sobota, 21 czerwca 2014

Rozdział 106: Kruki z 8. Ulicy

ROZDZIAŁ 106

     -Jesteśmy na miejscu! - rzuciła z dumą Ann, puszczając zaczerwienione i prawie martwe uszy obydwu towarzyszy. Wygląd miejsca, do którego zaprowadziła obiekty badawcze pozostawiał jednak wiele do życzenia, o czym nie omieszkał wspomnieć Kyuusuke.
-Bar? Żartujesz, prawda? - rzucił do rudowłosej. Po niedawnej rozmowie na temat gangów spodziewał się czegoś więcej, niż to, co zobaczył. Trudno było mu się dziwić, ponieważ faktycznie naprzeciwko całej trójki stał stary, zapuszczony i ciemny lokal o niewielkich rozmiarach. Sprawiał on wrażenie, jakby nikt nie zaglądał do niego od wielu lat, a im dłużej mu się przyglądano, tym bardziej to wrażenie pogłębiano. Neonowy, pionowy napis na dachu układał się w słowo "Hades", co samo w sobie było dziwną nazwą dla takiego miejsca. Warto również wspomnieć, iż żadna litera się, rzecz jasna, nie świeciła.
-Nigdy nie byłem w barze - mruknął beznamiętnie zielonowłosy, bez żadnego przejęcia ruszając w stronę drzwi, na co niebieskooka uraczyła szatyna zwycięską miną. Nr. 98 westchnął ciężko, ale nic więcej nie powiedział. Wszystko wskazywało na to, że pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nim niewiasta było mylne. Mimo wszystko zdawało mu się, że coś się za tym wszystkim kryje. Głównie dlatego był ugodowy. Nawet nie bolał go fakt, że cała ich przygoda w Chicago od momentu spotkania Ann przypominała raczej kiepską, niskobudżetową komedię.
     Aaron bez zastanowienia podszedł do drzwi i popchnął je, ukazując wnętrze lokalu, którego zewnętrzna postać była naprawdę obskurna. Pozasłaniane roletami okna nie pozwalały zajrzeć do środka, póki nie stanęło się za progiem. Jak się okazało, dopiero tam doznawało się prawdziwego szoku, o czym już po chwili przekonał się sceptyczny Kyuusuke. Zarówno półkolista lada barowa, jak i kilkanaście okrągłych stolików oraz cała podłoga, czy wiszące lampy - wszystko było... czyste. Zadbane, choć raczej nieużywane wnętrze budynku całkowicie kontrastowało z pierwszym - niezaprzeczalnie negatywnym - wrażeniem. Młoda kobieta jako pierwsza zauważyła zaskoczenie na twarzy czarnowłosego, co jeszcze bardziej poszerzyło jej figlarny uśmieszek.
-Gdyby ten bar był czysty, jak łza i świecił się, jak psu jaja, przyciągalibyśmy sporo niechcianej uwagi, nie? Jakieś miejsce można nazwać kryjówką tylko wtedy, gdy naprawdę można się w nim schować przed niepożądanymi spojrzeniami. Ale tak, czy inaczej, to, co teraz widzicie jest tylko częścią całości... - wyjaśniła pokrętnie niebieskooka, ruszając przodem. Nr. 98 nie wiedział, jak się zachować. Z jednej strony instynkt podpowiadał mu, by całkiem skupić się na nogach i "zwieńczeniu pleców" dziewczyny... lecz z drugiej zdenerwował go własny błąd. Pierwszy raz od dłuższego czasu zawiodło go jego doświadczenie. Przyzwyczajony do analizowania swoich działań, doszedł do wniosku, że podobna pomyłka mogłaby sprowadzić na niego zgubę w krytycznej sytuacji. Zapędziwszy się w otchłań swojego umysłu, ocknął się dopiero wtedy, gdy zauważył, że został sam. Prędko dopędził Aarona i Ann. "Pogromczyni gangów" otworzyła znajdujące się za barkiem drzwi. Podobne przejścia przeważnie prowadziły na zaplecze, tudzież do magazynu... jednak nie to. Za tym bowiem znajdowały się schody na dół. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyż w wielu barach znajdował się dolny poziom, jednak droga do niego nigdy nie była usytuowana w niedostępnym dla klienta miejscu.
