ROZDZIAŁ 25
Trzymający drabinę za szczebel Sora, kierował jej czubek przed siebie, niczym średniowieczny husarz swą włócznię. W tym samym czasie prawa pięść Kurokawy, otulona poświatą mocy duchowej, przygotowywała się do uderzenia. Nim minął moment, znacznie dłuższa od ręki drabina trafiła w staw łokciowy szatyna, dosłownie spychając jego ramię do tyłu. Niezrażony tym zielonooki wystrzelił lewą pięść w stronę oponenta, lecz blondyn przerzucił drugi koniec broni na swój prawy bark, stawiając tym samym zaporę. Lewa ręka gimnazjalisty odbiła się od wzmocnionej zastrzykiem energii, drewnianej ramy.
-Zbił je? Obydwa ciosy? - zaskoczony nastolatek został zmuszony do cofnięcia się w tył. Mężczyzna zamierzał wykorzystać ten moment. Nie zdejmując tyłu drabiny z barku, uderzył dłonią w szczeble, zmuszając przedmiot do szybkiego ruszenia się w bok, na wysokości głowy młodego Madnessa. Czarnowłosy instynktownie pochylił się głęboko, będąc pewnym swojego uniku, jednak drabina zamiast przelecieć dalej, zatrzymała się nad nim. Jednym sprawnym ruchem Sora chwycił drewnianą nogę, z impetem pociągając ją w dół. Naładowana mocą broń spadła prosto na odkryte plecy Naito. Chłopak zgiął się jeszcze bardziej, boleśnie odczuwając siłę ciosu, której prawie wcale nie zdążył ograniczyć. Tylko podparcie się rękoma ziemi pozwoliło mu nie upaść na glebę.
-Jest zdenerwowany, ale w ogóle nie stracił na sprycie... Jeśli będę skupiał się tylko na ataku i ucieczce, zostanę zmiażdżony - wywnioskował prędko zielonooki. Już szykował się do skoku w stronę blondyna, lecz oparta pionowo o jego plecy drabina... przewróciła się na bok, tym samym umiejscawiając głowę nastolatka między dwoma ostatnimi szczeblami. Niebieskooki, jak na komendę odskoczył do tyłu, by samemu złapać za swój koniec przedmiotu, po czym skupił moc w stopach. Wybił się wysoko. Na tyle wysoko, by przybić drabinę do ziemi z zakleszczonym w niej chłopakiem i samodzielnie stanąć na szczycie. Trudno było określić, jak zwinny musiał być mężczyzna, by dokonać czegoś takiego, ale gwóźdź programu miał się dopiero ujawnić. Mianowicie drewniana broń zaczynała się przechylać w stronę przeciwną do tułowia zaklinowanego gimnazjalisty.
-Kurwa, nie mogę się ruszyć! Dźwignia... założył mi dźwignię na szyję... - szatyn pobladł, dochodząc do przerażającego, choć dość oczywistego wniosku.
-Więc to tak połamałeś karki tym wszystkim ludziom, Sora? Tylko w ten sposób miałeś szansę nie zostawić śladów, prawda? - wydukał Kurokawa, by własnym głosem przywrócić sobie zdrowy rozsądek. Nie był w stanie ruszyć głową, gdyż ciężar, z jakim drabinę przyciskano do gleby był zbyt duży. Mijały ułamki sekund, które wydawały się dłużyć, jak minuty.
-Zrobił to wszystko za szybko, żebym mógł się zorientować. Na pewno nie uwolnię się, póki mnie blokuje. Myśl, cholera, myśl! Równowaga! Muszę zaburzyć jego równowagę... - Naito uformował pięść z prawej dłoni, kumulując w niej bardzo duże ilości energii. Bał się, że może jej użyć zbyt mało. Nie miał prawa się pomylić. Porażka oznaczała śmierć. I to bynajmniej nie chwalebną i światłą... Poświata wokół jego ręki unosiła się w promieniu prawie piętnastu centymetrów. Pierwszy raz skupiał tak duże ilości mocy bez zabezpieczenia, jednak nie starczyło mu czasu na utwardzenie skóry. Z całą możliwą siłą uderzył w ziemię pod sobą. Huk! Z konieczności zamknął oczy, gdy piach zaczął pryskać mu w twarz. W jednej chwili stworzył głęboki na metr i szeroki na dwa krater. Wyglądało to niemal tak, jakby wyświetlano pokaz slajdów z "przed i po". Chłopak upadł na dno krateru, nie czując już dźwigni na karku. Jak najszybciej mógł, wydostał się z zacisku, widząc już tylko upadającą drabinę i lądującego kilka metrów dalej blondyna.
Kurokawa podniósł się na równe nogi. Udało mu się. Oddzielił oponenta od jego broni. Mógł teraz atakować bez przejmowania się dystansem między nimi... ale pojawiał się nowy problem.
