piątek, 9 maja 2014

Rozdział 103: Móc wszystko

ROZDZIAŁ 103

     Od momentu, w którym nr. 98 stanął przed lustrem, oglądając liczne blizny na swoim torsie, plecach i ramionach, nie ruszył się on z miejsca nawet o milimetr. Przez 8 godzin najzwyczajniej w świecie układał odpowiedni plan działania. Nie miał zamiaru niczego zostawiać "na później". Wszystko miało się rozegrać tej nocy. Zarówno on, jak i Aaron musieli zginąć przed nastaniem świtu. Lepszej okazji nie można było sobie wymarzyć. Pozostało tylko działać. Naukowcy popełnili bowiem minimalny błąd w obliczeniach. Nie spodziewali się oni tego, że ich własny eksperyment mógłby wykorzystać przeciwko nim swoje doświadczenie wojskowe.
     Wiedział o wszystkim. O ilości kamer, ich umiejscowieniu i kątach, pod jakimi były w stanie uchwycić obraz. Dlatego właśnie stał w miejscu, w którym żadne z urządzeń nie mogło podejrzeć go od frontu. Pozwoliło mu to działać po kryjomu. Gdy więc nadeszła północ, bez chwili wahania z kabury przy pasie wyciągnął niewielki, okrągły granat EMP. Wersja ta zyskiwała kompaktowy kształt kosztem zapalnika czasowego. Wada jednak niewiele znaczyła dla czarnowłosego, gdyż w żadnym wypadku nie miał zamiaru rzucać przedmiotem. Stanowiłoby to bowiem ogromne ryzyko dla jego operacji - kamery z pewnością zauważyłyby miotnięcie.
-Teraz albo nigdy... - stwierdził w duchu złotooki, po czym przekręcił pokrętło z boku granatu, nie wypuszczając go z dłoni. Natychmiastowo z jego wnętrza wystrzeliła potężna fala ładunków elektrycznych, rozchodzących się po całym pokoju... i po ciele nr. 98. Choć młody mężczyzna widocznie zadrżał wskutek działania prądu, nie wywarło to na nim większego wrażenia - do tego stopnia wytrzymałe były efekty badań eugenicznych. Dosłownie po sekundzie "sezonowy żołnierz" usłyszał spięcia w różnych miejscach pokoju. Miał umiarkowaną pewność, że fala z granatu ogarnęła całe pomieszczenie, co oznaczałoby unieszkodliwienie wszelkich kamer. Szatyn wiedział jednak, że personel prędko pospieszy z zamiarem naprawienia całego sprzętu. Z tego względu nie miał on nawet czasu, by sprawdzić, jak dużym powodzeniem zakończyła się jego akcja. Bez chwili namysłu wybiegł on z sypialni, w myślach przywołując rozkład pomieszczeń i korytarzy.
     Specjalnie poruszał się na boso. Nie tylko pozwalało mu to na ciche przemykanie korytarzami, lecz również umożliwiało użycie pełnej siły - nr. 98 był w końcu judoką. Miał ze sobą aż pięć noży wojskowych, schowanych w różnych miejscach jego dolnych fragmentów garderoby. Wiedział doskonale, gdzie znajdowały się wszystkie kamery i ile napotka po drodze do pokoju Aarona. W momencie, w którym zbliżył się do rozwidlenia korytarzy, gwałtownie zamachnął się ręką, zza rogu wystawiając tylko swój nadgarstek. Tym niemniej jednak pozwoliło mu to... miotnąć nożem z zabójczą celnością. W czasie krótszym, niż sekunda, usłyszał pękający obiektyw i obudowę przyrządu. Wtedy zaś sięgnął po kolejne ostrze, pędząc dalej. Jego tętno nie przyspieszało tak, jak zrobiłoby to jeszcze kilka lat wcześniej. Nauczył się on, jak zachować spokój i trzeźwo oceniać sytuację. Paradoksalnie wszystko to zawdzięczał doświadczeniom, z którymi łączyły się jego najgorsze wspomnienia.
