niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 107: Trzepot czarnych skrzydeł

ROZDZIAŁ 107

     W momencie, gdy Ryan wyszedł ze swojego pokoju, wkraczając do głównej sali, piątka Kruków siedziała już na miejscach - każdy zajmował inny fotel. Rzecz jasna pozycja Aarona pozostawiała sporo do życzenia, ale ewidentnie nikt nie uznawał uświadamiania go za coś sensownego. Co więcej, nikt również się do nikogo nie odzywał. Wszyscy skierowali swoje spojrzenia na szefa, który maszerował dumnie w ich stronę, pod pachą trzymając zwinięty w rulon papier. Nie chcąc nadkładać drogi, przeskoczył on ponad oparciem kanapy, lądując bezpośrednio na niej i natychmiastowo rzucając zwitek na blat stolika. Przyjrzał się badawczo wyrazom twarzy towarzyszy i od razu zorientował się, że byli oni gotowi do rozpoczęcia działań. Gdy tylko doszedł do tego wniosku, rozwinął papier, który okazał się być mapą prawie połowy Chicago. Obejmowała ona całe slumsy i spory fragment "neutralnych" dzielnic. 
-Widzę, że nie możecie się doczekać... - zagadnął z uśmieszkiem zielonooki, po czym wyciągnął czerwony i czarny flamaster z kieszeni spodni. Zębami zdjął skuwki z obydwu przedmiotów, po czym sprawnym ruchem obrysował - dokładnie, przejeżdżając wzdłuż linii ulic - spory fragment terenu. Kyuusuke prawie natychmiast zauważył, że ich baza znajdowała się na obrzeżach tego właśnie obszaru. Czarny mazak zaczął pracować zaraz po czerwonym, oznaczając mniej-więcej taki sam skrawek miasta. Co ciekawe jednak, oba terytoria nachodziły na siebie w jednym miejscu, łączącym ze sobą jakieś cztery przecznice. -Czerwony kawałek Chicago to teren, który jak na razie należy do Hien. To te same kurwy, które spaliły dojo dziadka Ann. Te same wymoczkowate łajzy, żerujące na reputacji swoich szefów i uważające się za panów tego miasta. Ściągają obecnie haracze z ponad 31 miejsc, w skład których wchodzą bary, knajpy, burdele, kluby i podobne rzeczy. Odkąd rozszerzyły swój obszar działania, w ich szeregi zaczęły dołączać liczne szeregi gówniarzy, sądzących, że mogą się pobawić w gangsterkę. Dostają mokrą, ale łatwą robotę, więc myślą, że są fajni i lubiani. Gówno prawda! Szefostwo działa tak, żeby przyskrzynionych małolatów nie dało się połączyć z resztą gangu. Innymi słowy praktycznie zerowym kosztem robi to, co mu się żywnie podoba. Właśnie dzięki temu Hieny tak szybko urosły w siłę. Ich specjalność ma jednak inną naturę... 68% handlu metaamfetaminą to właśnie ich robota. Mają sprzęt, zasoby i dobrych chemików. Dilerkę zlecają dwóm grupom ludzi. Pierwsza z nich to świeżacy, którzy dilują trefny, brudny towar. Druga to doświadczeni i obyci porucznicy gangów, zbywający najlepsze dragi. Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, pierwszy etap planu jest prosty... - w tym momencie Ryan wymownie wyciągnął rękę w stronę Dwane'a. Bliźniak z rozpuszczonymi włosami w lot pojął, o co chodziło. Od razu wyciągnął z kieszeni zielonej kurtki małe opakowanie różnokolorowych pinezek, po czym wręczył je szefowi. Wytatuowany mężczyzna wysypał część z nich na rękę i zaczął z pamięci wbijać je w różne miejsca na mapie - rzecz jasna na obszarze, który zajmowały Hieny. -W trybie natychmiastowym zaczynamy uderzać w dilerów. Sprzątamy ich, zabieramy towar, obkuwamy i znikamy. Zajmiemy się wszystkimi dragerami w dzielnicy, przez co wywołamy konflikt między gangami... - w tym momencie głos zabrał niezbyt zaaferowany całym planem Aaron.
-Jak mamy ich "obkuć"? - zapytał beznamiętnym głosem, na co zielonooki uśmiechnął się chytrze.
-Zobaczysz... Ufam, że wszystko idzie zgodnie z planem, Owen? - zbył go tajemniczo, zwracając się do bliźniaka z kitką.
-Już prawie gotowe - przytaknął brązowooki, kiwając głową.
-Moment... W jaki sposób zdjęcie dilerów poróżni gangi? - wtrącił się wodzący nosem po ziemi Kyuusuke.
-Żeby odpowiedzieć ci na to pytanie, muszę najpierw przedstawić nasz następny cel. Carowie z Blairwood... Brzmi kretyńsko, racja, ale ich struktury są o wiele mocniejsze, niż u Hien. Jak widzicie, terytoria tych dwóch grup pokrywają się ze sobą na pewnym obszarze. Otóż jest to częścią pewnego układu. Carowie posiadają bowiem kilka całkiem sporych plantacji marihuany. Nie bawią się jednak w dilerkę, tylko pozwalają Hienom sprzedawać swój towar. W ten sposób mają czyste ręce, pieniądze za sprzedaż i pewnego sojusznika. Hieny nigdy nie rozzłościłyby kogoś silniejszego od siebie... ale wszystko może przecież wymknąć się spod kontroli, prawda? - nagle szef uśmiechnął się w iście szatański sposób. -Niszcząc gałąź handlową Hien, narazimy na szwank Carów. Wtedy nie dostaną oni ani swojej kasy, ani trawy. Jak myślicie, kogo za to obwinią, jeśli nie Hieny, które zobowiązały się do prowadzenia bezpiecznych interesów? - jak się okazało, pewność siebie i ambitne mowy Ryana nie były tylko na pokaz.
-To naprawdę dobry plan... Nie przypuszczałem, że ten wariat będzie mózgiem ekipy. Na dodatek wygląda na to, że początkową fazę wykonamy bez najmniejszego problemu... - pomyślał Kyuusuke, pełen podziwu dla człowieka, który znajdował się w prawie takiej samej sytuacji, co on.
-Stosunki pomiędzy gangami bardzo się wtedy oziębią. Hieny będą się starały uniknąć wojny, więc same zaczną nas szukać. Wtedy jednak jakieś 30% członków opuści już ich szeregi. Będą to właśnie ci najmniej pewni, ci najwięksi gówniarze. Skoro zaś oni znikną, to nawet trefnym towarem będą się zajmować pełnoprawni gangsterzy. Gdy już się to stanie, przejmiemy dawnych członków Hien... i zapolujemy na nową partię dilerów. Ci nowi powiedzą nam, gdzie znajdziemy ich bazę wypadową, a wtedy... połamiemy Hienom karki! - zero wątpliwości. W słowach Adamsa nie dało się dostrzec nawet najmniejszego wahania. Wszystko dokładnie przemyślał. Wszystko wziął pod uwagę. Zebrał samych specjalistów, których miał zamiar utrzymać w ryzach swoją pozazdroszczenia godną charyzmą. -Mam nadzieję, że was nie znużyłem, bo teraz pokażę wam coś jeszcze... - przywódca Kruków wziął do ręki czerwony i czarny flamaster i zaczął przerywaną linią zakreślać pewien obszar. Naprzemiennie robił czerwone i czarne kreski, otaczając "murem" terytoria obu gangów... rozszerzone do samych mostów, łączących slumsy ze znajdującymi się za rzeką "wyższymi sferami". -To jest nasze terytorium za półtora roku. Niczego wam nie obiecuję. W nic nie musicie wierzyć. Ja wam OZNAJMIAM, że wszystko to będzie należeć do nas. Co wy na to, Kruki? - dopiero teraz członkowie nowo-utworzonego gangu zadrżeli z ekscytacji. Rzecz jasna wyłączając Aarona, który ekscytacji nie doznał.
-Zaczynajmy! - rzuciła tylko Ann, uderzając pięścią w otwartą dłoń z wojowniczą miną. W jej niebieskich oczach płonął ogień. Była gotowa na to, by w każdej chwili ruszyć na kolejne "polowanie". Tym razem jednak miało to mieć prawdziwy sens.
-No cóż, muszę chyba odkurzyć parę książek, co? Kiedy tylko dacie mi sprzęt, zrobię tu tyle mety, że będą na mnie wołać Heisenberg... - roztarł ręce Dwane. Ewidentnie radowała go perspektywa pracy z narkotyzującymi kryształkami.
-Dostaniecie namiary na każdą z tych dilerzyn. Mogę wam nawet załatwić ich rozmiary butów. Ani jeden nie zostanie nietknięty... - Owen również cieszył się, że będzie miał okazję się wykazać. Zdawał sobie jednak sprawę, że prawdziwa próba jego umiejętności czekała go dopiero podczas "szturmu na fortecę wroga".
-Przypuszczam, że lepiej nie dało się tego obmyślić. Jestem za - kiwnął głową nr. 98, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
-Pozabijamy ich? - wystrzelił z całkowitą powagą zielonowłosy.
-Na razie tego nie planuję. O ile nie zostaniecie ustawieni pod ścianą, nie odbierajcie im żyć. Mówię oczywiście o tobie, Kyuu i Ann, bo to wy będziecie naszą główną grupą uderzeniową. Proponowałbym wam działać wspólnie, na wszelki wypadek. Zabierze to trochę więcej czasu, ale będziecie przy tym bezpieczniejsi. Od czasu do czasu udam się razem z wami, ale przede wszystkim muszę sprawdzać, co słychać na ulicy. W końcu nie bawimy się w Anonymous. Każdy mordoskoczek w Chicago będzie o nas gadał... - wyjaśnił ostatecznie wytatuowany mężczyzna. Nikt nie zgłaszał żadnych obiekcji. Nie było to jednak trzymaniem języka za zębami. Ta szóstka młodych ludzi naprawdę wierzyła w swoje szanse na sukces. Każdy był pewien swoich własnych możliwości i jednocześnie uznawał kwalifikacje pozostałych. Życie chicagowskich gangów miało w najbliższym czasie stać się bardziej burzliwe, niż w filmach akcji.
***
     Wytresowane przez rozleniwionych Carów Hieny były zbyt pewne siebie. Miały wszystko, czego potrzebowały - władzę, terytorium i dobrobyt. Nikt nie stawał im na drodze do osiągania kolejnych, coraz to bardziej zuchwałych celów. Hieny miały swoje kły. Umiały szybko biegać. Miały dobry węch i instynkt samozachowawczy. Żadna z tych rzeczy nie mogła im jednak pomóc, gdy wśród nich pojawiła się siła, jakiej nigdy wcześniej nie znały. Pojawili się przeciwnicy z wizją i rozsądkiem, których szlaki pozostawały nietknięte przez czworonogi i ich panów. Miejsce, w którym żyły Hieny zakrył cień, zlatujący z samego nieba. Rozległ się trzepot czarnych skrzydeł...
     Plan Ryana w samych swoich założeniach miał być planem długoterminowym. Tak było łatwiej i bezpieczniej, a zmniejszony stres pozwalał zachować trzeźwość umysłu. Żaden z Kruków nie spodziewał się jednak, że dwa ptaki, które prawie całe życie spędziły w klatkach, będą w stanie przyspieszyć postępy prawie trzykrotnie. Grupa uderzeniowa nie działała jako grupa. Dwa razy dziennie wymieniali się tylko współrzędnymi i informacjami, które znajdywał dla nich Owen. Dwa razy dziennie ustalali kolejne cele swojej kampanii wojennej, wybierając się na kolejne polowania. Kolejny dilerzy kończyli z rozbitymi nosami, czy wyłamanymi zębami - bez towarów i bez honoru. Aaron był niepowstrzymany i nieustępliwy. Kyuusuke nie miał litości. Ann... Ann traktowała swoje ofiary najgorzej, jak tylko mogła. Trudno było stwierdzić, ilu mężczyzn uczyniła bezpłodnymi za pomocą swojego taekwondo. Zemsta za krzywdy dziadka przynosiła jej ulgę i satysfakcję. Tym niemniej jednak swoją misję traktowała jako pewien rodzaj rywalizacji. Rywalizacji z osobą, która imponowała jej pod wieloma względami... i która przebijała ją pod każdym z nich. Tą osobą był Aaron - opanowany, konkretny, małomówny, a przy tym jednocześnie zimnokrwisty i intrygująco infantylny człowiek. "Kruk o zielonych piórach" nigdy nie zawiódł. O ile Kyuusuke udawał się do najważniejszych dilerów, o tyle heterochromikowi nie zależało na jakości zdobyczy. Brał pierwsze z brzegu Hieny, pokonywał każdą z nich jednym ciosem, robił to, co miał zrobić i odchodził. Chęć przewyższenia nadczłowieka stopniowo przerodziła się u rudowłosej w swego rodzaju obsesję. Nie mogła przestać o tym myśleć. Śniła o wzniesieniu się ponad Aarona. Marzyła o chwili, w której uzna on jej wyższość. Z czasem jednak obsesja przeszła jeszcze jedną transformację... zmieniając się w zafascynowanie. Kruki rozdziobywały Hieny przez całe dwa miesiące. Efekty... przeszły najśmielsze oczekiwania członków nowo-powstałego gangu.
     Wszystkie zarekwirowane "dobra" Dwane składował we własnym pokoju, który przerobił na swego rodzaju magazyn. Popakowane w papierowe pudełka zbiory marihuany i metaamfetaminy wystawiały go na ciężką próbę, jednak po kilku tygodniach niepewności, pozostałe Kruki uznały niesamowity profesjonalizm blondyna. Dodatkowo właśnie Aaron był osobą, która najlepiej dogadywała się z bliźniakami. Oni dwaj mówili konkretnie i bardzo do rzeczy. Mieli matematyczne spojrzenie na świat i zero romantyzmu. Nr. 99 z kolei przez swoją "nijakość" sprawiał wrażenie ich młodszego brata. Nie zmieniało to faktu, że rozległa wiedza, wpajana latami w instytucie badawczym, pozwoliła chłopakowi zdobyć sympatię bliźniaków. Potrafili oni godzinami wystawiać obojętnego na wszystko chłopaka na próbę, podsyłając mu podchwytliwe zagadki logiczne, niedokończone reakcje chemiczne, pytania z prawie każdej dziedziny nauki, czy dotyczące znanych autorów literackich. Sami wiele się od heterochromika nauczyli, co tylko polepszyło ich relacje. Kyuusuke nie miał na pieńku z żadnym z Kruków, ale jak nikt inny dogadywał się z Ryanem. Nie tylko potrafili znaleźć ze sobą wspólny język, ale pomimo całej przebojowości szefa, obydwaj byli wyjątkowo przezorni i ostrożni. W ten sposób, skoro już myśleli podobnie, mogli nawzajem wesprzeć się w swoich obowiązkach. To prawda, że głównym powodem nr. 98 do zacieśnienia relacji z zielonookim była jego choroba, ale ona zainicjowała tylko pierwszy krok na drodze do czegoś, czego szatyn wcześniej nie zaznał. Na drodze do przyjaźni. Chociaż bowiem tyle czasu spędzał z Aaronem i w tak wielu sprawach pytał się go o radę, nie mógł nazwać go bratnią duszą. Nie miał bowiem pewności, czy nr. 99 czułby to samo, co on, gdyby tylko mógł czuć cokolwiek. Ta świadomość sprawiała, że "żołnierz na wypożyczenie" często zastanawiał się nad bolączkami życia heterochromika.
***
     -Och, chyba jednak się nas spodziewali. Wygrałeś. Moje ciężko zarobione dwa dolary są już twoje - odezwał się ze stoickim spokojem Ryan do stojącego obok Kyuusuke. Stali właśnie na starym, płatnym placu parkingowym. Przed sobą mieli dwóch rosłych mężczyzn, za którymi krył się inny - jeszcze wyższy, ale za to chudy, jak patyk. Nie pierwszy raz dwaj członkowie Kruków wyruszali razem na "polowanie". Nie pierwszy raz również zakładali się o iście astronomiczne sumy, sięgające nawet pięciu dolarów. Był to zresztą jakiś sposób na zdenerwowanie przeciwnika i sprowokowanie go do popełniania błędów, co zwykle następowało dość szybko.
-Masz na myśli te same dwa dolary, które znalazłeś dzisiaj pod kanapą? Pozwól, że jednak nie rzucę ci się na szyję... - odparł ironicznie złotooki, który ten sposób wypowiedzi opanował w stopniu mistrzowskim, przez co miał niesamowitą przewagę w potyczkach słownych z Ann. Rudowłosa miała bowiem kolosalne wahania nastrojów. Jak to określał Owen: "Raz ty pukasz ją, raz ona ciebie". Wbrew pozorom miało to głęboki i doskonale trafiony sens.
-Kurwa, nie stójcie, jak idioci! Rozwalcie ich, wy bezmózgi! Jeśli my też nawalimy, to szef odstrzeli nam jaja! - krzyknął zniecierpliwiony chudzielec, cofając się o kilka kroków w tył i posyłając dwa dorodne worki mięsa do przodu. Ogoleni dżentelmeni w dresowych spodniach i pękających pod naporem mięśni podkoszulkach spokojnie ruszyli w stronę Kruków. Jeden z nich zakładał właśnie kastet na rękę, a drugi opierał kij baseballowy o swój prawy bark.
-No... to jeden bierze byki, a drugi dilera, tak? Kamień, papier, nożyce? - zasugerował, jakby nigdy nic Ryan, kątem zielonego oka obserwując karków. Wbrew pozorom nawet na chwilę nie stracił czujności. Tym niemniej jednak nie żartował i zaraz po tym, jak nr. 98 przystał na propozycję skinięciem głowy, obaj schowali prawe pięści za plecami. Chóralnie doliczyli do trzech, po czym jednocześnie wyciągnęli ręce. Wytatuowany wygrał, wybrawszy nożyce. Mający papier złotooki mógł tylko westchnąć z irytacją. Jeszcze nigdy nie udało mu się wygrać z szefem w tę głupią gierkę, przez co zawsze musiał zajmować się pomagierami głównego celu.
-Cóż... takie uroki bycia poniżej szczytu... - stwierdził w duchu, strzelając karkiem i wolno podchodząc do przeciwników z całkowicie rozluźnionym ciałem. Tymczasem Ryan skrzyżował przedramiona na klatce piersiowej, opierając się o metalowe ogrodzenie nieużywanego parkingu, który w papierach miał swojego właściciela, a w rzeczywistości wykorzystywany był tylko przez Hieny.
-Takie chuchro, jak ty chce się z nami napierdalać? Dotknę cię jedną ręką, to się połamiesz! - zaśmiał się facet z kastetem, na co Kyuusuke odpowiedział zawadiackim uśmieszkiem. Betonowe podłoże dawało mu bowiem kolosalną przewagę, o czym nie wiedziały napakowane mięśniaki.
-Jedyny moment, w którym mnie dotkniesz będzie wtedy, gdy JA postanowię połamać TWOJĄ rękę... - oświadczył chłodno złotooki. Zanim wściekli mężczyźni zdążyli rzucić się na niego, on jednym, wypracowanym latami praktyki krokiem stanął między nimi. Byki wymieniły tylko zaskoczone spojrzenia, gdy ramiona żołnierza owijały się wokół ich mocarnych łapsk, niczym węże boa. Nie minął moment, a manipulujący swoim środkiem ciężkości szatyn... uniósł w powietrze obydwu oponentów. Gdy ci zawiśli w górze, on z niewysłowioną łatwością, obrócił ich ciała do granic możliwości, po czym gwałtownie uderzył nimi o ziemię. Zrobił to w taki sposób, że barki wykręconych ramion bezpośrednio zderzyły się z betonem, wskutek czego rozległ się tylko głośny chrzęst łamanych obojczyków. Mężczyźni zawyli z bólu, niczym zarzynane świnie. Facet z kastetem zemdlał z powodu doznanego wstrząsu, jednak druga Hiena, napędzana adrenaliną, zamachnęła się kijem baseballowym na trzymającego oba ramiona Kyuusuke. Bezduszne spojrzenie weterana wojny w Syrii objęło atakującego gangstera. Zamiast wykonywać jakikolwiek unik, szatyn w zawrotnym tempie skierował swój lewy bark na spotkanie z drewnianą pałką. Kij zderzył się z ciałem nr. 98... pękając w połowie. Przerażony mężczyzna nie zdążył już nic zrobić, gdyż czarnowłosy uderzył go pięścią w czoło, przez co mięśniak przywalił potylicą o beton, tracąc przytomność. 
-Wszystko okej? - zapytał Ryan, mijając towarzysza i poklepując go przyjacielsko po głowie.
-Daruj sobie i kończ robotę... - mruknął nieco mniej przyjaźnie "nieudany" nadczłowiek.
-Naprawdę jestem pod wrażeniem twojej wytrzymałości, Kyuu. Ja tam popłakałbym się, jak mała dziewczynka. O, temu tutaj dobrze to wychodzi! - zielonooki pokazał palcem na chudego dilera, który cały ociekał potem. Po jego policzkach płynęły łzy bezsilności, a nogi trzęsły się, jak gałęzie jesienią. 
-Stój! Nie podchodź! Zabiję cię, nie żartuję! - zapiszczał głosem, który nie zaznał jeszcze końca mutacji, wyciągając z kieszeni scyzoryk. Wystawało z niego błyszczące w blasku promieni słonecznych, czyste, jak łza ostrze.
-Bardziej jednak jestem pod wrażeniem tego, jak bardzo głupi stają się ludzie, gdy stawia się ich w sytuacjach podbramkowych. Ten - pozwól kolego, że wykorzystam cię jako przykład - widział dokładnie, że TY SAM pokonałeś jego elokwentnych kolegów, ale mimo wszystko próbuje zastraszyć MNIE. Postawiłbym mu piwo, gdyby nie fakt, że muszę go pobić i obkuć. No i właściwie nie mam już kasy na piwo, bo zabierasz mi moje dwa dolary... - mówił bez cienia trwogi Ryan, podchodząc coraz bliżej i bliżej do ostatniej Hieny. Chudzielec rzucił się na niego z nożykiem, dodając sobie odwagi poprzez męczeński wręcz krzyk. Gdyby nie walczył z TYM człowiekiem, zapewne wbiłby przeciwnikowi ostrze prosto w brzuch, lecz gdybanie nie przyniosło tym razem żadnych efektów. Dowódca Kruków zwinnie obrócił się bokiem do przeciwnika, pozwalając, by scyzoryk przeleciał tuż przed jego brzuchem. Jednocześnie wyciągnął z kieszeni jakiś niewielki przedmiot, zamachując się nim w stronę ręki dilera. Czarna pałka teleskopowa szybko rozciągnęła się, uderzając prosto w nadgarstek chudzielca, przez co nie tylko wypuścił ostrze z ręki, ale również potknął się i... przydzwonił skronią o duży, metalowy kosz na śmieci. W konsekwencji tego - i zapewne nadmiernego stresu - padł na ziemię bez przytomności.
-Okej. Oto nasz ostatni, 50-ty diler. Myślałem nad tym przez ostatnie dwie minuty i doszedłem do wniosku, że nazwę go... Curtis. A teraz Curtis otrzyma pamiątkę naszego spotkania... - rzucił swawolnie zielonooki, wyjmując zza paska coś w rodzaju pojedynczego, metalowego kajdana. Otworzywszy obręcz, prędko zatrzasnął "obrożę" na szyi pokonanego dilera. Na powierzchni "biżuterii" wyryto liczbę "50", a do niej samej przypięty został łańcuszek z plakietką. Plakietka z kolei opatrzona została napisem "Kruki z 8. Ulicy".
-Czy naprawdę te wszystkie 50 obroży zrobił ten sam Owen, który całymi dniami dłubie przy elektronice? - zapytał z mieszanymi odczuciami Kyuusuke, zbliżając się do szefa. Ryan bez patrzenia rzucił za siebie dwudolarową monetę, którą złotooki złapał w locie. Szef zaczął natychmiastowo przeszukiwać obkutego dilera, by już po chwili wyciągnąć z jego kieszeni saszetkę zielonego, zmielonego zielska i mały woreczek przezroczystych kryształków.
-A czemu nie? Owen to nie tylko komputerowiec. Wszelkie "techniczne sprawy" zawsze powierzam jemu. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, to niedługo zaprzęgniemy do roboty naszego nadwornego chemika! - odparł z uśmiechem wytatuowany facet, chowając zdobycz do własnych spodni. Przez kilka chwil panowała dość niezręczna cisza. Wtedy właśnie nr. 98 walczył sam ze sobą, układając w głowie to, co miał zamiar powiedzieć szefowi. Zielone oczy mężczyzny uchwyciły to natychmiast i to właśnie dlatego niczym nie przerywał tej ciszy ani nie próbował opuścić parkingu. Adams po prostu znał się na ludziach na tyle, by wiedzieć, kiedy należy ich słuchać, a kiedy zmotywować do działania. Zapewne byłby z niego dobry polityk, lecz - jak na ironię - działał w sposób przez rząd stanowczo potępiany. 
-Ryan, ja... chciałem ci podziękować. Tobie i całej reszcie. Chodzi mi o nasze pierwsze spotkanie. Od tamtego momentu często nad tym myślałem i... jestem wam wdzięczny. Podzieliliście się ze mną i z Aaronem waszymi motywami i prywatnymi doświadczeniami, nie oczekując w zamian tego samego od nas. Chciałbym też za to przeprosić. Zrobiliście to, byśmy wam zaufali, jednak wcale nie odwdzięczyliśmy się tym samym. Jestem pewien, że niełatwo było wam się do nas przekonać, prawdopodobnie właśnie z tego powodu. Dlatego jeszcze raz przepraszam... - powiedział prawie na jednym oddechu, wyrzucając wszystko to, co leżało mu na sercu. Wkrótce po tym szef po przyjacielsku uderzył go pięścią w ramię, szczerząc zęby.
-Daj sobie spokój. Gdybym naprawdę myślał, że możecie nam sprawić problemy, tamten pistolet byłby naładowany. W chwili, gdy przedstawiłem wam wszystkim nasz plan działania, byłem już stuprocentowo pewny, że mogę wam ufać. To wszystko. Każdy z nas wdepnął w życiu w inne gówno i wierz mi - wielu bolesnych szczegółów przed wami zatailiśmy. Skoro nic nie powiedzieliście, to być może mieliście takich momentów więcej, niż my. Rozumiem to. Thug Life, Voice of Street i tego typu rzeczy... - powiedział tylko Ryan, po czym skinął na podwładnego i ruszył przodem. Kyuusuke nadal jednak stał w miejscu, wlepiając wzrok w ziemię.
-Teraz albo nigdy. Już i tak dużo powiedziałem. Jeśli się nie przełamię, to potem może być już za późno... - przekonywał sam siebie w myślach.
-Ryan! - krzyknął nagle, na co zielonooki spojrzał na niego z zaciekawieniem. -Ja... też mam już niewiele czasu... - w tym momencie poczuł się, jakby ogromny ciężar spadł mu z serca.

Koniec Rozdziału 107
Następnym razem: Prosto przed siebie

2 komentarze:

  1. "Raz ty ją pukasz, raz ona ciebie"

    Miał wrażenie jakby ten rozdział był krótszy od poprzednich. Albo ja się coraz bardziej wkręcam.
    Plan opracowany przez Ryana-pełna profeska. Fajny z niego gościu
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm... mogłeś mieć rację, co do długości, lecz osobiście wolę wierzyć w tę drugą opcję ;) Byłaby mi przychylniejsza ^^ Plan Ryana mógłby na pewno być znacznie lepszy, gdybym miał więcej obycia w takiej tematyce, ale cieszę się, że się podoba ^^ Też go polubiłem :P (jakkolwiek to zabrzmi, nigdy nie jest tak, że od razu lubię wprowadzoną przez siebie postać)

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń