać w takim miejscu? To pusta przestrzeń... - takie oto myśli przesuwały się w głowie zielonookiego.
-Pokaż mi je... Pokaż mi swoje Szaleństwo - rozległ się nagle głos z głębi kaptura. Głos nieporównywalny z żadnym innym. Jakby w jednej chwili przemawiały setki, tysiące osób. Chórem, z synchronizacją i opanowaniem. W tym momencie przed oczyma nastolatka zaczęły przesuwać się różnorakie obrazy, zmieniające się coraz szybciej i szybciej. Widok matki tuż po narodzinach, pierwsza wizyta w przedszkolu, pierwszy rower, bójka, trafienie do gimnazjum, twarz Taigo, gwałcona kobieta, cios w twarz, wbijany w brzuch nóż... i deszcz. Obrazy zatrzymały się na widoku nieba, z którego sypały się miliardy malutkich kropli.
     Paranormalny kalejdoskop ustał i dopiero wtedy Kurokawa uświadomił sobie, że przez cały ten czas darł się wniebogłosy, bez ładu i składu. Nie znał powodu. Nic go nie bolało, nie przeszkadzało mu, nie denerwowało. Krzyczał podświadomie, wbrew swojej woli. Ostatecznie ze wstydem zamilkł, by znów zwrócić wzrok w głębię kaptura z nieco mniejszym już lękiem.
-Tak... Ty jesteś Szaleńcem. Jesteś Madnessem... - gimnazjalista nie zrozumiał słów nieznajomego ani też nie miał tak wiele odwagi, by go o nie zapytać. Uścisk na jego głowie zelżał, a zakapturzony jegomość odsunął swą rękę. Nagle odległość między nimi zwiększyła się o około dwadzieścia metrów. Nastolatek poczuł, jakby podłoże, na którym stali, poszerzyło się samo z siebie, zwiększając granice ciemności. 
     Pusta przestrzeń po raz kolejny zadziwiła więzionego w niej ucznia. Niespodziewanie, znikąd zaczęły wyłaniać się... drzewa. Większe i mniejsze, grubsze i chudsze, jałowe drzewa, bez liści, czy owoców. Drzewa te wynurzały się z rozmiękłego, stęchłego bagniska, pełnego mułu i brudnej wody, na której tafli widniały bąble. Kolejna metamorfoza nastąpiła w górze. Czerń rozstąpiła się natychmiast na boki, ukazując pomarańczowe, wieczorne niebo z czarnymi chmurami i zachodzącym słońcem. Co dziwniejsze, wszystkie te zmiany nastąpiły jedynie po stronie Kurokawy, pozostawiając zakapturzonego w nicości.
-Jesteś gotowy? - zapytał nagle gimnazjalistę, przewracając łańcuch między palcami.
-N-na co? Co mam zrobić? - zapytał odruchowo czarnowłosy, cofając się o krok i czując, że za chwilę pożałuje swojej ciekawości. To wszystko było tak surrealistyczne, jak w tanich horrorach.
-Przeżyć... - zadudnił chłodno "głos tysięcy głosów", a Naito instynktownie domyślił się, co się święci. Nie minęła chwila, a łańcuch opadł na ziemię ze szczękiem, uwalniając trójgłowe straszydło, które z głośnym wyciem rzuciło się do przodu z mordem w oczach.

Koniec Rozdziału 4
Następnym razem: Walcz o swą duszę - anioł stróż

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział 3: Będziecie ze mnie dumni



ROZDZIAŁ 3

     Pokiereszowany nastolatek wcale nie odczuł upływu czasu. Posiniaczony, obity i zakrwawiony, leżał nieruchomo na betonie. Wielu zapewne wzięłoby go za nieboszczyka, gdyby ktokolwiek go zauważył. Gdyby ktokolwiek go szukał... Nikt jednak tego nie zrobił. Nikt nie zainteresował się osobą, która nigdy nic złego mu nie zrobiła. Szatynowi zdawało się, że minęła zaledwie chwila, odkąd padł na beton. W rzeczywistości jednak leżał tak prawie kwadrans, ledwo co oddychając. Z wysiłkiem podniósł głowę, spoglądając w niebo. Jęknął głośno. Skaleczony podbródek dał o sobie znać. Wcześniej wcale nie czuł bólu, gdyż nieruchomo spoczywał na stałym podłożu. Teraz jednak, gdy się ruszył, nie pozwalał o sobie zapomnieć. Zielonooki powoli podparł się obydwiema dłoniami o brudną ziemię. Podjął próbę chwiejnego oparcia ciężaru ciała na kolanach.
-Kusso! Co ja sobie myślałem?! Mogłem w ogóle nie przychodzić dzisiaj do szkoły. Powiedziałbym mamie, że źle się czułem, czy coś... ale nie potrafiłem. Jeszcze te wszystkie obiecanki rano. NIC. Absolutnie nic nie zrobiłem. Znowu za bardzo się bałem, znowu przegrałem z samym sobą. To silniejsze ode mnie... - prowadził ten wewnętrzny monolog aż do momentu, gdy udało mu się chociaż prosto usiąść na zimnym podłożu. Wtem coś wypadło mu spomiędzy zmechaconych włosów. Była to niewielka, zwinięta karteczka, która natychmiast podwyższyła tętno Kurokawy. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo bał się poznać treść wiadomości, nadal bardziej przerażała go perspektywa zignorowania domniemanego wyroku śmierci.
     Chude palce wpiły brudne paznokcie między zagięcia kulki, rozkładając szeroko pognieciony brulion. Niebieskim tuszem, dość niedbale i niechlujnie, zapisane było żądanie: 50000 JENÓW. Karteczka wypadła z drobnej dłoni, lecąc gdzieś, niesiona przez wiatr.
-Kurwa! - zawył z przeraźliwą bezsilnością szatyn. -50 tysięcy... Cholera! - krzyknął, opierając rękę o ścianę i próbując się jakoś podnieść. A gramolił się stosunkowo długo. Był cały brudny, miał poszarpane ubranie, mnóstwo sinych odbarwień na skórze i sporo mniej lub bardziej zaschniętych ran. Wyglądał, jak wrak człowieka, jak trup, świeżo przewieziony do kostnicy. Łzy ponownie popłynęły mu z oczu, zmywając część krwi z policzków. Chłopak drżał, zaczynał blednąć. Strach paraliżował mu układ oddechowy.
     Afera z haraczem zaczęła się już w pierwszej klasie, kiedy to Naito poznał Taigo w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Nietolerancyjny chłopak wytypował Kurokawę jako najsłabsze ogniwo i zdecydował się jak najbardziej uprzykrzyć mu życie. W czym nikt zresztą nie próbował mu przeszkodzić, a niektórym się to nawet podobało... Wkrótce zielonooki zobowiązany był do przynoszenia Nakamurze 15 tysięcy jenów dziennie. W zamian... nie bito go tak mocno, jak robiono by to w normalnych warunkach. Nikt nigdy na to nie zareagował. Nikt nie opowiedział się po stronie "najsłabszego ogniwa". Żadna osoba postronna nie dowiedziała się o katordze nastolatka.
WIELCY PODRÓŻNICY I PISARZE TRAKTOWALI W SWOICH DZIEŁACH O RÓŻNORODNYCH TWORACH MATKI NATURY. FASCYNOWAŁA ICH PIĘKNA FLORA, PRZEJMUJĄCE KRAJOBRAZY ORAZ ZWIERZĘTA - DUMNE, SILNE, NIEKIEDY BARDZO NIEBEZPIECZNE. TE OSTATNIE W NIEKTÓRYCH CZĘŚCIACH ŚWIATA NAZWANO POTWORAMI, ZE WZGLĘDU NA ICH AGRESYWNĄ NATURĘ, BĄDŹ POKRACZNY WYGLĄD. SZKODA, ŻE CI SAMI LUDZIE, KTÓRZY SKLASYFIKOWALI JE W TAKI SPOSÓB, NIE UŚWIADOMILI SOBIE JEDNEJ RZECZY - NAJWSTRĘTNIEJSZYM, NAJNIEBEZPIECZNIEJSZYM, NAJGORSZYM I NAJBARDZIEJ POZBAWIONYM HONORU ZWIERZĘCIEM JEST WŁAŚNIE CZŁOWIEK...