-Zostały trzy kamery. Jeśli każdą dam radę zniszczyć za pierwszym razem, pozostanie mi jeden nóż, który będę mógł wykorzystać przeciwko Aaronowi... - im wyraźniejszych kształtów nabierał jego plan działania, tym bardziej rosła pewność siebie szatyna, a malało jakiekolwiek niezdecydowanie. Ta pewność właśnie zaprowadziła go przed drzwi sypialni jego "lepszego klona" - jedynej osoby, której złotooki nienawidził tak bardzo, że nie mógł nawet znieść samego faktu jej istnienia. Drzwi automatycznie rozsunęły się na boki i zamknęły za plecami niedoszłego mordercy. Młody mężczyzna bez chwili wahania, nawet nie patrząc na elektroniczną konsoletę, wbił w nią ostrze noża, co momentalnie zablokowało wejście. Wiedział już, że nikt mu nie przeszkodzi.
     Odczekał pełną minutę, by przyzwyczaić się do panującego we wnętrzu mroku. Ostrożnie przyjrzał się każdemu zakamarkowi pokoju, bez trudu dostrzegając "humanoidalne" wybrzuszenie pod rozłożoną na łóżku kołdrą. Chwycił swój ostatni nóż bojowy pewnie, prawą ręką, wolno zbliżając się do śpiącej ofiary. Wziąwszy głęboki oddech, zdecydowanie wskoczył na tapczan, gwałtownym ruchem wbijając ostrze w miejsce, w którym wypatrzył gardło oponenta. Już w następnym momencie zachwiał się, prawie spadając z łóżka. Jego broń nie napotkała bowiem nawet najmniejszego oporu w postaci jakiejkolwiek tkanki. Nim złotooki pojął, co się stało, było już za późno na ponowienie ataku.
-Witam - usłyszał za plecami monotonny, spokojny i nie przejmujący się niczym głos. Głos Aarona. Gdy tylko kątem oka spojrzał za siebie, zauważył wystający spod pierzyny czubek głowy i heterochromiczne narządy wzroku. Tego się nie spodziewał, choć zdecydowanie mógł. W myślach przeklinał swą własną głupotę. Wiedział bowiem, jak niezwykle ekscentryczną osobą był nr. 99. Nie powinien był go zdziwić fakt, że spał on nogami do przodu. Mimo wszystko schowane pod kołdrą stopy tworzyły wybrzuszenie, przywodzące na myśl właśnie głowę. Panująca w pokoju ciemność nie pozwoliła z kolei rozróżnić tak nikłych dla wzroku szczegółów.
-Zauważył? Nie, nieważne. W tej sytuacji i tak nie dałbym rady go oszukać... - nr. 98 doszedł do poprawnego wniosku, momentalnie odwracając się i z morderczą, żołnierską precyzją kierując prawą dłoń ku twarzy wroga. Aaron nie wyglądał na skonfundowanego zaistniałą sytuacją. Zadziałał natychmiastowo, bez zastanowienia - mechanicznie wręcz. Minimalnie wysunął się do tyłu na tyle, by jego barki zwisały z łóżka, po czym podłożył pod nie dłonie. W jednej chwili wykorzystał swoje ciało, jak dźwignię, przerzucając jego górną partię w stronę podłogi, a dolną, czyli wyprostowane nogi - do góry. W konsekwencji tego nie tylko uniknął chwytu, lecz również uderzył obydwiema stopami w plecy stojącego nad nim szatyna. Siła nadczłowieka pozwoliła mu z kolei przerzucić go nad sobą praktycznie na drugi koniec pomieszczenia. Złotooki zwalił się pod ścianę, robiąc porządny raban w pokoju przeciwnika. Nie zauważył on przez to, co stało się z oponentem, który z powodu wykonanej dźwigni zrzucił z łóżka również pierzynę. Kołdra zaś okryła miejsce podparcia Aarona na kształt niewielkiej kopuły.
-Szlag! Przez te jego dziecinne zagrywki wyglądam, jak idiota. Mimo wszystko taka szybka reakcja... jest naprawdę dobry - pomyślał czarnowłosy, podnosząc się i z gniewem podbiegając w stronę materiałowego "bunkru". Jeszcze w biegu wyciągnął z kieszeni coś, co przypominało dwa niewielkie, czarne uchwyty, połączone wychodzącą z nich linką. Chwyciwszy po jednym z nich w każdą rękę, oddalił je od siebie, wysuwając jeszcze większy odcinek żyłki. Przyklęknąwszy na jedno kolano, odgarnął nogą pierzynę i już chwiał owinąć garotę wokół szyi przeciwnika, gdy nagle spostrzegł... brak przeciwnika.
-Och, 9-8, to ty! Nie widziałem cię od kilku lat... - usłyszał monotonny, znudzony głos za swoimi plecami. Natychmiastowo wypuścił z rąk automat z linką, której nie opłacało mu się używać na świadomym tego wrogu. W jednej chwili złotooki podniósł się i obrócił na pięcie, by zaraz dostrzec... zwieszającego się z lampy Aarona. Przełożywszy kostki przez metalowe pręty oświetlenia, wykorzystał on swoje stawy kolanowe, jak haki, bujając się w powietrzu. Jego twarz, choć odwrócona względem "wypożyczonego żołnierza" dołem do góry, ustawiona była idealnie naprzeciwko lica szatyna.
-Przyszedłeś... się przywitać? - niesamowicie poważny ton głosu zielonowłosego, gdy mówił tak bezsensowne rzeczy, potrafił doprowadzić do szału nawet najbardziej opanowanych. Nr. 98 nie należał do takowych. Choć zaskoczyło go nagłe pojawienie się wroga kilkanaście centymetrów przed nim, wyzbył się on instynktownego odruchu, jakim było oddalenie się. Zamiast tego raptownie, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku, chwycił dłonią za białą koszulkę heterochromika, chcąc wykonać rzut. Nim jednak miał szansę to zrobić, nr. 99 odpowiedział kontrchwytem, przekręcając nadgarstek czarnowłosego w taki sposób, by samemu móc nim rzucić. Lata temu ten manewr pozwolił mu wygrać ich pojedynek... jednak tej nocy było inaczej.
     W ułamku sekundy nr. 98... skontrował kontrchwyt przeciwnika, samemu łapiąc jego nadgarstek. Aaron nie pozostał mu dłużny. W tym momencie wywiązała się najbardziej nieprawdopodobna wymiana chwytów w historii świata. Nikt, kto by o tym usłyszał, nie byłby w stanie uwierzyć w działania dwóch nad-istot. Seria następujących po sobie kontrchwytów była tak szybka i tak energiczna, że powietrze wokół rąk wojowników zdawało się gwizdać. Nie sposób określić, jak wiele zmian nastąpiło podczas tej wymiany, lecz oko zwykłego człowieka nie byłoby w stanie nadążyć za ruchami obiektów eksperymentalnych. Kontrchwyty wykonywano nieustannie przez prawie trzy minuty, nim złotooki zdał sobie sprawę, że nie wygra w ten sposób.
-Niedobrze. Miałem nadzieję go zmęczyć. Chciałem, żeby popełnił błąd, ale ani nasza walka, ani nawet jego pozycja nie wywarła na nim żadnego wpływu. W takim razie... - "wadliwy" nadczłowiek wpadł na błyskotliwy, acz bardzo ryzykowny pomysł. W pewnym momencie wymiany chwytów zrezygnował z kontry, czego nie omieszkał wykorzystać heterochromik. Aaron bez zastanowienia poderwał swojego oponenta w górę w taki sposób, że ciało szatyna skierowało się nogami do góry. Zielonowłosy miał zamiar przerzucić wroga za siebie, jednak właśnie na to czekał jego przeciwnik. Gdy był on już w najwyższym punkcie miotnięcia, w powietrzu zamachnął się lewą nogą, wykorzystując do ataku ochraniacz na swojej kostce. Z nadludzką siłą kopnął nią samą nasadę lampy... zrywając ją z sufitu. Wraz z nią zaś "zerwał" również nr. 99, który musiał przerwać rzut z powodu "turbulencji". Wszystko zostało jednak przemyślane pod jeszcze innym kątem...
     Spadając na ziemię z pozycji, jaką dwaj walczący osiągnęli w powietrzu, to właśnie Aaron znajdował się niżej od swojego przeciwnika. Z tego względu nr. 98 mógł atakować z o wiele większą siłą i szybkością - jego ciosy, czy kopnięcia spadałyby bowiem z góry na dół. W momencie, gdy pierwszy, wymierzony w skroń zielonowłosego cios złotookiego miał już dosięgnąć celu, raz jeszcze potwierdziły się niezwykłe zdolności tego pierwszego. Miast bowiem upaść na plecy, heterochromik wylądował... na czubku głowy. Podparłszy się rękoma o podłogę, by nie utracić równowagi, "udany" eksperyment chwycił pięść jeszcze spadającego żołnierza... stopami. Zaskoczony szatyn nie miał już szans na wyprowadzenie jakiejkolwiek kontry, gdyż jednoczesny wymach obojga nóg Aarona rzucił nim o pobliską ścianę.
-Nie wierzę w to, co się dzieje... To wszystko, co on wyprawia... Można być utalentowanym, ale nigdy w życiu nie pomyślałbym o czymś takim. On... robi wszystko to, co ja uznałbym za niemożliwe do wykonania w prawdziwej walce! - zauważył zestresowany nr. 98, uderzając plecami o podporę sufitu i wypluwając z ust strugę krwi.
-Hej! Zaczynam myśleć, że jednak nie przyszedłeś tutaj, żeby się ze mną przywitać... - flegmatycznie stoicki głos zielonowłosego doprowadzał gniew szatyna do stanu krytycznego. Stojący na głowie heterochromik dokonał kolejnej "niemożliwej" rzeczy, krzyżując ramiona na klatce piersiowej i obracając się o 180 stopni bez żadnego zauważalnego skrętu ciała. Poirytowany i zestresowany złotooki prędko podniósł się z podłogi, w biegu wyciągając wbity w tapczan nóż wojskowy. Z żądnym krwi okrzykiem rzucił się na swojego przeciwnika, który raz jeszcze zrobił coś, czego nikt nie uznałby za możliwe do zrobienia. W żaden sposób nie wykorzystując swoich kończyn, podskoczył on bowiem... na głowie. Podskoczył tak, by obrócić się w powietrzu i wylądować na równych nogach, spoglądając przy tym na pędzącego weterana wojskowego.
     Rozjuszony, upokorzony i nieusatysfakcjonowany przebiegiem walki czarnowłosy stracił panowanie nad swoim tętnem. Choć sądził, iż jego zdolność do kontroli własnych odruchów dawała mu niebagatelną przewagę, czuł jak czerwieni się jego skóra, jak wypływa z niego pot, jak łomocze jego serce. Do tego wszystkiego doprowadził stojący przed nim człowiek, którego istnienie przekreślało jakiekolwiek szanse na normalne życie nr. 98. Świadomość ta minimalnie osłabiła rozwagę i intuicję złotookiego, lecz to minimum było wystarczające dla Aarona. Zielonowłosy westchnął przeciągle, jakby nudził go cały ten pojedynek, co dodatkowo rozjuszyło jego niedoszłego zabójcę. Heterochromik bez chwili wahania postąpił tak, jak nigdy nie powinna postępować osoba, którą próbowano dźgnąć nożem - wystąpił do przodu. Lekko chwytając prawą ręką prawy nadgarstek oponenta, śmiało wkroczył w jego zasięg, obracając się do niego plecami. Ostrze noża ominęło "udanego" nadczłowieka. Zaciskając dodatkowo lewą dłoń na lewym nadgarstku agresora, Aaron niespodziewanie... ukucnął. W chwilę po tym gwałtownie przerzucił nad sobą trzymanego za obie ręce żołnierze, uderzając całą długością jego ciała o podłogę. Czarnowłosy zadławił się pod wpływem upadku, co rozluźniło uścisk jego prawej ręki. Zielonowłosy natychmiast wykorzystał okazję, zabierając mu nóż i zamachując się nim od góry.
-Czyli to tak umrę? Leżąc na ziemi i widząc swojego mordercę do góry nogami... Mógłbym sobie wyobrazić o wiele lepszy sposób na śmierć. Heh, to jednak wciąż lepsze, niż zginąć z powodu tych cholernych eksperymentów, co? - zły na siebie, a jednocześnie zadowolony złotooki przygotował się już na śmierć, zastanawiając, co nastąpi zaraz po niej. Zrobił wszystko, co mógł, by nie zamknąć powiek w momencie dźgnięcia, lecz nie był w stanie tego osiągnąć... gdyż żadne dźgnięcie nie nastąpiło. Ze zdziwioną miną usłyszał świst powietrza obok swojego ucha. Ostrze noża zostało wbite w podłogę tuż przy głowie nr. 98. Pokonany spojrzał z niedowierzaniem na swoje nemezis, kucające przed nim z pozbawioną jakiegokolwiek wyrazu twarzą.
-Dlaczego mnie nie zabiłeś? Jeśli pozostawisz mnie przy życiu, znów mogę spróbować cię zamordować... - odezwał się nieco przygaszony i zdezorientowany szatyn, niepewnie przewracając się na brzuch i klękając na jedno kolano.
-Dlaczego mam się o to martwić? - zapytał bez zrozumienia zielonowłosy, będąc przy tym śmiertelnie poważnym. -Nie muszę się tym przejmować, bo i tak nie dałbyś rady mnie zabić. "Gdy nie ma ryzyka, sam też go nie podejmuj" - tak mi powiedział dyrektor - wyjaśnił z przekonaniem heterochromik. Jego oświadczenie w niczym nie przypominało jednak pewności siebie. Gdy te słowa wychodziły z jego ust... zdawały się być raczej faktem - stałą, niemożliwą do zmiany, czy reinterpretacji prawdą, rządzącą światem.
-No jasne... Mogłem się tego spodziewać. Ci ludzie namieszali ci we łbie do tego stopnia, że gadanie z tobą o rozwadze, czy przezorności byłoby bez sensu... - rzucił jadowicie i w pewnym sensie z zawodem nr. 98. Z jego oczu wydostawała się chłodna, dusząca niechęć, co jednak nie robiło żadnego wrażenia na młodym stoiku.
-Dlaczego próbowałeś mnie zabić, skoro sam chciałeś umrzeć? To nielogiczne... - zwrócił mu uwagę myślący prostolinijnie Aaron, przez co złotooki znów wyszedł na idiotę. Nie omieszkał on okazać, jak bardzo go ten fakt irytował, zaciskając pięści i zęby. Minęło kilka sekund, nim się uspokoił i zdecydował wytłumaczyć wszystko beznadziejnie zindoktrynowanemu zielonowłosemu.
-Nielogiczne, co? - powtórzył na wstępie, wpatrując się w podłogę. Było w jego twarzy coś mrocznego i niepokojącego, jakby właśnie kazano żołnierzowi, by własnoręcznie otworzył świeżo zszytą, a zarazem bardzo poważną ranę. -Chciałem cię zabić... bo cię nienawidzę - wyznał po chwili, patrząc swojemu rozmówcy prosto w jego różnokolorowe oczy. Przez chwilę zdawało się, że atmosfera w pomieszczeniu została oziębiona o co najmniej kilka stopni.
-Aha - skwitował, jakby nigdy nic Aaron, ponownie grając na nerwach swego niedoszłego mordercy. -A dlaczego mnie nienawidzisz? - spytał pozornie głupio i infantylnie, jednak zachowując przy tym tę nienaturalną powagę.
-Dlaczego? Bo istniejesz! - odezwał się dobitnie czarnowłosy. -Nienawidzę cię, bo w ogóle się urodziłeś! Nienawidzę cię, bo jesteś efektem tych wszystkich plugawych eksperymentów, dla których poświęcono już prawie setkę żyć! Nienawidzę cię za twój talent! Za to, że jesteś we wszystkim tak dobry, za to, że tak szybko się uczysz, że nic ci nigdy nie przeszkadza i że nie czujesz bólu! Nienawidzę twoich oczu, twojego koloru włosów i wyrazu twojej twarzy! Nienawidzę Nienawidzę sposobu, w jaki się zachowujesz, twojej obojętności i opanowania! Nienawidzę tego, jak bardzo każdy spuszcza się nad tobą, jak nad jakimś pierdolonym mesjaszem! Po prostu nienawidzę wszystkiego, co jest związane z tobą! Każdego milimetra twojego ciała, każdej chwili, w której żyjesz, każdego grama ziemi, po której stąpasz i każdego mililitra powietrza, którym oddychasz! - wydarł mu się prosto w twarz roztrzęsiony, pokonany i ośmieszony nr. 98. Z jego złotych oczu, oczu żołnierza, oczu, które widziały już wiele i na które niewiele rzeczy mogło jeszcze wywrzeć jakieś wrażenie... płynęły łzy. Proste, dziecięce łzy. Łzy osiemnastu lat człowieczeństwa, których nigdy nie doświadczył ten człowiek, a których tak bardzo pragnął. -Nie rozumiesz, prawda? - załkał czarnowłosy. -Nie dziwię ci się. Ja sam prawie tego nie rozumiem, ale tak naprawdę... po prostu ci zazdroszczę, wiesz? Nie masz pojęcia, jak bardzo chciałbym być tobą. Nie umiesz sobie wyobrazić, jak bardzo walałbym być numerem 99-tym, a nie pieprzoną próbą kontrolną! Wtedy nie miałbym żadnego problemu. Nic by mnie nie obchodziło, bo moje myśli zależałyby od moich twórców. Nie musiałbym niczego żałować. Niestety stało się inaczej i właśnie dlatego żałuję! Nienawidzę tego, co ze mnie zrobiono! Ci ludzie... Gdybym tylko mógł, pozabijałbym ich wszystkich! Patrzą na mnie, jak na śmiecia tylko dlatego, że nie jestem tobą! I wiesz co? Nas obu łączy jedna różnica i jedno podobieństwo. Bo chociaż obaj musimy doświadczać tego samego, zasranego losu... to tylko ty urodziłeś się ze zdolnością do wytrzymania tego! - łzy młodego mężczyzny kapały rękojeść wbitego w podłogę noża, odbijając się od niego. Odbijając się od niego tak samo, jak niespełnione marzenia złotookiego odbijały się od bariery, jaką było jego urodzenie. -Aaron... Aaron. Aaron! Słyszysz to i wiesz, że mowa o tobie. Wiesz, że druga osoba zwraca się do rozumnej, żywej istoty. Ja nie mam nawet imienia. Tak bardzo... Tak bardzo chciałbym to wszystko zmienić. Nadrobić to, czego nie miałem okazji doświadczyć. Chciałbym pójść do jakiejś taniej knajpy i schlać się do upadłego. Chciałbym uciekać przez park przed strażą miejską za spanie na ławce w parku. Chciałbym pójść do pracy. Obojętnie jakiej. Mógłbym nawet nosić na budowie worki z cementem. Chciałbym poznać dziewczynę, pokochać ją i się z nią ożenić. Chciałbym wybudować dom, albo wziąć na kredyt jakieś niewielkie mieszkanko. Chciałbym zostać ojcem jednego, może dwojga dzieci - chłopca i dziewczynki. Chciałbym wielu rzeczy... i im bardziej wydłuża się ich lista, tym bardziej uświadamiam sobie, że nigdy nie dam rady ich osiągnąć - zawiesił się nr. 98, z impetem uderzając pięścią o ziemię. Był bliski całkowitego załamania.
-Dlaczego? - nagłe pytanie zasłuchanego, niczym małe dziecko Aarona sprawiło, że złotooki podniósł głowę. -Dlaczego masz nie dać rady? - zapytał ponownie, przyglądając się własnemu odbiciu w spływających po policzkach rozmówcy łzach.
-Dwa lata... - mruknął pod nosem szatyn. -Zostały mi raptem dwa lata życia. Właśnie dlatego, że byłem przed tobą, mój kod genetyczny jest niestabilny. Dwa lata to moje maksimum, moja granica. Poza tym rozejrzyj się! Nie widzisz, gdzie jesteśmy? Żeby móc chociaż pomyśleć o moich własnych planach, musiałbym stąd uciec! Jesteśmy jakieś trzydzieści metrów pod ziemią w pilnie strzeżonym instytucie naukowym! Stąd nie można nawet wyjść bez pozwolenia tych zachłannych szmat, nie mówiąc już o ucieczce! - wykrzyknął rozsądnie i bez jakichkolwiek nadziei "żołnierz do wynajęcia". Choć twarz zielonowłosego wyglądała na zrobioną z kamienia, zdawało się, że w jego dwukolorowych oczach jaśniało zdziwienie.
-Jak to? Przecież ja mogę wszystko. Mówili mi to odkąd się urodziłem i nie kłamali. Skoro mogę wszystko... to mogę też cię stąd wyprowadzić - czarnowłosy wiedział, że zapewnienia jego rówieśnika są pozbawione sensu i jakichkolwiek szans na ich spełnienie, lecz mimo wszystko jego serce zaczęło bić, jak oszalałe w reakcji na słowa Aarona.
-Oszalałeś. Daj sobie spokój. Nabili cię w butelkę, bo z ich perspektywy jesteś tylko naiwnym, posłusznym głupkiem. To nie twoja wina. To jest po prostu znaczenie bycia "udanym". Nie zmienisz tego. A poza tym... w twoim pokoju na pewno także zainstalowali kamery. One nagrały wszystko. Za moją zdradę... czeka mnie tylko i wyłącznie śmierć. Dlatego wolałbym... żebyś to ty mnie zabił - zaproponował weteran wojskowy, nie mogąc spojrzeć w oczy swojemu rozmówcy. Dostrzegł jednak kątem oka, jak zielonowłosy pokręcił przecząco głową.
-Już dawno je wszystkie zablokowałem. Robię tak co noc od dwunastu lat. Wolę móc obserwować tego, kto obserwuje mnie... a nie mogę tego robić, gdy śpię. Odblokowuję wszystkie kamery każdego ranka, bo w dzień się nie śpi. Tak mówi dyrektor. Czemu tak na mnie patrzysz? Nie wiedziałeś, że w dzień się nie śpi? - tak nieadekwatne do sytuacji słowa wypowiadane były z pełną powagą i całkowitym przekonaniem, by jednocześnie wywołać kolejny potok łez z oczu nr. 98. Pierwszy raz w całym swoim dotychczasowym życiu czarnowłosy został poruszony do tego stopnia, że bez chwili zastanowienia objął robotycznie beznamiętnego towarzysza obydwiema rękami. Po raz pierwszy poczuł tak niewiarygodną bliskość jakiejkolwiek innej osoby. Czuł się niemalże tak, jakby ściskał własnego brata albo przyjaciela, którego nie widział od wielu lat. Zaraz po tym, jak go w końcu wypuścił, zaśmiał się zarówno z całej tej sytuacji, jak i własnej głupoty. Sam już nie rozumiał swoich zachowań, odruchów i zmian nastrojów, ale miał szczęście - Aaron nawet nie próbował ich rozumieć.
-Nie wierzę... Nigdy jeszcze nie pomyślałem na poważnie o opuszczeniu tego miejsca, ale jeśli ty mi pomożesz... - zaczął nieśmiało złotooki.
-Już ci to powiedziałem, prawda? Ja mogę wszystko. Chodź, idziemy - powiedział, jakby nigdy nic zielonowłosy, podnosząc się do wyjścia. Był to pierwszy raz, gdy nr. 98 faktycznie uwierzył w wyjątkowość i wszechpotęgę swojego "towarzysza niedoli".

Koniec Rozdziału 103
Następnym razem: Skrzydła wolności

2 komentarze:

  1. Ale szybka zmiana ;) a jeszcze chwilę temu chciał go zabić. A teraz wspólnie uciekają.
    Run, Forest! Run!
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, szybko rozwija się historia w tym arcu ;) Tym niemniej jednak byłem nią całkiem usatysfakcjonowany ^^ Ciekawy odskok od madnessowych standardów ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń