ROZDZIAŁ 102
-Bądź ostrożny - przypomniał mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym, kierując swoje słowa do stojącego przed lustrem chłopca. Chłopiec ten, mający jakieś 9 lat, miał złote oczy i czarne, zasłaniające uszy i większość policzków włosy. W chwili, gdy przemawiał do niego naukowiec, kończył właśnie zakładać białe dogi z czarnym pasem, który akurat zaciskał. Do tego, co miało nadejść, miał zamiar podejść o bosych stopach.
-Wiem - odparł tylko dziewięciolatek, odwracając się do badacza z podirytowanym spojrzeniem.
-I przede wszystkim nie wolno ci uszkodzić jego ciała! - rzucił niezrażony tym faktem mężczyzna, przewracając strony swoich notatek.
-Wiem... - powtórzył się dzieciak, rozglądając się po swoim schludnym, przykrym pokoju. Nie znajdowało się w nim praktycznie nic poza niezbędnymi meblami. Wyglądało to zupełnie tak, jakby dwaj rozmówcy stali w świeżo kupionym mieszkaniu.
-Pokaż mu wszystko, co umiesz, ale pod żadnym pozorem nie wyrządzaj mu krzywdy! Aaron jest zbyt ważnym eksperymentem, by móc narażać go na szwank. Jeśli coś mu się stanie, dyrektor zadba o ukaranie sprawcy... - nim mężczyzna miał okazję kontynuować, szatyn z furią w oczach chwycił lewą dłonią jego bark, a prawą otoczył jego staw łokciowy, wytrącając mu notatki z rąk. Praktycznie w bezczasie dorosły człowiek został bez trudu przerzucony w powietrzu nad głową chłopaka, uderzając plecami o twardą, jednolitą podłogę.
-Wiem! - warknął gniewnie złotooki nr. 98. -Ani słowa więcej o nim, rozumiesz? Przestańcie go traktować, jak lepszego ode mnie, jasne?! - krzyknął dziewięciolatek do zdezorientowanego, zdumionego, a także przerażonego badacza. Choć mężczyzna wiedział, że chłopiec był zmodyfikowany genetycznie, nie spodziewał się u niego aż takiej siły. Przez cały ten szok nie zauważył nawet strużki krwi, cieknącej mu po podbródku.
-Nie przekraczaj swoich uprawnień... numerze 98 - rzucił z zawiścią badacz, gdy tylko otrząsnął się po niespodziewanym ataku nadczłowieka. Był w stanie zachować się w stosunku do niego w taki sposób tylko dlatego, że dziecko przez cały czas trzymano w szachu. W przeciwieństwie do Aarona, numeru 99, czarnowłosy nie był tak posłuszny i łatwy do zmanipulowania. Właśnie dlatego określano go jako "wybrakowany towar". Z tego też względu musiano znaleźć inny sposób na opanowanie pierwszej udanej nad-istoty. Choć był to środek nieco drastyczny, wewnątrz jednego z naczyń wieńcowych dziewięciolatka umieszczony został specjalny chip, który podczas zdalnej aktywacji na kilka chwil zatrzymywał akcję serca dziecka. To pozwalało naukowcowi na zachowanie pewności siebie, pomimo wcześniejszego przerażenia. Trzymał on już bowiem w ręku mały pilot.
Twarz niekontrolującego się obiektu badawczego pochłonął gniew. Widać było, że ma zamiar ponownie zaatakować mężczyznę, jednak tamten miał nad nim niebagatelną przewagę. W momencie, gdy chłopiec pochylił się ku niemu, chcąc złapać go dłonią za poły białego płaszcza, kciuk naukowca nacisnął przycisk pilota. Mięśnie dziewięciolatka napięły się momentalnie, a pod skórą "przepłynęła" swoista fala czerwieni. Źrenice dziecka zwęziły się gwałtownie, a ono samo padło na kolana, opierając się rękoma o podłogę. Obraz, który odbierały jego oczy rozmazał się i zaczął ciemnieć. Tymczasem przewrócony na plecy mężczyzna zdążył się podnieść i zaczął w spokoju zbierać swoje notatki, ignorując balansującego na granicy śmierci chłopca. Dopiero gdy ten miał już stracić przytomność, badacz raz jeszcze wcisnął przycisk, przywracając stały rytm jego tętna. Złotooki odetchnął z ulgą, łapczywie łapiąc powietrze. Miał zawroty głowy i chciało mu się wymiotować, ale za nic w świecie nie mógł sobie na to pozwolić. Choć nie miał siły się podnieść, miał niewymowną chęć... zabicia tego człowieka. Takie myśli nigdy nie pojawiały się u dzieci, ale nr. 98 nie był zwykłym dzieckiem.
-I co? Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - spytał z satysfakcją mężczyzna, zasłaniając swoim cieniem klęczącego chłopca. Poprawił on pokazowo okulary na swoim nosie, chustką starł pot z łysej, jak kolano głowy. -Pozwól, że wyrażę się jasno, bo chociaż jesteś szczeniakiem, nauczyłeś się już paru trudnych słów. Nikt nie powiedział, że właśnie ty masz towarzyszyć Aaronowi w jego szkoleniu. Nikt też nie przejmie się, jeśli umrzesz wcześniej, niż zostało to przewidziane. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo jesteś porażką! Coś ci wyjaśnię, dzieciaku... Istniejesz tylko dlatego, że musieliśmy przetestować metodę, która miała zostać zastosowana na Aaronie. Byłeś zwykłą próbą badawczą, z której wyłapaliśmy wszystkie błędy, by Aaron narodził się jako ideał. Teraz, gdy już się to stało, nikt cię więcej nie potrzebuje. Dlatego zawrzyj pysk i rób, co ci każą! I tak nie pożyjesz dłużej, niż 20 lat, więc nie skracaj tego czasu jeszcze bardziej... - chłód wypowiadanych przez naukowca słów mieszał się z żarem w sercu dziewięciolatka. Tym żarem była jego nienawiść. Nienawiść tak gorąca, że zdawała się ona topić wszystko wokół. Nr. 98, "półprodukt", nienawidził jednocześnie całego sztabu badaczy... jak i samego Aarona, który na razie nie wiedział nawet o jego istnieniu. -Pomyśl o samym sobie, jak o inwestycji. Poświęcasz się dla nowego, lepszego świata! Zastanów się, chłopcze! Im silniejszy stanie się Aaron dzięki twojemu wysiłkowi, tym większy sukces odniosą nasze badania! Pomyśl sobie, jak wielu twoich następców nie będzie już musiało przechodzić przez to, co ty! Nie cieszy cię ta myśl? Ach, no tak... Masz prawo mi nie wierzyć, racja... W końcu, gdy już to nastąpi... ty już dawno będziesz martwy! - z tymi słowami łysol zaśmiał mu się w twarz. Chłopiec zaciskał pięści, zęby i powieki, by nie zaatakować, nie krzyczeć i nie płakać. Niemniej jednak nigdy nie czuł się tak źle, jak po choćby chwilowych spotkaniach z tym człowiekiem. Pewną część jego duszy bawił fakt, że przy tym wszystkim nie znał on nawet nazwiska swego nemezis.
-Z pewnością znasz drogę, 98! Do zobaczenia na sali treningowej. Nie bądź zbyt agresywny, bo cię oddamy! Ach, no tak... Nie ma komu! - zaśmiał się raz jeszcze naukowiec, opuszczając pomieszczenie. Automatyczne drzwi wypełniły pokój mrokiem.
-Wiem - odparł tylko dziewięciolatek, odwracając się do badacza z podirytowanym spojrzeniem.
-I przede wszystkim nie wolno ci uszkodzić jego ciała! - rzucił niezrażony tym faktem mężczyzna, przewracając strony swoich notatek.
-Wiem... - powtórzył się dzieciak, rozglądając się po swoim schludnym, przykrym pokoju. Nie znajdowało się w nim praktycznie nic poza niezbędnymi meblami. Wyglądało to zupełnie tak, jakby dwaj rozmówcy stali w świeżo kupionym mieszkaniu.
-Pokaż mu wszystko, co umiesz, ale pod żadnym pozorem nie wyrządzaj mu krzywdy! Aaron jest zbyt ważnym eksperymentem, by móc narażać go na szwank. Jeśli coś mu się stanie, dyrektor zadba o ukaranie sprawcy... - nim mężczyzna miał okazję kontynuować, szatyn z furią w oczach chwycił lewą dłonią jego bark, a prawą otoczył jego staw łokciowy, wytrącając mu notatki z rąk. Praktycznie w bezczasie dorosły człowiek został bez trudu przerzucony w powietrzu nad głową chłopaka, uderzając plecami o twardą, jednolitą podłogę.
-Wiem! - warknął gniewnie złotooki nr. 98. -Ani słowa więcej o nim, rozumiesz? Przestańcie go traktować, jak lepszego ode mnie, jasne?! - krzyknął dziewięciolatek do zdezorientowanego, zdumionego, a także przerażonego badacza. Choć mężczyzna wiedział, że chłopiec był zmodyfikowany genetycznie, nie spodziewał się u niego aż takiej siły. Przez cały ten szok nie zauważył nawet strużki krwi, cieknącej mu po podbródku.
-Nie przekraczaj swoich uprawnień... numerze 98 - rzucił z zawiścią badacz, gdy tylko otrząsnął się po niespodziewanym ataku nadczłowieka. Był w stanie zachować się w stosunku do niego w taki sposób tylko dlatego, że dziecko przez cały czas trzymano w szachu. W przeciwieństwie do Aarona, numeru 99, czarnowłosy nie był tak posłuszny i łatwy do zmanipulowania. Właśnie dlatego określano go jako "wybrakowany towar". Z tego też względu musiano znaleźć inny sposób na opanowanie pierwszej udanej nad-istoty. Choć był to środek nieco drastyczny, wewnątrz jednego z naczyń wieńcowych dziewięciolatka umieszczony został specjalny chip, który podczas zdalnej aktywacji na kilka chwil zatrzymywał akcję serca dziecka. To pozwalało naukowcowi na zachowanie pewności siebie, pomimo wcześniejszego przerażenia. Trzymał on już bowiem w ręku mały pilot.
Twarz niekontrolującego się obiektu badawczego pochłonął gniew. Widać było, że ma zamiar ponownie zaatakować mężczyznę, jednak tamten miał nad nim niebagatelną przewagę. W momencie, gdy chłopiec pochylił się ku niemu, chcąc złapać go dłonią za poły białego płaszcza, kciuk naukowca nacisnął przycisk pilota. Mięśnie dziewięciolatka napięły się momentalnie, a pod skórą "przepłynęła" swoista fala czerwieni. Źrenice dziecka zwęziły się gwałtownie, a ono samo padło na kolana, opierając się rękoma o podłogę. Obraz, który odbierały jego oczy rozmazał się i zaczął ciemnieć. Tymczasem przewrócony na plecy mężczyzna zdążył się podnieść i zaczął w spokoju zbierać swoje notatki, ignorując balansującego na granicy śmierci chłopca. Dopiero gdy ten miał już stracić przytomność, badacz raz jeszcze wcisnął przycisk, przywracając stały rytm jego tętna. Złotooki odetchnął z ulgą, łapczywie łapiąc powietrze. Miał zawroty głowy i chciało mu się wymiotować, ale za nic w świecie nie mógł sobie na to pozwolić. Choć nie miał siły się podnieść, miał niewymowną chęć... zabicia tego człowieka. Takie myśli nigdy nie pojawiały się u dzieci, ale nr. 98 nie był zwykłym dzieckiem.
-I co? Chcesz mi coś jeszcze powiedzieć? - spytał z satysfakcją mężczyzna, zasłaniając swoim cieniem klęczącego chłopca. Poprawił on pokazowo okulary na swoim nosie, chustką starł pot z łysej, jak kolano głowy. -Pozwól, że wyrażę się jasno, bo chociaż jesteś szczeniakiem, nauczyłeś się już paru trudnych słów. Nikt nie powiedział, że właśnie ty masz towarzyszyć Aaronowi w jego szkoleniu. Nikt też nie przejmie się, jeśli umrzesz wcześniej, niż zostało to przewidziane. Wiesz, dlaczego tak jest? Bo jesteś porażką! Coś ci wyjaśnię, dzieciaku... Istniejesz tylko dlatego, że musieliśmy przetestować metodę, która miała zostać zastosowana na Aaronie. Byłeś zwykłą próbą badawczą, z której wyłapaliśmy wszystkie błędy, by Aaron narodził się jako ideał. Teraz, gdy już się to stało, nikt cię więcej nie potrzebuje. Dlatego zawrzyj pysk i rób, co ci każą! I tak nie pożyjesz dłużej, niż 20 lat, więc nie skracaj tego czasu jeszcze bardziej... - chłód wypowiadanych przez naukowca słów mieszał się z żarem w sercu dziewięciolatka. Tym żarem była jego nienawiść. Nienawiść tak gorąca, że zdawała się ona topić wszystko wokół. Nr. 98, "półprodukt", nienawidził jednocześnie całego sztabu badaczy... jak i samego Aarona, który na razie nie wiedział nawet o jego istnieniu. -Pomyśl o samym sobie, jak o inwestycji. Poświęcasz się dla nowego, lepszego świata! Zastanów się, chłopcze! Im silniejszy stanie się Aaron dzięki twojemu wysiłkowi, tym większy sukces odniosą nasze badania! Pomyśl sobie, jak wielu twoich następców nie będzie już musiało przechodzić przez to, co ty! Nie cieszy cię ta myśl? Ach, no tak... Masz prawo mi nie wierzyć, racja... W końcu, gdy już to nastąpi... ty już dawno będziesz martwy! - z tymi słowami łysol zaśmiał mu się w twarz. Chłopiec zaciskał pięści, zęby i powieki, by nie zaatakować, nie krzyczeć i nie płakać. Niemniej jednak nigdy nie czuł się tak źle, jak po choćby chwilowych spotkaniach z tym człowiekiem. Pewną część jego duszy bawił fakt, że przy tym wszystkim nie znał on nawet nazwiska swego nemezis.
-Z pewnością znasz drogę, 98! Do zobaczenia na sali treningowej. Nie bądź zbyt agresywny, bo cię oddamy! Ach, no tak... Nie ma komu! - zaśmiał się raz jeszcze naukowiec, opuszczając pomieszczenie. Automatyczne drzwi wypełniły pokój mrokiem.
***
-Co się stało? Mój przeciwnik spóźnił się już 13 sekund. Nauczyciele mówili, że punktualność jest bardzo ważna... - mówił spokojnym, jednostajnym, monotonnym wręcz głosem Aaron, podskakując w miejscu ze splecionymi za plecami rękoma. Znajdował się w wyłożonej specjalną matą, kwadratowej sali bez okien. Za pancerną szybą widać było pomieszczenie kontrolne, w którym stała dwójka badaczy - asystenci dyrektora. Podczas gdy mężczyzna nadzorował warunki panujące wewnątrz sali, kobieta zajmowała się protokołowaniem przebiegu zajęć.
-Nie musisz być tak poważny, Aaron-kun. To tylko ćwiczenia - odezwała się przez mikrofon niewiasta, a membrany w górnych rogach pomieszczenia przeniosły jej głos do uszu dziewięciolatka. W tym samym momencie automatycznie drzwi rozsunęły się ukośnie, ukazując stojącego w nich rówieśnika zielonowłosego. Nr. 98 z zaciśniętymi pięściami i grobową miną zbliżył się do swojego przeciwnika, bez słowa przyjmując postawę bitewną. Ta z kolei ograniczała się do minimalnego ugięcia kolan i ustawienia kantu lewej dłoni przed sercem. Innymi słowy postawa ta nie pozwalała nikomu określić sposobu walki złotookiego, a nawet wprowadzała go w błąd przy wstępnej analizie.
-To ty? Nie lubię na nikogo czekać - rzucił beznamiętnym głosem heterochromik, w ogóle nie zmieniając swojej pozycji.
-To jest właśnie obiekt nr. 98, Aaron-kun. By nauczyć cię technik walki, musimy najpierw przyzwyczaić cię do stawiania czoła żywemu przeciwnikowi. Dlatego też twoim zadaniem będzie atakowanie swojego partnera do pierwszego czystego trafienia. On z kolei będzie się bronić przed twoimi atakami, jednak sam nie przejdzie do ofensywy. Czy wszystko jasne? - wyjaśniła przez mikrofon kobieta, zapisując dokładną godzinę rozpoczęcia i wyniki początkowej analizy stanu fizycznego oraz psychicznego dziewięciolatków.
-Możemy po prostu zacząć? - uciął pytaniem Aaron, już zawczasu domyśliwszy się sensu tego spotkania. Gdy jednak stanął przed nim nr. 98, zielonowłosy od razu zauważył jego złowrogie nastawienie. Choć nie znał powodu takiego stanu rzeczy, wiedział, że musi mieć się na baczności. Ta świadomość sprawiła, że chłopiec, który nigdy wcześniej nie miał okazji walczyć, zaczął zwracać uwagę na mylącą postawę złotookiego rówieśnika.
-Tak... - powiedziała kobieta z delikatnym niepokojem. Po raz pierwszy miała okazję widzieć w jednym miejscu dwie nad-istoty, nie mówiąc już o sytuacji bojowej, w jakiej się znajdowały. Nastawienie młodego szatyna z kolei nastawiało ją negatywnie do całego przedsięwzięcia. Uważała bowiem, że dyrektor powinien wyznaczyć prywatnych trenerów, którzy profesjonalnie wyszkoliliby heterochromika. Ten jednak uparł się, by podstaw nauczył się od kogoś takiego, jak on sam. Asystentka nadzorcy nie miała pojęcia, jaki cel mógł mieć w tym jej przełożony.
Bez zastanowienia, lecz również bez zaangażowania, Aaron podbiegł frontalnie do stojącego w bezruchu nr. 98. Natychmiastowo zamachnął się prawą pięścią, celując w twarz swojego oponenta. Nie spodziewał się trafić, lecz nie przypuszczał również, że złotooki obróci się do niego plecami, unikając uderzenia. "Udany" nadczłowiek nie miał też czasu, by przewidzieć kolejny ruch wroga, gdyż ten lewą ręką złapał za nadgarstek ominiętej wcześniej kończyny, a prawą chwycił łokieć zielonowłosego. Nim heterochromik połapał się w sytuacji, świat zawirował mu przed oczyma. Już w następnej chwili uderzył plecami o matę, widząc do góry nogami... przód swojego sparingpartnera.
-Co się stało? Rzucił mną? Nie zdążyłem nawet zauważyć jego ruchu, a już cisnął mną o podłogę... - pomyślał z beznamiętnym wyrazem twarzy Aaron, nie próbując nawet wstać. Zamiast tego, zastanawiał się, do jakiego stopnia rozwinięta była umiejętność wykonywania rzutów przez czarnowłosego. Ostatecznie, po parunastu sekundach podparł się rękoma o grunt, lądując w pozycji kucającej - plecami do przeciwnika.
-Jeśli nie zauważy, w jaki sposób chcę go zaatakować, powinienem dać radę trafić... - z taką właśnie myślą jednocześnie skoczył do tyłu, obrócił się w powietrzu i rozprostował nogi, celując prawym sierpowym w twarz złotookiego. Nie zdawał sobie sprawy, jak potworny popełnił błąd i jak bardzo ułatwił rywalowi skontrowanie ataku. Niespodziewanie bowiem nr. 98 zrobił krok do przodu, oplatając lewą ręką prawe ramię Aarona i chwytając dłonią ten sam bark. Drugą kończynę przyłożył do skroni "lecącego" dziewięciolatka, dociskając ją z pełną siłą. W konsekwencji tego zielonowłosy został dosłownie ciśnięty o ścianę, "spływając" po niej, jak wylana ciecz.
-Tego nie wziąłem pod uwagę... Gdy straciłem punkt podparcia, jakim była podłoga, rzucenie mną stało się kilkukrotnie łatwiejsze... - pomyślał niewzruszony heterochromik, ścierając nadgarstkiem strużkę krwi ze swojego podbródka.
-Aaron-kun! Aaron-kun, nic ci nie jest? 98, to już była przesada, nie uważasz?! Przerwać ćwiczenia! Musimy zająć się obrażeniami Aarona... - zaczęła histeryzować kobieta, martwiąc się o "udany" eksperyment i besztając ten nieudany. W reakcji na to szatyn zacisnął zęby, przywołując gniew na swoją twarz. Nie potrafił znieść takiego traktowania.
-Chyba sobie kpisz... Może jeszcze mu załóżcie pampersa i ochraniacze, co?! Przestańcie go faworyzować, idioci! - ryknął tak głośno, jak umiał swym dziecięcym głosem. Zestresowana i zirytowana asystentka nadzorcy w zniecierpliwieniu sięgnęła po schowany w kieszeni płaszcza, mały pilocik. Szatyn ze zdenerwowaniem spuścił głowę, gdy tylko zorientował się, co go czeka. Niespodziewanie jednak wyprany z uczuć wzrok Aarona połączył spojrzenia jego i niewiasty.
-Ma rację. Trening skończy się tylko i wyłącznie, kiedy go uderzę. Nie masz prawa zmieniać zasad po tym, jak już mi je przekazałaś... - głos zielonookiego był tak pusty i zimny, że kobieta poczuła ciarki na swoich plecach. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że w zachowaniu Aarona dostrzegła coś dziwnego. Wydawało jej się... że wcześniejsze posłuszeństwo ich największego dzieła względem nich było tylko zwykłym oszustwem. Szybko jednak to uczucie wyparowało, a ona sama, ocknąwszy się, schowała swój pilot, oszczędzając nr. 98 cierpienia.
-Nie chcę twojej jałmużny, jasne? - rzucił zawistnie szatyn, mierząc heterochromika pełnym nienawiści spojrzeniem.
-To nie jałmużna - odparł spokojnie Aaron. -Czuję po prostu, że za chwilę uda mi się przeciwstawić twoim rzutom... - dodał po chwili, wzbudzając u przeciwnika jeszcze większy gniew. Nie chodziło tu o fakt, że tymi słowami okrutnie go ośmieszył. Złotooki denerwował się, gdyż wiedział, że jego udany następca mówił poważnie.
Zielonowłosy doskoczył do nr. 98 tak szybko, jak umiał, momentalnie wyprowadzając prawy prosty w brzuch przeciwnika. Czarnowłosy od razu przygotował się do przechwycenia ciosu i wykonania rzutu, jednak w tej samej chwili Aaron cofnął rękę, wyrzucając przed siebie lewy prosty. Zaskoczony judoka bez większego problemu zmienił kierunek ruchu swoich dłoni, by miotnąć swoim oponentem. Wtedy jednak nr. 99 powtórzył manewr, raz jeszcze przymierzając się do uderzenia prawą kończyną. Zmieniał on ręce za każdym razem, gdy jego rywal miał już wykonać rzut, przez co powoli usypiana była jego czujność, a koncentracja znikała. Ostatecznie jednak, gdy heterochromik uznał już, że jego plan odniósł sukces, zaniechał on markowania ciosów. Jego nadchodzący prawy prosty miał dotrzeć prosto do celu... a przynajmniej tak się wydawało. Nr. 98 łatwo obrócił się plecami do przeciwnika, przepuszczając jego pięść nad swoim barkiem. Od razu powtórzył wcześniejszy manewr, łapiąc lewą dłonią za nadgarstek Aarona. Nim jednak umocnił swój chwyt, zdarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Zielonowłosy nagle skręcił swoje ramię w taki sposób, by zdestabilizować jeszcze nie dość silny uścisk szatyna. Wtedy natomiast minął go, wyskakując do przodu, jednak nie wyrywając się wrogowi. Stanąwszy przed nim, zmienił położenie swojej ręki... wytrącając kończynę złotookiego i blokując ją pod swą prawą pachą. Zaraz po tym ułożył lewą dłoń na przeciwległym barku przeciwnika, a lewą piętą podciął jego lewą nogę. Gdy z kolei oponent stracił równowagę, nr. 99 bez wahania... przerzucił go do tyłu nad swoją głową. Fakt, że dziewięciolatkowie stali twarzami do siebie, sprawił jednak, że upadający szatyn uderzył nosem o podłogę z głośnym chrupnięciem.
-Nie wierzę... Kontrchwyt? Walczył pierwszy raz w życiu, a wykonał kontrchwyt w ciągu kilku minut? Boże, kogo my stworzyliśmy? - obserwująca wszystko kobieta stała w bezruchu z szeroko otwartymi ustami, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Tymczasem nr. 98 w bólu przewrócił się na plecy, ukazując przekrzywiony i czerwony od krwi narząd węchu. Jego nos był złamany. Niewzruszony zielonowłosy stanął nad nim, spoglądając mu w oczy.
-Dlaczego tak mnie nie cierpisz? Spotkaliśmy się pierwszy raz w życiu... - zapytał, choć nie było w tym ani krzty przejęcia. Najzwyczajniej w świecie ciekawiła go odpowiedź, jaką mógł i chciał uzyskać. Złotooki przyjrzał mu się z gniewem, który po kilku sekundach ustąpił miejsca politowaniu.
-Nic nie rozumiesz, co, pupilku? Nic nie rozumiesz, bo masz klapki na oczach. Nie widzisz, gdzie jesteś i nie próbujesz się dowiedzieć. Zresztą i to nic ci nie da. Bo TY musisz być grzecznym, posłusznym chłopcem. Brzydzę się tobą. Gardzę tobą. Może to ja jestem nikim dla wszystkich wokół... ale ty jesteś nikim dla mnie... "nadczłowieku". I wiesz co? Mimo wszystko pod jednym względem obaj jesteśmy tacy sami. Jesteśmy tylko ptakami w klatce... - powiedział z goryczą krwawiący dziewięciolatek, co usłyszeli wbiegający na salę sanitariusze. Zaciekawione spojrzenie Aarona przybrało na intensywności.
-O czym ty mówisz? - zapytał zielonowłosy, lecz w tym momencie jeden z lekarzy odciągnął go do tyłu, a drugi od razu wbił strzykawkę w ramię nr. 98. Szatyn zasnął w ciągu kilku sekund, nie mogąc powiedzieć już nic więcej. Z drugiej jednak strony, przyniosło mu to ulgę. Nie musiał już bowiem czuć tego całego psychicznego bólu. Ciężaru, którego nie potrafił samodzielnie unieść, a z którym nikt nie był w stanie mu pomóc.
-Dobra robota, Aaron-kun, ale na dziś już wystarczy. Wracaj do swojego pokoju i nie wychodź bez pozwolenia - poleciła przez mikrofon asystentka dyrektora, gdy dwaj medycy wynosili pokiereszowanego złotookiego na oddział lekarski. Kobieta w żaden sposób nie skupiła jednak na sobie uwagi zielonowłosego, który jeszcze przez kilka sekund przypatrywał się drzwiom.
-Przecież... tylko ty tu jesteś w klatce - mruknął pod nosem dziewięciolatek jako odpowiedź na żale jego przeciwnika. Choć nadzorująca wszystko niewiasta nie była w stanie usłyszeć słów chłopca, raz jeszcze poczuła zmieniającą się atmosferę, panującą wokół niego. Na kolejny ułamek sekundy trwała w przekonaniu, że ich największa chluba nie jest wcale pod kontrolą instytutu. Wrażenie to zniknęło, gdy obojętne oczy heterochromika spojrzały na kobietę.
-Pójdę się położyć... - poinformował pusto Aaron, spokojnie opuszczając salę treningową. Przez kilka kolejnych lat ani razu nie spotkał nr. 98, lecz nigdy też o niego nie pytał. Żadnego z badaczy nie zdziwiła obojętność chłopca. W końcu gdyby interesował się on losem rówieśnika, oznaczałoby to, że zachował swoją ekspresywność...
-To ty? Nie lubię na nikogo czekać - rzucił beznamiętnym głosem heterochromik, w ogóle nie zmieniając swojej pozycji.
-To jest właśnie obiekt nr. 98, Aaron-kun. By nauczyć cię technik walki, musimy najpierw przyzwyczaić cię do stawiania czoła żywemu przeciwnikowi. Dlatego też twoim zadaniem będzie atakowanie swojego partnera do pierwszego czystego trafienia. On z kolei będzie się bronić przed twoimi atakami, jednak sam nie przejdzie do ofensywy. Czy wszystko jasne? - wyjaśniła przez mikrofon kobieta, zapisując dokładną godzinę rozpoczęcia i wyniki początkowej analizy stanu fizycznego oraz psychicznego dziewięciolatków.
-Możemy po prostu zacząć? - uciął pytaniem Aaron, już zawczasu domyśliwszy się sensu tego spotkania. Gdy jednak stanął przed nim nr. 98, zielonowłosy od razu zauważył jego złowrogie nastawienie. Choć nie znał powodu takiego stanu rzeczy, wiedział, że musi mieć się na baczności. Ta świadomość sprawiła, że chłopiec, który nigdy wcześniej nie miał okazji walczyć, zaczął zwracać uwagę na mylącą postawę złotookiego rówieśnika.
-Tak... - powiedziała kobieta z delikatnym niepokojem. Po raz pierwszy miała okazję widzieć w jednym miejscu dwie nad-istoty, nie mówiąc już o sytuacji bojowej, w jakiej się znajdowały. Nastawienie młodego szatyna z kolei nastawiało ją negatywnie do całego przedsięwzięcia. Uważała bowiem, że dyrektor powinien wyznaczyć prywatnych trenerów, którzy profesjonalnie wyszkoliliby heterochromika. Ten jednak uparł się, by podstaw nauczył się od kogoś takiego, jak on sam. Asystentka nadzorcy nie miała pojęcia, jaki cel mógł mieć w tym jej przełożony.
Bez zastanowienia, lecz również bez zaangażowania, Aaron podbiegł frontalnie do stojącego w bezruchu nr. 98. Natychmiastowo zamachnął się prawą pięścią, celując w twarz swojego oponenta. Nie spodziewał się trafić, lecz nie przypuszczał również, że złotooki obróci się do niego plecami, unikając uderzenia. "Udany" nadczłowiek nie miał też czasu, by przewidzieć kolejny ruch wroga, gdyż ten lewą ręką złapał za nadgarstek ominiętej wcześniej kończyny, a prawą chwycił łokieć zielonowłosego. Nim heterochromik połapał się w sytuacji, świat zawirował mu przed oczyma. Już w następnej chwili uderzył plecami o matę, widząc do góry nogami... przód swojego sparingpartnera.
-Co się stało? Rzucił mną? Nie zdążyłem nawet zauważyć jego ruchu, a już cisnął mną o podłogę... - pomyślał z beznamiętnym wyrazem twarzy Aaron, nie próbując nawet wstać. Zamiast tego, zastanawiał się, do jakiego stopnia rozwinięta była umiejętność wykonywania rzutów przez czarnowłosego. Ostatecznie, po parunastu sekundach podparł się rękoma o grunt, lądując w pozycji kucającej - plecami do przeciwnika.
-Jeśli nie zauważy, w jaki sposób chcę go zaatakować, powinienem dać radę trafić... - z taką właśnie myślą jednocześnie skoczył do tyłu, obrócił się w powietrzu i rozprostował nogi, celując prawym sierpowym w twarz złotookiego. Nie zdawał sobie sprawy, jak potworny popełnił błąd i jak bardzo ułatwił rywalowi skontrowanie ataku. Niespodziewanie bowiem nr. 98 zrobił krok do przodu, oplatając lewą ręką prawe ramię Aarona i chwytając dłonią ten sam bark. Drugą kończynę przyłożył do skroni "lecącego" dziewięciolatka, dociskając ją z pełną siłą. W konsekwencji tego zielonowłosy został dosłownie ciśnięty o ścianę, "spływając" po niej, jak wylana ciecz.
-Tego nie wziąłem pod uwagę... Gdy straciłem punkt podparcia, jakim była podłoga, rzucenie mną stało się kilkukrotnie łatwiejsze... - pomyślał niewzruszony heterochromik, ścierając nadgarstkiem strużkę krwi ze swojego podbródka.
-Aaron-kun! Aaron-kun, nic ci nie jest? 98, to już była przesada, nie uważasz?! Przerwać ćwiczenia! Musimy zająć się obrażeniami Aarona... - zaczęła histeryzować kobieta, martwiąc się o "udany" eksperyment i besztając ten nieudany. W reakcji na to szatyn zacisnął zęby, przywołując gniew na swoją twarz. Nie potrafił znieść takiego traktowania.
-Chyba sobie kpisz... Może jeszcze mu załóżcie pampersa i ochraniacze, co?! Przestańcie go faworyzować, idioci! - ryknął tak głośno, jak umiał swym dziecięcym głosem. Zestresowana i zirytowana asystentka nadzorcy w zniecierpliwieniu sięgnęła po schowany w kieszeni płaszcza, mały pilocik. Szatyn ze zdenerwowaniem spuścił głowę, gdy tylko zorientował się, co go czeka. Niespodziewanie jednak wyprany z uczuć wzrok Aarona połączył spojrzenia jego i niewiasty.
-Ma rację. Trening skończy się tylko i wyłącznie, kiedy go uderzę. Nie masz prawa zmieniać zasad po tym, jak już mi je przekazałaś... - głos zielonookiego był tak pusty i zimny, że kobieta poczuła ciarki na swoich plecach. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że w zachowaniu Aarona dostrzegła coś dziwnego. Wydawało jej się... że wcześniejsze posłuszeństwo ich największego dzieła względem nich było tylko zwykłym oszustwem. Szybko jednak to uczucie wyparowało, a ona sama, ocknąwszy się, schowała swój pilot, oszczędzając nr. 98 cierpienia.
-Nie chcę twojej jałmużny, jasne? - rzucił zawistnie szatyn, mierząc heterochromika pełnym nienawiści spojrzeniem.
-To nie jałmużna - odparł spokojnie Aaron. -Czuję po prostu, że za chwilę uda mi się przeciwstawić twoim rzutom... - dodał po chwili, wzbudzając u przeciwnika jeszcze większy gniew. Nie chodziło tu o fakt, że tymi słowami okrutnie go ośmieszył. Złotooki denerwował się, gdyż wiedział, że jego udany następca mówił poważnie.
Zielonowłosy doskoczył do nr. 98 tak szybko, jak umiał, momentalnie wyprowadzając prawy prosty w brzuch przeciwnika. Czarnowłosy od razu przygotował się do przechwycenia ciosu i wykonania rzutu, jednak w tej samej chwili Aaron cofnął rękę, wyrzucając przed siebie lewy prosty. Zaskoczony judoka bez większego problemu zmienił kierunek ruchu swoich dłoni, by miotnąć swoim oponentem. Wtedy jednak nr. 99 powtórzył manewr, raz jeszcze przymierzając się do uderzenia prawą kończyną. Zmieniał on ręce za każdym razem, gdy jego rywal miał już wykonać rzut, przez co powoli usypiana była jego czujność, a koncentracja znikała. Ostatecznie jednak, gdy heterochromik uznał już, że jego plan odniósł sukces, zaniechał on markowania ciosów. Jego nadchodzący prawy prosty miał dotrzeć prosto do celu... a przynajmniej tak się wydawało. Nr. 98 łatwo obrócił się plecami do przeciwnika, przepuszczając jego pięść nad swoim barkiem. Od razu powtórzył wcześniejszy manewr, łapiąc lewą dłonią za nadgarstek Aarona. Nim jednak umocnił swój chwyt, zdarzyło się coś całkowicie niespodziewanego. Zielonowłosy nagle skręcił swoje ramię w taki sposób, by zdestabilizować jeszcze nie dość silny uścisk szatyna. Wtedy natomiast minął go, wyskakując do przodu, jednak nie wyrywając się wrogowi. Stanąwszy przed nim, zmienił położenie swojej ręki... wytrącając kończynę złotookiego i blokując ją pod swą prawą pachą. Zaraz po tym ułożył lewą dłoń na przeciwległym barku przeciwnika, a lewą piętą podciął jego lewą nogę. Gdy z kolei oponent stracił równowagę, nr. 99 bez wahania... przerzucił go do tyłu nad swoją głową. Fakt, że dziewięciolatkowie stali twarzami do siebie, sprawił jednak, że upadający szatyn uderzył nosem o podłogę z głośnym chrupnięciem.
-Nie wierzę... Kontrchwyt? Walczył pierwszy raz w życiu, a wykonał kontrchwyt w ciągu kilku minut? Boże, kogo my stworzyliśmy? - obserwująca wszystko kobieta stała w bezruchu z szeroko otwartymi ustami, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Tymczasem nr. 98 w bólu przewrócił się na plecy, ukazując przekrzywiony i czerwony od krwi narząd węchu. Jego nos był złamany. Niewzruszony zielonowłosy stanął nad nim, spoglądając mu w oczy.
-Dlaczego tak mnie nie cierpisz? Spotkaliśmy się pierwszy raz w życiu... - zapytał, choć nie było w tym ani krzty przejęcia. Najzwyczajniej w świecie ciekawiła go odpowiedź, jaką mógł i chciał uzyskać. Złotooki przyjrzał mu się z gniewem, który po kilku sekundach ustąpił miejsca politowaniu.
-Nic nie rozumiesz, co, pupilku? Nic nie rozumiesz, bo masz klapki na oczach. Nie widzisz, gdzie jesteś i nie próbujesz się dowiedzieć. Zresztą i to nic ci nie da. Bo TY musisz być grzecznym, posłusznym chłopcem. Brzydzę się tobą. Gardzę tobą. Może to ja jestem nikim dla wszystkich wokół... ale ty jesteś nikim dla mnie... "nadczłowieku". I wiesz co? Mimo wszystko pod jednym względem obaj jesteśmy tacy sami. Jesteśmy tylko ptakami w klatce... - powiedział z goryczą krwawiący dziewięciolatek, co usłyszeli wbiegający na salę sanitariusze. Zaciekawione spojrzenie Aarona przybrało na intensywności.
-O czym ty mówisz? - zapytał zielonowłosy, lecz w tym momencie jeden z lekarzy odciągnął go do tyłu, a drugi od razu wbił strzykawkę w ramię nr. 98. Szatyn zasnął w ciągu kilku sekund, nie mogąc powiedzieć już nic więcej. Z drugiej jednak strony, przyniosło mu to ulgę. Nie musiał już bowiem czuć tego całego psychicznego bólu. Ciężaru, którego nie potrafił samodzielnie unieść, a z którym nikt nie był w stanie mu pomóc.
-Dobra robota, Aaron-kun, ale na dziś już wystarczy. Wracaj do swojego pokoju i nie wychodź bez pozwolenia - poleciła przez mikrofon asystentka dyrektora, gdy dwaj medycy wynosili pokiereszowanego złotookiego na oddział lekarski. Kobieta w żaden sposób nie skupiła jednak na sobie uwagi zielonowłosego, który jeszcze przez kilka sekund przypatrywał się drzwiom.
-Przecież... tylko ty tu jesteś w klatce - mruknął pod nosem dziewięciolatek jako odpowiedź na żale jego przeciwnika. Choć nadzorująca wszystko niewiasta nie była w stanie usłyszeć słów chłopca, raz jeszcze poczuła zmieniającą się atmosferę, panującą wokół niego. Na kolejny ułamek sekundy trwała w przekonaniu, że ich największa chluba nie jest wcale pod kontrolą instytutu. Wrażenie to zniknęło, gdy obojętne oczy heterochromika spojrzały na kobietę.
-Pójdę się położyć... - poinformował pusto Aaron, spokojnie opuszczając salę treningową. Przez kilka kolejnych lat ani razu nie spotkał nr. 98, lecz nigdy też o niego nie pytał. Żadnego z badaczy nie zdziwiła obojętność chłopca. W końcu gdyby interesował się on losem rówieśnika, oznaczałoby to, że zachował swoją ekspresywność...
***
18-letni już nr. 98 stał przed lustrem w swoim pokoju. Rzuciwszy na podłogę czarną kamizelkę kuloodporną, zdjął z siebie buty do działań w terenie, z jakich korzystali komandosi. Dokładnie godzinę wcześniej powrócił do instytutu z "wypożyczenia". Powrócił z Syrii, wziąwszy udział w wojnie domowej. Zakończonej już wojnie domowej. Nie wiedział jednak, jaki był jej wynik. Robił po prostu to, co kazano mu robić. Chronił swoich, kiedy musiał. Zabijał wrogów, kiedy musiał. Niszczył budynki, kiedy musiał. Rozbrajał miny, wysadzał mosty, tamował krwawienia z oderwanych kończyn. Wszystko robił perfekcyjnie, bo do tego go stworzono. Pierwszy nadczłowiek został żołnierzem, gdyż tak mu kazano. Odkąd skończył 16 lat, władze instytutu "wypożyczały" go armii amerykańskiej do różnorakich działań militarnych, chcąc wzmocnić swą pozycję i przekonać władze kraju do samego projektu. Nie mieli zamiaru narażać życia "udanego" eksperymentu. Woleli robić to z wadliwym złotookim, który i tak miał niedługo umrzeć. Szatyn nie wiedział nawet, w ilu miejscach dokładnie był. Nigdy nie interesował go wynik konfliktu, w którym brał udział. Za każdym jednak razem jego interwencja okazywała się konieczna... i zbawienna. Stawał się legendą w każdym oddziale, w jakim służył. On jednak unikał tworzenia więzi z tymczasowymi towarzyszami. To nie było dla niego. Bo wiedział kim jest i jak skończy. Wszystkie wojny i bitwy, w które go wciągnięto, nauczyły go akceptować przeznaczenie. Odrzucał myśli o swoim losie, gdy był na polu bitwy. Powracały one do niego tylko wtedy, gdy wracał do tego przykrego, pustego miejsca. Miejsca, z którego nie mógł uciec.
-Kolejna... - zauważył w myślach. Na środku jego klatki piersiowej widniała wielka blizna po ranie kutej o absurdalnych rozmiarach. Obrażenia te powstały w wyniku uderzenia odłamkiem. Odłamkiem budynku na tyle ostrym, że wbił się prosto w mostek nieudanego nadczłowieka. Jedynie fakt bycia kimś lepszym od zwykłego przedstawiciela gatunku ludzkiego pozwolił czarnowłosemu przeżyć. Niestety... Nr. 98 żałował, że żyje. Żałował za każdym razem, gdy wracał do tego przeklętego pomieszczenia. Wiele razy miał nadzieję umrzeć podczas operacji wojskowych. Był jednak na to za dobry. Zbyt silny, zbyt szybki, zbyt inteligentny i wytrzymały. Po prostu "nie umiał" zginąć. Jego marzenie nie mogło zostać spełnione. Coraz bliższy był za to jego "naturalny" zgon. Wiedział, że pozostało mu już niewiele czasu.
-Nie chcę umrzeć w taki sposób... Nie chcę zginąć przez to, kim uczynili mnie ci ludzie. Wolałbym już sam się zabić... Nie, nie pozwolą mi na to. Monitorują każdy mój ruch. Śledzą mnie, gdziekolwiek bym nie poszedł. Nie pozwolą mi. Nie... - z tą świadomością rozbił pięścią lustro, tnąc swoją dłoń kawałkami rozpryskującego się szkła. Było jeszcze jedno wyjście. Już od dawna jakaś część jego duszy była go świadoma, lecz dopiero teraz dostrzegła tę możliwość reszta jestestwa młodego mężczyzny. Wadliwy nadczłowiek mógł bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mógł jednocześnie uwolnić z klatki obydwa zamknięte w niej ptaki.
-Jeśli dam radę zabić tego francuskiego pieska, to zabiją mnie tak, czy inaczej. A jeśli będę mieć szczęście... być może pomordujemy się nawzajem - pomyślał, spoglądając w zsuwające się po ramie kawałeczki szkła. Widział w nich odbicie swoich oczu, tak bardzo przypominających oczy Aarona w swojej chłodnej obojętności. Umiejętność kontroli własnego gniewu sprawiła, że nr. 98 przelał go, niczym paliwo, by zwiększyć swoją zawiść względem zielonowłosego. Osoba, którą obwiniał za zniszczenie jego szans na godziwe życie musiała zginąć. I on też musiał zginąć. Tych dwóch rzeczy był pewien i nic innego się dla niego nie liczyło. Klamka zapadła...
Koniec Rozdziału 102
Następnym razem: Móc wszystko
W ogóle nie czuję jakbym czytał Madnessa. Jakby coś zupełnie innego.
OdpowiedzUsuńTaki właśnie był mój cel ^^ Widzę, że udało mi się go zrealizować ^^
UsuńJest to nadal dobre, ale inne. Jestem ciekawy jak ten wątek połączy się z innymi ;)
OdpowiedzUsuńJedyna możliwość przekonania się... to czytanie dalej ;)
Usuń