***
     -Auaaa... - jęknął Naito, wychodząc chwiejnym krokiem zza śmietników. Szedł, a właściwie snuł się powoli. Czuł pieczenie pokiereszowanych od szorstkiego betonu kolan. Co jakiś czas, systematycznie tracił ostrość widzenia. Miał wrażenie, że zaraz upadnie nieprzytomny, że wszyscy dowiedzą się wreszcie, przez co przechodził. 
-Może nawet tak byłoby lepiej? - przeszło chłopakowi przez myśl, gdy mozolnie ruszył w stronę bocznego wyjścia z terenów szkoły. Ze stanem swojej twarzy przypominał bardziej zombie, niż człowieka. Starał się iść normalnie, prosto, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Nie wychodziło mu to nawet źle, ale gdy tylko przestawał skupiać się na celu, ponownie zaczynał ciągnąć jedną stopę za drugą. W miarę możliwości rozglądał się dookoła. Ulica po jego lewej stronie była nadzwyczajnie "luźna", a chodnik prawie pusty.
-No tak! O tej porze większość dorosłych jest jeszcze w pracy - stwierdził zielonooki. Próbował skupić całą uwagę na własnych przemyśleniach, by chociaż na chwilę zapomnieć o bólu. Pulsujące czoło wcale nie ułatwiało zadania, które tak, czy inaczej skazane było na porażkę. Nastolatek oddychał ciężko. Jego odbicie w szybach mijanych lokali ukazywało bladą cerę, pokrytą "gęsią skórką". Z metru na metr robiło mu się coraz bardziej zimno. Zaczynał tracić panowanie nad tym, co robił. Jego umysł zaprzątała tylko jedna myśl.
-Dom... Muszę dotrzeć do domu. Już niedaleko, jeszcze tylko kilka ulic. Dalej, Naito, dasz radę! Śmiało! - dopingował się w myślach Kurokawa, starając się szybciej przesuwać wzdłuż rzędów płytek chodnikowych. Dotarłszy do zakrętu, nieomal runął pod przejeżdżający samochód, którego właściciel pomachał mu na pożegnanie środkowym palcem. Szatyn zachwiał się na prawo, opierając o zimną, obdartą ścianę, która wywołała u niego dreszcz.
-Odpocznę chwilę... i pójdę dalej. Tak. Tylko chwilę. Zaraz będę mógł zobaczyć mój dom. Będzie mi ciepło, zmyję z siebie krew, położę się na łóżku z laptopem na kolanach. Może posłucham muzyki? Tak, to dobry pomysł. Tylko kilkaset metrów. To niewiele. Dam radę... - Naito próbował dodać sobie sił poprzez wyobrażanie szczęśliwych obrazów. Często tak robił. Często tworzył w głowie wizję danych sytuacji, które musiały zastępować mu te realne.
BO REALIZM BOLI. CZYŻ TA CAŁA "RZECZYWISTOŚĆ" NIE POWINNA BYĆ ZAKAZANA? OD DZIECKA WPAJA SIĘ NAM DOSKONAŁE WZORCE ZACHOWAŃ, CZYTAMY O NIESKAZITELNIE DOBRYCH BOHATERACH I O MIŁOŚCI BEZ GRANIC. OD SAMEGO POCZĄTKU POZNAJEMY ŚWIAT DOSKONAŁY, DO KTÓREGO SIĘ PRZYZWYCZAJAMY, W KTÓRYM ŻYJEMY... A POTEM OTWIERAMY OCZY, WYCHODZIMY NA DWÓR... I ZACZYNAMY PŁAKAĆ.
     Niespodziewanie głośny pisk dotarł do uszu chłopaka, po czym został nienaturalnie stłumiony. To właśnie ten dźwięk sprawił, że na wpół zamknięte oczy otworzyły się, powstrzymując od utarty przytomności całe ciało. Kurokawa ciężkimi krokami skierował się w stronę, z której dochodził hałas, dostrzegając długą, wąską uliczkę między dwoma opuszczonymi budynkami. Nie potrafił jednak myśleć logicznie. Nierozważnie ruszył przed siebie, zaciekawiony. Strach, smutek, ból? Wszystko zelżało, gdy organizm nastolatka znalazł się na krawędzi. Otępiałe ciało, oparte o ścianę, sunęło do przodu. Pisk nie powtórzył się ani razu. Miast niego, rozległa się szamotanina. Zielonooki zdawał sobie sprawę, że z chodnika byłaby ona niesłyszalna. W końcu dotarł do końca alejki, znikającej w sporym, zabudowanym placyku. Naito wysunął głowę zza rogu, trąc czołem o ścianę i pozostawiając na niej długi, krwawy szlak.
