ROZDZIAŁ 104
-Możemy iść? Trochę się... niecierpliwię - rzucił monotonnym, znużonym głosem Aaron, gdy tylko jeasy i czarna koszula okryły ciało nr. 98. Szatyn wyjątkowo milczał. Zdawał sobie sprawę, że stał przed życiową szansą, zatem źle się czuł bez bojowego wyposażenia. W dodatku sam nie wierzył w to, co właśnie miał zamiar zrobić przy pomocy swojego towarzysza "niedoli". Pewna jego część bała się jednak wyrazić jakąkolwiek wątpliwość. Strach ten w rzeczywistości pochodził jednak z obawy... że zielonowłosy mógłby potwierdzić jego słuszność. Po prawdzie, nr 98. nie miał nawet pojęcia, w jaki sposób heterochromik chciał wydostać ich z podziemnego instytutu, lecz nade wszystko pragnął zachować swoją wiarę w niego.
-Przecież swojej porażki w walce z nim też się nie spodziewałem... - pomyślał złotooki, przyglądając się w ciszy oczekującemu Aaronowi. Już nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać z pełnym przekonaniem i porzucić myśli o powodzeniu, czy niepowodzeniu "misji". Bezimienny, młody mężczyzna stanął zdecydowanie u boku "brata".
-Tak, chodźmy! - rzekł z determinacją, w tym samym momencie przypominając sobie i dostrzegając coś, czego nie wziął pod uwagę. Nr. 98 po wejściu do pokoju zielonowłosego, wbił bowiem nóż w konsoletę umieszczoną obok drzwi, by je zablokować. Poddenerwowany swoim odkryciem, zaczął instynktownie rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek innej drogi wyjścia, jednak absolutnie beznamiętny heterochromik wcale nie przejął się blokadą. Nr. 99 podszedł spokojnie do urządzenia, wyciągając z niego nóż bojowy, który przebił się przez jeden z wewnętrznych przewodów. Bez chwili myślenia "ideał eugeniki" podważył ostrzem konsolę, dokonując z tego taką siłą, że wszystkie mocujące ją śrubki zostały wyrwane, nie wykręcone. Tabliczka zawisła w powietrzu, podtrzymywana przez liczne kable. Tymczasem zielonowłosy w mgnieniu oka odnalazł kilka przerwanych kabli i zaawansowaną metodą eliminacji wytypował ten, który odpowiadał za mechanizmy drzwiowe. Gołymi rękoma pochwycił jego dwie części, po czym... manualnie złączył je ze sobą, przepuszczając samodzielnie prąd. Jego ciało zadrżało gwałtownie, zostawszy w końcu rażone mocnym ładunkiem elektrycznym. Jak się jednak okazało, nie zrobiło to na chłopaku najmniejszego wrażenia, nawet nie wywołując poparzeń na jego dłoniach.
-A więc i u niego wykształcili odporność na prąd... - zauważył w duchu nr. 98, podczas gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Zielonowłosy bez słowa pochwycił wyciągnięty wcześniej nóż, wychodząc na korytarz.
-Energia w tym miejscu pochodzi od czterech generatorów. Każdy pompuje ją do innej części ośrodka. Nie ma czasu, żeby szukać samego generatora, ale możemy po prostu wyłączyć zasilanie. Po drodze... - przerwał heterochromik, dostrzegając na jednym końcu korytarza zniszczoną przez jego towarzysza kamerę. -...spotkamy już tylko jedną taką. Jeśli odłączymy prąd w tym skrzydle, wszystkie inne przestaną działać i wszystkie światła zgasną. Dopóki ktoś nie przywróci zasilania, działać będzie jedynie... winda awaryjna - Aaron przedstawiał swój plan bez żadnego zaangażowania, czy przejęcia. Sprawiał nawet wrażenie, jakby wymyślał go na poczekaniu. Mimo wszystko łatwo dało się zauważyć, że nie skupiał się on na czymkolwiek niezwiązanym z ucieczką. Był to jasny znak, mówiący, jak bardzo wyspecjalizowane szkolenie odbył chłopak.
-Prowadź - odrzekł zdecydowanie nr. 98, na co zielonowłosy wystrzelił w lewo. Złote oczy jego towarzysza rozszerzyły się ze zdziwienia. Jego doskonalszy "krewny" rozwijał bowiem bez najmniejszego rozpędu swoją maksymalną prędkość. W dodatku poruszał się on niesłychanie cicho, nie czyniąc nawet najmniejszego hałasu. Zdawało się też, że podobnie, jak "żołnierz na wypożyczenie", znał on dokładnie rozkład pomieszczeń. Aaron bowiem w ogóle nie musiał się nad niczym zastanawiać. Jego ponadprzeciętny mózg myślał i podejmował decyzje szybciej, niż 97% populacji. Czarnowłosy miał problemy z nadążeniem za swym przewodnikiem, lecz ostatecznie zdołał rozpędzić się do jego zabójczej prędkości. Nie znał się na sporcie, lecz był pewny, że ten niepozorny heterochromik mógł stawać w szranki z najlepszymi sprinterami w historii sportu.
W pewnym momencie zielonowłosy bez słowa poruszył głową w prawą stronę, dając wojskowemu do zrozumienia, że właśnie tam będą skręcać. Jako że jak do tej pory Aaron nie uciekał się do tego typu środków, złotooki natychmiast zrozumiał, że okoliczności musiały się zmienić. Pierwszym, co przyszło mu na myśl była czyjaś obecność, jednak szybko przypomniało mu się coś innego.
