poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 11: Starzec

ROZDZIAŁ 11

     -Nadal nie masz do mnie żadnych pytań? - zielonowłosy zwrócił się do Kurokawy, któremu wcześniej nakazał zostać w klasie po dzwonku. Teraz badawczo patrzył na stojącego przed nim chłopaka, oczekując najbardziej oczywistej i typowo ludzkiej reakcji. Przeliczył się.
-Nie. Wcale mnie to nie interesuje. Ani to, ani powód, dla którego się tu pojawiłeś. Mówiłem już, że nie chcę i nie będę częścią tego wszystkiego. Przepraszam, jeśli cię uraziłem, ale muszę już iść... sensei - krótko, zwięźle i na temat. Tak brzmiała odpowiedź nastolatka, który zwykle będąc strachliwym i małomównym, w najmniej spodziewanych momentach zachowywał się, jak całkowicie inna osoba. Matsu z cieniem uśmiechu na twarzy obserwował, jak Naito rusza w stronę wyjścia z klasy. Młody człowiek zaciekawił mężczyznę skomplikowaną złożonością charakteru.
-Powinieneś im w końcu oddać, Naito-kun... - niespodziewana rada zaskoczyła i na moment utrzymała gimnazjalistę w jednym miejscu. -Może nie dasz im rady, ale zdadzą sobie sprawę, że nie będziesz ich posłusznym pieskiem - dodał jeszcze Arab, a cień ucznia zniknął w korytarzu.
***
     -Łatwo ci powiedzieć... - zadrwił w myślach chłopak, powracając wspomnieniami do krótkiej wymiany zdań. Stał z duszą na ramieniu za dużym, metalowym śmietnikiem, mając przed sobą Taigo, a za plecami Baku i Kena. Starszy o rok, wygolony prawie na łyso nastolatek sprawiał wrażenie szczególnie nabuzowanego tego dnia. Blizna na jego twarzy wydawała się być na granicy nagłego otwarcia się, jak rozpruwany szew. Kurokawa kątem oka zdołał dojrzeć leżącą niedaleko chłopaka, pobrudzoną kartkę papieru. Był w stanie odczytać jedynie maszynopis, jasno mówiący, że papier wskazuje zagrożenia nastolatka z co najmniej czterech przedmiotów.
-Wygląda na to, że znowu nie zda... - przeszło szatynowi przez głowę. Wtem Taigo niespodziewanie postąpił krok do przodu, zamachując się pięścią. Potężny prawy sierpowy uderzył zielonookiego w jego lewą skroń, całkowicie zwalając z nóg. Poszkodowany, straciwszy kontrolę nad ciałem, zderzył się czubkiem głowy z metalowym koszem. Naraz poczuł się, jak rozbujany dzwon kościelny. Miał wrażenie, że wszystko wokół wibruje. Pulsujący ból sprawił, że ledwo powstrzymał wymioty. Nikt jednak nie zamierzał czekać, aż dojdzie do siebie. Nakamura ukucnął przed nim, mierząc go przerażającym spojrzeniem.
-Kasa. Już. Cała - nie miał ochoty zbyt wiele mówić, ale również nie musiał. Naito ostrożnie sięgnął dłonią do kieszeni, wyjmując z niej mały, skórzany portfelik, który natychmiast został pochwycony przez ciemiężyciela. W tym czasie Ken raz po raz wystawiał głowę zza kosza, by sprawdzić, czy nikt nie idzie, a Baku w najlepsze zapalił wyjętego z plecaka papierosa.
NIEMOŻLIWE JEST, BY WSZYSCY BYLI RÓWNI. ZAWSZE ZNAJDZIE SIĘ KTOŚ SILNIEJSZY, BOGATSZY, MĄDRZEJSZY... ŚWIAT ZOSTAŁ SKONSTRUOWANY W TAKI SPOSÓB, ABY KAŻDY BYŁ W STANIE CIĘŻKĄ PRACĄ I WYTRWAŁOŚCIĄ UKSZTAŁTOWAĆ SWOJĄ OSOBĘ. NIE KAŻDY JEDNAK CHCE SIĘ WYSILAĆ...
     -2000 jenów? Miały być 3000... - chłodny głos wściekłego Taigo zrównał się z uderzającym w twarz Kurokawy portfelem. Ofiara drżącymi rękoma podniosła swoją własność, chowając ją na powrót do kieszeni. Nie powiedział ani słowa. Nie potrafił otworzyć ust.
-Oddać jemu? Dobre sobie. Nie umiem nawet mu się sprzeciwić. Co ty możesz o mnie wiedzieć? Nie znasz mnie. Nie znasz też ich. Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś pozjadał wszystkie rozumy? - rozgorączkowany Naito w myślach zbeształ swojego niedawnego wybawcę.
-Telefon - rzekł nagle zbir. Szatyn zamarł. Nie powiedział nic. -Daj mi swój telefon. Teraz... - zniecierpliwiony głos prześladowcy był, jak dłoń marionetkarza, pociągająca za sznurki kukiełki. Poszkodowany w jednej chwili wyjął oczekiwany przyrząd, który zaraz trafił w ręce Taigo.
-Fajny. Masz szczęście. Wezmę go sobie, a jutro zapłacisz o tysiąc jenów mniej. Wypad! - warknął ostro Nakamura, testując przy okazji nową zabawkę. Upokorzonemu gimnazjaliście opadły ręce. To bolało. Zbyt wiele złych rzeczy spotkało go w jeden dzień. Zbyt wiele bólu doświadczył w czasie tej jednej godziny pobytu w szkole. Uświadomił sobie, że nigdy wcześniej nie było tak źle, jak obecnie. Że kiedyś było lepiej. Łagodniej i mniej boleśnie.
-To prawda... Z czasem traktują mnie coraz gorzej. Pozwalają sobie na to wszystko, bo wiedzą, że nic im nie zrobię. I mają rację... Jestem po prostu za słaby - pojedyncza łza zaczęła zataczać koła w kącie oka pokiereszowanego nastolatka. Drżąca dłoń powędrowała w stronę Taigo.
-Nie... Proszę, oddaj mi go. Weź co innego. Cokolwiek. Po prostu oddaj mi mój telefon, błagam! - wydukał na jednym wydechu, zdając sobie sprawę, że nie starczy mu odwagi po drugim. Choć może raczej "bezmyślność" byłoby tu lepszym zamiennikiem za tę cechę. 
     Dolna warga Nakamury zadrżała złowieszczo. Paskudny grymas wykrzywił jego twarz. Cztery rzeczy stały się dokładnie w tym samym momencie. Ręka Naito uderzyła o beton, Taigo wlepił wzrok w swoją ofiarę, Baku zdeptał pet wypalonego papierosa... a telefon w pełnym pędzie przeszył powietrze. Urządzenie rozprysło się na kawałki, uderzając o ściankę masywnego kosza, tuż obok pobrudzonej strachem twarzy czarnowłosego gimnazjalisty.
-Ty... Naprawdę ci się wydaje, że masz prawo mnie o coś prosić? Ty skurwiała kupo gówna! Coś ci powiem... Tylko silni mają na cokolwiek wpływ. Taka żałosna melepeta twojego pokroju powinna grzecznie leżeć mi pod butem. Chyba byłem dla ciebie zbyt łaskawy z tą zniżką. I w dodatku nie dostałem telefonu, a to wszystko przez ciebie. Jutro przyniesiesz mi 6000 jenów... kiedy już cię ukarzę - cały gniew, jaki tego dnia siedział w Nakamurze wystrzelił najpierw z jego ust. Kurokawa nie zdążył nawet pożałować tego, co powiedział. Uderzająca w szczękę pięść wyciszyła wszystkie myśli...
***
     Przewidujący Kurokawa wziął tego dnia bluzę do szkoły. Właśnie dzięki temu był w stanie częściowo zasłonić kapturem swoją twarz, gdy zmarnowany i przygnębiony snuł się po alejce w parku. Wydarzenia sprzed kwadransa wciąż zasnuwały mu myśli. W kieszeni bluzy trzymał resztki roztrzaskanego telefonu. Zastanawiał się, co powie w domu. Zacisnął mocno zęby na wspomnienie porannej rozmowy z matką. Czuł się fatalnie. Żołądek zdawał się wirować, jak bęben pralki, wykręcając wnętrzności chłopaka, jak szmatę. Rezygnacja, jaka gościła w jego sercu zdawała się wypaczać otoczenie. Jałowe, jesienne drzewa zdawały się spuszczać głowy z politowaniem dla młodego człowieka.
     Opadł zgarbiony na ławkę, opierając łokcie na kolanach. Teraz nikt nie mógł już zauważyć jego twarzy. Teraz już nie musiał się powstrzymywać. Kolejny raz zaczął robić to, co wychodziło mu  najlepiej - płakać. Potok łez, rzęsiście sączących się z zielonych oczu mieszał się z krótkimi, urywanymi haustami powietrza, zastępującymi szloch. Płakałby zapewne jeszcze przez jakiś czas, gdyby czyjś głos nie wytrącił go z letargu.
-Przepraszam, czy mogę tu usiąść? - męski, cienki głosik należał niechybnie do jakiegoś staruszka. Był miły i uprzejmy, wręcz kontrastujący z deszczem, padającym z kaptura chłopaka. Na szczęście spuszczona głowa zakrywała łzawiące oczy. Naito skinął wymownie w milczeniu. Naraz poczuł, jak lekko podniszczona ławka ugina się delikatnie. Jak rażony zaklęciem przestał płakać. Z zaciśniętymi zębami czekał, aż resztki łez odczepią się od twarzy, by zaraz potem przetrzeć ją rękoma.
-Ładny dzień, nieprawdaż? - zagadnął ponownie przyjazny staruszek.
-Ta... - przytaknął nastolatek lekko drżącym głosem.
-Odkąd pamiętam, zawsze lubiłem przychodzić w to miejsce. Gdy miałem jakiś problem, patrzenie na spokój, jaki tu panował, przynosiło mi ulgę. Ludzie się tak łatwo nie zmieniają. Zarówno za życia, jak i po śmierci... - to jedno, ostatnie zdanie zmusiło gimnazjalistę do natychmiastowego wytrzeszczenia oczu w kierunku starca.
     Facecik był raczej niewysoki. Nawet młody Kurokawa przerastał go o parę centymetrów, a sam do gigantów nie należał. Miał on nieco zaokrągloną głowę i pokrytą zmarszczkami twarz. Siwe, krótkie włosy nadawały mu swoistego starczego animuszu. Z trzęsącymi się dłoniami siedział na ławce w zgniłozielonym płaszczu przeciwdeszczowym. Na nosie miał okulary z grubymi oprawkami, prawdopodobnie bardzo mocne. U mężczyzny widać było wiele pomniejszych zmian dermatologicznych, jednak mimo wszystko nie wyglądał na osłabionego, czy niedomagającego, jak większość ludzi w jego wieku. Nie potrzebował ani laski, ani wózka inwalidzkiego, a ponadto nawet się nie garbił. Delikatnie uśmiechnął się w kierunku skonsternowanego młodzieńca.
-Pan... Pan jest... To znaczy... Ech... Czy pan... umarł? - Naito zapewne sam palnąłby się w twarz, gdyby słyszał siebie w tym momencie. W swoim zdziwieniu zaczął gadać, jak potłuczony, a to, co mówił brzmiało cokolwiek dziwnie. Zaraz też zaczerwienił się ze wstydu, gdy już odrobinę ochłonął.
-Nie jestem pewny, ale na to wygląda. A skoro mnie widzisz, to pewnie ty też... - staruszek był bystry, choć ewidentnie nie w temacie. W tym właśnie momencie Kurokawa rozejrzał się dokoła, dostrzegając wielu ludzi, patrzących się na niego, jak na wariata. Myśleli pewnie, że mówi sam do siebie. Ewidentnie nie zauważyli za to przyjaznego staruszka.
-To... prawda. Ale skąd pan o tym wszystkim wie? - zapytał szatyn niepewnym głosem. Wtem poczuł kroplę deszczu, spadającą mu na kaptur. W ślad za nią ruszyła następna i jeszcze jedna. Było jasne, że wkrótce rozpęta się potężna ulewa.
-Mam pomysł. Może moglibyśmy porozmawiać w jakimś mniej mokrym miejscu? Naprawdę rzadko mam okazję zamienić z kimś słówko ostatnimi czasy... - propozycja staruszka nie była nachalna, a grzeczna i wzbudzająca politowanie. Naito domyślał się, jak trudne było dla starca całkowite oderwanie od świata zewnętrznego. Ponadto był on pierwszą spotkaną przez niego osobą, która przeszła przez to samo, co on. Miał wiele pytań, które chciał zadać mężczyźnie, a których po prostu nie potrafił zadać nauczycielowi. Nie namyślając się już dłużej, skinął głową i w jednej w chwili obaj siedzący podnieśli się z ławki, by razem ruszyć ścieżką w prawo.
***
     Staruszek był bardzo tajemniczy. Odkąd ruszyli, nie odezwał się ani słowem, jednak w żadnym wypadku nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego. Szedł spokojnym, jednak dość gęstym krokiem, splótłszy dłonie za plecami. Kurokawa postępował za nim bez większego przekonania. Zdawał sobie sprawę, że ich rozmowa brzmiała tak naiwnie i pusto, jakby staruszek kłamał, bądź też całkowicie przywykł do takich tematów.
-Ech, żadna opcja nie brzmi zbyt dobrze... - pomyślał chłopak, przeciągając bok kaptura w taki sposób, by zarzucić cień na posiniaczone okolice oka. W miarę pokonywania kolejnych metrów, Naito stawał się coraz mniej pewny tego, co robił. Bez żadnego zastanowienia szedł z nieznajomym człowiekiem do nieznanego mu miejsca, by rozmawiać o czymś, o czym sam nie miał pojęcia.
-Podręcznikowy przykład bezmyślności. Jak w filmach profilaktycznych dla szkół podstawowych... - zauważył zielonooki i nie wiedzieć czemu uśmiechnął się delikatnie. Tymczasem dwaj podróżni dotarli na granicę parku, gdzie stała niedużych rozmiarów szklarnia oraz mała chatka, przypominająca bardziej zamieszkany składzik.
     Wtem do nosa gimnazjalisty uderzyła prawdziwa rewia rozmaitych,  kwiecistych zapachów, uwodzicielskich w swej tajemniczości. Mimowolnie oddzielił się od swojego przewodnika, wchodząc do wnętrza szklanej opoki. Niektóre rośliny ustawione zostały w donicach na mniejszych, czy większych stołkach i stolikach. Te większe spoczywały na ziemi, ochoczo pnąc się w górę. Poza różnorakimi kwiatami, spośród których dało się wyodrębnić całą masę białych orchidei, nastolatek rozpoznał też parę rodzajów paproci, maleńkie drzewo iglaste i kilka drzewek bonzai, usadzonych na wysokim stoliku do kawy.
-Podoba ci się? - Naito zwrócił wzrok w kierunku stojącego za nim staruszka, patrzącego dumnie na swoją kolekcję. -Te rośliny to mój skarb. Dawniej, jeszcze parę lat temu, byłem ogrodnikiem. Teraz, gdy nie jestem w stanie nawet porozmawiać z moimi wnuczętami, zostały mi tylko one - przygnębiające słowa starca zacisnęły się na sercu chłopaka, jak imadło. Kurokawa zawsze był o wiele wrażliwszy od swoich rówieśników. Podobnie on zżył się z książkowymi ideałami człowieka, jak nieznajomy mężczyzna ze swoimi kwiatami.
-Mam na imię Naito, miło mi pana poznać - niespodziewanie przedstawił się gimnazjalista, nieznacznie uśmiechając w stronę starca. Okularnik, początkowo lekko zaskoczony, odwzajemnił uśmiech, czyniąc zaraz to samo.
-Jestem Gato, również bardzo mi miło - ten jeden przyjazny gest ze strony nastolatka pozbawił emerytowanego ogrodnika wszelkich zmartwień. -Wejdźmy do domu, nie będziemy przecież rozmawiać na stojąco - dodał zaraz starzec, a szatyn kiwnął głową.

Koniec rozdziału 11
Następnym razem: Płacz

8 komentarzy:

  1. Koazacki chapek oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam aż Naito się ogarnie i spuści wpierdziel tym prześladowcom :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cierpliwości, cierpliwości ^^ Nikt nie rozwija się od razu - to jednak poniekąd realne życie ;)

      Usuń
  3. Dobre, dobre. Widać, że przykładasz się mocno do naturalności postaci! Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi to czytać ;) Staram się zawsze przykładać do tego dużą wagę, ale przyznam się, że niekiedy natłok rzeczy ważniejszych obniża naturalność bohaterów (to dopiero przed Tobą) ;)

      Usuń
  4. Czytam to od niedawna, ale muszę przyznać, że masz talent. Lecę dalej, aż w końcu będę na bieżąco. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo miło mi to słyszeć (widzieć) ;) Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz... a jeśli już, to mnie o tym powiadomisz i skrytykujesz ^^

      No i witam nowego czytelnika(-czkę?) ^^

      Usuń