niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 132: Michael Pearson

ROZDZIAŁ 132

     -Tatsuya-kun! Tatsuya! - krzyczał za heterochromikiem "krzyżooki", z niezdecydowaniem do niego dobiegając. Znaleźli się na kwadratowym, wyłożonym idealnie gładkimi, kremowymi płytkami placu, którego centrum stanowiła okrągła fontanna z wypluwającym wodę bożkiem. Kamienny pół-człowiek zdawał się być rozbawiony problemami, z jakimi borykał się Kurokawa, chcąc zatrzymać w jednym miejscu czempiona.
-Czego ty, kurwa, chcesz?! - nie wytrzymał już posiadacz Przeklętej Ręki, z krzykiem odwracając się w stronę irytującego kompana. Plac otaczał swego rodzaju kryty korytarz z dachem wspartym na kamiennych kolumnach, nieco przypominających jońskie, lecz z pewnością nimi nie będące. Z owego korytarza wychodziły inne drogi. Wyglądało na to, że jedna z nich prowadziła bezpośrednio w stronę ogrodów, po drodze rozwidlając się ku innym zabudowaniom. Druga, uplasowana po lewej stronie kończyła się po dziesięciu metrach, doprowadzając przechodnia do ciężkich i grubych drzwi, w swej surowości przypominających więzienne wrota. Bezpośrednio z przodu wznosił się prawdopodobnie najbardziej okazały budynek Domu Mędrców, którego kształt z góry przypominał nieco niezgrabną, pięcioramienną gwiazdę.
-Sądzę, że powinniśmy poczekać, aż ktoś tu po nas przyjdzie. Nie chcemy przecież, żeby nas źle zrozumiano, prawda? - rzucił asekuracyjnie dziedzic Pierwszego Króla, wyciągając przed siebie otwarte dłonie w obronnym geście. Neandertalska mina Tatsuyi przekonała go o tym, że agresywny Madness nie podzielał jego zmartwień. -Mogą nas wziąć za złodziei, jeśli będziemy się tak snuć po wszystkich zakamarkach świątyni. Lepiej nie wdawać się w niepotrzebne konflikty. To mam na myśli... - widok czempiona uświadomił mu, że właśnie przekroczył granicę bezpiecznej rozmowy. Mistrz juniorów przechylił głowę, wykrzywiając usta z drwiącą miną.
-Chcesz mi powiedzieć, że muszę się tu kogoś bać? Bandy świętoszków, sierot, eunuchów i słabeuszy? Uważasz mnie za takiego słabego, ty kupo gówna? - cedził przez zęby przesiąknięty nienawiścią chłopak. Obywatel Akashimy zaklął w duchu, przypominając sobie o sposobie, w jaki nieufny rówieśnik interpretował słowa innych ludzi.
-Popełniłem błąd... Niech to! A chciałem to szybko zakończyć. Co mam mu teraz odpowiedzieć? - zastanawiał się "krzyżooki", dopisując na swoje konto kolejną porażkę. Nie chciał drzeć kotów z posiadaczem Przeklętej Ręki, mając jednocześnie własne zmartwienia.
-Ja... nie to miałem na myśli, Tatsuya-kun! Chodzi mi o to... że lepiej przecież mieć przyjaciół, niż wrogów. Rozumiesz, prawda? - odparł nerwowo, bacznie obserwując wszelkie zmiany na twarzy agresywnego kompana. Aż do tej pory ani razu nie zastanowił się nad tym, dlaczego właściwie czempion zdecydował się do nich dołączyć. W końcu kto, jak kto, ale on nie uznawał żadnych autorytetów, więc prośba Kawasakiego nie mogła dla niego zbyt wiele znaczyć. Przez całą sytuację z "wioską Gehenny" i paraliżującego towarzysko Naizo, nastolatkowie nie mieli nawet okazji spokojnie ze sobą porozmawiać.
-Nie. Nie rozumiem. Może ciebie satysfakcjonuje "zabawa w dom", ale ja nie szukam towarzystwa i gówno mnie obchodzi, co o mnie pomyślą. Jeśli spróbują mi coś zrobić, będzie to dla mnie tylko powód, żeby ich znienawidzić. A wtedy... zabiję ich - te emanujące gniewem i mrokiem słowa przypomniały Kurokawie o tym, kim naprawdę był heterochromik. Ten, który swoją siłę czerpał z nienawiści, który nade wszystko pragnął ściągnąć na dno wszystkich, których tym uczuciem obdarzył... nie mógł się tak łatwo zmienić. Ten, kto od dziesięciu lat grał w piłkę nożną, nie będzie od razu mistrzem w tenisie ziemnym - to uświadomił sobie Naito. -Mam prawo chodzić, gdzie mi się żywnie podoba. Jeśli komuś to nie pasuje, to niech uświadomi mi, że się mylę. Pięściami, nie słowami... - ostatnie słowa ukuły "krzyżookiego" najbardziej. Nie miał co do tego pewności, jednak poczuł, że skierowano je właśnie przeciwko niemu. Przez moment zastanawiał się nawet, czy jego decyzje podczas walki z Tatsuyą o grobowiec Pierwszego aby na pewno były słuszne. Nie zdążył znaleźć satysfakcjonującej go odpowiedzi. Czempion przeszedł obok niego, gwałtownie potrącając go ramieniem.
-Co takiego robię źle? Czy cały świat próbuje mi uświadomić, że słowami niczego nie zdziałam? Kto ma rację? Ja, czy świat? Chce, żebym przestał? Żebym wszystkie problemy rozwiązywał siłą? Tak samo, jak inni... Tak samo, jak inni mam zabić to, co we mnie siedzi? Shuun-san... co powinienem zrobić? Chciałbym... Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie wiem, jak... - naprawdę nie wiedział. Nie potrafił porozumieć się z ukrytym w jego jestestwie duchem Króla. W przeciwieństwie do Tatsuyi, który był w stanie to zrobić, a mimo to gardził poradami dawnego władcy. Ironia. Ten, który nie miał, chciał korzystać. Ten, który miał - nie chciał.
-Poczekaj! - krzyknął w stronę odchodzącego heterochromika, dochodzącego właśnie do ciężkich, grubych drzwi po lewej stronie krytego korytarza. Coś wewnątrz niego sprawiało, że obawiał się wejść do tajemniczego pomieszczenia... ale mistrz areny tego nie czuł. Posiadacz Przeklętej Ręki nie miewał żadnych oporów. Tym bardziej wtedy, gdy ktoś go rozzłościł. Zanim dziedzic Pierwszego Króla dotarł do rówieśnika, mosiężna, płaska klamka została z głośnym skrzypieniem opuszczona w dół. Pozornie ciężkie i toporne drzwi otworzyły się do wewnątrz. To, co drzemało w niepokojącym pokoju uderzyło w obu nastolatków jeszcze zanim zdołali zajrzeć do środka.
     Cała masa energii duchowej o barwie jasnego fioletu wypełniała "komnatę" w takim samym stopniu, jak powietrze. Moc była jednak o wiele "gęstsza" i "cięższa", niż jakikolwiek gaz. Bynajmniej nie chodziło jednak o fizyczną gęstość. Przepotężna aura wylała się z pomieszczenia, niczym obłok ciekłego azotu, przelatując przez nogi chłopaków. Przeklęte Oczy Kurokawy zaczęły łzawić bez większego powodu. Jakiś impuls w jego głowie sprawił, że nogi gimnazjalisty zadrżały, jakby ich właściciel miał zaraz upaść na glebę. I tak już blady trzecioklasista pobladł jeszcze bardziej, z trudem łapiąc oddech. Naito nie należał do Madnessów wyczulonych na działanie i obecność energii duchowej. Gdy większość zginała się pod wpływem ogromnej mocy Generałów, czy innych osób o legendarnej wręcz sile, on nie zdawał sobie sprawy, z kim miał do czynienia. Wielu miało przez to pełne prawo wyśmiać "żółtodzioba" za jego ułomność i z pewnością wielu tak właśnie robiło. Tym niemniej jednak w kontakcie z mocą tak przerażającą i zastraszająco potężną, nawet on zareagował.
-Co... Co... się dzieje? Nie mogę... zebrać myśli. Moja głowa... boli. Tak bardzo boli... - takie oto spostrzeżenia artykułował w duchu. -Tatsuya... odsuń się. Uciekaj. Stoisz... za blisko - chwilę później wzdrygnął się. Był pewny, że wypowiedział te słowa na głos. Próbował je wypowiedzieć. Nie dał jednak rady. Monstrualna moc duchowa zacisnęła się na jego gardle, nie pozwalając na wykorzystanie strun głosowych. Mógł tylko patrzeć na plecy nieruchomego towarzysza. Nie wiedział, jak długo to trwało. Ile czasu zastanawiał się nad tym, czy za chwilę nie straci przytomności. Zdawało mu się, że trwał tam kilka minut... chociaż od momentu otworzenia drzwi minęło tylko pięć sekund. Te pięć sekund zaopatrzyło go jednak w doświadczenie, którego nie zapomniał już do końca życia.
-Co to... kurwa... jest? - czempion odezwał się pierwszy. Nagromadzona w pokoju energia wyciekła tak szybko, że zdążyła już rozproszyć się na całym placu. Właśnie dzięki temu przestała oddziaływać na - bądź, co bądź słabych - Madnessów.
-T... Tatsuya-kun! Nie wchodź tam - odezwał się Naito, stawiając krok do przodu, przez co prawie upadł na twarz. Wciąż nie odzyskał jeszcze pełnej władzy nad swoim ciałem. Nad językiem również. Zabrzmiał bowiem o wiele ostrzej, niż planował. Spodziewał się natychmiastowego aktu agresji ze strony mistrza juniorów... lecz otrzymał coś o wiele bardziej przejmującego. Heterochromik bezgłośnie odwrócił twarz w jego stronę... i to wystarczyło, by zatrwożyć dziedzica Shuuna.
     Aż do tej chwili były Połykacz Grzechów nie dawał tego po sobie poznać, ale w jego przypadku napływ mocy wywołał jeszcze większy zamęt. Był blady, jak ściana. W jednej chwili Kurokawa uświadomił sobie, że nigdy tak naprawdę nie widział prawdziwie bladego człowieka. Że nigdy nie widział tak chorobliwie jasnej, anemicznej wręcz cery. W pięć sekund, podczas których bombardowała go niepojęta siła, Tatsuya zaczął przypominać obłożnie chorego. Krople potu spływały po jego mokrej twarzy, dolna szczęka trzęsła się z taką częstotliwością, jakby miała zaraz odpaść, a oczy... te zazwyczaj harde, różnokolorowe oczy... zalała krew. Naczynia krwionośne w ich wnętrzu popękały pod wpływem duchowej presji, sprawiając, że całe widoczne z zewnątrz ciało szkliste przyjęło szkarłatną barwę.
-A kto mi zabroni? - posiadacz Przeklętej Ręki zapewne chciał brzmieć groźnie, ale głos, który wydobył się z bladych ust przypominał raczej przepływające przez nieszczelny strych podmuchy wiatru. Wydawało się, że sam to zauważył, gdyż zrezygnował z kolejnych prób zgrywania chuligana i nierozważnie postawił pierwszy krok wewnątrz przerażającej komnaty. Nie chcąc dopuścić do kolejnych incydentów, posiadacz Przeklętych Oczu ruszył tam za nim.
     Usta gimnazjalisty rozwarły się ze zdziwieniem, gdy rozejrzał się po pomieszczeniu. Szeroki na trzy metry i długi na prawie osiem pokój wypełniały... uchwyty. Zwykłe, metalowe pręty powbijane w ściany jeden nad drugim i jeden obok drugiego. Na owych wygiętych ku górze prętach zawieszone były klucze. Nie zwykłe, jakie posiadała ponad połowa ludzi na świecie. Te "narzędzia" były grube, onyksowe, zaopatrzone w skrupulatnie wyrzeźbione, tajemnicze symbole. Każdy z kluczy emanował potężną, "pożerającą" go energią duchową - tą samą, która kilka chwil wcześniej uleciała z pokoju. Każdy zdawał się wprawiać w drganie otaczające je powietrze. A wisiał ich tam co najmniej tysiąc.
-Już je widziałem. Matsu-san użył takiego samego, kiedy mnie trenował. Byłem pewien, że takie klucze są bardzo rzadkie... a teraz w jednym miejscu znalazłem ich tak wiele. Dlaczego nikt nie zabezpieczył tych drzwi? - zastanawiał się Kurokawa, ale szybko znalazł odpowiedź. -Większość potencjalnych złodziei nie odważyłaby się tu wejść po tym, jak poczułaby całą tę moc... Wygląda na to, że tylko my byliśmy tak głupi... - pomyślał chłopak z gorzkim niepokojem, podczas gdy odzyskujący werwę Tatsuya zagłębiał się dalej wgłąb pokoju, badawczo przyglądając się "otwieraczom do ludzi". "Krzyżooki" przełknął ślinę. Trzy razy przymierzał się, żeby wydać z siebie jakikolwiek odgłos, aż w końcu rozwiązał mu się język.
-Już wystarczy, Tatsuya-kun! Nic tu nie ma, widzisz? Chodźmy stąd, zanim ktoś nas tu znajdzie - zaproponował z nadzieją, ale gdy tylko zobaczył błysk w lewym, zielonym oku towarzysza, drgnął z zaniepokojeniem.
-To jest "nic"? Żartujesz sobie? Gdybyśmy zabrali chociaż kilka tych błyskotek i oddali je Fletcherowi, bylibyśmy ustawieni do końca życia! Patrz, ile tu tego jest. Nikt by nie zauważył, że paru brakuje... - Kurokawa zaniemówił, gdy to usłyszał. Nie spodziewał się czegoś takiego. Aż do tej pory w ogóle nie łączył czempiona areny z pociągiem do pieniędzy. Wyglądało na to, że również o heterochromiku wiedział mniej, niż mu się zdawało. Tak samo, jak w przypadku Aigana.
-Nie mówisz poważnie... Przyszliśmy tu poprosić o pomoc dla wioski, a nie na poszukiwanie łupów! - krzyknął oburzony idealista, gwałtownie podchodząc do mistrza juniorów. Chciał kontynuować swoje kazanie, lecz nagle, zupełnie niespodziewanie coś sobie przypomniał... Scenę, którą widział podczas bitwy o grobowiec Pierwszego. Scenę z życia Tatsuyi, podczas której pobito go prawie na śmierć za to, że z głodu ukradł chleb. To właśnie to wspomnienie sprawiło, że Naito się zawahał. Stracił swoją pewność siebie. Zdał sobie sprawę, że znów w swoim osądzie zachowania kompana spojrzał na sytuację jedynie ze swojej własnej perspektywy.
-Co? Jęzora brakło w gębie? - zadrwił z niego posiadacz Przeklętej Ręki. -Nikt ci nie zabroni dać kasy twoim wsiórom... - wzruszył ramionami były Połykacz Grzechów... po czym natychmiast spoważniał. Różnokolorowe oczy skupiły swój wzrok na otwartych na oścież drzwiach, w których niespodziewanie stanął nieznany im chłopak.
     Zanim nastolatkowie dostrzegli cokolwiek innego, zwrócili uwagę na włosy przybysza. Nieznajomy - notabene ich rówieśnik - był blondynem. Jego fryzurę charakteryzowało jednak to, że wszystkie kosmyki zdawały się wić ku górze, niczym języki płomieni, odsłaniając zarówno czoło, jak i skronie. Ów "płomiennowłosy" chłopak mierzył zarówno Naito, jak i Tatsuyę surowym, potępiającym ich obu wzrokiem. Czerwone, przywodzące na myśl jastrzębia oczy oraz bardzo wydatne, delikatnie zakręcające w stronę nosa brwi potęgowały wrażenie srogości. Blondyn był o kilka centymetrów niższy od czempiona, choć duchem widocznie górował nad obydwoma intruzami. Czerwonooki stał przed nimi pozbawiony górnej części garderoby. Ta z kolei, wymięta i przełożona przez lewe ramię nastolatka miała białą barwę. Zwinięta w "śrubę" sprawiała wrażenie, jakby kilka chwil wcześniej wyciskano z niej wodę. "Płomiennowłosy" przywdział szare, sięgające przed kolana spodenki i toporne sandały z nieznanego Kurokawie rodzaju drewna o bladożółtej barwie. To właśnie buty wzbudziły zainteresowanie wysłanników Kawasakiego. Do stóp bowiem, zamiast rzemyków przytwierdzała ją... żyłka. Cieniutka, metalowa żyłka, napięta do tego stopnia, że powinna co najmniej uciskać nogi, nie mówiąc już o rozcinaniu skóry. Zdawało się, że blondynowi w tym rodzaju obuwia nie było nawet niewygodnie... a przecież pod powierzchnią stóp, bezpośrednio na żółtym drewnie znajdowały się... ćwieki. Metalowe, kanciaste ćwieki, które nie tylko popychały dolne kończyny w stronę żyłek, lecz również wywierały spory nacisk i wbijały się w skórę. W oczach intruzów, nieznajomy blondyn zaczął wyglądać, jak masochista. Królewscy dziedzice utwierdzili się w tym przekonaniu, gdy tylko zwrócili uwagę na to, że mordercze sandały usytuowane były... na "szczudłach". Z samych środków drewnianych podeszew wyłaniały się obłe i cienkie, jak nogi od stolika "podstawki", mające po paręnaście centymetrów. Nie trzeba było być geniuszem, by domyślić się, że zmniejszenie "powierzchni" stóp skutkowało wywieraniem na nich większego nacisku i jeszcze silniejszym nabijaniu ich na ćwieki oraz żyłki.
-Wynoście się - rozkazał ze śmiertelną powagą czerwonooki, nie przejmując się ani przewagą liczebną, ani bojowym nastawieniem Tatsuyi. Był silny... a przynajmniej z wyglądu. Jak zauważył Naito, "płomiennowłosy" miał bardzo dobrze wyrzeźbione mięśnie, biorąc pod uwagę wiek.
-Hę? - warknął heterochromik, wysuwając się naprzód. Stoicki spokój i bezpośredniość blondyna łatwo wyprowadziły go z równowagi. -A kim ty, kurwa, jesteś, żeby mi rozkazywać? Położyłbym cię jednym ciosem, pokrako. W czym ty w ogóle łazisz? Zgubiłeś drogę do klubu sado-maso? - potok słów wystrzelił z ust agresywnego Madnessa, zanim obywatel Akashimy w ogóle pomyślał o powstrzymaniu go.
-Tatsuya-kun! On nie chce walczyć! Zaoferował nam możliwość dogadania się. Myślę, że powinniśmy z niej skorzystać... - ostrożnym, nerwowym głosem, "krzyżooki" spróbował udobruchać mistrza areny juniorów, ale ten tylko odtrącił go ramieniem. W tym samym momencie chłopak w zabójczych wręcz butach bez słowa ruszył przed siebie.
-Niedobrze... Jest przygotowany do walki. Musiał niedawno trenować... - zauważył w duchu dziedzic Pierwszego Króla, obserwując spływające po torsie niechcianego wroga krople potu i jego ostre, bystre spojrzenie. -Tatsuya-kun nie jest jeszcze w pełni sił po tym, jak tu weszliśmy... Szlag! Znów nie dałem rady go zatrzymać. Mam nadzieję, że nie zrobią sobie nawzajem krzywdy. Jeśli sytuacja stanie się krytyczna, wskoczę pomiędzy nich, żeby ich rozdzielić... - postanowił trzecioklasista, z niepokojem przełykając ślinę.
     W tym samym czasie lewą pięść byłego Połykacza Grzechów otoczyła poświata z mocy duchowej. Całkowicie gotów do ataku, heterochromik poczekał jeszcze kilka chwil, aż stukające o podłogę sandały zbliżą się do niego. Gdy zaś już się to stało i irytujący szkodnik stanął tuż przed nim, Przeklęta Ręka wystrzeliła do przodu w popisowym, pozbawionym zamachu lewym prostym. Czarne knykcie czempiona miały już wbić się w podbródek wroga, gdy nagle ten... zrobił "coś". Spokojnie, jak płynąca woda przesunął swoją głowę w taki sposób, że atak jedynie otarł się o jego policzek, nie czyniąc mu żadnej krzywdy. Natychmiast też, pomimo faktu stania na "podwyższeniu", z fenomenalną prędkością obrócił się przez prawe ramię. W wyniku tego manewru kończyna atakującego Madnessa została pociągnięta dalej, tak naprawdę w nic nie uderzywszy. Przeklęta Ręka pofrunęła do przodu, ciągnąc za sobą jej właściciela i wytrącając go z równowagi. Tatsuya z grymasem wściekłości zatoczył się przed siebie, podczas gdy blondyn zakończył swój piruet. Z gracją i lekkością prawdziwego anioła, "płomiennowłosy" jednym susem znalazł się twarzą w twarz z czarnowłosym agresorem. Ich twarze przez ułamek sekundy usytuowane były tak blisko siebie, że czerwonooki mógł nawet zmierzyć długość poziomej blizny na nosie czempiona. Heterochromik spróbował zrobić unik przed atakiem, który z pewnością miał nadejść. Nie udało mu się złapać potrzebnej do tego równowagi. W mgnieniu oka sprzed jego twarzy zniknęły oczy blondyna, a zamiast nich pojawiła się... jego ręka. Prawa dłoń z plaśnięciem przykleiła się do lica szatyna, zaciskając palce na jego głowie z zaskakującą siłą i stabilnością. Pół sekundy później rozległ się głuchy huk, a całe ciało Tatsuyi gwałtownie drgnęło. Zdawało się, że jakaś niewidzialna siła właśnie spróbowała odseparować rękę czerwonookiego od oblicza jego przeciwnika. Paliczki tego pierwszego były jednak zbyt mocno nań zaciśnięte.
-Jednego mniej... - mruknął nagle nieznajomy, puszczając swojego oponenta. Wtedy właśnie Naito dostrzegł, jak ręce jego towarzysza opadają bezwładnie w stronę ziemi, a kolana uginają się pod nim. Z przerażeniem dostrzegł strużki krwi płynące z nosa i ust pokonanego czempiona, a także całkiem pozbawione świadomości spojrzenie w oczach chłopaka. Mistrz juniorów padł bez przytomności na podłogę. W całkowitym szoku Kurokawa odskoczył do tyłu, próbując zorientować się w sytuacji. Jego serce zabiło dwa razy szybciej. Z podobną prędkością zaczął też myśleć.
-Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś takiego. Złapał Tatsuyę za twarz i tą samą ręką użył na nim emisji. Odległość od celu była tak mała, że cała energia fali uderzeniowej skupiła się na czaszce. Cholera! Znokautował go jednym atakiem... i do tego sposób, w jaki uniknął jego uderzenia... Wcale nie chcę z nim walczyć... ale muszę szybko pomóc Tatsuyi. Mógł doznać wstrząsu mózgu albo czegoś gorszego. Jeśli nie wyciągnę go stąd na czas... Nie, wolę o tym nie myśleć! Ale jak mam przejść przez tego gościa, jeśli jest taki zwinny? - "krzyżooki" zacisnął zęby, w stresie starając się opracować jakikolwiek plan. Jakikolwiek sposób na uniknięcie niechcianego przeciwnika. Z każdym stuknięciem drewnianych szczudeł o podłogę, coraz bardziej zdawał sobie sprawę ze swojego braku pomysłów.
***
     -Co? To niemożliwe! - niespodziewanie po twarzy młodego Okudy popłynęły kropelki potu. Jego serce zabiło tak szybko, jak tylko raz wcześniej i wyglądało na to, że teraz powód był taki sam. -Ta energia duchowa sprzed chwili jest taka sama, jak wtedy... Klucz, który miał przy sobie Kawasaki-sama otaczała identyczna aura, ale... teraz jest jej więcej. Czy to znaczy, że twórca tego... tego "narzędzia" jest gdzieś w pobliżu? Nie, to niemożliwe! Jakim cudem miałby przebywa w miejscu takim, jak to? Czy Naito i Tatsuya mają z tym coś wspólnego? A co, jeśli wdali się w konflikt z tym kimś? Ten pierwszy prawie nie reaguje na moc duchową, a ten drugi jest za głupi, by zareagować... Szlag! - niebieskie oczy dzikim wzrokiem omiotły okolicę, gdy albinos rozejrzał się we wszystkie strony. Jego niepokój, a raczej całkowita panika nie umknęły uwadze Rikimaru... ani Otori'emu. Łysy staruszek w zamyśleniu przejechał palcami po swoich długich, cienkich wąsach, przypominających odrobinę białe, szczurze ogony.
-Hm... To dziwne uczucie, kiedy odbierasz z daleka swoją własną energię duchową. Wygląda na to, że wasi przyjaciele dostali się nie tam, gdzie powinni. Mam nadzieję, że nic im się nie stało... - mruknął z umiarkowanym przejęciem Hideyasu, na co Rinji omal nie zwalił się na glebę, podrygując w szoku. Pomarszczony mężczyzna zaśmiał się pod nosem, rozbawiony reakcją swojego gościa.
-Hideyasu-dono? To... Ta moc... to pańska? Ale to by znaczyło, że ten klucz, który miał przy sobie Kawasaki-sama... - bąkał drżącym głosem kosiarz, podczas gdy szermierz tylko w ciszy przysłuchiwał się niespodziewanej rozmowie.
-Tak, dokładnie tak. Wręczyłem mu go w podzięce za pomoc. Dobry był z niego chłopak. Z reguły Madnessi, którzy osiągają w życiu jakąś pozycję, stają się krnąbrni i zapatrzeni w siebie. On był jednym z niewielu wyjątków... - starzec całkiem zapomniał o tym, jak poważna była sytuacja, przypomniawszy sobie wydarzenia z minionych lat.
-Jakim cudem taki miły, nieszkodliwy staruszek może mieć taką potworną moc duchową. I w dodatku tak silną... - wygląd zielonookiego Mędrca nie pozwalał nastolatkowi połączyć go z tą przerażającą energią, nie mówiąc już o wyobrażeniu sobie walczącego Otori'ego.
-Czy... nie powinniśmy zobaczyć, czy nikomu nic się nie stało, Hideyasu-dono? - przypomniał jednemu z przywódców Domu Mędrców członek rodu Okuda. Orli nos przekręcił się kilkukrotnie to w lewą, to w prawą stronę, podobnie zresztą, jak reszta głowy.
-Nie ma potrzeby. Kisuke-san właśnie wrócił. Jest bliżej celu, więc na pewno odpowiednio zatroszczy się o waszych przyjaciół. Nie musimy się spieszyć. Chodźcie ze mną. Z przyjemnością oprowadzę was po Domu - rzucił lekko i beztrosko wysoki chudzielec, splatając dłonie za plecami i ruszając do przodu brukowaną ścieżką. Reakcją młodzieńców w ogóle się nie martwił, co tylko dodawało mu... "osobliwości".
-"Kisuke-san", hm? Takamura Kisuke, drugi z Mędrców. Nie dość, że sprawiają kłopoty w takim miejscu, to jeszcze ci debile skompromitują mnie przed jednym z najważniejszych Madnessów w Morriden. Ja się chyba zabiję... - Rinji jęknął bezsilnie na samą myśl o tym. Słowa idola podziałały na niego, jak zaklęcie, kompletnie odrywając go od wcześniejszych zmartwień. Gdy więc kosiarz ruszył za swym wzorem do naśladowania, Rikimaru mógł tylko pokręcić z politowaniem głową i dołączyć do niego.

Koniec Rozdziału 132
Następnym razem: Lekarstwo dla ducha

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 131: Dom Mędrców

ROZDZIAŁ 131

     -Odkąd opuściliśmy wioskę, nie odezwał się ani słowem... - zauważył w duchu Rinji. Wystające spod ciemnej, naciąganej czapki śnieżnobiałe włosy poruszały się wraz z powietrzem po wspólnym torze. Piątka Madnessów pokonywała kolejne dziesiątki kilometrów z niepowtarzalną prędkością, ciągnięta przez wyodrębniony w Strumieniu szlak. Młody kosiarz ze skwaszoną miną spoglądał na plecy czarnowłosego przyjaciela, nie mogąc pogodzić się z tym, czego był świadkiem jeszcze godzinę wcześniej. -Nie chce tego otwarcie przyznać, ale bardzo przeżywa naszą ostatnią "przygodę". Zastanawia mnie tylko, o czym on teraz myśli... Nie jestem taki, jak on, nie mam tych samych oczu, co Pierwszy, a co za tym idzie... nie mogę zrozumieć Naito tak dobrze, jak bym tego chciał. Czy jest mną zawiedziony? Liczy na to, że spróbuję mu pomóc? Jak? Jak miałbym to zrobić? - niebieskie oczy zakotwiczyły swój wzrok na majaczących w dole, połkniętych przez mgłę pagórkach. -Yashiro powiedział... że liczy się moja obecność. Moje uczucia. Ale przecież ten sam Yashiro pozwalał sobą pomiatać jakiemuś obsranemu szczeniakowi, kiedy ostatnio go widziałem... Co, jeśli się mylił? Może wcale nie miał racji? A może oszukał mnie, żebym przestał się nad sobą użalać? - te myśli przygnębiły członka rodu Okuda jeszcze bardziej. Perspektywa jego własnego brata, jego największego wzoru do naśladowania w roli gołosłownego oszusta ścisnęła albinosowi serce.
-Nastroje są potworne. Pewnie nawet Naizo nie spodziewał się takiej reakcji wieśniaków, nie mówiąc już o tym, że uszło im to wszystko na sucho. A to przecież jedynie początek podróży... - zamyślił się Rikimaru. Wstęga czerwonych włosów zsunęła się z jego czoła, powiewając z tyłu, niczym wiewiórcza kita. -Może "to miejsce" przyniesie im ukojenie. Nie potrafię sobie wyobrazić żadnego innego, które byłoby w stanie ich wyciszyć. Dom Mędrców... To będzie moja pierwsza wizyta tutaj - zauważył z rosnącym entuzjazmem szermierz.
     Naizo wyskoczył ze Strumienia jako pierwszy, nie uprzedzając o tym członków Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Kurokawa, będący najdalej wysunięty podczas lotu, opuścił duchową trasę ostatni, na chwilę przytomniejąc i zapominając o swoich rozterkach. Ostatecznie zapikował w stronę ziemi oddalony o kilkadziesiąt metrów od najbliższego jego pozycji Rinji'ego. Przeszywane przez szatyna powietrze chłostało jego twarz zimnymi, niewidzialnymi dłoniami. W dole jego Przeklętym Oczom ukazywał się rozległy obszar, zajmujący co najmniej kilka kilometrów kwadratowych. Już z wysokości dziesiątek metrów dostrzegał szmaragdowe, nietknięte przez zanieczyszczenia, czy ludzkie ręce trawy, kilka jezior i stawów tak czystych, że odbijające się od nich światło oślepiało go, maleńkie, różnokolorowe kropeczki, będące ludźmi, a także kamienne, bladożółte mury. Mury te tworzyły nieregularny kształt, otaczając niewielkie wzgórze, na którym wzniesiono kompleks niespełna dziesięciu prostych budynków o płaskich dachach.
-To tutaj? Naizo-san wylądował tak szybko, że aż można było odnieść wrażenie, że zmierza do całkowicie innego miejsca - pojedyncza, przyziemna myśl była pierwszą od dłuższego czasu, która nie dotyczyła zajścia w "wiosce Gehenny". Kilkanaście metrów nad ziemią obywatel Akashimy z delikatną nostalgią wyciągnął z kieszeni "opancerzony" owoc, przejeżdżając opuszkami palców po jego wielowarstwowej skorupie.
***
     Z konieczności cała czwórka nastolatków musiała zebrać się tam, gdzie zażyczył sobie tego Naizo, który - wyleciawszy ze Strumienia - zatrzymał się kilkaset metrów przed najbliższymi zabudowaniami. Gdy dziedzic Pierwszego Króla - jako ostatni - dotarł na miejsce, po minie czerwonookiego zorientował się już, że z wizytą w "azylu" będą jakieś problemy.
-Moja noga tam nie postanie! - oświadczył dobitnie i stanowczo, gromiąc spojrzeniem wszystkich towarzyszy podróży, których "obejmował opieką". Gdyby ktoś dłużej zastanowił się nad osobowością Senshoku, w żaden sposób nie byłby zdziwiony jego zachowaniem. Każdy przejaw wiary, każdy najmniejszy ślad jakiejkolwiek religii, czy też bóstwa wywoływał furię u zatwardziałego, agresywnego ateisty. Miejsca święte, obiekty kultu, kapłani - nie podlegał wątpliwości fakt, że gdyby tylko zastępca Generała miał taką okazję, obróciłby w proch wszystkie te rzeczy. Mężczyźnie brakowało "profesjonalizmu", czy dyscypliny, która pozwoliłaby mu na chwilowe poświęcenie się dla dobra sprawy. Z tego właśnie względu jego "problemy" sprawiały wrażenie nieco dziecinnych.
-Jeśli to dla ciebie problem, Naizo-san, poradzimy sobie we czwórkę - zapewnił Rinji, kątem oka omiatając twarze rówieśników z nadzieją na zaakceptowanie przez nich jego propozycji. Tatsuya ziewnął tylko, spoglądając na niego z takim znudzeniem i obojętnością, że kosiarz nie próbował nawet go o nic pytać. Rikimaru i Naito nieznacznie skinęli głowami, choć ten drugi również był myślami całkowicie gdzie indziej. -Tym razem nie będziemy musieli z nikim walczyć, więc możesz tu na nas poczekać. Wrócimy najpóźniej za parę godzin - dodał jeszcze, ostrożnie dobierając słowa. Były zwolennik Bachira był zbyt nieprzewidywalny, by w jego obecności pozwolić sobie nawet na najmniejszy "nietakt".
-Ech... - maska lekarska uwypukliła się na moment, gdy zastępca Kawasakiego westchnął ze znużeniem. Skrzyżowawszy ręce na klatce piersiowej, starał się sprawiać wrażenie pana sytuacji. Próbował roztoczyć wokół aurę swojej własnej władczości, uzależniając poczynania całej reszty od swych kaprysów. Bycie ponad kimś bardzo mu się podobało - szczególnie, że pośród Połykaczy Grzechów nie istniała jasno określona hierarchia. Był to jeden z powodów, dla których Naizo nie zrezygnował z pełnionej przez siebie funkcji na samym początku "kariery". -No dobra, wypierdalajcie - rzucił nagle, diametralnie zmieniając wydźwięk całej sytuacji. -Rozejrzę się za kimś, kto miałby ochotę dostać w pysk - poinformował nastolatków, jakby wyrządzanie krzywdy innym było takim samym sposobem spędzania wolnego czasu, jak jazda na rowerze.
***
     -Nie potrzebuję niańki, jasne?! - krzyknął Tatsuya, odwracając się do Kurokawy. Kiedy cała czwórka nastolatków ruszyła w stronę wzniesionych na wzgórzu zabudowań, to właśnie czempion areny odłączył się od grupy, wybierając inną drogę. Nie przepadał ani za Rinjim, ani za Rikimaru, nie wspominając o swojej "pokazowej" niechęci do Naito. Głównie dlatego maksymalnie ograniczał kontakty z rówieśnikami i pewnie udałoby mu się "umknąć" reszcie, gdyby jego towarzysze nie byli świadomi charakteru heterochromika. Nie trzeba było bowiem być geniuszem, by domyślić się, że pozostawiony samopas posiadacz Przeklętej Ręki doprowadziłby co najmniej do burdy, a być może wywołałby nawet kolejną wojnę, czego otwarcie obawiał się Okuda.
-Nie jestem niańką. Nie chcę po prostu zostawiać cię samego... - "krzyżooki" wypowiedział na głos pierwszą argumentację, jaka pojawiła się w jego głowie, nie zastanawiając się nawet nad tym, jak... "niecodziennie" zabrzmiały te słowa.
-To nawet jeszcze gorzej! - warknął dziedzic Drugiego Króla, cofając się z obrzydzeniem. -Nawet pedały nie brzmią tak pedalsko, jak ty... pedale! - mówiąc to, uniósł pięści w gotowości, jakby miał zamiar bronić się przed molestowaniem seksualnym. Trzecioklasista westchnął tylko ciężko, ujmując się rękoma pod boki. Aż do tego momentu nie wziął nawet pod uwagę, że mistrz juniorów wcale nie był mniej problematyczny, niż Senshoku. Czarnowłosy furiat działał po prostu na mniejszą skalę.
-Nie możesz zakopać topora wojennego na te kilka godzin? Po prostu chodźmy dalej. Dobrze wiesz, że skoro już tu jestem, to sobie nie pójdę, więc darujmy sobie te kłótnie... - gimnazjalista miał niemałą nadzieję, że jego rozmówca nie był w nastroju do wszczynania walk. Obaj mieli bowiem ważniejsze rzeczy do roboty, niż użeranie się ze sobą nawzajem.
-Phi! - mruknął wzgardliwie były Połykacz Grzechów, spluwając ostentacyjnie. Szczęśliwie jednak nie odezwał się już ani słowem, wznawiając wędrówkę pod górę. Dziedzic Shuuna odetchnął z ulgą, dołączając do "młodego gniewnego" i wraz z nim kierując się w stronę bladożółtych, starych murów.
     Dom Mędrców był w rzeczywistości zbiorowiskiem umiejscowionych na wzniesieniu budynków... wraz z otaczającymi je kilkoma kilometrami nieskażonego przez zgubne działanie człowieka terenami. W skład tychże obszarów wchodziły cztery najczystsze jeziora w Morriden, dziesiątki rodzajów dziko rosnących traw, setki gatunków różnorodnych roślin, z których większości nie dało się spotkać w ludzkim świecie, a także jednego, niewielkiego wodospadu. Mieszkańcy kraju Madnessów określali Dom Mędrców jako miejsce całkowitego wyciszenia - azyl, w którym nikomu nie działa się krzywda i w którym każdy mógł liczyć na bezinteresowną pomoc w potrzebie. Nie liczyła się tam pozycja społeczna, a jakikolwiek przejaw "inności", czy też wszelkie odstępstwa od normy nie były dyskryminowane. Terenu zajmowanego przez tę oazę spokoju nie dotyczyły również podatki na rzecz państwa ani konflikty zbrojne - Dom zawsze zachowywał neutralność. Podobnie zresztą, jak Niebiańscy Rycerze do momentu ich interwencji podczas Drugiej Wojny Ideałów.
     Wzdłuż biegnącej w górę drogi wkopane zostały wyciosane, kamienne bloki, tworzące coś na wzór schodów. Tylko na brukowanych lub wyłożonym stopniami szlakach nie wyrastało nawet pojedyncze źdźbło trawy. Poza tymi paroma wyjątkami, wszędzie widać było mniej lub bardziej bujną roślinność. Prawdziwe cuda rosły oczywiście wewnątrz murów, starannie pielęgnowane przez mieszkańców Domu Mędrców, lecz zewnętrzne okazy przyrody również przyciągały uwagę Naito.
-Tak cicho i spokojnie... Nie dziwię się, że nazywają to miejsce azylem. Właściwie to nic o nim nie wiem. Przez całą tę sytuację w wiosce nie miałem nawet czasu o nie zapytać. Tatsuya-kun raczej nie będzie chciał mi pomóc... a przynajmniej nie bezpośrednio. Muszę go jakoś podejść. Zagaić rozmowę... - gimnazjalista co jakiś czas spoglądał ukradkiem na spiętego towarzysza. Heterochromik ewidentnie nie przyzwyczaił się do przebywania w tak "czystych" miejscach. Poczucie bezpieczeństwa i przyjazna atmosfera wywoływały jego nieufność, przez co przypominał on nieco żywą minę przeciwpiechotną. 
-Tak się zastanawiam... - zaczął powoli posiadacz Przeklętych Oczu. -...co takiego jest w tym miejscu, że Naizo-san nie chciał tu z nami przyjść? - uważnie lustrował twarz czempiona, sprawdzając, czy chłopak połknął haczyk. Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy Tatsuya spojrzał w jego stronę z samą tylko irytacją - normalnie bowiem emanowałby gniewem i nienawiścią.
-Jesteś jakiś niedorozwinięty? - rzucił zaczepnie, ale bez zwyczajowej werwy. Przyzwyczaił się już do tego, że trzecioklasisty nie dało się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Z tego też powodu obrażanie go nie sprawiało mu już takiej przyjemności, jak na przykład mentalne poniewieranie Rinji'ego. -Masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie my teraz jesteśmy? Nic ci nie mówi nazwa "Dom Mędrców"? - "krzyżooki" nie odpowiadał. Odpowiedzi na pytania retoryczne doprowadzały mistrza areny do szewskiej pasji. -Człowiek, który stworzył tę kupę kamieni to nie kto inny, niż Mędrzec Znikąd. Innymi słowy banda idiotów zbudowała pieprzoną świątynię na cześć jakiegoś staruszka... - rzekł pogardliwie dziedzic Calleba. Usta zaskoczonego, a jednocześnie zaaferowanego Kurokawy rozwarły się, jak u wyrzuconej na brzeg ryby.
-Ten sam, który powstrzymał pierwszą wojnę?! - wykrzyknął z entuzjazmem chłopak. Usłyszana od Eronisa historia mocno zapadła mu w pamięć. -Pierwszy Naczelnik Gwardii Madnessów? Myślisz, że mogę się tu o nim czegoś dowiedzieć? - sama ta myśl natychmiast rozwiała wcześniejsze zmartwienia nastolatka, wywołując wypieki na bladej twarzy.
-A znasz, kurwa, innego Mędrca Znikąd? - burknął Tatsuya, rozgniewany tym, że ośmielono się mu przerwać. -Ależ ty jesteś pojebany... - westchnął, nie pozwalając, by pozytywne nastawienie Naito przeszło również na niego. -Nie mam bladego pojęcia, czy coś ci tu o nim powiedzą, ale z całą pewnością już go tu nie spotkasz. Przynajmniej nie osobiście, bo ta zgraja kapucynów tak się tu nad nim spuszcza, że naśladują go na każdym kroku. Robią z niego jakiegoś jebanego boga i to dlatego Naizo nie chciał tu przyjść - wytłumaczył posiadacz Przeklętej Ręki, ale wszystkie jego słowa i opinie były odbierane całkowicie inaczej, niż brzmiały.
-Tatsuya-kun lekceważy wszystko, co tylko się da, ale nie obruszałby się tak, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Niektórzy ludzie uważali Mędrca za reinkarnację Shuun-san'a, więc na pewno nie mógł być zwykłym Madnessem. Dla zwykłych Madnessów nie buduje się świątyń - posiadający zamiłowanie do wiedzy dziedzic Pierwszego Króla wyszczerzył zęby w uśmiechu. Przed dwoma nastolatkami wznosił się zaokrąglony łuk triumfalny, sięgający trzech metrów. Był on częścią otaczającego wzgórze muru, a zarazem "oficjalnym" wejściem na teren Domu Mędrców.
***
     Dźwięk rozpryskującej się wody odbijał się od okolicznych skał. Czyste, jak łzy krople spływały po wyżłobionych przez ciecz kamieniach, koniec końców wpadając do otoczonego żwirowatym podłożem źródła. Dziesięciometrowy wodospad pompował hektolitry toni prosto na duży, płaski głaz, dotoczony idealnie pod niego przez rozebranego do samych bokserek mężczyznę. Ten właśnie mężczyzna siedział ze skrzyżowanymi nogami na swoim "tronie", opierając ręce na kostkach. Uderzająca w niego woda zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia, choć była wystarczająco zimna, by w kilka minut doprowadzić do hipotermii. Co więcej, jej zauważalny ciężar nie był w stanie poruszyć ciałem jegomościa nawet o milimetr.
-Na pewno nie chcesz wyjść im na spotkanie? Według Kawasakiego-san'a powinni pojawić się w Domu jeszcze dzisiaj - rozległ się cichy, starczy głos. Na żwirowatej ziemi stał niziutki mężczyzna, splatający dłonie za plecami. -Ja na twoim miejscu przerwałbym trening chociaż na moment. Odkąd tu przybyłeś, strasznie się forsujesz. To niezdrowe dla twojego organizmu. Nawet jeśli nasi goście nie są twoimi znajomymi, dobrze byłoby od czasu do czasu z kimś się spotkać... - staruszek brzmiał trochę, jak zatroskany ojciec, walczący z nawykami rozkapryszonego syna.
-Wybacz, ale nie mam ochoty, Takamura-dono. Im więcej zrobię przerw, tym trudniej będzie mi kontynuować. Na tyle znam samego siebie. Poza tym, nie mógłbym się powstrzymać przed uchlaniem, gdybym poszedł teraz między ludzi - z przylepionych do czoła blond włosów pociekły strużki wody, kiedy niebieskooki mężczyzna zrobił głupawą minę.
-Ech... Przyszedłem specjalnie, żeby ci o tym powiedzieć. Gdybym wiedział, że cię to nie ruszy, zostałbym w Domu. Teraz nie zdążę ich powitać... - rzekł z wyrzutem starzec, wzdychając ciężko. Starzy ludzie często lubili sobie ponarzekać, a Takamura potwierdzał ten stereotyp, jak nikt inny. -Że też takim aspołecznym ludziom przyznaje się tytuł Generała... - mruknął jeszcze na odchodne, znikając pomiędzy drzewami o korze pokrytej złotawym nalotem.
***
     Rinji i Rikimaru udali się do Domu Mędrców mniej stromą, choć dłuższą drogą, spiralnie okalającą świątynię z lewej strony. Ich szlak również został skrupulatnie wybrukowany i podobnie z obu stron otaczała go szmaragdowa, zadbana trawa. Nie na niej skupiali się jednak nastolatkowie. Troje ich oczu zwracało swoje spojrzenia ku starannie przystrzyżonemu żywopłotowi, tworzącemu swego rodzaju "wewnętrzny mur". Jak się okazało, okrężna droga prowadziła do całkowicie innego miejsca, niż droga bezpośrednia. Z tego względu szermierz i kosiarz znaleźli się na tyłach Domu - w jednym z osławionych "rajskich ogrodów", których granice wyznaczały właśnie żywopłoty. Już z daleka mogli dostrzec, jak rozległe były owe ogrody i jak wiele osób w nich przebywało. Mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, pełno- i niepełnosprawni... Wszyscy oni mieli na sobie kremowe kimona z jasnymi, materiałowymi pasami. Wszyscy goście, mieszkańcy lub podopieczni Domu Mędrców otrzymywali takie same ubrania. W przypadku tych pierwszych, ich wizyty z reguły opierały się na odpoczynku na łonie przyrody, medytacji lub szczerej rozmowie z którymkolwiek Mędrcem. Po to bowiem stworzono to miejsce. Pierwszy Naczelnik Gwardii pragnął stworzyć przytułek dla potrzebujących pomocy. Chciał szerzyć swą filozofię i za jej pomocą "leczyć" bliźnich z ich zmartwień. Taką właśnie osobą był legendarny Mędrzec Znikąd.
-Witajcie - wpatrzeni w rosnące wokół lotosy, orchidee i dziesiątki innych kwiatów oraz krzaków nastolatkowie wzdrygnęli się na dźwięk czyjegoś głosu. Całkiem niespodziewanie dostrzegli przed sobą odzianego w siwą, starą szatę staruszka. Mężczyzna ten był bardzo wysoki, jak na swój podeszły wiek. Biorąc pod uwagę, że stojąc przed nimi, garbił się, mógł mieć nawet niespełna dwa metry wzrostu. W parze z wysokością nie szła jednak waga. Nieznajomy był bardzo chudy, niebezpiecznie oscylując wokół wagowej granicy niedożywienia. Sprawiał wrażenie, jakby jego stosunkowo biedne odzienie mogło w każdej chwili upaść na ziemię. Pomarszczone lico starca zdobił haczykowaty nos. Lekko zapadłe policzki podkreślały i tak już uwydatnione kości policzkowe. Mężczyzna mógł chełpić się cieniutkimi, białymi wąsami, mającymi co najmniej trzydzieści centymetrów i powiewającymi na wietrze przed jego klatką piersiową. Innych znaków zarostu nie dało się u niego dostrzec. Z mądrych, zielonych oczu biło swoiste "starcze ciepło", a sam jegomość uśmiechał się serdecznie. Warto nadmienić, że był on łysy, jak kolano, a pomarszczony czubek głowy praktycznie lśnił, odbijając światło słoneczne. Głębokie i wyraźne zakola na czole starca potęgowały wrażenie, jakie wywierał.
-Konnichiwa! - wydusił z siebie członek rodu Okuda, kłaniając się głęboko i z entuzjazmem. On jako pierwszy zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. -To dla nas zaszczyt: przebywać w takim miejscu, w otoczeniu tak znamienitych ludzi! - jego nawyk gloryfikacji wysokich rangą osób był czymś, czego białowłosy nie umiał się pozbyć. Czasem można było odnieść wrażenie, że z największą przyjemnością wylizałby buty każdego ze swoich idoli... a tych niestety miał bardzo wielu.
-Witam - rzucił krótko Rikimaru, nie zachwycając się aż tak bardzo spotkaniem tego człowieka. Nie zapomniał oczywiście o tradycyjnym, japońskim ukłonie, ale jego obojętność poirytowała stojącego obok niebieskookiego. Rinji natychmiast poderwał głowę, prawie zapominając o swoich manierach.
-Mógłbyś okazać trochę więcej szacunku! Masz pojęcie, co to za człowiek? Czy ty się urodziłeś w oborze? - zbulwersował się albinos, marszcząc twarz z dezaprobatą. Złote oko czerwonowłosego spojrzało niewzruszone najpierw na niego, potem na starca, a ostatecznie na katanę. Nie spuszczając wzroku z kosiarza, szermierz zaczął ukradkiem wyciągać ostrze lewą ręką, co jednak nie umknęło uwadze młodego Okudy.
-Nawet tutaj?! - krzyknął, zanim nadchodzący konflikt zażegnał serdeczny śmiech. Wąsaty starzec zbliżył się do nich, zwracając na siebie ich uwagę. Jednocześnie nastolatkowie zauważyli, że mężczyzna przez cały ten czas poruszał się... boso. Niezależnie od tego, czy chodził po trawie, czy po kamieniach, "wykorzystywał" w tym celu swoje nagie stopy.
-Nie kłóćcie się, chłopcy, nic się nie stało - pomarszczone dłonie lekko ścisnęły barki obu młodzieńców. Wąsacz uśmiechnął się raz jeszcze, ujęty widokiem "wiosny młodości". -Nie uważam się za kogoś, kogo należałoby tak wywyższać. Byli i są lepsi ode mnie, nieprawdaż? - uspokoił gości staruszek. -Nazywam się Hideyasu Otori, młody człowieku - zwrócił się w kierunku "jednookiego", pochylając przed nim głowę ze skromnością i pokorą. -Cieszę się, mogąc gościć tutaj członków Gwardii Madnessów. Rzadko mam okazję widzieć waszych pobratymców.
-Ach, nie jesteśmy tu sami, Hideyasu-sama - odparł z przesadną grzecznością Rinji, ponownie skłaniając głowę, co wyglądało już nieco żałośnie. -Nasi towarzysze powinni pojawić się tu jakieś parę minut temu. Szli w stronę frontowego wejścia - na dźwięk tych słów, stary Otori z zadumą przejechał chudymi palcami po swoich imponujących wąsach.
-Jaka szkoda... Miałem nadzieję, że przyjdziecie razem. Takamury-san'a nie ma teraz w Domu, więc nikt nie wyjdzie waszym przyjaciołom na spotkanie. Mam nadzieję, że żaden z naszych podopiecznych nie będzie im robił problemów... - rzekł z przejęciem staruszek, dając do zrozumienia swym gościom, że upilnowanie najmłodszych mieszkańców przybytku nie było wcale łatwe.
-Wasi mogą ich zaatakować? - zapytał bez ogródek Rikimaru, zalewając trwogą twarz młodego kosiarza.
-Zachowuj się, idioto! - krzyknął niebieskooki w stronę szermierza, a sam raz jeszcze pochylił głowę przed jednym z dwóch Mędrców, sprawujących pieczę nad Domem. -Najmocniej za niego przepraszam. Nie chciał być niegrzeczny. On już taki jest, gada wszystko, co mu ślina na język przyniesie! Proszę go nie winić, to dobry chłopak - tłumaczył się uniżenie albinos. Nie robił sobie nic z faktu, że to on taki był, a nie czerwonowłosy. Z nerwowym śmiechem próbował również zarzucić po przyjacielsku ramię na barki towarzysza, ale "jednooki" uchylił się zwinnie, podchodząc do Hideyasu.
-Niepotrzebnie się stresujesz, mój drogi. Twój przyjaciel nie powiedział nic złego. Powiedziałbym nawet... że jego obawy są słuszne - ostatnie zdanie, choć równie uprzejme i serdeczne, jak wszystkie poprzednie, zaniepokoiło nastolatków.
-Naito umie się zachować, ale Tatsuyę za sam wyraz twarzy będą chcieli obezwładnić... Niech go szlag! Co sobie o mnie pomyślą Mędrcy, skoro prowadzam się z takim patafianem?! - w przypadku Okudy, jego zmartwienia były jednak nieco... przyziemne.

Koniec Rozdziału 131
Następnym razem: Michael Pearson

niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 130: Niewdzięczność

ROZDZIAŁ 130

     Choć wysłannicy Generała Kawasakiego mieli działać w grupie, wszystkimi przestępcami zajął się jego zastępca, który dokonał masowej egzekucji w ciągu kilku minut. Zabitych zostało dwudziestu dwóch Madnessów, których ciała rozpadły się i których dusze pozostały nietknięte. Namioty oraz własność prywatną bandytów spalono. Po nękającej "wioskę Gehenny" grupie nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Podobny los spotkał uprowadzonych przez nich wieśniaków, którzy zostali sprzedani anonimowym handlarzom niewolników i prawdopodobnie rozdysponowani na przestrzeni zachodnich krańców Morriden. Pierwszy cel Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego został jednak zrealizowany, w związku z czym postępowanie w sprawie zaginięć umorzono.
     Drogę powrotną do osady przebyli w absolutnej, grobowej wręcz ciszy. Nikt nie miał ochoty na rozmowę o czymkolwiek. Jedynie mężczyzna w lekarskiej masce spacerował sobie raźnym krokiem, od czasu do czasu pogwizdując z zadowoleniem. Naizo potrzebował tego rodzaju "terapii". Urządzona przez niego rzeź pozwoliła mu dosłownie anihilować wszelkie zmartwienia i powody do stresu. Senshoku czerpał bowiem niewysłowioną, perwersyjną wręcz przyjemność z walki, szerzenia przemocy i bólu. Jego zaburzenie psychiczne w pewnym sensie pozwalało mu sprawniej funkcjonować w sytuacjach "niecodziennych", "szokujących", czy po prostu "ciężkich". Czerwonookiego nie raził widok krwi, nie powstrzymywał czyjś płacz i błaganie o litość, nie gorszył zapach rozkładającego się mięsa ani jakakolwiek "obrzydliwość". Pod tym względem sprawiał wręcz wrażenie "żołnierza idealnego", choć brakowało mu dyscypliny, opanowania, kultury i - w największym stopniu - empatii oraz poszanowania godności człowieka. Obecni w jego pobliżu towarzysze nie byli w stanie go rozgryźć ani przewidzieć jego zachowań. Właśnie z tego powodu wzbudzał on ich niepokój, lecz jednocześnie swoją pokrętną, przeplataną doświadczeniem bitewnym logiką budził również coś na wzór "szacunku".
     Z powrotem do wioski trafili parę minut po świcie. W ciągu dwóch godzin zdołali zażegnać problem, trawiący osadę od wielu miesięcy, jednak - tak, jak należałoby przypuszczać - nikt nie wyszedł im naprzeciw. Kurokawa, który nagle wysunął się na prowadzenie czuł na sobie dziesiątki podejrzliwych spojrzeń, bombardujących go ukradkiem z okien, szczelin w drewnianych deskach i innych "punktów obserwacyjnych". Oni wszyscy patrzyli na niego. Patrzyli z niepokojem na kierującego się w stronę długiej chaty zarządcy nastolatka. Sprawiali wrażenie, jakby na coś czekali. Jakby bali się, że teraz to Gwardziści przejmą nad nimi kontrolę i że będą jeszcze gorsi, jeszcze straszniejsi od bandytów. Nie mieli ani krzty zaufania do "intruzów". Trudno było im się dziwić, lecz mimo wszystko sprawiali oni nieprzyjemne wrażenie. Obłąkańcze, ekscentryczne zachowanie wieśniaków przypominało nieco sceny ze starych, niskobudżetowych horrorów, które musiały klimatem nadrabiać braki w funduszach. Co, jak co, ale cisi obserwatorzy umieli wywrzeć odpowiednie wrażenie...
     Edmund. Tylko o nim był w stanie pomyśleć "krzyżooki". Im bardziej zbliżał się do jego domu, z im mniejszej odległości widział spalony pień imponującego wcześniej drzewa, tym mocniej biło mu serce. Obawiał się tego, co mógł zastać wewnątrz chaty. Obawiał się pewnych, złowróżbnych słów Naizo. Nie chciał, by okazały się one prawdą... a jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to już się stało. Trzecioklasista nade wszystko pragnął poinformować starca o sukcesie ich misji. O pomszczeniu jego wnuczki, o wzięciu odwetu za jego największy, zabity ogniem skarb. Chciał poczuć, że zrobił wszystko, co mógł. Chciał być z siebie dumny. Chciał zdjąć brzemię z serca "dziadka". Wtedy liczyło się tylko to. Nie okolica, nie wieśniacy w oknach, nawet nie przyjaciele nastolatka. Ważny był jedynie widniejący przed Przeklętymi Oczami cel. Właśnie dlatego Naito zamarł na chwilę, gdy po naciśnięciu klamki zastał rzuconą na podłogę pierzynę i puste, pogrążone w nieładzie łóżko.
-Edmund-san! Edmund-san, gdzie jesteś? Wróciliśmy! Udało nam się! - wołał z gulą w gardle, rozglądając się po wszystkich pokojach... gdy nagle ujrzał go przez okno, klęczącego po japońsku w wysokiej trawie, tuż przed "truchłem" swojego oberwanego z godności skarbu. Rikimaru i reszta dopiero wchodzili do środka, gdy chłopak wpadł na nich w biegu, rozpychając ich na boki. Nie bacząc na nic, rzucił się w stronę trawnika. Ignorując towarzyszy dobiegł do odwróconego do niego plecami starca, z dudniącym sercem dostrzegając brak jakiegokolwiek ruchu u mężczyzny. -Edmund-san! Słyszysz mnie? - krzyknął jeszcze, zanim z roztrzęsieniem stanął pomiędzy nim, a martwym drzewem.
     Pomarszczone powieki zakrywały szare, pozbawione życia oczy. Zapadła, wychudzona klatka piersiowa nie poruszała się. Związane, przerzedzone, wątłej budowy włosy minimalnie poruszały się pod wpływem wiatru. Zimna, starcza twarz wydawała się taka spokojna... Zupełnie, jakby przed śmiercią mężczyzny wydarzyło się coś, co pozwoliło mu odejść z ulgą i spełnieniem. Tym czymś okazał się przedmiot skryty w przedśmiertnym uścisku cieniutkiej dłoni. Przez wychudzone palce widać było biel pomiętego, zwiniętego w kulkę papieru. Jakby wyłączony Kurokawa bezwiednie sięgnął do ręki "dziadka", omiatając go mglistym spojrzeniem. Przeliczyłby się każdy, kto myślał, że Naito zdołał opanować swoje emocje. W chwili, gdy opuszki palców nastolatka dotknęły zimnej, cienkiej skóry Edmunda, pod obywatelem Akashimy ugięły się nogi. Trzecioklasista upadł na bok, nie mogąc już nawet ustać... ale nie płakał. Jeszcze nie. Jeszcze nie był w stanie poukładać sobie w głowie tego, czego doświadczał. Jeszcze nie zastanawiał się nad jakimikolwiek szczegółami ani nawet nad istotą tego, co się stało. Drżącymi palcami wyciągnął zmiętolony papier, a gdy próbował go rozwinąć... coś upadło mu na nogę, lądując ostatecznie w trawie. Tym czymś był owoc. Piękny i prawie niezniszczalny owoc Gehenny.
     List. Papier okazał się być listem. Zapisanym niedbale, cienką linią, zanikającą w kilku miejscach - tak podobnie do życia nadawcy. Pierwsza łza ugodzonego w samo serce gimnazjalisty upadła na kartkę, zanim jeszcze przeczytał on pierwsze słowo. Potem wcale nie było lepiej. "Krzyżooki" czytał przez łzy krótką notkę, której treść odbijała się echem w jego głowie:
-Witaj... i żegnaj, Naito-kun. Jeśli czytasz te bazgroły, oznacza to, że nie ma mnie już na tym świecie. Z każdą minutą przykładam kartkę coraz bliżej twarzy, bo widzę coraz gorzej. "Starość nie radość" mówią. W chwili, w której siadłeś obok mnie w tym samym miejscu, wiedziałem już, że ktoś taki, jak ty na pewno dotarłby do tej wiadomości. Tym bardziej przepraszam, że mnie tu nie ma. Jestem święcie przekonany, że rozwiązałeś problem z bandytami, więc przykro mi, że nie mogę ci osobiście podziękować... - na kilka chwil posiadacz Przeklętych Oczu nic nie widział przez płynące łzy. W łzach tych odbijało się z kolei klęczące ciało starca, powoli rozpadające się na połyskujące, maleńkie drobinki. Cząsteczki wydobywające się z niknących ramion tańczyły ze sobą, wznosząc się w stronę nieba. -To zabawne. Wiem, co chcę ci powiedzieć, ale nie wiem, dlaczego to robię. Może po prostu nie mam nikogo innego, z kim mógłbym podzielić się moją ostatnią myślą? Tak, to pewnie dlatego. Widzisz, siedzę tu teraz sam i zastanawiam się, czy gdy moje resztki połączą się z wiatrem i ziemią, wciąż będę czuł, widział i doświadczał... Z perspektywy czasu żałuję, że nigdy nie próbowałem być silny. Może gdybym został wojownikiem - takim, jak ty i twoi przyjaciele - mógłbym nadal tu być? Wybacz mi moje tyrady. To tylko przedśmiertne przemyślenia słabego staruszka... - pociągnął nosem, ale bezskutecznie. Cała jego twarz lepiła się od łez i śluzu. Chciał zaprzeczyć słowom Edmunda. Chciał mu powiedzieć, że każdy człowiek jest ważny, że każdy ma swoją rolę... ale wiedział, że jego słowa nie mogły już dosięgnąć zmarłego. -Może jeszcze niedawno bałbym się odejść, ale teraz wcale nie czuję strachu. To bardziej zaciekawienie. Jestem ciekaw, czy moje istnienie rozpadnie się raz na zawsze, czy może stanę się wodą, którą piją wieśniacy lub ogniem, którym się ogrzewają. To pewnie nie byłoby aż takie złe. Przecież i tak przez większość czasu gapiłem się, jak głupi w drzewo... Na pewno zdążyłem cię już zanudzić i za to też przepraszam, ale chociaż wiem, ile już dla nas wszystkich zrobiłeś... mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Mój powód do życia odszedł bezpowrotnie... ale udało mu się spłodzić inny, nowy powód - drżącą dłonią chłopak instynktownie podniósł leżący w trawie owoc. Truchło Edmunda prawie zdążyło zniknąć. -Myślałem, że to drzewo nie zostawi nic po sobie tak samo, jak zrobię to ja... ale okazało się, że oboje coś zostawimy. Ten jeden, jedyny owoc znalazłem za pniem. Nie dotknął go ogień, nie porwały go ptaki. Może to dlatego, że jestem stary, ale mam wrażenie, że jest to jakiś znak. I właśnie dlatego chcę cię prosić o wzięcie ze sobą tego zabłąkanego owocu. Nie chcę być samolubny ani arogancki tuż przed śmiercią, ale... wierzę, że twoje ręce uczynią z niego jeszcze wspanialsze drzewo, niż to, które kochaliśmy - ja i Elizabeth - szloch schował za zaciśniętymi zębami, podobnie zaciskając również i pięści. Z jego ust wydobyło się głośne, bolesne charknięcie. Czerwona od płaczu twarz ledwo przypominała codzienne oblicze Naito. -Dziękuję ci w imieniu całej wioski, przyjacielu. Mam nadzieję, że mogę cię tak nazywać. Pewnie pomyślisz, że jestem dziwakiem, ale starzy ludzie już tak mają. Rozmawialiśmy raptem kilka chwil, ale... wcześniej nie odezwałem się do nikogo, odkąd Elizabeth zniknęła. Wierz mi lub nie, ale ta rozmowa wiele dla mnie znaczyła. Jeszcze raz przepraszam cię za brzemię, które na ciebie nakładam. Mam nadzieję, że inni ludzie docenią twoje wysiłki choć w połowie tak bardzo, jak ja. Pozwól, że osunę się w nicość... Edmund zwany dziadkiem - prawie natychmiast po przeczytaniu podpisu szatyn zarył twarzą o ziemię, w zaciśniętych pięściach dzierżąc list i owoc. Chowając swoje łzy i płacz w wysokiej trawie, uderzył w grunt z całej siły, sfrustrowany, zawiedziony i całkowicie dotknięty. Czuł za sobą obecność jego towarzyszy, ale nie odwracał się w ich stronę. Zalany łzami Kurokawa drgnął, gdy młody Okuda bezsilnie położył dłoń na jego ramieniu.
-Chciałbym ci pomóc... Chciałbym cię pocieszyć i podnieść na nogi... ale nie wiem jak. Przepraszam, Naito, przepraszam. Stoję tuż obok, nazywam się twoim przyjacielem... a kolejny raz nie wiem, jak powinien się zachować przyjaciel. Mogę tylko... tylko milczeć - pomyślał z goryczą niebieskooki, marszcząc twarz w bolesnym grymasie.
-Jestem głupi, co? - odezwał się nagle przez łzy Kurokawa, zaskakując albinosa do tego stopnia, że nie zdążył on odpowiedzieć. -Popłakałem się, bo umarł ktoś, kogo znałem kilka godzin. To śmieszne, wiem... ale... ja po prostu... tak bardzo, tak bardzo chciałem mu pomóc! Tak bardzo chciałem przysłużyć się ludziom, którzy sami nie mogą nic zrobić... Chciałem być bohaterem. Jednym z tych, na których się wychowałem. A kim jestem? - na ten potok słów kosiarz nie potrafił odpowiedzieć, lecz mimo to nie odstąpił od przyjaciela. Wyglądało to tak, jakby poprzez zabranie od niego swojej ręki miał go opuścić na zawsze. -Zawsze chcę pomagać i zawsze coś zepsuję. Zawsze chcę ratować i zawsze kogoś krzywdzę. To nie pierwszy, cholerny raz! Teraz... teraz po prostu pomyślałem, że może się uda. Znowu uznałem, że to ja mam rację, a nie ktoś inny... A teraz? Teraz gadam dla samego gadania, żeby was wziąć na litość... - wyrzucił z siebie z goryczą dziedzic Pierwszego Króla, po czym... wylądował dwa metry dalej pod wpływem kopnięcia Tatsuyi. But czempiona zamaszyście uderzył w twarz Kurokawy, jakby mistrz areny podbijał piłkę. Tym samym oddzielił on płaczącego "krzyżookiego" od zasmuconego białowłosego.
-Co ci, kurwa, mówiłem?! Za każdym razem, gdy zachowujesz się, jak spoliczkowany pedałek, hańbisz mój honor! Naprawdę muszę za każdym razem lać cię po mordzie, żebyś nie zarażał "ciotyzmem"? - wybuchnął heterochromik, przypominając uderzonemu gimnazjaliście o zajściu w szpitalu. -Idź być cwelem gdzie indziej! Ryczeniem, jak mała dziewczynka chuja nam pomożesz, więc równie dobrze może cię tu nie być. Gdybym miał płakać za każdego kurwiego syna, którego złożyłem do grobu, to do tej pory bym nie skończył! - choć uwaga dziedzica Drugiego Króla niezbyt pasowała do sytuacji Naito, z pewnością w jakiś sposób na niego podziałała. -Widzę, że otwierasz ryj! Jeszcze raz wyskoczysz tu do kogoś z przeprosinami, to całkowicie cię rozniosę! - huknął ponownie były zwolennik Bachira, palcem wskazując na podnoszącego się na klęczki, zdezorientowanego "krzyżookiego". -A tak poza tym... to słowa jeszcze nigdy nikomu nie pomogły - dodał, odwracając się. W pewnym stopniu miał nawet rację, chociaż po ostatniej wojnie dało się podważyć jego słowa.
-Naito! Nic ci nie jest? - przejął pałeczkę niebieskooki, klękając przy powalonym przyjacielu i pozwalając mu podeprzeć się na jego ramieniu. -Mógłbyś chociaż udawać, że nie jesteś dupkiem, Tatsuya! - zgromił zaraz odchodzącego furiata. Heterochromik splunął mu przed stopy, odwróciwszy się przez ramię.
-Ten dupek przynajmniej przywali ci w papę, zamiast pociąć się w kącie, gdy ktoś go wkurwi... - zripostował czempion, znikając za rogiem domu. Obserwujący wszystko w ciszy Senshoku parsknął śmiechem. Każda potyczka słowna Rinji'ego kończyła się w taki sam sposób - jego sromotną klęską, której przyczyną bywało najczęściej znużenie oponenta.
-Nie... Nie wiń go za to, Rinji - wymamrotał nagle Kurokawa. -Chyba właśnie tego było mi trzeba... Muszę przecież... uczyć się na błędach, prawda? - mówiąc to, skierował swoje słowa do Rikimaru. Może był to efekt gry świateł, lecz zdawało się, że delikatny uśmiech otulił usta szermierza, dumnego z faktu, że jego słowa zostały zapamiętane.
***
     -Macie jakiś problem, padalce? - krzyczał Tatsuya z rękami w kieszeniach, gdy pozostali właśnie wychodzili zza domu, powoli do niego dołączając. Sytuacja była co najmniej wstrząsająca. Wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się w jednej kupie, otaczając półkolem niechcianych gości z Miracle City. Rozgniewane i nieufne twarze wieśniaków posyłały Gwardzistom groźne spojrzenia. Jak na ironię, ci sami ludzie nie kiwnęli nawet palcem, gdy ich zarządca - ten sam, który dla ich dobra nie jadł ani nie pił przez pięć dni - samotnie dokonywał żywota. Niedoświadczeni i słabi Madnessi uzbrojeni byli w najbardziej prowizoryczną broń. Mieli przy sobie kije, widły, motyki, młoty, noże kuchenne - wszystko to, czego nie stworzono do zabijania. Jednak właśnie z tego powodu ich oręż był przerażający. Coś, co nigdy nie miało odebrać ludzkiego życia musiało bowiem uderzyć o wiele więcej razy, by kogoś uśmiercić. Ktoś spośród tłumu podpalił owiniętą naoliwioną szmatę nogę od stołu, tworząc z niej prymitywną pochodnię.
-Co się dzieje? Co zrobiłeś, Tatsuya-kun? - zapytał dla oprzytomnienia wciąż nieco opuchnięty Kurokawa, stając obok czempiona i niezauważenie chowając owoc Gehenny do kieszeni spodni.
-Pojebało cię? Dlaczego niby JA? Czekałem, aż cię pozbierają z gleby, a ci zaczęli nas znikąd otaczać. Ich się pytaj, o co chodzi! - odgryzł się natychmiastowo mistrz areny, wskazując na obserwujących ich niespokojnie osadników. Wyglądali tak, jakby mieli zaraz przystąpić do linczu. W ich oczach kołysały się naprzemiennie strach, niepewność i złość.
-To mi się nie podoba... - mruknął Naito. Nadal bolała go głowa od płaczu i natłoku myśli. Kątem oka upewnił się, że Senshoku nie miał zamiaru interweniować. To go odrobinę uspokoiło. Przynajmniej na tyle, by wolnym, spokojnym krokiem ruszyć w stronę tłumu z uniesionymi w górze rękami. -Nie chcemy wam zrobić krzywdy! Proszę, powiedzcie nam, co się stało! Jeśli zrobiliśmy coś złego, z chęcią wam to zrekompensujemy! - odezwał się dziedzic Pierwszego Króla, lecz zanim wykonał czwarty krok, ktoś rzucił mu tasakiem pod nogi. Narzędzie rzeźnicze wbiło się w glebę tuż przed stopą chłopaka, cudem mu jej nie odrąbując. W mgnieniu oka Rikimaru objął dłonią rękojeść katany, a w rękach Rinji'ego zaczęła się materializować kosa. Trzecioklasista uspokoił ich ruchem ręki, wciąż spoglądając na niespokojnych wieśniaków. Mógł wyglądać na opanowanego, ale jego serce waliło, jak oszalałe. W chwilach takich, jak ta, żałował, że nie umiał korzystać z daru Shuuna.
-Ani kroku dalej! - krzyknął ktoś z pierwszych szeregów grupy. -Jeden niewłaściwy ruch, a rozerwiemy was na strzępy! - dorzucił ktoś inny, faktycznie wierząc, że banda niewyszkolonych rolników i innych drwali mogła zabić doświadczonych Madnessów. -Cofnij się, chłoptasiu, zanim cię na widły nabiję! - wydarł się ktoś tubalnym głosem, na co posiadacz Przeklętych Oczu wrócił do towarzyszy, nerwowo przełykając ślinę. Sprawa wyglądała beznadziejnie.
-Czym was tak uraziliśmy? Przyszliśmy tutaj tylko po to, żeby pomóc wam pozbyć się bandytów! Teraz ich już nie ma. Nie żyją... - obywatel Akashimy chciał załagodzić sytuację, lecz zamiast tego nieświadomie wywołał prawdziwą burzę nieskładnych, niezrozumiałych okrzyków. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że "chwalenie się" zabójstwem jeszcze bardziej przeraziło uzbrojonych mieszkańców wsi, którzy mogli w każdej chwili zdecydować się na atak.
-Słyszeliście go? Pozabijali ich! Nie zdzierżę, musimy ich stąd wyrzucić, zanim i za nas się wezmą! - ktoś podjął, kiedy fala oburzenia ucichła. -Dobrze gada! Utłuc jednego, żeby się nie panoszyli! W kupie nas nie ruszą! - dopowiedział inny "ktoś". -Tego pierwszego! Tego z kolorowymi oczami. Patrzy się, jakby nas zaciukać chciał! Patrzcie w ogóle na jego rękę! Jakby go jakiś diabeł opętał. Mówię wam, tego trzeba załatwić! - wyraził swoją opinię następny osobnik, na co Tatsuya gniewnie wyszczerzył zęby, gotując się do użycia swej Przeklętej Ręki.
-To nie tak! Nic wam nie zrobimy! Mieliśmy tylko pomóc i tak zrobiliśmy. Bandytów już nie ma i nikt was nie będzie krzywdzić, a jeśli ktoś spróbuje, to znów was wesprzemy! - zaczął raz jeszcze tłumaczyć Kurokawa. Spoglądał nerwowo na twarze osadników, lecz nikt nie zdradzał żadnego wahania. Zdawało się, że działała na nich całkowita i bezkompromisowa "świadomość zbiorowa".
-Pierdoli! Nie można im ufać! Nikt tu nic nie robi, jeśli nie ma w tym zysku! - któryś z mężczyzn poddał pod wątpliwość słowa gimnazjalisty, a reszta to podchwyciła. -A co jeśli oszukuje? Może tak naprawdę są w zmowie z bandziorami? Złapmy ich i zróbmy z nich zakładników! Jak to dobrze rozegramy, to damy radę się jeszcze odkuć! - kolejna przerażająca propozycja wypłynęła z czyichś ust. Naito zdusił w sobie jęk bezsilności.
-Tylko pomóc... Chciałem tylko pomóc. Najpierw bezmyślnie sprawiłem, że drzewo "dziadka" spłonęło, potem pozwoliłem umrzeć również jemu, a teraz mam walczyć z tymi, których chciałem uratować? To musi być sen. To jakiś chory koszmar! - zadumał się nad beznadziejnością swojego położenia i wszystkimi błędnymi decyzjami, które podjął. Miał się uczyć na błędach, z tego zdawał sobie sprawę, ale nigdy by nie pomyślał, że będzie się mylił tak często i tak niefortunnie.
-Proszę was, uwierzcie mi! - krzyknął w ostatecznej desperacji nastolatek, stawiając krok do przodu z rozłożonymi na boki rękoma. Rzucony przez kogoś kamień uderzył go prosto w czoło z taką siłą, że chłopak aż się zachwiał. Dołączyło do niego kilka kolejnych, nie zahaczających już o twarz. -Nie mieliśmy, nie mamy i nie będziemy mieć złych zamiarów! Dlaczego nie możecie nam zaufać? - kolejny kamień skaleczył prawy łuk brwiowy Kurokawy.
-Wynoście się stąd, demony! Nie chcemy was tutaj! Przynosicie tylko kłopoty! Takim, jak wy nie można ufać! - przekrzykiwały się różne głosy. Bezlitośnie i bezustannie. "Krzyżooki" miał ochotę rozpłakać się jeszcze raz, ale już nie potrafił. Opuścił nawet ręce, które przypominały teraz zwisające ku ziemi gałęzie drzewa. Mimo wszystko jednak wściekły tłum "wiedział lepiej". Następny kamień wystrzelił w stronę oczu trzecioklasisty i już miał uderzyć w któreś z nich, gdy nagle... zatrzymał się, w locie pochwycony przez Tatsuyę, rozpalonego ogniem nienawiści.
-Jebane kurwy! Niewdzięczne, brudne wsióry! Wyciągnęliśmy was z bajora, a wy jeszcze macie jaja się rzucać? Niech, kurwa, będzie! Taplajcie się w swoim gównie, ile tylko chcecie! - wydarł się na całe gardło, po czym zamachnął lewą ręką, chcąc cisnąć w kogoś pochwyconym pociskiem, lecz wtem... wokół jego nadgarstka owinęły się palce Naito. Zbulwersowany czempion odwrócił się w stronę posiadacza Przeklętych Oczu, by zbesztać go za uległość, lecz w chwili, w której to zrobił... zamarł. Nigdy w życiu nie widział tak niewysłowionego bólu, tak nieprzeniknionego smutku i zawodu na czyjejkolwiek twarzy... z wyjątkiem tej jednej, w tej jednej chwili. Widok dziedzica Pierwszego Króla był dla niego takim zaskoczeniem, że nawet krnąbrny i nieczuły heterochromik nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Zacisnąwszy zęby, "nosiciel" Calleba gniewnie rąbnął kamieniem o ziemię, rzucając jeszcze jedno zawistne spojrzenie w stronę osadników.
-Przepraszam... - odezwał się Kurokawa, głęboko skłaniając się w kierunku mieszkańców wioski. -Nie wiem, co wydarzyło się w waszym życiu, że napełniło was aż taką zawiścią... ale jest mi bardzo przykro z tego powodu. Już nigdy więcej nie będziemy was niepokoić... - powiedział uniżenie, po czym odwrócił się plecami do ludu i wolno ruszył w stronę pustkowi. Ktoś jeszcze splunął za nim na taką odległość, że prawie dał radę go trafić. Rinji - podobnie, jak Tatsuya - nie chciał tak zostawić sprawy, ale gdy zobaczył, że jego przyjaciel był bliski płaczu, wszystko inne przestało się liczyć.
-No chyba, kurwa, żartu... - zaczął zawiedziony Senshoku, zwracając się w stronę Kurokawy. I jego zaskoczyła głębia spojrzenia nastolatka, przez którą nie mógł dokończyć zdania.
-Naizo-san... proszę - zwrócił się do niego błagalnie chłopak, pierwszy raz zdobywając się na to, by chwycić przerażającego, agresywnego kompana za ramię.
-Nie rozumiem tego dzieciaka, Ahmed... Ni cholery go nie rozumiem. To ty widzisz w nim więcej, niż inni, czy może ja jestem ślepy? - pomyślał tylko czerwonooki, zanim odtrącił Naito i ruszył przodem. Rzucił jeszcze tylko jedno, zawistne spojrzenie na niewdzięczny lud "wioski Gehenny". Potem cała piątka Madnessów została porwana do wnętrza Strumienia.

Koniec Rozdziału 130
Następnym razem: Dom Mędrców