środa, 21 maja 2014

Rozdział 104: Skrzydła wolności

ROZDZIAŁ 104

     -Możemy iść? Trochę się... niecierpliwię - rzucił monotonnym, znużonym głosem Aaron, gdy tylko jeasy i czarna koszula okryły ciało nr. 98. Szatyn wyjątkowo milczał. Zdawał sobie sprawę, że stał przed życiową szansą, zatem źle się czuł bez bojowego wyposażenia. W dodatku sam nie wierzył w to, co właśnie miał zamiar zrobić przy pomocy swojego towarzysza "niedoli". Pewna jego część bała się jednak wyrazić jakąkolwiek wątpliwość. Strach ten w rzeczywistości pochodził jednak z obawy... że zielonowłosy mógłby potwierdzić jego słuszność. Po prawdzie, nr 98. nie miał nawet pojęcia, w jaki sposób heterochromik chciał wydostać ich z podziemnego instytutu, lecz nade wszystko pragnął zachować swoją wiarę w niego.
-Przecież swojej porażki w walce z nim też się nie spodziewałem... - pomyślał złotooki, przyglądając się w ciszy oczekującemu Aaronowi. Już nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać z pełnym przekonaniem i porzucić myśli o powodzeniu, czy niepowodzeniu "misji". Bezimienny, młody mężczyzna stanął zdecydowanie u boku "brata".
-Tak, chodźmy! - rzekł z determinacją, w tym samym momencie przypominając sobie i dostrzegając coś, czego nie wziął pod uwagę. Nr. 98 po wejściu do pokoju zielonowłosego, wbił bowiem nóż w konsoletę umieszczoną obok drzwi, by je zablokować. Poddenerwowany swoim odkryciem, zaczął instynktownie rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek innej drogi wyjścia, jednak absolutnie beznamiętny heterochromik wcale nie przejął się blokadą. Nr. 99 podszedł spokojnie do urządzenia, wyciągając z niego nóż bojowy, który przebił się przez jeden z wewnętrznych przewodów. Bez chwili myślenia "ideał eugeniki" podważył ostrzem konsolę, dokonując z tego taką siłą, że wszystkie mocujące ją śrubki zostały wyrwane, nie wykręcone. Tabliczka zawisła w powietrzu, podtrzymywana przez liczne kable. Tymczasem zielonowłosy w mgnieniu oka odnalazł kilka przerwanych kabli i zaawansowaną metodą eliminacji wytypował ten, który odpowiadał za mechanizmy drzwiowe. Gołymi rękoma pochwycił jego dwie części, po czym... manualnie złączył je ze sobą, przepuszczając samodzielnie prąd. Jego ciało zadrżało gwałtownie, zostawszy w końcu rażone mocnym ładunkiem elektrycznym. Jak się jednak okazało, nie zrobiło to na chłopaku najmniejszego wrażenia, nawet nie wywołując poparzeń na jego dłoniach.
-A więc i u niego wykształcili odporność na prąd... - zauważył w duchu nr. 98, podczas gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Zielonowłosy bez słowa pochwycił wyciągnięty wcześniej nóż, wychodząc na korytarz.
-Energia w tym miejscu pochodzi od czterech generatorów. Każdy pompuje ją do innej części ośrodka. Nie ma czasu, żeby szukać samego generatora, ale możemy po prostu wyłączyć zasilanie. Po drodze... - przerwał heterochromik, dostrzegając na jednym końcu korytarza zniszczoną przez jego towarzysza kamerę. -...spotkamy już tylko jedną taką. Jeśli odłączymy prąd w tym skrzydle, wszystkie inne przestaną działać i wszystkie światła zgasną. Dopóki ktoś nie przywróci zasilania, działać będzie jedynie... winda awaryjna - Aaron przedstawiał swój plan bez żadnego zaangażowania, czy przejęcia. Sprawiał nawet wrażenie, jakby wymyślał go na poczekaniu. Mimo wszystko łatwo dało się zauważyć, że nie skupiał się on na czymkolwiek niezwiązanym z ucieczką. Był to jasny znak, mówiący, jak bardzo wyspecjalizowane szkolenie odbył chłopak.
-Prowadź - odrzekł zdecydowanie nr. 98, na co zielonowłosy wystrzelił w lewo. Złote oczy jego towarzysza rozszerzyły się ze zdziwienia. Jego doskonalszy "krewny" rozwijał bowiem bez najmniejszego rozpędu swoją maksymalną prędkość. W dodatku poruszał się on niesłychanie cicho, nie czyniąc nawet najmniejszego hałasu. Zdawało się też, że podobnie, jak "żołnierz na wypożyczenie", znał on dokładnie rozkład pomieszczeń. Aaron bowiem w ogóle nie musiał się nad niczym zastanawiać. Jego ponadprzeciętny mózg myślał i podejmował decyzje szybciej, niż 97% populacji. Czarnowłosy miał problemy z nadążeniem za swym przewodnikiem, lecz ostatecznie zdołał rozpędzić się do jego zabójczej prędkości. Nie znał się na sporcie, lecz był pewny, że ten niepozorny heterochromik mógł stawać w szranki z najlepszymi sprinterami w historii sportu.
     W pewnym momencie zielonowłosy bez słowa poruszył głową w prawą stronę, dając wojskowemu do zrozumienia, że właśnie tam będą skręcać. Jako że jak do tej pory Aaron nie uciekał się do tego typu środków, złotooki natychmiast zrozumiał, że okoliczności musiały się zmienić. Pierwszym, co przyszło mu na myśl była czyjaś obecność, jednak szybko przypomniało mu się coś innego.
-No tak, kamera. Nie wiem, z której strony ją umieszczono, ale on wygląda, jakby dobrze wiedział, co robi... Pozostaje mi tylko mu zaufać... - w momencie, gdy nr. 98 poruszył w duchu temat zaufania, sam zaczął suszyć sobie głowę o to, że nie miał odwagi zapytać towarzysza o powód jego pomocy. Swoje niezdecydowanie tłumaczył przeświadczeniem o ekscentrycznej obojętności nr. 99 na cały otaczający go świat. Szatyn mógł się więc spodziewać odpowiedzi typu: "A dlaczego nie?" lub też "Bo mogę". Wolał oszczędzić sobie powodów do zdenerwowania... a przynajmniej taką wersję wydarzeń sobie wmawiał. W rzeczywistości jednak bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Bał się możliwości całkowitego braku wad u zielonowłosego. Dotychczas bowiem uważał "ideał" za osobę bezgranicznie posłuszną i pozbawioną zdolności do podejmowania własnych decyzji. Gdyby jednak okazało się, że obie wady były jedynie oszustwem, Aaron miałby wszystko, czego czarnowłosy tak bardzo pożądał i czego zazdrościł mu do tego stopnia, by spróbować go zabić.
     Heterochromik trzymał rękojeść noża wojskowego między środkowym i wskazującym palcem prawej ręki, zasłaniając go swoim brzuchem. Nie wyglądał on na spiętego, czy zestresowanego. Sprawiał wrażenie, jakby wręcz nużyła go przewidywalność i prostota sytuacji, którą jego kompan uważał za poważną i wymagającą największego skupienia. Już po chwili jednak nr. 98 zrozumiał, skąd brała się obojętność jego rówieśnika. Choć bowiem nr. 99 i tak biegł już bardzo szybko, przed samym rozwidleniem korytarzy przyspieszył jeszcze bardziej. W tym samym momencie pobiegł w prawo i zamachnął się nożem, rzucając ostrze za swoje plecy. Nawet nie spojrzał na kamerę, nie wycelował, nie pomyślał. Ot tak miotnął przedmiotem, który po raz pierwszy trzymał w ręku... z niebywałą precyzją wbijając go w sam środek obiektywu "inwigilatora", nim ten w ogóle zdążył zarejestrować "intruza". Dolna szczęka szatyna opadła w dół. Choć już wiele razy widział i słyszał o niesamowitości swojego "lepszego brata", za każdym razem nie mógł w to uwierzyć.
-Co za diabeł... Wygląda na to, że nie ma takiej rzeczy, w której byłbym od niego lepszy... choćbym nie wiem, jak bardzo się starał - zauważył w ciszy bezimienny, gdy obaj młodzi mężczyźni dotarli do ściany z kwadratową szczeliną. Zielonowłosy natychmiastowo przycisnął rękę do kanciastego obszaru, odsuwając materiał, który okazał się być osłoną dla tablicy z korkami... lub czymś, co korki przypominało. Prawie czterdzieści metalowych "rurek" wciśnięto do połowy w przyporządkowane im gniazda. Wszystko wskazywało na to, że każdy z nich doprowadzał energię elektryczną z generatora do danego sektora. Tuż pod nimi znajdowała się konsola z wyświetlaczem, na której klawiszach umiejscowione były cyfry. Zważywszy na sposób podziału liniowego ekranu, wymagana do wprowadzenia sekwencja miała się składać z 11-tu znaków. Tylko podanie odpowiedniego kodu mogło bowiem odblokować zakleszczoną, czerwoną wajchę awaryjną, ulokowaną tuż obok klawiatury.
-Parę lat temu widziałem, jak dyrektor wprowadzał hasło. Kazał mi wtedy zaczekać na drugim końcu korytarza, ale zapamiętałem jego ruchy ręki. Jeśli mi się poszczęści, powinienem trafić... - zapewnił całkiem beznamiętnie Aaron, z dużą szybkością wystukując ciąg cyfr, czego skutkiem był szorstki, przeciągły bzyk. Dźwignia po boku minimalnie drgnęła, gdy tylko dźwięk ustał. Innymi słowy, heterochromik raz jeszcze dokonał czegoś niesłychanego.
-Skoro przez cały ten czas mógł bez żadnego problemu uciec, to dlaczego tego nie zrobił? Czemu odchodzi dopiero teraz, gdy to ja chcę stąd zniknąć? Czy to możliwe, że pomimo zachowania własnej woli, nie wykazywał żadnego zainteresowania światem zewnętrznym? - pomyślał w ciszy złotooki, gdy zielonowłosy pociągnął za wajchę. W ułamku sekundy wszelkie światła w skrzydle mieszkalnym zgasły, a korytarze na kilka sekund wypełnił mrok. Potem bowiem ze ścian wysunęły się fosforyzujące, uwypuklone linie, ciągnące się poziomo przez cały odłączony obszar.
-Teraz winda, tak? Jeśli chcemy stąd wyjść, nim ktoś ręcznie aktywuje przesył prądu, musimy się pospieszyć. Ruchy! - zarządził niespodziewanie czarnowłosy, chcąc wreszcie w jakiś sposób wziąć udział w "ich" ucieczce. Niezwykła zaradność nr. 99 jednocześnie cieszyła go i denerwowała. Dlatego też pragnął uniknąć konfliktu - który zapewne sam by wywołał - ruszając jako pierwszy w dalszą drogę. Niewzruszony niczym Aaron dogonił go w półtorej sekundy, spoglądając bez emocji na jego zdeterminowaną, nie pozostawiającą miejsca na wątpliwości twarz.
-Windę awaryjną aktywuje tylko skan siatkówki członka personelu badawczego. Dopóki nie znajdziemy kogoś takiego, nie damy rady wyjechać... - sprostował wyluzowany zielonowłosy, czym nie wywołał żadnego widzialnego zaniepokojenia u żołnierza.
-Nie widzę problemu - oświadczył dumnie szatyn, gdy obaj wbiegli do ostatniego, prostego korytarza. Na jego końcu widniały zamknięte drzwi wspomnianej windy. Pracującej windy. Wszystko wskazywało na to, że ktoś właśnie zjeżdżał na dół. -Po prostu zostaw to mnie... - dodał tajemniczo nr. 98, pochylając plecy w biegu. Dokładnie wyczuł moment, w którym podłoga windy zetknęła się z podłożem. Gdy tylko wejście zaczęło rozsuwać się na boki, młody mężczyzna rzucił się do przodu. Kiedy średniego wzrostu, łysy naukowiec stanął na korytarzu, natychmiastowo poczuł obok siebie pęd powietrza. Czarnowłosy bowiem niepostrzeżenie wylądował tuż obok niego - a "nim" był ten sam człowiek, który jeszcze parę lat wcześniej okrutnie poniżył szykującego się do walki nr. 98. Ze wzrokiem nadal błądzącym gdzieś z przodu, znienawidzony badacz nie zdążył nawet pomyśleć o odwróceniu się ku źródłu nagłego powiewu. "Żołnierz na wypożyczenie" bez zastanowienia ugiął kolana, zamachując się swoją prawą dłonią. Jej powierzchnia objęła twarz niczego się niespodziewającego mężczyzny, w perfekcyjnym ruchu unosząc go w górę. Sposób wykonania tej czynności sprawił, że impet uniósł praktycznie całe ciało naukowca w stronę sufitu, kierując ku dołowi tylko głowę. Emanujący żądzą zemsty złotooki grzmotnął czerepem wroga o podłogę, rozbijając jego potylicę w kałuży krwi. Jegomość zginął z niepohamowanym zdziwieniem na twarzy, nie zauważając nawet swojego oprawcy. Czarnowłosy z kolei nie mógł zaznać pełni smaku swojej zemsty, gdyż nie był on przygotowany na nagłe pojawienie się zabitego człowieka. Czy żałował swojego czynu? Ani trochę. Czy pożałował w późniejszym czasie? Nie...
     -Dalej! Właź, póki jest jeszcze otwarta! - krzyknął nr. 98 do Aarona, zdając sobie sprawę ze swojego braku czasu. Nie myślał o celebrowaniu swojego rewanżu w chwili takiej, jak ta. W głębi duszy czuł jednak niezwykłą dumę z perfekcyjnie wykonanej, błyskawicznej akcji. Bez chwili zastanowienia podniósł ciało martwego naukowca za kołnierz, wchodząc wraz z zielonowłosym do wnętrza okrągłej windy. Tuż ponad tablicą ze standardowymi, podświetlonymi przyciskami, które pozwalały wznieść się na dany poziom kompleksu, widniał laserowy czytnik. Czytnik ten miał za zadanie badać budowę siatkówek danego osobnika i zestawiać ją z zapisanymi wzorcami. Mając tego świadomość, szatyn natychmiastowo przystawił wciąż otwarte w zdziwieniu, przekrwione oczy swojej ofiary do urządzenia. Ciche piknięcie towarzyszyło dźwiękowi zamykającej się windy. "Żołnierz na wypożyczenie" docisnął ze zniecierpliwieniem guzik z wygrawerowanym numerem 1, jednocześnie rzucając truchło pod ścianę, jak coś wyjątkowo paskudnego i godnego pogardy.
-9-8... - zaczął nagle Aaron, gdy ruszyli już ku górze. Zapewne miał on zabrzmieć niewinnie i dziecięco, jednak nie mógł pozbyć się swojego wypranego z uczuć głosu. W złotych oczach nr. 98 zabłysnęła dzika furia, jednak powaga sytuacji odwiodła go od ukarania kamrata. -...co właściwie można robić na zewnątrz? - dokończył swoje pytanie heterochromik, przyglądając się badawczo nieco skonfundowanemu czarnowłosemu.
-Hej, co to niby za pytanie? - odparł z lekkim przekąsem "nieudany" eksperyment. -Czy to nie ty mówiłeś, że "możesz wszystko"? Masz zamiar to odwołać? - ironizował, jednak nr. 99 wziął jego słowa na poważnie, podpierając podbródek na pięści.
-Hmm... - zadumał się na kilka chwil. -A co wchodzi w skład "wszystkiego"? - sprawnie ominął pułapkę słowną swojego rozmówcy, wywołując jego urwane parsknięcie.
-To już zależy od ciebie, no nie? Sam o tym zadecydujesz. Po prostu zrób to, co chcesz zrobić. To chyba logiczne, co? - udzielił odpowiedzi złotooki. Miał wrażenie, że ich dyskusja robi się ze zdania na zdanie coraz dziwniejsza.
-Chyba... ale ja nie wiem, czego chcę. Czego mogę chcieć? - nr. 98 uderzył się otwartą dłonią w twarz, gdy tylko to usłyszał.
-Znowu w punkcie wyjścia... - mruknął pod nosem, wodząc wzrokiem po sklepieniu windy. -Możesz chcieć wszystkiego, do diabła! Możesz pójść sobie na lody, obejrzeć w kinie jakiś film, znaleźć sobie pracę albo obrabować bank. Możesz poszukać sobie dziewczyny, pójść na studia... chociaż w zasadzie i tak już wszystko wiesz - ostatecznie wyprowadzony z równowagi szatyn westchnął ciężko, widząc skupione na nim oczy Aarona i całkowitą pustkę, która je wypełniała. -Jeśli chcesz... to możesz pójść ze mną - odezwał się ostatecznie, maksymalnie odwracając wzrok od zielonowłosego. Nie był pewny, skąd w jego głowie zrodził się ten pomysł.
-Okej - rzucił, jakby nigdy nic heterochromik, całkowicie rozkładając na łopatki nr. 98. -9-8... - zaczął znowu, w irytujący sposób przeciągając "imię" żołnierza. Tamten z kolei bezsilnie osunął się na podłogę, ostatecznie się poddając. -...jak właściwie masz na imię? - tego pytania szatyn się nie spodziewał. Nr. 99 nie miał z kolei pojęcia, jak ogromną szpilę wbił tym jednym zdaniem w serce młodego mężczyzny.
-No tak... Przecież nie byłem warty nazwania. Po co nazywać kogoś, kto i tak umarłby za parę lat? To tak jakby... marnowanie imienia. Myślałem, że już się z tym faktem pogodziłem, ale teraz, gdy Aaron o nim wspomniał... żałuję. Jak mam zacząć żyć normalnym życiem, gdy każdy nazywa mnie "numerem 98"? - pomyślał z goryczą i smutkiem szatyn.
-Nie mam imienia. Niektórym nie poszczęściło się tak, jak tobie... Aaron - zwrócił się do zielonowłosego z słabą nutą zawiści w głosie.
-Kyuusuke - mruknął niespodziewanie heterochromik, co miało zapewne zabrzmieć podniośle i przełomowo.
-Hę? - zdziwił się żołnierz. Wciąż jeszcze nie zdążył przywyknąć do irracjonalnej beztroski i nietypowych zachowań chłopaka.
-To z japońskiego. Kyuu to "dziewięć", więc możesz się nazywać Kyuusuke. Albo Hachimaru, bo hachi to "osiem". Och! Możesz używać Hachimaru jako nazwiska. Hachimaru Kyuusuke - zaskoczenie na twarzy szatyna szybko przepoczwarzyło się w ciepły, pełen życia uśmiech. Aaron faktycznie był nieprzewidywalny, ale czegoś takiego nr. 98 po prostu nie miał prawa się spodziewać. Niewinna infantylność mieszała się z brakiem naturalnych odczuć i odruchów, tworząc osobę niepowtarzalną, "pełną" oraz... godną zaufania.
-Wystarczy po prostu Kyuusuke. Tak, to całkiem dobre imię... - gdy to mówił, winda zdążyła się już zatrzymać. Wejście rozsunęło się na boki, ukazując dwóm uciekinierom widok na ciemny hol. Żadnemu z nich nie przeszło przez myśl, by rozejrzeć się dokoła, gdyż tuż przed nimi widniało wyjście z górnej części kompleksu. Instytut w oficjalnej wersji był bowiem muzeum naukowym, do którego przez sześć dni w tygodniu można się było, udać celem ujrzenia dorobku ludzkiej pracy. W tamtej jednak chwili, dwa inne dorobki opuszczały kompleks w niepowstrzymanym pędzie. Nie liczyły się już konsekwencje. Prawdziwe życie dla tych dwóch dopiero się zaczynało.
***
     Biegli, choć nie wiedzieli, dokąd. Wydostawszy się z miejsca, w którym spędzili tak wiele lat, poruszali się poboczem, obojętnie reagując na mijające ich samochody. Wokół unosił się mrok nocy. Chłodne powietrze oplatało ramiona nadludzi, wywołując dwa rodzaje dreszczy - te, które wynikały z zimna i te, których powodem było "uczucie". "Uczucia" nie dało się opisać i nie mógł go pojąć nikt, kto go nie doświadczył. Nie doceniał go ktoś, komu zawsze ono towarzyszyło, lecz kochał je każdy, kto posiadł je własnoręcznie. Było to uczucie wolności. Niezrozumiała, przepełniająca nadzieją i mocą bryza, wnikająca do płuc, krwiobiegu i mózgu. Ta wolność, pozwalająca na wszystko, co uważało się za stosowne, powstrzymywała biegnących od jakichkolwiek postojów. Mogli biec, choćby mieli przebiec jeszcze setki kilometrów. Mieli siłę w swoich nogach i jeszcze większą w sercach.
-Gwiazdy... - mruknął Aaron, zadzierając głowę ku górze. Rzeczywiście, pozbawione chmur niebo odsłaniało swoje największe bogactwo, wysypując skarby na wszechobecny mrok. Każde z ciał niebieskich zdawało się mrugać do heterochromika, który odwzajemniał ich spojrzenie z zainteresowaniem, jednak bez żadnych emocji. -Na żywo wyglądają całkiem inaczej, niż w książkach... - stwierdził zielonowłosy, co zabrzmiało nieco nostalgicznie. -Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie, że czegoś mi brak. Zupełnie, jakby w moim ciele były jakieś ubytki, które blokują pełny odbiór tego, co widzę, słyszę i węszę. To... dziwne - z pustym głosem przyglądał się powierzchniom swych dłoni, jakby próbował zrozumieć sposób ich działania.
-To musi być ciężkie... Nie chodzi już tylko o to, że nie może wyrażać swoich emocji. Gdyby ich nie zauważał, nie byłoby to aż takie złe, ale wygląda na to, że czuje ich brak. To brzmi logicznie. Minie jeszcze wiele lat, nim ludzie dadzą radę zapomnieć o uczuciach. Nawet mimo swojej wiedzy, technologii i uporu, reakcja na bodźce bezpośrednio łączy się z wywoływaniem określonych zachowań. To coś więcej, niż nauka. To człowieczeństwo... - w tamtym momencie ochrzczony jako "Kyuusuke" pojął jedną rzecz. Zrozumiał, że w takim samym stopniu zazdrościł Aaronowi, jak on zazdrościłby jemu. Wiedział jednak, że heterochromik nie mógł sobie pozwolić nawet na zazdrość i to właśnie wywołało jego wyrzuty sumienia, gdy tylko wspomniał na nienawiść i żądzę krwi, jaką pałał. Chciał pomóc nr. 99 znieść całą tę pustkę, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż tamten nie będzie w stanie tego docenić. "Ideałowi" mogły bowiem pomóc tylko informacje i wyjaśnienia... a tych czarnowłosy nie potrafił mu udzielić.
-Aaron... Chciałem ci tylko powiedzieć... dziękuję. Nie wiem, co od teraz będzie na nas czekać po drodze, ale jestem ci potwornie wdzięczny. Dałeś mi szansę na wzięcie czegoś od świata, któremu zawsze sam oddawałem część siebie. Nigdy ci tego nie zapomnę... - powiedział szczerze i z przejęciem złotooki, przyciągając spojrzenie towarzysza.
-Hej, Kyuusuke! - zwrócił się do kompana Aaron, sytuując na sobie jego wzrok. Niespodziewanie przycisnął palce wskazujące do kącików swoich ust, momentalnie wyginając je ku górze w improwizowanym, "ręcznym" uśmiechu. -Tak jest dobrze? - zapytał beznamiętnie. Jako że obaj mężczyźni ani na moment nie zwolnili pędu, wszystkie ich ruchy wypadały dość komicznie.
-Tak... Dokładnie tak! - przytaknął żołnierz, szczerząc zęby do swojego towarzysza niedawnej niedoli.

Koniec Rozdziału 104
Następnym razem: Gang

piątek, 9 maja 2014

Rozdział 103: Móc wszystko

ROZDZIAŁ 103

     Od momentu, w którym nr. 98 stanął przed lustrem, oglądając liczne blizny na swoim torsie, plecach i ramionach, nie ruszył się on z miejsca nawet o milimetr. Przez 8 godzin najzwyczajniej w świecie układał odpowiedni plan działania. Nie miał zamiaru niczego zostawiać "na później". Wszystko miało się rozegrać tej nocy. Zarówno on, jak i Aaron musieli zginąć przed nastaniem świtu. Lepszej okazji nie można było sobie wymarzyć. Pozostało tylko działać. Naukowcy popełnili bowiem minimalny błąd w obliczeniach. Nie spodziewali się oni tego, że ich własny eksperyment mógłby wykorzystać przeciwko nim swoje doświadczenie wojskowe.
     Wiedział o wszystkim. O ilości kamer, ich umiejscowieniu i kątach, pod jakimi były w stanie uchwycić obraz. Dlatego właśnie stał w miejscu, w którym żadne z urządzeń nie mogło podejrzeć go od frontu. Pozwoliło mu to działać po kryjomu. Gdy więc nadeszła północ, bez chwili wahania z kabury przy pasie wyciągnął niewielki, okrągły granat EMP. Wersja ta zyskiwała kompaktowy kształt kosztem zapalnika czasowego. Wada jednak niewiele znaczyła dla czarnowłosego, gdyż w żadnym wypadku nie miał zamiaru rzucać przedmiotem. Stanowiłoby to bowiem ogromne ryzyko dla jego operacji - kamery z pewnością zauważyłyby miotnięcie.
-Teraz albo nigdy... - stwierdził w duchu złotooki, po czym przekręcił pokrętło z boku granatu, nie wypuszczając go z dłoni. Natychmiastowo z jego wnętrza wystrzeliła potężna fala ładunków elektrycznych, rozchodzących się po całym pokoju... i po ciele nr. 98. Choć młody mężczyzna widocznie zadrżał wskutek działania prądu, nie wywarło to na nim większego wrażenia - do tego stopnia wytrzymałe były efekty badań eugenicznych. Dosłownie po sekundzie "sezonowy żołnierz" usłyszał spięcia w różnych miejscach pokoju. Miał umiarkowaną pewność, że fala z granatu ogarnęła całe pomieszczenie, co oznaczałoby unieszkodliwienie wszelkich kamer. Szatyn wiedział jednak, że personel prędko pospieszy z zamiarem naprawienia całego sprzętu. Z tego względu nie miał on nawet czasu, by sprawdzić, jak dużym powodzeniem zakończyła się jego akcja. Bez chwili namysłu wybiegł on z sypialni, w myślach przywołując rozkład pomieszczeń i korytarzy.
     Specjalnie poruszał się na boso. Nie tylko pozwalało mu to na ciche przemykanie korytarzami, lecz również umożliwiało użycie pełnej siły - nr. 98 był w końcu judoką. Miał ze sobą aż pięć noży wojskowych, schowanych w różnych miejscach jego dolnych fragmentów garderoby. Wiedział doskonale, gdzie znajdowały się wszystkie kamery i ile napotka po drodze do pokoju Aarona. W momencie, w którym zbliżył się do rozwidlenia korytarzy, gwałtownie zamachnął się ręką, zza rogu wystawiając tylko swój nadgarstek. Tym niemniej jednak pozwoliło mu to... miotnąć nożem z zabójczą celnością. W czasie krótszym, niż sekunda, usłyszał pękający obiektyw i obudowę przyrządu. Wtedy zaś sięgnął po kolejne ostrze, pędząc dalej. Jego tętno nie przyspieszało tak, jak zrobiłoby to jeszcze kilka lat wcześniej. Nauczył się on, jak zachować spokój i trzeźwo oceniać sytuację. Paradoksalnie wszystko to zawdzięczał doświadczeniom, z którymi łączyły się jego najgorsze wspomnienia.
-Zostały trzy kamery. Jeśli każdą dam radę zniszczyć za pierwszym razem, pozostanie mi jeden nóż, który będę mógł wykorzystać przeciwko Aaronowi... - im wyraźniejszych kształtów nabierał jego plan działania, tym bardziej rosła pewność siebie szatyna, a malało jakiekolwiek niezdecydowanie. Ta pewność właśnie zaprowadziła go przed drzwi sypialni jego "lepszego klona" - jedynej osoby, której złotooki nienawidził tak bardzo, że nie mógł nawet znieść samego faktu jej istnienia. Drzwi automatycznie rozsunęły się na boki i zamknęły za plecami niedoszłego mordercy. Młody mężczyzna bez chwili wahania, nawet nie patrząc na elektroniczną konsoletę, wbił w nią ostrze noża, co momentalnie zablokowało wejście. Wiedział już, że nikt mu nie przeszkodzi.
     Odczekał pełną minutę, by przyzwyczaić się do panującego we wnętrzu mroku. Ostrożnie przyjrzał się każdemu zakamarkowi pokoju, bez trudu dostrzegając "humanoidalne" wybrzuszenie pod rozłożoną na łóżku kołdrą. Chwycił swój ostatni nóż bojowy pewnie, prawą ręką, wolno zbliżając się do śpiącej ofiary. Wziąwszy głęboki oddech, zdecydowanie wskoczył na tapczan, gwałtownym ruchem wbijając ostrze w miejsce, w którym wypatrzył gardło oponenta. Już w następnym momencie zachwiał się, prawie spadając z łóżka. Jego broń nie napotkała bowiem nawet najmniejszego oporu w postaci jakiejkolwiek tkanki. Nim złotooki pojął, co się stało, było już za późno na ponowienie ataku.
-Witam - usłyszał za plecami monotonny, spokojny i nie przejmujący się niczym głos. Głos Aarona. Gdy tylko kątem oka spojrzał za siebie, zauważył wystający spod pierzyny czubek głowy i heterochromiczne narządy wzroku. Tego się nie spodziewał, choć zdecydowanie mógł. W myślach przeklinał swą własną głupotę. Wiedział bowiem, jak niezwykle ekscentryczną osobą był nr. 99. Nie powinien był go zdziwić fakt, że spał on nogami do przodu. Mimo wszystko schowane pod kołdrą stopy tworzyły wybrzuszenie, przywodzące na myśl właśnie głowę. Panująca w pokoju ciemność nie pozwoliła z kolei rozróżnić tak nikłych dla wzroku szczegółów.
-Zauważył? Nie, nieważne. W tej sytuacji i tak nie dałbym rady go oszukać... - nr. 98 doszedł do poprawnego wniosku, momentalnie odwracając się i z morderczą, żołnierską precyzją kierując prawą dłoń ku twarzy wroga. Aaron nie wyglądał na skonfundowanego zaistniałą sytuacją. Zadziałał natychmiastowo, bez zastanowienia - mechanicznie wręcz. Minimalnie wysunął się do tyłu na tyle, by jego barki zwisały z łóżka, po czym podłożył pod nie dłonie. W jednej chwili wykorzystał swoje ciało, jak dźwignię, przerzucając jego górną partię w stronę podłogi, a dolną, czyli wyprostowane nogi - do góry. W konsekwencji tego nie tylko uniknął chwytu, lecz również uderzył obydwiema stopami w plecy stojącego nad nim szatyna. Siła nadczłowieka pozwoliła mu z kolei przerzucić go nad sobą praktycznie na drugi koniec pomieszczenia. Złotooki zwalił się pod ścianę, robiąc porządny raban w pokoju przeciwnika. Nie zauważył on przez to, co stało się z oponentem, który z powodu wykonanej dźwigni zrzucił z łóżka również pierzynę. Kołdra zaś okryła miejsce podparcia Aarona na kształt niewielkiej kopuły.
-Szlag! Przez te jego dziecinne zagrywki wyglądam, jak idiota. Mimo wszystko taka szybka reakcja... jest naprawdę dobry - pomyślał czarnowłosy, podnosząc się i z gniewem podbiegając w stronę materiałowego "bunkru". Jeszcze w biegu wyciągnął z kieszeni coś, co przypominało dwa niewielkie, czarne uchwyty, połączone wychodzącą z nich linką. Chwyciwszy po jednym z nich w każdą rękę, oddalił je od siebie, wysuwając jeszcze większy odcinek żyłki. Przyklęknąwszy na jedno kolano, odgarnął nogą pierzynę i już chwiał owinąć garotę wokół szyi przeciwnika, gdy nagle spostrzegł... brak przeciwnika.
-Och, 9-8, to ty! Nie widziałem cię od kilku lat... - usłyszał monotonny, znudzony głos za swoimi plecami. Natychmiastowo wypuścił z rąk automat z linką, której nie opłacało mu się używać na świadomym tego wrogu. W jednej chwili złotooki podniósł się i obrócił na pięcie, by zaraz dostrzec... zwieszającego się z lampy Aarona. Przełożywszy kostki przez metalowe pręty oświetlenia, wykorzystał on swoje stawy kolanowe, jak haki, bujając się w powietrzu. Jego twarz, choć odwrócona względem "wypożyczonego żołnierza" dołem do góry, ustawiona była idealnie naprzeciwko lica szatyna.
-Przyszedłeś... się przywitać? - niesamowicie poważny ton głosu zielonowłosego, gdy mówił tak bezsensowne rzeczy, potrafił doprowadzić do szału nawet najbardziej opanowanych. Nr. 98 nie należał do takowych. Choć zaskoczyło go nagłe pojawienie się wroga kilkanaście centymetrów przed nim, wyzbył się on instynktownego odruchu, jakim było oddalenie się. Zamiast tego raptownie, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku, chwycił dłonią za białą koszulkę heterochromika, chcąc wykonać rzut. Nim jednak miał szansę to zrobić, nr. 99 odpowiedział kontrchwytem, przekręcając nadgarstek czarnowłosego w taki sposób, by samemu móc nim rzucić. Lata temu ten manewr pozwolił mu wygrać ich pojedynek... jednak tej nocy było inaczej.
     W ułamku sekundy nr. 98... skontrował kontrchwyt przeciwnika, samemu łapiąc jego nadgarstek. Aaron nie pozostał mu dłużny. W tym momencie wywiązała się najbardziej nieprawdopodobna wymiana chwytów w historii świata. Nikt, kto by o tym usłyszał, nie byłby w stanie uwierzyć w działania dwóch nad-istot. Seria następujących po sobie kontrchwytów była tak szybka i tak energiczna, że powietrze wokół rąk wojowników zdawało się gwizdać. Nie sposób określić, jak wiele zmian nastąpiło podczas tej wymiany, lecz oko zwykłego człowieka nie byłoby w stanie nadążyć za ruchami obiektów eksperymentalnych. Kontrchwyty wykonywano nieustannie przez prawie trzy minuty, nim złotooki zdał sobie sprawę, że nie wygra w ten sposób.
-Niedobrze. Miałem nadzieję go zmęczyć. Chciałem, żeby popełnił błąd, ale ani nasza walka, ani nawet jego pozycja nie wywarła na nim żadnego wpływu. W takim razie... - "wadliwy" nadczłowiek wpadł na błyskotliwy, acz bardzo ryzykowny pomysł. W pewnym momencie wymiany chwytów zrezygnował z kontry, czego nie omieszkał wykorzystać heterochromik. Aaron bez zastanowienia poderwał swojego oponenta w górę w taki sposób, że ciało szatyna skierowało się nogami do góry. Zielonowłosy miał zamiar przerzucić wroga za siebie, jednak właśnie na to czekał jego przeciwnik. Gdy był on już w najwyższym punkcie miotnięcia, w powietrzu zamachnął się lewą nogą, wykorzystując do ataku ochraniacz na swojej kostce. Z nadludzką siłą kopnął nią samą nasadę lampy... zrywając ją z sufitu. Wraz z nią zaś "zerwał" również nr. 99, który musiał przerwać rzut z powodu "turbulencji". Wszystko zostało jednak przemyślane pod jeszcze innym kątem...
     Spadając na ziemię z pozycji, jaką dwaj walczący osiągnęli w powietrzu, to właśnie Aaron znajdował się niżej od swojego przeciwnika. Z tego względu nr. 98 mógł atakować z o wiele większą siłą i szybkością - jego ciosy, czy kopnięcia spadałyby bowiem z góry na dół. W momencie, gdy pierwszy, wymierzony w skroń zielonowłosego cios złotookiego miał już dosięgnąć celu, raz jeszcze potwierdziły się niezwykłe zdolności tego pierwszego. Miast bowiem upaść na plecy, heterochromik wylądował... na czubku głowy. Podparłszy się rękoma o podłogę, by nie utracić równowagi, "udany" eksperyment chwycił pięść jeszcze spadającego żołnierza... stopami. Zaskoczony szatyn nie miał już szans na wyprowadzenie jakiejkolwiek kontry, gdyż jednoczesny wymach obojga nóg Aarona rzucił nim o pobliską ścianę.
-Nie wierzę w to, co się dzieje... To wszystko, co on wyprawia... Można być utalentowanym, ale nigdy w życiu nie pomyślałbym o czymś takim. On... robi wszystko to, co ja uznałbym za niemożliwe do wykonania w prawdziwej walce! - zauważył zestresowany nr. 98, uderzając plecami o podporę sufitu i wypluwając z ust strugę krwi.
