ROZDZIAŁ 14
Było już parę minut po 22, gdy drzwi domostwa rodziny Kurokawa otworzyły się powoli. Choć okolicę oświetlały jedynie światła latarni, już z korytarza dało się zauważyć światło. Naito ostrożnie i po cichu zamknął za sobą drzwi, by następnie równie cicho przekręcić kluczyk. Mimo wszystko tak czasami bywa, że gdy chcemy być cisi, robimy raban na cały dom. Tak i w tym przypadku skrzypiący mechanizm sprawił, że szatyn na kilka chwil utkwił w miejscu. Odczekał moment, wstrzymując oddech, a gdy nikt nie reagował, ruszył dalej, chcąc przemknąć się do schodów. "Już witał się z gąską...", gdy usłyszał głos matki.
-Naito-kun, gdzie ty byłeś cały dzień? Wiesz, jak się martwiłyśmy? Dzwoniłyśmy do ciebie z dziesięć razy, ale nie odbierałeś! - chłopak zaklął w duchu, prostując się, gdyż "pozycja ninja" słabo sprawdzała się w rozmowach. Ostrożnie rzucił okiem w stronę kobiety i siostry, które siedziały przy stole, jedząc kolację. Na moment zatrzymał swój wzrok na tym obrazie, jakby z tęsknotą.
-Byłem u kolegi. Przepraszam, że wam nie powiedziałem, ale rozładował mi się telefon. To się już więcej nie powtórzy... - powiedział jednym tchem, kończąc wypowiedź nikłym, sztucznym uśmiechem. Radość była ostatnim, co teraz przychodziło mu do głowy.
-Na miłość boską, jak ty wyglądasz?! - krzyknęła ze zdziwieniem rodzicielka, wyciągając dłoń w stronę swojego syna. Dopiero teraz gimnazjalista spojrzał na siebie. Był tak brudny, że ledwo przypominał cywilizowanego człowieka. Jego bluza zdawała się teraz być w kolorze moro, a nawet twarz nie uchroniła się przed błotem. Na ten widok w głowie szatyna na powrót zakłębiły się wspomnienia. Zacisnął lekko pięść, spuszczając głowę.
-Po prostu zaskoczył mnie deszcz, jak wracałem, więc zacząłem biec. Chciałem skrócić sobie drogę przez park, ale się potknąłem i dlatego... sama widzisz - zielonooki czuł się źle, okłamując swoją najbliższą rodzinę, jednak zdawał sobie sprawę, że opowiedzenie całej historii poskutkuje co najwyżej wizytą u psychiatry. Widocznie skruszony chłopak ruszył wolnym krokiem ku schodom. Gdy dotarł na pierwszy stopień, jeszcze raz usłyszał głos kobiety:
-Synku, odgrzać ci obiad? Na pewno jesteś bardzo głodny... - zatrzymał się w pół kroku, czując jak drży mu szczęka. Była taka dobra i wyrozumiała, a on mimo wszystko kłamał jej w żywe oczy. A na dodatek, choć bardzo tego chciała, nie była w stanie mu pomóc.
-Nie, dzięki. Nie mam ochoty... - rzucił krótko, ruszając dalej.
Matka i córka wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Zapanowała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami sztućców, uderzających o talerze.
-Może ja mu o tym powiem? - zaproponowała nagle Nanami, spoglądając na kobietę, a potem na leżący na brzegu stołu list z wypowiedzeniem. Rodzicielka tylko machnęła przecząco głową.
-Wygląda na przybitego. Sądzę, że... powinnyśmy wybrać jakiś lepszy moment - rzekła dość niepewnie, patrząc w twarz córce z ledwo trzymającym się kupy spokojem.
-A będzie lepszy moment? - rzuciła ironicznie córka. Nie otrzymała odpowiedzi.
-Naito-kun, gdzie ty byłeś cały dzień? Wiesz, jak się martwiłyśmy? Dzwoniłyśmy do ciebie z dziesięć razy, ale nie odbierałeś! - chłopak zaklął w duchu, prostując się, gdyż "pozycja ninja" słabo sprawdzała się w rozmowach. Ostrożnie rzucił okiem w stronę kobiety i siostry, które siedziały przy stole, jedząc kolację. Na moment zatrzymał swój wzrok na tym obrazie, jakby z tęsknotą.
-Byłem u kolegi. Przepraszam, że wam nie powiedziałem, ale rozładował mi się telefon. To się już więcej nie powtórzy... - powiedział jednym tchem, kończąc wypowiedź nikłym, sztucznym uśmiechem. Radość była ostatnim, co teraz przychodziło mu do głowy.
-Na miłość boską, jak ty wyglądasz?! - krzyknęła ze zdziwieniem rodzicielka, wyciągając dłoń w stronę swojego syna. Dopiero teraz gimnazjalista spojrzał na siebie. Był tak brudny, że ledwo przypominał cywilizowanego człowieka. Jego bluza zdawała się teraz być w kolorze moro, a nawet twarz nie uchroniła się przed błotem. Na ten widok w głowie szatyna na powrót zakłębiły się wspomnienia. Zacisnął lekko pięść, spuszczając głowę.
-Po prostu zaskoczył mnie deszcz, jak wracałem, więc zacząłem biec. Chciałem skrócić sobie drogę przez park, ale się potknąłem i dlatego... sama widzisz - zielonooki czuł się źle, okłamując swoją najbliższą rodzinę, jednak zdawał sobie sprawę, że opowiedzenie całej historii poskutkuje co najwyżej wizytą u psychiatry. Widocznie skruszony chłopak ruszył wolnym krokiem ku schodom. Gdy dotarł na pierwszy stopień, jeszcze raz usłyszał głos kobiety:
-Synku, odgrzać ci obiad? Na pewno jesteś bardzo głodny... - zatrzymał się w pół kroku, czując jak drży mu szczęka. Była taka dobra i wyrozumiała, a on mimo wszystko kłamał jej w żywe oczy. A na dodatek, choć bardzo tego chciała, nie była w stanie mu pomóc.
-Nie, dzięki. Nie mam ochoty... - rzucił krótko, ruszając dalej.
Matka i córka wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Zapanowała nieprzyjemna cisza, przerywana jedynie odgłosami sztućców, uderzających o talerze.
-Może ja mu o tym powiem? - zaproponowała nagle Nanami, spoglądając na kobietę, a potem na leżący na brzegu stołu list z wypowiedzeniem. Rodzicielka tylko machnęła przecząco głową.
-Wygląda na przybitego. Sądzę, że... powinnyśmy wybrać jakiś lepszy moment - rzekła dość niepewnie, patrząc w twarz córce z ledwo trzymającym się kupy spokojem.
-A będzie lepszy moment? - rzuciła ironicznie córka. Nie otrzymała odpowiedzi.
***
Wszedł do pokoju zaraz po wyjściu z łazienki w samych już tylko bokserkach. Nie miał nawet chęci wysuszyć wciąż mokrych włosów, czy ociekającego wodą, chudego ciała. Szatyn rzucił brudne ubrania gdzieś w kąt i zamknął za sobą drzwi. Natychmiastowo przekręcił klucz. Poczuł zaraz, jak coś skręca go w żołądku. Chwila niejasnego spokoju, jaki towarzyszył mu od spotkania z zielonowłosym minęła. Teraz pozostało już tylko zwątpienie, niezdecydowanie... i strach.
SŁOWA NIE ZNACZĄ WIELE. ZNACZĄ POŁOWĘ TEGO, ILE WARTE SĄ CZYNY. WSZAKŻE BARAN, KTÓRY KILKA RAZY ZARYCZY, JAK LEW, NIE STANIE SIĘ ZDOLNYM DO UPOLOWANIA CZŁOWIEKA. PODOBNIE LEW, ZAWODZĄCY NICZYM BARAN, MOŻE BEZ TRUDU ZABIĆ CAŁE STADO SWOICH "UZURPATORÓW".
Leżał zrezygnowany na łóżku z rękoma zaplecionymi pod głową. Nie mógł zasnąć ani prawdę mówiąc nie chciał tego robić. Nastolatek z minuty na minutę zaczynał odczuwać coraz większy stres. Wszakże już za kilka godzin miał minąć termin podjęcia decyzji, która z pewnością zdeterminowałaby jego dalsze życie.
-Cholera... Czy naprawdę potrafię tylko gadać? Kiedy przychodzi co do czego, siedzę skulony w kącie, licząc na to, że kłopoty mnie ominą. To takie żałosne... Może jako Madness nabrałbym pewności siebie, ale wciąż... za bardzo się boję rzucić do walki z tymi bestiami. Matsu-san chyba nie wziął tego pod uwagę. Chociaż nie wygląda na nierozważną osobę... W takim razie dlaczego? Czemu właśnie ja? Nie umiem nawet się bić, a miałbym nadstawiać karku za tych wszystkich ludzi? I skończyć tak, jak wtedy... - wtem przed oczyma stanął mu obraz uciekającej w panice kobiety, której pomógł wtedy w alejce. Nieprzyjemny grymas wykrzywił młodą twarz. Chłopak przewrócił się na bok, uderzając pięścią o tapczan. Wtem szybko cofnął rękę, sycząc z bólu. Nie trafiwszy w miękką część, uderzył prosto w drewniany szkielet łóżka.
-Nawet tego nie potrafię... - mruknął zrezygnowany, rozcierając knykcie.Wtem jego wzrok utkwił w stojącej obok szafce nocnej, a raczej tym, co stało na szafce. Było to stare, oprawione w ramkę zdjęcie ustawione pionowo dzięki metalowej stópce. Widniały na nim trzy osoby. Po lewej Naito, po prawej sporo wyższa wówczas Nanami, a między nimi ich matka, obejmująca z uśmiechem całą dwójkę. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, pogodni i pełni ducha. Chłopak bezwiednie przejechał palcem po powierzchni zdjęcia.
-To było w wakacje kiedy skończyłem szóstą klasę... Zanim jeszcze zaczęły się te wszystkie problemy. Bez Taigo, Baku, Kena i tych wszystkich dziwaków. Nie musiałem dbać o pieniądze, nie musiałem spuszczać głowy do ziemi... Właściwie to chyba niczym nie musiałem się przejmować. Było tak wspaniale... Chciałbym jeszcze raz móc się tak poczuć. Szkoda, że nie ma z nami taty... - nostalgia wbiła się pod powieki gimnazjalisty, by nie pozwolić im się zamknąć. Zielonooki odpłynął na moment, myślami wracając do tamtych dni. Nagle kolejne fragmenty niedawnej rozmowy powróciły do jego głowy, zakorzeniając się w umyśle.
-"A co, kiedy przyjdzie ci zabić własną matkę?" - słowa Araba zadudniły w uszach czarnowłosego chłopaka. -Mamo... Nanami... Nie chcę skazać was na taki los. Nie chcę, żeby was również pożarto. Nie chcę! Nie chcę. Nie chcę... - Kurokawa bił się z myślami, a przed oczyma zatrzymywały mu się kolejne obrazy. Jego siostra, leżąca na podłodze w kuchni. Cała we krwi. Na ciało kapały kolejne krople czerwonej cieczy. Rozbijały się o plecy dziewczyny, spływając z rąk kobiety, która nad nią klęczała. Białogłowa w podartej sukni, zapewne niegdyś białej, teraz prawie całkiem szkarłatnej. Czarne, poplątane włosy kleiły się do jej twarzy. On sam stał w progu, patrząc z niedowierzaniem, jak matka trwa nad ciałem zamordowanej córki... a chwilę później odwraca się ku niemu, by ze zwierzęcym rykiem rzucić mu się na gardło.
-Nie! - krzyknął zielonooki, wyrwany z transu. Podnosząc się gwałtownie, strącił ręką ramkę ze zdjęciem, która upadła na podłogę. Szkło, chroniące papier, potłukło się całkowicie, rozsypując na podłodze. Zdenerwowany Naito szybko podniósł pamiątkę, ustawiając ją z powrotem na szafce. Wytrzeszczył oczy z zaskoczeniem. Materiał był zniszczony idealnie od miejsca, gdzie kończyło się ramię chłopca. Tylko warstwa szkła, która chroniła jego, pozostała nienaruszona. Nie wiedzieć czemu, ten widok ugodził Kurokawę prosto w serce, poruszając nim aż do szpiku kości. Nastolatek szybko usiadł na łóżku, biorąc ramkę na kolana. Pieczołowicie i ostrożnie, jak najprawdziwszy fechmistrz zaczął podnosić odłamki i niczym puzzle umieszczać je w puste miejsca.
Widząc efekt swojej pracy, uśmiechnął się ciepło. Tak ciepło, jak wtedy, gdy stary ogrodnik opowiadał mu o emeryckiej miłości do kwiatów. Nie myśląc wiele, zielonooki symbolicznie oderwał metalową podpórkę od drewnianej ramy, kładąc zdjęcie poziomo na szafce.
-Już nigdy... Już nigdy nie pozwolę, by takie zdjęcie zostało zniszczone. Ani nasze, ani niczyje inne... - powiedział w eter gimnazjalista, podniesiony na duchu chwilą nostalgii i zadumy. Szatyn zrzucił nogi na podłogę, podnosząc się, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie zardzewiałych sprężyn. Naraz usłyszał czyjś stłumiony oddech za drzwiami. Podniósł brew z zaciekawieniem.
-Kto tam? - zapytał zaraz, podchodząc jeszcze bliżej bramy do swojej prywatnej przestrzeni.
-To ja... To znaczy... Nie podsłuchiwałam ani nic z tych rzeczy... Chciałam tylko spytać, czy... czy na pewno nie jesteś głodny? - usłyszał odrobinę zakłopotany głos starszej siostry. Wpierw zdziwił się lekko, jednak chwilę później uśmiech zamalował mu się na twarzy. Bez zastanowienia usiadł na podłodze, plecami do drzwi.
-Nie musisz się martwić, już wszystko dobrze. Miałem po prostu parę problemów, nad którymi musiałem się zastanowić. Dzięki, że się tak o mnie martwisz, Nanami - w przeciwieństwie do siostry, która skrzętnie próbowała ukryć uczucia, jakie żywiła do rodziny, jej bratu przychodziło to nadzwyczaj łatwo. Może to z powodu tak wielu czytanych przez niego książek, może z racji małego wpływu ludzi ze szkoły. Dalej jednak pod tym względem rodzeństwo uzupełniało się wzajemnie.
-Ach, nie... Nie, debilu! Naprawdę myślisz, że obchodzą mnie twoje wymoczkowate problemy? Dobry żart... Skoro nic nie chcesz, to dobranoc! - choć gimnazjalista nie mógł dojrzeć siostry, był prawie pewny, że w tym momencie zaczerwieniła się, jak burak, co tylko poszerzyło jego uśmiech. Poczekał kilka sekund, aż ucichną jej kroki.
-Dobranoc... - mruknął dopiero, w spokoju ducha udając się w objęcia Morfeusza.
-Cholera... Czy naprawdę potrafię tylko gadać? Kiedy przychodzi co do czego, siedzę skulony w kącie, licząc na to, że kłopoty mnie ominą. To takie żałosne... Może jako Madness nabrałbym pewności siebie, ale wciąż... za bardzo się boję rzucić do walki z tymi bestiami. Matsu-san chyba nie wziął tego pod uwagę. Chociaż nie wygląda na nierozważną osobę... W takim razie dlaczego? Czemu właśnie ja? Nie umiem nawet się bić, a miałbym nadstawiać karku za tych wszystkich ludzi? I skończyć tak, jak wtedy... - wtem przed oczyma stanął mu obraz uciekającej w panice kobiety, której pomógł wtedy w alejce. Nieprzyjemny grymas wykrzywił młodą twarz. Chłopak przewrócił się na bok, uderzając pięścią o tapczan. Wtem szybko cofnął rękę, sycząc z bólu. Nie trafiwszy w miękką część, uderzył prosto w drewniany szkielet łóżka.
-Nawet tego nie potrafię... - mruknął zrezygnowany, rozcierając knykcie.Wtem jego wzrok utkwił w stojącej obok szafce nocnej, a raczej tym, co stało na szafce. Było to stare, oprawione w ramkę zdjęcie ustawione pionowo dzięki metalowej stópce. Widniały na nim trzy osoby. Po lewej Naito, po prawej sporo wyższa wówczas Nanami, a między nimi ich matka, obejmująca z uśmiechem całą dwójkę. Wszyscy byli tacy szczęśliwi, pogodni i pełni ducha. Chłopak bezwiednie przejechał palcem po powierzchni zdjęcia.
-To było w wakacje kiedy skończyłem szóstą klasę... Zanim jeszcze zaczęły się te wszystkie problemy. Bez Taigo, Baku, Kena i tych wszystkich dziwaków. Nie musiałem dbać o pieniądze, nie musiałem spuszczać głowy do ziemi... Właściwie to chyba niczym nie musiałem się przejmować. Było tak wspaniale... Chciałbym jeszcze raz móc się tak poczuć. Szkoda, że nie ma z nami taty... - nostalgia wbiła się pod powieki gimnazjalisty, by nie pozwolić im się zamknąć. Zielonooki odpłynął na moment, myślami wracając do tamtych dni. Nagle kolejne fragmenty niedawnej rozmowy powróciły do jego głowy, zakorzeniając się w umyśle.