     Cała trójka zeszła piętro niżej, docierając do miejsca dalece różniącego się od głównej części lokalu. Tutaj akurat wszystkie lampy - zarówno sufitowe, jak i stojące - były włączone i oświetlały duże, centralne pomieszczenie. Strop był tam usytuowany stosunkowo wysoko, a podłogę pokrywały drewniane panele. 
-Martwią się o to, by nikt ich nie odkrył, a świadomie wykorzystują tyle prądu? Przecież to niedo... - wątpliwości Kyuusuke szybko zniknęły, gdy zauważył stojący w rogu agregat, dostarczający energię elektryczną wszędzie, gdzie była ona potrzebna. Po lewej stronie od "salonu", w pomieszczeniu bez drzwi plasowała się kuchnia. Ewidentnie ktoś potrafił gotować, gdyż w zlewie widniały jeszcze nie umyte naczynia. Kilka innych pokoi odstawało z różnych stron głównej "sali". Zapewne większość z nich była pokojami sypialnymi. Większą od nich uwagę przykuwał jednak wystrój wspomnianej sali. Na samym jej środku znajdowała się bowiem czerwona, skórzana kanapa i kilka foteli w podobnym fasonie. Wszystkie te meble otaczały okrągły, całkiem duży stolik do kawy. Na nim właśnie opierał nogi jakiś mężczyzna, podkładający obie dłonie pod swoją głowę.
-Zaczekajcie tu chwilę. Musimy zamienić ze sobą kilka słów, okej? - Ann puściła do nich oczko, po czym podeszła do mężczyzny, zasłaniając przy tym jego twarz. Zaczęli rozmawiać, choć robili to tak cicho, by żaden zwykły człowiek nie mógł ich usłyszeć. Na ich nieszczęście mieli oni do czynienia z nadludźmi. Chłopacy nie musieli nawet specjalnie wytężać słuchu, by wszystko zrozumieć, jednak do ich uszu nie trafiło nic niezwykłego. Jedyne, co zrobiła Ann, to opowiedziała mężczyźnie zajście sprzed godziny i poręczyła za przyprowadzonych przez nią, młodych panów.
-Co o tym myślisz, Aaron? Uważasz, że warto do nich dołączyć? Wiesz... to nie jest zajęcie, w które powinni się mieszać uczciwi ludzie, więc jeśli masz coś przeciwko, możemy im odmówić - powiedział cicho złotooki, niepostrzeżenie zerkając na nr. 99.
-Ann powiedziała, żebyśmy zdecydowali po rozmowie z tym człowiekiem. W takim razie właśnie to powinniśmy zrobić. Niezależnie od tego, czy nasza decyzja się im spodoba, czy nie... nie ma na tym świecie nikogo, kto może mnie zatrzymać - zielonowłosy wypowiedział te słowa z taką pewnością i bezdusznością, że przy ostatnim zdaniu dreszcze pojawiły się na plecach nr. 98. Raz jeszcze przypomniano mu, który z nich klasyfikowany był jako "udany", a który nie. Tymczasem jednak rudowłosa odwróciła się w ich stronę, gestem ręki dając znać, że mogą się już zbliżyć.
     Zajęli miejsce na dwóch, stojących obok siebie fotelach, usadawiając się naprzeciwko kanapy. Dopiero wtedy Kyuusuke mógł dobrze przyjrzeć się nieznanemu mężczyźnie. Facet miał około 22 lat i przyciągał dość dużą uwagę. Na głowie miał szarą, wciąganą czapkę, podobną do tych, jakie często nosili skaterzy. Jego twarz była proporcjonalna i pełna pewności siebie, a zarost osobnika w znaczącym stopniu pokrywał tylko sam czubek podbródka. Mężczyzna miał na sobie szary T-shirt z pękniętą na pół czaszką i spodnie w kolorze moro. Na jego przedramionach wytatuowane były dwa napisy: na prawym "SOLITUDE", na lewym "REDEMPTION". W obu wypadkach litery rozłożone zostały pionowo, jedna pod drugą. Najbardziej odznaczały się jednak zielone oczy nieznajomego. Było w nich coś, czego szatyn jeszcze nigdy wcześniej nie widział. Gdy mężczyzna wpatrywał się w niego tymi oczyma, nr. 98 miał wrażenie, że zagląda on wgłąb jego duszy. W mig pojął, że to ta osoba była przywódcą gangu.
-Niesamowite. Jestem pewny, że biję go pod każdym względem, a mimo wszystko jego oczy... nie są podobne do niczyich innych. Czy on naprawdę jest tylko zwykłym człowiekiem? - takie oto myśli wypełniały głowę czarnowłosego.
-Mam na imię Ryan. Aaron i Kyuusuke, dobrze słyszałem? - odezwał się zielonooki mężczyzna, wciąż składając dłonie za głową. Nadludzie zgodnie kiwnęli głowami... a przynajmniej zrobił to ten drugi, ponieważ nr. 99 usiadł na fotelu... nogami do góry, nie uważając to za nic niecodziennego. Tylko wytatuowany facet zachował powagę w tej sytuacji, bo twarz Ann wręcz emanowała dezorientacją. -Jestem dość konkretnym człowiekiem, więc mam nadzieję, że nie pogniewacie się, jeśli nie będę lał wody ani nie zaproszę was na herbatkę... - podjął przywódca gangu, którego członków nigdzie nie było widać, wciąż przeszywając wzrokiem swoich gości. -Chcecie połączyć z nami siły, czy nie? Wierzę Ann na słowo, więc uznaję waszą siłę... ale to nie oznacza, że ot tak wam zaufam. Jak to wygląda z waszej perspektywy? - zapytał pewny siebie mężczyzna, udzielając nowo-przybyłym prawa do głosu.
-Cóż... Mielibyśmy wam zaufać z powodu twojej niezawodnej charyzmy, czy z powodu tego pistoletu, który chowasz za głową? - gdy tylko te słowa wydostały się z ust nr. 98, na kilka sekund zapanowała niezręczna, złowroga cisza. Przez chwilę wydawało się, że zaraz dojdzie do walki pomiędzy rozmawiającymi, lecz nagle Ryan... wybuchnął śmiechem. Głośnym, prowadzącym niemalże do łez śmiechem. Bez zastanowienia trzasnął czarną spluwą o blat stolika do kawy i oparł łokcie na oparciu czerwonej kanapy.
-Zauważyłeś to? Naprawdę nieźle! Chyba nie masz mi za złe tego, że jestem ostrożny w kontaktach z nieznajomymi, co? Poza tym musiałem jakoś was sprawdzić. Wygląda na to, że Ann miała rację, co do was dwóch... - rzucił po przyjacielsku zielonooki, rujnując całkowicie poważną, ciężką atmosferę.
-Ależ skąd! Niby dlaczego miałbym się zdenerwować z powodu pistoletu, który nawet nie jest naładowany? - odparł kąśliwie, lecz nie do przesady Kyuusuke. Szef gangu raz jeszcze wybuchnął śmiechem, będąc pod niemałym wrażeniem swojego gościa.
-Kolejny punkt dla ciebie, Kyuu - zdrobnił jego imię Ryan. -I wygląda na to, że twój kumpel też nie zostanie przy zerze, co? - rzucił tajemniczo, z wyraźną nutą pewności siebie.
-Zorientował się? Ten gość naprawdę zna się na rzeczy... - brwi szatyna uniosły się w zdziwieniu. Miał wrażenie, że przebywa z kimś, kto dorównywał mu pomimo jego teoretycznej przewagi.
-Pomimo tej dziwnej pozycji był gotowy, żeby mnie spacyfikować. Wydaje mi się nawet, że zdążyłby to zrobić, zanim ja pociągnąłbym za spust. Nie wiem, skąd się urwaliście... ale bardzo byście się nam przydali... - prawidłowo wydedukował wytatuowany facet.