    Gimnazjalista zauważył coś zgoła innego, niż spodziewał się ujrzeć. Dwóch wysokich, barczystych mężczyzn, ubranych w skórzane kurtki przypierało do ziemi młodą kobietę. Jeden z nich kucał za nią, przytrzymując w jej zębach białą szmatkę. Ewidentnie starał się ją zawiązać z tyłu głowy dzierlatki, jednak ta miotała się, jak szalona, wierzgając z taką siłą, że drugi mężczyzna ledwo mógł ją okiełznać. Przedstawicielka płci pięknej została już pozbawiona drogo wyglądającego kożuszka, który leżał dwa metry obok, a jeden z nieznajomych zabierał się za białą, rozpinaną koszulę. Z obserwacji można było wywnioskować, że dziewczyna przynależała do jednej z pobliskich firm. Może pełniła funkcję sekretarki? Może jej szef sprzedał ją, by ratować interesy przedsiębiorstwa? Niezależnie od sytuacji, otrzymała ona karę za czyn, którego jeszcze nie zdążyła popełnić. A to nie było uczciwe.
DLACZEGO MNIE KARZESZ, "BOŻE"? NIC ZŁEGO CI NIE UCZYNIŁEM, ANI JEDNEGO SŁOWA NA TWĄ NIEKORZYŚĆ NIE WYRZEKŁEM. NIE KARZ MNIE, PROSZĘ ZA COŚ, CZEGO JESZCZE NIE ZROBIŁEM. JEŚLI CHCESZ DAĆ MI NAUCZKĘ, POZWÓL MI NAJPIERW ZGRZESZYĆ, BYM MÓGŁ JĄ POJĄĆ. JEŚLI CHCESZ MNIE JEDNAK OBWINIĆ ZA COŚ CZEGO NIE ZROBIŁEM, ANI NIE ZROBIĘ... NIE MASZ NAJMNIEJSZEGO PRAWA MNIE SĄDZIĆ!
     Nastolatek cofnął się nagle, jak oparzony, a jego serce zabiło o wiele szybciej. Omiótł wzrokiem otoczenie, wstrzymał oddech. Nikt go nie usłyszał. Westchnął z cichą ulgą, powoli starając się zawrócić ku wylotowi uliczki. Wtem napierająca kobieta w końcu przeważyła siłą jednego z mężczyzn, a szmatka, którą próbował ją zakneblować, wyleciała mu z rąk.
-Pomocy! Błagam, czy ktoś mnie słyszy?! Pomóżcie mi! Pomó... - stłumiony ryk białogłowej sprawił, że Naito zesztywniał ze strachu. Zatrzymał się niepewnie, kątem oka spoglądając na placyk. Pot wstąpił mu na zakrwawione czoło. Zaczął drżeć, ale postąpił krok dalej. Chciał jak najszybciej się stamtąd wydostać. Chciał odrzucić to wspomnienie, wymazać je z pamięci. Chciał zostawić potrzebującą kobietę tak, jak jego zostawili wszyscy inni. Ale nie umiał.
-Yaaaaah! - zawył z całą mocą nastolatek, chcąc dodać sobie odwagi. Adrenalina zadziałała lepiej, niż przypuszczał. Lepiej, niż w filmach, książkach, grach i wszystkim innym, z czego czerpał przykłady dla świata idealnego. W pełnym sprincie wtoczył się na placyk, chwytając za głowę mężczyznę, który kończył właśnie rozpinanie kobiecej koszuli. Pociągnął z całych sił, zmuszając go do upadku na podłogę. Odruchowo wymierzył kopniaka w podbródek drugiego faceta. Nie był on zbyt potężny, ale zdeterminowana dziewczyna zrobiła swoje. Nieznajomy wypuścił szmatkę, łapiąc się za brodę.
-Uciekaj! - Naito nie musiał tego dwa razy powtarzać. W mgnieniu oka "sekretarka" wyskoczyła ze szpilek i ruszyła w popłochu w kierunku wyjścia na ulicę. -Zawołaj pomoc! Zadzwoń po policję, albo kogoś, słyszysz?! Muszą ich złapać... ty... - Kurokawie zabrakło siły, żeby mówić. Kobieta nawet się nie odwróciła. Nawet na niego nie spojrzała. Nie słuchała go, nie podziękowała, nie myślała racjonalnie. Jak większość...
CZEMU MYŚLISZ, ŻE TWOJE ŻYCIE JEST WIĘCEJ WARTE OD MOJEGO? JEŚLI STAWIASZ SWOJE DOBRO NAD CZYJEŚ WŁASNE, BOJĄC SIĘ UBRUDZIĆ SOBIE RĘCE, ZAPAMIĘTAJ JEDNO... TEN CZŁOWIEK, KTÓREGO MIJASZ NA ULICY TO JA. TEN SAM OSOBNIK, KTÓRY ZA DWA LATA ZERŻNIE CIĘ I ROZCZŁONKUJE, A ZWŁOKI ROZNIESIE PO KORYTARZU PRZEDSZKOLA. BO ŻYCIA TYCH WSZYSTKICH, KTÓRZY WIDZĄ TYLKO CZUBEK WŁASNEGO NOSA SĄ GÓWNO WARTE...
     Cała adrenalina wyparowała w jednej chwili. Naito, zmarnowawszy wszystkie siły, jakimi dysponował, kolejny raz się zachwiał, co natychmiast wykorzystał pierwszy z zaatakowanych przez niego mężczyzn. Cios pięścią grzmotnął chłopakiem o ścianę z taką siłą, że napluł na podłogę. Wdał się w bójkę z dwójką dorosłych nieznajomych, choć sam nie dorastał do pięt nawet swoim rówieśnikom. W chwili, gdy ten sam facet dźgnął go kolanem w brzuch, już żałował.
-Przepraszam... Mamo, Nanami... obawiam się, że... nie wrócę dzisiaj na obiad - przeszło Kurokawie przez myśl, gdy wbrew swej woli zgiął się wpół. W tym samym momencie gwałciciel, który otrzymał od niego kopniaka, zdążył się podnieść i wyjąć coś z kieszeni. Z dzikim rykiem rzucił się na gimnazjalistę. Zielonooki mógł wreszcie mu się przyjrzeć. Facet był brodaty, nosił ciemne okulary i kask harleyowca na głowie. Zetknęli się na chwilę, a czas jakby zwolnił.
-Cholera, przesadziłeś, idioto! Zmywajmy się! Nie patrz tak na mnie, biegnij! - krzyknął drugi motocyklista i w jednej chwili obydwaj przestępcy rzucili się do ucieczki, znikając w alejce. Szatyn jeszcze przez jakiś czas był zbyt otępiały, by zrozumieć, co się stało. Czuł jednak ból w uderzonym brzuchu i miał nadzieję, że trzymanie na nim ręki przyniesie mu ulgę. Zamarł.
     W jego ciało, aż po samą rękojeść, zanurzony był japoński nóż wojskowy. Uczeń spostrzegł ciemne kropki przed oczami. Chciał stanąć w pozycji wyprostowanej, lecz zamiast tego poślizgnął się, siadając na podłogę, oparty o ścianę. Zaczął ciężko dyszeć, nie dowierzając własnym oczom. Pociągnął głośno nosem, a spod powiek wypłynęły łzy.
-Kurwa, czemu ja?! - krzyknął nagle, nie dbając o swoje obrażenia. Z dzikim gniewem uderzył pięścią w ziemię. Podparł się rękoma, spróbował wstać. Nie dał rady... Ból, jakiego nagle doznał był nie do opisania. Zawył nieludzko, upadając na plecy. Bezsilnie zaczął odpychać się nogami do ściany, chcąc jak najbardziej przysunąć się do alejki. W miarę, jak to robił, coraz bardziej płakał. Wszelkimi siłami chciał doczołgać się do wyjścia, ale nie miał już sił. Drżał. Niemal czuł, jak jego ciało sinieje, a kończyny stają się ciężkie.
-Znów mi się nie udało. Heh, nawet w obliczu śmierci... To takie żałosne. Myślałem, że słowa cokolwiek znaczą, ale myliłem się. A teraz nie mogę nawet mówić. Nikt mnie nie zapamięta, nikt mnie nie znajdzie. Przysparzam wam tylko cierpienia, mamo, Nanami... ojcze. Może nie jestem idealny, może różnię się od moich kolegów... Ale kocham was tak samo, a nawet bardziej, niż oni swoje rodziny. Dlatego proszę, nie płaczcie. Bo gdziekolwiek pójdę teraz... zawsze będę o was myślał. Wielu rzeczy nie zdążyłem zrobić. Wielu zdań nie zdążyłem powiedzieć... ale... będę tęsknił. Jeśli jest coś, czego żałuję... to pewnie tego, że... nie dane mi było znów cię spotkać... ojcze. Sayonara - nie wiadomo kiedy, nagle zerwał się deszcz. Ściana kropel spowiła całą Akashimę, zarzucając chłodną opończę na krwawiące ciało Naito. Woda zmywała krew, pot i łzy. Oczyszczała, koiła ból i pragnienie, a w końcu... jej ciężar zamknął mu oczy, by raz na zawsze zamknąć historię, która tak naprawdę nigdy się jeszcze nie zaczęła.

Koniec Rozdziału 3
Następnym razem: Pokaż mi swoje Szaleństwo

środa, 9 stycznia 2013

Rozdział 2: Kiedyś przychodzi nam umrzeć



ROZDZIAŁ 2

     Zielone oczy sprawiały teraz wrażenie, jakby należały do szaleńca. Zwężone źrenice miotały się chaotycznie we wszystkie strony, szukając punktu zaczepienia - jakiegoś sposobu na ucieczkę, na ratunek. Naito niemo spoglądał prosto w twarze mijanych przez siebie osób. Wiele z nich, widząc "eskortę" chłopaka, odwracała głowę udając, że robią coś, co niebywale zaprząta ich uwagę. Niektórzy szeptali coś między sobą, wymieniając porozumiewawcze uśmieszki. "Już po nim!" - ktoś zawołał, "Szkoda go" - dodał następny. Nikt jednak nie zdecydował się wyciągnąć pomocnej dłoni do kogoś, kogo nawet nie lubił, z kim nigdy nawet się nie zadawał... bo przecież tak nie wypada. Skoro żadna osoba w szkole nie traktowała go, jak przyjaciela, czemu miała to robić dana jednostka?
BO PRZECIEŻ LEPIEJ CZYNIĆ, JAK INNI, PRAWDA?
      Szatynowi zdawało się, jakby ta chwila trwała wiecznie. Pokonywał powoli i ostrożnie kolejne stopnie schodów. Robił to ze swego rodzaju lubością, ciesząc się z każdego kroku, który miał siłę samodzielnie wykonać - a jednocześnie zdawało mu się, że odwlekał nieuniknione. Wcale nie docierało do niego, że od wyjścia z klasy nie minęły nawet dwie minuty, a jego prześladowcy nie przejmują się normami czasowymi.
BOIMY SIĘ TEGO, CZEGO NIE POTRAFIMY PRZEWIDZIEĆ, CZEGO NIE ZNAMY... BO TO BUDZI NIEPEWNOŚĆ, A NIEPEWNOŚĆ BUDZI SŁABOŚĆ... CZY ZATEM NIE ŁATWIEJ POWIEDZIEĆ, ŻE BOIMY SIĘ SŁABOŚCI?
      Naito był z reguły spokojnym młodzieńcem, biorąc pod uwagę wzorce zachowań w jego najbliższym otoczeniu. Gdy jego rówieśnicy zaczynali palić, on wstrzymywał oddech. Gdy otwierali butelkę sake, zaciskał usta. Gdy ktoś miał zamiar wyrządzić mu krzywdę, również nic nie robił. Nie miał odwagi do działania w taki sposób. Nie umiał się komuś postawić, zadbać o swoje sprawy ani wyegzekwować od nikogo szacunku. "Nic więc dziwnego, że go nie miał!" powiecie. I udowodnicie jednocześnie, że niczym się nie różnicie od "większości". 