-Jeśli nie ma w rękach drabiny, obaj będziemy walczyć w taki sam sposób... a nikt mi nie zagwarantuje, że będę w tym lepszy od niego - zauważył słusznie Naito. W tym samym momencie Sora ponownie przelał nieco mocy duchowej do stóp, ruszając przed siebie z zawrotną prędkością. W mgnieniu oka był już tuż przed zamyślonym gimnazjalistą. Szatyn nawet nie próbował robić uniku, czy też się bronić. Jedyne, co zrobił to przewidział cios i jednocześnie maksymalnie utwardził szczękę. Nie pomylił się. Pięść mężczyzny w przezroczystym płaszczu gruchnęła w podbródek nastolatka, miotając nim na bok. Zielonooki upadł ciężko, sunąc jeszcze po ziemi ruchem i obracając się.
-Bardzo silny. Dobrze kontroluje moc, umie przechodzić przez różne formy jej wykorzystania w szybkim tempie. Muszę coś z tym zrobić. Myśl, Naito, myśl! Nie walczysz pierwszy raz! Kiedy ostatnio próbowałem osłabić wroga? Wiem! - chłopak podniósł się z cieniem uśmiechu na twarzy, przypomniawszy sobie swoją batalię w parku, z której uratował go pewien znajomy kosiarz. Szatyn stanął wyprostowany ze spuszczonymi dłoniami, obserwując niebieskookiego.
-Co ty planujesz, gnojku? - pytał w duchu Sora, ponownie zbierając energię w stopach z zamiarem ponowienia ataku. Znów ruszył z zawrotną prędkością na przeciwnika, choć teraz musiał przebyć większą odległość. Kurokawa czekał. Czekał do ostatniej chwili, w której skupił moc w podeszwach stóp. Najzwyczajniej w świecie wybił się z dużą siłą w kierunku pędzącego blondyna. Zdziwienie na twarzy mężczyzny przerodziło się w gniew. Był zły sam na siebie. Nie mógł już wykonać żadnego ruchu - jego prędkość w tym momencie nie pozwalała mu na to.
Pięść Naito dosłownie wbiła się w brzuch nacierającego oponenta, który nie był w stanie utwardzić skóry. Szybkość i siła ciosu pochodziły jednocześnie z trzech źródeł - energii, z jaką wybił się nastolatek, zamachu jego pięścią oraz pędu samego Sory - właśnie dlatego okazały się tak druzgocące. W gruncie rzeczy blondyn samodzielnie i dobrowolnie zadał sobie większe obrażenia.
Czas jakby zwolnił. Zderzający się wojownicy niemalże zastygli w bezruchu. Obarczona jaśniejącą poświatą pięść nastolatka zanurzała się w ciele mężczyzny, a ten zaczął jakby zwijać się w powietrzu. Wyglądało to tak, jakby popchnąć patykiem foliową torebkę w powietrzu - miejsce, w którym się naciskało znajdowało się z tyłu, a reszta zaginała się do przodu. Tak samo wyglądały teraz ręce i nogi niebieskookiego. Spowolnienie ustało w chwili, gdy walczący rozłączyli się. Siła uderzenia rzuciła mężczyzną w dal, rozbijając nim stertę desek, analogicznie do podobnego wydarzenia z udziałem Kurokawy. Podobnie, jak wtedy wzbiły się tumany kurzu. Na chwilę. Potem skulony niebieskooki trzymał się już na własnych nogach - bez kasku, który oddzielił się od niego w momencie upadku. Gimnazjalista dopiero teraz ujrzał kałużę krwi, po której stąpał jego przeciwnik... oraz kolejną strużkę, która ciekła z jego ust. Nastolatek zadrżał. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jego plecach. Napędzany adrenaliną i dziwnie czystym umysłem po spotkaniu ze swoim aniołem stróżem, nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robił.
Nagle Sora bez ostrzeżenia chlusnął gęsto krwią, tworząc kolejną kałużę, która rozlała się już nieco szerzej od poprzedniej. Naito przełknął ślinę, jego szczęka zadrżała. Serce zaczęło łomotać, jak oszalałe. Nie potrafił znieść widoku rannego przeciwnika, pamiętając o tym, że sam był tego sprawcą. Może, gdyby nie usłyszał historii blondyna... może, gdyby od samego początku miał zamiar go zabić... może wtedy nie doświadczyłby tego miażdżącego uczucia?
-W czym...? W czym niby jestem lepszy od niego? - zastanawiał się szatyn, wpatrzony w płynącą po ziemi posokę. -Myślałem, że robię to, do czego się zobowiązałem, ale... myślałem tylko o tym, żeby go pokonać. Żeby go zranić. To nie tak miało być!
-Kpisz... sobie? - mruknął nagle niebieskooki, sprowadzając gimnazjalistę na ziemię. Chłopak otworzył oczy ze zdziwieniem.
-C... co? - nie rozumiał, nie wiedział, nie spodziewał się. Mężczyzna patrzył na niego gniewnym wzrokiem.
