niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 130: Niewdzięczność

ROZDZIAŁ 130

     Choć wysłannicy Generała Kawasakiego mieli działać w grupie, wszystkimi przestępcami zajął się jego zastępca, który dokonał masowej egzekucji w ciągu kilku minut. Zabitych zostało dwudziestu dwóch Madnessów, których ciała rozpadły się i których dusze pozostały nietknięte. Namioty oraz własność prywatną bandytów spalono. Po nękającej "wioskę Gehenny" grupie nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Podobny los spotkał uprowadzonych przez nich wieśniaków, którzy zostali sprzedani anonimowym handlarzom niewolników i prawdopodobnie rozdysponowani na przestrzeni zachodnich krańców Morriden. Pierwszy cel Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego został jednak zrealizowany, w związku z czym postępowanie w sprawie zaginięć umorzono.
     Drogę powrotną do osady przebyli w absolutnej, grobowej wręcz ciszy. Nikt nie miał ochoty na rozmowę o czymkolwiek. Jedynie mężczyzna w lekarskiej masce spacerował sobie raźnym krokiem, od czasu do czasu pogwizdując z zadowoleniem. Naizo potrzebował tego rodzaju "terapii". Urządzona przez niego rzeź pozwoliła mu dosłownie anihilować wszelkie zmartwienia i powody do stresu. Senshoku czerpał bowiem niewysłowioną, perwersyjną wręcz przyjemność z walki, szerzenia przemocy i bólu. Jego zaburzenie psychiczne w pewnym sensie pozwalało mu sprawniej funkcjonować w sytuacjach "niecodziennych", "szokujących", czy po prostu "ciężkich". Czerwonookiego nie raził widok krwi, nie powstrzymywał czyjś płacz i błaganie o litość, nie gorszył zapach rozkładającego się mięsa ani jakakolwiek "obrzydliwość". Pod tym względem sprawiał wręcz wrażenie "żołnierza idealnego", choć brakowało mu dyscypliny, opanowania, kultury i - w największym stopniu - empatii oraz poszanowania godności człowieka. Obecni w jego pobliżu towarzysze nie byli w stanie go rozgryźć ani przewidzieć jego zachowań. Właśnie z tego powodu wzbudzał on ich niepokój, lecz jednocześnie swoją pokrętną, przeplataną doświadczeniem bitewnym logiką budził również coś na wzór "szacunku".
     Z powrotem do wioski trafili parę minut po świcie. W ciągu dwóch godzin zdołali zażegnać problem, trawiący osadę od wielu miesięcy, jednak - tak, jak należałoby przypuszczać - nikt nie wyszedł im naprzeciw. Kurokawa, który nagle wysunął się na prowadzenie czuł na sobie dziesiątki podejrzliwych spojrzeń, bombardujących go ukradkiem z okien, szczelin w drewnianych deskach i innych "punktów obserwacyjnych". Oni wszyscy patrzyli na niego. Patrzyli z niepokojem na kierującego się w stronę długiej chaty zarządcy nastolatka. Sprawiali wrażenie, jakby na coś czekali. Jakby bali się, że teraz to Gwardziści przejmą nad nimi kontrolę i że będą jeszcze gorsi, jeszcze straszniejsi od bandytów. Nie mieli ani krzty zaufania do "intruzów". Trudno było im się dziwić, lecz mimo wszystko sprawiali oni nieprzyjemne wrażenie. Obłąkańcze, ekscentryczne zachowanie wieśniaków przypominało nieco sceny ze starych, niskobudżetowych horrorów, które musiały klimatem nadrabiać braki w funduszach. Co, jak co, ale cisi obserwatorzy umieli wywrzeć odpowiednie wrażenie...
     Edmund. Tylko o nim był w stanie pomyśleć "krzyżooki". Im bardziej zbliżał się do jego domu, z im mniejszej odległości widział spalony pień imponującego wcześniej drzewa, tym mocniej biło mu serce. Obawiał się tego, co mógł zastać wewnątrz chaty. Obawiał się pewnych, złowróżbnych słów Naizo. Nie chciał, by okazały się one prawdą... a jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, że to już się stało. Trzecioklasista nade wszystko pragnął poinformować starca o sukcesie ich misji. O pomszczeniu jego wnuczki, o wzięciu odwetu za jego największy, zabity ogniem skarb. Chciał poczuć, że zrobił wszystko, co mógł. Chciał być z siebie dumny. Chciał zdjąć brzemię z serca "dziadka". Wtedy liczyło się tylko to. Nie okolica, nie wieśniacy w oknach, nawet nie przyjaciele nastolatka. Ważny był jedynie widniejący przed Przeklętymi Oczami cel. Właśnie dlatego Naito zamarł na chwilę, gdy po naciśnięciu klamki zastał rzuconą na podłogę pierzynę i puste, pogrążone w nieładzie łóżko.
-Edmund-san! Edmund-san, gdzie jesteś? Wróciliśmy! Udało nam się! - wołał z gulą w gardle, rozglądając się po wszystkich pokojach... gdy nagle ujrzał go przez okno, klęczącego po japońsku w wysokiej trawie, tuż przed "truchłem" swojego oberwanego z godności skarbu. Rikimaru i reszta dopiero wchodzili do środka, gdy chłopak wpadł na nich w biegu, rozpychając ich na boki. Nie bacząc na nic, rzucił się w stronę trawnika. Ignorując towarzyszy dobiegł do odwróconego do niego plecami starca, z dudniącym sercem dostrzegając brak jakiegokolwiek ruchu u mężczyzny. -Edmund-san! Słyszysz mnie? - krzyknął jeszcze, zanim z roztrzęsieniem stanął pomiędzy nim, a martwym drzewem.
     Pomarszczone powieki zakrywały szare, pozbawione życia oczy. Zapadła, wychudzona klatka piersiowa nie poruszała się. Związane, przerzedzone, wątłej budowy włosy minimalnie poruszały się pod wpływem wiatru. Zimna, starcza twarz wydawała się taka spokojna... Zupełnie, jakby przed śmiercią mężczyzny wydarzyło się coś, co pozwoliło mu odejść z ulgą i spełnieniem. Tym czymś okazał się przedmiot skryty w przedśmiertnym uścisku cieniutkiej dłoni. Przez wychudzone palce widać było biel pomiętego, zwiniętego w kulkę papieru. Jakby wyłączony Kurokawa bezwiednie sięgnął do ręki "dziadka", omiatając go mglistym spojrzeniem. Przeliczyłby się każdy, kto myślał, że Naito zdołał opanować swoje emocje. W chwili, gdy opuszki palców nastolatka dotknęły zimnej, cienkiej skóry Edmunda, pod obywatelem Akashimy ugięły się nogi. Trzecioklasista upadł na bok, nie mogąc już nawet ustać... ale nie płakał. Jeszcze nie. Jeszcze nie był w stanie poukładać sobie w głowie tego, czego doświadczał. Jeszcze nie zastanawiał się nad jakimikolwiek szczegółami ani nawet nad istotą tego, co się stało. Drżącymi palcami wyciągnął zmiętolony papier, a gdy próbował go rozwinąć... coś upadło mu na nogę, lądując ostatecznie w trawie. Tym czymś był owoc. Piękny i prawie niezniszczalny owoc Gehenny.
     List. Papier okazał się być listem. Zapisanym niedbale, cienką linią, zanikającą w kilku miejscach - tak podobnie do życia nadawcy. Pierwsza łza ugodzonego w samo serce gimnazjalisty upadła na kartkę, zanim jeszcze przeczytał on pierwsze słowo. Potem wcale nie było lepiej. "Krzyżooki" czytał przez łzy krótką notkę, której treść odbijała się echem w jego głowie:
-Witaj... i żegnaj, Naito-kun. Jeśli czytasz te bazgroły, oznacza to, że nie ma mnie już na tym świecie. Z każdą minutą przykładam kartkę coraz bliżej twarzy, bo widzę coraz gorzej. "Starość nie radość" mówią. W chwili, w której siadłeś obok mnie w tym samym miejscu, wiedziałem już, że ktoś taki, jak ty na pewno dotarłby do tej wiadomości. Tym bardziej przepraszam, że mnie tu nie ma. Jestem święcie przekonany, że rozwiązałeś problem z bandytami, więc przykro mi, że nie mogę ci osobiście podziękować... - na kilka chwil posiadacz Przeklętych Oczu nic nie widział przez płynące łzy. W łzach tych odbijało się z kolei klęczące ciało starca, powoli rozpadające się na połyskujące, maleńkie drobinki. Cząsteczki wydobywające się z niknących ramion tańczyły ze sobą, wznosząc się w stronę nieba. -To zabawne. Wiem, co chcę ci powiedzieć, ale nie wiem, dlaczego to robię. Może po prostu nie mam nikogo innego, z kim mógłbym podzielić się moją ostatnią myślą? Tak, to pewnie dlatego. Widzisz, siedzę tu teraz sam i zastanawiam się, czy gdy moje resztki połączą się z wiatrem i ziemią, wciąż będę czuł, widział i doświadczał... Z perspektywy czasu żałuję, że nigdy nie próbowałem być silny. Może gdybym został wojownikiem - takim, jak ty i twoi przyjaciele - mógłbym nadal tu być? Wybacz mi moje tyrady. To tylko przedśmiertne przemyślenia słabego staruszka... - pociągnął nosem, ale bezskutecznie. Cała jego twarz lepiła się od łez i śluzu. Chciał zaprzeczyć słowom Edmunda. Chciał mu powiedzieć, że każdy człowiek jest ważny, że każdy ma swoją rolę... ale wiedział, że jego słowa nie mogły już dosięgnąć zmarłego. -Może jeszcze niedawno bałbym się odejść, ale teraz wcale nie czuję strachu. To bardziej zaciekawienie. Jestem ciekaw, czy moje istnienie rozpadnie się raz na zawsze, czy może stanę się wodą, którą piją wieśniacy lub ogniem, którym się ogrzewają. To pewnie nie byłoby aż takie złe. Przecież i tak przez większość czasu gapiłem się, jak głupi w drzewo... Na pewno zdążyłem cię już zanudzić i za to też przepraszam, ale chociaż wiem, ile już dla nas wszystkich zrobiłeś... mam do ciebie jeszcze jedną prośbę. Mój powód do życia odszedł bezpowrotnie... ale udało mu się spłodzić inny, nowy powód - drżącą dłonią chłopak instynktownie podniósł leżący w trawie owoc. Truchło Edmunda prawie zdążyło zniknąć. -Myślałem, że to drzewo nie zostawi nic po sobie tak samo, jak zrobię to ja... ale okazało się, że oboje coś zostawimy. Ten jeden, jedyny owoc znalazłem za pniem. Nie dotknął go ogień, nie porwały go ptaki. Może to dlatego, że jestem stary, ale mam wrażenie, że jest to jakiś znak. I właśnie dlatego chcę cię prosić o wzięcie ze sobą tego zabłąkanego owocu. Nie chcę być samolubny ani arogancki tuż przed śmiercią, ale... wierzę, że twoje ręce uczynią z niego jeszcze wspanialsze drzewo, niż to, które kochaliśmy - ja i Elizabeth - szloch schował za zaciśniętymi zębami, podobnie zaciskając również i pięści. Z jego ust wydobyło się głośne, bolesne charknięcie. Czerwona od płaczu twarz ledwo przypominała codzienne oblicze Naito. -Dziękuję ci w imieniu całej wioski, przyjacielu. Mam nadzieję, że mogę cię tak nazywać. Pewnie pomyślisz, że jestem dziwakiem, ale starzy ludzie już tak mają. Rozmawialiśmy raptem kilka chwil, ale... wcześniej nie odezwałem się do nikogo, odkąd Elizabeth zniknęła. Wierz mi lub nie, ale ta rozmowa wiele dla mnie znaczyła. Jeszcze raz przepraszam cię za brzemię, które na ciebie nakładam. Mam nadzieję, że inni ludzie docenią twoje wysiłki choć w połowie tak bardzo, jak ja. Pozwól, że osunę się w nicość... Edmund zwany dziadkiem - prawie natychmiast po przeczytaniu podpisu szatyn zarył twarzą o ziemię, w zaciśniętych pięściach dzierżąc list i owoc. Chowając swoje łzy i płacz w wysokiej trawie, uderzył w grunt z całej siły, sfrustrowany, zawiedziony i całkowicie dotknięty. Czuł za sobą obecność jego towarzyszy, ale nie odwracał się w ich stronę. Zalany łzami Kurokawa drgnął, gdy młody Okuda bezsilnie położył dłoń na jego ramieniu.
-Chciałbym ci pomóc... Chciałbym cię pocieszyć i podnieść na nogi... ale nie wiem jak. Przepraszam, Naito, przepraszam. Stoję tuż obok, nazywam się twoim przyjacielem... a kolejny raz nie wiem, jak powinien się zachować przyjaciel. Mogę tylko... tylko milczeć - pomyślał z goryczą niebieskooki, marszcząc twarz w bolesnym grymasie.
-Jestem głupi, co? - odezwał się nagle przez łzy Kurokawa, zaskakując albinosa do tego stopnia, że nie zdążył on odpowiedzieć. -Popłakałem się, bo umarł ktoś, kogo znałem kilka godzin. To śmieszne, wiem... ale... ja po prostu... tak bardzo, tak bardzo chciałem mu pomóc! Tak bardzo chciałem przysłużyć się ludziom, którzy sami nie mogą nic zrobić... Chciałem być bohaterem. Jednym z tych, na których się wychowałem. A kim jestem? - na ten potok słów kosiarz nie potrafił odpowiedzieć, lecz mimo to nie odstąpił od przyjaciela. Wyglądało to tak, jakby poprzez zabranie od niego swojej ręki miał go opuścić na zawsze. -Zawsze chcę pomagać i zawsze coś zepsuję. Zawsze chcę ratować i zawsze kogoś krzywdzę. To nie pierwszy, cholerny raz! Teraz... teraz po prostu pomyślałem, że może się uda. Znowu uznałem, że to ja mam rację, a nie ktoś inny... A teraz? Teraz gadam dla samego gadania, żeby was wziąć na litość... - wyrzucił z siebie z goryczą dziedzic Pierwszego Króla, po czym... wylądował dwa metry dalej pod wpływem kopnięcia Tatsuyi. But czempiona zamaszyście uderzył w twarz Kurokawy, jakby mistrz areny podbijał piłkę. Tym samym oddzielił on płaczącego "krzyżookiego" od zasmuconego białowłosego.
-Co ci, kurwa, mówiłem?! Za każdym razem, gdy zachowujesz się, jak spoliczkowany pedałek, hańbisz mój honor! Naprawdę muszę za każdym razem lać cię po mordzie, żebyś nie zarażał "ciotyzmem"? - wybuchnął heterochromik, przypominając uderzonemu gimnazjaliście o zajściu w szpitalu. -Idź być cwelem gdzie indziej! Ryczeniem, jak mała dziewczynka chuja nam pomożesz, więc równie dobrze może cię tu nie być. Gdybym miał płakać za każdego kurwiego syna, którego złożyłem do grobu, to do tej pory bym nie skończył! - choć uwaga dziedzica Drugiego Króla niezbyt pasowała do sytuacji Naito, z pewnością w jakiś sposób na niego podziałała. -Widzę, że otwierasz ryj! Jeszcze raz wyskoczysz tu do kogoś z przeprosinami, to całkowicie cię rozniosę! - huknął ponownie były zwolennik Bachira, palcem wskazując na podnoszącego się na klęczki, zdezorientowanego "krzyżookiego". -A tak poza tym... to słowa jeszcze nigdy nikomu nie pomogły - dodał, odwracając się. W pewnym stopniu miał nawet rację, chociaż po ostatniej wojnie dało się podważyć jego słowa.
-Naito! Nic ci nie jest? - przejął pałeczkę niebieskooki, klękając przy powalonym przyjacielu i pozwalając mu podeprzeć się na jego ramieniu. -Mógłbyś chociaż udawać, że nie jesteś dupkiem, Tatsuya! - zgromił zaraz odchodzącego furiata. Heterochromik splunął mu przed stopy, odwróciwszy się przez ramię.
-Ten dupek przynajmniej przywali ci w papę, zamiast pociąć się w kącie, gdy ktoś go wkurwi... - zripostował czempion, znikając za rogiem domu. Obserwujący wszystko w ciszy Senshoku parsknął śmiechem. Każda potyczka słowna Rinji'ego kończyła się w taki sam sposób - jego sromotną klęską, której przyczyną bywało najczęściej znużenie oponenta.
-Nie... Nie wiń go za to, Rinji - wymamrotał nagle Kurokawa. -Chyba właśnie tego było mi trzeba... Muszę przecież... uczyć się na błędach, prawda? - mówiąc to, skierował swoje słowa do Rikimaru. Może był to efekt gry świateł, lecz zdawało się, że delikatny uśmiech otulił usta szermierza, dumnego z faktu, że jego słowa zostały zapamiętane.
***
     -Macie jakiś problem, padalce? - krzyczał Tatsuya z rękami w kieszeniach, gdy pozostali właśnie wychodzili zza domu, powoli do niego dołączając. Sytuacja była co najmniej wstrząsająca. Wszyscy mieszkańcy wioski zebrali się w jednej kupie, otaczając półkolem niechcianych gości z Miracle City. Rozgniewane i nieufne twarze wieśniaków posyłały Gwardzistom groźne spojrzenia. Jak na ironię, ci sami ludzie nie kiwnęli nawet palcem, gdy ich zarządca - ten sam, który dla ich dobra nie jadł ani nie pił przez pięć dni - samotnie dokonywał żywota. Niedoświadczeni i słabi Madnessi uzbrojeni byli w najbardziej prowizoryczną broń. Mieli przy sobie kije, widły, motyki, młoty, noże kuchenne - wszystko to, czego nie stworzono do zabijania. Jednak właśnie z tego powodu ich oręż był przerażający. Coś, co nigdy nie miało odebrać ludzkiego życia musiało bowiem uderzyć o wiele więcej razy, by kogoś uśmiercić. Ktoś spośród tłumu podpalił owiniętą naoliwioną szmatę nogę od stołu, tworząc z niej prymitywną pochodnię.
-Co się dzieje? Co zrobiłeś, Tatsuya-kun? - zapytał dla oprzytomnienia wciąż nieco opuchnięty Kurokawa, stając obok czempiona i niezauważenie chowając owoc Gehenny do kieszeni spodni.
-Pojebało cię? Dlaczego niby JA? Czekałem, aż cię pozbierają z gleby, a ci zaczęli nas znikąd otaczać. Ich się pytaj, o co chodzi! - odgryzł się natychmiastowo mistrz areny, wskazując na obserwujących ich niespokojnie osadników. Wyglądali tak, jakby mieli zaraz przystąpić do linczu. W ich oczach kołysały się naprzemiennie strach, niepewność i złość.
-To mi się nie podoba... - mruknął Naito. Nadal bolała go głowa od płaczu i natłoku myśli. Kątem oka upewnił się, że Senshoku nie miał zamiaru interweniować. To go odrobinę uspokoiło. Przynajmniej na tyle, by wolnym, spokojnym krokiem ruszyć w stronę tłumu z uniesionymi w górze rękami. -Nie chcemy wam zrobić krzywdy! Proszę, powiedzcie nam, co się stało! Jeśli zrobiliśmy coś złego, z chęcią wam to zrekompensujemy! - odezwał się dziedzic Pierwszego Króla, lecz zanim wykonał czwarty krok, ktoś rzucił mu tasakiem pod nogi. Narzędzie rzeźnicze wbiło się w glebę tuż przed stopą chłopaka, cudem mu jej nie odrąbując. W mgnieniu oka Rikimaru objął dłonią rękojeść katany, a w rękach Rinji'ego zaczęła się materializować kosa. Trzecioklasista uspokoił ich ruchem ręki, wciąż spoglądając na niespokojnych wieśniaków. Mógł wyglądać na opanowanego, ale jego serce waliło, jak oszalałe. W chwilach takich, jak ta, żałował, że nie umiał korzystać z daru Shuuna.
-Ani kroku dalej! - krzyknął ktoś z pierwszych szeregów grupy. -Jeden niewłaściwy ruch, a rozerwiemy was na strzępy! - dorzucił ktoś inny, faktycznie wierząc, że banda niewyszkolonych rolników i innych drwali mogła zabić doświadczonych Madnessów. -Cofnij się, chłoptasiu, zanim cię na widły nabiję! - wydarł się ktoś tubalnym głosem, na co posiadacz Przeklętych Oczu wrócił do towarzyszy, nerwowo przełykając ślinę. Sprawa wyglądała beznadziejnie.
-Czym was tak uraziliśmy? Przyszliśmy tutaj tylko po to, żeby pomóc wam pozbyć się bandytów! Teraz ich już nie ma. Nie żyją... - obywatel Akashimy chciał załagodzić sytuację, lecz zamiast tego nieświadomie wywołał prawdziwą burzę nieskładnych, niezrozumiałych okrzyków. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że "chwalenie się" zabójstwem jeszcze bardziej przeraziło uzbrojonych mieszkańców wsi, którzy mogli w każdej chwili zdecydować się na atak.
-Słyszeliście go? Pozabijali ich! Nie zdzierżę, musimy ich stąd wyrzucić, zanim i za nas się wezmą! - ktoś podjął, kiedy fala oburzenia ucichła. -Dobrze gada! Utłuc jednego, żeby się nie panoszyli! W kupie nas nie ruszą! - dopowiedział inny "ktoś". -Tego pierwszego! Tego z kolorowymi oczami. Patrzy się, jakby nas zaciukać chciał! Patrzcie w ogóle na jego rękę! Jakby go jakiś diabeł opętał. Mówię wam, tego trzeba załatwić! - wyraził swoją opinię następny osobnik, na co Tatsuya gniewnie wyszczerzył zęby, gotując się do użycia swej Przeklętej Ręki.
-To nie tak! Nic wam nie zrobimy! Mieliśmy tylko pomóc i tak zrobiliśmy. Bandytów już nie ma i nikt was nie będzie krzywdzić, a jeśli ktoś spróbuje, to znów was wesprzemy! - zaczął raz jeszcze tłumaczyć Kurokawa. Spoglądał nerwowo na twarze osadników, lecz nikt nie zdradzał żadnego wahania. Zdawało się, że działała na nich całkowita i bezkompromisowa "świadomość zbiorowa".
-Pierdoli! Nie można im ufać! Nikt tu nic nie robi, jeśli nie ma w tym zysku! - któryś z mężczyzn poddał pod wątpliwość słowa gimnazjalisty, a reszta to podchwyciła. -A co jeśli oszukuje? Może tak naprawdę są w zmowie z bandziorami? Złapmy ich i zróbmy z nich zakładników! Jak to dobrze rozegramy, to damy radę się jeszcze odkuć! - kolejna przerażająca propozycja wypłynęła z czyichś ust. Naito zdusił w sobie jęk bezsilności.
-Tylko pomóc... Chciałem tylko pomóc. Najpierw bezmyślnie sprawiłem, że drzewo "dziadka" spłonęło, potem pozwoliłem umrzeć również jemu, a teraz mam walczyć z tymi, których chciałem uratować? To musi być sen. To jakiś chory koszmar! - zadumał się nad beznadziejnością swojego położenia i wszystkimi błędnymi decyzjami, które podjął. Miał się uczyć na błędach, z tego zdawał sobie sprawę, ale nigdy by nie pomyślał, że będzie się mylił tak często i tak niefortunnie.
-Proszę was, uwierzcie mi! - krzyknął w ostatecznej desperacji nastolatek, stawiając krok do przodu z rozłożonymi na boki rękoma. Rzucony przez kogoś kamień uderzył go prosto w czoło z taką siłą, że chłopak aż się zachwiał. Dołączyło do niego kilka kolejnych, nie zahaczających już o twarz. -Nie mieliśmy, nie mamy i nie będziemy mieć złych zamiarów! Dlaczego nie możecie nam zaufać? - kolejny kamień skaleczył prawy łuk brwiowy Kurokawy.
-Wynoście się stąd, demony! Nie chcemy was tutaj! Przynosicie tylko kłopoty! Takim, jak wy nie można ufać! - przekrzykiwały się różne głosy. Bezlitośnie i bezustannie. "Krzyżooki" miał ochotę rozpłakać się jeszcze raz, ale już nie potrafił. Opuścił nawet ręce, które przypominały teraz zwisające ku ziemi gałęzie drzewa. Mimo wszystko jednak wściekły tłum "wiedział lepiej". Następny kamień wystrzelił w stronę oczu trzecioklasisty i już miał uderzyć w któreś z nich, gdy nagle... zatrzymał się, w locie pochwycony przez Tatsuyę, rozpalonego ogniem nienawiści.
-Jebane kurwy! Niewdzięczne, brudne wsióry! Wyciągnęliśmy was z bajora, a wy jeszcze macie jaja się rzucać? Niech, kurwa, będzie! Taplajcie się w swoim gównie, ile tylko chcecie! - wydarł się na całe gardło, po czym zamachnął lewą ręką, chcąc cisnąć w kogoś pochwyconym pociskiem, lecz wtem... wokół jego nadgarstka owinęły się palce Naito. Zbulwersowany czempion odwrócił się w stronę posiadacza Przeklętych Oczu, by zbesztać go za uległość, lecz w chwili, w której to zrobił... zamarł. Nigdy w życiu nie widział tak niewysłowionego bólu, tak nieprzeniknionego smutku i zawodu na czyjejkolwiek twarzy... z wyjątkiem tej jednej, w tej jednej chwili. Widok dziedzica Pierwszego Króla był dla niego takim zaskoczeniem, że nawet krnąbrny i nieczuły heterochromik nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Zacisnąwszy zęby, "nosiciel" Calleba gniewnie rąbnął kamieniem o ziemię, rzucając jeszcze jedno zawistne spojrzenie w stronę osadników.
-Przepraszam... - odezwał się Kurokawa, głęboko skłaniając się w kierunku mieszkańców wioski. -Nie wiem, co wydarzyło się w waszym życiu, że napełniło was aż taką zawiścią... ale jest mi bardzo przykro z tego powodu. Już nigdy więcej nie będziemy was niepokoić... - powiedział uniżenie, po czym odwrócił się plecami do ludu i wolno ruszył w stronę pustkowi. Ktoś jeszcze splunął za nim na taką odległość, że prawie dał radę go trafić. Rinji - podobnie, jak Tatsuya - nie chciał tak zostawić sprawy, ale gdy zobaczył, że jego przyjaciel był bliski płaczu, wszystko inne przestało się liczyć.
-No chyba, kurwa, żartu... - zaczął zawiedziony Senshoku, zwracając się w stronę Kurokawy. I jego zaskoczyła głębia spojrzenia nastolatka, przez którą nie mógł dokończyć zdania.
-Naizo-san... proszę - zwrócił się do niego błagalnie chłopak, pierwszy raz zdobywając się na to, by chwycić przerażającego, agresywnego kompana za ramię.
-Nie rozumiem tego dzieciaka, Ahmed... Ni cholery go nie rozumiem. To ty widzisz w nim więcej, niż inni, czy może ja jestem ślepy? - pomyślał tylko czerwonooki, zanim odtrącił Naito i ruszył przodem. Rzucił jeszcze tylko jedno, zawistne spojrzenie na niewdzięczny lud "wioski Gehenny". Potem cała piątka Madnessów została porwana do wnętrza Strumienia.

Koniec Rozdziału 130
Następnym razem: Dom Mędrców

4 komentarze:

  1. Myślałem, że Madnesi się nie starzeją. Czyli jednak się starzeją, ale w Morriden 10 razy wolniej? Czy wszędzie 10 razy wolniej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie mówiłem, że się nie starzeją ;) Pozwól, że uszczegółowię, bo źle na to patrzysz.

      Po pierwsze, w Morriden czas płynie prawie 10x wolniej, niż w realnym świecie.

      Po drugie, Madnessi starzeją się znacznie wolniej, niż zwykli ludzie, ALE dodatkowo prędkość starzenia zależy również od tego, jak dobrze Madness panuje nad mocą duchową. Czysto teoretycznie możliwe jest istnienie osoby, która przeżyje w Morriden wiele tysiącleci. Praktycznie to PRAWIE nierealne ;)

      Usuń
  2. przykro mi się zrobiło. Śmierć Edmunda i ten list były naprawdę "fajnie" (o ile można tutaj tego słowa użyć) i ciekawie zrobione. Na moje te wsióry powinny dostać porządną lekcję od naszego Czempiona. Tak dręczyć załamanego Naita. Niewybaczalne!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że wzbudziłem u ciebie takie emocje ;) Miałem podobne odczucia względem niewdzięcznego ludu, aczkolwiek należy postawić się również w ich sytuacji. Odkąd The Madness nabrał w mojej głowie jakikolwiek kształt, staram się w nim pokazać, że nic nie dzieje się bez przyczyny i nawet najbardziej niegodziwe, czy głupie zachowanie ma jakieś podłoże. Ten arc szczególnie ma to zobrazować ^^

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń