ROZDZIAŁ 26
-Nie! - krzyknął Kurokawa, nie myśląc wiele. W przypływie adrenaliny odnalazł nowe siły, z których pomocą rzucił się na szermierza tak szybko, jak tylko potrafił. Nie próbował nawet skupić ani grama mocy duchowej ani do obrony, ani do ataku. Z pełną determinacją pochwycił opadający nadgarstek czerwonowłosego prawą ręką najsilniej, jak potrafił. Jego twarz wykrzywił grymas wysiłku. Poczerwieniała skóra zaczęła się pocić.
-Co za siła... W takim prostym ruchu ukrył taką moc? - zdziwił się szatyn. Jego ręka zatrzęsła się. Był pewien, że przeciwnik wyrwie się z uścisku, lecz powstrzymał się nagle, spoglądając na Naito kątem oka. Zielonooki, wciąż niepewny, tylko zwiększył siłę, z jaką zginał palce.
-Puść... - rozkazał chłodno "jednooki", złowróżbnie przechylając głowę. Wciąż osłabiony i niemal bezwolny Sora przetoczył się bokiem po ziemi, z największym trudem podnosząc się. Zgarbiony, ciężko dysząc, przyglądał się scenie, mającej miejsce na jego oczach.
-Nie zrobię tego... - odparł gimnazjalista pewnym głosem. Szermierz, zauważywszy tę pewność, przystąpił do działania. Odrzucił od siebie katanę, używając do tego samych palców. Miecz zakręcił się w powietrzu, opadając tuż za plecami zielonookiego, na tyle wolno, by czerwonowłosy złapał go jeszcze lewą ręką. W tym samym momencie, w którym pochwycił swoją broń, natarł na Kurokawę całym ciałem. Korzystając z uścisku szatyna, wystawił blokowaną rękę na bok, zakładając swego rodzaju hak na szyję oponenta. W ten sposób nawet opór ze strony szatyna - którego wcale nie było - nie powstrzymałby obrotu wydarzeń. Z założonym lariatem, drugoklasista opadł na ziemię wraz z szermierzem, który wylądował jednak na jednym kolanie. Impet uderzenia rozluźnił uścisk Naito, przez co "jednooki" nie tylko uwolnił dłoń, ale również zacisnął palce na krtani gimnazjalisty. Tymczasem lewa ręka, zaopatrzona w katanę, przycisnęła ostrze do skroni chłopaka, nie raniąc go jednak.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że szatyn nawet nie pomyślał o przeciwstawieniu się sile przeciwnika. Po raz kolejny głupie myśli towarzyszyły mu w kryzysowej sytuacji. Zastanawiało go bowiem, jakim cudem kurtka szermierza, jedynie zarzucona na jego barki, wciąż się na nich trzymała.
-Kim jesteś? Mówiono tylko o jednym wrogu - zaczął niebywale chłodno i rzeczowo szermierz.
-Kurokawa Naito... a ty? Wypadałoby poznać imię kogoś, kto prawie mnie zabił - nie chciał dać po sobie poznać lęku, jaki czuł w tym momencie. Wiedział jednak, że nie może iść w zaparte.
-Nazywam się Rikimaru - odparł krótko czerwonowłosy. -Kawasaki-sama posiada ucznia o tym samym imieniu... - dodał zaraz, ukazując Kurokawie światełko nadziei.
-Tak, zgadza się! Matsu-san to mój sensei... - przerwano mu momentalnie. Zmieniając położenie ledwie jednego palca na rękojeści katany, Rikimaru zrobił dwucentymetrową ranę w miejscu, w którym przyciskał miecz. Mała stróżka krwi popłynęła po granicy policzka nastolatka.
-Więcej szacunku! - uciął oschle szermierz. Mimo wszystko puścił obezwładnionego gimnazjalistę, samemu podnosząc się na równe nogi. Wprawnie zamachnął się swoją bronią, strząsając ślady posoki na glebę. Poczekał jeszcze kilka chwil, aż oniemiały Madness powstanie, a gdy to zrobił, spojrzał na Sorę. Młody mężczyzna zbladł na widok morderczego spojrzenia szermierza. Na twarzy jednookiego nie było widać gniewu, czy jakichkolwiek innych emocji. Był taki zimny, metalicznie czysty i wyrachowany...
-Jeśli jesteś uczniem Kawasakiego-samy... dlaczego obroniłeś tego człowieka? - zapytał w końcu.
-Nie zasługuje na śmierć... - tylko to jedno zdanie przeszło przez usta czarnowłosego. Szermierz spojrzał posępnie na swojego rozmówcę, jakby zawiedziony tym, co usłyszał.
-Pozbawił życia sześciu mężczyzn. Siódmą osobę posłał do szpitala. Na co zasługuje, jeśli nie na śmierć? - zripostował rzeczowo młodzieniec. Wzrok Naito utkwił w ziemi, podobnie jak wzrok blondyna.
-Ma rację... Jak mogłem być taki głupi, by myśleć, że wyjdę z tego cało? - Sora zacisnął zęby w zdenerwowaniu, ale i żalu. Żal ten ograniczał się tylko do jego osoby. Tylko sobie miał coś do zarzucenia.
-Każdemu przysługuje druga szansa. Walcząc z nim, uświadomiłem sobie, że jemu należy się ona w szczególności - zielonooki zaczynał odpowiadać nieco pewniej, choć wciąż nie przekonywał szermierza.
-Dlaczego? W czym pomoże komukolwiek puszczenie żywcem mordercy? Ktoś, kto raz zabił, zrobi to kolejny raz. Dlatego mnie tu wysłano. Dlatego jako Madness muszę zlikwidować zagrożenie. Dlatego twoja postawa zakrawa o zdradę... - dłoń Rikimaru objęła rękojeść katany równocześnie z wypowiedzeniem ostatniego zdania. Wciąż jednak nie atakował. Czekał.
-Nie możesz szukać we wszystkim tylko czerni i bieli! - zdenerwował się szatyn. -Nie znasz powodów, dla których to zrobił. Nie wiesz, jak się z tym czuje. Nie wiesz nic!
-Nie ma szarej sprawiedliwości... - rzekł tylko czerwonowłosy, dobywając broni i podchodząc do Sory. Gimnazjalista tak szybko, jak potrafił, wydobył z siebie nieco mocy, którą przelał do stóp i przedramienia. Zamach! Ostrze przeszyło powietrze, pędząc w stronę gardła nieruchomego blondyna. Mężczyzna pogodził się już z karą, która go czekała... w przeciwieństwie do Kurokawy. Pośpieszony zastrzykiem energii nastolatek stanął między katem i ofiarą, przyjmując uderzenie miecza na utwardzony wcześniej kawałek skóry. Zacisnął mocno zęby, czując morderczą siłę cięcia, która prawie zepchnęła go w tył.
-Nie pozwalam... - charknął młody Madness, a blondyn otworzył oczy ze zdziwieniem.
-Naito, nie rób tego. Ma rację... muszę odpowiedzieć za to, co zrobiłem - rzekł ze smutkiem w głosie.
-Odpowiedz za to swoimi czynami, nie śmiercią - odparł drugoklasista z tak ogromną pewnością w głosie, że Sora nie powiedział już nic więcej.
-Zejdź mi z drogi. W przeciwnym wypadku uznam cię zdrajcą... i osądzę, jak zdrajcę niezależne od tego, kto jest twoim Mentorem - zagroził Rikimaru, jednak Kurokawa spojrzał na niego z determinacją.
-Nie. Zabijając jego, nie przywrócisz życia tym ludziom. Sora może odkupić swoje winy w inny sposób. Daj mu tylko szansę. Może stać się Madnessem, jak ja i ty. Sam będzie chronił tych, którym wyrządził krzywdę. Nie możesz go skreślać, jakby był bezmyślnym potworem... - gdy zabrzmiało ostatnie zdanie, jednooki zmarszczył brew.
-Te słowa... Tamtego dnia ON powiedział to samo... - przeszło przez myśl szermierza, jak wiatr przez pole. Minęła jeszcze chwila, zanim doszedł do siebie, ale natychmiast po tym położył drugą rękę na swoim ostrzu. Całym ciężarem ciała pchnął broń zahaczoną o rękę Kurokawy, odrzucając go na bok ze sporą siłą. Zaskoczony zielonooki upadł na ziemię, tocząc się jeszcze kawałek dalej.
-Nonsens... - mruknął Rikimaru, odganiając wszelakie wątpliwości, jakie się w nim zalęgły. Kolejny raz zamachnął się kataną, celując prosto w gardło ledwo stojącego "zbrodniarza". Kurokawa na ten widok zdobył się na ostateczny akt desperacji, wymuszonej przez jakąś jego cząstkę, skrytą głęboko w sercu.
