ROZDZIAŁ 131
-Odkąd opuściliśmy wioskę, nie odezwał się ani słowem... - zauważył w duchu Rinji. Wystające spod ciemnej, naciąganej czapki śnieżnobiałe włosy poruszały się wraz z powietrzem po wspólnym torze. Piątka Madnessów pokonywała kolejne dziesiątki kilometrów z niepowtarzalną prędkością, ciągnięta przez wyodrębniony w Strumieniu szlak. Młody kosiarz ze skwaszoną miną spoglądał na plecy czarnowłosego przyjaciela, nie mogąc pogodzić się z tym, czego był świadkiem jeszcze godzinę wcześniej. -Nie chce tego otwarcie przyznać, ale bardzo przeżywa naszą ostatnią "przygodę". Zastanawia mnie tylko, o czym on teraz myśli... Nie jestem taki, jak on, nie mam tych samych oczu, co Pierwszy, a co za tym idzie... nie mogę zrozumieć Naito tak dobrze, jak bym tego chciał. Czy jest mną zawiedziony? Liczy na to, że spróbuję mu pomóc? Jak? Jak miałbym to zrobić? - niebieskie oczy zakotwiczyły swój wzrok na majaczących w dole, połkniętych przez mgłę pagórkach. -Yashiro powiedział... że liczy się moja obecność. Moje uczucia. Ale przecież ten sam Yashiro pozwalał sobą pomiatać jakiemuś obsranemu szczeniakowi, kiedy ostatnio go widziałem... Co, jeśli się mylił? Może wcale nie miał racji? A może oszukał mnie, żebym przestał się nad sobą użalać? - te myśli przygnębiły członka rodu Okuda jeszcze bardziej. Perspektywa jego własnego brata, jego największego wzoru do naśladowania w roli gołosłownego oszusta ścisnęła albinosowi serce.
-Nastroje są potworne. Pewnie nawet Naizo nie spodziewał się takiej reakcji wieśniaków, nie mówiąc już o tym, że uszło im to wszystko na sucho. A to przecież jedynie początek podróży... - zamyślił się Rikimaru. Wstęga czerwonych włosów zsunęła się z jego czoła, powiewając z tyłu, niczym wiewiórcza kita. -Może "to miejsce" przyniesie im ukojenie. Nie potrafię sobie wyobrazić żadnego innego, które byłoby w stanie ich wyciszyć. Dom Mędrców... To będzie moja pierwsza wizyta tutaj - zauważył z rosnącym entuzjazmem szermierz.
Naizo wyskoczył ze Strumienia jako pierwszy, nie uprzedzając o tym członków Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Kurokawa, będący najdalej wysunięty podczas lotu, opuścił duchową trasę ostatni, na chwilę przytomniejąc i zapominając o swoich rozterkach. Ostatecznie zapikował w stronę ziemi oddalony o kilkadziesiąt metrów od najbliższego jego pozycji Rinji'ego. Przeszywane przez szatyna powietrze chłostało jego twarz zimnymi, niewidzialnymi dłoniami. W dole jego Przeklętym Oczom ukazywał się rozległy obszar, zajmujący co najmniej kilka kilometrów kwadratowych. Już z wysokości dziesiątek metrów dostrzegał szmaragdowe, nietknięte przez zanieczyszczenia, czy ludzkie ręce trawy, kilka jezior i stawów tak czystych, że odbijające się od nich światło oślepiało go, maleńkie, różnokolorowe kropeczki, będące ludźmi, a także kamienne, bladożółte mury. Mury te tworzyły nieregularny kształt, otaczając niewielkie wzgórze, na którym wzniesiono kompleks niespełna dziesięciu prostych budynków o płaskich dachach.
-To tutaj? Naizo-san wylądował tak szybko, że aż można było odnieść wrażenie, że zmierza do całkowicie innego miejsca - pojedyncza, przyziemna myśl była pierwszą od dłuższego czasu, która nie dotyczyła zajścia w "wiosce Gehenny". Kilkanaście metrów nad ziemią obywatel Akashimy z delikatną nostalgią wyciągnął z kieszeni "opancerzony" owoc, przejeżdżając opuszkami palców po jego wielowarstwowej skorupie.
Naizo wyskoczył ze Strumienia jako pierwszy, nie uprzedzając o tym członków Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Kurokawa, będący najdalej wysunięty podczas lotu, opuścił duchową trasę ostatni, na chwilę przytomniejąc i zapominając o swoich rozterkach. Ostatecznie zapikował w stronę ziemi oddalony o kilkadziesiąt metrów od najbliższego jego pozycji Rinji'ego. Przeszywane przez szatyna powietrze chłostało jego twarz zimnymi, niewidzialnymi dłoniami. W dole jego Przeklętym Oczom ukazywał się rozległy obszar, zajmujący co najmniej kilka kilometrów kwadratowych. Już z wysokości dziesiątek metrów dostrzegał szmaragdowe, nietknięte przez zanieczyszczenia, czy ludzkie ręce trawy, kilka jezior i stawów tak czystych, że odbijające się od nich światło oślepiało go, maleńkie, różnokolorowe kropeczki, będące ludźmi, a także kamienne, bladożółte mury. Mury te tworzyły nieregularny kształt, otaczając niewielkie wzgórze, na którym wzniesiono kompleks niespełna dziesięciu prostych budynków o płaskich dachach.
-To tutaj? Naizo-san wylądował tak szybko, że aż można było odnieść wrażenie, że zmierza do całkowicie innego miejsca - pojedyncza, przyziemna myśl była pierwszą od dłuższego czasu, która nie dotyczyła zajścia w "wiosce Gehenny". Kilkanaście metrów nad ziemią obywatel Akashimy z delikatną nostalgią wyciągnął z kieszeni "opancerzony" owoc, przejeżdżając opuszkami palców po jego wielowarstwowej skorupie.
***
Z konieczności cała czwórka nastolatków musiała zebrać się tam, gdzie zażyczył sobie tego Naizo, który - wyleciawszy ze Strumienia - zatrzymał się kilkaset metrów przed najbliższymi zabudowaniami. Gdy dziedzic Pierwszego Króla - jako ostatni - dotarł na miejsce, po minie czerwonookiego zorientował się już, że z wizytą w "azylu" będą jakieś problemy.
-Moja noga tam nie postanie! - oświadczył dobitnie i stanowczo, gromiąc spojrzeniem wszystkich towarzyszy podróży, których "obejmował opieką". Gdyby ktoś dłużej zastanowił się nad osobowością Senshoku, w żaden sposób nie byłby zdziwiony jego zachowaniem. Każdy przejaw wiary, każdy najmniejszy ślad jakiejkolwiek religii, czy też bóstwa wywoływał furię u zatwardziałego, agresywnego ateisty. Miejsca święte, obiekty kultu, kapłani - nie podlegał wątpliwości fakt, że gdyby tylko zastępca Generała miał taką okazję, obróciłby w proch wszystkie te rzeczy. Mężczyźnie brakowało "profesjonalizmu", czy dyscypliny, która pozwoliłaby mu na chwilowe poświęcenie się dla dobra sprawy. Z tego właśnie względu jego "problemy" sprawiały wrażenie nieco dziecinnych.
-Jeśli to dla ciebie problem, Naizo-san, poradzimy sobie we czwórkę - zapewnił Rinji, kątem oka omiatając twarze rówieśników z nadzieją na zaakceptowanie przez nich jego propozycji. Tatsuya ziewnął tylko, spoglądając na niego z takim znudzeniem i obojętnością, że kosiarz nie próbował nawet go o nic pytać. Rikimaru i Naito nieznacznie skinęli głowami, choć ten drugi również był myślami całkowicie gdzie indziej. -Tym razem nie będziemy musieli z nikim walczyć, więc możesz tu na nas poczekać. Wrócimy najpóźniej za parę godzin - dodał jeszcze, ostrożnie dobierając słowa. Były zwolennik Bachira był zbyt nieprzewidywalny, by w jego obecności pozwolić sobie nawet na najmniejszy "nietakt".
-Ech... - maska lekarska uwypukliła się na moment, gdy zastępca Kawasakiego westchnął ze znużeniem. Skrzyżowawszy ręce na klatce piersiowej, starał się sprawiać wrażenie pana sytuacji. Próbował roztoczyć wokół aurę swojej własnej władczości, uzależniając poczynania całej reszty od swych kaprysów. Bycie ponad kimś bardzo mu się podobało - szczególnie, że pośród Połykaczy Grzechów nie istniała jasno określona hierarchia. Był to jeden z powodów, dla których Naizo nie zrezygnował z pełnionej przez siebie funkcji na samym początku "kariery". -No dobra, wypierdalajcie - rzucił nagle, diametralnie zmieniając wydźwięk całej sytuacji. -Rozejrzę się za kimś, kto miałby ochotę dostać w pysk - poinformował nastolatków, jakby wyrządzanie krzywdy innym było takim samym sposobem spędzania wolnego czasu, jak jazda na rowerze.
-Moja noga tam nie postanie! - oświadczył dobitnie i stanowczo, gromiąc spojrzeniem wszystkich towarzyszy podróży, których "obejmował opieką". Gdyby ktoś dłużej zastanowił się nad osobowością Senshoku, w żaden sposób nie byłby zdziwiony jego zachowaniem. Każdy przejaw wiary, każdy najmniejszy ślad jakiejkolwiek religii, czy też bóstwa wywoływał furię u zatwardziałego, agresywnego ateisty. Miejsca święte, obiekty kultu, kapłani - nie podlegał wątpliwości fakt, że gdyby tylko zastępca Generała miał taką okazję, obróciłby w proch wszystkie te rzeczy. Mężczyźnie brakowało "profesjonalizmu", czy dyscypliny, która pozwoliłaby mu na chwilowe poświęcenie się dla dobra sprawy. Z tego właśnie względu jego "problemy" sprawiały wrażenie nieco dziecinnych.
-Jeśli to dla ciebie problem, Naizo-san, poradzimy sobie we czwórkę - zapewnił Rinji, kątem oka omiatając twarze rówieśników z nadzieją na zaakceptowanie przez nich jego propozycji. Tatsuya ziewnął tylko, spoglądając na niego z takim znudzeniem i obojętnością, że kosiarz nie próbował nawet go o nic pytać. Rikimaru i Naito nieznacznie skinęli głowami, choć ten drugi również był myślami całkowicie gdzie indziej. -Tym razem nie będziemy musieli z nikim walczyć, więc możesz tu na nas poczekać. Wrócimy najpóźniej za parę godzin - dodał jeszcze, ostrożnie dobierając słowa. Były zwolennik Bachira był zbyt nieprzewidywalny, by w jego obecności pozwolić sobie nawet na najmniejszy "nietakt".
-Ech... - maska lekarska uwypukliła się na moment, gdy zastępca Kawasakiego westchnął ze znużeniem. Skrzyżowawszy ręce na klatce piersiowej, starał się sprawiać wrażenie pana sytuacji. Próbował roztoczyć wokół aurę swojej własnej władczości, uzależniając poczynania całej reszty od swych kaprysów. Bycie ponad kimś bardzo mu się podobało - szczególnie, że pośród Połykaczy Grzechów nie istniała jasno określona hierarchia. Był to jeden z powodów, dla których Naizo nie zrezygnował z pełnionej przez siebie funkcji na samym początku "kariery". -No dobra, wypierdalajcie - rzucił nagle, diametralnie zmieniając wydźwięk całej sytuacji. -Rozejrzę się za kimś, kto miałby ochotę dostać w pysk - poinformował nastolatków, jakby wyrządzanie krzywdy innym było takim samym sposobem spędzania wolnego czasu, jak jazda na rowerze.
***
-Nie potrzebuję niańki, jasne?! - krzyknął Tatsuya, odwracając się do Kurokawy. Kiedy cała czwórka nastolatków ruszyła w stronę wzniesionych na wzgórzu zabudowań, to właśnie czempion areny odłączył się od grupy, wybierając inną drogę. Nie przepadał ani za Rinjim, ani za Rikimaru, nie wspominając o swojej "pokazowej" niechęci do Naito. Głównie dlatego maksymalnie ograniczał kontakty z rówieśnikami i pewnie udałoby mu się "umknąć" reszcie, gdyby jego towarzysze nie byli świadomi charakteru heterochromika. Nie trzeba było bowiem być geniuszem, by domyślić się, że pozostawiony samopas posiadacz Przeklętej Ręki doprowadziłby co najmniej do burdy, a być może wywołałby nawet kolejną wojnę, czego otwarcie obawiał się Okuda.
-Nie jestem niańką. Nie chcę po prostu zostawiać cię samego... - "krzyżooki" wypowiedział na głos pierwszą argumentację, jaka pojawiła się w jego głowie, nie zastanawiając się nawet nad tym, jak... "niecodziennie" zabrzmiały te słowa.
-To nawet jeszcze gorzej! - warknął dziedzic Drugiego Króla, cofając się z obrzydzeniem. -Nawet pedały nie brzmią tak pedalsko, jak ty... pedale! - mówiąc to, uniósł pięści w gotowości, jakby miał zamiar bronić się przed molestowaniem seksualnym. Trzecioklasista westchnął tylko ciężko, ujmując się rękoma pod boki. Aż do tego momentu nie wziął nawet pod uwagę, że mistrz juniorów wcale nie był mniej problematyczny, niż Senshoku. Czarnowłosy furiat działał po prostu na mniejszą skalę.
-Nie możesz zakopać topora wojennego na te kilka godzin? Po prostu chodźmy dalej. Dobrze wiesz, że skoro już tu jestem, to sobie nie pójdę, więc darujmy sobie te kłótnie... - gimnazjalista miał niemałą nadzieję, że jego rozmówca nie był w nastroju do wszczynania walk. Obaj mieli bowiem ważniejsze rzeczy do roboty, niż użeranie się ze sobą nawzajem.
-Phi! - mruknął wzgardliwie były Połykacz Grzechów, spluwając ostentacyjnie. Szczęśliwie jednak nie odezwał się już ani słowem, wznawiając wędrówkę pod górę. Dziedzic Shuuna odetchnął z ulgą, dołączając do "młodego gniewnego" i wraz z nim kierując się w stronę bladożółtych, starych murów.
Dom Mędrców był w rzeczywistości zbiorowiskiem umiejscowionych na wzniesieniu budynków... wraz z otaczającymi je kilkoma kilometrami nieskażonego przez zgubne działanie człowieka terenami. W skład tychże obszarów wchodziły cztery najczystsze jeziora w Morriden, dziesiątki rodzajów dziko rosnących traw, setki gatunków różnorodnych roślin, z których większości nie dało się spotkać w ludzkim świecie, a także jednego, niewielkiego wodospadu. Mieszkańcy kraju Madnessów określali Dom Mędrców jako miejsce całkowitego wyciszenia - azyl, w którym nikomu nie działa się krzywda i w którym każdy mógł liczyć na bezinteresowną pomoc w potrzebie. Nie liczyła się tam pozycja społeczna, a jakikolwiek przejaw "inności", czy też wszelkie odstępstwa od normy nie były dyskryminowane. Terenu zajmowanego przez tę oazę spokoju nie dotyczyły również podatki na rzecz państwa ani konflikty zbrojne - Dom zawsze zachowywał neutralność. Podobnie zresztą, jak Niebiańscy Rycerze do momentu ich interwencji podczas Drugiej Wojny Ideałów.
Wzdłuż biegnącej w górę drogi wkopane zostały wyciosane, kamienne bloki, tworzące coś na wzór schodów. Tylko na brukowanych lub wyłożonym stopniami szlakach nie wyrastało nawet pojedyncze źdźbło trawy. Poza tymi paroma wyjątkami, wszędzie widać było mniej lub bardziej bujną roślinność. Prawdziwe cuda rosły oczywiście wewnątrz murów, starannie pielęgnowane przez mieszkańców Domu Mędrców, lecz zewnętrzne okazy przyrody również przyciągały uwagę Naito.
-Tak cicho i spokojnie... Nie dziwię się, że nazywają to miejsce azylem. Właściwie to nic o nim nie wiem. Przez całą tę sytuację w wiosce nie miałem nawet czasu o nie zapytać. Tatsuya-kun raczej nie będzie chciał mi pomóc... a przynajmniej nie bezpośrednio. Muszę go jakoś podejść. Zagaić rozmowę... - gimnazjalista co jakiś czas spoglądał ukradkiem na spiętego towarzysza. Heterochromik ewidentnie nie przyzwyczaił się do przebywania w tak "czystych" miejscach. Poczucie bezpieczeństwa i przyjazna atmosfera wywoływały jego nieufność, przez co przypominał on nieco żywą minę przeciwpiechotną.
-Tak się zastanawiam... - zaczął powoli posiadacz Przeklętych Oczu. -...co takiego jest w tym miejscu, że Naizo-san nie chciał tu z nami przyjść? - uważnie lustrował twarz czempiona, sprawdzając, czy chłopak połknął haczyk. Uśmiechnął się półgębkiem, kiedy Tatsuya spojrzał w jego stronę z samą tylko irytacją - normalnie bowiem emanowałby gniewem i nienawiścią.
-Jesteś jakiś niedorozwinięty? - rzucił zaczepnie, ale bez zwyczajowej werwy. Przyzwyczaił się już do tego, że trzecioklasisty nie dało się tak łatwo wyprowadzić z równowagi. Z tego też powodu obrażanie go nie sprawiało mu już takiej przyjemności, jak na przykład mentalne poniewieranie Rinji'ego. -Masz jakiekolwiek pojęcie, gdzie my teraz jesteśmy? Nic ci nie mówi nazwa "Dom Mędrców"? - "krzyżooki" nie odpowiadał. Odpowiedzi na pytania retoryczne doprowadzały mistrza areny do szewskiej pasji. -Człowiek, który stworzył tę kupę kamieni to nie kto inny, niż Mędrzec Znikąd. Innymi słowy banda idiotów zbudowała pieprzoną świątynię na cześć jakiegoś staruszka... - rzekł pogardliwie dziedzic Calleba. Usta zaskoczonego, a jednocześnie zaaferowanego Kurokawy rozwarły się, jak u wyrzuconej na brzeg ryby.
-Ten sam, który powstrzymał pierwszą wojnę?! - wykrzyknął z entuzjazmem chłopak. Usłyszana od Eronisa historia mocno zapadła mu w pamięć. -Pierwszy Naczelnik Gwardii Madnessów? Myślisz, że mogę się tu o nim czegoś dowiedzieć? - sama ta myśl natychmiast rozwiała wcześniejsze zmartwienia nastolatka, wywołując wypieki na bladej twarzy.
-A znasz, kurwa, innego Mędrca Znikąd? - burknął Tatsuya, rozgniewany tym, że ośmielono się mu przerwać. -Ależ ty jesteś pojebany... - westchnął, nie pozwalając, by pozytywne nastawienie Naito przeszło również na niego. -Nie mam bladego pojęcia, czy coś ci tu o nim powiedzą, ale z całą pewnością już go tu nie spotkasz. Przynajmniej nie osobiście, bo ta zgraja kapucynów tak się tu nad nim spuszcza, że naśladują go na każdym kroku. Robią z niego jakiegoś jebanego boga i to dlatego Naizo nie chciał tu przyjść - wytłumaczył posiadacz Przeklętej Ręki, ale wszystkie jego słowa i opinie były odbierane całkowicie inaczej, niż brzmiały.
-Tatsuya-kun lekceważy wszystko, co tylko się da, ale nie obruszałby się tak, gdyby nie chodziło o coś ważnego. Niektórzy ludzie uważali Mędrca za reinkarnację Shuun-san'a, więc na pewno nie mógł być zwykłym Madnessem. Dla zwykłych Madnessów nie buduje się świątyń - posiadający zamiłowanie do wiedzy dziedzic Pierwszego Króla wyszczerzył zęby w uśmiechu. Przed dwoma nastolatkami wznosił się zaokrąglony łuk triumfalny, sięgający trzech metrów. Był on częścią otaczającego wzgórze muru, a zarazem "oficjalnym" wejściem na teren Domu Mędrców.
***
Dźwięk rozpryskującej się wody odbijał się od okolicznych skał. Czyste, jak łzy krople spływały po wyżłobionych przez ciecz kamieniach, koniec końców wpadając do otoczonego żwirowatym podłożem źródła. Dziesięciometrowy wodospad pompował hektolitry toni prosto na duży, płaski głaz, dotoczony idealnie pod niego przez rozebranego do samych bokserek mężczyznę. Ten właśnie mężczyzna siedział ze skrzyżowanymi nogami na swoim "tronie", opierając ręce na kostkach. Uderzająca w niego woda zdawała się nie robić na nim żadnego wrażenia, choć była wystarczająco zimna, by w kilka minut doprowadzić do hipotermii. Co więcej, jej zauważalny ciężar nie był w stanie poruszyć ciałem jegomościa nawet o milimetr.
-Na pewno nie chcesz wyjść im na spotkanie? Według Kawasakiego-san'a powinni pojawić się w Domu jeszcze dzisiaj - rozległ się cichy, starczy głos. Na żwirowatej ziemi stał niziutki mężczyzna, splatający dłonie za plecami. -Ja na twoim miejscu przerwałbym trening chociaż na moment. Odkąd tu przybyłeś, strasznie się forsujesz. To niezdrowe dla twojego organizmu. Nawet jeśli nasi goście nie są twoimi znajomymi, dobrze byłoby od czasu do czasu z kimś się spotkać... - staruszek brzmiał trochę, jak zatroskany ojciec, walczący z nawykami rozkapryszonego syna.
-Wybacz, ale nie mam ochoty, Takamura-dono. Im więcej zrobię przerw, tym trudniej będzie mi kontynuować. Na tyle znam samego siebie. Poza tym, nie mógłbym się powstrzymać przed uchlaniem, gdybym poszedł teraz między ludzi - z przylepionych do czoła blond włosów pociekły strużki wody, kiedy niebieskooki mężczyzna zrobił głupawą minę.
-Ech... Przyszedłem specjalnie, żeby ci o tym powiedzieć. Gdybym wiedział, że cię to nie ruszy, zostałbym w Domu. Teraz nie zdążę ich powitać... - rzekł z wyrzutem starzec, wzdychając ciężko. Starzy ludzie często lubili sobie ponarzekać, a Takamura potwierdzał ten stereotyp, jak nikt inny. -Że też takim aspołecznym ludziom przyznaje się tytuł Generała... - mruknął jeszcze na odchodne, znikając pomiędzy drzewami o korze pokrytej złotawym nalotem.
-Na pewno nie chcesz wyjść im na spotkanie? Według Kawasakiego-san'a powinni pojawić się w Domu jeszcze dzisiaj - rozległ się cichy, starczy głos. Na żwirowatej ziemi stał niziutki mężczyzna, splatający dłonie za plecami. -Ja na twoim miejscu przerwałbym trening chociaż na moment. Odkąd tu przybyłeś, strasznie się forsujesz. To niezdrowe dla twojego organizmu. Nawet jeśli nasi goście nie są twoimi znajomymi, dobrze byłoby od czasu do czasu z kimś się spotkać... - staruszek brzmiał trochę, jak zatroskany ojciec, walczący z nawykami rozkapryszonego syna.
-Wybacz, ale nie mam ochoty, Takamura-dono. Im więcej zrobię przerw, tym trudniej będzie mi kontynuować. Na tyle znam samego siebie. Poza tym, nie mógłbym się powstrzymać przed uchlaniem, gdybym poszedł teraz między ludzi - z przylepionych do czoła blond włosów pociekły strużki wody, kiedy niebieskooki mężczyzna zrobił głupawą minę.
-Ech... Przyszedłem specjalnie, żeby ci o tym powiedzieć. Gdybym wiedział, że cię to nie ruszy, zostałbym w Domu. Teraz nie zdążę ich powitać... - rzekł z wyrzutem starzec, wzdychając ciężko. Starzy ludzie często lubili sobie ponarzekać, a Takamura potwierdzał ten stereotyp, jak nikt inny. -Że też takim aspołecznym ludziom przyznaje się tytuł Generała... - mruknął jeszcze na odchodne, znikając pomiędzy drzewami o korze pokrytej złotawym nalotem.
***
Rinji i Rikimaru udali się do Domu Mędrców mniej stromą, choć dłuższą drogą, spiralnie okalającą świątynię z lewej strony. Ich szlak również został skrupulatnie wybrukowany i podobnie z obu stron otaczała go szmaragdowa, zadbana trawa. Nie na niej skupiali się jednak nastolatkowie. Troje ich oczu zwracało swoje spojrzenia ku starannie przystrzyżonemu żywopłotowi, tworzącemu swego rodzaju "wewnętrzny mur". Jak się okazało, okrężna droga prowadziła do całkowicie innego miejsca, niż droga bezpośrednia. Z tego względu szermierz i kosiarz znaleźli się na tyłach Domu - w jednym z osławionych "rajskich ogrodów", których granice wyznaczały właśnie żywopłoty. Już z daleka mogli dostrzec, jak rozległe były owe ogrody i jak wiele osób w nich przebywało. Mężczyźni i kobiety, dzieci i starcy, pełno- i niepełnosprawni... Wszyscy oni mieli na sobie kremowe kimona z jasnymi, materiałowymi pasami. Wszyscy goście, mieszkańcy lub podopieczni Domu Mędrców otrzymywali takie same ubrania. W przypadku tych pierwszych, ich wizyty z reguły opierały się na odpoczynku na łonie przyrody, medytacji lub szczerej rozmowie z którymkolwiek Mędrcem. Po to bowiem stworzono to miejsce. Pierwszy Naczelnik Gwardii pragnął stworzyć przytułek dla potrzebujących pomocy. Chciał szerzyć swą filozofię i za jej pomocą "leczyć" bliźnich z ich zmartwień. Taką właśnie osobą był legendarny Mędrzec Znikąd.
-Witajcie - wpatrzeni w rosnące wokół lotosy, orchidee i dziesiątki innych kwiatów oraz krzaków nastolatkowie wzdrygnęli się na dźwięk czyjegoś głosu. Całkiem niespodziewanie dostrzegli przed sobą odzianego w siwą, starą szatę staruszka. Mężczyzna ten był bardzo wysoki, jak na swój podeszły wiek. Biorąc pod uwagę, że stojąc przed nimi, garbił się, mógł mieć nawet niespełna dwa metry wzrostu. W parze z wysokością nie szła jednak waga. Nieznajomy był bardzo chudy, niebezpiecznie oscylując wokół wagowej granicy niedożywienia. Sprawiał wrażenie, jakby jego stosunkowo biedne odzienie mogło w każdej chwili upaść na ziemię. Pomarszczone lico starca zdobił haczykowaty nos. Lekko zapadłe policzki podkreślały i tak już uwydatnione kości policzkowe. Mężczyzna mógł chełpić się cieniutkimi, białymi wąsami, mającymi co najmniej trzydzieści centymetrów i powiewającymi na wietrze przed jego klatką piersiową. Innych znaków zarostu nie dało się u niego dostrzec. Z mądrych, zielonych oczu biło swoiste "starcze ciepło", a sam jegomość uśmiechał się serdecznie. Warto nadmienić, że był on łysy, jak kolano, a pomarszczony czubek głowy praktycznie lśnił, odbijając światło słoneczne. Głębokie i wyraźne zakola na czole starca potęgowały wrażenie, jakie wywierał.
-Konnichiwa! - wydusił z siebie członek rodu Okuda, kłaniając się głęboko i z entuzjazmem. On jako pierwszy zdał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. -To dla nas zaszczyt: przebywać w takim miejscu, w otoczeniu tak znamienitych ludzi! - jego nawyk gloryfikacji wysokich rangą osób był czymś, czego białowłosy nie umiał się pozbyć. Czasem można było odnieść wrażenie, że z największą przyjemnością wylizałby buty każdego ze swoich idoli... a tych niestety miał bardzo wielu.
-Witam - rzucił krótko Rikimaru, nie zachwycając się aż tak bardzo spotkaniem tego człowieka. Nie zapomniał oczywiście o tradycyjnym, japońskim ukłonie, ale jego obojętność poirytowała stojącego obok niebieskookiego. Rinji natychmiast poderwał głowę, prawie zapominając o swoich manierach.
-Mógłbyś okazać trochę więcej szacunku! Masz pojęcie, co to za człowiek? Czy ty się urodziłeś w oborze? - zbulwersował się albinos, marszcząc twarz z dezaprobatą. Złote oko czerwonowłosego spojrzało niewzruszone najpierw na niego, potem na starca, a ostatecznie na katanę. Nie spuszczając wzroku z kosiarza, szermierz zaczął ukradkiem wyciągać ostrze lewą ręką, co jednak nie umknęło uwadze młodego Okudy.
-Nawet tutaj?! - krzyknął, zanim nadchodzący konflikt zażegnał serdeczny śmiech. Wąsaty starzec zbliżył się do nich, zwracając na siebie ich uwagę. Jednocześnie nastolatkowie zauważyli, że mężczyzna przez cały ten czas poruszał się... boso. Niezależnie od tego, czy chodził po trawie, czy po kamieniach, "wykorzystywał" w tym celu swoje nagie stopy.
-Nie kłóćcie się, chłopcy, nic się nie stało - pomarszczone dłonie lekko ścisnęły barki obu młodzieńców. Wąsacz uśmiechnął się raz jeszcze, ujęty widokiem "wiosny młodości". -Nie uważam się za kogoś, kogo należałoby tak wywyższać. Byli i są lepsi ode mnie, nieprawdaż? - uspokoił gości staruszek. -Nazywam się Hideyasu Otori, młody człowieku - zwrócił się w kierunku "jednookiego", pochylając przed nim głowę ze skromnością i pokorą. -Cieszę się, mogąc gościć tutaj członków Gwardii Madnessów. Rzadko mam okazję widzieć waszych pobratymców.
-Ach, nie jesteśmy tu sami, Hideyasu-sama - odparł z przesadną grzecznością Rinji, ponownie skłaniając głowę, co wyglądało już nieco żałośnie. -Nasi towarzysze powinni pojawić się tu jakieś parę minut temu. Szli w stronę frontowego wejścia - na dźwięk tych słów, stary Otori z zadumą przejechał chudymi palcami po swoich imponujących wąsach.
-Jaka szkoda... Miałem nadzieję, że przyjdziecie razem. Takamury-san'a nie ma teraz w Domu, więc nikt nie wyjdzie waszym przyjaciołom na spotkanie. Mam nadzieję, że żaden z naszych podopiecznych nie będzie im robił problemów... - rzekł z przejęciem staruszek, dając do zrozumienia swym gościom, że upilnowanie najmłodszych mieszkańców przybytku nie było wcale łatwe.
-Wasi mogą ich zaatakować? - zapytał bez ogródek Rikimaru, zalewając trwogą twarz młodego kosiarza.
-Zachowuj się, idioto! - krzyknął niebieskooki w stronę szermierza, a sam raz jeszcze pochylił głowę przed jednym z dwóch Mędrców, sprawujących pieczę nad Domem. -Najmocniej za niego przepraszam. Nie chciał być niegrzeczny. On już taki jest, gada wszystko, co mu ślina na język przyniesie! Proszę go nie winić, to dobry chłopak - tłumaczył się uniżenie albinos. Nie robił sobie nic z faktu, że to on taki był, a nie czerwonowłosy. Z nerwowym śmiechem próbował również zarzucić po przyjacielsku ramię na barki towarzysza, ale "jednooki" uchylił się zwinnie, podchodząc do Hideyasu.
-Niepotrzebnie się stresujesz, mój drogi. Twój przyjaciel nie powiedział nic złego. Powiedziałbym nawet... że jego obawy są słuszne - ostatnie zdanie, choć równie uprzejme i serdeczne, jak wszystkie poprzednie, zaniepokoiło nastolatków.
-Naito umie się zachować, ale Tatsuyę za sam wyraz twarzy będą chcieli obezwładnić... Niech go szlag! Co sobie o mnie pomyślą Mędrcy, skoro prowadzam się z takim patafianem?! - w przypadku Okudy, jego zmartwienia były jednak nieco... przyziemne.
Koniec Rozdziału 131
Następnym razem: Michael Pearson
Następnym razem: Michael Pearson
Lubię te klimaty starych, "chińskich" mędrców, więc ucieszyłem się móc wczuć się w tę atmosferę :D Bardzo zaciekawiła mnie ta wspominka o tym tytule generała. Czyżbyśmy mieli poznać kolejnego generała?
OdpowiedzUsuńP.S. Nie wiem czy czegoś nie doczytałem, ale jak skończył się ten atak mieszkańców Gehenny?
Również podoba mi się ten motyw ;) W każdym, jakimkolwiek dziele wzbudza to we mnie pozytywne emocje. Również tutaj nie mogło czegoś takiego zabraknąć, tym bardziej, że miałem na to miejsce tak w świecie, jak i w fabule ^^ Jeśli chodzi o Generała, to musisz doczytać sam, aczkolwiek powinieneś już wiedzieć, o co chodzi ^^
OdpowiedzUsuńDoczytałeś wszystko dokładnie. Z inicjatywy Naito członkowie SKE odeszli bez walki, jak chcieli tego mieszkańcy Gehenny ;)