-No tak, kamera. Nie wiem, z której strony ją umieszczono, ale on wygląda, jakby dobrze wiedział, co robi... Pozostaje mi tylko mu zaufać... - w momencie, gdy nr. 98 poruszył w duchu temat zaufania, sam zaczął suszyć sobie głowę o to, że nie miał odwagi zapytać towarzysza o powód jego pomocy. Swoje niezdecydowanie tłumaczył przeświadczeniem o ekscentrycznej obojętności nr. 99 na cały otaczający go świat. Szatyn mógł się więc spodziewać odpowiedzi typu: "A dlaczego nie?" lub też "Bo mogę". Wolał oszczędzić sobie powodów do zdenerwowania... a przynajmniej taką wersję wydarzeń sobie wmawiał. W rzeczywistości jednak bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Bał się możliwości całkowitego braku wad u zielonowłosego. Dotychczas bowiem uważał "ideał" za osobę bezgranicznie posłuszną i pozbawioną zdolności do podejmowania własnych decyzji. Gdyby jednak okazało się, że obie wady były jedynie oszustwem, Aaron miałby wszystko, czego czarnowłosy tak bardzo pożądał i czego zazdrościł mu do tego stopnia, by spróbować go zabić.
Heterochromik trzymał rękojeść noża wojskowego między środkowym i wskazującym palcem prawej ręki, zasłaniając go swoim brzuchem. Nie wyglądał on na spiętego, czy zestresowanego. Sprawiał wrażenie, jakby wręcz nużyła go przewidywalność i prostota sytuacji, którą jego kompan uważał za poważną i wymagającą największego skupienia. Już po chwili jednak nr. 98 zrozumiał, skąd brała się obojętność jego rówieśnika. Choć bowiem nr. 99 i tak biegł już bardzo szybko, przed samym rozwidleniem korytarzy przyspieszył jeszcze bardziej. W tym samym momencie pobiegł w prawo i zamachnął się nożem, rzucając ostrze za swoje plecy. Nawet nie spojrzał na kamerę, nie wycelował, nie pomyślał. Ot tak miotnął przedmiotem, który po raz pierwszy trzymał w ręku... z niebywałą precyzją wbijając go w sam środek obiektywu "inwigilatora", nim ten w ogóle zdążył zarejestrować "intruza". Dolna szczęka szatyna opadła w dół. Choć już wiele razy widział i słyszał o niesamowitości swojego "lepszego brata", za każdym razem nie mógł w to uwierzyć.
-Co za diabeł... Wygląda na to, że nie ma takiej rzeczy, w której byłbym od niego lepszy... choćbym nie wiem, jak bardzo się starał - zauważył w ciszy bezimienny, gdy obaj młodzi mężczyźni dotarli do ściany z kwadratową szczeliną. Zielonowłosy natychmiastowo przycisnął rękę do kanciastego obszaru, odsuwając materiał, który okazał się być osłoną dla tablicy z korkami... lub czymś, co korki przypominało. Prawie czterdzieści metalowych "rurek" wciśnięto do połowy w przyporządkowane im gniazda. Wszystko wskazywało na to, że każdy z nich doprowadzał energię elektryczną z generatora do danego sektora. Tuż pod nimi znajdowała się konsola z wyświetlaczem, na której klawiszach umiejscowione były cyfry. Zważywszy na sposób podziału liniowego ekranu, wymagana do wprowadzenia sekwencja miała się składać z 11-tu znaków. Tylko podanie odpowiedniego kodu mogło bowiem odblokować zakleszczoną, czerwoną wajchę awaryjną, ulokowaną tuż obok klawiatury.
-Parę lat temu widziałem, jak dyrektor wprowadzał hasło. Kazał mi wtedy zaczekać na drugim końcu korytarza, ale zapamiętałem jego ruchy ręki. Jeśli mi się poszczęści, powinienem trafić... - zapewnił całkiem beznamiętnie Aaron, z dużą szybkością wystukując ciąg cyfr, czego skutkiem był szorstki, przeciągły bzyk. Dźwignia po boku minimalnie drgnęła, gdy tylko dźwięk ustał. Innymi słowy, heterochromik raz jeszcze dokonał czegoś niesłychanego.
-Skoro przez cały ten czas mógł bez żadnego problemu uciec, to dlaczego tego nie zrobił? Czemu odchodzi dopiero teraz, gdy to ja chcę stąd zniknąć? Czy to możliwe, że pomimo zachowania własnej woli, nie wykazywał żadnego zainteresowania światem zewnętrznym? - pomyślał w ciszy złotooki, gdy zielonowłosy pociągnął za wajchę. W ułamku sekundy wszelkie światła w skrzydle mieszkalnym zgasły, a korytarze na kilka sekund wypełnił mrok. Potem bowiem ze ścian wysunęły się fosforyzujące, uwypuklone linie, ciągnące się poziomo przez cały odłączony obszar.
-Teraz winda, tak? Jeśli chcemy stąd wyjść, nim ktoś ręcznie aktywuje przesył prądu, musimy się pospieszyć. Ruchy! - zarządził niespodziewanie czarnowłosy, chcąc wreszcie w jakiś sposób wziąć udział w "ich" ucieczce. Niezwykła zaradność nr. 99 jednocześnie cieszyła go i denerwowała. Dlatego też pragnął uniknąć konfliktu - który zapewne sam by wywołał - ruszając jako pierwszy w dalszą drogę. Niewzruszony niczym Aaron dogonił go w półtorej sekundy, spoglądając bez emocji na jego zdeterminowaną, nie pozostawiającą miejsca na wątpliwości twarz.
-Windę awaryjną aktywuje tylko skan siatkówki członka personelu badawczego. Dopóki nie znajdziemy kogoś takiego, nie damy rady wyjechać... - sprostował wyluzowany zielonowłosy, czym nie wywołał żadnego widzialnego zaniepokojenia u żołnierza.
-Nie widzę problemu - oświadczył dumnie szatyn, gdy obaj wbiegli do ostatniego, prostego korytarza. Na jego końcu widniały zamknięte drzwi wspomnianej windy. Pracującej windy. Wszystko wskazywało na to, że ktoś właśnie zjeżdżał na dół. -Po prostu zostaw to mnie... - dodał tajemniczo nr. 98, pochylając plecy w biegu. Dokładnie wyczuł moment, w którym podłoga windy zetknęła się z podłożem. Gdy tylko wejście zaczęło rozsuwać się na boki, młody mężczyzna rzucił się do przodu. Kiedy średniego wzrostu, łysy naukowiec stanął na korytarzu, natychmiastowo poczuł obok siebie pęd powietrza. Czarnowłosy bowiem niepostrzeżenie wylądował tuż obok niego - a "nim" był ten sam człowiek, który jeszcze parę lat wcześniej okrutnie poniżył szykującego się do walki nr. 98. Ze wzrokiem nadal błądzącym gdzieś z przodu, znienawidzony badacz nie zdążył nawet pomyśleć o odwróceniu się ku źródłu nagłego powiewu. "Żołnierz na wypożyczenie" bez zastanowienia ugiął kolana, zamachując się swoją prawą dłonią. Jej powierzchnia objęła twarz niczego się niespodziewającego mężczyzny, w perfekcyjnym ruchu unosząc go w górę. Sposób wykonania tej czynności sprawił, że impet uniósł praktycznie całe ciało naukowca w stronę sufitu, kierując ku dołowi tylko głowę. Emanujący żądzą zemsty złotooki grzmotnął czerepem wroga o podłogę, rozbijając jego potylicę w kałuży krwi. Jegomość zginął z niepohamowanym zdziwieniem na twarzy, nie zauważając nawet swojego oprawcy. Czarnowłosy z kolei nie mógł zaznać pełni smaku swojej zemsty, gdyż nie był on przygotowany na nagłe pojawienie się zabitego człowieka. Czy żałował swojego czynu? Ani trochę. Czy pożałował w późniejszym czasie? Nie...
-Dalej! Właź, póki jest jeszcze otwarta! - krzyknął nr. 98 do Aarona, zdając sobie sprawę ze swojego braku czasu. Nie myślał o celebrowaniu swojego rewanżu w chwili takiej, jak ta. W głębi duszy czuł jednak niezwykłą dumę z perfekcyjnie wykonanej, błyskawicznej akcji. Bez chwili zastanowienia podniósł ciało martwego naukowca za kołnierz, wchodząc wraz z zielonowłosym do wnętrza okrągłej windy. Tuż ponad tablicą ze standardowymi, podświetlonymi przyciskami, które pozwalały wznieść się na dany poziom kompleksu, widniał laserowy czytnik. Czytnik ten miał za zadanie badać budowę siatkówek danego osobnika i zestawiać ją z zapisanymi wzorcami. Mając tego świadomość, szatyn natychmiastowo przystawił wciąż otwarte w zdziwieniu, przekrwione oczy swojej ofiary do urządzenia. Ciche piknięcie towarzyszyło dźwiękowi zamykającej się windy. "Żołnierz na wypożyczenie" docisnął ze zniecierpliwieniem guzik z wygrawerowanym numerem 1, jednocześnie rzucając truchło pod ścianę, jak coś wyjątkowo paskudnego i godnego pogardy.
-9-8... - zaczął nagle Aaron, gdy ruszyli już ku górze. Zapewne miał on zabrzmieć niewinnie i dziecięco, jednak nie mógł pozbyć się swojego wypranego z uczuć głosu. W złotych oczach nr. 98 zabłysnęła dzika furia, jednak powaga sytuacji odwiodła go od ukarania kamrata. -...co właściwie można robić na zewnątrz? - dokończył swoje pytanie heterochromik, przyglądając się badawczo nieco skonfundowanemu czarnowłosemu.
-Hej, co to niby za pytanie? - odparł z lekkim przekąsem "nieudany" eksperyment. -Czy to nie ty mówiłeś, że "możesz wszystko"? Masz zamiar to odwołać? - ironizował, jednak nr. 99 wziął jego słowa na poważnie, podpierając podbródek na pięści.
-Hmm... - zadumał się na kilka chwil. -A co wchodzi w skład "wszystkiego"? - sprawnie ominął pułapkę słowną swojego rozmówcy, wywołując jego urwane parsknięcie.
-To już zależy od ciebie, no nie? Sam o tym zadecydujesz. Po prostu zrób to, co chcesz zrobić. To chyba logiczne, co? - udzielił odpowiedzi złotooki. Miał wrażenie, że ich dyskusja robi się ze zdania na zdanie coraz dziwniejsza.
-Chyba... ale ja nie wiem, czego chcę. Czego mogę chcieć? - nr. 98 uderzył się otwartą dłonią w twarz, gdy tylko to usłyszał.
-Znowu w punkcie wyjścia... - mruknął pod nosem, wodząc wzrokiem po sklepieniu windy. -Możesz chcieć wszystkiego, do diabła! Możesz pójść sobie na lody, obejrzeć w kinie jakiś film, znaleźć sobie pracę albo obrabować bank. Możesz poszukać sobie dziewczyny, pójść na studia... chociaż w zasadzie i tak już wszystko wiesz - ostatecznie wyprowadzony z równowagi szatyn westchnął ciężko, widząc skupione na nim oczy Aarona i całkowitą pustkę, która je wypełniała. -Jeśli chcesz... to możesz pójść ze mną - odezwał się ostatecznie, maksymalnie odwracając wzrok od zielonowłosego. Nie był pewny, skąd w jego głowie zrodził się ten pomysł.
-Okej - rzucił, jakby nigdy nic heterochromik, całkowicie rozkładając na łopatki nr. 98. -9-8... - zaczął znowu, w irytujący sposób przeciągając "imię" żołnierza. Tamten z kolei bezsilnie osunął się na podłogę, ostatecznie się poddając. -...jak właściwie masz na imię? - tego pytania szatyn się nie spodziewał. Nr. 99 nie miał z kolei pojęcia, jak ogromną szpilę wbił tym jednym zdaniem w serce młodego mężczyzny.
-No tak... Przecież nie byłem warty nazwania. Po co nazywać kogoś, kto i tak umarłby za parę lat? To tak jakby... marnowanie imienia. Myślałem, że już się z tym faktem pogodziłem, ale teraz, gdy Aaron o nim wspomniał... żałuję. Jak mam zacząć żyć normalnym życiem, gdy każdy nazywa mnie "numerem 98"? - pomyślał z goryczą i smutkiem szatyn.
-Nie mam imienia. Niektórym nie poszczęściło się tak, jak tobie... Aaron - zwrócił się do zielonowłosego z słabą nutą zawiści w głosie.
-Kyuusuke - mruknął niespodziewanie heterochromik, co miało zapewne zabrzmieć podniośle i przełomowo.
-Hę? - zdziwił się żołnierz. Wciąż jeszcze nie zdążył przywyknąć do irracjonalnej beztroski i nietypowych zachowań chłopaka.
-To z japońskiego. Kyuu to "dziewięć", więc możesz się nazywać Kyuusuke. Albo Hachimaru, bo hachi to "osiem". Och! Możesz używać Hachimaru jako nazwiska. Hachimaru Kyuusuke - zaskoczenie na twarzy szatyna szybko przepoczwarzyło się w ciepły, pełen życia uśmiech. Aaron faktycznie był nieprzewidywalny, ale czegoś takiego nr. 98 po prostu nie miał prawa się spodziewać. Niewinna infantylność mieszała się z brakiem naturalnych odczuć i odruchów, tworząc osobę niepowtarzalną, "pełną" oraz... godną zaufania.
-Wystarczy po prostu Kyuusuke. Tak, to całkiem dobre imię... - gdy to mówił, winda zdążyła się już zatrzymać. Wejście rozsunęło się na boki, ukazując dwóm uciekinierom widok na ciemny hol. Żadnemu z nich nie przeszło przez myśl, by rozejrzeć się dokoła, gdyż tuż przed nimi widniało wyjście z górnej części kompleksu. Instytut w oficjalnej wersji był bowiem muzeum naukowym, do którego przez sześć dni w tygodniu można się było, udać celem ujrzenia dorobku ludzkiej pracy. W tamtej jednak chwili, dwa inne dorobki opuszczały kompleks w niepowstrzymanym pędzie. Nie liczyły się już konsekwencje. Prawdziwe życie dla tych dwóch dopiero się zaczynało.
-Przecież swojej porażki w walce z nim też się nie spodziewałem... - pomyślał złotooki, przyglądając się w ciszy oczekującemu Aaronowi. Już nie było czasu na zastanawianie się. Trzeba było działać z pełnym przekonaniem i porzucić myśli o powodzeniu, czy niepowodzeniu "misji". Bezimienny, młody mężczyzna stanął zdecydowanie u boku "brata".
-Tak, chodźmy! - rzekł z determinacją, w tym samym momencie przypominając sobie i dostrzegając coś, czego nie wziął pod uwagę. Nr. 98 po wejściu do pokoju zielonowłosego, wbił bowiem nóż w konsoletę umieszczoną obok drzwi, by je zablokować. Poddenerwowany swoim odkryciem, zaczął instynktownie rozglądać się w poszukiwaniu jakiejkolwiek innej drogi wyjścia, jednak absolutnie beznamiętny heterochromik wcale nie przejął się blokadą. Nr. 99 podszedł spokojnie do urządzenia, wyciągając z niego nóż bojowy, który przebił się przez jeden z wewnętrznych przewodów. Bez chwili myślenia "ideał eugeniki" podważył ostrzem konsolę, dokonując z tego taką siłą, że wszystkie mocujące ją śrubki zostały wyrwane, nie wykręcone. Tabliczka zawisła w powietrzu, podtrzymywana przez liczne kable. Tymczasem zielonowłosy w mgnieniu oka odnalazł kilka przerwanych kabli i zaawansowaną metodą eliminacji wytypował ten, który odpowiadał za mechanizmy drzwiowe. Gołymi rękoma pochwycił jego dwie części, po czym... manualnie złączył je ze sobą, przepuszczając samodzielnie prąd. Jego ciało zadrżało gwałtownie, zostawszy w końcu rażone mocnym ładunkiem elektrycznym. Jak się jednak okazało, nie zrobiło to na chłopaku najmniejszego wrażenia, nawet nie wywołując poparzeń na jego dłoniach.
-A więc i u niego wykształcili odporność na prąd... - zauważył w duchu nr. 98, podczas gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Zielonowłosy bez słowa pochwycił wyciągnięty wcześniej nóż, wychodząc na korytarz.
-Energia w tym miejscu pochodzi od czterech generatorów. Każdy pompuje ją do innej części ośrodka. Nie ma czasu, żeby szukać samego generatora, ale możemy po prostu wyłączyć zasilanie. Po drodze... - przerwał heterochromik, dostrzegając na jednym końcu korytarza zniszczoną przez jego towarzysza kamerę. -...spotkamy już tylko jedną taką. Jeśli odłączymy prąd w tym skrzydle, wszystkie inne przestaną działać i wszystkie światła zgasną. Dopóki ktoś nie przywróci zasilania, działać będzie jedynie... winda awaryjna - Aaron przedstawiał swój plan bez żadnego zaangażowania, czy przejęcia. Sprawiał nawet wrażenie, jakby wymyślał go na poczekaniu. Mimo wszystko łatwo dało się zauważyć, że nie skupiał się on na czymkolwiek niezwiązanym z ucieczką. Był to jasny znak, mówiący, jak bardzo wyspecjalizowane szkolenie odbył chłopak.
-Prowadź - odrzekł zdecydowanie nr. 98, na co zielonowłosy wystrzelił w lewo. Złote oczy jego towarzysza rozszerzyły się ze zdziwienia. Jego doskonalszy "krewny" rozwijał bowiem bez najmniejszego rozpędu swoją maksymalną prędkość. W dodatku poruszał się on niesłychanie cicho, nie czyniąc nawet najmniejszego hałasu. Zdawało się też, że podobnie, jak "żołnierz na wypożyczenie", znał on dokładnie rozkład pomieszczeń. Aaron bowiem w ogóle nie musiał się nad niczym zastanawiać. Jego ponadprzeciętny mózg myślał i podejmował decyzje szybciej, niż 97% populacji. Czarnowłosy miał problemy z nadążeniem za swym przewodnikiem, lecz ostatecznie zdołał rozpędzić się do jego zabójczej prędkości. Nie znał się na sporcie, lecz był pewny, że ten niepozorny heterochromik mógł stawać w szranki z najlepszymi sprinterami w historii sportu.
W pewnym momencie zielonowłosy bez słowa poruszył głową w prawą stronę, dając wojskowemu do zrozumienia, że właśnie tam będą skręcać. Jako że jak do tej pory Aaron nie uciekał się do tego typu środków, złotooki natychmiast zrozumiał, że okoliczności musiały się zmienić. Pierwszym, co przyszło mu na myśl była czyjaś obecność, jednak szybko przypomniało mu się coś innego.
-No tak, kamera. Nie wiem, z której strony ją umieszczono, ale on wygląda, jakby dobrze wiedział, co robi... Pozostaje mi tylko mu zaufać... - w momencie, gdy nr. 98 poruszył w duchu temat zaufania, sam zaczął suszyć sobie głowę o to, że nie miał odwagi zapytać towarzysza o powód jego pomocy. Swoje niezdecydowanie tłumaczył przeświadczeniem o ekscentrycznej obojętności nr. 99 na cały otaczający go świat. Szatyn mógł się więc spodziewać odpowiedzi typu: "A dlaczego nie?" lub też "Bo mogę". Wolał oszczędzić sobie powodów do zdenerwowania... a przynajmniej taką wersję wydarzeń sobie wmawiał. W rzeczywistości jednak bał się spojrzeć prawdzie w oczy. Bał się możliwości całkowitego braku wad u zielonowłosego. Dotychczas bowiem uważał "ideał" za osobę bezgranicznie posłuszną i pozbawioną zdolności do podejmowania własnych decyzji. Gdyby jednak okazało się, że obie wady były jedynie oszustwem, Aaron miałby wszystko, czego czarnowłosy tak bardzo pożądał i czego zazdrościł mu do tego stopnia, by spróbować go zabić.
Heterochromik trzymał rękojeść noża wojskowego między środkowym i wskazującym palcem prawej ręki, zasłaniając go swoim brzuchem. Nie wyglądał on na spiętego, czy zestresowanego. Sprawiał wrażenie, jakby wręcz nużyła go przewidywalność i prostota sytuacji, którą jego kompan uważał za poważną i wymagającą największego skupienia. Już po chwili jednak nr. 98 zrozumiał, skąd brała się obojętność jego rówieśnika. Choć bowiem nr. 99 i tak biegł już bardzo szybko, przed samym rozwidleniem korytarzy przyspieszył jeszcze bardziej. W tym samym momencie pobiegł w prawo i zamachnął się nożem, rzucając ostrze za swoje plecy. Nawet nie spojrzał na kamerę, nie wycelował, nie pomyślał. Ot tak miotnął przedmiotem, który po raz pierwszy trzymał w ręku... z niebywałą precyzją wbijając go w sam środek obiektywu "inwigilatora", nim ten w ogóle zdążył zarejestrować "intruza". Dolna szczęka szatyna opadła w dół. Choć już wiele razy widział i słyszał o niesamowitości swojego "lepszego brata", za każdym razem nie mógł w to uwierzyć.
-Co za diabeł... Wygląda na to, że nie ma takiej rzeczy, w której byłbym od niego lepszy... choćbym nie wiem, jak bardzo się starał - zauważył w ciszy bezimienny, gdy obaj młodzi mężczyźni dotarli do ściany z kwadratową szczeliną. Zielonowłosy natychmiastowo przycisnął rękę do kanciastego obszaru, odsuwając materiał, który okazał się być osłoną dla tablicy z korkami... lub czymś, co korki przypominało. Prawie czterdzieści metalowych "rurek" wciśnięto do połowy w przyporządkowane im gniazda. Wszystko wskazywało na to, że każdy z nich doprowadzał energię elektryczną z generatora do danego sektora. Tuż pod nimi znajdowała się konsola z wyświetlaczem, na której klawiszach umiejscowione były cyfry. Zważywszy na sposób podziału liniowego ekranu, wymagana do wprowadzenia sekwencja miała się składać z 11-tu znaków. Tylko podanie odpowiedniego kodu mogło bowiem odblokować zakleszczoną, czerwoną wajchę awaryjną, ulokowaną tuż obok klawiatury.
-Parę lat temu widziałem, jak dyrektor wprowadzał hasło. Kazał mi wtedy zaczekać na drugim końcu korytarza, ale zapamiętałem jego ruchy ręki. Jeśli mi się poszczęści, powinienem trafić... - zapewnił całkiem beznamiętnie Aaron, z dużą szybkością wystukując ciąg cyfr, czego skutkiem był szorstki, przeciągły bzyk. Dźwignia po boku minimalnie drgnęła, gdy tylko dźwięk ustał. Innymi słowy, heterochromik raz jeszcze dokonał czegoś niesłychanego.
-Skoro przez cały ten czas mógł bez żadnego problemu uciec, to dlaczego tego nie zrobił? Czemu odchodzi dopiero teraz, gdy to ja chcę stąd zniknąć? Czy to możliwe, że pomimo zachowania własnej woli, nie wykazywał żadnego zainteresowania światem zewnętrznym? - pomyślał w ciszy złotooki, gdy zielonowłosy pociągnął za wajchę. W ułamku sekundy wszelkie światła w skrzydle mieszkalnym zgasły, a korytarze na kilka sekund wypełnił mrok. Potem bowiem ze ścian wysunęły się fosforyzujące, uwypuklone linie, ciągnące się poziomo przez cały odłączony obszar.
-Teraz winda, tak? Jeśli chcemy stąd wyjść, nim ktoś ręcznie aktywuje przesył prądu, musimy się pospieszyć. Ruchy! - zarządził niespodziewanie czarnowłosy, chcąc wreszcie w jakiś sposób wziąć udział w "ich" ucieczce. Niezwykła zaradność nr. 99 jednocześnie cieszyła go i denerwowała. Dlatego też pragnął uniknąć konfliktu - który zapewne sam by wywołał - ruszając jako pierwszy w dalszą drogę. Niewzruszony niczym Aaron dogonił go w półtorej sekundy, spoglądając bez emocji na jego zdeterminowaną, nie pozostawiającą miejsca na wątpliwości twarz.
-Windę awaryjną aktywuje tylko skan siatkówki członka personelu badawczego. Dopóki nie znajdziemy kogoś takiego, nie damy rady wyjechać... - sprostował wyluzowany zielonowłosy, czym nie wywołał żadnego widzialnego zaniepokojenia u żołnierza.
-Nie widzę problemu - oświadczył dumnie szatyn, gdy obaj wbiegli do ostatniego, prostego korytarza. Na jego końcu widniały zamknięte drzwi wspomnianej windy. Pracującej windy. Wszystko wskazywało na to, że ktoś właśnie zjeżdżał na dół. -Po prostu zostaw to mnie... - dodał tajemniczo nr. 98, pochylając plecy w biegu. Dokładnie wyczuł moment, w którym podłoga windy zetknęła się z podłożem. Gdy tylko wejście zaczęło rozsuwać się na boki, młody mężczyzna rzucił się do przodu. Kiedy średniego wzrostu, łysy naukowiec stanął na korytarzu, natychmiastowo poczuł obok siebie pęd powietrza. Czarnowłosy bowiem niepostrzeżenie wylądował tuż obok niego - a "nim" był ten sam człowiek, który jeszcze parę lat wcześniej okrutnie poniżył szykującego się do walki nr. 98. Ze wzrokiem nadal błądzącym gdzieś z przodu, znienawidzony badacz nie zdążył nawet pomyśleć o odwróceniu się ku źródłu nagłego powiewu. "Żołnierz na wypożyczenie" bez zastanowienia ugiął kolana, zamachując się swoją prawą dłonią. Jej powierzchnia objęła twarz niczego się niespodziewającego mężczyzny, w perfekcyjnym ruchu unosząc go w górę. Sposób wykonania tej czynności sprawił, że impet uniósł praktycznie całe ciało naukowca w stronę sufitu, kierując ku dołowi tylko głowę. Emanujący żądzą zemsty złotooki grzmotnął czerepem wroga o podłogę, rozbijając jego potylicę w kałuży krwi. Jegomość zginął z niepohamowanym zdziwieniem na twarzy, nie zauważając nawet swojego oprawcy. Czarnowłosy z kolei nie mógł zaznać pełni smaku swojej zemsty, gdyż nie był on przygotowany na nagłe pojawienie się zabitego człowieka. Czy żałował swojego czynu? Ani trochę. Czy pożałował w późniejszym czasie? Nie...
-Dalej! Właź, póki jest jeszcze otwarta! - krzyknął nr. 98 do Aarona, zdając sobie sprawę ze swojego braku czasu. Nie myślał o celebrowaniu swojego rewanżu w chwili takiej, jak ta. W głębi duszy czuł jednak niezwykłą dumę z perfekcyjnie wykonanej, błyskawicznej akcji. Bez chwili zastanowienia podniósł ciało martwego naukowca za kołnierz, wchodząc wraz z zielonowłosym do wnętrza okrągłej windy. Tuż ponad tablicą ze standardowymi, podświetlonymi przyciskami, które pozwalały wznieść się na dany poziom kompleksu, widniał laserowy czytnik. Czytnik ten miał za zadanie badać budowę siatkówek danego osobnika i zestawiać ją z zapisanymi wzorcami. Mając tego świadomość, szatyn natychmiastowo przystawił wciąż otwarte w zdziwieniu, przekrwione oczy swojej ofiary do urządzenia. Ciche piknięcie towarzyszyło dźwiękowi zamykającej się windy. "Żołnierz na wypożyczenie" docisnął ze zniecierpliwieniem guzik z wygrawerowanym numerem 1, jednocześnie rzucając truchło pod ścianę, jak coś wyjątkowo paskudnego i godnego pogardy.
-9-8... - zaczął nagle Aaron, gdy ruszyli już ku górze. Zapewne miał on zabrzmieć niewinnie i dziecięco, jednak nie mógł pozbyć się swojego wypranego z uczuć głosu. W złotych oczach nr. 98 zabłysnęła dzika furia, jednak powaga sytuacji odwiodła go od ukarania kamrata. -...co właściwie można robić na zewnątrz? - dokończył swoje pytanie heterochromik, przyglądając się badawczo nieco skonfundowanemu czarnowłosemu.
-Hej, co to niby za pytanie? - odparł z lekkim przekąsem "nieudany" eksperyment. -Czy to nie ty mówiłeś, że "możesz wszystko"? Masz zamiar to odwołać? - ironizował, jednak nr. 99 wziął jego słowa na poważnie, podpierając podbródek na pięści.
-Hmm... - zadumał się na kilka chwil. -A co wchodzi w skład "wszystkiego"? - sprawnie ominął pułapkę słowną swojego rozmówcy, wywołując jego urwane parsknięcie.
-To już zależy od ciebie, no nie? Sam o tym zadecydujesz. Po prostu zrób to, co chcesz zrobić. To chyba logiczne, co? - udzielił odpowiedzi złotooki. Miał wrażenie, że ich dyskusja robi się ze zdania na zdanie coraz dziwniejsza.
-Chyba... ale ja nie wiem, czego chcę. Czego mogę chcieć? - nr. 98 uderzył się otwartą dłonią w twarz, gdy tylko to usłyszał.
-Znowu w punkcie wyjścia... - mruknął pod nosem, wodząc wzrokiem po sklepieniu windy. -Możesz chcieć wszystkiego, do diabła! Możesz pójść sobie na lody, obejrzeć w kinie jakiś film, znaleźć sobie pracę albo obrabować bank. Możesz poszukać sobie dziewczyny, pójść na studia... chociaż w zasadzie i tak już wszystko wiesz - ostatecznie wyprowadzony z równowagi szatyn westchnął ciężko, widząc skupione na nim oczy Aarona i całkowitą pustkę, która je wypełniała. -Jeśli chcesz... to możesz pójść ze mną - odezwał się ostatecznie, maksymalnie odwracając wzrok od zielonowłosego. Nie był pewny, skąd w jego głowie zrodził się ten pomysł.
-Okej - rzucił, jakby nigdy nic heterochromik, całkowicie rozkładając na łopatki nr. 98. -9-8... - zaczął znowu, w irytujący sposób przeciągając "imię" żołnierza. Tamten z kolei bezsilnie osunął się na podłogę, ostatecznie się poddając. -...jak właściwie masz na imię? - tego pytania szatyn się nie spodziewał. Nr. 99 nie miał z kolei pojęcia, jak ogromną szpilę wbił tym jednym zdaniem w serce młodego mężczyzny.
-No tak... Przecież nie byłem warty nazwania. Po co nazywać kogoś, kto i tak umarłby za parę lat? To tak jakby... marnowanie imienia. Myślałem, że już się z tym faktem pogodziłem, ale teraz, gdy Aaron o nim wspomniał... żałuję. Jak mam zacząć żyć normalnym życiem, gdy każdy nazywa mnie "numerem 98"? - pomyślał z goryczą i smutkiem szatyn.
-Nie mam imienia. Niektórym nie poszczęściło się tak, jak tobie... Aaron - zwrócił się do zielonowłosego z słabą nutą zawiści w głosie.
-Kyuusuke - mruknął niespodziewanie heterochromik, co miało zapewne zabrzmieć podniośle i przełomowo.
-Hę? - zdziwił się żołnierz. Wciąż jeszcze nie zdążył przywyknąć do irracjonalnej beztroski i nietypowych zachowań chłopaka.
-To z japońskiego. Kyuu to "dziewięć", więc możesz się nazywać Kyuusuke. Albo Hachimaru, bo hachi to "osiem". Och! Możesz używać Hachimaru jako nazwiska. Hachimaru Kyuusuke - zaskoczenie na twarzy szatyna szybko przepoczwarzyło się w ciepły, pełen życia uśmiech. Aaron faktycznie był nieprzewidywalny, ale czegoś takiego nr. 98 po prostu nie miał prawa się spodziewać. Niewinna infantylność mieszała się z brakiem naturalnych odczuć i odruchów, tworząc osobę niepowtarzalną, "pełną" oraz... godną zaufania.
-Wystarczy po prostu Kyuusuke. Tak, to całkiem dobre imię... - gdy to mówił, winda zdążyła się już zatrzymać. Wejście rozsunęło się na boki, ukazując dwóm uciekinierom widok na ciemny hol. Żadnemu z nich nie przeszło przez myśl, by rozejrzeć się dokoła, gdyż tuż przed nimi widniało wyjście z górnej części kompleksu. Instytut w oficjalnej wersji był bowiem muzeum naukowym, do którego przez sześć dni w tygodniu można się było, udać celem ujrzenia dorobku ludzkiej pracy. W tamtej jednak chwili, dwa inne dorobki opuszczały kompleks w niepowstrzymanym pędzie. Nie liczyły się już konsekwencje. Prawdziwe życie dla tych dwóch dopiero się zaczynało.
***
Biegli, choć nie wiedzieli, dokąd. Wydostawszy się z miejsca, w którym spędzili tak wiele lat, poruszali się poboczem, obojętnie reagując na mijające ich samochody. Wokół unosił się mrok nocy. Chłodne powietrze oplatało ramiona nadludzi, wywołując dwa rodzaje dreszczy - te, które wynikały z zimna i te, których powodem było "uczucie". "Uczucia" nie dało się opisać i nie mógł go pojąć nikt, kto go nie doświadczył. Nie doceniał go ktoś, komu zawsze ono towarzyszyło, lecz kochał je każdy, kto posiadł je własnoręcznie. Było to uczucie wolności. Niezrozumiała, przepełniająca nadzieją i mocą bryza, wnikająca do płuc, krwiobiegu i mózgu. Ta wolność, pozwalająca na wszystko, co uważało się za stosowne, powstrzymywała biegnących od jakichkolwiek postojów. Mogli biec, choćby mieli przebiec jeszcze setki kilometrów. Mieli siłę w swoich nogach i jeszcze większą w sercach.
-Gwiazdy... - mruknął Aaron, zadzierając głowę ku górze. Rzeczywiście, pozbawione chmur niebo odsłaniało swoje największe bogactwo, wysypując skarby na wszechobecny mrok. Każde z ciał niebieskich zdawało się mrugać do heterochromika, który odwzajemniał ich spojrzenie z zainteresowaniem, jednak bez żadnych emocji. -Na żywo wyglądają całkiem inaczej, niż w książkach... - stwierdził zielonowłosy, co zabrzmiało nieco nostalgicznie. -Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie, że czegoś mi brak. Zupełnie, jakby w moim ciele były jakieś ubytki, które blokują pełny odbiór tego, co widzę, słyszę i węszę. To... dziwne - z pustym głosem przyglądał się powierzchniom swych dłoni, jakby próbował zrozumieć sposób ich działania.
-To musi być ciężkie... Nie chodzi już tylko o to, że nie może wyrażać swoich emocji. Gdyby ich nie zauważał, nie byłoby to aż takie złe, ale wygląda na to, że czuje ich brak. To brzmi logicznie. Minie jeszcze wiele lat, nim ludzie dadzą radę zapomnieć o uczuciach. Nawet mimo swojej wiedzy, technologii i uporu, reakcja na bodźce bezpośrednio łączy się z wywoływaniem określonych zachowań. To coś więcej, niż nauka. To człowieczeństwo... - w tamtym momencie ochrzczony jako "Kyuusuke" pojął jedną rzecz. Zrozumiał, że w takim samym stopniu zazdrościł Aaronowi, jak on zazdrościłby jemu. Wiedział jednak, że heterochromik nie mógł sobie pozwolić nawet na zazdrość i to właśnie wywołało jego wyrzuty sumienia, gdy tylko wspomniał na nienawiść i żądzę krwi, jaką pałał. Chciał pomóc nr. 99 znieść całą tę pustkę, lecz jednocześnie zdawał sobie sprawę, iż tamten nie będzie w stanie tego docenić. "Ideałowi" mogły bowiem pomóc tylko informacje i wyjaśnienia... a tych czarnowłosy nie potrafił mu udzielić.
-Aaron... Chciałem ci tylko powiedzieć... dziękuję. Nie wiem, co od teraz będzie na nas czekać po drodze, ale jestem ci potwornie wdzięczny. Dałeś mi szansę na wzięcie czegoś od świata, któremu zawsze sam oddawałem część siebie. Nigdy ci tego nie zapomnę... - powiedział szczerze i z przejęciem złotooki, przyciągając spojrzenie towarzysza.
-Hej, Kyuusuke! - zwrócił się do kompana Aaron, sytuując na sobie jego wzrok. Niespodziewanie przycisnął palce wskazujące do kącików swoich ust, momentalnie wyginając je ku górze w improwizowanym, "ręcznym" uśmiechu. -Tak jest dobrze? - zapytał beznamiętnie. Jako że obaj mężczyźni ani na moment nie zwolnili pędu, wszystkie ich ruchy wypadały dość komicznie.
-Tak... Dokładnie tak! - przytaknął żołnierz, szczerząc zęby do swojego towarzysza niedawnej niedoli.
Koniec Rozdziału 104
Następnym razem: Gang