-Rikimaruuu! - wydarł się niespodziewanie tak głośno, jak tylko potrafił, a czerwonowłosy w jednej chwili zatrzymał pędzący kawałek metalu tuż przed skórą skazanego na śmierć. Szermierz obrócił się na pięcie, spoglądając kątem oka na młodego Madnessa, jakby w oczekiwaniu. Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale ciekawiła go postawa "towarzysza broni". Tym bardziej, że z reguły spotykał się z chłodnym profesjonalizmem, nieznającym głosu sprzeciwu wobec rozkazów.
Szatyn przełknął głośno ślinę, po czym bezgłośnie padł na kolana, zaskakując tym samym jednookiego. Zacisnął pięści, spoglądając bezradnie na milczącego Sorę. Istniała tylko jedna rzecz, którą mógł teraz zrobić... a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nic innego nie mógł wymyślić.
-Proszę... - na dźwięk tego słowa, w złotym oku Rikimaru zalęgło się coś w rodzaju oburzenia i zażenowania. -Nie... błagam... - poprawił się szybko gimnazjalista, po czym całkowicie padł na ziemię, wbijając czoło w podłoże i składając ręce po obu stronach głowy. -Błagam cię, Rikimaru... daruj mu życie! - krzyknął ze wszystkich sił Naito, sprawiając że jego rozmówca mimochodem opuścił miecz.
-Nie jestem tu po to, by z tobą walczyć... zresztą i tak nie miałbym z tobą szans, nawet będąc w pełni sił. Proszę cię tylko o tę jedną rzecz... oszczędź Sorę! Przysięgam ci... nie położy już ręki na żadnej niewinnej osobie! Przysięgam ci na własne życie, że odpokutuje za całe zło, które uczynił! A jeśli nie... jeśli się mylę... zabij mnie! Zabij mnie, ale jemu pozwól żyć! - krzyczał przez łzy i nie miał pojęcia skąd się one brały. Być może czuł żal, mówiąc to wszystko, być może zastanawiał się nad tym, jak wielką krzywdę wyrządził właśnie swojej rodzinie... nie wiedział.
-Co ja robię? Co ja, do cholery robię? Moje nogi same się ugięły... usta same zaczęły mówić... Nie rozumiem, ale... nie żałuję - kilka łez wsiąknęło w twardą, zbitą ziemię. Rikimaru zamarł. Rozchylił lekko usta, nie mówiąc nic, wpatrzony w bijącego pokłon nastolatka.
-Taka hańba... Ten człowiek... przyjął tak potworny dyshonor dla kogoś, kogo w ogóle nie znał. Dlaczego? Dlaczego jest gotów oddać życie za kogoś takiego, jak ten morderca? Przecież... przecież nie powinno istnieć nic takiego, jak "druga szansa" - kontemplujący szermierz miał przed oczami tylko jeden obraz. Widział samego siebie, klęczącego na ziemi, wpatrzonego w JEGO plecy. ON stał tyłem do niego, w kałuży krwi, oddzielając młodego chłopaka od kilku innych ludzi, których twarzy już nie pamiętał.
-Nie umiem... - zadzwoniło w jego głowie, a w następnej chwili wbił trzymaną katanę w ziemię.
-Nie umiem... obrócić w niwecz całej hańby, którą na siebie przyjąłeś, by go uratować - to zdanie powiedział już na głos, przelotnie spoglądając na oniemiałego blondyna. Szatyn podniósł zapłakaną twarz, wbijając wzrok w jednookiego Madnessa. -Zgadzam się na twój układ... - czerwonowłosy ruszył przed siebie, chowając broń do pochwy. -Nie skrzywdzę tego człowieka, dopóki nie złamie warunków naszej umowy. Ale jeśli tak się stanie... zabiję was obu - dodał szybko, przechodząc tuż obok Kurokawy. Jeszcze raz przyjrzał mu się uważnie, po czym przymknął nostalgicznie oko.
-Będę cię obserwował, Kurokawa Naito - dodał jeszcze cicho, po czym zniknął w ciągu kilku chwil, wspomagając mocą duchową swoje stopy.
W jednej chwili obydwaj upadli z wycieńczenia, przewracając się na plecy. Sora milczał przez długi czas, wsłuchując się we własny oddech.
-Żadnych szans... Nie miałbym z tym gościem żadnych szans - skwitował wewnętrznie, dokładając kolejny powód, dla którego stał nieruchomo przez cały ten czas. Bał się. Po raz pierwszy w życiu tak się bał.