-Waszej dwójce? To trochę mało, jak na gang, no nie? - zwrócił mu uwagę złotooki, na co szef uśmiechnął się półgębkiem.
-Dwójce? Chyba coś ci się pomyliło! Jest nas... czworo! - nr. 98 miał przez chwilę wrażenie, że rozmawia z idiotą. Zastanawiał się nawet, czy w tym momencie nie chwycić Aarona i nie wyjść na zewnątrz. Wszystko wskazywało na to, że Ryan był takim samym dziwakiem, ekscentrykiem - ba, szaleńcem - jak Ann. W jego wypadku jednak szczególnie się to uwidaczniało.
-Cz... czworo? - upewnił się Kyuusuke. Gdy zielonooki pokiwał głową, westchnął tak głęboko, jakby miał zaraz zejść z tego świata.
-Nie zrozum mnie źle, Kyuu. Nie chodzi już nawet o to, że "do odważnych świat należy". Mamy na pokładzie samych specjalistów. Brakowało mi tylko kilku gości z doświadczeniem, którzy umieliby się bić i mieliby trochę oleju w głowie. Nagle jednak Ann wraca z "polowania", przyprowadzając mi was... i muszę przyznać, że macie w sobie to "coś". Niech się wam czasami nie wydaje, że jestem idiotą. Mam plan i wierzę... nie... WIEM, że możemy go zrealizować z waszą pomocą. Tak, cierpię na przerost ambicji. Nie, nie byłem badany. Jestem za to pewien, że już coś zauważyliście... - zamilkł na chwilę, bo w tym momencie obaj nadludzie poczuli czyjeś dłonie na swoich prawych ramionach i - w przypadku heterochromika - na kostce. Obrócili się jednocześnie, dostrzegając... praktycznie tę samą osobę. Dwaj młodzi mężczyźni o delikatnych, prawie kobiecych rysach twarzy spoglądało na nich z zaciekawieniem. Bliźniacy w tej samej chwili wyciągnęli do gości ręce na powitanie. Obaj byli blondynami. Włosy jednego opadały luźno na barki, a drugi miał je splecione w kitkę. Bliźniacy mieli brązowe oczy i nosili bardzo podobne kurtki-pilotki, różniące się tylko kolorem. Kapota faceta z kitką była niebieska, a jego brata - ciemnozielona.
-...a mianowicie to, że nie jesteśmy takimi amatorami, jak te wymoczki z innych gangów - dokończył dopiero wtedy Ryan.
-Niewiarygodne... Dali radę niezauważenie podkraść się DO NAS? Czyżby aż tak bardzo zaabsorbowała mnie rozmowa, że straciłem czujność? - pomyślał zestresowany nr. 98, ściskając dłoń blondyna z kitką. Aaron zrobił to samo z drugim bliźniakiem, choć tamten musiał nieco bardziej rozciągnąć rękę, by dosięgnąć do jego.
-Ten w zielonym to Dwane, a w niebieskim Owen. To są właśnie nasi pozostali specjaliści. Panowie, ci tutaj to Aaron i Kyuusuke. Jeśli dobrze pójdzie, to z ich pomocą zrealizujemy nasz plan! - krzyknął do bliźniaków zielonooki, gdy ci zajęli miejsca na fotelach. -No dobra, koledzy - znów zwrócił się do nadludzi. -Nie poznacie żadnych szczegółów, póki nie otrzymam odpowiedzi. Jesteście z nami, czy nie? - wystawił krótką piłkę. Obiekty badań wymieniły porozumiewawcze spojrzenia, po czym otumaniony charyzmą szefa czarnowłosy odchrząknął głośno.
-Zgadzamy się! - w normalnych warunkach nie podjąłby takiej decyzji. Sam się sobie dziwił, jednak z drugiej strony wiedział, że podobna okazja nie powtórzyłaby się zbyt szybko. Poza tym otaczali go ludzie co najmniej niezwykli. Umiejętności bojowe i gibkość Ann, wizja i przezorność Ryana oraz tajemnicza aura, towarzysząca bliźniakom... Wszystko to tworzyło niepowtarzalną, przepełniającą nadzieją otoczkę. Zdawało się, że ta szóstka ludzi byłaby wręcz nie do zatrzymania. I może faktycznie tak było...
