ROZDZIAŁ 139
Spaczony czernią kościół legł w gruzach pod wpływem uderzającego o ścianę straszydła z zasznurowanymi drutem kolczastym ustami. Wyrzucony przez wybuch metanu potwór został przygnieciony przez spadające na niego belki i cegły, lecz ani one, ani powstała przy tym chmura pyłu nie były w stanie go powstrzymać. Opóźniły one jego kolejny atak o niespełna półtorej sekundy, po upłynięciu której straszydło wystrzeliło w powietrze, rozrzucając dookoła fragmenty niewielkiego miejsca kultu. Czarna bestia nie miała na sobie nawet zadrapania. Przecinała powietrze, lecąc bez skrzydeł w stronę Naizo, który - wystrzeliwszy z dłoni strumienie fioletowego gazu - natychmiast zszedł z drogi oponenta. Od stóp aż do zakończenia klatki piersiowej zamieniony był w ten właśnie tym, którym tak często się posługiwał. Jego skóra, czarna, jak u wrogów i rozwiane, białe włosy oddawały dokładnie szaleństwo, malujące się na twarzy. Pozbawiony lekarskiej maski, uwidaczniał "przedłużane" usta i zaciśnięte w skupieniu oraz stresie zęby. Mężczyzna postawił wszystko na jedną kartę.
-Już nie mogę dać za wygraną. Kiedy tylko wrócę do swojej normalnej postaci, wykrwawię się w kilka minut. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pokonać przynajmniej większość z nich - zobligował sam siebie do karkołomnego zadania. Przez ostatnie kilka minut z trudem udawało mu się unikać wrażych ataków, lecz wciąż potyczka z pięcioma przeciwnikami przy jego stanie zdrowotnym była czymś nie z tej ziemi. Stwór, którego ataku Senshoku uniknął chwilę wcześniej miał wyjątkowo grube kości czaszki. W połączeniu z brakiem oczu, wyglądał tak, jakby w skórę wrósł mu bardzo dopasowany kask motocyklowy. Pokonanie go oznaczało konieczność atakowania punktów innych, niż głowa, a to stwarzało kolejną trudność dla zastępcy Generała.
Opatulony "płaszczem" czarnej skóry wróg zamachnął się kolejno trzema długimi, biczowatymi łapskami, drąc się wniebogłosy z dziesiątek ust. Powykręcane paluchy przerąbały się przez gardło Madnessa... wydobywając z niego jedynie fioletowy gaz. Tym razem mężczyzna zdążył się przemienić. Teraz przemieniał się za każdym razem, ilekroć nie mógł wykonać uniku. Jego zasoby energii duchowej malały z każdą chwilą, lecz mimo to natychmiastowo wytworzył wokół siebie kilkanaście baniek pełnych metanu. Kule krążyły, każda po własnym torze, każda złowróżbnie połyskując w świetle pomarańczowego słońca. Po twarzy białowłosego spływały obficie krople potu.
-Nie atakują w zorganizowany sposób. Nie są, jak stado. Nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Żaden nie przewodzi innym ani nie prowadzi ich do walki. No właśnie, "walki"... To zupełnie, jakbym grał w pingponga. Odpowiadają na każdy mój atak, ale nic nie robią, jeśli sam się nie ruszę. Zaczęły szaleć, kiedy aktywowałem Madman Stream, ale potem miałem względny spokój... Spokój? Kurwa, straciłem nogę! - analizował swoje położenie Naizo. Nie wiedział już nawet, ile czasu upłynęło od pojawienia się pierwszego wroga do chwili obecnej, ale niewiele go to aktualnie obchodziło. Interesował go natomiast sposób działania czarnych kreatur. Ta, przed której atakiem umknął Senshoku stała w miejscu, bokiem do niego, jedynie ślepą twarz zwracając w stronę mężczyzny. Ta, która chwilę wcześniej "poderżnęła" gardło Madnessowi również zachowywała się biernie. Jedynie dziesiątki ust na powierzchni jej ciała otwierały się i zamykały, cicho stukając zębami o zęby.
-Żaden Spaczony, jakiego w życiu spotkałem nie zachowywał się w taki sposób. Nie mam żadnych szans, by przewidzieć ich ruchy... a są przecież cholernie szybkie. Wygląda też na to, że się "uczą", a przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Kiedy wokół mnie krąży metan, nawet nie próbują zaatakować, żeby nie oberwać. Co jednak będzie, jeśli to ja na nie uderzę? Nie mogę tylko stać i patrzeć. Ostatnim razem dorobiłem się przez to dziury w brzuchu... - czerwonooki otarł podartym rękawem pot ze swojej twarzy i ruszył naprzód, pchany fioletowym obłokiem.
Miał plan. Najlepszy, jaki był w stanie aktualnie wymyślić i jak najprostszy, by mógł go wykonać ze swoją "kondycją". W pełnym pędzie, lecąc pół metra nad ziemią, skupił energię duchową w obu swoich dłoniach, nic z nią jednak nie czyniąc. Stało się jednak tak, jak przewidział. W momencie, gdy ślepy stwór o grubej czaszce wyczuł zmianę w przepływie mocy mężczyzny, natychmiastowo podążył za nim, pędząc przez to w stronę swoich "towarzyszy". Kilkadziesiąt ryków wyrwało się z kilkudziesięciu ust jednookiego monstrum, gdy on również poczuł zebraną energię Naizo. Zdawało się, że Senshoku wpadnie w grupę czarnych istot. Że zaatakuje je wszystkie na raz. Nic podobnego się nie stało. Były Połykacz Grzechów zatrzymał się bowiem w locie, kilkadziesiąt centymetrów od najbliższego wroga. Podążający za nim stwór, który przecież nie miał oczu, nie zdążył jednak wykonać tego samego manewru. Z impetem wpadł na orbitujące wokół białowłosego bańki z metanem, w reakcji łańcuchowej doprowadzając je wszystkie do pęknięcia. Huk eksplozji towarzyszył silnemu błyskowi światła i chmurze pyłu, które osłoniły walczących naturalną kurtyną. Wybuch wchłonął wszystkich.
Jedynym, którego bezpośrednio nie uderzył atak był sam atakujący. Czerwonooki bowiem - w chwili, gdy metan zmieszał się z powietrzem - zamienił również górną część swojego ciała w fioletowy dym. Ta właśnie część powróciła do normalności natychmiast po zniknięciu fali uderzeniowej - kiedy jeszcze w eterze wisiał kurz i pył. Wtedy to zastępca Generała Kawasakiego odwrócił się tyłem do czterech rażonych wrogów, ruszając z pełną prędkością w stronę piątego - ślepego, którego eksplozja miała w zamierzeniu wystrzelić do tyłu. Tak też się stało. Czarnoskóry elegant dostrzegł podnoszącą się maszkarę, gdy tylko wysunął się z dymu wybuchu. Poszerzone usta wykrzywiły się w złowrogim uśmiechu, gdy tylko ich posiadacz zobaczył to, na co liczył. Pęknięcie na grubym, gładkim i przypominającym hełm czole potwora.
-Żaden z nich nie oddycha. Atakują na tak chore sposoby, że nie mogę przewidzieć ich ruchów. Prawdopodobnie nie czują bólu albo ja nie umiem go im zadać. Nie mogę pokonać ich zadusić czadem. Nie wiem, jak ich otruć. Ale nie spotkałem jeszcze przeciwnika, który przeżyłby "trepanację czaszki"! - z taką właśnie myślą mężczyzna złączył ze sobą palce prawej dłoni, wykorzystując zebraną w niej energię do zwiększenia siły, wytrzymałości i prędkości kończyny. Nie oszczędzał się. Wręcz czuł, jak jego skóra napina się i twardnieje, niczym pokryta stalowymi okuciami. Zamachnął się nią tuż przed zderzeniem. Tuż przed zderzeniem wycelował dłonią w samo pęknięcie na głowie wroga. Ręka miała ją przebić. I czaszkę, i to, co pod nią. Miała.
W jednej chwili mężczyzna stracił dech. Ostry ból przeszył całe jego ciało, a on sam został siłą zatrzymany w locie. Czerwone oczy Naizo otworzyły się do granic możliwości na znak zdumienia, szoku... i czegoś, co można było nazwać "strachem". Na jego gardle zaciskała się bowiem pełna sztyletowatych, cienkich zębów szczęka, wystająca z okrągłej, czarnej głowy. Kilkanaście oczu zdobiło czerep stwora, który wgryzł się w szyję mężczyzny. Kilkanaście tęczówek o różnych kolorach spoglądało prosto na twarz Madnessa, jakby chciało mu powiedzieć: "Przegrałeś".
-Nie pierdol... Jak? KURWA, JAK?! - tylko myślał, że krzyczy. Nie mógł krzyknąć. Nie, póki zęby wroga przebijały mu jego drogi oddechowe. Mógł za to powieść wzrokiem za szyją bestii. I zobaczyć, że głowa maszkary doleciała do tego miejsca zza pleców Senshoku. Wydłużona do kilkunastu metrów szyja stwora znikała w rzednącej chmurze pyłu. Tak niewiele czasu minęło od wybuchu... a zdawało się, że tak długo były Połykacz Grzechów obserwował to, co się stało. Czas "ruszył ponownie", gdy tylko dawny zwolennik Bachira poczuł ucisk na lewym przedramieniu. Jego czerwone oczy dostrzegły długą, chudą rękę o trzech palcach, która owinęła się wokół jego kończyny co najmniej cztery razy, niczym wąż boa. Zaraz też dostrzegł posiadacza tej ręki. Potwora z jednym okiem, który na płatach czarnej skóry niósł ze sobą dziesiątki groteskowych ust.
-Czy to one były tak silne? W ogóle nie używają mocy duchowej. Nie mogą, czy... nie muszą? Nie jestem tego wart? Ich siły? A może jestem? Może to jest ta siła? Większa od mojej... Chciałem być silniejszy przynajmniej od Ahmeda... a jestem jeszcze słabszy, niż byłem. "Zastępca Generała", kurwa jego mać! Od kiedy to zastępca musi od razu stawać się ciotą? Czy to w ogóle moja wina, że nie trenowałem? Że nie walczyłem? Przecież nie mogłem. Wojny nie ma, walki nie ma. Nie miałem kiedy. Nie miałem? - jego wzrok mętniał. Czuł, jak drżą mu powieki i podobny ruch wywołują kąciki jego poszerzonych ust. Krawędzie odbieranego przez wzrok obrazu zaczęły pokrywać czarne plamki. -Nigdy się nie usprawiedliwiałem. Nawet nie musiałem. Czemu teraz obwiniam kogoś za to, że jestem słaby? Tak mocno zmiękłem w Miracle City? Tak mocno zmiękczył mnie Ahmed... czy może te bachory? A może... może to na tym polega "śmierć"? Ja umrę? Umrę. Umrę... Jak to dziwnie brzmi. Senshoku Naizo nie żyje. Senshoku Naizo umarł. Co napiszą mi na nagrobku? Czy w ogóle dostanę nagrobek? Jeśli tu umrę, to moje ciało się rozpadnie, zanim ktoś je znajdzie. Kto chciałby wyprawić mi pogrzeb? Ahmed? Pewnie tak. I... no tak, ten szczyl. Naito. Pewnie znowu wepchnął by się w nieswoje sprawy z tym swoim "rozumieniem", "współczuciem" i resztą gówna. Ale w sumie to... nie miałby kogo rozumieć. Ani kogo pocieszać. Przecież jestem sam... - ręce białowłosego opadły bezwiednie wzdłuż jego boków. Zdawało się, że już zaraz upadnie na ziemię i odejdzie na zawsze. -"Sam". A czemu ma być ktoś jeszcze? Zawsze byłem sam. Tak jest lepiej. Tak jest... "Zawsze"? Ale Bachir i reszta. I ten chuj, Thomas, i Sionis, i Faust. I wszyscy. I Legato... Wcale nie miałem ochoty trenować gówniarza, więc czemu teraz o nim myślę? To przez Bachira. Poprosił mnie. ON mnie POPROSIŁ. Jak niby miałem odmówić? Siedziałem przy tym gościu przez kilka lat. Nie mogłem odmówić. Nie mogłem? Czy nie chciałem? Przecież nikt inny nie mógłby pilnować tego gnojka. Matkę do tej pory ma w rozsypce, a ojciec jest zajęty. Zostałem tylko ja. Kurwa, to nie był mój wybór! - przetarłby oczy, gdyby miał siłę. Zdawało mu się bowiem, że patrzy z góry na przyglądającego mu się z dołu, małego mulata o białych, rozczochranych włosach i materiałowej opasce zawiązanej na linii czoła. Miał złote tęczówki, jak ojciec. Jak największy przywódca niedawnego świata. Patrzył tak na twarz Naizo, trzymając w dłoni zerwaną przypadkiem maskę lekarską. Nie czuł jednak strachu. Po prostu się przyglądał, jakby chciał sobie wytłumaczyć, co jest nie tak z ustami mężczyzny.
-Wujku... czy to boli? - tylko to powiedział. Tylko takie pytanie zadał. Potem halucynacja zniknęła. Wspomnienie się rozwiało. Czymkolwiek by ono nie było.
-Wujku? Kurwa, jaki wujku? Nie jestem z tobą nawet spokrewniony! Nigdy nie chciałem być twoją niańką! Nie chciałem i nie chcę! I nie będę... bo zaraz umrę - wtedy właśnie poczuł ten chłód, który dotykał jego całego ciała. Wtedy naprawdę zrozumiał, że umiera. Nie tak, jak w realnym świecie. Nie po to, by obudzić się obok własnego truchła. Tym razem miał umrzeć naprawdę i choć nigdy wcześniej się tym nie przejmował, teraz po jego plecach przebiegł dreszcz. Zupełnie, jakby właśnie obudził się z wieloletniego snu. -Nawet... jednego nie udało mi się zabić. Miałbym tak tanio sprzedać skórę? Nie tak chcę zginąć... KURWA, NIE TAK! - potok myśli, który wcześniej go porwał, teraz pociągnął go ze sobą prosto do świata rzeczywistego.
Zadziałał impulsywnie i odruchowo, napędzany instynktem oraz podświadomymi sugestiami jego własnego umysłu. Poderwał prawą rękę w górę, na powrót składając ze sobą jej palce. W dzikim, szaleńczym wręcz i pozbawionym rozwagi ruchu obrócił się przez lewe ramię, z rozmachem... wbijając swoją wzmocnioną dłoń w wielkie, nieposiadające powiek oko potwora. Tego samego, który na początku przebił mu brzuch i który teraz trzymał w ryzach lewą kończynę mężczyzny. Naizo z szaleńczym uśmiechem poczuł, jak gęstawa, ciepła ciecz oblepia jego skórę. Jak każda komórka zanurzona w oku przeciwnika zatapia się w ciele szklistym. Miał ochotę szyderczo się zaśmiać, gdy tylko dostrzegł, jak jego palce przedzieliły na pół źrenicę potwora. Chciał zadać mu jak największy ból i choć zdawało się, że bestia wcale go nie czuje, satysfakcja psychopatycznego mężczyzny wcale nie zmalała.
-Teraz już nie musisz go wdychać... - pomyślał z szaleńczą radością, rozkładając dłoń już za okiem oponenta... i wypuszczając z niej swój fioletowy, trujący gaz, którym udało mu się zabić dziesiątki Gwardzistów podczas wojny. Nie próbował już oszczędzać energii. Wyciskał z siebie ile tylko mógł, wtłaczając dym bezpośrednio do wnętrza ciała wroga. Nie minęło kilka sekund, a z rozdziawionych ust bezokiego już stworzenia zaczęły się wydostawać chmury fioletu, który wypełniał praktycznie cały organizm czarnego straszydła.
-Jeden... Jednego dorwałem - pomyślał z triumfem czerwonooki Madness, bombardowany bólem głowy z powodu braku powietrza. Zastępca Kawasakiego uśmiechnął się tylko tak szeroko, jak potrafił, gdy zaobserwował nieudaną próbę wydania wściekłego ryku z kilkudziesięciu paszcz przeciwnika. Słychać było bowiem tylko cichy, zdławiony szmer rozgniewanego i zapędzonego w róg straszydła. To wystarczyło, by przynieść Senshoku uczucie spełnienia.
-Wystarczy. Nie mam już siły ani energii. Było pięciu na jednego, więc całkiem nieźle wypadłem. Tak... - nie spróbował nawet wyszarpnąć prawej ręki z oka wroga ani lewej z jego uścisku. Półprzytomny widział tylko, jak rozwścieczony, oślepiony potwór, trzęsąc się i chybocząc przymierzył się do wyrwania chwyconej kończyny. Białowłosemu nie robiło to żadnej różnicy. I tak czekało go wykrwawienie lub uduszenie. Ręka, czy noga w jedną, czy w drugą - nie dbał o to.
-Tetsurai! - rozległ się nagle czyjś krzyk. Niespodziewanie czerwonowłosy chłopak z prawą dłonią zaciśniętą na rękojeści katany i lewą na nadgarstku prawej opadł na ziemię, przerąbując się przez chuderlawe łapsko okaleczonego potwora. Oplatająca przedramię Naizo kończyna z plaśnięciem dotknęła gleby, oddzielona od reszty ciała. Wylądowawszy na jednym kolanie, Rikimaru podniósł się, wystawiając przed siebie opatulone poświatą mocy duchowej ostrze. Użył aż za dużo energii, by upewnić się, że jego atak zadziała. I zadziałał. Z kikuta wieloustnego stworzenia nie wyciekła jednak krew ani jakikolwiek inny płyn. Bestia po prostu instynktownie odskoczyła do tyłu, siłą wyciągając ze swojej głowy dłoń byłego Połykacza Grzechów. Wyrządziła sobie jednak jeszcze większą krzywdę, gdyż rozstawione palce mężczyzny dodatkowo poszarpały siatkówkę i rogówkę wielkiego oka, oblepione białym ciałem szklistym.
-Co? Rikimaru? - uświadomił sobie powoli chwytany za gardło białowłosy, lecz w tej samej chwili pojawili się również inni członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego.
Tatsuya i Naito nadbiegli zza pleców starszego od nich Madnessa. Każdy z nich w obydwu dłoniach koncentrował swoją moc duchową, szykując się do niecodziennego manewru. Wyminąwszy lewitującego towarzysza z obu stron, w pełnym pędzie chwycili rękoma szczęki stworzenia o wydłużonej szyi. Dziedzic Drugiego Króla zacisnął dłonie na górnej, a powiernik Pierwszego na dolnej. Pociągnęli ze wszystkich sił, by nie tylko rozewrzeć paszczę wroga, lecz również wyciągnąć jego zęby z szyi "przełożonego". Czarne straszydło zostało niemalże wyrwane z ciała Senshoku, a z kilkudziesięciu maleńkich otworów na gardle mężczyzny wytrysnęły miniaturowe strumienie krwi.
-Wy idioci... Kazałem wam spierdalać! - mógł tylko pomyśleć dawny zwolennik Bachira, gdyż nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. W momencie, w którym stracił fizyczny kontakt z oponentami, nikt już nie trzymał go w powietrzu. Czarna skóra powróciła do swojej pierwotnej barwy. Tak samo włosy eleganta. Wyłączony z walki, osłabiony i pokiereszowany zastępca Generała nie mógł już dłużej utrzymać swojej przemiany. Dolna połowa jego ciała powróciła. Zarówno lewa noga... jak i kikut prawej, z którego natychmiastowo wydobył się szkarłat. Nim jeszcze plecy Naizo dotknęły ziemi, zniknęła również powłoka, która tamowała krwotok z brzucha. Płynna czerwień polała się po bokach użytkownika gazu, ogrzewając nieco jego zziębnięte ciało.
Nie pozwolono mu w spokoju dotknąć ziemi. W ostatniej chwili upadek zamortyzowały... ręce klęczącego na jednym kolanie Rinji'ego. Jedno ramię podłożył on pod głowę, a drugą pod dolny odcinek pleców starszego rangą osobnika. Poważny wyraz twarzy zwykle wesołego albinosa odbijał jego pochmurny nastrój. Nie był to czas ani miejsce na żarty, czy śmiechy.
-Nie próbuj nic mówić, Naizo-san - polecił stanowczo rannemu kosiarz, po czym natychmiastowo wlał swoją energię duchową do ciała mężczyzny, wykorzystując ją do zatamowania dziury w brzuchu, ran na szyi, a także tryskającej z prawej, oderwanej nogi fontanny. -Zostanę z tyłu. Muszę utrzymać go przy życiu - zawołał młody Okuda do swoich towarzyszy. -Nie pchajcie się na chama. Jeśli ich rozproszymy i zatrzymamy na kilka chwil, damy radę uciec - nawet niebieskooki nastolatek nie łudził się, że on i reszta mogli podołać tym, którzy pokonali Senshoku. Jedyną szansą było wycofanie się. Brak czasu nie pozwalał na obmyślenie jakiegokolwiek planu, przez co młodzieńcy musieli improwizować.
-Nie atakują - rzucił cicho Rikimaru, omiatając prawym okiem wszystkich przeciwników. Ten bez oczu, zaopatrzony w grubą, pękniętą już czaszkę po prostu stał w miejscu i czekał. Otruty, oślepiony i pozbawiony ręki wróg o dziesiątkach ust ledwo utrzymywał się na patykowatych nogach. Zdawało się nawet, że za chwilę wyzionie ducha. Mimo to pozostawała aż trójka, która nie doznała absolutnie żadnych obrażeń. Ich w żaden sposób nie uszkodził wybuch metanów. Oni po prostu trwali w bezruchu w różnych punktach szerokiego na cztery metry krateru, pośród czarnej, martwej gleby.
-Pierdolisz - odparł tym samym tonem Tatsuya, po czym natychmiast zacisnął zęby z bólu. Rozorany policzek i wybita, najprawdopodobniej pęknięta szczęka bardzo utrudniały mu mówienie, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Nie tamował nawet krwawienia, gdyż zakrzepły szkarłat robił to równie skutecznie, co moc duchowa czempiona.
-Czuję... nawet nie strach, ale coś... dziwnego. Też tak macie? - odezwał się "krzyżooki", przełykając ślinę. Z każdą chwilą serca chłopaków biły coraz szybciej, ze zdenerwowaniem oczekując rozpoczęcia kolejnej "rundy" morderczej potyczki. Wyprane z emocji sylwetki i pozy przeciwników wcale nie dodawały im pewności siebie.
-Zginiecie tutaj, kretyni! Po jaką cholerę tu zostawałem, skoro i tak gówno to dało?! Który był taki mądry, żeby wracać? Kurokawa, co? Na pewno Kurokawa! - bulwersował się w duchu czerwonooki, lecz w rzeczywistości jego powieki coraz bardziej się zamykały. -Jesteście tak samo wkurwiający, jak Legato. Zachowujecie się całkowicie inaczej, niż powinniście. Obrót o pieprzone 180 stopni! Za każdym jebanym razem! - nie widział już prawie nic, charcząc podczas oddychania. -To będzie całkowita porażka, jak się ktoś dowie, że próbowałem uratować wam dupy, a wszyscy zginęliśmy. Nie takie legendy powinny o mnie krążyć. Postarajcie się... nie umrzeć - pomyślał jeszcze tylko, nim do krainy snów zabrał go ze sobą Morfeusz.
Czterej nastolatkowie wybałuszyli oczy ze zdziwienia w tym samym momencie. W tej sekundzie, w której spomiędzy chmur wyłonił się maleńki kształt. Kształt, który z powalającą prędkością opadał ku ziemi, by ostatecznie osiąść na niej delikatnie, jak piórko. Tym kształtem był niziutki staruszek w starej, siwo-liliowej hakamie. Staruszek w drewnianych sandałach z metalowymi kolcami, które wbijały się w podeszwy stóp, stalowymi linkami, które wżynały się w ich powierzchnię oraz szpiczastymi, drewnianymi "koturnami", które zdawały się uniemożliwiać stanięcie w pionie. Pod wpływem pędu powietrza długa, biała broda, która owijała szyję starca załopotała w eterze, przywodząc na myśl flagę. Flagę emanującą nadzieją i przynoszącą ulgę. Tuż obok zatrutego potwora stał Takamura Kisuke. Spokojna, pokryta zmarszczkami twarz przypominała teraz lity kamień, a morskie oczy w ciągu jednej chwili rozejrzały się dokoła i pojęły sytuację.
-Cieszy mnie, że nikt z was nie stracił życia... - odezwał się poważnie staruszek, powoli owijając sobie swą brodę wokół szyi, niczym szalik. Kroczył przed siebie pewnie i spokojnie, a mimo miękkości splugawionej ziemi, jego przerażające obuwie nie zagłębiało się w nią nawet na milimetr. Mężczyzna zdawał się wręcz chodzić po wodzie. -Pozwólcie mi się tym zająć... - rzucił jeszcze tylko, po czym najzwyczajniej świecie wystawił przed siebie dłonie, szybko zwracając je do siebie wewnętrznymi powierzchniami. Natychmiast po tym minimalnie uniósł prawą i obniżył lewą. Potem zaś - w ułamku sekundy tak maleńkim, że nikt nawet nie dostrzegł ruchu - zamachnął się nimi na boki. Lewa dłoń powędrowała na prawo, a prawa na lewo. Wtedy stało się coś niepojętego.
Z ziemi po obu stronach oślepionej bestii wysunęły się dwie... dłonie. Szerokie i długie, o rozpiętości co najmniej trzech metrów. Obydwie zdawały się być uformowane z samej tylko gleby - czarnej, jak noc. Obydwie ręce z niesamowitą prędkością naparły na ranne straszydło. Pierwsza z nich zakryła całe jego ciało aż do miejsca, w którym powinna znajdować się szyja. Druga z kolei uderzyła na fragment powyżej wspomnianego karku. W czasie krótszym, niż mgnienie oka czerep potwora został dosłownie oderwany od reszty sylwetki. Dwie części korpusu zostały z niesamowitą siłą wystrzelone w przeciwnych kierunkach przez napierające "ziemiste" dłonie. Większa część chuderlawego potwora została dosłownie zmiażdżona w locie przez potęgę ataku i opór powietrza, które wspólnie zadziałały, jak młot i kowadło. Głowa zaś poszybowała z taką prędkością, że nikt już jej nawet nie widział.
-Co się... właśnie stało? - Tatsuya nie wierzył własnym oczom. Niewiele zresztą mu one mówiły. W jednej chwili widział bowiem wroga, a w drugiej już tylko ręce. Tak to wyglądało z jego perspektywy. Czempion areny, który stoczył dziesiątki, jeśli nie setki walk nie mógł nawet pomarzyć o nadążeniu za ruchami starca.
-Niezwykłe. Nie uwolnił ani jednej cząstki swojej energii, dopóki nie zaatakował. Nigdy jeszcze nie widziałem nikogo tak silnego. Nigdy nawet nie słyszałem o takim poziomie mocy. Ten człowiek... ma siedem ogniw - pomyślał szermierz, całkowicie sztywniejąc z powodu napięcia. Choć starzec był po jego stronie, czerwonowłosy mimo wszystko czuł ogromny respekt przed fenomenalnymi umiejętnościami jednego z Mędrców.
-Uwaga! - krzyknął nagle Naito, gdy oponent o zgrubiałej czaszce wystrzelił z miejsca, niczym ruszający sprinter, kierując się w stronę Takamury. Ostrzeżenie Kurokawy było jednak całkowicie niepotrzebne. Mężczyzna wprawdzie nie ruszył się nawet o cal, jednak w ułamku sekundy pomiędzy nim, a atakującym go stworzeniem pojawił się kwadratowy... mur z ziemi. Gruby na co najmniej półtora metra i szeroki na cztery, osłonił atakowanego starca. Ślepa bestia nawet nie próbowała omijać przeszkody. W końcu martwa gleba, z której ją wzniesiono nie powinna była w ogóle stawić mu oporu. Nie powinna... a jednak czarne straszydło z trzaskiem łamanych kończyn zatrzymało się na murze, przylegając do niego całym ciałem. Pęknięcie na grubej czaszce powiększyło się jeszcze bardziej. Nim zaś agresor w ogóle odkleił się od ściany, z podłoża za nim wysunęły się cztery grube i kanciaste walce, wyginające się, niby węże. Wszystkie one natychmiastowo uderzyły w sam środek pleców wroga, ostatecznie miażdżąc go całego w mniej, niż 0,1 sekundy. Mimo niebagatelnej siły uderzenia, nie poruszyły one jednak samego muru.
-Będę się modlił o ukojenie dla waszych dusz, dzieciątka... - mruknął pod nosem Kisuke. -Również i was mam obowiązek usunąć - odezwał się z niemalże żalem w kierunku pozostałej trójki potworów.
-Już nie mogę dać za wygraną. Kiedy tylko wrócę do swojej normalnej postaci, wykrwawię się w kilka minut. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby pokonać przynajmniej większość z nich - zobligował sam siebie do karkołomnego zadania. Przez ostatnie kilka minut z trudem udawało mu się unikać wrażych ataków, lecz wciąż potyczka z pięcioma przeciwnikami przy jego stanie zdrowotnym była czymś nie z tej ziemi. Stwór, którego ataku Senshoku uniknął chwilę wcześniej miał wyjątkowo grube kości czaszki. W połączeniu z brakiem oczu, wyglądał tak, jakby w skórę wrósł mu bardzo dopasowany kask motocyklowy. Pokonanie go oznaczało konieczność atakowania punktów innych, niż głowa, a to stwarzało kolejną trudność dla zastępcy Generała.
Opatulony "płaszczem" czarnej skóry wróg zamachnął się kolejno trzema długimi, biczowatymi łapskami, drąc się wniebogłosy z dziesiątek ust. Powykręcane paluchy przerąbały się przez gardło Madnessa... wydobywając z niego jedynie fioletowy gaz. Tym razem mężczyzna zdążył się przemienić. Teraz przemieniał się za każdym razem, ilekroć nie mógł wykonać uniku. Jego zasoby energii duchowej malały z każdą chwilą, lecz mimo to natychmiastowo wytworzył wokół siebie kilkanaście baniek pełnych metanu. Kule krążyły, każda po własnym torze, każda złowróżbnie połyskując w świetle pomarańczowego słońca. Po twarzy białowłosego spływały obficie krople potu.
-Nie atakują w zorganizowany sposób. Nie są, jak stado. Nie są ze sobą w żaden sposób powiązane. Żaden nie przewodzi innym ani nie prowadzi ich do walki. No właśnie, "walki"... To zupełnie, jakbym grał w pingponga. Odpowiadają na każdy mój atak, ale nic nie robią, jeśli sam się nie ruszę. Zaczęły szaleć, kiedy aktywowałem Madman Stream, ale potem miałem względny spokój... Spokój? Kurwa, straciłem nogę! - analizował swoje położenie Naizo. Nie wiedział już nawet, ile czasu upłynęło od pojawienia się pierwszego wroga do chwili obecnej, ale niewiele go to aktualnie obchodziło. Interesował go natomiast sposób działania czarnych kreatur. Ta, przed której atakiem umknął Senshoku stała w miejscu, bokiem do niego, jedynie ślepą twarz zwracając w stronę mężczyzny. Ta, która chwilę wcześniej "poderżnęła" gardło Madnessowi również zachowywała się biernie. Jedynie dziesiątki ust na powierzchni jej ciała otwierały się i zamykały, cicho stukając zębami o zęby.
-Żaden Spaczony, jakiego w życiu spotkałem nie zachowywał się w taki sposób. Nie mam żadnych szans, by przewidzieć ich ruchy... a są przecież cholernie szybkie. Wygląda też na to, że się "uczą", a przynajmniej takie sprawiają wrażenie. Kiedy wokół mnie krąży metan, nawet nie próbują zaatakować, żeby nie oberwać. Co jednak będzie, jeśli to ja na nie uderzę? Nie mogę tylko stać i patrzeć. Ostatnim razem dorobiłem się przez to dziury w brzuchu... - czerwonooki otarł podartym rękawem pot ze swojej twarzy i ruszył naprzód, pchany fioletowym obłokiem.
Miał plan. Najlepszy, jaki był w stanie aktualnie wymyślić i jak najprostszy, by mógł go wykonać ze swoją "kondycją". W pełnym pędzie, lecąc pół metra nad ziemią, skupił energię duchową w obu swoich dłoniach, nic z nią jednak nie czyniąc. Stało się jednak tak, jak przewidział. W momencie, gdy ślepy stwór o grubej czaszce wyczuł zmianę w przepływie mocy mężczyzny, natychmiastowo podążył za nim, pędząc przez to w stronę swoich "towarzyszy". Kilkadziesiąt ryków wyrwało się z kilkudziesięciu ust jednookiego monstrum, gdy on również poczuł zebraną energię Naizo. Zdawało się, że Senshoku wpadnie w grupę czarnych istot. Że zaatakuje je wszystkie na raz. Nic podobnego się nie stało. Były Połykacz Grzechów zatrzymał się bowiem w locie, kilkadziesiąt centymetrów od najbliższego wroga. Podążający za nim stwór, który przecież nie miał oczu, nie zdążył jednak wykonać tego samego manewru. Z impetem wpadł na orbitujące wokół białowłosego bańki z metanem, w reakcji łańcuchowej doprowadzając je wszystkie do pęknięcia. Huk eksplozji towarzyszył silnemu błyskowi światła i chmurze pyłu, które osłoniły walczących naturalną kurtyną. Wybuch wchłonął wszystkich.
Jedynym, którego bezpośrednio nie uderzył atak był sam atakujący. Czerwonooki bowiem - w chwili, gdy metan zmieszał się z powietrzem - zamienił również górną część swojego ciała w fioletowy dym. Ta właśnie część powróciła do normalności natychmiast po zniknięciu fali uderzeniowej - kiedy jeszcze w eterze wisiał kurz i pył. Wtedy to zastępca Generała Kawasakiego odwrócił się tyłem do czterech rażonych wrogów, ruszając z pełną prędkością w stronę piątego - ślepego, którego eksplozja miała w zamierzeniu wystrzelić do tyłu. Tak też się stało. Czarnoskóry elegant dostrzegł podnoszącą się maszkarę, gdy tylko wysunął się z dymu wybuchu. Poszerzone usta wykrzywiły się w złowrogim uśmiechu, gdy tylko ich posiadacz zobaczył to, na co liczył. Pęknięcie na grubym, gładkim i przypominającym hełm czole potwora.
-Żaden z nich nie oddycha. Atakują na tak chore sposoby, że nie mogę przewidzieć ich ruchów. Prawdopodobnie nie czują bólu albo ja nie umiem go im zadać. Nie mogę pokonać ich zadusić czadem. Nie wiem, jak ich otruć. Ale nie spotkałem jeszcze przeciwnika, który przeżyłby "trepanację czaszki"! - z taką właśnie myślą mężczyzna złączył ze sobą palce prawej dłoni, wykorzystując zebraną w niej energię do zwiększenia siły, wytrzymałości i prędkości kończyny. Nie oszczędzał się. Wręcz czuł, jak jego skóra napina się i twardnieje, niczym pokryta stalowymi okuciami. Zamachnął się nią tuż przed zderzeniem. Tuż przed zderzeniem wycelował dłonią w samo pęknięcie na głowie wroga. Ręka miała ją przebić. I czaszkę, i to, co pod nią. Miała.
W jednej chwili mężczyzna stracił dech. Ostry ból przeszył całe jego ciało, a on sam został siłą zatrzymany w locie. Czerwone oczy Naizo otworzyły się do granic możliwości na znak zdumienia, szoku... i czegoś, co można było nazwać "strachem". Na jego gardle zaciskała się bowiem pełna sztyletowatych, cienkich zębów szczęka, wystająca z okrągłej, czarnej głowy. Kilkanaście oczu zdobiło czerep stwora, który wgryzł się w szyję mężczyzny. Kilkanaście tęczówek o różnych kolorach spoglądało prosto na twarz Madnessa, jakby chciało mu powiedzieć: "Przegrałeś".
-Nie pierdol... Jak? KURWA, JAK?! - tylko myślał, że krzyczy. Nie mógł krzyknąć. Nie, póki zęby wroga przebijały mu jego drogi oddechowe. Mógł za to powieść wzrokiem za szyją bestii. I zobaczyć, że głowa maszkary doleciała do tego miejsca zza pleców Senshoku. Wydłużona do kilkunastu metrów szyja stwora znikała w rzednącej chmurze pyłu. Tak niewiele czasu minęło od wybuchu... a zdawało się, że tak długo były Połykacz Grzechów obserwował to, co się stało. Czas "ruszył ponownie", gdy tylko dawny zwolennik Bachira poczuł ucisk na lewym przedramieniu. Jego czerwone oczy dostrzegły długą, chudą rękę o trzech palcach, która owinęła się wokół jego kończyny co najmniej cztery razy, niczym wąż boa. Zaraz też dostrzegł posiadacza tej ręki. Potwora z jednym okiem, który na płatach czarnej skóry niósł ze sobą dziesiątki groteskowych ust.
-Czy to one były tak silne? W ogóle nie używają mocy duchowej. Nie mogą, czy... nie muszą? Nie jestem tego wart? Ich siły? A może jestem? Może to jest ta siła? Większa od mojej... Chciałem być silniejszy przynajmniej od Ahmeda... a jestem jeszcze słabszy, niż byłem. "Zastępca Generała", kurwa jego mać! Od kiedy to zastępca musi od razu stawać się ciotą? Czy to w ogóle moja wina, że nie trenowałem? Że nie walczyłem? Przecież nie mogłem. Wojny nie ma, walki nie ma. Nie miałem kiedy. Nie miałem? - jego wzrok mętniał. Czuł, jak drżą mu powieki i podobny ruch wywołują kąciki jego poszerzonych ust. Krawędzie odbieranego przez wzrok obrazu zaczęły pokrywać czarne plamki. -Nigdy się nie usprawiedliwiałem. Nawet nie musiałem. Czemu teraz obwiniam kogoś za to, że jestem słaby? Tak mocno zmiękłem w Miracle City? Tak mocno zmiękczył mnie Ahmed... czy może te bachory? A może... może to na tym polega "śmierć"? Ja umrę? Umrę. Umrę... Jak to dziwnie brzmi. Senshoku Naizo nie żyje. Senshoku Naizo umarł. Co napiszą mi na nagrobku? Czy w ogóle dostanę nagrobek? Jeśli tu umrę, to moje ciało się rozpadnie, zanim ktoś je znajdzie. Kto chciałby wyprawić mi pogrzeb? Ahmed? Pewnie tak. I... no tak, ten szczyl. Naito. Pewnie znowu wepchnął by się w nieswoje sprawy z tym swoim "rozumieniem", "współczuciem" i resztą gówna. Ale w sumie to... nie miałby kogo rozumieć. Ani kogo pocieszać. Przecież jestem sam... - ręce białowłosego opadły bezwiednie wzdłuż jego boków. Zdawało się, że już zaraz upadnie na ziemię i odejdzie na zawsze. -"Sam". A czemu ma być ktoś jeszcze? Zawsze byłem sam. Tak jest lepiej. Tak jest... "Zawsze"? Ale Bachir i reszta. I ten chuj, Thomas, i Sionis, i Faust. I wszyscy. I Legato... Wcale nie miałem ochoty trenować gówniarza, więc czemu teraz o nim myślę? To przez Bachira. Poprosił mnie. ON mnie POPROSIŁ. Jak niby miałem odmówić? Siedziałem przy tym gościu przez kilka lat. Nie mogłem odmówić. Nie mogłem? Czy nie chciałem? Przecież nikt inny nie mógłby pilnować tego gnojka. Matkę do tej pory ma w rozsypce, a ojciec jest zajęty. Zostałem tylko ja. Kurwa, to nie był mój wybór! - przetarłby oczy, gdyby miał siłę. Zdawało mu się bowiem, że patrzy z góry na przyglądającego mu się z dołu, małego mulata o białych, rozczochranych włosach i materiałowej opasce zawiązanej na linii czoła. Miał złote tęczówki, jak ojciec. Jak największy przywódca niedawnego świata. Patrzył tak na twarz Naizo, trzymając w dłoni zerwaną przypadkiem maskę lekarską. Nie czuł jednak strachu. Po prostu się przyglądał, jakby chciał sobie wytłumaczyć, co jest nie tak z ustami mężczyzny.
-Wujku... czy to boli? - tylko to powiedział. Tylko takie pytanie zadał. Potem halucynacja zniknęła. Wspomnienie się rozwiało. Czymkolwiek by ono nie było.
-Wujku? Kurwa, jaki wujku? Nie jestem z tobą nawet spokrewniony! Nigdy nie chciałem być twoją niańką! Nie chciałem i nie chcę! I nie będę... bo zaraz umrę - wtedy właśnie poczuł ten chłód, który dotykał jego całego ciała. Wtedy naprawdę zrozumiał, że umiera. Nie tak, jak w realnym świecie. Nie po to, by obudzić się obok własnego truchła. Tym razem miał umrzeć naprawdę i choć nigdy wcześniej się tym nie przejmował, teraz po jego plecach przebiegł dreszcz. Zupełnie, jakby właśnie obudził się z wieloletniego snu. -Nawet... jednego nie udało mi się zabić. Miałbym tak tanio sprzedać skórę? Nie tak chcę zginąć... KURWA, NIE TAK! - potok myśli, który wcześniej go porwał, teraz pociągnął go ze sobą prosto do świata rzeczywistego.
Zadziałał impulsywnie i odruchowo, napędzany instynktem oraz podświadomymi sugestiami jego własnego umysłu. Poderwał prawą rękę w górę, na powrót składając ze sobą jej palce. W dzikim, szaleńczym wręcz i pozbawionym rozwagi ruchu obrócił się przez lewe ramię, z rozmachem... wbijając swoją wzmocnioną dłoń w wielkie, nieposiadające powiek oko potwora. Tego samego, który na początku przebił mu brzuch i który teraz trzymał w ryzach lewą kończynę mężczyzny. Naizo z szaleńczym uśmiechem poczuł, jak gęstawa, ciepła ciecz oblepia jego skórę. Jak każda komórka zanurzona w oku przeciwnika zatapia się w ciele szklistym. Miał ochotę szyderczo się zaśmiać, gdy tylko dostrzegł, jak jego palce przedzieliły na pół źrenicę potwora. Chciał zadać mu jak największy ból i choć zdawało się, że bestia wcale go nie czuje, satysfakcja psychopatycznego mężczyzny wcale nie zmalała.
-Teraz już nie musisz go wdychać... - pomyślał z szaleńczą radością, rozkładając dłoń już za okiem oponenta... i wypuszczając z niej swój fioletowy, trujący gaz, którym udało mu się zabić dziesiątki Gwardzistów podczas wojny. Nie próbował już oszczędzać energii. Wyciskał z siebie ile tylko mógł, wtłaczając dym bezpośrednio do wnętrza ciała wroga. Nie minęło kilka sekund, a z rozdziawionych ust bezokiego już stworzenia zaczęły się wydostawać chmury fioletu, który wypełniał praktycznie cały organizm czarnego straszydła.
-Jeden... Jednego dorwałem - pomyślał z triumfem czerwonooki Madness, bombardowany bólem głowy z powodu braku powietrza. Zastępca Kawasakiego uśmiechnął się tylko tak szeroko, jak potrafił, gdy zaobserwował nieudaną próbę wydania wściekłego ryku z kilkudziesięciu paszcz przeciwnika. Słychać było bowiem tylko cichy, zdławiony szmer rozgniewanego i zapędzonego w róg straszydła. To wystarczyło, by przynieść Senshoku uczucie spełnienia.
-Wystarczy. Nie mam już siły ani energii. Było pięciu na jednego, więc całkiem nieźle wypadłem. Tak... - nie spróbował nawet wyszarpnąć prawej ręki z oka wroga ani lewej z jego uścisku. Półprzytomny widział tylko, jak rozwścieczony, oślepiony potwór, trzęsąc się i chybocząc przymierzył się do wyrwania chwyconej kończyny. Białowłosemu nie robiło to żadnej różnicy. I tak czekało go wykrwawienie lub uduszenie. Ręka, czy noga w jedną, czy w drugą - nie dbał o to.
-Tetsurai! - rozległ się nagle czyjś krzyk. Niespodziewanie czerwonowłosy chłopak z prawą dłonią zaciśniętą na rękojeści katany i lewą na nadgarstku prawej opadł na ziemię, przerąbując się przez chuderlawe łapsko okaleczonego potwora. Oplatająca przedramię Naizo kończyna z plaśnięciem dotknęła gleby, oddzielona od reszty ciała. Wylądowawszy na jednym kolanie, Rikimaru podniósł się, wystawiając przed siebie opatulone poświatą mocy duchowej ostrze. Użył aż za dużo energii, by upewnić się, że jego atak zadziała. I zadziałał. Z kikuta wieloustnego stworzenia nie wyciekła jednak krew ani jakikolwiek inny płyn. Bestia po prostu instynktownie odskoczyła do tyłu, siłą wyciągając ze swojej głowy dłoń byłego Połykacza Grzechów. Wyrządziła sobie jednak jeszcze większą krzywdę, gdyż rozstawione palce mężczyzny dodatkowo poszarpały siatkówkę i rogówkę wielkiego oka, oblepione białym ciałem szklistym.
-Co? Rikimaru? - uświadomił sobie powoli chwytany za gardło białowłosy, lecz w tej samej chwili pojawili się również inni członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego.
Tatsuya i Naito nadbiegli zza pleców starszego od nich Madnessa. Każdy z nich w obydwu dłoniach koncentrował swoją moc duchową, szykując się do niecodziennego manewru. Wyminąwszy lewitującego towarzysza z obu stron, w pełnym pędzie chwycili rękoma szczęki stworzenia o wydłużonej szyi. Dziedzic Drugiego Króla zacisnął dłonie na górnej, a powiernik Pierwszego na dolnej. Pociągnęli ze wszystkich sił, by nie tylko rozewrzeć paszczę wroga, lecz również wyciągnąć jego zęby z szyi "przełożonego". Czarne straszydło zostało niemalże wyrwane z ciała Senshoku, a z kilkudziesięciu maleńkich otworów na gardle mężczyzny wytrysnęły miniaturowe strumienie krwi.
-Wy idioci... Kazałem wam spierdalać! - mógł tylko pomyśleć dawny zwolennik Bachira, gdyż nie potrafił wydobyć z siebie nawet słowa. W momencie, w którym stracił fizyczny kontakt z oponentami, nikt już nie trzymał go w powietrzu. Czarna skóra powróciła do swojej pierwotnej barwy. Tak samo włosy eleganta. Wyłączony z walki, osłabiony i pokiereszowany zastępca Generała nie mógł już dłużej utrzymać swojej przemiany. Dolna połowa jego ciała powróciła. Zarówno lewa noga... jak i kikut prawej, z którego natychmiastowo wydobył się szkarłat. Nim jeszcze plecy Naizo dotknęły ziemi, zniknęła również powłoka, która tamowała krwotok z brzucha. Płynna czerwień polała się po bokach użytkownika gazu, ogrzewając nieco jego zziębnięte ciało.
Nie pozwolono mu w spokoju dotknąć ziemi. W ostatniej chwili upadek zamortyzowały... ręce klęczącego na jednym kolanie Rinji'ego. Jedno ramię podłożył on pod głowę, a drugą pod dolny odcinek pleców starszego rangą osobnika. Poważny wyraz twarzy zwykle wesołego albinosa odbijał jego pochmurny nastrój. Nie był to czas ani miejsce na żarty, czy śmiechy.
-Nie próbuj nic mówić, Naizo-san - polecił stanowczo rannemu kosiarz, po czym natychmiastowo wlał swoją energię duchową do ciała mężczyzny, wykorzystując ją do zatamowania dziury w brzuchu, ran na szyi, a także tryskającej z prawej, oderwanej nogi fontanny. -Zostanę z tyłu. Muszę utrzymać go przy życiu - zawołał młody Okuda do swoich towarzyszy. -Nie pchajcie się na chama. Jeśli ich rozproszymy i zatrzymamy na kilka chwil, damy radę uciec - nawet niebieskooki nastolatek nie łudził się, że on i reszta mogli podołać tym, którzy pokonali Senshoku. Jedyną szansą było wycofanie się. Brak czasu nie pozwalał na obmyślenie jakiegokolwiek planu, przez co młodzieńcy musieli improwizować.
-Nie atakują - rzucił cicho Rikimaru, omiatając prawym okiem wszystkich przeciwników. Ten bez oczu, zaopatrzony w grubą, pękniętą już czaszkę po prostu stał w miejscu i czekał. Otruty, oślepiony i pozbawiony ręki wróg o dziesiątkach ust ledwo utrzymywał się na patykowatych nogach. Zdawało się nawet, że za chwilę wyzionie ducha. Mimo to pozostawała aż trójka, która nie doznała absolutnie żadnych obrażeń. Ich w żaden sposób nie uszkodził wybuch metanów. Oni po prostu trwali w bezruchu w różnych punktach szerokiego na cztery metry krateru, pośród czarnej, martwej gleby.
-Pierdolisz - odparł tym samym tonem Tatsuya, po czym natychmiast zacisnął zęby z bólu. Rozorany policzek i wybita, najprawdopodobniej pęknięta szczęka bardzo utrudniały mu mówienie, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. Nie tamował nawet krwawienia, gdyż zakrzepły szkarłat robił to równie skutecznie, co moc duchowa czempiona.
-Czuję... nawet nie strach, ale coś... dziwnego. Też tak macie? - odezwał się "krzyżooki", przełykając ślinę. Z każdą chwilą serca chłopaków biły coraz szybciej, ze zdenerwowaniem oczekując rozpoczęcia kolejnej "rundy" morderczej potyczki. Wyprane z emocji sylwetki i pozy przeciwników wcale nie dodawały im pewności siebie.
-Zginiecie tutaj, kretyni! Po jaką cholerę tu zostawałem, skoro i tak gówno to dało?! Który był taki mądry, żeby wracać? Kurokawa, co? Na pewno Kurokawa! - bulwersował się w duchu czerwonooki, lecz w rzeczywistości jego powieki coraz bardziej się zamykały. -Jesteście tak samo wkurwiający, jak Legato. Zachowujecie się całkowicie inaczej, niż powinniście. Obrót o pieprzone 180 stopni! Za każdym jebanym razem! - nie widział już prawie nic, charcząc podczas oddychania. -To będzie całkowita porażka, jak się ktoś dowie, że próbowałem uratować wam dupy, a wszyscy zginęliśmy. Nie takie legendy powinny o mnie krążyć. Postarajcie się... nie umrzeć - pomyślał jeszcze tylko, nim do krainy snów zabrał go ze sobą Morfeusz.
Czterej nastolatkowie wybałuszyli oczy ze zdziwienia w tym samym momencie. W tej sekundzie, w której spomiędzy chmur wyłonił się maleńki kształt. Kształt, który z powalającą prędkością opadał ku ziemi, by ostatecznie osiąść na niej delikatnie, jak piórko. Tym kształtem był niziutki staruszek w starej, siwo-liliowej hakamie. Staruszek w drewnianych sandałach z metalowymi kolcami, które wbijały się w podeszwy stóp, stalowymi linkami, które wżynały się w ich powierzchnię oraz szpiczastymi, drewnianymi "koturnami", które zdawały się uniemożliwiać stanięcie w pionie. Pod wpływem pędu powietrza długa, biała broda, która owijała szyję starca załopotała w eterze, przywodząc na myśl flagę. Flagę emanującą nadzieją i przynoszącą ulgę. Tuż obok zatrutego potwora stał Takamura Kisuke. Spokojna, pokryta zmarszczkami twarz przypominała teraz lity kamień, a morskie oczy w ciągu jednej chwili rozejrzały się dokoła i pojęły sytuację.
-Cieszy mnie, że nikt z was nie stracił życia... - odezwał się poważnie staruszek, powoli owijając sobie swą brodę wokół szyi, niczym szalik. Kroczył przed siebie pewnie i spokojnie, a mimo miękkości splugawionej ziemi, jego przerażające obuwie nie zagłębiało się w nią nawet na milimetr. Mężczyzna zdawał się wręcz chodzić po wodzie. -Pozwólcie mi się tym zająć... - rzucił jeszcze tylko, po czym najzwyczajniej świecie wystawił przed siebie dłonie, szybko zwracając je do siebie wewnętrznymi powierzchniami. Natychmiast po tym minimalnie uniósł prawą i obniżył lewą. Potem zaś - w ułamku sekundy tak maleńkim, że nikt nawet nie dostrzegł ruchu - zamachnął się nimi na boki. Lewa dłoń powędrowała na prawo, a prawa na lewo. Wtedy stało się coś niepojętego.
Z ziemi po obu stronach oślepionej bestii wysunęły się dwie... dłonie. Szerokie i długie, o rozpiętości co najmniej trzech metrów. Obydwie zdawały się być uformowane z samej tylko gleby - czarnej, jak noc. Obydwie ręce z niesamowitą prędkością naparły na ranne straszydło. Pierwsza z nich zakryła całe jego ciało aż do miejsca, w którym powinna znajdować się szyja. Druga z kolei uderzyła na fragment powyżej wspomnianego karku. W czasie krótszym, niż mgnienie oka czerep potwora został dosłownie oderwany od reszty sylwetki. Dwie części korpusu zostały z niesamowitą siłą wystrzelone w przeciwnych kierunkach przez napierające "ziemiste" dłonie. Większa część chuderlawego potwora została dosłownie zmiażdżona w locie przez potęgę ataku i opór powietrza, które wspólnie zadziałały, jak młot i kowadło. Głowa zaś poszybowała z taką prędkością, że nikt już jej nawet nie widział.
-Co się... właśnie stało? - Tatsuya nie wierzył własnym oczom. Niewiele zresztą mu one mówiły. W jednej chwili widział bowiem wroga, a w drugiej już tylko ręce. Tak to wyglądało z jego perspektywy. Czempion areny, który stoczył dziesiątki, jeśli nie setki walk nie mógł nawet pomarzyć o nadążeniu za ruchami starca.
-Niezwykłe. Nie uwolnił ani jednej cząstki swojej energii, dopóki nie zaatakował. Nigdy jeszcze nie widziałem nikogo tak silnego. Nigdy nawet nie słyszałem o takim poziomie mocy. Ten człowiek... ma siedem ogniw - pomyślał szermierz, całkowicie sztywniejąc z powodu napięcia. Choć starzec był po jego stronie, czerwonowłosy mimo wszystko czuł ogromny respekt przed fenomenalnymi umiejętnościami jednego z Mędrców.
-Uwaga! - krzyknął nagle Naito, gdy oponent o zgrubiałej czaszce wystrzelił z miejsca, niczym ruszający sprinter, kierując się w stronę Takamury. Ostrzeżenie Kurokawy było jednak całkowicie niepotrzebne. Mężczyzna wprawdzie nie ruszył się nawet o cal, jednak w ułamku sekundy pomiędzy nim, a atakującym go stworzeniem pojawił się kwadratowy... mur z ziemi. Gruby na co najmniej półtora metra i szeroki na cztery, osłonił atakowanego starca. Ślepa bestia nawet nie próbowała omijać przeszkody. W końcu martwa gleba, z której ją wzniesiono nie powinna była w ogóle stawić mu oporu. Nie powinna... a jednak czarne straszydło z trzaskiem łamanych kończyn zatrzymało się na murze, przylegając do niego całym ciałem. Pęknięcie na grubej czaszce powiększyło się jeszcze bardziej. Nim zaś agresor w ogóle odkleił się od ściany, z podłoża za nim wysunęły się cztery grube i kanciaste walce, wyginające się, niby węże. Wszystkie one natychmiastowo uderzyły w sam środek pleców wroga, ostatecznie miażdżąc go całego w mniej, niż 0,1 sekundy. Mimo niebagatelnej siły uderzenia, nie poruszyły one jednak samego muru.
-Będę się modlił o ukojenie dla waszych dusz, dzieciątka... - mruknął pod nosem Kisuke. -Również i was mam obowiązek usunąć - odezwał się z niemalże żalem w kierunku pozostałej trójki potworów.
Koniec Rozdziału 139
Następnym razem: Wyklęci
Woah!siedem ogniw? To brzmi jak jakiś final boss całej serii? Myślałem, że 4 ogniwa to już max, a tutaj taki niszczyciel nadszedł. Śmiesznie i trochę tandetnie wyobraziłem sobie to wyjście z chmur, ale to moja wina ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nigdzie nie było mowy o maksymalnej ilości ogniw ;) A jeśli chodzi o rozwój i tego typu sprawy, poświęcam temu trochę czasu później ^^ Powiem jednak, że to ZDECYDOWANIE nie brzmi, jak final boss całej serii ;)
UsuńRównież pozdrawiam ^^