-"A co, kiedy przyjdzie ci zabić własną matkę?" - słowa Araba zadudniły w uszach czarnowłosego chłopaka. -Mamo... Nanami... Nie chcę skazać was na taki los. Nie chcę, żeby was również pożarto. Nie chcę! Nie chcę. Nie chcę... - Kurokawa bił się z myślami, a przed oczyma zatrzymywały mu się kolejne obrazy. Jego siostra, leżąca na podłodze w kuchni. Cała we krwi. Na ciało kapały kolejne krople czerwonej cieczy. Rozbijały się o plecy dziewczyny, spływając z rąk kobiety, która nad nią klęczała. Białogłowa w podartej sukni, zapewne niegdyś białej, teraz prawie całkiem szkarłatnej. Czarne, poplątane włosy kleiły się do jej twarzy. On sam stał w progu, patrząc z niedowierzaniem, jak matka trwa nad ciałem zamordowanej córki... a chwilę później odwraca się ku niemu, by ze zwierzęcym rykiem rzucić mu się na gardło.
-Nie! - krzyknął zielonooki, wyrwany z transu. Podnosząc się gwałtownie, strącił ręką ramkę ze zdjęciem, która upadła na podłogę. Szkło, chroniące papier, potłukło się całkowicie, rozsypując na podłodze. Zdenerwowany Naito szybko podniósł pamiątkę, ustawiając ją z powrotem na szafce. Wytrzeszczył oczy z zaskoczeniem. Materiał był zniszczony idealnie od miejsca, gdzie kończyło się ramię chłopca. Tylko warstwa szkła, która chroniła jego, pozostała nienaruszona. Nie wiedzieć czemu, ten widok ugodził Kurokawę prosto w serce, poruszając nim aż do szpiku kości. Nastolatek szybko usiadł na łóżku, biorąc ramkę na kolana. Pieczołowicie i ostrożnie, jak najprawdziwszy fechmistrz zaczął podnosić odłamki i niczym puzzle umieszczać je w puste miejsca.
Widząc efekt swojej pracy, uśmiechnął się ciepło. Tak ciepło, jak wtedy, gdy stary ogrodnik opowiadał mu o emeryckiej miłości do kwiatów. Nie myśląc wiele, zielonooki symbolicznie oderwał metalową podpórkę od drewnianej ramy, kładąc zdjęcie poziomo na szafce.
-Już nigdy... Już nigdy nie pozwolę, by takie zdjęcie zostało zniszczone. Ani nasze, ani niczyje inne... - powiedział w eter gimnazjalista, podniesiony na duchu chwilą nostalgii i zadumy. Szatyn zrzucił nogi na podłogę, podnosząc się, czemu towarzyszyło głośne skrzypienie zardzewiałych sprężyn. Naraz usłyszał czyjś stłumiony oddech za drzwiami. Podniósł brew z zaciekawieniem.
-Kto tam? - zapytał zaraz, podchodząc jeszcze bliżej bramy do swojej prywatnej przestrzeni.
-To ja... To znaczy... Nie podsłuchiwałam ani nic z tych rzeczy... Chciałam tylko spytać, czy... czy na pewno nie jesteś głodny? - usłyszał odrobinę zakłopotany głos starszej siostry. Wpierw zdziwił się lekko, jednak chwilę później uśmiech zamalował mu się na twarzy. Bez zastanowienia usiadł na podłodze, plecami do drzwi.
-Nie musisz się martwić, już wszystko dobrze. Miałem po prostu parę problemów, nad którymi musiałem się zastanowić. Dzięki, że się tak o mnie martwisz, Nanami - w przeciwieństwie do siostry, która skrzętnie próbowała ukryć uczucia, jakie żywiła do rodziny, jej bratu przychodziło to nadzwyczaj łatwo. Może to z powodu tak wielu czytanych przez niego książek, może z racji małego wpływu ludzi ze szkoły. Dalej jednak pod tym względem rodzeństwo uzupełniało się wzajemnie.
-Ach, nie... Nie, debilu! Naprawdę myślisz, że obchodzą mnie twoje wymoczkowate problemy? Dobry żart... Skoro nic nie chcesz, to dobranoc! - choć gimnazjalista nie mógł dojrzeć siostry, był prawie pewny, że w tym momencie zaczerwieniła się, jak burak, co tylko poszerzyło jego uśmiech. Poczekał kilka sekund, aż ucichną jej kroki.
-Dobranoc... - mruknął dopiero, w spokoju ducha udając się w objęcia Morfeusza.
DECYZJĘ, KTÓRE WSTRZĄSAJĄ NASZYM ŻYCIEM NIGDY NIE SĄ ŁATWE. MIMO WSZYSTKO, GDY JUŻ RAZ UDA NAM SIĘ JAKĄŚ PODJĄĆ, KAŻDA KOLEJNA PRZYCHODZI NAM CORAZ ŁATWIEJ I ŁATWIEJ... AŻ W KOŃCU UCZYMY SIĘ RADZIĆ SOBIE NAWET Z KONSEKWENCJAMI ZŁEGO WYBORU.
***
Jego droga do szkoły tego dnia była całkiem inna, niż zwykle. Nie tylko dlatego, że wybierał się tam wyjątkowo wcześnie. Drugim powodem był fakt, iż pierwszy raz odkąd zaczął chodzić do gimnazjum, zmierzał tam z podniesioną głową. Wciąż jeszcze dzierżył w sercu nadzieję, że decyzja, którą podjął była słuszna, a osoba, względem której ją podejmował okaże się godną zaufania. Bez strachu wszedł do gmachu szkoły, tak cichego i pustego. Było jakoś wpół do szóstej, więc nikt jeszcze nie zdecydował się opuścić łóżka. Kurokawa bez skrępowania opróżnił szafkę z książek, by już teraz zanieść je do klasy. Wdrapał się spokojnie po schodach, ciesząc się ciszą, która go otaczała. W końcu hardo przekroczył próg pomieszczenia, gdzie przy biurku siedział właśnie Matsu. Założywszy okulary-połówki oraz białą, wpuszczoną w spodnie i zapiętą na wszystkie guziki koszulę, nareszcie wyglądał, jak nauczyciel. Mężczyzna nawet nie spojrzał na nastolatka, przeglądając dziennik. Naito odnalazłszy swoją ławkę, otworzył ją i schował do środka wszystkie podręczniki, po czym wrócił przed biurko senseia.
Dopiero teraz jego wzrok zwrócił się w stronę zielonowłosego. Z wzajemnością zresztą. Arab nie mówił nic, jakby czekał na odpowiedź chłopaka. Nie musiał czekać zbyt długo. W jednej chwili gimnazjalista padł na kolana, podpierając się rękami o podłogę i pochylając głowę tak bardzo, jak tylko potrafił. Odczekał kilka sekund, trwając w tej pozycji, po czym wykrzyknął:
-Kawasaki-sensei, proszę, zostań moim mistrzem! - zielonowłosy wyglądał na nieco zbitego z tropu. Poprawił delikatnie okulary, przekręcił się na krześle, spojrzał na podopiecznego... i natychmiast wybuchnął śmiechem tak szczerym, a jednocześnie poniżającym, jak nigdy wcześniej. Chłopak oblał się purpurą, nie mając już odwagi unieść głowy.
-Naprawdę, czemu tak oficjalnie, Naito-kun? Powinieneś zacząć częściej wychodzić z domu, to już nie średniowiecze - kolejne słowa opadły na plecy nastolatka, jak kowadło, a następne w ślad za nimi zaczęły uderzać w jego powierzchnię, niby wykwalifikowany kowal. Cała pewność siebie gimnazjalisty prysła, jak bańka mydlana.
-Nie martw się, nad tym też popracujemy. Zacznijmy od zaraz - przed zielonymi oczyma pojawiła się wyciągnięta ręka młodego mężczyzny. Kurokawa, choć wciąż czerwony, tym razem nie wahał się ani przez chwilę. Chwycił śniadą dłoń, która podniosła go na nogi.
-Mam na imię Matsu. Kawasaki Matsu - rzekł przyjaźnie mentor, a gimnazjalista uśmiechnął się lekko, wypompowując z siebie stres.
-Naito. Kurokawa Naito - odparł. W tym jednym, nieco kompromitującym momencie, otworzył nowy rozdział w swoim krótkim życiu. Nie wiedział, jak się on rozwinie, ale był pewien, że zrobił to, co należało zrobić. A to było przecież najważniejsze, czyż nie?
Koniec rozdziału 14
Następnym razem: Ukryci strażnicy
Żal mi się zrobiło jego rodziny.... matka troszczy się o syna, ale nie wie jak mu pomóc...
OdpowiedzUsuńStaram się w miarę wiarygodnie te rozterki podkreślać. Miło mi, że są przystępne w odbiorze ^^
Usuń