-Kpisz sobie do cholery?! - ryknął Sora, ocierając ręką twarz. Nastolatkiem wstrząsnęło. -Nie stój, jak kołek w samym środku walki! Jeśli nie będziesz traktował mnie poważnie, rozniosę cię na kawałki! - darł się dalej niebieskooki, a młody Madness otworzył tylko usta.
-Jeśli walczysz, nie chcąc zranić wroga, nie masz prawa stawać do walki! Jeśli walczysz, nie będąc gotowym do poniesienia obrażeń, nie masz prawa stawać do walki! Jeszcze przed chwilą powalił mnie przeciwnik, któremu okazałem szacunek. Chcę wygrać lub przegrać z NIM, a nie z przestraszonym żółtodziobem, więc ogarnij się wreszcie, Kurokawa Naito! - wykrzyczał mu prosto w twarz, oburzony i wściekły. Szatyn jeszcze przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, lecz zaraz nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Przepraszam... - zaczął. -...chyba to ja okazałem ci brak szacunku - niewiele myśląc, chłopak złożył ze sobą dłonie i po starojapońsku skłonił się w pół, jak to dawniej zwykli robić pojedynkujący się. Niebieskooki wyszczerzył zęby, ruszając wolnym krokiem w kierunku powstałego niedawno krateru. W tym czasie gimnazjalista stanął cicho na środku placu budowy, oczekując swego przeciwnika. Sora z lekko skwaszoną twarzą pochylił się na tyle, by podnieść swoją drabinę. Nie minęło kilka chwil, a stał już naprzeciw oponenta w odległości kilku metrów.
-Chyba tak to się kiedyś robiło, co? - zapytał beznamiętnie mężczyzna. Naito kiwnął głową z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Dzierżoną przez blondyna drabinę otoczyła poświata mocy duchowej.
-Wydaje mi się, że to będzie chyba ostatnia wymiana ciosów, Naito... - wyrzekł z powagą.
-Sora-san... na początku nie przyszedłem tu dlatego, że jestem Madnessem i muszę działać dla dobra ludzi. Przyszedłem tu, bo byłem wściekły i chciałem się na tobie zemścić. Tak się składa, że moja siostra trafiła dzisiaj do szpitala... rozbito jej głowę na tym właśnie placu. Mimo wszystko jakaś cząstka mnie, którą nie targała złość, zastanawiała się nad jedną rzeczą... Jakim cudem znaleziono ją pod drzwiami szpitala, skoro straciła przytomność tutaj? Odpowiedź jest prosta. To twoja sprawka, Sora-san - rzekł Kurokawa, a blondyn parsknął pod nosem, odwracając głowę.
-Nie miałem powodu, by ją zabijać. Ci ludzie rano chcieli zniszczyć to miejsce, więc ja zniszczyłem ich. Jednak ta dziewczyna nie miała złych intencji. Nie chciałem, by tu przebywała, ale nie chciałem też pozbawiać jej życia... to wszystko - wyjaśnił oględnie, udając całkowity brak zainteresowania sprawą.
-Sora-san... lekarz powiedział, że to cud, że nie została sparaliżowana w wyniku wstrząsu. A ja wiem, że to wszystko dzięki tobie, dlatego... Arigato! - nastolatek skłonił się tak głęboko, jak potrafił, a blondyn zaniemówił całkowicie, zakłopotany i zły - zarówno na siebie, jak i na szatyna.
-Mimo wszystko wiedz, że nie pozwolę sobie na przegraną... bo też mam ludzi, których kocham i których muszę chronić - atmosfera zmieniła się całkowicie. W ostatnim zrywie poświata wokół gimnazjalisty niemal zatrzęsła powietrzem. Niebieskooki wyszczerzył zęby na ten widok, a Kurokawa z lekkim sercem przelał całą otaczającą go moc do jednej pięści. Płaszcz energii wokół niej sięgał pewnie na 15 centymetrów dookoła i był tak wyraźny, że przywodził na myśl biały płomień nadziei. Blondyn zakręcił drabiną nad głową, chwytając ją lewą ręką ze szczeble, wystawioną do przodu, jak włócznia.
Ruszyli w swoją stronę w biegu. Krzyki determinacji wyrwały się z ust obu walczących, dodając odwagi każdemu z nich. Sora miał przewagę. Drabina dawała mu zasięg, była naprawdę wytrzymała, a w razie niepowodzenia, nie groził mu żaden uraz. W przeciwieństwie do Naito, którego goła, choć potężna pięść mogła zostać boleśnie uszkodzona. Ten moment, gdy wojownicy zbliżali się do siebie zdawał się trwać wiecznie. I ktoś, kto patrzył na to wszystko z boku mógłby rzec, że jakaś nieznana siła splata ze sobą oręż walczących, ciągnąc ich ku sobie.
-Nie pozwolę mu na kolejną sztuczkę. Nie wiem, czy starczyłoby mi sił, żeby wyjść z niej cało. Muszę zniszczyć jego broń i otworzyć sobie drogę do niego... - postanowił zielonooki całkiem sprytnie, jak na początkującego. Nagle rozległ się głośny trzask. Emanująca białym blaskiem pięść nastolatka uderzyła idealnie między nogi drabiny. Kolejny trzask mógł oznaczać już tylko jedno - pierwszy szczebel pękł, a drzazgi rozleciały się dookoła. Nie powstrzymało to jednak napierających na siebie wojowników. Szatyn wybijał się naprzód ze wszystkich sił. Kolejne szczeble miażdżyła wzmocniona pięść, a niemalże biała poświata nie zamierzała znikać. Jeden za drugim, wśród setek drzazg, które niekiedy wbijały się w knykcie gimnazjalisty. Nie minęła chwila, a mężczyzna instynktownie przełożył dłoń na ostatni "uchwyt" jego broni. Tylko tak zdołał oszczędzić własną rękę. Jeszcze pięć. Jeszcze trzy. Jeszcze jeden... aż padły wszystkie, a rozłączone nogi drabiny wystrzeliły na boki.
Niebieskooki wykrzywił twarz w nieprzyjemnym grymasie, zmuszony do cofnięcia ręki. Nie miał szans, by zdążyć zebrać wystarczająco dużo mocy do zbicia uderzenia. Nie napotkawszy oporu, pięść Kurokawy ruszyła dalej, rozpychając powietrze... prosto w kierunku blondyna.
-Nanami, Matsu-san... udało się. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, co mam zamiar zrobić - szepnął w duchu chłopak, uśmiechając się wewnętrznie. Ciało mężczyzny całkowicie się poddało. Nie miał już siły, by się ruszyć. Zlany potem, w milczeniu czekał na śmierć... lecz atak nie dosięgnął go. Pięść zatrzymała się centymetr przed jego twarzą, wywołując niemalże palpitację serca. Pod Sorą ugięły się nogi. Upadł na kolana, a osłabione dłonie oparły się o ziemię. Patrzył w zaskoczeniu, jak cała moc skupiona wokół dłoni Naito znika, rozmywa się. A ta sama dłoń podąża dalej, powoli i spokojnie, spoczywając na jego ramieniu.
-To była dobra walka, Sora-san... - powiedział szatyn, uśmiechając się ciepło.
-Czemu... czemu mnie nie zabiłeś? Przecież ja... ja bym się nie zawahał - zapytał całkowicie zdezorientowany mężczyzna.
-Już w chwili, gdy poznałem twoją historię, byłem stuprocentowo pewny, że nie chcę odbierać ci życia. Każdy popełnia błędy Sora-san... i każdy zasługuje na drugą szansę.
-Ale... ja wcale nie żałuję. Nie żałuję zabicia tych wszystkich ludzi. Dlaczego niby...? - blondyn nie dokończył.
-Wiem. Rozumiem. Kiedy zobaczyłem siostrę w szpitalu, byłem wściekły. Chciałem cię zabić, zniszczyć... a ty przecież przeżyłeś o wiele większe cierpienie. Nie dziwię się, że wciąż o tym myślisz. Mimo wszystko... możesz zmienić swoje postępowanie. Przebywasz tu stale i krzywdzisz niewinnych ludzi, bo chcesz ochronić miejsce, które kochała Mai... - dłoń podniosła się z ramienia, a wskazujący palec gimnazjalisty dotknął czoła pokonanego. -...ale czy nie lepiej byłoby chronić coś znacznie ważniejszego? Masz przecież coś, co jest dla ciebie warte znacznie więcej od tego placu... wspomnienia. Wspomnienia o tej, która do ostatnich chwil życia była twoją kochającą siostrą. Czy nie sądzisz, że byłaby szczęśliwsza, gdybyś chronił te wspomnienia? - zapytał młody Madness, a jak dotąd pełen zdziwienia mężczyzna zmarszczył brwi i zacisnął zęby.
-Pamiętam... - rzucił w duchu.
-Kurwa, nie mogę się ruszyć! Dźwignia... założył mi dźwignię na szyję... - szatyn pobladł, dochodząc do przerażającego, choć dość oczywistego wniosku.
-Więc to tak połamałeś karki tym wszystkim ludziom, Sora? Tylko w ten sposób miałeś szansę nie zostawić śladów, prawda? - wydukał Kurokawa, by własnym głosem przywrócić sobie zdrowy rozsądek. Nie był w stanie ruszyć głową, gdyż ciężar, z jakim drabinę przyciskano do gleby był zbyt duży. Mijały ułamki sekund, które wydawały się dłużyć, jak minuty.
-Zrobił to wszystko za szybko, żebym mógł się zorientować. Na pewno nie uwolnię się, póki mnie blokuje. Myśl, cholera, myśl! Równowaga! Muszę zaburzyć jego równowagę... - Naito uformował pięść z prawej dłoni, kumulując w niej bardzo duże ilości energii. Bał się, że może jej użyć zbyt mało. Nie miał prawa się pomylić. Porażka oznaczała śmierć. I to bynajmniej nie chwalebną i światłą... Poświata wokół jego ręki unosiła się w promieniu prawie piętnastu centymetrów. Pierwszy raz skupiał tak duże ilości mocy bez zabezpieczenia, jednak nie starczyło mu czasu na utwardzenie skóry. Z całą możliwą siłą uderzył w ziemię pod sobą. Huk! Z konieczności zamknął oczy, gdy piach zaczął pryskać mu w twarz. W jednej chwili stworzył głęboki na metr i szeroki na dwa krater. Wyglądało to niemal tak, jakby wyświetlano pokaz slajdów z "przed i po". Chłopak upadł na dno krateru, nie czując już dźwigni na karku. Jak najszybciej mógł, wydostał się z zacisku, widząc już tylko upadającą drabinę i lądującego kilka metrów dalej blondyna.
Kurokawa podniósł się na równe nogi. Udało mu się. Oddzielił oponenta od jego broni. Mógł teraz atakować bez przejmowania się dystansem między nimi... ale pojawiał się nowy problem.
-Jeśli nie ma w rękach drabiny, obaj będziemy walczyć w taki sam sposób... a nikt mi nie zagwarantuje, że będę w tym lepszy od niego - zauważył słusznie Naito. W tym samym momencie Sora ponownie przelał nieco mocy duchowej do stóp, ruszając przed siebie z zawrotną prędkością. W mgnieniu oka był już tuż przed zamyślonym gimnazjalistą. Szatyn nawet nie próbował robić uniku, czy też się bronić. Jedyne, co zrobił to przewidział cios i jednocześnie maksymalnie utwardził szczękę. Nie pomylił się. Pięść mężczyzny w przezroczystym płaszczu gruchnęła w podbródek nastolatka, miotając nim na bok. Zielonooki upadł ciężko, sunąc jeszcze po ziemi ruchem i obracając się.
-Bardzo silny. Dobrze kontroluje moc, umie przechodzić przez różne formy jej wykorzystania w szybkim tempie. Muszę coś z tym zrobić. Myśl, Naito, myśl! Nie walczysz pierwszy raz! Kiedy ostatnio próbowałem osłabić wroga? Wiem! - chłopak podniósł się z cieniem uśmiechu na twarzy, przypomniawszy sobie swoją batalię w parku, z której uratował go pewien znajomy kosiarz. Szatyn stanął wyprostowany ze spuszczonymi dłoniami, obserwując niebieskookiego.
-Co ty planujesz, gnojku? - pytał w duchu Sora, ponownie zbierając energię w stopach z zamiarem ponowienia ataku. Znów ruszył z zawrotną prędkością na przeciwnika, choć teraz musiał przebyć większą odległość. Kurokawa czekał. Czekał do ostatniej chwili, w której skupił moc w podeszwach stóp. Najzwyczajniej w świecie wybił się z dużą siłą w kierunku pędzącego blondyna. Zdziwienie na twarzy mężczyzny przerodziło się w gniew. Był zły sam na siebie. Nie mógł już wykonać żadnego ruchu - jego prędkość w tym momencie nie pozwalała mu na to.
Pięść Naito dosłownie wbiła się w brzuch nacierającego oponenta, który nie był w stanie utwardzić skóry. Szybkość i siła ciosu pochodziły jednocześnie z trzech źródeł - energii, z jaką wybił się nastolatek, zamachu jego pięścią oraz pędu samego Sory - właśnie dlatego okazały się tak druzgocące. W gruncie rzeczy blondyn samodzielnie i dobrowolnie zadał sobie większe obrażenia.
Czas jakby zwolnił. Zderzający się wojownicy niemalże zastygli w bezruchu. Obarczona jaśniejącą poświatą pięść nastolatka zanurzała się w ciele mężczyzny, a ten zaczął jakby zwijać się w powietrzu. Wyglądało to tak, jakby popchnąć patykiem foliową torebkę w powietrzu - miejsce, w którym się naciskało znajdowało się z tyłu, a reszta zaginała się do przodu. Tak samo wyglądały teraz ręce i nogi niebieskookiego. Spowolnienie ustało w chwili, gdy walczący rozłączyli się. Siła uderzenia rzuciła mężczyzną w dal, rozbijając nim stertę desek, analogicznie do podobnego wydarzenia z udziałem Kurokawy. Podobnie, jak wtedy wzbiły się tumany kurzu. Na chwilę. Potem skulony niebieskooki trzymał się już na własnych nogach - bez kasku, który oddzielił się od niego w momencie upadku. Gimnazjalista dopiero teraz ujrzał kałużę krwi, po której stąpał jego przeciwnik... oraz kolejną strużkę, która ciekła z jego ust. Nastolatek zadrżał. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł po jego plecach. Napędzany adrenaliną i dziwnie czystym umysłem po spotkaniu ze swoim aniołem stróżem, nie zastanawiał się nad tym, co właściwie robił.
Nagle Sora bez ostrzeżenia chlusnął gęsto krwią, tworząc kolejną kałużę, która rozlała się już nieco szerzej od poprzedniej. Naito przełknął ślinę, jego szczęka zadrżała. Serce zaczęło łomotać, jak oszalałe. Nie potrafił znieść widoku rannego przeciwnika, pamiętając o tym, że sam był tego sprawcą. Może, gdyby nie usłyszał historii blondyna... może, gdyby od samego początku miał zamiar go zabić... może wtedy nie doświadczyłby tego miażdżącego uczucia?
-W czym...? W czym niby jestem lepszy od niego? - zastanawiał się szatyn, wpatrzony w płynącą po ziemi posokę. -Myślałem, że robię to, do czego się zobowiązałem, ale... myślałem tylko o tym, żeby go pokonać. Żeby go zranić. To nie tak miało być!
-Kpisz... sobie? - mruknął nagle niebieskooki, sprowadzając gimnazjalistę na ziemię. Chłopak otworzył oczy ze zdziwieniem.
-C... co? - nie rozumiał, nie wiedział, nie spodziewał się. Mężczyzna patrzył na niego gniewnym wzrokiem.
-Kpisz sobie do cholery?! - ryknął Sora, ocierając ręką twarz. Nastolatkiem wstrząsnęło. -Nie stój, jak kołek w samym środku walki! Jeśli nie będziesz traktował mnie poważnie, rozniosę cię na kawałki! - darł się dalej niebieskooki, a młody Madness otworzył tylko usta.
-Jeśli walczysz, nie chcąc zranić wroga, nie masz prawa stawać do walki! Jeśli walczysz, nie będąc gotowym do poniesienia obrażeń, nie masz prawa stawać do walki! Jeszcze przed chwilą powalił mnie przeciwnik, któremu okazałem szacunek. Chcę wygrać lub przegrać z NIM, a nie z przestraszonym żółtodziobem, więc ogarnij się wreszcie, Kurokawa Naito! - wykrzyczał mu prosto w twarz, oburzony i wściekły. Szatyn jeszcze przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, lecz zaraz nikły uśmiech pojawił się na jego twarzy.
-Przepraszam... - zaczął. -...chyba to ja okazałem ci brak szacunku - niewiele myśląc, chłopak złożył ze sobą dłonie i po starojapońsku skłonił się w pół, jak to dawniej zwykli robić pojedynkujący się. Niebieskooki wyszczerzył zęby, ruszając wolnym krokiem w kierunku powstałego niedawno krateru. W tym czasie gimnazjalista stanął cicho na środku placu budowy, oczekując swego przeciwnika. Sora z lekko skwaszoną twarzą pochylił się na tyle, by podnieść swoją drabinę. Nie minęło kilka chwil, a stał już naprzeciw oponenta w odległości kilku metrów.
-Chyba tak to się kiedyś robiło, co? - zapytał beznamiętnie mężczyzna. Naito kiwnął głową z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Dzierżoną przez blondyna drabinę otoczyła poświata mocy duchowej.
-Wydaje mi się, że to będzie chyba ostatnia wymiana ciosów, Naito... - wyrzekł z powagą.
-Sora-san... na początku nie przyszedłem tu dlatego, że jestem Madnessem i muszę działać dla dobra ludzi. Przyszedłem tu, bo byłem wściekły i chciałem się na tobie zemścić. Tak się składa, że moja siostra trafiła dzisiaj do szpitala... rozbito jej głowę na tym właśnie placu. Mimo wszystko jakaś cząstka mnie, którą nie targała złość, zastanawiała się nad jedną rzeczą... Jakim cudem znaleziono ją pod drzwiami szpitala, skoro straciła przytomność tutaj? Odpowiedź jest prosta. To twoja sprawka, Sora-san - rzekł Kurokawa, a blondyn parsknął pod nosem, odwracając głowę.
-Nie miałem powodu, by ją zabijać. Ci ludzie rano chcieli zniszczyć to miejsce, więc ja zniszczyłem ich. Jednak ta dziewczyna nie miała złych intencji. Nie chciałem, by tu przebywała, ale nie chciałem też pozbawiać jej życia... to wszystko - wyjaśnił oględnie, udając całkowity brak zainteresowania sprawą.
-Sora-san... lekarz powiedział, że to cud, że nie została sparaliżowana w wyniku wstrząsu. A ja wiem, że to wszystko dzięki tobie, dlatego... Arigato! - nastolatek skłonił się tak głęboko, jak potrafił, a blondyn zaniemówił całkowicie, zakłopotany i zły - zarówno na siebie, jak i na szatyna.
-Mimo wszystko wiedz, że nie pozwolę sobie na przegraną... bo też mam ludzi, których kocham i których muszę chronić - atmosfera zmieniła się całkowicie. W ostatnim zrywie poświata wokół gimnazjalisty niemal zatrzęsła powietrzem. Niebieskooki wyszczerzył zęby na ten widok, a Kurokawa z lekkim sercem przelał całą otaczającą go moc do jednej pięści. Płaszcz energii wokół niej sięgał pewnie na 15 centymetrów dookoła i był tak wyraźny, że przywodził na myśl biały płomień nadziei. Blondyn zakręcił drabiną nad głową, chwytając ją lewą ręką ze szczeble, wystawioną do przodu, jak włócznia.
Ruszyli w swoją stronę w biegu. Krzyki determinacji wyrwały się z ust obu walczących, dodając odwagi każdemu z nich. Sora miał przewagę. Drabina dawała mu zasięg, była naprawdę wytrzymała, a w razie niepowodzenia, nie groził mu żaden uraz. W przeciwieństwie do Naito, którego goła, choć potężna pięść mogła zostać boleśnie uszkodzona. Ten moment, gdy wojownicy zbliżali się do siebie zdawał się trwać wiecznie. I ktoś, kto patrzył na to wszystko z boku mógłby rzec, że jakaś nieznana siła splata ze sobą oręż walczących, ciągnąc ich ku sobie.
-Nie pozwolę mu na kolejną sztuczkę. Nie wiem, czy starczyłoby mi sił, żeby wyjść z niej cało. Muszę zniszczyć jego broń i otworzyć sobie drogę do niego... - postanowił zielonooki całkiem sprytnie, jak na początkującego. Nagle rozległ się głośny trzask. Emanująca białym blaskiem pięść nastolatka uderzyła idealnie między nogi drabiny. Kolejny trzask mógł oznaczać już tylko jedno - pierwszy szczebel pękł, a drzazgi rozleciały się dookoła. Nie powstrzymało to jednak napierających na siebie wojowników. Szatyn wybijał się naprzód ze wszystkich sił. Kolejne szczeble miażdżyła wzmocniona pięść, a niemalże biała poświata nie zamierzała znikać. Jeden za drugim, wśród setek drzazg, które niekiedy wbijały się w knykcie gimnazjalisty. Nie minęła chwila, a mężczyzna instynktownie przełożył dłoń na ostatni "uchwyt" jego broni. Tylko tak zdołał oszczędzić własną rękę. Jeszcze pięć. Jeszcze trzy. Jeszcze jeden... aż padły wszystkie, a rozłączone nogi drabiny wystrzeliły na boki.
Niebieskooki wykrzywił twarz w nieprzyjemnym grymasie, zmuszony do cofnięcia ręki. Nie miał szans, by zdążyć zebrać wystarczająco dużo mocy do zbicia uderzenia. Nie napotkawszy oporu, pięść Kurokawy ruszyła dalej, rozpychając powietrze... prosto w kierunku blondyna.
-Nanami, Matsu-san... udało się. Mam nadzieję, że wybaczycie mi to, co mam zamiar zrobić - szepnął w duchu chłopak, uśmiechając się wewnętrznie. Ciało mężczyzny całkowicie się poddało. Nie miał już siły, by się ruszyć. Zlany potem, w milczeniu czekał na śmierć... lecz atak nie dosięgnął go. Pięść zatrzymała się centymetr przed jego twarzą, wywołując niemalże palpitację serca. Pod Sorą ugięły się nogi. Upadł na kolana, a osłabione dłonie oparły się o ziemię. Patrzył w zaskoczeniu, jak cała moc skupiona wokół dłoni Naito znika, rozmywa się. A ta sama dłoń podąża dalej, powoli i spokojnie, spoczywając na jego ramieniu.
-To była dobra walka, Sora-san... - powiedział szatyn, uśmiechając się ciepło.
-Czemu... czemu mnie nie zabiłeś? Przecież ja... ja bym się nie zawahał - zapytał całkowicie zdezorientowany mężczyzna.
-Już w chwili, gdy poznałem twoją historię, byłem stuprocentowo pewny, że nie chcę odbierać ci życia. Każdy popełnia błędy Sora-san... i każdy zasługuje na drugą szansę.
-Ale... ja wcale nie żałuję. Nie żałuję zabicia tych wszystkich ludzi. Dlaczego niby...? - blondyn nie dokończył.
-Wiem. Rozumiem. Kiedy zobaczyłem siostrę w szpitalu, byłem wściekły. Chciałem cię zabić, zniszczyć... a ty przecież przeżyłeś o wiele większe cierpienie. Nie dziwię się, że wciąż o tym myślisz. Mimo wszystko... możesz zmienić swoje postępowanie. Przebywasz tu stale i krzywdzisz niewinnych ludzi, bo chcesz ochronić miejsce, które kochała Mai... - dłoń podniosła się z ramienia, a wskazujący palec gimnazjalisty dotknął czoła pokonanego. -...ale czy nie lepiej byłoby chronić coś znacznie ważniejszego? Masz przecież coś, co jest dla ciebie warte znacznie więcej od tego placu... wspomnienia. Wspomnienia o tej, która do ostatnich chwil życia była twoją kochającą siostrą. Czy nie sądzisz, że byłaby szczęśliwsza, gdybyś chronił te wspomnienia? - zapytał młody Madness, a jak dotąd pełen zdziwienia mężczyzna zmarszczył brwi i zacisnął zęby.
-Pamiętam... - rzucił w duchu.
***
-Kocham cię, braciszku. Jesteś najlepszym bratem na świecie... - oplatająca ramionami jego szyję dziewczynka przytuliła się do niego tak mocno, jak tylko potrafiła... jakby chciała być z nim nawet po tym, co miało nadejść. Płakała. Płakała tak bardzo, jak jeszcze nigdy, jednak tym razem nie były to łzy smutku, a łzy szczęścia, wzruszenia. Otaczające ich, gwiżdżące powietrze podążało za nimi, niczym upiorny orszak boga śmierci, mający zabrać pasażerów z najbliższego przystanku. przystanku. Oboje zdążyli wsiąść do niego kilka chwil później.
***
-Pamiętam... Jak mogłem zapomnieć, do diabła? - wyrzucił z siebie w eter blondyn. Rozpłakał się raptownie, nie wstydząc się swoich łez i nie dbając o to, co miało nadejść. Tak silny potok wylewał się z jego oczu, że nie widział prawie nic. Pociągał siarczyście nosem, zakrywając twarz przedramieniem.
-Arigato! Przypomniałeś mi coś... naprawdę ważnego - wycedził przez łzy mężczyzna, a Kurokawa uśmiechnął się tylko, padając tyłem na ziemię. Dopiero teraz poczuł, jak bardzo był zmęczony. Wszystko ponownie zaczynało go boleć. Ból, który zniknął po rozmowie z nieznajomą damą, teraz odpłacał pięknym za nadobne. Podobnie cała odwaga i spokój wyparowały wraz z adrenaliną, choć teraz już ich nie potrzebował. Zdawało się, że może w spokoju położyć się i zasnąć... przynajmniej na te kilka godzin.
Niedoczekanie. Nieprzyjemne uczucie ogarnęło siedzącego nastolatka, który instynktownie powstał tak szybko, jak tylko mógł. Rozejrzał się dokoła z zimnym potem na plecach. Drewniany płot z szerokich, solidnych desek został przecięty, jak kartka papieru, pozostawiając szeroką na trzy metry "bramę" na obrzeżach placu. W bramie zaś stał "ktoś", a w jego dłoni "coś" się iskrzyło. To coś było długie, odbijało się od niego światło... i tyle tylko zdążył zauważyć zielonooki. Przybysz w mgnieniu oka wybił się z miejsca w ich stronę z taką siłą, że zniwelował dystans w ciągu sekundy, stając tuż za plecami klęczącego blondyna. W jego dłoni widniała obnażona katana uniesiona teraz ku górze, gotowa do zadania ciosu, niczym średniowieczna gilotyna.
Przybysz miał czerwone, długie włosy, opadające bez trudu na jego łopatki. Część grzywki zakrywała nieznacznie jego lewe oko, na którym dało się dojrzeć coś w rodzaju białej, kwadratowej opaski, zaczepionej z trzech stron. Prawe oko nieznajomego było złote i niezwykle przeszywające wzrokiem. Zimnym, beznamiętnym wzrokiem. Osobnik ten miał gładką cerę i wyraźne, choć nieco delikatne rysy twarzy. Miał na sobie białą, rozpiętą koszulę, ukazującą cały tors, umięśniony i proporcjonalny. Uwagę zwracała długa blizna sięgająca aż do brzucha, a zaczynająca się zapewne przy lewym barku, gdyż nie było widać jej początku. Na koszulę założona była czarna kurtka z postawionym na sztorc kołnierzem. Nastolatek, bo szermierz nie wydawał się starszym od Kurokawy miał na sobie białe spodnie. Na jego stopach znajdowały się noszone dawniej drewniane sandały z rzemykami. Rękojeść pięknie wypolerowanej katany obita była w zielonkawy materiał.
-Nie ruszaj się, a umrzesz bezboleśnie... - szepnął szermierz tak zimno i bezlitośnie, że niczego nieświadomemu blondynowi zjeżyły się włosy na głowie. Ostrze wprawione w ruch zaczęło powoli opadać.
-Sora-saaaan! - krzyknął czarnowłosy, rzucając się na czerwonowłosego.
Koniec Rozdziału 25
Następnym razem: Dyshonor i uznanie
Ech ten Rikimaru.... Wyczuwam, że niezły będzie z niego badass
OdpowiedzUsuńPowiem ci - a zaobserwowałem to na przykładzie licznych serii - że każda postać jest badassem, dopóki przebywa w odpowiednim środowisku. Póki nie otaczają jej bohaterowie innego kalibru, wiedzie ona prym, ale zmiana środowiska może z niej uczynić najsłabsze ogniwo :P
UsuńA to racja! Tak zazwyczaj jest...Ale Ciiiii! dajmy mu się nacieszyć badassowością póki jest na ziemi ;)
UsuńNawet poza nią z pewnością znajdą się inni badassi w całkiem innych ligach, więc nie ma się czym przejmować ;)
Usuń