CZASEM ODRĘBNOŚĆ JEST, JAK DAR OD BOGA. SYGNAŁ, ŻE PO CAŁYM TYM CIERPIENIU SPOTKA NAS NAGRODA. ALE KAŻDY MA GRANICE TEGO, ILE MOŻE ŚCIERPIEĆ. I CO TERAZ POWIESZ, "BOŻE"?
           Baku z rozmachem wymierzył potężnego kopniaka w dwuczęściowe, samo zamykające się drzwi. Natychmiast jedno ich skrzydło zostało wypchnięte do przodu, po drodze zawadzając jakiegoś pierwszaka, który chociaż prawie upadł, spuścił tylko głowę i ominął chłopaków szerokim łukiem. Zielonooki po raz kolejny przełknął głośno ślinę ze świadomością, że bicie jego serca gwałtownie przyśpieszyło. Teraz przypominało już żwawszy element podkładu do dubsteppu, co nie wróżyło szczęśliwego zakończenia. Wtem zdenerwowany Ken dźgnął ofiarę łokciem w lewą łopatkę, przeszywając ciało paraliżującym bólem.
-Ruszaj się, gównojadzie! Myślisz, że Taigo ma ochotę tyle czekać? - wycedził przez zęby "podwójny trzecioklasista", wkładając w to tyle werwy, że prawie się opluł. Podświadomie szatyn miał ochotę mu to przekazać, jednak jak zwykle nie miał odwagi. 
-No tak... Jest jeszcze on. Przez ten marsz pogrzebowy prawie o nim zapomniałem. Cholera... Zabije mnie, zabije, już po mnie! - dusza przerażonego gimnazjalisty zaczynała panikować, gdy orszak coraz bardziej zbliżał się brukowaną ścieżką w stronę szkolnych śmietników. Śmietniki - szerokie, długie, wysokie i dźwiękoszczelne - stanowiły idealną tarczą dla wszelkich potencjalnie złych występków. A w tym miejscu, tuż pod starym budynkiem gospodarczym, były aż trzy.
     W jednej chwili żołądek podskoczył mu pod samo gardło, nogi prawie się pod nim ugięły i byłby upadł, gdyby - o, ironio - Baku nie kopnął go w plecy. Z drugiej strony tak czy inaczej runął na kolana, rysując otwarte dłonie o betonowe podłoże. Natychmiast syknął z bólu, widząc otarcia na skórze. Dopiero po chwili zorientował się, dlaczego został sekundę wcześniej uderzony. Jakiś metr przed nim, na wysokim stosie nieużywanych cegieł - pozostałości z budowy - siedział On. Nakamura Taigo, "podwójny" drugoklasista i największy postrach gimnazjum w Akashimie.
-Jak się masz, Kurohade? (zapraszam do słownika~Dżoker) - rzucił chłopak z zawistnym uśmieszkiem, szeroko rozwieszonym na suchych ustach.
     Taigo przedstawiał się nad wyraz nieprzyjaźnie, a przy tym dość przerażająco, co w jego wieku było sporym wyczynem. Był całkiem wysoki - przerastał Naito o pół głowy. Dużo czasu poświęcał na trenowanie swoich mięśni na prowizorycznej siłowni, jaką urządził sobie w domowej piwnicy. Efekty tychże treningów były znaczne, jednak nie zachwiały zbyt drastycznie proporcjami między jego masą, a wzrostem. Nakamura miał pięści owinięte bandażami, gdyż - jak mówił - nie potrafił kontrolować swojej siły, gdy uderzał. Nikt zresztą nie miał ochoty tego sprawdzać. Ubierał zwykle ciemne dresy i bluzki z różnymi, rażącymi w oczy napisami, chcąc prowokować. Włosy obcięte miał prawie do samej skóry, ukazując długą bliznę, ciągnącą się od czubka głowy, przez nos, aż po lewy policzek. 
     Taigo niespodziewanie przykucnął przed obliczem klęczącego nastolatka, chwytając go mocno za podbródek. Zmusił tym samym chłopaka do kontaktu wzrokowego. Naito zaczął drżeć w niepewności. Pierwszy raz spojrzał w oczy osoby, której tak bardzo nienawidził, a jednocześnie tak bardzo się bał. Tęczówki Nakamury miały brązowy kolor...
-Gdzie kasa? - zapytał niespodziewanie zbój. W jednej chwili Kurokawie zakręciło się w głowie. Miał ochotę płakać, wymiotować, bić rękoma o podłoże, jak małe dziecko. Poczuł tak niesamowitą bezsilność, jakiej nie zaznał od miesięcy.
-Nie mam jej. Zapomniałem... - mruknął, próbując wyrwać się z uścisku dłoni silniejszego rówieśnika. Nie chciał patrzeć w jego oczy. Przerażały go. Zmuszały do myślenia o sobie, jak o bezużytecznym, słabym robalu, nie wartym nawet zdeptania.
     Taigo rozwarł delikatnie usta, jakby chciał coś powiedzieć. Westchnął od niechcenia, puszczając nastolatka - a właściwie miotając jego głową w taki sposób, że ten uderzył podbródkiem w beton, boleśnie się kalecząc. Dresiarz podniósł się na równe nogi, splatając palce i rozciągając z trzaskiem ręce. Tymczasem Kurokawa powstrzymywał łzy. Piekło go z dość dużą natarczywością. Czuł, jak krew ścieka mu niżej, opływając uderzone miejsce i dostając się na szyję.
-Szkoda... Wczoraj ci odpuściłem, miałeś tylko podbite oko. Ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, wiesz? Dzisiaj zaboli bardziej... - Nakamura kiwnął głową, a Baku i Ken natychmiast unieśli Naito, stawiając twardo na ziemi. Następnie zgodnie odsunęli się na bezpieczną odległość, stając na czujce.
-Przepraszam... - wycedził przez zęby zielonooki, nie mogąc dłużej tłumić płaczu. Łzy obficie sączyły się z jego oczodołów, pokonując całą drogę aż do zimnego betonu. Trząsł się, jak osika, ledwo stał na nogach. Taigo przyjrzał mu się dziwnie.
-Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej! - krzyknął w końcu grubianin, a na gładką twarz Naito spadł pierwszy cios, który wgniótł mu policzek, prawie rozrywając go o zęby.
-Prawy sierpowy... - rozpoznał Kurokawa. -Zawsze zaczyna... prawym sierpowym... - pomyślał nostalgicznie chłopak, gdy nagle runął w dół. Powstrzymał go od tego sam Taigo, chwytając za szmaty i ponawiając pełny furii atak. Szatyn był już w stanie poznać rodzaj uderzenia po odczuciu, jakie powoduje. Odkąd tylko przyszedł do tego gimnazjum, miał bardzo wiele okazji do nauczenia się tych wszystkich kombinacji.
***
     Naito leżał nieruchomo na ziemi, plecami do góry. Miał podarty sweter, poobdzierane spodnie, mocno poranioną i posiniaczoną twarz, z której nieustannie lała się krew. Nie potrafił już nawet ruszyć ręką, nie wspominając o podniesieniu się. Dawno już przestał kontrolować łzy.
-Ooi, Taigo-san! Należało mu się, ale nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? Eee, miałem na myśli, że kiepsko byłoby, gdyby koleś pokazał się tak na lekcji, prawda? - dobiegł go jeszcze głos, należący zapewne do Baku. 
-Nie przejmuj się tym kawałkiem gówna. Zawsze, jak obrywał, wracał do domu z podkulonym ogonem. Teraz nie będzie inaczej, nie? - odparł najpewniej sam Nakamura, śmiejąc się po tym z szyderstwem w głosie. 
KIEDYŚ PRZYCHODZI NAM UMRZEĆ. ZASTANAWIAMY SIĘ WTEDY, CZY DALIŚMY ŚWIATU WSZYSTKO, CO BYLIŚMY W STANIE DAĆ. A JEŻELI NIE, ROZPACZLIWIE PRÓBUJEMY OPÓŹNIĆ SWĄ WŁASNĄ ŚMIERĆ. ZAPOMINAMY O TYM, ŻE NIE TRZEBA UTRACIĆ SWEJ EGZYSTENCJI, ŻEBY UMRZEĆ...

Koniec Rozdziału 2
Następnym razem: Będziecie ze mnie dumni