-Hej! Zaczynam myśleć, że jednak nie przyszedłeś tutaj, żeby się ze mną przywitać... - flegmatycznie stoicki głos zielonowłosego doprowadzał gniew szatyna do stanu krytycznego. Stojący na głowie heterochromik dokonał kolejnej "niemożliwej" rzeczy, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i obracając się o 180 stopni bez żadnego zauważalnego skrętu ciała. Poirytowany i zestresowany złotooki prędko podniósł się z podłogi, w biegu wyciągając wbity w tapczan nóż wojskowy. Z żądnym krwi okrzykiem rzucił się na swojego przeciwnika, który raz jeszcze zrobił coś, czego nikt nie uznałby za możliwe do zrobienia. W żaden sposób nie wykorzystując swoich kończyn, podskoczył on bowiem... na głowie. Podskoczył tak, by obrócić się w powietrzu i wylądować na równych nogach, spoglądając przy tym na pędzącego weterana wojskowego.
     Rozjuszony, upokorzony i nieusatysfakcjonowany przebiegiem walki czarnowłosy stracił panowanie nad swoim tętnem. Choć sądził, iż jego zdolność do kontroli własnych odruchów dawała mu niebagatelną przewagę, czuł jak czerwieni się jego skóra, jak wypływa z niego pot, jak łomocze jego serce. Do tego wszystkiego doprowadził stojący przed nim człowiek, którego istnienie przekreślało jakiekolwiek szanse na normalne życie nr. 98. Świadomość ta minimalnie osłabiła rozwagę i intuicję złotookiego, lecz to minimum było wystarczające dla Aarona. Zielonowłosy westchnął przeciągle, jakby nudził go cały ten pojedynek, co dodatkowo rozjuszyło jego niedoszłego zabójcę. Heterochromik bez chwili wahania postąpił tak, jak nigdy nie powinna postępować osoba, którą próbowano dźgnąć nożem - wystąpił do przodu. Lekko chwytając prawą ręką prawy nadgarstek oponenta, śmiało wkroczył w jego zasięg, obracając się do niego plecami. Ostrze noża ominęło "udanego" nadczłowieka. Zaciskając dodatkowo lewą dłoń na lewym nadgarstku agresora, Aaron niespodziewanie... ukucnął. W chwilę po tym gwałtownie przerzucił nad sobą trzymanego za obie ręce żołnierze, uderzając całą długością jego ciała o podłogę. Czarnowłosy zadławił się pod wpływem upadku, co rozluźniło uścisk jego prawej ręki. Zielonowłosy natychmiast wykorzystał okazję, zabierając mu nóż i zamachując się nim od góry.
-Czyli to tak umrę? Leżąc na ziemi i widząc swojego mordercę do góry nogami... Mógłbym sobie wyobrazić o wiele lepszy sposób na śmierć. Heh, to jednak wciąż lepsze, niż zginąć z powodu tych cholernych eksperymentów, co? - zły na siebie, a jednocześnie zadowolony złotooki przygotował się już na śmierć, zastanawiając, co nastąpi zaraz po niej. Zrobił wszystko, co mógł, by nie zamknąć powiek w momencie dźgnięcia, lecz nie był w stanie tego osiągnąć... gdyż żadne dźgnięcie nie nastąpiło. Ze zdziwioną miną usłyszał świst powietrza obok swojego ucha. Ostrze noża zostało wbite w podłogę tuż przy głowie nr. 98. Pokonany spojrzał z niedowierzaniem na swoje nemezis, kucające przed nim z pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarzą.
-Dlaczego mnie nie zabiłeś? Jeśli pozostawisz mnie przy życiu, znów mogę spróbować cię zamordować... - odezwał się nieco przygaszony i zdezorientowany szatyn, niepewnie przewracając się na brzuch i klękając na jedno kolano.
-Dlaczego mam się o to martwić? - zapytał bez zrozumienia zielonowłosy, będąc przy tym śmiertelnie poważnym. -Nie muszę się tym przejmować, bo i tak nie dałbyś rady mnie zabić. "Gdy nie ma ryzyka, sam też go nie podejmuj" - tak mi powiedział dyrektor - wyjaśnił z przekonaniem heterochromik. Jego oświadczenie w niczym nie przypominało jednak pewności siebie. Gdy te słowa wychodziły z jego ust... zdawały się być raczej faktem - stałą, niemożliwą do zmiany, czy reinterpretacji prawdą, rządzącą światem.
-No jasne... Mogłem się tego spodziewać. Ci ludzie namieszali ci we łbie do tego stopnia, że gadanie z tobą o rozwadze, czy przezorności byłoby bez sensu... - rzucił jadowicie i w pewnym sensie z zawodem nr. 98. Z jego oczu wydostawała się chłodna, dusząca niechęć, co jednak nie robiło żadnego wrażenia na młodym stoiku.
-Dlaczego próbowałeś mnie zabić, skoro sam chciałeś umrzeć? To nielogiczne... - zwrócił mu uwagę myślący prostolinijnie Aaron, przez co złotooki znów wyszedł na idiotę. Nie omieszkał on okazać, jak bardzo go ten fakt irytował, zaciskając pięści i zęby. Minęło kilka sekund, nim się uspokoił i zdecydował wytłumaczyć wszystko beznadziejnie zindoktrynowanemu zielonowłosemu.
-Nielogiczne, co? - powtórzył na wstępie, wpatrując się w podłogę. Było w jego twarzy coś mrocznego i niepokojącego, jakby właśnie kazano żołnierzowi, by własnoręcznie otworzył świeżo zszytą, a zarazem bardzo poważną ranę. -Chciałem cię zabić... bo cię nienawidzę - wyznał po chwili, patrząc swojemu rozmówcy prosto w jego różnokolorowe oczy. Przez chwilę zdawało się, że atmosfera w pomieszczeniu została oziębiona o co najmniej kilka stopni.
-Aha - skwitował, jakby nigdy nic Aaron, ponownie grając na nerwach swego niedoszłego mordercy. -A dlaczego mnie nienawidzisz? - spytał pozornie głupio i infantylnie, jednak zachowując przy tym tę nienaturalną powagę.
-Dlaczego? Bo istniejesz! - odezwał się dobitnie czarnowłosy. -Nienawidzę cię, bo w ogóle się urodziłeś! Nienawidzę cię, bo jesteś efektem tych wszystkich plugawych eksperymentów, dla których poświęcono już prawie setkę żyć! Nienawidzę cię za twój talent! Za to, że jesteś we wszystkim tak dobry, za to, że tak szybko się uczysz, że nic ci nigdy nie przeszkadza i że nie czujesz bólu! Nienawidzę twoich oczu, twojego koloru włosów i wyrazu twojej twarzy! Nienawidzę Nienawidzę sposobu, w jaki się zachowujesz, twojej obojętności i opanowania! Nienawidzę tego, jak bardzo każdy spuszcza się nad tobą, jak nad jakimś pierdolonym mesjaszem! Po prostu nienawidzę wszystkiego, co jest związane z tobą! Każdego milimetra twojego ciała, każdej chwili, w której żyjesz, każdego grama ziemi, po której stąpasz i każdego mililitra powietrza, którym oddychasz! - wydarł mu się prosto w twarz roztrzęsiony, pokonany i ośmieszony nr. 98. Z jego złotych oczu, oczu żołnierza, oczu, które widziały już wiele i na które niewiele rzeczy mogło jeszcze wywrzeć jakieś wrażenie... płynęły łzy. Proste, dziecięce łzy. Łzy osiemnastu lat człowieczeństwa, których nigdy nie doświadczył ten człowiek, a których tak bardzo pragnął. -Nie rozumiesz, prawda? - załkał czarnowłosy. -Nie dziwię ci się. Ja sam prawie tego nie rozumiem, ale tak naprawdę... po prostu ci zazdroszczę, wiesz? Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym być tobą. Nie umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo walałbym być numerem 99-tym, a nie pieprzoną próbą kontrolną! Wtedy nie miałbym żadnego problemu. Nic by mnie nie obchodziło, bo moje myśli zależałyby od moich twórców. Nie musiałbym niczego żałować. Niestety stało się inaczej i właśnie dlatego żałuję! Nienawidzę tego, co ze mnie zrobiono! Ci ludzie... Gdybym tylko mógł, pozabijałbym ich wszystkich! Patrzą na mnie, jak na śmiecia tylko dlatego, że nie jestem tobą! I wiesz co? Nas obu łączy jedna różnica i jedno podobieństwo. Bo chociaż obaj musimy doświadczać tego samego, zasranego losu... to tylko ty urodziłeś się ze zdolnością do wytrzymania tego! - łzy młodego mężczyzny kapały rękojeść wbitego w podłogę noża, odbijając się od niego. Odbijając się od niego tak samo, jak niespełnione marzenia złotookiego odbijały się od bariery, jaką było jego urodzenie. -Aaron... Aaron. Aaron! Słyszysz to i wiesz, że mowa o tobie. Wiesz, że druga osoba zwraca się do rozumnej, żywej istoty. Ja nie mam nawet imienia. Tak bardzo... Tak bardzo chciałbym to wszystko zmienić. Nadrobić to, czego nie miałem okazji doświadczyć. Chciałbym pójść do jakiejś taniej knajpy i schlać się do upadłego. Chciałbym uciekać przez park przed strażą miejską za spanie na ławce w parku. Chciałbym pójść do pracy. Obojętnie jakiej. Mógłbym nawet nosić na budowie worki z cementem. Chciałbym poznać dziewczynę, pokochać ją i się z nią ożenić. Chciałbym wybudować dom, albo wziąć na kredyt jakieś niewielkie mieszkanko. Chciałbym zostać ojcem jednego, może dwojga dzieci - chłopca i dziewczynki. Chciałbym wielu rzeczy... i im bardziej wydłuża się ich lista, tym bardziej uświadamiam sobie, że nigdy nie dam rady ich osiągnąć - zawiesił się nr. 98, z impetem uderzając pięścią o ziemię. Był bliski całkowitego załamania.
-Dlaczego? - nagłe pytanie zasłuchanego, niczym małe dziecko Aarona sprawiło, że złotooki podniósł głowę. -Dlaczego masz nie dać rady? - zapytał ponownie, przyglądając się własnemu odbiciu w spływających po policzkach rozmówcy łzach.
-Dwa lata... - mruknął pod nosem szatyn. -Zostały mi raptem dwa lata życia. Właśnie dlatego, że byłem przed tobą, mój kod genetyczny jest niestabilny. Dwa lata to moje maksimum, moja granica. Poza tym rozejrzyj się! Nie widzisz, gdzie jesteśmy? Żeby móc chociaż pomyśleć o moich własnych planach, musiałbym stąd uciec! Jesteśmy jakieś trzydzieści metrów pod ziemią w pilnie strzeżonym instytucie naukowym! Stąd nie można nawet wyjść bez pozwolenia tych zachłannych szmat, nie mówiąc już o ucieczce! - wykrzyknął rozsądnie i bez jakichkolwiek nadziei "żołnierz do wynajęcia". Choć twarz zielonowłosego wyglądała na zrobioną z kamienia, zdawało się, że w jego dwukolorowych oczach jaśniało zdziwienie.
-Jak to? Przecież ja mogę wszystko. Mówili mi to odkąd się urodziłem i nie kłamali. Skoro mogę wszystko... to mogę też cię stąd wyprowadzić - czarnowłosy wiedział, że zapewnienia jego rówieśnika są pozbawione sensu i jakichkolwiek szans na ich spełnienie, lecz mimo wszystko jego serce zaczęło bić, jak oszalałe w reakcji na słowa Aarona.
-Oszalałeś. Daj sobie spokój. Nabili cię w butelkę, bo z ich perspektywy jesteś tylko naiwnym, posłusznym głupkiem. To nie twoja wina. To jest po prostu znaczenie bycia "udanym". Nie zmienisz tego. A poza tym... w twoim pokoju na pewno także zainstalowali kamery. One nagrały wszystko. Za moją zdradę... czeka mnie tylko i wyłącznie śmierć. Dlatego wolałbym... żebyś to ty mnie zabił - zaproponował weteran wojskowy, nie mogąc spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy. Dostrzegł jednak kątem oka, jak zielonowłosy pokręcił przecząco głową.
-Już dawno je wszystkie zablokowałem. Robię tak co noc od dwunastu lat. Wolę móc obserwować tego, kto obserwuje mnie... a nie mogę tego robić, gdy śpię. Odblokowuję wszystkie kamery każdego ranka, bo w dzień się nie śpi. Tak mówi dyrektor. Czemu tak na mnie patrzysz? Nie wiedziałeś, że w dzień się nie śpi? - tak nieadekwatne do sytuacji słowa wypowiadane były z pełną powagą i całkowitym przekonaniem, by jednocześnie wywołać kolejny potok łez z oczu nr. 98. Pierwszy raz w całym swoim dotychczasowym życiu czarnowłosy został poruszony do tego stopnia, że bez chwili zastanowienia objął robotycznie beznamiętnego towarzysza obydwiema rękami. Po raz pierwszy poczuł tak niewiarygodną bliskość jakiejkolwiek innej osoby. Czuł się niemalże tak, jakby ściskał własnego brata albo przyjaciela, którego nie widział od wielu lat. Zaraz po tym, jak go w końcu wypuścił, zaśmiał się zarówno z całej tej sytuacji, jak i własnej głupoty. Sam już nie rozumiał swoich zachowań, odruchów i zmian nastrojów, ale miał szczęście - Aaron nawet nie próbował ich rozumieć.
-Nie wierzę... Nigdy jeszcze nie pomyślałem na poważnie o opuszczeniu tego miejsca, ale jeśli ty mi pomożesz... - zaczął nieśmiało złotooki.
-Już ci to powiedziałem, prawda? Ja mogę wszystko. Chodź, idziemy - powiedział, jakby nigdy nic zielonowłosy, podnosząc się do wyjścia. Był to pierwszy raz, gdy nr. 98 faktycznie uwierzył w wyjątkowość i wszechpotęgę swojego "towarzysza niedoli".

Koniec Rozdziału 103
Następnym razem: Skrzydła wolności

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział 102: Ptaki w klatce

ROZDZIAŁ 102

     -Bądź ostrożny - przypomniał mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym, kierując swoje słowa do stojącego przed lustrem chłopca. Chłopiec ten, mający jakieś 9 lat, miał złote oczy i czarne, zasłaniające uszy i większość policzków włosy. W chwili, gdy przemawiał do niego naukowiec, kończył właśnie zakładać białe dogi z czarnym pasem, który akurat zaciskał. Do tego, co miało nadejść, miał zamiar podejść o bosych stopach.
-Wiem - odparł tylko dziewięciolatek, odwracając się do badacza z podirytowanym spojrzeniem.
-I przede wszystkim nie wolno ci uszkodzić jego ciała! - rzucił niezrażony tym faktem mężczyzna, przewracając strony swoich notatek.
-Wiem... - powtórzył się dzieciak, rozglądając się po swoim schludnym, przykrym pokoju. Nie znajdowało się w nim praktycznie nic poza niezbędnymi meblami. Wyglądało to zupełnie tak, jakby dwaj rozmówcy stali w świeżo kupionym mieszkaniu.
-Pokaż mu wszystko, co umiesz, ale pod żadnym pozorem nie wyrządzaj mu krzywdy! Aaron jest zbyt ważnym eksperymentem, by móc narażać go na szwank. Jeśli coś mu się stanie, dyrektor zadba o ukaranie sprawcy... - nim mężczyzna miał okazję kontynuować, szatyn z furią w oczach chwycił lewą dłonią jego bark, a prawą otoczył jego staw łokciowy, wytrącając mu notatki z rąk. Praktycznie w bezczasie dorosły człowiek został bez trudu przerzucony w powietrzu nad głową chłopaka, uderzając plecami o twardą, jednolitą podłogę.
-Wiem! - warknął gniewnie złotooki nr. 98. -Ani słowa więcej o nim, rozumiesz? Przestańcie go traktować, jak lepszego ode mnie, jasne?! - krzyknął dziewięciolatek do zdezorientowanego, zdumionego, a także przerażonego badacza. Choć mężczyzna wiedział, że chłopiec był zmodyfikowany genetycznie, nie spodziewał się u niego aż takiej siły. Przez cały ten szok nie zauważył nawet strużki krwi, cieknącej mu po podbródku.
-Nie przekraczaj swoich uprawnień... numerze 98 - rzucił z zawiścią badacz, gdy tylko otrząsnął się po niespodziewanym ataku nadczłowieka. Był w stanie zachować się w stosunku do niego w taki sposób tylko dlatego, że dziecko przez cały czas trzymano w szachu. W przeciwieństwie do Aarona, numeru 99, czarnowłosy nie był tak posłuszny i łatwy do zmanipulowania. Właśnie dlatego określano go jako "wybrakowany towar". Z tego też względu musiano znaleźć inny sposób na opanowanie pierwszej udanej nad-istoty. Choć był to środek nieco drastyczny, wewnątrz jednego z naczyń wieńcowych dziewięciolatka umieszczony został specjalny chip, który podczas zdalnej aktywacji na kilka chwil zatrzymywał akcję serca dziecka. To pozwalało naukowcowi na zachowanie pewności siebie, pomimo wcześniejszego przerażenia. Trzymał on już bowiem w ręku mały pilot.
     Twarz niekontrolującego się obiektu badawczego pochłonął gniew. Widać było, że ma zamiar ponownie zaatakować mężczyznę, jednak tamten miał nad nim niebagatelną przewagę. W momencie, gdy chłopiec pochylił się ku niemu, chcąc złapać go dłonią za poły białego płaszcza, kciuk naukowca nacisnął przycisk pilota. Mięśnie dziewięciolatka napięły się momentalnie, a pod skórą "przepłynęła" swoista fala czerwieni. Źrenice dziecka zwęziły się gwałtownie, a ono samo padło na kolana, opierając się rękoma o podłogę. Obraz, który odbierały jego oczy rozmazał się i zaczął ciemnieć. Tymczasem przewrócony na plecy mężczyzna zdążył się podnieść i zaczął w spokoju zbierać swoje notatki, ignorując balansującego na granicy śmierci chłopca. Dopiero gdy ten miał już stracić przytomność, badacz raz jeszcze wcisnął przycisk, przywracając stały rytm jego tętna. Złotooki odetchnął z ulgą, łapczywie łapiąc powietrze. Miał zawroty głowy i chciało mu się wymiotować, ale za nic w świecie nie mógł sobie na to pozwolić. Choć nie miał siły się podnieść, miał niewymowną chęć... zabicia tego człowieka. Takie myśli nigdy nie pojawiały się u dzieci, ale nr. 98 nie był zwykłym dzieckiem.
-I co? Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - spytał z satysfakcją mężczyzna, zasłaniając swoim cieniem klęczącego chłopca. Poprawił on pokazowo okulary na swoim nosie, chustką starł pot z łysej, jak kolano głowy. -Pozwól, że wyrażę się jasno, bo chociaż jesteś szczeniakiem, nauczyłeś się już paru trudnych słów. Nikt nie powiedział, że właśnie ty masz towarzyszyć Aaronowi w jego szkoleniu. Nikt też nie przejmie się, jeśli umrzesz wcześniej, niż zostało to przewidziane. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo jesteś porażką! Coś ci wyjaśnię, dzieciaku... Istniejesz tylko dlatego, że musieliśmy przetestować metodę, która miała zostać zastosowana na Aaronie. Byłeś zwykłą próbą badawczą, z której wyłapaliśmy wszystkie błędy, by Aaron narodził się jako ideał. Teraz, gdy już się to stało, nikt cię więcej nie potrzebuje. Dlatego zawrzyj pysk i rób, co ci każą! I tak nie pożyjesz dłużej, niż 20 lat, więc nie skracaj tego czasu jeszcze bardziej... - chłód wypowiadanych przez naukowca słów mieszał się z żarem w sercu dziewięciolatka. Tym żarem była jego nienawiść. Nienawiść tak gorąca, że zdawała się ona topić wszystko wokół. Nr. 98, "półprodukt", nienawidził jednocześnie całego sztabu badaczy... jak i samego Aarona, który na razie nie wiedział nawet o jego istnieniu. -Pomyśl o samym sobie, jak o inwestycji. Poświęcasz się dla nowego, lepszego świata! Zastanów się, chłopcze! Im silniejszy stanie się Aaron dzięki twojemu wysiłkowi, tym większy sukces odniosą nasze badania! Pomyśl sobie, jak wielu twoich następców nie będzie już musiało przechodzić przez to, co ty! Nie cieszy cię ta myśl? Ach, no tak... Masz prawo mi nie wierzyć, racja... W końcu, gdy już to nastąpi... ty już dawno będziesz martwy! - z tymi słowami łysol zaśmiał mu się w twarz. Chłopiec zaciskał pięści, zęby i powieki, by nie zaatakować, nie krzyczeć i nie płakać. Niemniej jednak nigdy nie czuł się tak źle, jak po choćby chwilowych spotkaniach z tym człowiekiem. Pewną część jego duszy bawił fakt, że przy tym wszystkim nie znał on nawet nazwiska swego nemezis.
-Z pewnością znasz drogę, 98! Do zobaczenia na sali treningowej. Nie bądź zbyt agresywny, bo cię oddamy! Ach, no tak... Nie ma komu! - zaśmiał się raz jeszcze naukowiec, opuszczając pomieszczenie. Automatyczne drzwi wypełniły pokój mrokiem.
***
     -Co się stało? Mój przeciwnik spóźnił się już 13 sekund. Nauczyciele mówili, że punktualność jest bardzo ważna... - mówił spokojnym, jednostajnym, monotonnym wręcz głosem Aaron, podskakując w miejscu ze splecionymi za plecami rękoma. Znajdował się w wyłożonej specjalną matą, kwadratowej sali bez okien. Za pancerną szybą widać było pomieszczenie kontrolne, w którym stała dwójka badaczy - asystenci dyrektora. Podczas gdy mężczyzna nadzorował warunki panujące wewnątrz sali, kobieta zajmowała się protokołowaniem przebiegu zajęć.
-Nie musisz być tak poważny, Aaron-kun. To tylko ćwiczenia - odezwała się przez mikrofon niewiasta, a membrany w górnych rogach pomieszczenia przeniosły jej głos do uszu dziewięciolatka. W tym samym momencie automatycznie drzwi rozsunęły się ukośnie, ukazując stojącego w nich rówieśnika zielonowłosego. Nr. 98 z zaciśniętymi pięściami i grobową miną zbliżył się do swojego przeciwnika, bez słowa przyjmując postawę bitewną. Ta z kolei ograniczała się do minimalnego ugięcia kolan i ustawienia kantu lewej dłoni przed sercem. Innymi słowy postawa ta nie pozwalała nikomu określić sposobu walki złotookiego, a nawet wprowadzała go w błąd przy wstępnej analizie.
-To ty? Nie lubię na nikogo czekać - rzucił beznamiętnym głosem heterochromik, w ogóle nie zmieniając swojej pozycji.
-To jest właśnie obiekt nr. 98, Aaron-kun. By nauczyć cię technik walki, musimy najpierw przyzwyczaić cię do stawiania czoła żywemu przeciwnikowi. Dlatego też twoim zadaniem będzie atakowanie swojego partnera do pierwszego czystego trafienia. On z kolei będzie się bronić przed twoimi atakami, jednak sam nie przejdzie do ofensywy. Czy wszystko jasne? - wyjaśniła przez mikrofon kobieta, zapisując dokładną godzinę rozpoczęcia i wyniki początkowej analizy stanu fizycznego oraz psychicznego dziewięciolatków.
-Możemy po prostu zacząć? - uciął pytaniem Aaron, już zawczasu domyśliwszy się sensu tego spotkania. Gdy jednak stanął przed nim nr. 98, zielonowłosy od razu zauważył jego złowrogie nastawienie. Choć nie znał powodu takiego stanu rzeczy, wiedział, że musi mieć się na baczności. Ta świadomość sprawiła, że chłopiec, który nigdy wcześniej nie miał okazji walczyć, zaczął zwracać uwagę na mylącą postawę złotookiego rówieśnika.
-Tak... - powiedziała kobieta z delikatnym niepokojem. Po raz pierwszy miała okazję widzieć w jednym miejscu dwie nad-istoty, nie mówiąc już o sytuacji bojowej, w jakiej się znajdowały. Nastawienie młodego szatyna z kolei nastawiało ją negatywnie do całego przedsięwzięcia. Uważała bowiem, że dyrektor powinien wyznaczyć prywatnych trenerów, którzy profesjonalnie wyszkoliliby heterochromika. Ten jednak uparł się, by podstaw nauczył się od kogoś takiego, jak on sam. Asystentka nadzorcy nie miała pojęcia, jaki cel mógł mieć w tym jej przełożony.
     Bez zastanowienia, lecz również bez zaangażowania, Aaron podbiegł frontalnie do stojącego w bezruchu nr. 98. Natychmiastowo zamachnął się prawą pięścią, celując w twarz swojego oponenta. Nie spodziewał się trafić, lecz nie przypuszczał również, że złotooki obróci się do niego plecami, unikając uderzenia. "Udany" nadczłowiek nie miał też czasu, by przewidzieć kolejny ruch wroga, gdyż ten lewą ręką złapał za nadgarstek ominiętej wcześniej kończyny, a prawą chwycił łokieć zielonowłosego. Nim heterochromik połapał się w sytuacji, świat zawirował mu przed oczyma. Już w następnej chwili uderzył plecami o matę, widząc do góry nogami... przód swojego sparingpartnera.
-Co się stało? Rzucił mną? Nie zdążyłem nawet zauważyć jego ruchu, a już cisnął mną o podłogę... - pomyślał z beznamiętnym wyrazem twarzy Aaron, nie próbując nawet wstać. Zamiast tego, zastanawiał się, do jakiego stopnia rozwinięta była umiejętność wykonywania rzutów przez czarnowłosego. Ostatecznie, po parunastu sekundach podparł się rękoma o grunt, lądując w pozycji kucającej - plecami do przeciwnika.
-Jeśli nie zauważy, w jaki sposób chcę go zaatakować, powinienem dać radę trafić... - z taką właśnie myślą jednocześnie skoczył do tyłu, obrócił się w powietrzu i rozprostował nogi, celując prawym sierpowym w twarz złotookiego. Nie zdawał sobie sprawy, jak potworny popełnił błąd i jak bardzo ułatwił rywalowi skontrowanie ataku. Niespodziewanie bowiem nr. 98 zrobił krok do przodu, oplatając lewą ręką prawe ramię Aarona i chwytając dłonią ten sam bark. Drugą kończynę przyłożył do skroni "lecącego" dziewięciolatka, dociskając ją z pełną siłą. W konsekwencji tego zielonowłosy został dosłownie ciśnięty o ścianę, "spływając" po niej, jak wylana ciecz.
-Tego nie wziąłem pod uwagę... Gdy straciłem punkt podparcia, jakim była podłoga, rzucenie mną stało się kilkukrotnie łatwiejsze... - pomyślał niewzruszony heterochromik, ścierając nadgarstkiem strużkę krwi ze swojego podbródka.
-Aaron-kun! Aaron-kun, nic ci nie jest? 98, to już była przesada, nie uważasz?! Przerwać ćwiczenia! Musimy zająć się obrażeniami Aarona... - zaczęła histeryzować kobieta, martwiąc się o "udany" eksperyment i besztając ten nieudany. W reakcji na to szatyn zacisnął zęby, przywołując gniew na swoją twarz. Nie potrafił znieść takiego traktowania.
-Chyba sobie kpisz... Może jeszcze mu załóżcie pampersa i ochraniacze, co?! Przestańcie go faworyzować, idioci! - ryknął tak głośno, jak umiał swym dziecięcym głosem. Zestresowana i zirytowana asystentka nadzorcy w zniecierpliwieniu sięgnęła po schowany w kieszeni płaszcza, mały pilocik. Szatyn ze zdenerwowaniem spuścił głowę, gdy tylko zorientował się, co go czeka. Niespodziewanie jednak wyprany z uczuć wzrok Aarona połączył spojrzenia jego i niewiasty.
-Ma rację. Trening skończy się tylko i wyłącznie, kiedy go uderzę. Nie masz prawa zmieniać zasad po tym, jak już mi je przekazałaś... - głos zielonookiego był tak pusty i zimny, że kobieta poczuła ciarki na swoich plecach. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że w zachowaniu Aarona dostrzegła coś dziwnego. Wydawało jej się... że wcześniejsze posłuszeństwo ich największego dzieła względem nich było tylko zwykłym oszustwem. Szybko jednak to uczucie wyparowało, a ona sama, ocknąwszy się, schowała swój pilot, oszczędzając nr. 98 cierpienia.
-Nie chcę twojej jałmużny, jasne? - rzucił zawistnie szatyn, mierząc heterochromika pełnym nienawiści spojrzeniem.
-To nie jałmużna - odparł spokojnie Aaron. -Czuję po prostu, że za chwilę uda mi się przeciwstawić twoim rzutom... - dodał po chwili, wzbudzając u przeciwnika jeszcze większy gniew. Nie chodziło tu o fakt, że tymi słowami okrutnie go ośmieszył. Złotooki denerwował się, gdyż wiedział, że jego udany następca mówił poważnie.
     Zielonowłosy doskoczył do nr. 98 tak szybko, jak umiał, momentalnie wyprowadzając prawy prosty w brzuch przeciwnika. Czarnowłosy od razu przygotował się do przechwycenia ciosu i wykonania rzutu, jednak w tej samej chwili Aaron cofnął rękę, wyrzucając przed siebie lewy prosty. Zaskoczony judoka bez większego problemu zmienił kierunek ruchu swoich dłoni, by miotnąć swoim oponentem. Wtedy jednak nr. 99 powtórzył manewr, raz jeszcze przymierzając się do uderzenia prawą kończyną. Zmieniał on ręce za każdym razem, gdy jego rywal miał już wykonać rzut, przez co powoli usypiana była jego czujność, a koncentracja znikała. Ostatecznie jednak, gdy heterochromik uznał już, że jego plan odniósł sukces, zaniechał on markowania ciosów. Jego nadchodzący prawy prosty miał dotrzeć prosto do celu... a przynajmniej tak się wydawało. Nr. 98 łatwo obrócił się plecami do przeciwnika, przepuszczając jego pięść nad swoim barkiem. Od razu powtórzył wcześniejszy manewr, łapiąc lewą dłonią za nadgarstek Aarona. Nim jednak umocnił swój chwyt, zdarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Zielonowłosy nagle skręcił swoje ramię w taki sposób, by zdestabilizować jeszcze nie dość silny uścisk szatyna. Wtedy natomiast minął go, wyskakując do przodu, jednak nie wyrywając się wrogowi. Stanąwszy przed nim, zmienił położenie swojej ręki... wytrącając kończynę złotookiego i blokując ją pod swą prawą pachą. Zaraz po tym ułożył lewą dłoń na przeciwległym barku przeciwnika, a lewą piętą podciął jego lewą nogę. Gdy z kolei oponent stracił równowagę, nr. 99 bez wahania... przerzucił go do tyłu nad swoją głową. Fakt, że dziewięciolatkowie stali twarzami do siebie, sprawił jednak, że upadający szatyn uderzył nosem o podłogę z głośnym chrupnięciem.
-Nie wierzę... Kontrchwyt? Walczył pierwszy raz w życiu, a wykonał kontrchwyt w ciągu kilku minut? Boże, kogo my stworzyliśmy? - obserwująca wszystko kobieta stała w bezruchu z szeroko otwartymi ustami, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Tymczasem nr. 98 w bólu przewrócił się na plecy, ukazując przekrzywiony i czerwony od krwi narząd węchu. Jego nos był złamany. Niewzruszony zielonowłosy stanął nad nim, spoglądając mu w oczy.
-Dlaczego tak mnie nie cierpisz? Spotkaliśmy się pierwszy raz w życiu... - zapytał, choć nie było w tym ani krzty przejęcia. Najzwyczajniej w świecie ciekawiła go odpowiedź, jaką mógł i chciał uzyskać. Złotooki przyjrzał mu się z gniewem, który po kilku sekundach ustąpił miejsca politowaniu.
-Nic nie rozumiesz, co, pupilku? Nic nie rozumiesz, bo masz klapki na oczach. Nie widzisz, gdzie jesteś i nie próbujesz się dowiedzieć. Zresztą i to nic ci nie da. Bo TY musisz być grzecznym, posłusznym chłopcem. Brzydzę się tobą. Gardzę tobą. Może to ja jestem nikim dla wszystkich wokół... ale ty jesteś nikim dla mnie... "nadczłowieku". I wiesz co? Mimo wszystko pod jednym względem obaj jesteśmy tacy sami. Jesteśmy tylko ptakami w klatce... - powiedział z goryczą krwawiący dziewięciolatek, co usłyszeli wbiegający na salę sanitariusze. Zaciekawione spojrzenie Aarona przybrało na intensywności.
-O czym ty mówisz? - zapytał zielonowłosy, lecz w tym momencie jeden z lekarzy odciągnął go do tyłu, a drugi od razu wbił strzykawkę w ramię nr. 98. Szatyn zasnął w ciągu kilku sekund, nie mogąc powiedzieć już nic więcej. Z drugiej jednak strony, przyniosło mu to ulgę. Nie musiał już bowiem czuć tego całego psychicznego bólu. Ciężaru, którego nie potrafił samodzielnie unieść, a z którym nikt nie był w stanie mu pomóc.
-Dobra robota, Aaron-kun, ale na dziś już wystarczy. Wracaj do swojego pokoju i nie wychodź bez pozwolenia - poleciła przez mikrofon asystentka dyrektora, gdy dwaj medycy wynosili pokiereszowanego złotookiego na oddział lekarski. Kobieta w żaden sposób nie skupiła jednak na sobie uwagi zielonowłosego, który jeszcze przez kilka sekund przypatrywał się drzwiom.
-Przecież... tylko ty tu jesteś w klatce - mruknął pod nosem dziewięciolatek jako odpowiedź na żale jego przeciwnika. Choć nadzorująca wszystko niewiasta nie była w stanie usłyszeć słów chłopca, raz jeszcze poczuła zmieniającą się atmosferę, panującą wokół niego. Na kolejny ułamek sekundy trwała w przekonaniu, że ich największa chluba nie jest wcale pod kontrolą instytutu. Wrażenie to zniknęło, gdy obojętne oczy heterochromika spojrzały na kobietę.
-Pójdę się położyć... - poinformował pusto Aaron, spokojnie opuszczając salę treningową. Przez kilka kolejnych lat ani razu nie spotkał nr. 98, lecz nigdy też o niego nie pytał. Żadnego z badaczy nie zdziwiła obojętność chłopca. W końcu gdyby interesował się on losem rówieśnika, oznaczałoby to, że zachował swoją ekspresywność...
***
    18-letni już nr. 98 stał przed lustrem w swoim pokoju. Rzuciwszy na podłogę czarną kamizelkę kuloodporną, zdjął z siebie buty do działań w terenie, z jakich korzystali komandosi. Dokładnie godzinę wcześniej powrócił do instytutu z "wypożyczenia". Powrócił z Syrii, wziąwszy udział w wojnie domowej. Zakończonej już wojnie domowej. Nie wiedział jednak, jaki był jej wynik. Robił po prostu to, co kazano mu robić. Chronił swoich, kiedy musiał. Zabijał wrogów, kiedy musiał. Niszczył budynki, kiedy musiał. Rozbrajał miny, wysadzał mosty, tamował krwawienia z oderwanych kończyn. Wszystko robił perfekcyjnie, bo do tego go stworzono. Pierwszy nadczłowiek został żołnierzem, gdyż tak mu kazano. Odkąd skończył 16 lat, władze instytutu "wypożyczały" go armii amerykańskiej do różnorakich działań militarnych, chcąc wzmocnić swą pozycję i przekonać władze kraju do samego projektu. Nie mieli zamiaru narażać życia "udanego" eksperymentu. Woleli robić to z wadliwym złotookim, który i tak miał niedługo umrzeć. Szatyn nie wiedział nawet, w ilu miejscach dokładnie był. Nigdy nie interesował go wynik konfliktu, w którym brał udział. Za każdym jednak razem jego interwencja okazywała się konieczna... i zbawienna. Stawał się legendą w każdym oddziale, w jakim służył. On jednak unikał tworzenia więzi z tymczasowymi towarzyszami. To nie było dla niego. Bo wiedział kim jest i jak skończy. Wszystkie wojny i bitwy, w które go wciągnięto, nauczyły go akceptować przeznaczenie. Odrzucał myśli o swoim losie, gdy był na polu bitwy. Powracały one do niego tylko wtedy, gdy wracał do tego przykrego, pustego miejsca. Miejsca, z którego nie mógł uciec.
-Kolejna... - zauważył w myślach. Na środku jego klatki piersiowej widniała wielka blizna po ranie kutej o absurdalnych rozmiarach. Obrażenia te powstały w wyniku uderzenia odłamkiem. Odłamkiem budynku na tyle ostrym, że wbił się prosto w mostek nieudanego nadczłowieka. Jedynie fakt bycia kimś lepszym od zwykłego przedstawiciela gatunku ludzkiego pozwolił czarnowłosemu przeżyć. Niestety... Nr. 98 żałował, że żyje. Żałował za każdym razem, gdy wracał do tego przeklętego pomieszczenia. Wiele razy miał nadzieję umrzeć podczas operacji wojskowych. Był jednak na to za dobry. Zbyt silny, zbyt szybki, zbyt inteligentny i wytrzymały. Po prostu "nie umiał" zginąć. Jego marzenie nie mogło zostać spełnione. Coraz bliższy był za to jego "naturalny" zgon. Wiedział, że pozostało mu już niewiele czasu.
-Nie chcę umrzeć w taki sposób... Nie chcę zginąć przez to, kim uczynili mnie ci ludzie. Wolałbym już sam się zabić... Nie, nie pozwolą mi na to. Monitorują każdy mój ruch. Śledzą mnie, gdziekolwiek bym nie poszedł. Nie pozwolą mi. Nie... - z tą świadomością rozbił pięścią lustro, tnąc swoją dłoń kawałkami rozpryskującego się szkła. Było jeszcze jedno wyjście. Już od dawna jakaś część jego duszy była go świadoma, lecz dopiero teraz dostrzegła tę możliwość reszta jestestwa młodego mężczyzny. Wadliwy nadczłowiek mógł bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mógł jednocześnie uwolnić z klatki obydwa zamknięte w niej ptaki.
-Jeśli dam radę zabić tego francuskiego pieska, to zabiją mnie tak, czy inaczej. A jeśli będę mieć szczęście... być może pomordujemy się nawzajem - pomyślał, spoglądając w zsuwające się po ramie kawałeczki szkła. Widział w nich odbicie swoich oczu, tak bardzo przypominających oczy Aarona w swojej chłodnej obojętności. Umiejętność kontroli własnego gniewu sprawiła, że nr. 98 przelał go, niczym paliwo, by zwiększyć swoją zawiść względem zielonowłosego. Osoba, którą obwiniał za zniszczenie jego szans na godziwe życie musiała zginąć. I on też musiał zginąć. Tych dwóch rzeczy był pewien i nic innego się dla niego nie liczyło. Klamka zapadła...

Koniec Rozdziału 102
Następnym razem: Móc wszystko

sobota, 3 maja 2014

Rozdział 101: Nadczłowiek

ROZDZIAŁ 101

     -Jak to? Myślałem, że pojawisz się na obradach. Wiele osób na pewno życzyłoby sobie twojej obecności! - zdziwił się Rinji. Trójka nastolatków stała na małym, ustawionym ponad strumykiem w rozległym parku, mostku. Kurokawa z nikłym uśmiechem opierał przedramiona o barierkę, kładąc na nich swój podbródek.
-Może i tak, ale nie nadaję się do takich rzeczy. Chciałem po prostu, żeby Połykacze Grzechów i Gwardia Madnessów doszli między sobą do porozumienia. Skoro więc mi się udało, nie mam zamiaru mieszać się do spraw politycznych. Wierzę, że Król mądrze rozwiąże wszelkie spory... - odezwał się szatyn, wsłuchując się w dźwięk płynącej wody. Młody Okuda westchnął ciężko, nie mogąc pojąć zachowania przyjaciela. On sam nigdy w życiu nie przegapiłby okazji spotkania w jednym miejscu tylu znamienitych osób. 
-Gdzie Tatsuya? - rzucił niespodziewanie Rikimaru, jakby właśnie przybył z innej planety. Gniewnie pulsująca żyłka pojawiła się na czole białowłosego, który zmierzył szermierza groźnym spojrzeniem. "Jednooki" z kolei przyjrzał mu się uważnie... po czym zaczął powoli i spokojnie wyciągać swój miecz.
-Od kiedy jesteście ze sobą po imieniu, "siermiężu"?! - zdenerwował się kosiarz na wspomnienie niedawnego spięcia z czempionem areny. Spięcia, w którym czerwonowłosy wziął stronę heterochromika...
-Nie wiem, dokąd poszedł... - przerwał im z uśmiechem i ulgą "krzyżooki". -...ale jestem pewny, że jeszcze się spotkamy - spojrzał na przyjaciół z zadowolona miną. Tyle rzeczy go cieszyło... Zakończenie wojny, powstrzymanie pogromu, brak ofiar wśród ludzi, których osobiście znał, przeżycie nieprzytomnego Bachira - wszystko to przepełniało go dumą i euforią.
-Heh! Czyli wychodzi na to, że przez jakiś czas nie będziemy się widzieć, co? Michelle-san uznała, że samodzielnie możesz zająć się Spaczonymi w Akashimie... - uspokoił się albinos, kładąc prawą dłoń na swoim boku.
-Ta... W dodatku zaraz kończą się wakacje. To mój ostatni rok w gimnazjum, muszę się wreszcie trochę postarać... - przytaknął przyszły trzecioklasista. Milczący Rikimaru z zawiedzioną miną schował swoje ostrze. -Z waszej perspektywy będzie to dość długo, ale dla mnie to jedynie 10 miesięcy. Za dziesięć miesięcy znów się spotkamy, a wtedy... pokażcie mi Morriden, dobrze? - poprosił posiadacz Przeklętych Oczu, mrużąc oczy i szczerząc zęby.
-Ech, nie gadaj w taki sposób... - westchnął Rinji, drapiąc się z tyłu głowy. -Nie potrzebne są nam żadne obietnice, czy plany. Po prostu idź do domu, zrób, co musisz i wracaj szybko. A co robić potem, zdecydujemy, kiedy już nadejdzie odpowiedni moment. Obiekcje? - niebieskooki rzucił szybkie spojrzenia w kierunku obydwu towarzyszy. W pierwszej chwili zaskoczony szatyn zaśmiał się pod nosem, uświadamiając sobie swój błąd.
-Żadnych - odparli w tym samym momencie Naito i Rikimaru.
***
     -Bezpiecznej podróży, Generale. Będziemy czekać na pański powrót! - zasalutował strażnik przy południowej bramie. Przed nim właśnie stał odziany w swój codzienny ubiór Jean. Prawą ręką trzymał sznurek swojego worka podróżnego, przewieszony przez bark. Wyjątkowo jednak materiałowa torba nie była pełna alkoholi. Noailles w pewien sposób dojrzał po swojej walce z Thomasem, po wojnie i śmierci Naczelnika. Jego błękitne oczy patrzyły w przyszłość. Przyszłość ta leżała zaś w bezkresnym, przenikliwym mroku. Choć Francuz nie znał nawet najmniej znaczącego szczegółu na ten temat, wiedział, że ich przeciwnicy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Wiedział, że ci, którzy z cienia wywołali konflikt zbrojny, pośrednio wymordowując prawie sześć tysięcy kobiet i mężczyzn, mieli w tym jakiś cel. Dodatkowo obawiał się, że ten właśnie cel w jakimś stopniu osiągnęli. To właśnie te obawy skłoniły go do pracy nad sobą.
-Nie macie na co czekać. Za jakiś czas wróci tutaj całkowicie inna osoba! - uśmiechnął się entuzjastycznie Generał, wychodząc przez bramę. Miał zamiar trenować w całkowitym odosobnieniu. Wiedział, że musi przede wszystkim wyćwiczyć swojego ducha, nim zdoła polepszyć ciało. Ostatnim, spokojnym spojrzeniem omiótł żegnający go zarys Miracle City.
-Czy to miejsce rzeczywiście będzie takie samo, kiedy do niego wrócę? - zadał sobie w duchu jedno, posępne pytanie.
***
     Zabrawszy swoją torbę podróżną z domu Kawasakiego, Kurokawa raźnym krokiem zmierzał w stronę swojego domu. W stronę miejsca, którego nie widział od ponad półtora roku, choć jego bliscy odczuli to jako dwa miesiące. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ogromna była różnica czasu pomiędzy Morriden, a ludzkim światem. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, gdy ujrzał swoje odbicie w gablocie sklepu mediowego. Odkąd bowiem nałożył na ciało powłokę duchową, jego oczy powróciły do normalnego stanu - stanu sprzed bitwy o grobowiec. Po raz pierwszy od bardzo dawna mógł spojrzeć na zieleń swoich tęczówek. Było to doświadczenie tak nostalgiczne i melancholijne, że nastolatek mógłby nawet napisać o tym wiersz. Dźwięk obracających się kółek własnej walizki wybudził szatyna z zamyślenia. Niebo nad Akashimą było już pomarańczowe. Zachodzące słońce witało zbłąkaną owcę, wracającą na stare śmieci. Zielonooki uśmiechnął się szeroko... stojąc przed swym własnym domem. W zamyśleniu stracił rachubę czasu. Nie wiedział nawet, jak długo stał przed drzwiami, układając odpowiedzi na pytania, których się spodziewał. Jak to miał w zwyczaju, prędko zaczął myśleć o czymś, co w ogóle nie pasowało do sytuacji. Poczuł bowiem ulgę, że przed dojściem do mieszkania porozwalał wewnątrz walizki wszystkie swoje ubrania, czy środki higieny osobistej. Nie mógł wszakże pozwolić, by nienaturalny ład i porządek wzbudził czyjekolwiek podejrzenia.
     -Ohayo! Jestem z powrotem! - rzucił od progu nastolatek, zamykając za sobą drzwi. Nim jednak zdążył choćby spojrzeć przed siebie, poczuł silny uścisk matczynych ramion. Kobieta, która dosłownie chwilę wcześniej wypadła, jak oparzona z salonu, teraz obejmowała syna tak mocno, jak tylko umiała. Można było odnieść wrażenie, że chciała za wszelką cenę powstrzymać go przed ponownym odejściem. Zaskoczenie na twarzy szatyna szybko zmieniło się w swego rodzaju wzruszenie. Nareszcie był w domu. Nareszcie przebywał w gronie rodziny. Jednocześnie czuł się źle, gdy tylko myślał o tym, jak okrutnie okłamał swą matkę i siostrę. Nie mógł znieść wspomnień o tych wszystkich rozmowach telefonicznych, podczas których fałszywie zapewniał je o postępach w powrocie do zdrowia. Zanim się zorientował, puścił rączkę walizki, odwzajemniając uścisk płaczącej niewiasty. Zanim o czymkolwiek pomyślał, zauważył, że po jego własnych policzkach płyną łzy.
-Nigdy więcej... nas tak nie strasz, dobrze? - załkała pani Kurokawa, nie mając najmniejszego zamiaru puścić syna. 
-Dobrze. Od teraz będę ostrożniejszy. Nie dam się już więcej ponieść... - odparł chłopak, wiedząc, że niczego podobnego nie mógł obiecać. Jego zielone oczy zwróciły uwagę na Nanami, która siedziała na poręczy schodów, bez słów mrugając do niego porozumiewawczo. Uśmiechnęła się. Choć nigdy nie dawała tego po sobie poznać, w rzeczywistości troszczyła się o swojego brata bardziej, niż można było przypuszczać. Tamten wieczór był ostatnim dniem wakacji. Już następnego ranka nastolatek, powróciwszy z placu boju, powróciwszy z wojny, o której nikomu nie mógł nawet opowiedzieć, miał udać się do swojej szkoły. Czekał go ostatni rok w akashimskim gimnazjum, jednak był on nadspodziewanie spokojny. Nie obawiał się już zbirów, czy braku akceptacji ze strony kolegów i koleżanek z klasy. Mówiąc szczerze, niewiele go to obchodziło. Wiedział bowiem, że ludzie, którzy najwięcej dla niego znaczyli, byli albo z nim, albo w królestwie Madnessów. Nie potrzebował niczego więcej, niż tej właśnie świadomości.
***
     W innym czasie i w innym miejscu wydarzyło się coś zgoła innego. Miało to miejsce osiemnaście lat wcześniej w pod-chicagowskim instytucie badań naukowych. Choć nikt nie miał o tym pojęcia, umiejscowiona dosłownie pod ziemią placówka już od 12-tu lat prowadziła eksperymenty, których podejmowały się już niezliczone organizacje. Eksperymenty te miały na celu stworzenie "nadczłowieka". Zaczerpnięty od nazistowskiej wizji projekt, otrzymujący tajne dofinansowanie od rządu, utrzymywany był w ścisłej tajemnicy. Mawiano, że w 13-tu zmienianych co rok stanach pobierano od ludności podatki wyższe, niż było to konieczne. Ponoć tę właśnie nadwyżkę kierowano do instytutu, by wspomóc go w jego badaniach. Minimalne postępy pojawiały się w regularnych odstępach czasu. Nigdy jednak nie oznaczały one powstania stabilnego fizycznie i psychicznie osobnika. Z reguły twory umierały w czasie "produkcji" z powodu minimalnych błędów, a raczej niewiedzy naukowców. Kiedy już któryś z "nadludzi" faktycznie ożywał, nie był on w stanie przeżyć dłużej, niż przez kilka dni w porywie do tygodnia. Ostatecznie jednak badacze podjęli pewną radykalną decyzję - wielką zmianę w procesie twórczym. Pierwszy raz zastosowano ją kontrolnie, jako przygotowanie. Już ta próba przyniosła jednak pożądany efekt - na świat przyszedł pierwszy stabilny osobnik nowej rasy. Gdy - ku niepohamowanej radości naukowców - wkroczył w drugi miesiąc swojego żywota, niezwłocznie podjęto się drugiej próby. W nią włożono najwięcej środków, do niej najdłużej się przygotowywano... i to ona przyniosła efekt, o jakich nikomu nigdy się nie śniło. Zabawa w Boga opłaciła się...
     Sterylna, siwa sala operacyjna była szczelnie zamknięta dzięki zamkowi automatycznemu w drzwiach. Cztery wysokie lampy cyfrowe, przywodzące na myśl reflektory, rzucały jaskrawe światło na leżącą na łóżku szpitalnym kobietę. Umiejscowione na jednej ze ścian lustro weneckie ukrywało obecną za nim trójkę naukowców. Dwoje z nich ślęczało przy aparaturze, nadzorując dane pomiarowe organizmu niewiasty. Trzeci osobnik, którego twarz zakrywał półmrok, trzymał w dłoni notatnik z drewnianą podkładką. Zdawało się, że właśnie on znajdował się na najwyższym stanowisku. Okryta materiałem syntetycznym kobieta poddana została narkozie. Tuż obok niej znajdował się stół z narzędziami chirurgicznymi. Dwóch lekarzy w rękawiczkach, czepkach i maskach przeprowadzało na pacjentce zabieg cesarskiego cięcia. Doglądający procederu mężczyzna z notesem przyglądał się operacji z ekscytacją, lecz również zdenerwowaniem. Ilekroć zaglądał przez ramię siedzącym na krzesłach asystentom, uspokajało go stabilne, bezpieczne tętno ciężarnej. Z każdą sekundą niecierpliwił się coraz bardziej. Niepewność kazała mu się spodziewać, że zaraz zwariuje. W końcu jednak nastał ten moment.
     Przełożony naukowców praktycznie przylgnął uchem do szyby. Niewypowiedziana euforia gościła na jego twarzy. Usłyszał bowiem coś, czego nie dało się opisać zwykłymi słowami. Wzięte na ręce przez jednego z chirurgów niemowlę... śmiało się. Żadna z piątki zebranych w pobliżu osób przez całe swoje życie nie słyszała o podobnym przypadku. To "cudowne dziecko", całkowity sukces badań eugenicznych, przyszło na świat ze śmiechem na maleńkich ustach. Choć śmiech ten w żaden sposób nie wyróżniał się na tle milionów innych noworodków, był on w pewnym stopniu przerażający. Przerażający był również fakt, że nowo narodzony malec nie odczuwał strachu ani niepewności. Przerażało także to, do jakiego stopnia rozwinęła się ludzka pogoń za boską potęgą. Potęgą formowania przyszłości. Potęgą, która pozwalała mieć wpływ na proces tworzenia...
-Włączyć nagrywanie... - nakazał natychmiast nadzorca, głosem całkowicie obcym i odległym. Nikt nie śmiał zwracać mu uwagi, gdy był w tym stanie. Kobieta przy aparaturze wykonała polecenie, włączając w pomieszczeniu dyktafon. -17. lipca roku 2002... Dotychczasowe starania, parcie do przodu metodą prób i błędów oraz nieustająca wiara w potęgę nauki przyniosły oczekiwany skutek. Obiekt nr. 99 przyszedł na świat, nie wykazując niedorozwinięcia na żadnej płaszczyźnie. W przeciwieństwie do nr. 98-go, wszystko wskazuje na to, że będzie w stanie dożyć wieku emerytalnego. Po upływie najbliższego miesiąca, rozpocznie się proces indoktrynacji. Jeśli jakikolwiek bóg istnieje, niech wie, że już niedługo będzie musiał ustąpić miejsca człowiekowi. Imię pierwszej kompletnej nad-istoty to... Aaron - machnięciem dłoni dał asystentce do zrozumienia, że może już zatrzymać nagrywanie. W momencie, w którym to zrobiła, aparatura zaczęła wariować. Wbudowany w konsoletę kardiogram przez kilka chwil rejestrował anormalnie przyspieszony puls, by już w następnym momencie zmienić się w poziomą, zanikającą kreskę.
-Dyrektorze... surogatka odeszła - oświadczył z grobową miną kontrolujący oprzyrządowanie badacz. Choć wiedział, że mieli oni za mało czasu, by cokolwiek zdziałać, czuł się paskudnie, widząc martwą matkę "nadczłowieka". Przez kilka sekund miał nawet wrażenie, że jej śmierć była znakiem od boga, któremu chwilę wcześniej rzucono wyzwanie. Gdy jednak po plecach naukowca przeszły dreszcze, szybko porzucił tę myśl.
-To nieistotne. Najważniejsze, że Aaron przetrwał. Natychmiastowo zabrać go na badania kontrolne! - polecił dyrektor, odklejając ucho od szyby. Śmiejący się malec został wyniesiony przez chirurga z sali operacyjnej. Nadzorca tymczasem gwałtownie położył dłonie na ramionach dwójki asystentów, śmiejąc się z ogromną satysfakcją. -Skąd te ponure miny, moi drodzy? Nie zdajecie sobie sprawy z tego, co właśnie wydarzyło się przed waszymi oczyma? Lata badań opłaciły się, nie rozumiecie?! Istota, która pod każdym względem przewyższa normalnych ludzi jest niczym innym, niż dziełem naszych rąk! Owocem naszej wspólnej pracy! Gdy świat dojrzeje do tej informacji, upublicznimy nasze wyniki. Do czego czasu, liczę na wasze wsparcie... - powiedział do nich z uradowaną miną, opuszczając pomieszczenie kontrolne.
***
     Pomieszczenie, w którym się znajdowali, ustylizowane zostało na klasę szkoły podstawowej. Tym niemniej jednak posiadało ono tylko jedną ławkę dla jednego, jedynego ucznia. Na ścianach zawieszone zostały korkowe tablice z przyczepionymi do nich planszami matematycznymi, przyrodniczymi, czy humanistycznymi. Dało się jednak na nich dojrzeć wzory, których uczono się dopiero w uniwersytetach politechniki, szczegółowe nazwy i podziały tkanek mięśniowych oraz kostnych, a także cytaty słynnych na całym świecie poetów. Taki wystrój sali sprawiał, że miało się wrażenie, iż uczono w niej kogoś w wieku co najmniej studenckim. Takie przekonanie mijało się jednak z prawdą. Na ławce bowiem, całkowicie bagatelizując funkcję krzesła, siedział po turecku mały, sześcioletni chłopiec. Dziecko ubrane było w zwykły, biały t-shirt, pozbawiony jakichkolwiek udziwnień, czarne, dresowe spodnie oraz ciemne trampki. Pod względem ubioru wyglądał więc aż nazbyt konformistycznie. Wyróżniało go jednak co innego. Po pierwsze, chłopiec był heterochromikiem. Jego prawe oko miało czerwoną, a lewe niebieską barwę. Pod tym pierwszym z kolei umiejscowiony był fioletowy znak w kształcie dwóch "kłów", z których lewy był mniejszy od prawego. Oba jednak kierowały się ku dołowi. Ostatnia rzecz, czyniąca ucznia niebywale oryginalnym była... jego włosami. Rozczochrana fryzura sześciolatka miała bowiem kolor zgniłej zieleni. Jakby zaś tego wszystkiego było mało, to dziecko rzeczywiście siedziało po turecku... ale nogami do góry. Chłopiec utrzymywał się jedynie na czubku głowy, splatając ręce na klatce piersiowej i monotonnym spojrzeniem spoglądając na nauczyciela. 
-Aaron-kun? Czy mógłbyś zwyczajnie usiąść na krześle tak, jak ja to robię? - zapytał zbity z pantałyku mężczyzna, usadowiony na fotelu za dębowym biurkiem. Już wiele razy prowadził zajęcia z zielonowłosym, lecz nigdy wcześniej nie próbował ingerować w jego dziwne, mocno ekscentryczne zachowania.
-Czy mógłbym jednak tego nie robić, Morigawa-san? W tej pozycji o wiele lepiej się skupiam i wolałbym w niej pozostać... - odparł bez żadnego przejęcia sześciolatek. Nauczyciel zaśmiał się nerwowo. Dwie rzeczy zaskakiwały go w tym momencie najbardziej. Jedną z nich był fakt, iż jego uczeń zdawał się w ogóle nie odczuwać efektów ubocznych, związanych z nadmiernym dopływem krwi do mózgu. Drugą zaś była łatwość, z jaką heterochromik uczył się języków obcych. Obydwaj bowiem od samego początku lekcji mówili po japońsku i choć w przypadku dorosłego mężczyzny nie wywierało to na nikim szczególnego wrażenia, to dziecko w wieku przedszkolnym wyrażało się płynną, pełną i niemalże naturalną japońszczyzną. 
-Aaaach... tak - wydukał facecik w średnim wieku, drapiąc się po brodzie. -Cóż... Nasze spotkania kończą się z dniem dzisiejszym, więc przygotowałem dla ciebie mały test. Ma on na celu sprawdzenie twojego stopnia opanowania języka japońskiego - podjął natychmiast wyjmując z szuflady wspomniany arkusz, zadrukowany z obydwu stron. Niczym - poza stopniem zaawansowania - nie różnił się od zwykłych, szkolnych sprawdzianów. Gdy tylko sześciolatek otrzymał kartkę, wyciągnął on z kieszeni cienkopis, rozpoczynając robienie zadań - do góry nogami, rzecz jasna. Nauczyciel widział dokładnie, z jak wielką prędkością chłopiec przesuwał swój wzrok. Czytał on w prawdziwie zawrotnym tempie, wypełniając kolejne polecenia z marszu, bez żadnego zastanowienia - jakby obcy język wcale nie był dla niego obcym. Zatrzymał się dopiero na siódmym zadaniu - po trzech minutach...
-Tu jest błąd - wskazał palcem na jeden punkt w jednym ze zdań. Mężczyzna w średnim wieku nawet po założeniu okularów, nie był w stanie wypatrzeć drobnego niedociągnięcia, które zauważył jego uczeń. Zielonowłosy zauważył jednak również zakłopotanie nauczyciela, czego skutkiem było jego ciężkie westchnięcie. -To kanji, które oznacza "serce". Brakuje mu środkowej kreski. O, tutaj! - wyjaśnił heterochromik, momentalnie poprawiając błąd długopisem. Oniemiały z wrażenia nauczyciel raz jeszcze podrapał się po brodzie, przełykając ślinę.
-Faktycznie, masz rację. Przepraszam za moje niedopatrzenie, drukarka ostatnio przerywa... - zaśmiał się nerwowo. Aaron jednak już go nie słuchał. Najzwyczajniej kontynuował wykonywanie zadań. Pozostałe 23 polecenia skończył w ciągu dwudziestu minut, po czym opuścił pomieszczenie. Jego jedyną formą pożegnania z człowiekiem, którego miał już więcej nie zobaczyć, było lekkie skłonienie głowy. Później sześciolatek zniknął.
     -Niewiarygodne... - wydukał mężczyzna po przeszło godzinie sprawdzania, ściągając okulary i przecierając rękawem spocone czoło. -100% punktów w tak krótkim czasie. Ten dzieciak naprawdę jest wyjątkowy. To na swój sposób przerażające... i irytujące. Ludzie tacy, jak ja przez wiele lat szlifowali umiejętności władania JEDNYM językiem obcym, a on? On opanował mistrzowsko aż 12... w ciągu roku! Nie wiem, czy istnieje choć jedna rzecz, której nie umiałby przyswoić... - mówił sam do siebie nauczyciel, teraz już po amerykańsku.
***
     -Raportuj - nakazał siedzący na obrotowym krześle mężczyzna, którego twarz skrywał cień. Była to ta sama osoba, która lata temu nadzorowała przebieg operacji cesarskiego cięcia. Naprzeciwko niego, przed biurkiem stała jego asystentka - również ta sama, która była obecna przy zabiegu. Trzymała ona w ręku przesłany faksem dokument, zawierający w sobie dane na temat obiektu nr. 99. Dane te dotyczyły rzecz jasna przebiegu samego eksperymentu.
-Poza niewielkim ekscentryzmem nie widać żadnych uszczerbków na zdrowiu psychicznym obie... Aarona. Wyciągnąwszy wnioski z błędów, jakie pojawiły się u obiektu nr. 98, rozpoczęliśmy stopniowe blokowanie podatności Aarona na różnego rodzaju sytuacje. Innymi słowy, zapewne w ciągu najbliższych kilku lat, uśpiona zostanie jego emocjonalność. Stanie się wtedy bezwzględnie posłuszny. Istnieje możliwość przyspieszenia procesu, ale... - w tym momencie gwałtowny ruch ręki dyrektora przerwał raport kobiety.
-Wykluczone! Nie możemy go narażać na jakiekolwiek powikłania. Poza tym, już teraz zdaje się być niezwykle ugodowy. Wnioskuję zatem, że indoktrynacja się powiodła i uważa pracowników instytutu za osoby, którym należy się największy możliwy szacunek. Mylę się? - przejąwszy inicjatywę, nadzorca zwyczajnie przedstawił taki stan rzeczy, jakiego oczekiwał. Uśmiechnął się pod nosem, gdy asystentka pokiwała głową.
-Upłynęło już 9 lat, odkąd Aaron przyszedł na świat. W tym czasie zrealizowane zostały już wszystkie treści teoretyczne, jakie miano mu wpoić. Aaron zna 20 języków, doskonale odnajduje się w geografii oraz zwyczajach i kulturze w różnych rejonach świata. Nauczono go wszelkich kodeksów prawnych i zasad rządzących religiami. Ogółem stopień jego przygotowania do drugiego etapu rozwoju wynosi 100% - zakończyła sprawozdanie niewiasta, składając papier na biurku przełożonego. Mężczyzna wolno zakręcił się na krześle.
-W takim razie pora rozpocząć praktykę, nieprawdaż? Treningi bojowe, techniki samoobrony, orientacja w terenie i pozostałe aspekty szkolenia... Dajcie mu tygodniową przerwę, nim przejdziemy do tego etapu. W tym czasie przygotujcie odpowiedni rozpis, by optymalnie dostosować zajęcia do jego formy fizycznej i psychicznej. Zrozumiano? - asystentka kiwnęła głową, na co dyrektor wskazał jej drzwi. Wzrokiem odprowadził ją do wyjścia, po czym zdalnie uszczelnił pomieszczenie, powstrzymując je przed przepuszczaniem dźwięku. Od pewnego czasu był niebywale ostrożny. Miał nieprzyjemne wrażenie, że stanie się coś złego.
-Ten chłopak to dzieło mojego życia! Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak niesamowite uznanie będę budzić, gdy już upublicznię jego istnienie! 97 pozostałych zginęło, z czego ponad połowa jeszcze przed przyjściem na świat. Nie mogę uwierzyć, że poddaną metamorfozie komórkę jajową wystarczyło zaimplementować odpowiednio w tym celu przygotowanej surogatce. Wychodzi na to, że oczywiste metody są jednak najlepsze. Wcześniej próbowaliśmy sztucznie kontynuować rozwój płodu wyjętego z łożyska w różnych okresach ciąży... Ależ byliśmy głupi! Wstyd mi się robi, gdy tylko o tym pomyślę! Dla naszej technologii jest o wiele za wcześnie, by wykorzystywać tak ekstremalne metody... Niemniej jednak nr. 98 powinien być doskonałym partnerem treningowym dla Aarona... dopóki jeszcze żyje - przemawiał w duchu mężczyzna, analizując dogłębnie cały projekt, jak to miał w zwyczaju robić z innymi aspektami swojego życia. 

Koniec Rozdziału 101
Początek arcu nr. 7: Narodziny Jokera
Następnym razem: Ptaki w klatce