ROZDZIAŁ 141
Walczył setki razy. Dziesiątki razy pojedynkował się na śmierć i życie. Kilka razy miał nawet okazję, by spojrzeć w oczy śmierci. Być może to właśnie dlatego Naizo był tak zawzięty i uparty. Tego dnia, z samego rana zrobił awanturę na cały szpital, domagając się wypuszczenia na zewnątrz. Lekarzom nie dał żadnego wyboru. Nikt nie byłby bowiem na tyle głupi, by wstrzyknąć mu środek uspokajający, gdy mężczyzna stawiał czynny opór. Dlatego też - pod groźbą wysadzenia całego skrzydła metanem - były Połykacz Grzechów został uwolniony z klatki. Z nową, bielutką koszulą, czarnym krawatem i maską lekarską na twarzy... a także z syntetyczną kulą, na której się podpierał, pełen ulgi opuścił szpital. Budynek połączony krytym nadziemnym, krytym balkonem z twierdzą Niebiańskich Rycerzy potwornie działał czerwonookiemu na nerwy. Najmniejsze "zalążki" ubezwłasnowolnienia budziły w Senshoku ślepą furię, a przecież "dom chorych" - z całą swoją sterylnością i bielą - nieraz przypominał więzienie.
-Zdążyłem. Żadnych szczyli na horyzoncie. Czysto... - uspokoił sam siebie, rozglądając się dziko po błoniach i tym, co poza nimi. -Przyłazili tu dzień za dniem, jakby chcieli sobie ze mną wypić herbatkę... Śmiali mi się w twarz, wiedząc, że nie jestem w stanie ich zniszczyć. Nigdy więcej! Następnym razem dam się zabić - roił sobie w głowie rozmaite intrygi, jakie jego zdaniem knuli pozostali członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Można by rzec, że irytowali go mili ludzie. Że brzydziła go troska i współczucie. Tak rzeczywiście było. Mimo to jednak do Miracle City nie powrócił ten sam człowiek, który opuścił je miesiące wcześniej.
-Pieprzone gówno! - warknął nagle mężczyzna, szybko jednak nabierając pokory dzięki odzywającemu się w brzuchu bólowi. Wciąż prawie cały jego tors i szyja pokrywały opatrunki, ale ślady po zębach czarnej istoty nawet nie umywały się do przebitego brzucha. Nie to jednak wywołało gniew szatyna. Powoli, podpierając się kulą, siadł na trawie, po czym zgiął prawą nogę w kolanie. Z irytacją zaczął podwijać nogawkę spodni aż za kolano, po czym "skleił" ją z pomocą energii duchowej, by nie opadła z powrotem. Bandaże, które owijały nogę mężczyzny tak mocno go mierziły, że przykrywanie ich dodatkowo materiałem potrafiło doprowadzić do szewskiej pasji.
-Kutas... - pomyślał Senshoku, mimochodem zaglądając sobie pod koszulę. Mianem tym oczywiście uhonorował szalonego chirurga, który nie zostawiał narzędzi chirurgicznych wewnątrz ciał pacjentów tylko wtedy, gdy miał naprawdę dobry dzień. -"Przebijając ci brzuch, Wyklęty rozerwał twoje jelito grube w trzech miejscach. Musiałem więc nie tylko zaszyć dziurę w brzuch i plecach, lecz również doprowadzić do porządku twój układ trawienny... I usunąć nieczystości, które wylały się... wszędzie. W związku z tym... przekroiłem cię jeszcze trochę, żeby mieć wygodniejszy dostęp do twoich flaków" - słowa Tenjiro zadźwięczały Naizo w głowie. W całej swojej pogardzie do lekarza musiał mu jedno oddać - czasem potrafił być on przerażający.
Z podwiniętą nogawką szło mu się już o wiele wygodniej. Wciąż irytowała go konieczność chodzenia o kuli, ale zdawał sobie sprawę, że nie mógł jeszcze stabilnie stać na przyszytej nodze. Zakładając, że Miyamoto miał rację, powrót do optymalnej formy miał mężczyźnie zająć jeszcze kilka miesięcy. Nie znaczyło to wcale, że "optymalna" forma jakkolwiek zadowoli Senshoku.
-Już i tak osłabłem przez tę całą farsę z "zastępowaniem" Ahmeda. Za parę miesięcy jeszcze bardziej się zeszmacę. Muszę coś z tym zrobić, bo jeszcze dogonią mnie te szczyle. Jest Generałem, to niech se generałuje sam. Muszę jak najszybciej zacząć trenować. Nawet moje odruchy osłabły... - setki ludzi rozpoznawały go na ulicy, gdy postukiwał kulą o brukowane podłoże. Niektórzy nawet mu się kłaniali, lecz Naizo rzadko pofatygował się, by cokolwiek odburknąć. Denerwowali go ci wszyscy ludzie. Nie znał osobiście żadnego z nich i szczerze go nie interesowali, ale odkąd stał się "osobą publiczną", ciągle ktoś na niego patrzył albo o nim mówił. Najczęściej źle, jak mu się zdawało, lecz sam fakt budzenia powszechnego zainteresowania działał mu na nerwy.
-Wszystko było łatwiejsze, gdy jeszcze Połykacze Grzechów faktycznie byli "kimś". Mniej ludzi, brak lukrowania i tych "cywilizowanych" pierdółek... no i mogliśmy robić praktycznie wszystko. Polowanie na renegatów było najgenialniejsze, a teraz? Teraz gówno mogę robić. I jeszcze muszę pomagać jakimś beznadziejnym nieudacznikom. Najlepsze momenty były wtedy, gdy szykowała się wojna z Gwardią. Kurwa, gdyby nie te rycerzyki, dzisiaj żyłbym sobie, jak król! Hmm... W takim razie to wszystko wina Kurokawy. Gdyby nie on, to ci szmaciarze nie ruszyliby dupy - kuśtykając i podskakując bez cienia gracji dotarł w końcu przed drzwi głównego budynku Gwardii Madnessów. Ze względu na swój stan nie próbował nawet używać rąk, tylko na samym progu uwolnił nieco mocy duchowej. Wykryta i rozpoznana przez czujnik energetyczny, sprawiła że wrota samoistnie otworzyły się przed zastępcą Generała Kawasakiego, który wkroczył na czarno-białą posadzkę w holu. Paru Gwardzistów, przypadkiem znajdujących się w zasięgu jego wzroku powitało go z oddali lub z bliska, lecz nauczeni doświadczeniem nie próbowali podawać mu ręki. Oduczył ich tego już dawno temu.
Maria McLaren siedziała oczywiście w recepcji, za półokrągłym, drewnianym kontuarem, mając za plecami metalowe szuflady oraz uchwyty na klucze. Trzy schowki na generalskie klucze pozostawały w tym samym miejscu, co zawsze. Jeden z nich został tylko wymieniony, gdy Generał Zhang stał się Naczelnikiem Zhangiem. Z tej okazji na zamówienie wykonano szufladkę z wygrawerowaną nań literą "K", jak Kawasaki. Rudowłosa recepcjonistka nie miała pojęcia, że nikt o takiej godności nie istnieje ani że zielonowłosy Generał wcale nie ma japońskich korzeni. Gdy tylko Naizo podskoczył w jej stronę i z poirytowaną twarzą oparł wolną rękę o blat, oliwkowe oczy kobiety wpatrzyły się w niego z nutką niepokoju. Maria z reguły była w końcu osobą miłą i pogodną, a nastawienie Senshoku tak mocno kontrastowało z jej charakterem, że odźwierna nie wiedziała, jak zachować się w jego obecności.
-Klucz. Mój - wycedził przez zęby czerwonooki, porażony gniewem z powodu swojej ułomności. Czuł, jak krople potu spływają mu po plecach, gdy próbował przy użyciu jednej nogi poruszać się ze swoją standardową prędkością. Na dodatek zasklepiająca się bardzo powoli rana na brzuchu nie pozwalała mu się wydzierać. Najbardziej jednak wzburzał go dźwięk wylatującego mu bezpośrednio z gardła powietrza, który słyszał za każdym razem, gdy zmieniano mu opatrunek na szyi.
-Ach, tak. Chwileczkę! - rzuciła rudowłosa, natychmiastowo przystępując do przeszukiwania tego, co kryło się pod ladą. Co takiego się tam znajdowało? Tego Naizo nie wiedział. W rzeczywistości wcale go to nie obchodziło. Gdyby nie wyraźne polecenie Kawasakiego, nie pofatygowałby się nawet, by oddać swój srebrny klucz na czas pobytu poza stolicą. Było to podstawowe "zabezpieczenie" gabinetowe. Gdyby Generał, jego zastępca, bądź ktoś upoważniony do posiadania odlewu klucza stracił życie na służbie lub też został okradziony, wiązałoby się to z dużym ryzykiem dla Gwardii Madnessów. W końcu każdy klucz można było łatwo i wielokrotnie podrobić. W związku z tym w krótkim czasie duża liczba niepowołanych osób mogłaby uzyskać dostęp do generalskich gabinetów.
-Proszę - rzuciła pani McLaren, wręczając mężczyźnie srebrny przedmiot. -Witamy z powrotem, Naizo-san! - krzyknęła jeszcze za nim, gdy Senshoku odwrócił się do niej plecami i ruszył w stronę pokoju.
-Ta... - burknął pod nosem były Połykacz Grzechów. Miał już serdecznie dosyć innych ludzi. Dosyć konieczności traktowania ich, "jak równych sobie". Dosyć pryncypiów, wymuszonej kultury, sztucznych manier i savoir vivre'u.
-Teraz jeszcze muszę napisać ten jebany raport. Kurwa, przecież nawet nie wiem, co się działo, kiedy gnojki działały na własną rękę! I co? Mam teraz ich oblecieć i przepytać? - nie wydawało się to zbyt możliwe, ale czarnowłosy zacietrzewił się jeszcze mocniej, gdy tylko sobie to wszystko uświadomił. Przekręciwszy kluczem zamek w drzwiach, niechętnie wszedł do gabinetu, zamykając wyjście. Ze znużeniem ruszył w stronę biurka, przygotowując się mentalnie do tego, co miało nastąpić... lecz ku jego zdziwieniu na samym środku blatu leżały cztery, spięte zszywkami kartki.
Zasiadł zaskoczony na fotelu, niedbale trzasnął swoją kulą o podłogę, jakby chciał jej okazać swoją nienawiść i... zaczął czytać początek raportu z wyprawy Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Nie brakowało niczego. Różnymi charakterami pisma opisano dziesiątki odwiedzonych przez wysłanników Gwardii Miejsc. Nie pominięto również potyczki z "Wyklętymi" ani interwencji Takamury Kisuke. Senshoku musiał więc już tylko podpisać i przypieczętować papier.
-Te gnojki... Nawet Tatsuyę zmusili do pisania - pomyślał z neutralnym nastawieniem Naizo, po czym najzwyczajniej w świecie... zaśmiał się. Pierwszy raz od bardzo dawna.
-Zdążyłem. Żadnych szczyli na horyzoncie. Czysto... - uspokoił sam siebie, rozglądając się dziko po błoniach i tym, co poza nimi. -Przyłazili tu dzień za dniem, jakby chcieli sobie ze mną wypić herbatkę... Śmiali mi się w twarz, wiedząc, że nie jestem w stanie ich zniszczyć. Nigdy więcej! Następnym razem dam się zabić - roił sobie w głowie rozmaite intrygi, jakie jego zdaniem knuli pozostali członkowie Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Można by rzec, że irytowali go mili ludzie. Że brzydziła go troska i współczucie. Tak rzeczywiście było. Mimo to jednak do Miracle City nie powrócił ten sam człowiek, który opuścił je miesiące wcześniej.
-Pieprzone gówno! - warknął nagle mężczyzna, szybko jednak nabierając pokory dzięki odzywającemu się w brzuchu bólowi. Wciąż prawie cały jego tors i szyja pokrywały opatrunki, ale ślady po zębach czarnej istoty nawet nie umywały się do przebitego brzucha. Nie to jednak wywołało gniew szatyna. Powoli, podpierając się kulą, siadł na trawie, po czym zgiął prawą nogę w kolanie. Z irytacją zaczął podwijać nogawkę spodni aż za kolano, po czym "skleił" ją z pomocą energii duchowej, by nie opadła z powrotem. Bandaże, które owijały nogę mężczyzny tak mocno go mierziły, że przykrywanie ich dodatkowo materiałem potrafiło doprowadzić do szewskiej pasji.
-Kutas... - pomyślał Senshoku, mimochodem zaglądając sobie pod koszulę. Mianem tym oczywiście uhonorował szalonego chirurga, który nie zostawiał narzędzi chirurgicznych wewnątrz ciał pacjentów tylko wtedy, gdy miał naprawdę dobry dzień. -"Przebijając ci brzuch, Wyklęty rozerwał twoje jelito grube w trzech miejscach. Musiałem więc nie tylko zaszyć dziurę w brzuch i plecach, lecz również doprowadzić do porządku twój układ trawienny... I usunąć nieczystości, które wylały się... wszędzie. W związku z tym... przekroiłem cię jeszcze trochę, żeby mieć wygodniejszy dostęp do twoich flaków" - słowa Tenjiro zadźwięczały Naizo w głowie. W całej swojej pogardzie do lekarza musiał mu jedno oddać - czasem potrafił być on przerażający.
Z podwiniętą nogawką szło mu się już o wiele wygodniej. Wciąż irytowała go konieczność chodzenia o kuli, ale zdawał sobie sprawę, że nie mógł jeszcze stabilnie stać na przyszytej nodze. Zakładając, że Miyamoto miał rację, powrót do optymalnej formy miał mężczyźnie zająć jeszcze kilka miesięcy. Nie znaczyło to wcale, że "optymalna" forma jakkolwiek zadowoli Senshoku.
-Już i tak osłabłem przez tę całą farsę z "zastępowaniem" Ahmeda. Za parę miesięcy jeszcze bardziej się zeszmacę. Muszę coś z tym zrobić, bo jeszcze dogonią mnie te szczyle. Jest Generałem, to niech se generałuje sam. Muszę jak najszybciej zacząć trenować. Nawet moje odruchy osłabły... - setki ludzi rozpoznawały go na ulicy, gdy postukiwał kulą o brukowane podłoże. Niektórzy nawet mu się kłaniali, lecz Naizo rzadko pofatygował się, by cokolwiek odburknąć. Denerwowali go ci wszyscy ludzie. Nie znał osobiście żadnego z nich i szczerze go nie interesowali, ale odkąd stał się "osobą publiczną", ciągle ktoś na niego patrzył albo o nim mówił. Najczęściej źle, jak mu się zdawało, lecz sam fakt budzenia powszechnego zainteresowania działał mu na nerwy.
-Wszystko było łatwiejsze, gdy jeszcze Połykacze Grzechów faktycznie byli "kimś". Mniej ludzi, brak lukrowania i tych "cywilizowanych" pierdółek... no i mogliśmy robić praktycznie wszystko. Polowanie na renegatów było najgenialniejsze, a teraz? Teraz gówno mogę robić. I jeszcze muszę pomagać jakimś beznadziejnym nieudacznikom. Najlepsze momenty były wtedy, gdy szykowała się wojna z Gwardią. Kurwa, gdyby nie te rycerzyki, dzisiaj żyłbym sobie, jak król! Hmm... W takim razie to wszystko wina Kurokawy. Gdyby nie on, to ci szmaciarze nie ruszyliby dupy - kuśtykając i podskakując bez cienia gracji dotarł w końcu przed drzwi głównego budynku Gwardii Madnessów. Ze względu na swój stan nie próbował nawet używać rąk, tylko na samym progu uwolnił nieco mocy duchowej. Wykryta i rozpoznana przez czujnik energetyczny, sprawiła że wrota samoistnie otworzyły się przed zastępcą Generała Kawasakiego, który wkroczył na czarno-białą posadzkę w holu. Paru Gwardzistów, przypadkiem znajdujących się w zasięgu jego wzroku powitało go z oddali lub z bliska, lecz nauczeni doświadczeniem nie próbowali podawać mu ręki. Oduczył ich tego już dawno temu.
Maria McLaren siedziała oczywiście w recepcji, za półokrągłym, drewnianym kontuarem, mając za plecami metalowe szuflady oraz uchwyty na klucze. Trzy schowki na generalskie klucze pozostawały w tym samym miejscu, co zawsze. Jeden z nich został tylko wymieniony, gdy Generał Zhang stał się Naczelnikiem Zhangiem. Z tej okazji na zamówienie wykonano szufladkę z wygrawerowaną nań literą "K", jak Kawasaki. Rudowłosa recepcjonistka nie miała pojęcia, że nikt o takiej godności nie istnieje ani że zielonowłosy Generał wcale nie ma japońskich korzeni. Gdy tylko Naizo podskoczył w jej stronę i z poirytowaną twarzą oparł wolną rękę o blat, oliwkowe oczy kobiety wpatrzyły się w niego z nutką niepokoju. Maria z reguły była w końcu osobą miłą i pogodną, a nastawienie Senshoku tak mocno kontrastowało z jej charakterem, że odźwierna nie wiedziała, jak zachować się w jego obecności.
-Klucz. Mój - wycedził przez zęby czerwonooki, porażony gniewem z powodu swojej ułomności. Czuł, jak krople potu spływają mu po plecach, gdy próbował przy użyciu jednej nogi poruszać się ze swoją standardową prędkością. Na dodatek zasklepiająca się bardzo powoli rana na brzuchu nie pozwalała mu się wydzierać. Najbardziej jednak wzburzał go dźwięk wylatującego mu bezpośrednio z gardła powietrza, który słyszał za każdym razem, gdy zmieniano mu opatrunek na szyi.
-Ach, tak. Chwileczkę! - rzuciła rudowłosa, natychmiastowo przystępując do przeszukiwania tego, co kryło się pod ladą. Co takiego się tam znajdowało? Tego Naizo nie wiedział. W rzeczywistości wcale go to nie obchodziło. Gdyby nie wyraźne polecenie Kawasakiego, nie pofatygowałby się nawet, by oddać swój srebrny klucz na czas pobytu poza stolicą. Było to podstawowe "zabezpieczenie" gabinetowe. Gdyby Generał, jego zastępca, bądź ktoś upoważniony do posiadania odlewu klucza stracił życie na służbie lub też został okradziony, wiązałoby się to z dużym ryzykiem dla Gwardii Madnessów. W końcu każdy klucz można było łatwo i wielokrotnie podrobić. W związku z tym w krótkim czasie duża liczba niepowołanych osób mogłaby uzyskać dostęp do generalskich gabinetów.
-Proszę - rzuciła pani McLaren, wręczając mężczyźnie srebrny przedmiot. -Witamy z powrotem, Naizo-san! - krzyknęła jeszcze za nim, gdy Senshoku odwrócił się do niej plecami i ruszył w stronę pokoju.
-Ta... - burknął pod nosem były Połykacz Grzechów. Miał już serdecznie dosyć innych ludzi. Dosyć konieczności traktowania ich, "jak równych sobie". Dosyć pryncypiów, wymuszonej kultury, sztucznych manier i savoir vivre'u.
-Teraz jeszcze muszę napisać ten jebany raport. Kurwa, przecież nawet nie wiem, co się działo, kiedy gnojki działały na własną rękę! I co? Mam teraz ich oblecieć i przepytać? - nie wydawało się to zbyt możliwe, ale czarnowłosy zacietrzewił się jeszcze mocniej, gdy tylko sobie to wszystko uświadomił. Przekręciwszy kluczem zamek w drzwiach, niechętnie wszedł do gabinetu, zamykając wyjście. Ze znużeniem ruszył w stronę biurka, przygotowując się mentalnie do tego, co miało nastąpić... lecz ku jego zdziwieniu na samym środku blatu leżały cztery, spięte zszywkami kartki.
Zasiadł zaskoczony na fotelu, niedbale trzasnął swoją kulą o podłogę, jakby chciał jej okazać swoją nienawiść i... zaczął czytać początek raportu z wyprawy Specjalnego Korpusu Ekspedycyjnego. Nie brakowało niczego. Różnymi charakterami pisma opisano dziesiątki odwiedzonych przez wysłanników Gwardii Miejsc. Nie pominięto również potyczki z "Wyklętymi" ani interwencji Takamury Kisuke. Senshoku musiał więc już tylko podpisać i przypieczętować papier.
-Te gnojki... Nawet Tatsuyę zmusili do pisania - pomyślał z neutralnym nastawieniem Naizo, po czym najzwyczajniej w świecie... zaśmiał się. Pierwszy raz od bardzo dawna.
***
Jego długie, proste włosy ciągnęły się za nim czarnym proporcem, gdy niemożliwymi do usłyszenia krokami przemierzał ulice Miracle City. Miał na sobie czarny, chiński kaftan o długim, czarnym kołnierzu. Zapinana złotymi guzikami kapota miała luźne, powiewające rękawy, zwężające się gwałtownie na linii nadgarstków. Spodnie o podobnej tonacji również zdawały się być bufiaste i również dociskały się do powierzchni skóry powyżej stóp. Dzięki temu Naczelnik Gwardii mógł zachować swobodę ruchów podczas walki, nie zmieniając przy tym swoich upodobań względem ubioru.
Witały się z nimi dziesiątki, jeśli nie setki osób. Niektórzy bezpośrednio, inni z daleka, jedni szczerze, inni z grzeczności. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że Tao o wiele lepiej zjednywał sobie ludność cywilną, niż niezadbany, pretendujący do miana "góry mięsa" Hariyama. Zhang wiedział, w jaki sposób zabiegać o względy maluczkich, w jakie słowa ubierać nawet najgorsze wieści, by stały się one łatwiejsze do przyjęcia. Był w końcu synem lidera KPC. Nieślubnym, "bękartem", jak lubiano go nazywać. Jego istnienie nigdy nie zostało ujawnione publicznie, lecz ojciec z "poczucia obowiązku" zapewnił mu odpowiednie wychowanie i wykształcenie. Naczelnik doskonale zdawał sobie sprawę, że w rzeczywistości miał się stać "awaryjną marionetką polityczną"... ale ostatecznie nie dożył tej "szansy".
Tego dnia zmierzał bezpośrednio do siedziby Gwardii. Nie miał jednak na celu wypełniania dokumentów, czy podejmowania jakichkolwiek inwestycji. Nie musiał tego robić. Wszystkie obowiązki zawsze wykonywał na bieżąco. Był wszakże człowiekiem porządnym i pracowitym. Takim, jakim powinien być "prawdziwy" obywatel Chińskiej Republiki Ludowej. Nie pozwalał sobie na zaległości ani na niedbałość. Perfekcjonizm Zhanga dawał o sobie znać za każdym razem, gdy Naczelnik podejmował się "poprawienia" efektów pracy Generałów i ich zastępców. Interwencje były szczególnie częste w przypadku Generała Carvera, który wszystko - poza mordowaniem, oczywiście - robił na pół gwizdka.
-Rzadko się zdarza, żeby to ministrowie zwołali spotkanie. Najprawdopodobniej poruszą temat misji SKE. Być może zapytają o szczegóły związane z Wyklętymi. Pewnie część z nich będzie chciała ujawnić informacje publicznie. Będę musiał ich od tego odwieść - postanowienie Chińczyka było trudniejsze do zrealizowania, niż mogłoby się wydawać. Od lat bowiem trzynastka starców przy każdej możliwej okazji ścierała się z poprzednim przywódcą Gwardii. Burzliwy charakter i bezkompromisowość Shigeru nigdy nie pozwalały na osiągnięcie konsensusu. Niejednokrotnie niewiele brakowało, by któremuś z ministrów stała się krzywda.
Już od progu skłonił się z szacunkiem w stronę rudowłosej recepcjonistki oraz wymienił kilka uścisków dłoni z obecnymi akurat Madnessami. Równe traktowanie każdego osobnika, bez względu na urodzenie, rangę, czy miejsce w hierarchii było jednym z czynników, które decydowały o popularności Chińczyka. Tao pewnym krokiem ruszył środkowym, umieszczonym pod klatkami schodowymi korytarzem, docierając najpierw do swojego gabinetu, gdzie zatrzymał się na moment, celem pobieżnego sprawdzenia otrzymanego od Senshoku Naizo raportu. Potem wyszedł z pomieszczenia prawym korytarzem, docierając do okrągłej sali, gdzie w trzynastu wysokich ambonach zasiadało trzynastu Ministrów, a w czternastej, usytuowanej skrajnie po lewej stronie - Bachir, Rzecznik Praw Mniejszości. Nim Naczelnik zdążył wymienić uprzejmości z zebranymi u góry osobnikami, w jego ciemnych oczach zajaśniało zdziwienie. Natychmiast uświadomił sobie, że nie wziął pod uwagę jednej możliwości. Jednego wariantu, który mógłby wyjaśnić, w jakim celu ministrowie zwołali to spotkanie.
Na środku sali konferencyjnej stał odziany w białe, zdobione złotymi runami szaty Paladyn - najwyższy z Niebiańskich Rycerzy. Mleczne, zlewające się z jego ubiorem włosy odwracały uwagę od wychudzonej, umęczonej chorobą twarzy. Pomimo worów pod oczami i trzęsących się dłoni, wywinięte w uśmiechu usta mężczyzny sprawiały wrażenie kogoś, kto nade wszystko cieszył się życiem. Blady osobnik o błękitnych oczach pochylił głowę przed Naczelnikiem Gwardii. Gdy ci dwaj stali obok siebie, kontrast między zdawał się być uderzający.
-To zaszczyt móc cię widzieć, Eronisie - Tao odwzajemnił pokłon. Ze złączonymi dłoniami, pochylając się praktycznie do pasa - po chińsku. -Jak twoje zdrowie? Nie powinieneś się przemęczać - pociągnął kurtuazyjnie, by nie wpaść przypadkiem w pułapkę ciszy.
-Zmówiliście się ze sobą? Ty, Hun i cała reszta? - białowłosy zaśmiał się serdecznie, lecz w żadnym razie nie zmienił w ten sposób swojej aury. Nikt nie zdziwiłby się, gdyby Paladyn niespodziewanie padł martwy na podłogę. -Również cieszy mnie twój widok, Naczelniku. Z miłą chęcią bym pogawędził, ale priorytety powinny znajdować się na pierwszym miejscu - Eronis przerwał krótką pogawędkę. Zhang ze zrozumieniem skinął głową, stając obok niego - twarzą do czternastu radnych.
-Słowem wstępu chciałem podziękować za przybycie Paladynowi Niebiańskich Rycerzy. To wielce budujące, że pomimo swojego stanu zdrowia zdecydowałeś się odwiedzić nas osobiście, lordzie Eronisie. Mam nadzieję, że okażemy się godni tego zaszczytu - podniósł ciało i głos Minister Finansów, by w pomieszczeniu nie ostał się nikt, kto mógłby go przypadkiem nie usłyszeć. Oczywiście przymilanie się i lukrowanie leżało w jego naturze, zatem nikt nie wytknął mu obłudy, czy hipokryzji.
-To niepotrzebne, ministrze. Jest to obowiązkiem Paladynów od setek lat. Dopóki mam nogi, a w tych nogach władzę, będę się tu zjawiał przy każdej okazji. Potem... Cóż, ktoś będzie musiał mnie nosić - zaśmiał się serdecznie "lord" Eronis. Jako że od średniowiecza minęły całe wieki, nazwanie go tym tytułem tylko ze względu na bycie "rycerzem" było sporym nadużyciem. On zapewne też o tym wiedział, ale był zbyt dobrze wychowany, by mieć to komuś za złe.
-Naczelniku Zhang, już od jakiegoś czasu wspólnie z Niebiańskimi Rycerzami czyniliśmy pewne przygotowania. Dzisiaj zdecydowaliśmy się zaznajomić z tym faktem ciebie i twoich ludzi, a jednocześnie mieszkańców Miracle City oraz całego Morriden - im więcej mówił Minister Zdrowia, im bardziej owijał w bawełnę, im więcej lał wody... tym bardziej nie podobało się to Chińczykowi. -Za równy miesiąc, licząc od jutra mamy zamiar zorganizować kolejny Turniej Niebiańskich Rycerzy. Najwyższy czas, by pomóc ludziom zapomnieć o konsekwencjach waszej wojny, a nie wyobrażamy sobie lepszego sposobu. Chcielibyśmy poprosić ciebie, twoich Generałów oraz ich zastępców o czynny udział w przygotowaniach - co prawda ciśnienie krwi Naczelnika podniosło się, lecz nie pozwolił on, by dało się to fizycznie dostrzec.
-Mówicie o zapomnieniu, ale to powołany przez nas SKE zajmował się ostatnimi czasy stabilizacją sytuacji w kraju. Z waszych ust brzmi to tak, jakby wszystko było "naturalne", podczas gdy prawie straciliśmy zastępcę Generała Kawasakiego. Na dodatek odkryliśmy istnienie czegoś, co w łatwy sposób może się stać naszym wrogiem. Waszym wrogiem. Wrogiem nas wszystkich. Mimo to jednak chcecie urządzić turniej TERAZ. Czy moje rozumowanie jest prawidłowe? - czarnowłosy nie omieszkał wcisnąć między wiersze niewidzialnych szpilek, którymi starał się kłuć ministrów możliwie jak najdotkliwiej. Tego go nauczono, ale umiejętność tą udoskonalił samodzielnie.
-Zarzucasz nam brak rozsądku, Naczelniku? - obruszył się Minister Przemysłu. -To nie my wywołaliśmy waszą bezcelową wojnę. A gdy mówię "bezcelowa", mam na myśli to, że wszyscy daliście się oszukać, jak małe dzieci, wyrządzając przy tym krzywdę niewinnym ludziom. Według mnie powinniście być nam wdzięczni za możliwość częściowego odpokutowania waszych win... - uderzył dokładnie tam, gdzie spodziewał się tego Tao. Ciemnym oczom Zhanga nie umknęło ostre spojrzenie, jakie Bachir posłał zdenerwowanemu staruszkowi.
-Tego dotyczyła nasza umowa, nieprawdaż? Działania SKE miały pozwolić nam na wszczęcie dochodzenia w sprawie tej intrygi. Tymczasem odbieracie nam okazję do zrealizowania naszych planów. Sprytne, panowie - mógł się tego spodziewać. Zawiść i zajadłość ministrów nie znała granic. Wiedział, że gdyby zareagował wcześniej, postępowanie mogłoby już trwać. Wtedy nikt nie miałby mocy, by je przerwać. Teraz jednak okazało się, że sprawa zostanie odroczona na czas nieokreślony.
-Chcesz nam powiedzieć, że Gwardia Madnessów wycofuje się ze spraw turniejowych? - odezwał się zajadle Minister Finansów. Jego oczy się śmiały. Wiedział bowiem, że dopóki żył Giovanni Boccia, Gwardziści byli praktycznie niezależni od ministerstwa. Włoskie filie i środki wystarczały wtedy, by ugrupowanie mogło sobie pozwolić w zasadzie na wszystko. Od śmierci Włocha przestało być już tak wesoło. Wciąż pozostawały jakieś połączenia - te pośrednie i bezpośrednie - ale Gwardia musiała już coraz częściej otrzymywać dofinansowania ze strony nieprzychylnego jej członka rady.
-Jeśli potwierdzę, nasze kieszenie będą czekać trudne czasy. W dodatku zabroni naszym ludziom udziału w turnieju. Niewykluczone, że Generałowie nie otrzymają nawet priorytetowych rezerwacji. Popełniłem poważny błąd, nie przygotowując się na to - zauważył w duchu Naczelnik.
-Nie. Wypełnimy przydzielone nam zadania. Wyegzekwuję jednak to, co nam się należy - zapowiedział spokojnie czarnowłosy, choć pozostawał zawiedziony swoją osobą.
-Porozmawiajmy w takim razie o sprawach organizacyjnych - zabrał głos rozradowany Minister Zdrowia. W sali konferencyjnej spędzili jeszcze ponad półtorej godziny.
***
Ostatni śmiałek, który zdecydował się wyzwać czempiona tego dnia był jednocześnie najdziwniejszym. Najbardziej nienormalnym, można by rzec, ponieważ jeszcze niedawno mało kto miał odwagę stawać naprzeciwko mistrza areny. Plotki o jego przegranej z wtedy jeszcze nieznanym Kurokawą mocno nadwerężyły opinię publiczną Tatsuyi. Przez pewien czas posiadacz Przeklętej Ręki stawał w szranki kilkanaście razy każdego dnia. Tym razem był to jego trzeci pojedynek. Heterochromik dokładał bowiem wszelkich starań, by przypomnieć ludziom, dlaczego wcześniej tak bardzo się go bano. W kilka miesięcy sprawił, że 98% zakładów znowu obstawiano na jego korzyść. A w dalszym ciągu nie zdarzyło mu się przegrać ani razu.
-Pojeb za pojebem - stwierdził w duchu chłopak, dołączając prawą stopę do lewej, co pozwoliło mu uniknąć lewego prostego. Wzmocnionego energią duchową, lecz wciąż słabego. -To już zaczyna mnie nudzić. Nawet masakrowanie tych słabeuszy nie jest już tak zabawne, jak kiedyś. Kurwa, potrzebuję wyzwania! - pomyślał ze znużeniem, odskakując od oponenta. Kilka osób za jego plecami zawyło z dezaprobatą. -Och, nudzę was, co? - Tatsuya wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu, po czym wbił wzrok w atakującego chłopaka.
Był pewnie kilka lat starszy, ale masa jego mięśni nie przekraczała masy czempiona. Wyglądał na takiego, co to lubił się popisywać. Gdy na początku walki wskakiwał na arenę, zrobił jeszcze salto w locie, witając mistrza środkowym palcem. Miał włosy ufarbowane na fioletowo i przy pomocy żelu uformowane w dwa duże rogi, przypominające punka. Miał niewielki kolczyk na czubku języka, walczył z odkrytym torsem, a na obu jego pięściach ciążyły kastety. Na arenę przyszedł w jeansach, czym dodatkowo pogorszył swoją opinię w różnokolorowych oczach czempiona. Jego oczy miały z kolei złotą barwę, lecz mistrz dałby sobie uciąć lewą rękę, że taki był tylko kolor soczewek. Widowiskowy punk nie miał żadnego szczególnego stylu walki. Robił po prostu to, co efektownie wyglądało, jednak każdy jego ruch Tatsuya potrafiłby skontrować prostszym, szybszym i silniejszym.
-Pierdolony pozer... - ocenił w myślach heterochromik, po czym zdecydował, że walka trwa już wystarczająco długo. Niespodziewanie zamiast wykonać standardowego uniku, doskoczył do oponenta, w ruchu omijając jego nadlatującą pięść. Z największą przyjemnością uderzył czołem w grzbiet jego nosa, nie tylko go łamiąc, lecz również zamraczając i odsuwając od siebie samego wroga.
-No może jednak jest w tym trochę zabawy... - skorygował swoją opinię czempion, po czym odczekał moment, pozwalając przeciwnikowi się pozbierać. Wyszczerzył zęby, widząc cieknącą z zaczerwienionego, przekrzywionego nosa krew. Ruszył do ataku, gdy tylko złapali wzrokowy kontakt. Zamachnął się lewą pięścią, lecz zrobił to powoli. Na tyle wolno, by punk zauważył nadchodzący atak i ustawił gardę przy lewym boku. Wtedy jednak ręka czempiona zatrzymała się w połowie drogi, a on sam okręcił się wokół własnej osi. Zamiast wbić lewą pięść w lewy bok, dźgnął lewym łokciem w prawy, unieruchamiając swojego wroga. Natychmiast po uderzeniu raz jeszcze się obrócił, zatrzymując się za plecami punka, gdzie prawy sierpowy zagłębił się w jego krzyż... sprawiając, że młody mężczyzna przegryzł sobie język. Z ust chlusnęła krew, a moc ciosu Tatsuyi powaliła oponenta na kolana.
Nawet nie potrzebował energii duchowej. Zwyczajnie schował ręce do kieszeni, odchylił się do tyłu i uderzył całą podeszwą buta w tył głowy przeciwnika. Twarz punka zaryła w podłoże, barwiąc je ciekłym szkarłatem. Heterochromik w reakcji na to natychmiast wyskoczył w powietrze, składając ze sobą stopy i zaginając kolana pod sam podbródek. Tym razem jednak skupił moc duchową w swoich nogach. Bezlitośnie opadł prosto na głowę pozera. Trzask łamanych kości i plaśnięcie miękkich tkanek wystarczyło, by pozbawić ludzi wątpliwości, co do tego, kto rządził pośród juniorów. Zanim jeszcze mistrz odszedł od truchła, wytarł pobrudzone krwią buty o jego plecy, skrupulatnie znacząc je czerwienią krwi oraz brązem błota i ziemi.
-Zakodujcie to sobie w czerepach! Od teraz ciepli dostają dwa razy większy wpierdol! - wykrzyknął do tłumów, które zaczynały już skandować jego imię. Nie sugerował oczywiście, że znał orientację seksualną pokonanego właśnie wroga, ale publika dobrze reagowała na podobne oświadczenia. Na dodatek nie musiał nawet kłamać, bo różnoraka odmienność faktycznie działała mu na nerwy. Z uniesionymi pięściami zszedł ze "sceny", kierując się ku wyjściu.
Gdy opuścił koloseum areny, było dopiero wczesne popołudnie. Jako że nie miał szczególnych planów, względem sposobu wykorzystania dnia, po prostu ruszył wgłąb stolicy. Z rękami w kieszeniach, marsową miną i ostrym spojrzeniem nie musiał się martwić o nawiązanie niechcianego kontaktu z kimkolwiek, kto go bezpośrednio nie znał. Wielu zresztą znało chłopaka. Praktycznie każdy, kto choć raz przyglądał się pojedynkom juniorów, słyszał też o niepokonanym czempionie małej areny. Pod tym względem Tatsuyi towarzyszyła pewna sława. Biorąc pod uwagę jego wcześniejszą przynależność do Połykaczy Grzechów, sława ta miała z reguły negatywny charakter.
Do pewnego momentu nie musiał nawet specjalnie się przepychać, by móc iść swoją drogą. Nagle jednak, gdy dotarł do jednego z placów targowych, napotkał przed sobą żywą ścianę ludzkich pleców. Ogromny gwar rozeźlił nastolatka w mgnieniu oka. Jako że nie miał możliwości pobicia kilkuset osób na raz, miał już obrać inną trasę, lecz wtem dostrzegł, że wszyscy zadzierają głowy do góry, spoglądając na coś, co unosiło się nad ziemią. Z brzegów placu nie mógł on jednak niczego dostrzec. Bez zbędnego zastanowienia wbił lewą rękę pomiędzy dwóch najbliższych ludzi, po czym przedzielił najbliższy fragment tłumu, niczym biblijny Mojżesz Morze Czerwone.
-Wypierdalać z drogi, kurwy! - wydarł się po swojemu chłopak, ze wszystkich sił przerąbując się przez ciżbę, niczym ludzki krewny lodołamacza. Przystanął dopiero wtedy, gdy uświadomił sobie, że znalezienie "sektora ludzi niższych" jest dla niego niemożliwe. Dopiero wtedy zdecydował się złapać najbliższego faceta za barki i unieść się na nim, dzięki sile własnych ramion.
Nad placem, na czterech turbinach unosił się poczwórny, złożony na kształt kwadratu telebim, który z każdej strony wyświetlał tę samą wiadomość. W miarę, jak chłopak czytał komunikat, jego twarz rozświetlał coraz szerszy uśmiech. Nie próbował on się nawet zainteresować zdenerwowanym facetem, który usilnie starał się go z siebie zrzucić. Na nieszczęście mężczyzny, chwyt czempiona był silniejszy, niżby się zdawało.
-TAAAK! - ryknął uradowany heterochromik, podbijając się na barkach "gospodarza". -KURWA, TAK! - ponowił swój pełen euforii okrzyk, po czym z entuzjazmem powalił kilka osób, szukając drogi wyjścia z ludzkiego morza. Bez zastanowienia popędził do centrum Miracle City.
***
We trzech zajmowali jeden stolik w bocznym
pomieszczeniu japońsko-wietnamskiej knajpki "Wadatsumi".
Unowocześniona restauracyjka nie stawiała na tradycyjne siedzenie na macie
podłogowej, zamiast tego stawiając na globalizm. W związku z tym po obu
stronach większości stołów stały drewniane ławki z wysokimi oparciami. Ich
miejsce różniło się od innych, gdyż usytuowane było w kącie. Z tego względu
ławka była tylko jedna. Po drugiej zaś stronie, bezpośrednio ze ściany
odstawały długie, narożnikowe siedziska. Dzięki temu każdy z trzech nastolatków
mógł "obstawić" inny bok stołu, nie przeszkadzając nikomu ani też nie
utrudniając sobie życia. Kurokawa był tym faktem wyjątkowo uszczęśliwiony,
biorąc pod uwagę sceny, które następowały przed jego oczyma jedna po drugiej.
Cała trójka zamówiła obfitą porcję sushi - na jednym talerzu, różne rodzaje, a wszystko po to, by każdy mógł spróbować wszystkiego po trochu. Im jednak mniej porcji zostawało, tym bardziej komplikowała się cała sytuacja. Naito przezornie wziął swój talerz na kolana, w ciszy i spokoju pochłaniając zawinięte w wodorosty owoce morza i ryż. Rikimaru i Rinji nie byli jednak w stanie emanować takim stoicyzmem. Ustawieni z dwóch stron pola bitwy, mierzyli się wzrokiem, mając pomiędzy sobą tereny obfitujące w zasoby. Prawa dłoń Okudy zaciskała się na drewnianych pałeczkach, do których zdążyła się już przyzwyczaić od czasu wspólnego obiadu w Akashimie. Prawa dłoń szermierza ściskała jednak rękojeść katany, wysuwającą się z pochwy milimetr po milimetrze.
Mieli wspólny cel - owiniętą w "rulon" z ryżu krewetkę, posmarowaną sosem z wasabi. Sprawa była poważna. Zbyt poważna, by mrugać. Zbyt delikatna na pertraktacje. Wojownicy wstrzymali oddech, odliczając w myślach. Od zdobyczy dzieliła ich ta sama droga. Wystarczyło tylko wszystko dobrze rozegrać. Rinji czekał do ostatniej chwili, nim użył swojej karty atutowej. Patrząc prosto w złote oko wroga, zagłuszył wszelkie dźwięki, wypełniające knajpę jednym beknięciem - głębokim i trwającym co najmniej pięć sekund. Osiągnął swój cel. Czerwonowłosy został do tego stopnia zdezorientowany, że nie zdołał zapobiec wbiciu obydwu pałeczek na raz w krewetkę. Zdołał jednak zrobić coś innego.
Gdy Okuda miał już cofnąć rękę i porwać ze sobą swą ofiarę, niespodziewanie ryżowy walec został przebity również przez spadające z góry ostrze miecza. W tym momencie Rikimaru stał już prawą stopą na stole, patrząc na oponenta z góry.
-To nie było uczciwe - skomentował zachowanie wrażej i niepożądanej jednostki.
-A czajenie się na mnie z mieczem było?! - wykrzyknął oburzony białowłosy.
-Dwaj przedstawiciele konkurujących gatunków, walczący pomiędzy sobą o dominację i pożywienie - zdążył tylko pomyśleć Naito, zanim obydwaj walczący podjęli próbę odciągnięcia nabitej krewetki na swoją stronę. Konsekwencją tego było oczywiście rozdarcie jej na dwie połowy, z których jednak żadna nie została pojmana. Gdy bowiem każdy rzucił się na swoją część łupu, do towarzystwa dołączyła jeszcze jedna osoba, sprowadzając chaos na pole bitwy.
-Wypierdalać mi z tym gównem! - warknął Tatsuya, ręką strącając wszelkie pozostałości obiadu z blatu stołu. Okuda zdążył jeszcze z przerażeniem rzucić się za posiłkiem, lecz nawet on nie zdołał uchronić go przed uderzeniem o ziemię.
-Nie! - wrzasnął w rozpaczy, padłszy teatralnie na kolana.
-Przynajmniej on go nie ma... - wtrącił od siebie Rikimaru, szybko godząc się z zaistniałym stanem rzeczy i chowając katanę do pochwy.
-Ohayo, Tatsuya-kun! - przywitał się z czempionem Kurokawa, ignorując egzystencjalny ból swojego przyjaciela.
-Turniej! - wykrzyknął z niezwykłym, jak na niego entuzjazmem mistrz areny, z podniecenia wskakując na stół. Chyba nikt wcześniej nie widział go z tak szerokim uśmiechem, choć w jego radości mimo wszystko było coś upiornego. -Turniej Niebiańskich Rycerzy odbędzie się za 30 dni! Rozumiecie to, ciołki? Zjadą się Madnessi z całego Morriden! I po co? Żeby napierdalać się po mordach! - to ostatnie zdanie rozentuzjazmowało heterochromika jeszcze wyraźniej.
-To już? - zdziwił się Naito, przypominając sobie swoją rozmowę z Takamurą w Domu Mędrców. Prawie natychmiast poczuł, jak jego poziom stresu narasta. W końcu obiecał on podjąć się czegoś... o czym zasadniczo nie miał zielonego pojęcia.
-Zapisuj się. Już - rozkazał Tatsuya, pochylając się nad obywatelem Akashimy. -I ty. I ty też - dodał, wskazując po kolei na resztę kompanii. -Nie mogę się doczekać, kiedy zmiażdżę cię, jak szmatę na oczach setek tysięcy ludzi... - i wszystko - cały entuzjazm, cała radość i pozytywne nastawienie do świata - było jasne.
Koniec Rozdziału 141
Początek arcu nr. 9: Elijah
Następnym razem: Dwa oblicza determinacji
Jak dobrze, że turniej tak szybko nadszedł :D
OdpowiedzUsuńNie mam w zwyczaju sztucznie opóźniać czegoś, co sam zapowiedziałem ;) Również się wówczas cieszyłem ^^
Usuń