-Arigato. Jeszcze raz... Ocaliłeś moje życie dwa razy w ciągu jednego dnia. Nie wiem... jak mogę ci się odwdzięczyć... - ozwał się w końcu niebieskooki, nie spoglądając nawet na niedawnego przeciwnika.
-Na początek byłoby dobrze, gdybyś nie atakował już każdego, kto tutaj przyjdzie... - zaśmiał się beztrosko zielonooki. -A poza tym... skoro już wszystko za nami, moglibyśmy chyba zostać przyjaciółmi, prawda? - dodał po chwili, uśmiechając się szeroko, na co młody mężczyzna wytrzeszczył oczy... po czym również zaczął się śmiać.
-Jeszcze przed chwilą próbowałem cię zabić, pamiętasz? - Sora skupił wzrok na zachodzącym słońcu, milknąc na kilka sekund. -Ale dobrze... niech będzie, młody - dodał zaraz, uśmiechając się.
-Hej! Jesteś może jakieś pięć lat starszy! Nie nazywaj mnie tak! - oburzył się natychmiast Kurokawa.
-Sześć lat, kajtek, sześć. Nie krzyczy się na dorosłych, więcej szacunku... - odparł blondyn i już po chwili zaczęli się przekomarzać bez żadnego zastanowienia.
Z rogu dachu przeciwległego bloku, Matsu przyglądał się bacznie swojemu podopiecznemu, uśmiechając się sam do siebie. Obracał między palcami swoją naginatę, śmiejąc się razem z leżącymi młodzieńcami i obrastając w piórka z dumy.
-Nie myliłem się, co do niego. Z jego charakterem i nastawieniem może zajść naprawdę daleko... Niełatwo jest zmienić stanowisko Rikimaru, nie mówiąc już o nakłonieniu go do złamania rozkazu, co całkowicie graniczy z cudem. Naprawdę ciekawi mnie, kto w jego rodzinie przekazał mu te wszystkie cechy... - dumał Kawasaki, raz po raz spoglądając na wieczorne niebo.
-Rikimaruuu! - wydarł się niespodziewanie tak głośno, jak tylko potrafił, a czerwonowłosy w jednej chwili zatrzymał pędzący kawałek metalu tuż przed skórą skazanego na śmierć. Szermierz obrócił się na pięcie, spoglądając kątem oka na młodego Madnessa, jakby w oczekiwaniu. Nie chciał tego przed sobą przyznać, ale ciekawiła go postawa "towarzysza broni". Tym bardziej, że z reguły spotykał się z chłodnym profesjonalizmem, nieznającym głosu sprzeciwu wobec rozkazów.
Szatyn przełknął głośno ślinę, po czym bezgłośnie padł na kolana, zaskakując tym samym jednookiego. Zacisnął pięści, spoglądając bezradnie na milczącego Sorę. Istniała tylko jedna rzecz, którą mógł teraz zrobić... a przynajmniej tak mu się wydawało, bo nic innego nie mógł wymyślić.
-Proszę... - na dźwięk tego słowa, w złotym oku Rikimaru zalęgło się coś w rodzaju oburzenia i zażenowania. -Nie... błagam... - poprawił się szybko gimnazjalista, po czym całkowicie padł na ziemię, wbijając czoło w podłoże i składając ręce po obu stronach głowy. -Błagam cię, Rikimaru... daruj mu życie! - krzyknął ze wszystkich sił Naito, sprawiając że jego rozmówca mimochodem opuścił miecz.
-Nie jestem tu po to, by z tobą walczyć... zresztą i tak nie miałbym z tobą szans, nawet będąc w pełni sił. Proszę cię tylko o tę jedną rzecz... oszczędź Sorę! Przysięgam ci... nie położy już ręki na żadnej niewinnej osobie! Przysięgam ci na własne życie, że odpokutuje za całe zło, które uczynił! A jeśli nie... jeśli się mylę... zabij mnie! Zabij mnie, ale jemu pozwól żyć! - krzyczał przez łzy i nie miał pojęcia skąd się one brały. Być może czuł żal, mówiąc to wszystko, być może zastanawiał się nad tym, jak wielką krzywdę wyrządził właśnie swojej rodzinie... nie wiedział.
-Co ja robię? Co ja, do cholery robię? Moje nogi same się ugięły... usta same zaczęły mówić... Nie rozumiem, ale... nie żałuję - kilka łez wsiąknęło w twardą, zbitą ziemię. Rikimaru zamarł. Rozchylił lekko usta, nie mówiąc nic, wpatrzony w bijącego pokłon nastolatka.
-Taka hańba... Ten człowiek... przyjął tak potworny dyshonor dla kogoś, kogo w ogóle nie znał. Dlaczego? Dlaczego jest gotów oddać życie za kogoś takiego, jak ten morderca? Przecież... przecież nie powinno istnieć nic takiego, jak "druga szansa" - kontemplujący szermierz miał przed oczami tylko jeden obraz. Widział samego siebie, klęczącego na ziemi, wpatrzonego w JEGO plecy. ON stał tyłem do niego, w kałuży krwi, oddzielając młodego chłopaka od kilku innych ludzi, których twarzy już nie pamiętał.
-Nie umiem... - zadzwoniło w jego głowie, a w następnej chwili wbił trzymaną katanę w ziemię.
-Nie umiem... obrócić w niwecz całej hańby, którą na siebie przyjąłeś, by go uratować - to zdanie powiedział już na głos, przelotnie spoglądając na oniemiałego blondyna. Szatyn podniósł zapłakaną twarz, wbijając wzrok w jednookiego Madnessa. -Zgadzam się na twój układ... - czerwonowłosy ruszył przed siebie, chowając broń do pochwy. -Nie skrzywdzę tego człowieka, dopóki nie złamie warunków naszej umowy. Ale jeśli tak się stanie... zabiję was obu - dodał szybko, przechodząc tuż obok Kurokawy. Jeszcze raz przyjrzał mu się uważnie, po czym przymknął nostalgicznie oko.
-Będę cię obserwował, Kurokawa Naito - dodał jeszcze cicho, po czym zniknął w ciągu kilku chwil, wspomagając mocą duchową swoje stopy.
W jednej chwili obydwaj upadli z wycieńczenia, przewracając się na plecy. Sora milczał przez długi czas, wsłuchując się we własny oddech.
-Żadnych szans... Nie miałbym z tym gościem żadnych szans - skwitował wewnętrznie, dokładając kolejny powód, dla którego stał nieruchomo przez cały ten czas. Bał się. Po raz pierwszy w życiu tak się bał.
-Arigato. Jeszcze raz... Ocaliłeś moje życie dwa razy w ciągu jednego dnia. Nie wiem... jak mogę ci się odwdzięczyć... - ozwał się w końcu niebieskooki, nie spoglądając nawet na niedawnego przeciwnika.
-Na początek byłoby dobrze, gdybyś nie atakował już każdego, kto tutaj przyjdzie... - zaśmiał się beztrosko zielonooki. -A poza tym... skoro już wszystko za nami, moglibyśmy chyba zostać przyjaciółmi, prawda? - dodał po chwili, uśmiechając się szeroko, na co młody mężczyzna wytrzeszczył oczy... po czym również zaczął się śmiać.
-Jeszcze przed chwilą próbowałem cię zabić, pamiętasz? - Sora skupił wzrok na zachodzącym słońcu, milknąc na kilka sekund. -Ale dobrze... niech będzie, młody - dodał zaraz, uśmiechając się.
-Hej! Jesteś może jakieś pięć lat starszy! Nie nazywaj mnie tak! - oburzył się natychmiast Kurokawa.
-Sześć lat, kajtek, sześć. Nie krzyczy się na dorosłych, więcej szacunku... - odparł blondyn i już po chwili zaczęli się przekomarzać bez żadnego zastanowienia.
Z rogu dachu przeciwległego bloku, Matsu przyglądał się bacznie swojemu podopiecznemu, uśmiechając się sam do siebie. Obracał między palcami swoją naginatę, śmiejąc się razem z leżącymi młodzieńcami i obrastając w piórka z dumy.
-Nie myliłem się, co do niego. Z jego charakterem i nastawieniem może zajść naprawdę daleko... Niełatwo jest zmienić stanowisko Rikimaru, nie mówiąc już o nakłonieniu go do złamania rozkazu, co całkowicie graniczy z cudem. Naprawdę ciekawi mnie, kto w jego rodzinie przekazał mu te wszystkie cechy... - dumał Kawasaki, raz po raz spoglądając na wieczorne niebo.
Koniec Rozdziału 26
Następnym razem: Tajemniczy nieznajomy
Widać, że Naito się zmienił. Jeszcze zaledwie kilka rozdziałów temu nie był w stanie nic powiedzieć, a teraz? Teraz ma gadane nawet za dwóch! No nieźle ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
To typ, który najlepiej działa pod presją, gdy nie ma czasu na zamartwianie się konsekwencjami ^^
Usuń