-No! Właśnie o to mi chodzi! - wykrzyknął z radością wytatuowany "skater". Wyglądało na to, że "tryb szaleńca" znów działał u niego na pełnych obrotach. -A teraz coś ustalmy... Macie u mnie kredyt zaufania i biorę za was pełną odpowiedzialność, bo poręczyła za was Ann. Wy jednak nie macie absolutnie nic, na czym moglibyście się oprzeć. Dopóki jesteście z nami, możecie mieszkać tutaj. Mamy jedzenie, prąd i ogrzewanie. Jeśli to za mało, żeby nam zaufać, po prostu poznamy się bliżej. Nie chcę układać skomplikowanych scenariuszy, bo to nie żaden serial. Najzwyczajniej w świecie usłyszycie coś o każdym z nas. Może tak być? - zaproponował irracjonalnie i niecodziennie szef sześcioosobowego gangu szaleńców.
-Jeśli takie macie metody, to nie mam nic przeciwko... - mruknął tylko Kyuusuke, nie wierząc w to, co się działo. W tym właśnie momencie rudowłosa piękność zabrała głos, chcąc jak najszybciej przełamać lody i mieć swoje przedstawienie za sobą.
-Jestem Ann. Mam 19 lat. Urodziłam się i żyłam w Chicago przez cały czas. Gdy miałam 6 lat, moi rodzice wyjechali do pracy, do Alabamy. To oczywiście pieprzone bzdury, bo równie dobrze mogli pracować tutaj. Zwyczajnie mieli mnie w dupie... z wzajemnością. Tak, czy inaczej wychowywał mnie dziadek. Dziadek prowadził małą szkółkę taekwondo trzy ulice stąd. To na jego zajęciach nauczyłam się tego, co umiem, a potem udoskonaliłam to wszystko na ulicy. Wszystko byłoby dobrze, gdyby dziadek miał większą ilość uczniów... Któregoś roku pojawiły się Hieny. Zmusiły dziadka do płacenia haraczu w zamian za "ochronę" szkoły. Niestety nie miał dość pieniędzy, bo za swoje lekcje dostawał grosze - robił to z zamiłowania. Nie było kasy, więc nie było "ochrony". Koniec końców te skurwysyny spaliły szkołę dziadka. On umarł rok później, a ja trafiłam tutaj. Teraz mam okazję jednocześnie się zemścić i ustawić w życiu... więc liczę na to, że jakoś się dogadamy - opowiedziała naprędce młoda kobieta, przez cały czas podkurczając nogi w kolanach i obejmując je ramionami. Nim którykolwiek z obiektów doświadczalnych zdążył wyrobić sobie zdanie na temat Ann, głos zabrali bliźniacy.
-Jestem Dwane Spencer, a to jest Owen. Dorastaliśmy w Waszyngtonie. Nasi rodzice byli całkiem dziani, więc załatwili nam miejsca w prywatnym liceum dla zaplutych snobów. Zawsze miałem dryg do chemii i niezły pomyślunek... w związku z czym wyrzucili mnie ze szkoły, bo przyszedłem na lekcje nastukany metą. Na całe szczęście nie zdali sobie sprawy, że to JA tę metę wyprodukowałem, więc obyło się bez sądu i tego typu bzdur... - opowiedział swoją część historii blondyn w zielonej pilotce.
-Wypieprzyli mnie tego samego dnia. Miałem smykałkę do komputerów i elektroniki, więc postanowiłem przetestować w szkole mojego wirusa. Wgrałem go na serwer z mojego laptopa, przez co w ciągu paru godzin każdy pecet w budynku został całkowicie zablokowany, a na pulpicie wyświetlał się pokaz slajdów z nagimi fotkami laski z mojej klasy. Nie pytajcie mnie, skąd je wziąłem, ale wyszło na to, że nikt mi nic nie zrobił, bo buda bała się, że popsuję jej prestiż i budowaną latami renomę. Gdy już nas obu wyrzucili, spakowaliśmy potrzebne rzeczy, kiedy starsi byli w robocie, wyczyściliśmy im konta z paru tysiaków... i poszliśmy w długą. Dotarliśmy tutaj, a hajs szybko się rozpuścił. Już i tak siedzimy w tym gównie, więc wolimy mieć ze sobą kogoś, kto jest w podobnej sytuacji - dokończył opowieść Owen, bawiąc się swoją kitką. Wtedy właśnie nadeszła kolej samego szefa.
-Ryan Adams, czarna owca w rodzinie Adamsów i wrzód na dupsku mojej macochy. W wieku czterech lat wykryto u mnie wadę zastawki sercowej. Z chorobą zmagałem się przez kilkanaście lat, ale później uświadomiono mnie, że to bez sensu. Pomimo całego wysiłku i kupy kasy wydanej na leczenie, powiedziano mi, że moje starania zakończą się porażką. Przy pomyślnym wietrze... mam jeszcze ze cztery lata życia - w tym momencie Kyuusuke wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem po raz pierwszy od początku "wieczoru zwierzeń". Czego, jak czego, ale z pewnością nie spodziewał się spotkać kogoś w sytuacji podobnej do jego. Kilka sekund minęło, nim przywrócił swój wyraz twarzy do normalnego i był pewien, że wszyscy zauważyli jego reakcję, ale o nic nie spytali. Za to był im wdzięczny. Ci wariaci i wyrzutki mieli w sobie tyle taktu i zrozumienia, by nie wywoływać u szatyna negatywnych emocji. -Na początku byłem podłamany, jak każdy w takiej sytuacji... ale zrozumiałem, że z powodu sytuacji, w jakiej się znajdowałem nie wolno mi siedzieć na dupie. Od razu po liceum wyprowadziłem się z domu. Przez ostatnie cztery lata żyłem na ulicy, pracując właśnie w tym barze. Jego właściciel - całkiem nielichy staruszek - bardzo dobrze się ze mną dogadywał. Zostawił mi go, zanim umarł, ale ja byłem zbyt ambitny, żeby bawić się w podatki i tego typu bzdety. Miałem plan, miałem cel i życie do godnego przeżycia. Dalej mam to wszystko. Nie chcę niczego żałować, ale obiecuję wam sukces. Ja jestem pojebany... a wy jesteście zdrowo jebnięci. Tacy ludzie nie przegrywają. Nikt normalny nie dokonał żadnego cholernego przełomu przez ostatnie setki lat. Będę żył, aż zaboli i zabieram was ze sobą. Wchodzimy do gry, wyciągamy wszystkie karty z rękawa i zgarniamy całą pulę. Pasuje, kurwa?! - opowieść zmieniła się w podnoszącą na duchu, motywującą do działania, wstępną przemowę.
-Taaaaak... - miał to być pewnie okrzyk pełen werwy, energii i entuzjazmu, ale unoszący pięść w górę Aaron nie posiadał żadnej z tych rzeczy, przez co zmienił podniosły nastrój... w nastrój iście pogrzebowy. Przez kilka sekund panowała absolutna, całkowita cisza, ale ostatecznie przerwał ją Ryan, który - celem skupienia na sobie uwagi grupy - wskoczył na blat stolika do kawy.
-Dobra, panienki! Od dzisiaj do gry wchodzą Kruki z 8. Ulicy! Postawiłbym wam po piwie, żeby uczcić ten moment, ale nie zrobię tego. Między innymi dlatego, że nie mam pieniędzy, ale również dlatego... że jest, kurwa, czwarta w nocy, a ja nie śpię od 21 godzin. Jedyne, co wam powiem to to, że za kilka lat ta część miasta będzie nasza. To mogę wam wszystkim zagwarantować. A teraz... do łóżek i lulu. Ciao! - raz jeszcze aktywowano irytującą, impertynencką, awanturniczą i irracjonalną część Ryana Adamsa.
***
     Nr. 98 i 99 spali w jednym pokoju na piętrowym łóżku. Ten drugi, leżący niżej, rzecz jasna ułożył nogi na poduszce, a głowę naprzeciwko. On nie miał żadnych problemów z adaptacją w nowym środowisku ani też z zaśnięciem. W przeciwieństwie do Kyuusuke. Tamten bowiem układał się już na swojej pryczy we wszystkie możliwe sposoby, lecz nie mógł dosięgnąć królestwa Morfeusza. Ostatecznie zgiął w kolanie jedną nogę i wpatrując się w sufit, zagadnął:
-Hej, Aaron... śpisz?
-Śpię. A co? - heterochromik chyba nie zauważył nawet kąśliwości w tym, co powiedział, ale tak, czy inaczej obudził się natychmiastowo po tym, jak szatyn skierował do niego swe słowa. Normalni ludzie przez trzy sekundy po przebudzeniu absolutnie nie mieli łączności ze światem, ale zielonowłosy - rzecz jasna - do normalnych nie należał.
-Tak się zastanawiam... co ty myślisz o tych ludziach? Ja... mam dziwne wrażenie, że wcale nie próbują nas zwieść, ale z drugiej strony mam taką siekę w głowie, że sam już nie wiem, co sądzić... - wyznał szczerze złotooki.
-Mamy jedzenie. Mamy gdzie spać. Mamy kolegów. Mamy pracę. Mamy plany na życie. To prawie wszystko to, czego nie mieliśmy kilka godzin temu, kiedy pytała nas o to Ann. To chyba znaczy, że są dla nas dobrzy, prawda? A jeśli spróbują być niedobrzy, to i tak nic nie mogą mi zrobić, bo przecież JA mogę wszystko. A skoro mogę wszystko, to im już nic nie zostało, więc nie masz się czego bać - pokrętna, zagmatwana i niecodzienna logika chłopaka, łącząca w sobie makabrę i groteskę była wręcz porażająca. Tym niemniej jednak jego prostolinijne myślenie dodało złotookiemu otuchy i odepchnęło od niego obawy.
-Hej, Aaron... Ta Ann... to całkiem niezła dupa, nie sądzisz? - Kyuusuke sam nie wiedział, jakim cudem zadał towarzyszowi takie pytanie. Prawdopodobnie chciał po prostu z kimś pogadać, obojętnie o czym. Minęło kilka chwil, nim pozbawiony jakichkolwiek emocji, czy odczuć nr. 99 udzielił odpowiedzi.
-Nie wiem - nic innego powiedzieć nie mógł. -A czy ja mogę cię o coś zapytać, Kyuusuke? - pociągnął rozmowę dalej.
-Och, jasne, pytaj - nr. 98 sprawiał wrażenie zadowolonego z takiego obrotu wydarzeń, jednak to miało się szybko zmienić.
-Możesz mi scharakteryzować, jakim uczuciem jest orgazm? - złotooki został dosłownie zastrzelony.
-Wiesz co? Może jednak idź już spać... - uniknął odpowiedzi zażenowany i zakłopotany "żołnierz na wypożyczenie".
-Oookeeej... - mruknął Aaron beznamiętnym, mechanicznym głosem i zasnął w ułamku sekundy, pozostawiając kompana samego ze swoimi myślami.

Koniec Rozdziału 106
Następnym razem: Trzepot czarnych skrzydeł

4 komentarze:

  1. Tak na marginesie, to dlaczego Aaron nazwał 98 po japońsku, skoro są w USA. Nie powinien mieć na imię Nine?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ japoński był ostatnim językiem, którego się uczył. To żaden ważny powód, jeśli to miałeś na myśli.

      Usuń
  2. Cóż tu powiedzieć. Podoba mi się tdn arc. Fajnie, że Aaron ma takie infantylne podejście, ale zarazem wie, że jest silny i mądry i można mu tylko naskoczyć ;) jest to trochę inne podejście niż to, do którego mnie przyzwyczajono.
    P.S. po "nr" nie piszemy kropki
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również uważam Aarona za intrygującą postać ;) Miło pisało mi się sceny z jego udziałem. Co do "numeru"... dzięki ;) Człowiek uczy się całe życie, jak widać ^^

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń