ROZDZIAŁ 145
-Hahahahahaha! Widzieliście to? - krzyknął z przejęciem wyrwany z letargu Generał Carver, gdy tylko zobaczył wgniecionego w ścianę szermierza. -Myślałem, że będzie nudno! Ej, Tao, co to za koleś? - zwrócił się do siedzącego po jego prawej stronie Naczelnika Gwardii. Bruce nie należał do ludzi, którzy przejmowali się czyjąkolwiek rangą. Nie było zbyt wielu tak bezpośrednich... lub może raczej nieokrzesanych Madnessów, jak Wilkołak.
-Już patrzę... - uciszył go na moment Chińczyk, po którego prawicy zasiadał z kolei Generał Kawasaki. Lilith, jak przystało na zastępcę, zajmowała miejsce na lewo od niepoczytalnego potwora, jakim przecież był Carver. -Salvador Mendez. Pseudonim: El Tanque. Bokser - wyczytał po kolei Zhang, choć informacje o czerwonowłosym gigancie były dość znikome. -Uch, jest wyższy od staruszka. 211 centymetrów wzrostu - dodał od siebie Naczelnik, wzniecając bitewny żar w sercu i duszy swojego formalnego podwładnego.
-Przypierdolić to on umie - pokiwał głową Bruce z miną fachowca. -Aż sam mam ochotę tam pójść i poniszczyć paru naiwniaków, co to myślą, że przejdą sobie do kolejnej rundy - mruknął pod nosem czerwonooki, co wywołało zdecydowaną reakcję Lilith. Okularnica przezornie chwyciła go za bark, potrząsając głową, jakby miało to cokolwiek zmienić. Lata asystowania kontrowersyjnemu Generałowi nauczyły ją, by w każdej chwili być gotową do interwencji. -W Rainergardzie ominąłem chyba ze dwa turnieje. Dużo straciłem? - zwrócił się dumny posiadacz nastroszonego irokeza do rzekomego zwierzchnika.
-Na pewno nie więcej, niż straciłbyś, nie będąc tu dzisiaj. Wygląda na to, że mamy paru twardych zawodników - odparł Chińczyk. -Znalazłeś go? - zagadnął zaraz Kawasakiego, który już od paru minut grzebał przy swoim tablecie w poszukiwaniu Kurokawy.
-Tak! Właśnie teraz. Co to za gość? - rzucił Matsu, przybliżając sobie obiektywem kamery tajemniczego osobnika. -Dziwne... Wygląda na to, że ukrywa swoją energię duchową. Mamy tu kogoś podejrzanego? - Carver i Zhang pochylili się nad urządzeniem Araba, spoglądając na wskazanego przez niego wojownika.
-Już patrzę... - uciszył go na moment Chińczyk, po którego prawicy zasiadał z kolei Generał Kawasaki. Lilith, jak przystało na zastępcę, zajmowała miejsce na lewo od niepoczytalnego potwora, jakim przecież był Carver. -Salvador Mendez. Pseudonim: El Tanque. Bokser - wyczytał po kolei Zhang, choć informacje o czerwonowłosym gigancie były dość znikome. -Uch, jest wyższy od staruszka. 211 centymetrów wzrostu - dodał od siebie Naczelnik, wzniecając bitewny żar w sercu i duszy swojego formalnego podwładnego.
-Przypierdolić to on umie - pokiwał głową Bruce z miną fachowca. -Aż sam mam ochotę tam pójść i poniszczyć paru naiwniaków, co to myślą, że przejdą sobie do kolejnej rundy - mruknął pod nosem czerwonooki, co wywołało zdecydowaną reakcję Lilith. Okularnica przezornie chwyciła go za bark, potrząsając głową, jakby miało to cokolwiek zmienić. Lata asystowania kontrowersyjnemu Generałowi nauczyły ją, by w każdej chwili być gotową do interwencji. -W Rainergardzie ominąłem chyba ze dwa turnieje. Dużo straciłem? - zwrócił się dumny posiadacz nastroszonego irokeza do rzekomego zwierzchnika.
-Na pewno nie więcej, niż straciłbyś, nie będąc tu dzisiaj. Wygląda na to, że mamy paru twardych zawodników - odparł Chińczyk. -Znalazłeś go? - zagadnął zaraz Kawasakiego, który już od paru minut grzebał przy swoim tablecie w poszukiwaniu Kurokawy.
-Tak! Właśnie teraz. Co to za gość? - rzucił Matsu, przybliżając sobie obiektywem kamery tajemniczego osobnika. -Dziwne... Wygląda na to, że ukrywa swoją energię duchową. Mamy tu kogoś podejrzanego? - Carver i Zhang pochylili się nad urządzeniem Araba, spoglądając na wskazanego przez niego wojownika.
***
-Trochę ci zeszło - odezwał się partner Naito, siedzący na ziemi pod samą ścianą koloseum. -Pomyślałem, że jeśli się tu ustawię, to łatwiej będzie mnie znaleźć, ale widocznie się pomyliłem. Nieważne, pora trochę powalczyć - osobnik płci niepięknej podskoczył bezpośrednio z pozycji siedzącej, lądując na wyprostowanych nogach. Nie należał do najwyższych, ale to jednak nie jego wzrost skupiał największą uwagę. Głos mężczyzny zniekształcała bowiem czarna maska do kendo, której cztery "płatki" przylegały do barków, karku i mostka wojownika, niczym spłaszczone klamry. "Hełm" zdawał się być przytwierdzony do ciała wystarczająco dobrze, by żadne uderzenie nie było w stanie go zrzucić. Poza nim jednak trudno było przeoczyć jednoczęściowy, czarny strój treningowy, obejmujący tors, ręce i nogi Madnessa. Głównie za sprawą tego opiętego stroju nieznajomego trudno było traktować z należytą powagą. Sytuację poprawiały długie do samych łokci rękawice z wykonanymi z heracleum, nachodzącymi na siebie płytkami. Podobny sprzęt wykorzystywano do walki wręcz przeciwko ostrzom oraz innej broni białej, w związku z czym partner Kurokawy nagle zaczął się wydawać mniej ekscentryczny. Na sięgających prawie do kolan butach mężczyzny również widniały podobne płytki.
-Mam na imię Naito - odezwał się w końcu nastolatek, wyciągając na powitanie rękę w stronę swego sojusznika. Nawet w ferworze walki pozostawał sobą, co teoretycznie wcale mu nie służyło.
-Możesz mi mówić King - rzekł niecodziennie wyglądający osobnik. Ciasne kraty w jego kasku nie pozwalały chłopakowi na wyłapanie żadnego szczegółu dotyczącego faktycznej aparycji partnera. -Skoro już tu jesteś, to chodź, zanim tamten wielkolud powbija wszystkich w ścianę - zaproponował dziwak, splatając palce obu dłoni. Charakterystyczny trzask jego stawów rozszedł się po okolicy, lecz zajęci walką zawodnicy nie mieli szans go usłyszeć.
-Masz jakiś plan? - zapytał młodzieniec, skupiając energię duchową w swoich pięściach i stopach. -Nie chcesz chyba tak po prostu wparować pomiędzy tych wszystkich ludzi? - upewnił się z niepokojem. Znał stanowczo zbyt wielu szaleńców, którzy byliby skłonni to zrobić, a odziany w ciasną czerń mężczyzna wcale nie sprawiał wrażenia normalniejszego od nich.
-A niby czemu nie? Nie trzęś gaciami i chodź się trochę rozerwać! - rzucił z entuzjazmem King, po czym natychmiast wypruł przed siebie. Gdyby Kurokawa nie zwiększył chwilę wcześniej prędkości swoich nóg, nie byłby w stanie w porę go dogonić.
-Muszę używać mocy duchowej, by być tak szybkim, jak ten gość "na sucho". Powinienem się cieszyć, że trafił mi się mocny partner, ale z drugiej strony trochę mnie on przeraża... - pomyślał nastolatek, gdy chodząca abstrakcja miała właśnie wpaść na pierwszych wrogów.
***
-Co z tym dzieciakiem nie w porządku? - zaniepokoił się otyły mężczyzna z obfitymi wąsami, gdy tylko dostrzegł przerażający uśmiech na twarzy Tatsuyi. -Jest na straconej pozycji, a to ja zaczynam się obawiać... - by pozbyć się niepewności, Madness pociągnął łańcuch, którym oplatał swojego przeciwnika jeszcze mocniej. Heterochromik w pierwszej chwili znacznie przybliżył się do wąsacza, lecz niespodziewanie zatrzymał się w bezruchu, mimo napiętego do granic możliwości, drżącego metalu. Co dziwniejsze, ramiona tłustego mężczyzny drżały w ten sam sposób, gdy próbował on usilnie przyciągnąć do siebie pochwyconego młodzieńca. Zapierał się ze wszystkich sił, sapał i dyszał, a mimo to tylko się zmęczył. Po zaczerwienionej skórze faceta spływały krople, a nawet strużki potu.
-Ty idioto! Ręka, patrz na jego rękę! - wydarł się nagle mężczyzna z czarną tyczką, lecz było już wtedy zbyt późno, by zareagować. Grubas mógł tylko posłuchać partnera i wlepić zaskoczone spojrzenie w nadgarstek chłopaka, z którego wydostawały się dwie linki z energii duchowej, zamiast jednej. Ta druga była jednak z całą pewnością materialna i ciągnęła się ona aż do dłoni niefrasobliwego partnera Tatsuyi. Choć nawet w tej chwili nie wydawał się on wcale silny, pewnym chwytem trzymał w miejscu zarówno mistrza juniorów, jak i jego niedoszłego kata.
-Zapraszam... - rzucił rozlazły flegmatyk, po czym momentalnie machnął ręką, jak biczem, z niespodziewaną siłą porywając w górę obu zastygłych w bezruchu Madnessów. Grubas z trudem zdołał utrzymywać łańcuch, podczas gdy schwytany w sidła heterochromik w powietrzu zaczął wyswobadzać swoje dolne kończyny. W porę udało mu się pochwycić metal rękoma, bo już w następnym momencie jego partner poruszył ramieniem w drugą stronę, gwałtownie rzucając obydwoma wojownikami o podłoże. Tatsuya dotknął ziemi jako pierwszy, nie doznając żadnych szkód dzięki skupionej w stopach mocy duchowej. Wąsacz był jeszcze jednak w eterze, co mistrz juniorów zdecydował się wykorzystać.
Gdy tłusty mężczyzna miał już uderzyć w podłoże, heterochromik gwałtownie zamachnął się dzierżonym łańcuchem, porywając ze sobą również i jego. Natychmiastowo zaczął obracać się na palcach, kręcąc coraz szybsze i szybsze "bączki", które uniemożliwiły wąsatemu facetowi jakikolwiek kontratak. Gdy ten już ledwo utrzymywał swoją broń, posiadacz Przeklętej Ręki zatrzymał się raptownie, zamachując się łańcuchem znad głowy. Ogolony na łyso czerep brzuchatego Madnessa wgniótł się w podłoże, niczym uderzony wielkim młotem gwóźdź. Czaszka mężczyzny pękła, jak dojrzały orzech, trzaskiem obwieszczając śmierć użytkownika łańcucha.
-Za tobą... - odezwał się powoli i flegmatycznie człowiek-cel, na co Tatsuya natychmiastowo skoncentrował swoją energię duchową w stopach. Wystartował przed siebie ze zwiększoną prędkością, gdy tylko się odwrócił, dosłownie wpadając na przymierzającego się do ataku faceta z drążkiem. Ten był młodszy od swojego partnera. Czerwone fatałaszki i krótkie, nastroszone blond włosy z jakiegoś powodu kojarzyły się heterochromikowi z małpą.
-Yo... - mruknął po diabelsku mistrz juniorów, oburącz chwytając wykonaną z heracleum tyczkę, która wcześniej zwaliła go z nóg. W zielonych oczach "małpy" dostrzegł mieszaninę szoku i strachu, co tylko mocniej go nakręciło. -Sprawiłeś mi sporo problemów, wiesz? - odezwał się Tatsuya, szczerząc zęby w psychopatycznym uśmiechu. Nim blondyn dostrzegł skupioną na czole chłopaka energię duchową, było już za późno. Nastolatek bez ostrzeżenia uderzył z główki w sam środek twarzy oponenta, dosłownie miażdżąc jego nos i doprowadzając do pęknięcia kilka zębów. Otumaniony "małpiszon" wypuścił z rąk swoją broń, chyląc się ku upadkowi. Ewidentnie jednak heterochromik nie chciał mu pozwolić na tak szybkie "wycofanie się" z placu boju. Czarny drążek z rozmachem uderzył w prawą skroń przewracającego się mężczyzny, zagłębiając się w nią na kilka centymetrów i odrzucając ciało na bok. Mistrz juniorów zaśmiał się okrutnie, oglądając czerwone ślady na broni z heracleum. Skupiwszy energię duchową na samym jej końcu, podszedł do przewróconego na plecy blondyna i z całej siły wbił tyczkę w jego mostek.
-Kończmy z tym. Wybijanie ciot to słaba zabawa. Za dużo gówna wala się dookoła - zwrócił się nastolatek do swojego partnera, lecz gdy na niego spojrzał, ponownie się zaśmiał. Żywa przynęta rozłożyła wokół siebie jeszcze większą ilość połamanych ciał Madnessów, z których żadne nie przekraczało krwawego okręgu, otaczającego mężczyznę. Od chwili, w której wszedł pomiędzy grupę wrogów, nie ruszył się z miejsca ani o krok, a mimo to kładł oponentów z zaskakującą skutecznością i porażającą prędkością. Tatsuya ani razu nie widział nawet, w jaki sposób walczył jego partner.
-Ty, jak cię zwą? - zawołał heterochromik. Kompan furiata nie odpowiedział od razu, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Ostatecznie jednak spojrzał mniej-więcej w stronę młodzieńca, którego w ogóle nie widział z powodu długiej grzywki i odparł:
-Hachimaru.
-Zapraszam... - rzucił rozlazły flegmatyk, po czym momentalnie machnął ręką, jak biczem, z niespodziewaną siłą porywając w górę obu zastygłych w bezruchu Madnessów. Grubas z trudem zdołał utrzymywać łańcuch, podczas gdy schwytany w sidła heterochromik w powietrzu zaczął wyswobadzać swoje dolne kończyny. W porę udało mu się pochwycić metal rękoma, bo już w następnym momencie jego partner poruszył ramieniem w drugą stronę, gwałtownie rzucając obydwoma wojownikami o podłoże. Tatsuya dotknął ziemi jako pierwszy, nie doznając żadnych szkód dzięki skupionej w stopach mocy duchowej. Wąsacz był jeszcze jednak w eterze, co mistrz juniorów zdecydował się wykorzystać.
Gdy tłusty mężczyzna miał już uderzyć w podłoże, heterochromik gwałtownie zamachnął się dzierżonym łańcuchem, porywając ze sobą również i jego. Natychmiastowo zaczął obracać się na palcach, kręcąc coraz szybsze i szybsze "bączki", które uniemożliwiły wąsatemu facetowi jakikolwiek kontratak. Gdy ten już ledwo utrzymywał swoją broń, posiadacz Przeklętej Ręki zatrzymał się raptownie, zamachując się łańcuchem znad głowy. Ogolony na łyso czerep brzuchatego Madnessa wgniótł się w podłoże, niczym uderzony wielkim młotem gwóźdź. Czaszka mężczyzny pękła, jak dojrzały orzech, trzaskiem obwieszczając śmierć użytkownika łańcucha.
-Za tobą... - odezwał się powoli i flegmatycznie człowiek-cel, na co Tatsuya natychmiastowo skoncentrował swoją energię duchową w stopach. Wystartował przed siebie ze zwiększoną prędkością, gdy tylko się odwrócił, dosłownie wpadając na przymierzającego się do ataku faceta z drążkiem. Ten był młodszy od swojego partnera. Czerwone fatałaszki i krótkie, nastroszone blond włosy z jakiegoś powodu kojarzyły się heterochromikowi z małpą.
-Yo... - mruknął po diabelsku mistrz juniorów, oburącz chwytając wykonaną z heracleum tyczkę, która wcześniej zwaliła go z nóg. W zielonych oczach "małpy" dostrzegł mieszaninę szoku i strachu, co tylko mocniej go nakręciło. -Sprawiłeś mi sporo problemów, wiesz? - odezwał się Tatsuya, szczerząc zęby w psychopatycznym uśmiechu. Nim blondyn dostrzegł skupioną na czole chłopaka energię duchową, było już za późno. Nastolatek bez ostrzeżenia uderzył z główki w sam środek twarzy oponenta, dosłownie miażdżąc jego nos i doprowadzając do pęknięcia kilka zębów. Otumaniony "małpiszon" wypuścił z rąk swoją broń, chyląc się ku upadkowi. Ewidentnie jednak heterochromik nie chciał mu pozwolić na tak szybkie "wycofanie się" z placu boju. Czarny drążek z rozmachem uderzył w prawą skroń przewracającego się mężczyzny, zagłębiając się w nią na kilka centymetrów i odrzucając ciało na bok. Mistrz juniorów zaśmiał się okrutnie, oglądając czerwone ślady na broni z heracleum. Skupiwszy energię duchową na samym jej końcu, podszedł do przewróconego na plecy blondyna i z całej siły wbił tyczkę w jego mostek.
-Kończmy z tym. Wybijanie ciot to słaba zabawa. Za dużo gówna wala się dookoła - zwrócił się nastolatek do swojego partnera, lecz gdy na niego spojrzał, ponownie się zaśmiał. Żywa przynęta rozłożyła wokół siebie jeszcze większą ilość połamanych ciał Madnessów, z których żadne nie przekraczało krwawego okręgu, otaczającego mężczyznę. Od chwili, w której wszedł pomiędzy grupę wrogów, nie ruszył się z miejsca ani o krok, a mimo to kładł oponentów z zaskakującą skutecznością i porażającą prędkością. Tatsuya ani razu nie widział nawet, w jaki sposób walczył jego partner.
-Ty, jak cię zwą? - zawołał heterochromik. Kompan furiata nie odpowiedział od razu, jakby zastanawiał się nad odpowiedzią. Ostatecznie jednak spojrzał mniej-więcej w stronę młodzieńca, którego w ogóle nie widział z powodu długiej grzywki i odparł:
-Hachimaru.
***
Przedzieranie się przez walczących pomiędzy sobą uczestników turnieju nie przychodziło Rikimaru tak łatwo, jak absurdalnie zwinnemu Rinji'emu. Na dodatek konieczność korzystania tylko z jednego oka utrudniała mu obserwację tego, co działo się wokół, a także miejsca, w którym znajdował się jego partner. Z uwagi na wszystkie te czynniki, szermierz przeszedł w stan pełnej gotowości. W lewej ręce trzymał schowaną w wyciągniętej zza pasa pochwy katanę, podczas gdy prawa nieustannie lawirowała gdzieś wokół rękojeści. Wzrok czerwonowłosego nie osiadał w jednym punkcie na dłużej, niż kilka sekund, by nie dopuścić do ataku z zaskoczenia.
-Jest coraz mniej amatorów. Za kilka minut całkiem się skończą, a wtedy zostaną tylko ci silni i ci sprytni. Niedobrze. Gdyby udało mi się znaleźć mojego partnera, mógłbym zawczasu zająć się paroma mocniejszymi, ale chyba... - rozważania chłopaka przerwał świst powietrza z jego lewej strony. Wyglądało na to, że za cel obrał go sobie jeden z tych rozsądniejszych uczestników, skoro zdecydował się na atak ze ślepego punktu szermierza. Skupiony czerwonowłosy miał jeszcze jednak słuch, odruchy... oraz intuicję. -Czymś rzucił - pojął natychmiast nastolatek. -Jest coraz bliżej. Poczekam do ostatniej chwili, żeby nie zdał sobie sprawy, że go zauważyłem - postanowił od razu Rikimaru. Momentalnie zamienił dłonie, rękojeść katany oplatając palcami lewej.
-Otogami! - warknął, wyciągając z pochwy ostrze, którym w tym samym ruchu zamachnął się z dołu do góry. Miecz nastolatka uderzył z brzękiem w metalowy czubek... harpuna. Pocisk został natychmiastowo odbity, a siła nacisku wywarta przez szermierza odebrała mu pęd. "Jednooki" skończył z czekaniem, gdy tylko dostrzegł biegnącą od zakończenia harpuna nić z energii duchowej. Jeszcze zanim dostrzegł, dokąd ona prowadziła, z wyciągniętą bronią zaczął biec w stronę strzelca.
Nie wyróżniało go nic, poza futrzanym kapturem na głowie i wyrzutnią w rękach. Właśnie w lufie wielorybniczego sprzętu znikała lśniąca linka. Strzelec z wyrazem zaskoczenia na pospolitej twarzy przerzucił palcem zawias na swoim orężu, z dużą prędkością przyciągając pocisk z powrotem. Z pewnością nie zdążyłby ponownie go załadować i wystrzelić, ale przecież nie był sam. Jak przewidział Rikimaru, zza pleców zakapturzonego wybiegł drugi przeciwnik, w dwóch dłoniach dzierżąc dwa sierpy o wydłużonych ostrzach. Szermierz nie próbował wcale uniknąć konfrontacji, ale nie miał też zamiaru dać się zdyskwalifikować.
-Jeśli uda mi się w odpowiedni sposób zablokować jego atak, powinien stracić równowagę. Wtedy będę mógł pozbawić tego drugiego broni - zdecydował czerwonowłosy, wybiegając czołowo na wroga z sierpami. Widział już z daleka, że nie był on amatorem, a już na pewno nie takim, jak harpunnik. Mimo to nie mógł się już zatrzymać ani zmienić swojego planu działania. Kataną zamachnął się jeszcze w biegu, obniżając jednocześnie swój środek ciężkości.
-Jeśli zatrzymam się w ostatniej chwili, cała siła pędu przeniesie się do ostrza. Niemożliwe, żeby ustał na nogach po takim bloku. Pytanie tylko... czy on w ogóle zaatakuje? Jeśli domyśli się, co zamierzam, na pewno nie da się tak łatwo podejść... - analiza sytuacji nie przyniosła szermierzowi żadnych odpowiedzi... ale gdy od wroga dzieliły go już tylko dwa metry, twarz oponenta rozjaśniło zdziwienie. To on pierwszy zauważył, że linka energii przy nadgarstku Rikimaru nagle zmieniła kolor na niebieski. Zdekoncentrowany użytkownik sierpów nie zdążył nawet spojrzeć za siebie, gdyż niespodziewanie z jego klatki piersiowej wynurzyło się grube, szerokie, trójkątnie zakończone ostrze. Mężczyzna chlusnął krwią z ust, a zaskoczony "jednooki" bez zastanowienia minął go, dopadając do harpunnika. Zakapturzony strzelec właśnie unosił wyrzutnię, chcąc wycelować w nastolatka, lecz ten nie dał mu okazji do wystrzału. Cienka klinga katany zanurkowała ku ziemi razem ze swym właścicielem. Rikimaru kucnął bowiem przed samym przeciwnikiem, omijając w ten sposób jego wyciągnięte ręce.
-Mam cię! - pomyślał tylko chłopak, z całych sił prostując nogi i dźgając swoim mieczem z dołu do góry. Ostrze gładko wbiło się w podbródek strzelca, wnikając najpierw do jego jamy ustnej, a potem do zatok nosowych i zapewne do dolnych partii mózgu. Harpunnik zastygł w bezruchu, z drgających spazmatycznie rąk wypuszczając swą wyrzutnię, której użył przeciw niewłaściwej osobie.
Osoba, która przebiła pierwszego wroga gwałtownie wyszarpnęła miecz z jego klatki piersiowej, pozwalając mu paść na ziemię. Młody szermierz spodziewał się ujrzeć kogoś wyjątkowo silnego. Kogoś, kto byłby w stanie z taką łatwością operować długim na prawie dwa metry... claymorem. Zamiast tego dostrzegł jednak... kobietę. Miała stosunkowo krótkie włosy koloru blond i upleciony z lewej strony głowy, przełożony za uchem, maleńki warkocz. Na jej plecach widniał skórzany uchwyt na miecz z mocującym paskiem, przeciągniętym przez prawy bark i lewy bok niewiasty. Blondynka miała w całości opaloną skórę. Amarantowe oczy słały srogie spojrzenia w stosunku do każdego. Czarna, obcisła bluzeczka do joggingu, pozbawiona rękawów i sięgająca tylko za obfite piersi odsłaniała płaski i dobrze zbudowany, jak na białogłowę brzuch. Spodenki kobiety sięgały raptem do połowy ud. Miały białą barwę i również były one opięte, choć bardzo rozciągliwe, by przypadkiem nie skrępować jej ruchów. Blondynka mogła się poszczycić długimi, zgrabnymi nogami - niekrzywymi, co stawiało ją nieco wyżej w oczach małostkowego "widza". Co ciekawe, opalona dziewoja startowała w turnieju... w baletkach. Czarnych, płaskich baletkach. Rikimaru uznał to za bardzo niepraktyczne, a już na pewno w stosunku do widocznej w innych elementach ubioru dbałości kobiety o mobilność.
-Rikimaru - przedstawił się Rikimaru, wyciągając katanę z głowy pokonanego.
-Jessica - odparła kobieta, wycierając swojego claymora o kurtkę jego towarzysza. Jej imię kojarzyło się młodzieńcowi z kimś delikatniejszym, przyjaźniejszym i może mniej ostrym. Na pewno zaś nie rodziło w jego głowie obrazu hardej, groźnie wyglądającej i operującej absurdalnie ogromnym mieczem baby.
-Jest coraz mniej amatorów. Za kilka minut całkiem się skończą, a wtedy zostaną tylko ci silni i ci sprytni. Niedobrze. Gdyby udało mi się znaleźć mojego partnera, mógłbym zawczasu zająć się paroma mocniejszymi, ale chyba... - rozważania chłopaka przerwał świst powietrza z jego lewej strony. Wyglądało na to, że za cel obrał go sobie jeden z tych rozsądniejszych uczestników, skoro zdecydował się na atak ze ślepego punktu szermierza. Skupiony czerwonowłosy miał jeszcze jednak słuch, odruchy... oraz intuicję. -Czymś rzucił - pojął natychmiast nastolatek. -Jest coraz bliżej. Poczekam do ostatniej chwili, żeby nie zdał sobie sprawy, że go zauważyłem - postanowił od razu Rikimaru. Momentalnie zamienił dłonie, rękojeść katany oplatając palcami lewej.
-Otogami! - warknął, wyciągając z pochwy ostrze, którym w tym samym ruchu zamachnął się z dołu do góry. Miecz nastolatka uderzył z brzękiem w metalowy czubek... harpuna. Pocisk został natychmiastowo odbity, a siła nacisku wywarta przez szermierza odebrała mu pęd. "Jednooki" skończył z czekaniem, gdy tylko dostrzegł biegnącą od zakończenia harpuna nić z energii duchowej. Jeszcze zanim dostrzegł, dokąd ona prowadziła, z wyciągniętą bronią zaczął biec w stronę strzelca.
Nie wyróżniało go nic, poza futrzanym kapturem na głowie i wyrzutnią w rękach. Właśnie w lufie wielorybniczego sprzętu znikała lśniąca linka. Strzelec z wyrazem zaskoczenia na pospolitej twarzy przerzucił palcem zawias na swoim orężu, z dużą prędkością przyciągając pocisk z powrotem. Z pewnością nie zdążyłby ponownie go załadować i wystrzelić, ale przecież nie był sam. Jak przewidział Rikimaru, zza pleców zakapturzonego wybiegł drugi przeciwnik, w dwóch dłoniach dzierżąc dwa sierpy o wydłużonych ostrzach. Szermierz nie próbował wcale uniknąć konfrontacji, ale nie miał też zamiaru dać się zdyskwalifikować.
-Jeśli uda mi się w odpowiedni sposób zablokować jego atak, powinien stracić równowagę. Wtedy będę mógł pozbawić tego drugiego broni - zdecydował czerwonowłosy, wybiegając czołowo na wroga z sierpami. Widział już z daleka, że nie był on amatorem, a już na pewno nie takim, jak harpunnik. Mimo to nie mógł się już zatrzymać ani zmienić swojego planu działania. Kataną zamachnął się jeszcze w biegu, obniżając jednocześnie swój środek ciężkości.
-Jeśli zatrzymam się w ostatniej chwili, cała siła pędu przeniesie się do ostrza. Niemożliwe, żeby ustał na nogach po takim bloku. Pytanie tylko... czy on w ogóle zaatakuje? Jeśli domyśli się, co zamierzam, na pewno nie da się tak łatwo podejść... - analiza sytuacji nie przyniosła szermierzowi żadnych odpowiedzi... ale gdy od wroga dzieliły go już tylko dwa metry, twarz oponenta rozjaśniło zdziwienie. To on pierwszy zauważył, że linka energii przy nadgarstku Rikimaru nagle zmieniła kolor na niebieski. Zdekoncentrowany użytkownik sierpów nie zdążył nawet spojrzeć za siebie, gdyż niespodziewanie z jego klatki piersiowej wynurzyło się grube, szerokie, trójkątnie zakończone ostrze. Mężczyzna chlusnął krwią z ust, a zaskoczony "jednooki" bez zastanowienia minął go, dopadając do harpunnika. Zakapturzony strzelec właśnie unosił wyrzutnię, chcąc wycelować w nastolatka, lecz ten nie dał mu okazji do wystrzału. Cienka klinga katany zanurkowała ku ziemi razem ze swym właścicielem. Rikimaru kucnął bowiem przed samym przeciwnikiem, omijając w ten sposób jego wyciągnięte ręce.
-Mam cię! - pomyślał tylko chłopak, z całych sił prostując nogi i dźgając swoim mieczem z dołu do góry. Ostrze gładko wbiło się w podbródek strzelca, wnikając najpierw do jego jamy ustnej, a potem do zatok nosowych i zapewne do dolnych partii mózgu. Harpunnik zastygł w bezruchu, z drgających spazmatycznie rąk wypuszczając swą wyrzutnię, której użył przeciw niewłaściwej osobie.
Osoba, która przebiła pierwszego wroga gwałtownie wyszarpnęła miecz z jego klatki piersiowej, pozwalając mu paść na ziemię. Młody szermierz spodziewał się ujrzeć kogoś wyjątkowo silnego. Kogoś, kto byłby w stanie z taką łatwością operować długim na prawie dwa metry... claymorem. Zamiast tego dostrzegł jednak... kobietę. Miała stosunkowo krótkie włosy koloru blond i upleciony z lewej strony głowy, przełożony za uchem, maleńki warkocz. Na jej plecach widniał skórzany uchwyt na miecz z mocującym paskiem, przeciągniętym przez prawy bark i lewy bok niewiasty. Blondynka miała w całości opaloną skórę. Amarantowe oczy słały srogie spojrzenia w stosunku do każdego. Czarna, obcisła bluzeczka do joggingu, pozbawiona rękawów i sięgająca tylko za obfite piersi odsłaniała płaski i dobrze zbudowany, jak na białogłowę brzuch. Spodenki kobiety sięgały raptem do połowy ud. Miały białą barwę i również były one opięte, choć bardzo rozciągliwe, by przypadkiem nie skrępować jej ruchów. Blondynka mogła się poszczycić długimi, zgrabnymi nogami - niekrzywymi, co stawiało ją nieco wyżej w oczach małostkowego "widza". Co ciekawe, opalona dziewoja startowała w turnieju... w baletkach. Czarnych, płaskich baletkach. Rikimaru uznał to za bardzo niepraktyczne, a już na pewno w stosunku do widocznej w innych elementach ubioru dbałości kobiety o mobilność.
-Rikimaru - przedstawił się Rikimaru, wyciągając katanę z głowy pokonanego.
-Jessica - odparła kobieta, wycierając swojego claymora o kurtkę jego towarzysza. Jej imię kojarzyło się młodzieńcowi z kimś delikatniejszym, przyjaźniejszym i może mniej ostrym. Na pewno zaś nie rodziło w jego głowie obrazu hardej, groźnie wyglądającej i operującej absurdalnie ogromnym mieczem baby.
***
-Och, to jedna z Amazonek! - stwierdziła entuzjastycznie siedząca na trybunach Lilith, zbliżając obraz kamery do opalonej blondynki. Siedzący po jej prawej stronie Generał Carver burknął coś pod nosem, ewidentnie tym faktem niezadowolony.
-Tych najemniczek? - przypomniał sobie Naczelnik Zhang, próbując odnaleźć wspomnianą uczestniczkę turnieju na swoim tablecie.
-Jebane kurwy - skomentował wtedy Bruce, krzyżując ręce na klatce piersiowej. -Zaatakowały konwój, kiedy zabierali mnie do Rainergardu. Komuś nie pasowało, że "tylko" idę siedzieć - warknął naburmuszony mężczyzna. -Siekały mnie z każdej strony i obłaziły, jak mrówki. Strasznie wkurwiające szmaty... Nawet ich nie zabiłem, bo wcześniej przyszły posiłki i przerwały walkę - zdawało się, że tej ostatniej rzeczy Bruce żałował najbardziej.
-Powinieneś się cieszyć, że przeżyłeś. Nikt bez twojej wytrzymałości i regeneracji nie wytrzymałby bycia ciętym i łamanym przez trzy godziny - zwrócił się do obecnego podwładnego Tao, ściągając na siebie jego gniewne spojrzenie. Carver nie podzielał jego perspektywy.
-W każdym razie ta Jessica jest w parze z pańskim uczniem, Naczelniku - okularnica poczuła się w obowiązku, by powstrzymać kontynuowanie nieprzyjaznej dyskusji między towarzyszami. Zdawało się, że ta wiadomość całkowicie uspokoiła przywódcę Gwardii.
-Z Rikimaru? To dobrze. Chyba nie muszę się już martwić o jego awans do drugiego etapu - rzucił z uśmiechem Zhang. Z latającej na trzech małych turbinach półko-lodówki wyciągnął chłodzoną czerwoną herbatę z lipowym miodem i cytryną, pozwalając przyrządowi na ruszenie w dalszy lot przez trybuny. W sekcji VIP przekąski i napitki były całkowicie darmowe, choć finanse wysokich rangą Madnessów pozwalały im bez trudu za wszystko płacić. Mimo wszystko natura ludzka nakazywała cieszyć się wszystkim, co otrzymywało się za darmo.
-Nie bądź taki zestresowany, Matsu - zwróciła się zastępczyni Generała Carvera do milczącego Araba. -Ten cały "King" może i wygląda niecodziennie, ale spójrz tylko, jak się sprawuje. Naito ma pewne miejsce w następnej rundzie! - kobieta pocieszyła swojego byłego kolegę po fachu. Mimo tego, że obecnie górował nad nią w hierarchii Gwardii, jej stosunek względem niego się nie zmieniał. Ich relacje nie były z całą pewnością tak bliskie, jak Kawasakiego z Giovannim, ale rzadko kiedy wybuchał między nimi jakikolwiek konflikt.
-To nie tak. Mam po prostu mieszane odczucia względem tego człowieka - odparł zielonowłosy Generał. -Cały czas ukrywa swoją energię duchową, podczas zapisów nie podał swojej prawdziwej godności, nikt nic o nim nie wie, a na dodatek obawia się pokazania swojej twarzy. No i pozostaje też fakt, że jakimś cudem wydaje mi się... znajomy - brązowe oczy Araba świdrowały ekran laptopa, a jego umysł usilnie starał się przypomnieć sobie odczucia, jakie wywoływał w nim King.
***
-Jest świetny... - przyznał z niedowierzaniem Kurokawa, uchylając się przed przelatującym na wysokości głowy oponentem. Każdy atak odzianego w czarny kostium partnera Naito przypominał "dźgnięcie". Ciosy i kopnięcia niewysokiego Kinga były bardzo szybkie, zawsze zmierzały po prostej linii, a cały ich impet zdawał się uderzać w samo miejsce trafienia. Sprawiało to wrażenie, jakby ubrany w hełm do kendo Madness dosłownie "wysadzał" każdego napotkanego wroga. A robił to raz za razem i w zastraszającym tempie. Dwumetrowy bokser po lewej stronie areny mocno przetrzebiał szeregi uczestników, każdego uderzonego wroga wykorzystując jako torpedę, którą "przestrzeliwał" wzdłuż całe tłumy. Mimo to jednak czarny dziwoląg, z którym Kurokawie przypadł zaszczyt walki ramię w ramię wcale nie sprawował się gorzej. Z drugiej strony Naito miał bardzo niewiele pracy. Od początku walk toczył potyczki raptem z trzema przeciwnikami, z czego dwóch mimo wszystko wykończył King.
Otwarta dłoń zamaskowanego Madnessa poruszała się, jak sprężyna. Najpierw wystrzeliła do przodu, uderzając w sam środek twarzy najbliższego wroga, by zaraz cofnąć się do początkowej pozycji... i wystrzelić raz jeszcze, trafiając w ten sam punkt kolejnego zawodnika. Działo się to tak szybko, że nim jeszcze ten pierwszy dotknął plecami ziemi, King zdążył znokautować dwóch kolejnych wrogów. Gimnazjalista chciał go ostrzec, gdy tylko dostrzegł szermierza za jego plecami, lecz szybko się okazało... że nie musiał. Ostrze dwuręcznego zanbatou, którym facet zamachiwał się znad głowy przeszyło tylko powietrze, ponieważ odziany w czerń wojownik okręcił się na lewej pięcie, unikając ataku. Miecz wbił się w podłoże... a prawa pięść Kinga w miednicę szermierza, gruchocząc ją z głośnym trzaskiem. Zdawało się, że partner Kurokawy ma oczy dookoła głowy. Natychmiast powiem po wyautowaniu oponenta skoczył w bok, godząc swoim prawym łokciem w żebra zamachującego się na niego wojownika. Wojownik ten miał na sobie pancerz. Najprawdziwszy kirys z heracleum, a mimo to uderzenie przeszło przez materiał, cofając go o kilka kroków. Nie zdążył nawet złapać równowagi, ponieważ zawieszony w powietrzu King dźgnął prawą stopą jego czoło, miażdżąc jego kość ciemieniową.
-Ledwo daję radę za nim nadążyć, żeby nas nie zdyskwalifikowano. Musiał trenować przez wiele lat, by doprowadzić się do takiej formy fizycznej. Doświadczenia też mogę mu pozazdrościć. Strach pomyśleć, ile walk stoczył, żeby tak dobrze odczytywać intencje przeciwników. Z łatwością przewiduje, kiedy, gdzie i jak zaatakują. A może specjalnie wystawia się na określony typ ataku, dzięki czemu wie, jak odpowiedzieć? - Naito patrzył na partnera z podziwem. Pełen nadziei spoglądał na ponad setkę pokonanych już Madnessów, których ciała pokrywały powierzchnię areny. Już dawno zrezygnował z prób mówienia czegokolwiek - okrzyki widowni skutecznie zagłuszały większość wypowiadanych słów, a komentator wcale nie pomagał, podsycając ogień w ich spragnionych widowiska sercach. Prowadzący naprawdę znał się na rzeczy.
Spokój Kurokawy wyparował w jednej chwili, gdy tylko zobaczył... Michaela, stojącego dokładnie naprzeciwko Kinga. Dwaj zawodnicy z opuszczonymi rękoma mierzyli się wzrokiem, gotowi do natychmiastowego rozpoczęcia walki na pełnych obrotach. Za plecami blondyna o "płonących" włosach stał o wiele mniej pewny siebie i opanowany chłopak z kastetami na rękach. Co prawda skupiał w nich energię duchową i unosił je przed sobą, by móc szybko zaatakować, jednak jego twarz zdawała się mówić coś zgoła innego. Ewidentnie spodziewał się niższego poziomu wśród uczestników turnieju i po prostu trafił na silnego partnera - zupełnie, jak Naito.
-Cholera, nie! Nie mogę pozwolić Kingowi na wyeliminowanie Michaela. Wtedy cały plan pójdzie na marne. Co robić? - szatyn rozejrzał się dookoła, ale pozostali wojownicy stronili od zbliżania się do najsilniejszych zawodników... a do takich bezsprzecznie należał choćby King.
"Elijah" i dziwnie ubrany mężczyzna rzucili się na siebie w ułamku sekundy. Kant prawej dłoni blondyna otoczyła energia duchowa. Celował nią w kark swojego wroga, jednak ten bez trudu zdążył zasłonić się czarnymi płytkami swej rękawicy. Fala uderzeniowa pochodząca ze zderzenia załopotała włosami i ubraniami Pearsona, jego partnera oraz Kurokawy. Powiew powietrza sprowadził tego ostatniego na ziemię. Chłopak nie miał już czasu do namysłu.
-Wystarczy, że turniej zakończy się zanim ci dwaj skończą walczyć. Muszę się zająć partnerem Michaela... - postanowił Naito, skupiając energię duchową w stopach i o wiele większą jej ilość w prawym przedramieniu. Mógł podjąć próbę zajęcia się z zaskoczenia Kingiem, ale nie dość, że nie chciał go zdradzać, to jeszcze nie mógł mieć pewności, czy faktycznie dałby mu radę. Zresztą słowa "zaskoczenie" oraz "King" jak dotąd zdawały się wzajemnie wykluczać.
Ze sztucznie powiększoną prędkością Naito rzucił się w stronę partnera Elijaha. Popędził do niego po łuku, by przypadkiem nie dać się wciągnąć w potyczkę swojego i jego sojusznika. Zebrana w jego ręce moc duchowa wirowała, niczym wielki świder, podczas gdy kości wewnątrz ramienia otaczał ciasny "płaszcz" energii, stanowiąc pewien amortyzator. Chłopak z kastetami pomimo swojej niepewności wybiegł Kurokawie naprzeciw, uznawszy go za o wiele mniej znaczącego przeciwnika, niż prawdziwi gracze tego turnieju. Miał rację tylko w tej jednej kwestii. Przeliczył się jednak, sądząc, że szatyn nie stanowi dla niego większego zagrożenia. Wyrzucona do przodu pięść z kastetem zderzyła się z emanującym energią przedramieniem Naito... ale nie miała żadnych szans, by je zatrzymać. Nawet gdyby obaj nie używali mocy duchowej, mięśnie rąk trzecioklasisty deklasowały jego rywala.
-Rengoku Taihou! - technika Kurokawy odrzuciła dłoń przeciwnika na bok, swoim naciskiem łamiąc mu trzy palce, po czym gwałtownie grzmotnęła w mostek chłopaka, jak niegdyś w Tatsuyę. Cała zebrana w ręce Naito energia została uwolniona w stronę przeciwnika, porywając go razem z falą mocy i niechybnie łamiąc większość jego żeber, których kawałki wbijały się we wnętrze klatki piersiowej. Potęga uderzenia wystrzeliła partnera Michaela do tyłu, pozostawiając go kilkanaście metrów od miejsca, z którego wystartował. Jednocześnie zmieniło to kolor łączącej go z Pearsonem linki na czerwony.
-STOP! - rozległ się krzyk komentatora, który powstrzymał Kinga przed wyautowaniem blondyna. -Wraz z ostatnim padłym zawodnikiem osiągnęliśmy docelową liczbę 150-u uczestników! - wydarł się kierownik domu aukcyjnego, a na wszystkich ekranach pojawiła się powtórka z "potyczki" Kurokawy z użytkownikiem kastetów. -Niniejszym uznaję pierwszy etap turnieju za zakończony! - Naito odetchnął, gdy tylko to usłyszał, z ulgą siadając na ziemi, a odszedł w milczeniu, nie próbując wcale nawiązać nawet najmniejszej konwersacji.
-Rengoku Taihou! - technika Kurokawy odrzuciła dłoń przeciwnika na bok, swoim naciskiem łamiąc mu trzy palce, po czym gwałtownie grzmotnęła w mostek chłopaka, jak niegdyś w Tatsuyę. Cała zebrana w ręce Naito energia została uwolniona w stronę przeciwnika, porywając go razem z falą mocy i niechybnie łamiąc większość jego żeber, których kawałki wbijały się we wnętrze klatki piersiowej. Potęga uderzenia wystrzeliła partnera Michaela do tyłu, pozostawiając go kilkanaście metrów od miejsca, z którego wystartował. Jednocześnie zmieniło to kolor łączącej go z Pearsonem linki na czerwony.
-STOP! - rozległ się krzyk komentatora, który powstrzymał Kinga przed wyautowaniem blondyna. -Wraz z ostatnim padłym zawodnikiem osiągnęliśmy docelową liczbę 150-u uczestników! - wydarł się kierownik domu aukcyjnego, a na wszystkich ekranach pojawiła się powtórka z "potyczki" Kurokawy z użytkownikiem kastetów. -Niniejszym uznaję pierwszy etap turnieju za zakończony! - Naito odetchnął, gdy tylko to usłyszał, z ulgą siadając na ziemi, a odszedł w milczeniu, nie próbując wcale nawiązać nawet najmniejszej konwersacji.
Koniec Rozdziału 145
Następnym razem: Łowcy i ofiary, ofiary i łowcy
Heh... trochę musiałeś poczytać o tych wszystkich broniach. Przez to, że w żaden sposób nie wyjaśniasz jak one wyglądają posprawdzałem je sobie w internecie ;) można się trochę dowiedzieć.
OdpowiedzUsuńMam takie nieodparte wrażenie, że ci ludzie z par będą ze sobą walczyć! Tak czuję!
Ten King na pewno namiesza. Tylko w jaki sposób?
Pozdrawiam!
Miałem nadzieję, że czytelnik będzie się fatygował, by sprawdzić ;) Cieszę się, że wyszło. Nie mogę niestety rozwiać twoich wątpliwości, a jedynie zachęcić cię do dalszego czytania ;)
UsuńRównież pozdrawiam ^^