ROZDZIAŁ 149
Czerwonowłosy szermierz siedział w cieniu na ustawionej tuż przed wejściem na arenę ławie. Schowany w pochwie miecz opierał się o płytki podłogowe, a sam Rikimaru raz po raz postukiwał o nie przy jego pomocy. Niezdecydowanie zdążyło już z niego ulecieć, a wcześniej drżące dłonie i szybko bijące serce prawie całkiem się uspokoiły. Zamknięte powieki prawego, złotego oka spowijały w cieniu pole widzenia szermierza. Zdawał się być coraz chłodniejszy. Coraz mocniej skoncentrowany na swoim zadaniu.
-Wiedziałem, że ta chwila w końcu nastąpi... ale nie spodziewałem się, że w takiej sytuacji. Rinji zachowuje się, jak małe dziecko. Nic nam nie powiedział, a mimo wszystko staje przeciwko nam. Muszę go powstrzymać. On niczego nie rozumie i nawet nie chce zrozumieć. Sam dokonał wyboru. Przekonywanie go nic nie da - z tymi myślami wiedział już, że nie mógł się wycofać.
-Wiedziałem, że ta chwila w końcu nastąpi... ale nie spodziewałem się, że w takiej sytuacji. Rinji zachowuje się, jak małe dziecko. Nic nam nie powiedział, a mimo wszystko staje przeciwko nam. Muszę go powstrzymać. On niczego nie rozumie i nawet nie chce zrozumieć. Sam dokonał wyboru. Przekonywanie go nic nie da - z tymi myślami wiedział już, że nie mógł się wycofać.
***
Siedział na ławie tuż przed drugą bramą, pochylając głowę w stronę podłogi. Splecione palce jego dłoni nie dzierżyły jeszcze kosy, ale Rinji był gotów dobyć ją w każdej chwili. Jego wejście na arenę znajdowało się dokładnie naprzeciw wejścia szermierza, jakby ironicznie podkreślając dzielący ich dystans i cele, które chcieli zrealizować. Kolano albinosa raz za razem unosiło się minimalnie w górę, po czym opadało w dół. W ten sposób chłopak zwykł rozładowywać stres i polepszać swoją koncentrację.
-Nic nie wie. Ani Riki, ani Naito. Obaj nie mają o niczym pojęcia, więc dlaczego tak bardzo chcą wejść mi w drogę? Nie, nie powinienem ich winić za niewiedzę. Może to nawet lepiej, że nie wiedzą. Może zaczęliby traktować mnie inaczej, niż teraz, gdyby wiedzieli... - wcześniej wcale by o tym nie pomyślał, ale teraz sytuacja była całkiem inna. -Nie mogę się teraz nad tym zastanawiać. Choćby nawet wszyscy widzowie mnie nienawidzili, ich nastawienie do mnie zmieni się, kiedy wygram. Tak to działa. Zawsze i wszędzie - kiedy znokautował "kolegę z klasy" podczas pobytu w gimnazjum Kurokawy również wystąpiła taka sytuacja. -Walczyliśmy ze sobą tyle razy, ale nigdy na poważnie. Riki... dzisiaj cię zmiotę. Swoich marzeń nie porzucę nawet dla przyjaciół - wtedy właśnie całe koloseum wypełnił głos komentatora, ostatecznie kończąc "czas na przygotowanie".
***
-Pierwszy pojedynek trzeciego etapu Turnieju Niebiańskich Rycerzy zaczyna się właśnie teraz! - wykrzyknął Joseph, teatralnie rozkładając ręce. -Powitajmy teraz naszych zawodników... - na dźwięk tych słów otworzyła się pierwsza z bram, z której stanowczym krokiem wyszedł czerwonowłosy szermierz. -Być może niektórzy z was już o nim słyszeli i mają o nim lepszą lub gorszą opinię. Przed wami Jednooki Szermierz, Rikimaru! To jego pierwszy występ w turnieju, a mimo to dotarł tak daleko. Mam nadzieję zobaczyć trochę efektywnych technik walki kataną, a wy? - fala okrzyków przejętych widzów kolejny raz zalała arenę, choć ewidentnie nie pojęli oni ukrytego sensu słów Fletchera. Oni nie.
-O wszystkim wie... - zauważył w duchu Naczelnik Zhang, świdrującym wzrokiem wpatrując się w balkon, z którego Joseph komentował wydarzenia. -Chciał mi to przekazać. To jak swego rodzaju "ostrzeżenie". Zapewnia mnie, że nie wolno jest go lekceważyć. Nie wydaje mi się jednak, żeby planował to w jakikolwiek sposób ujawnić. Jeszcze nie teraz... choć być może kiedyś wykorzysta "ten" fakt do zaszantażowania mnie. Pytanie brzmi: "W jaki sposób się dowiedział?" - Chińczykowi wcale nie podobała się ilość posiadanych przez biznesmena "kart". Powinien wręcz poczuć się z ich powodu zagrożonym. Tao Zhang nie należał jednak do ludzi, którzy szybko tracili panowanie nad sobą. Wszystkim zamierzał się zająć... w swoim czasie.
-Przeciwnikiem naszego cichego mistrza miecza będzie... Okuda Rinji! - wrzasnął nagle Fletcher. Nie byli w Japonii. W Morriden nie panowała zasada, na podstawie której nazwisko wymawiano przed imieniem. Mimo to jednak kierownik domu aukcyjnego ujawnił je najpierw, skupiając tym samym większą uwagę publiczności. Właśnie dlatego na sam dźwięk rodowego nazwiska zapadła grobowa cisza, która trwała aż do momentu, gdy otworzyła się druga brama. Kiedy bowiem albinos postawił stopę na powierzchni areny, koloseum wypełniły odgłosy dezaprobaty. Buczenie i gwizdy zalały go, niczym najprawdziwsze tsunami, przeplatając się z bluzgami... i rzucanymi w stronę nastolatka śmieciami. W powietrze poszybowały kubki po napojach, szklane butelki, resztki niedojedzonych przekąsek i wszystko to, co dało się łatwo podnieść. Niebieskooki kosiarz nawet na nikogo nie spojrzał. Szedł tylko przed siebie, w stronę centrum "sceny", wzrok swój skupiając jedynie na Rikimaru. Z jakiegoś powodu jednak omijał wszelkie pociski, płynnie poruszając swoim ciałem we wszystkie strony.
-To boli... Nawet nie wiedzą, jak bardzo... ale niech sobie myślą, co tylko chcą. Wygram tę walkę i wszystkie następne. Ród Okuda nie zasłużył sobie na to wszystko! - negatywne nastawienie publiczności tylko wzmocniło determinację białowłosego.
-Jestem pewien, że wszyscy znają ten klan, a niektórzy kojarzą również tego młodego człowieka. Upraszam jednak widzów o powstrzymanie się przed skrajnymi przypadkami faworyzowania jednego zawodnika! - zawołał wtedy uśmiechnięty Joseph, podczas gdy służby porządkowe uspokajały co agresywniejszych widzów.
-To nie żadne "faworyzowanie", tylko skrajna forma nienawiści - stwierdził w duchu Generał Kawasaki. -Aż tak lubi, gdy coś się dzieje, że pozwala nawet na coś takiego... Jak bardzo wypaczona jest twoja psychika, Fletcher? - pomyślał z dezaprobatą Arab, choć jego opinia w tym wypadku w ogóle się nie liczyła i raczej nie miało się to prędko zmienić.
Dzielił ich dystans dwóch metrów. Opuszczone ręce i podniesione głowy obydwu chłopaków oznaczały pełną gotowość do walki... a przynajmniej taką, na jaką pozwalał regulamin walk indywidualnych. Do rozpoczęcia ich pojedynku potrzebny był już tylko sygnał od mistrza ceremonii, traktującego cały turniej, jak odgrywane bezpośrednio dla niego przedstawienie.
-Będę walczył na poważnie - Rikimaru ostrzegł towarzysza, korzystając z pozostałej mu chwili. Miał to być gest dobrej woli, jednak nie został on tak potraktowany.
-W przeciwnym wypadku zginiesz - odparł tylko Rinji, jednoznacznie odcinając się od wszelkich prób nawiązania dialogu między nim, a przeciwnikiem.
-Walka rozpocznie się, gdy tylko doliczę do trzech - zapowiedział Joseph. -1... 2... 3! - tym razem wcale nie czekał na reakcje publiki ani nie bawił się palcami podczas odliczania. Przeprowadził je szybko i sprawnie, by dynamicznie zacząć starcie. Udało mu się.
-Musi najpierw zmaterializować kosę, więc mam przewagę. Ruszę na niego najszybciej, jak umiem, żeby nie dać mu tej szansy. Jeśli dobrze pójdzie, przechylę szalę zwycięstwa na swoją stronę już na samym początku - z tą myślą szermierz wystrzelił do przodu z prawą dłonią trzymającą rękojeść katany. Miał rozpocząć walkę od swojego popisowego Otogami, ale niespodziewanie drogę zagrodziła mu prawa dłoń albinosa, ustawiona dokładnie na linii jego wzroku.
Fala uderzeniowa, która wystrzeliła w twarz Rikimaru nie była szczególnie silna, ale wystarczyła, by przerwać jego atak i odepchnąć go na dwa metry. Czerwone włosy rozwiały się, formując osobisty sztandar szermierza, a jego prawe oko w ostatniej chwili zarejestrowało ruch. Ostrze trzymanej prawą ręką kosy ruszyło na niego z lewej strony. Gdyby nie jej drzewce, "jednooki" miałby pewnie niemały problem z dostrzeżeniem ataku z jego ślepego punktu. Tym niemniej jednak, gdy czubek kosy uderzył w powierzchnię boczną katany, siła natarcia przesunęła szermierza o kilka centymetrów. Zapewne "przestawiłaby" go jeszcze dalej, gdyby nie fakt... że przeciwnik wycofał broń.
-Pewnie pierwszy raz widzisz to w prawdziwej walce, co? Nasze Sendo no Tatsumaki... - pomyślał z politowaniem Rinji, momentalnie obracając się na prawej stopie wraz ze swoją kosą. W środku piruetu obrócił ją w dłoni, by móc wykonać taki sam atak, jak ostatni... lecz tym razem z prawej strony. Zaskoczony długowłosy szybko zamachnął się mieczem, uderzając nim w wewnętrzną część ostrza. Również i teraz impet ruszył go z miejsca... lecz tym razem w wybranym przez Rikimaru kierunku - w stronę jego przeciwnika.
Poświata mocy duchowej spłynęła po prawej ręce aż do klingi szermierza, a on sam - wspomagany przez atak sprzed chwili - doskoczył do oponenta, wymierzając niebezpieczne dźgnięcie w stronę jego serca. Jeśli już musiał go zabić, chciał to zrobić szybko i w miarę bezboleśnie. Nie spodziewał się jednak tego, co zobaczył. Młody Okuda uśmiechał się, eksponując mieszankę satysfakcji i politowania. Tylko delikatnie przesunął dłoń do przodu wzdłuż drzewca kosy, by natychmiast... na jej końcu wyrosło drugie ostrze. W rzeczywistości w tym samym momencie pierwsze zniknęło, jednak szermierz nie mógł tego dostrzec. Dostrzegł za to, że jego drugie z kolei "kończące zagranie" spaliło na panewce. Rinji natychmiast zamachnął się kosą z prawej do lewej, zbijając ostrze Rikimaru i poniekąd spełniając jego "oczekiwania". Czerwonowłosy na nieszczęście stracił równowagę, co natychmiast wykorzystał albinos. Otoczone energią duchową drzewce jego oręża wbiło się w niczym nieosłonięty brzuch szermierza. Rażony tym ciosem "jednooki" padł na plecy, wypluwając krew z ust.
-Nie wiedziałem, że potrafi zrobić coś takiego. Naprawdę ciężko się przygotowywał. Albo może to ja zbyt nisko oceniałem jego umiejętności... - Rikimaru z taką właśnie myślą odruchowo przeturlał się na brzuch, prędko klękając na jedno kolano w razie potrzeby zablokowania kolejnego ciosu. Ten jednak nie nadszedł. Niebieskooki stał tylko w miejscu, mierząc kompana wzrokiem.
-Co sprawiło, że nawet ty mnie lekceważysz? - zapytał oschle, a szermierz nie wiedział, jak na to odpowiedzieć. -Jeśli koniecznie chcesz mnie zatrzymać, to chociaż się postaraj! Już od dawna nie jesteśmy sobie równi... - ostatnie zdanie wypowiedział tonem całkowicie do niego niepodobnym, wypełniając umysł wroga nieprzyjemnymi myślami.
-Nie tylko ma większy zasięg, lecz również bardzo dobrze nim manipuluje. Jego balans i równowaga są o wiele lepsze od moich, ale każdy atak jest częścią większej kombinacji. Gdyby udało mi się go opóźnić albo zatrzymać w którymś momencie, być może wypadłby z rytmu... - Rikimaru tylko myślał. Nie miał zamiaru wdawać się w rozmowy o takim charakterze, a na pewno nie w środku walki na śmierć i życie. Złapał rękojeść katany oburącz, opuszczając w dół wyprostowane ręce i kierując ostrze swojego oręża na prawą stronę. Niską postawą chciał amortyzować zamaszyste ataki Okudy... i zyskać szansę na zaatakowanie jego dolnych kończyn.
Białowłosy ruszył na szermierza, wystawiając swoją kosę przed siebie i niemal sunąc ją po ziemi, niczym kij do hokeja. Jej jeszcze niesplamiony krwią sierp skierowany był ku górze, nie dając żadnych wskazówek na temat rodzaju nadchodzącego ataku. Dopiero gdy broń znalazła się przed stopami nieruchomego czerwonowłosego, kosiarz z całej siły pociągnął w dół koniec drzewca, drugą rękę wykorzystując jako dźwignię. Kosa gwałtownie odbiła się wtedy od gruntu i byłaby przebiła podbródek szermierza, gdyby ten nie odchylił swojej głowy do tyłu. Zakrzywione ostrze przeszyło miejsce, w którym przed chwilą stał, dając mu szansę na szybkie ominięcie go i ruszenie na albinosa z pochylonymi plecami. "Jednooki" pędził prosto w jego stronę, lecz było to tylko zmyłką.
-Minę go jeszcze zanim odzyska kontrolę nad kosą i przetnę mu ścięgna... - postanowił nastolatek. Jego złote oko zamarło jednak ze zdziwieniem, kiedy na ziemi dostrzegło długi cień przecinający jego własny. Podbita wcześniej kosa zdążyła już wykonać pełen obrót w powietrzu i teraz spadała bezpośrednio na niego... w ogóle niedotykana przez Rinji'ego.
-Teraz kontroluję ją o wiele lepiej, niż wcześniej... - pomyślał z nieznacznym uśmiechem białowłosy. -Nie tylko własnemu ciału można zwiększyć prędkość ruchu. Przedmiotom również. A ten przedmiot jest przecież STWORZONY z mojej energii duchowej - wraz z tym stwierdzeniem kosa zaczęła nagle opadać jeszcze szybciej, ewidentnie mając się wbić między łopatki pochylonego szermierza.
-Jego kontrola nad mocą również się polepszyła! - zauważył w ułamku sekundy Rikimaru, co zmusiło go do zmiany planów. Tak szybko, jak umiał, odbił w bok, by opuścić pole rażenia spadającego ostrza. Nie zdołał jednak całkowicie uniknąć obrażeń, a zakrzywiony sierp przejechał mu przez całe prawe ramię, rozdzierając rękaw... i odżynając długi pas skóry, który upadł na ziemię. Szermierz zachwiał się, sycząc z bólu, podczas gdy krew ściekała mu po ręce... ale bynajmniej nie był to koniec "tańca".
Kosa nie zdążyła nawet dotknąć ziemi, ponieważ w biegu pochwycił ją młody Okuda, odbijając się od ziemi przy wykorzystaniu energii duchowej. Z obydwiema dłoniami trochę przed końcem drzewca, albinos zaczął obracać się w powietrzu, opadając z góry prosto na zranionego szermierza.
-Nie rusza się wcale tak szybko. Jestem w stanie to zablokować... - stwierdził w duchu czerwonowłosy, zatrzymując upływ krwi energią duchową. -Przyjmę atak na bok ostrza i zniosę go na prawo. Wtedy będę mógł wykonać czyste cięcie - zaplanował chłopak, łapiąc swój miecz samą tylko prawą ręką i szykując się na zderzenie.
-Wiem, o czym myślisz, Riki... - rozgryzł go w locie Rinji, po czym niespodziewanie... przesunął obie dłonie na końcówkę drzewca tuż przed zetknięciem z szermierzem. Z tego właśnie powodu ostrze kosy minimalnie minęło się z klingą katany, zaczepiając się o nią, jak hak. Wciąż się obracający Okuda z monstrualną siłą wyrwał oręż z rąk przeciwnika, rzucając go daleko w tył. Pociągnięty do przodu Rikimaru wpadł prosto na lądującego albinosa, który natychmiast płynnie zamachnął się na niego swoją bronią. Zakrzywione ostrze otaczała poświata mocy duchowej.
Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Podczas gdy kosa zmierzała prosto w stronę szyi szermierza, "jednooki" realizował swój własny plan. Białowłosy zbyt późno dostrzegł linkę energii podczepioną do dłoni oponenta... i zbyt późno zauważył, że ten już dawno zdążył za nią pociągnąć. Katana na powrót znalazła się w ręce Rikimaru jeszcze zanim kosa dotknęła jego skóry. Natychmiast też naparł nią do przodu. Miecz przebił się przez klatkę piersiową Rinji'ego, ledwie parę centymetrów pod sercem, a czubek klingi wydostał się z jego pleców. Łzy, które popłynęły z niebieskich oczu Okudy nie miały jednak nic wspólnego z bólem. Mimowolnie, podświadomie wręcz zapłakał... widząc jak głowa jego przyjaciela oddziela się od reszty ciała, a czerwone włosy rozwiewają się na wszystkie strony w drodze ku ziemi. W tym samym momencie z bezgłowego truchła wystrzelił strumień krwi... a przebity kataną kosiarz padł na kolana.
-Czemu płaczę? Czemu ja płaczę? Przecież go ożywią. To tylko zawody. Był moim przeciwnikiem, więc musiałem go pokonać! - do płynących po policzkach łez dołączył wyciekający z nozdrzy śluz. Nastolatek wzdrygnął się, kiedy ciało szermierza legło tuż przed jego oczyma. Prawie zwymiotował, gdy dostrzegł wnętrze przeciętej szyi i przerwany rdzeń kręgowy. -W takim razie... dlaczego to tak strasznie boli? - uderzył pięścią o podłoże, a to chlusnęło mu w twarz krwią. Krwią należącą do Rikimaru.
-Nie tylko ma większy zasięg, lecz również bardzo dobrze nim manipuluje. Jego balans i równowaga są o wiele lepsze od moich, ale każdy atak jest częścią większej kombinacji. Gdyby udało mi się go opóźnić albo zatrzymać w którymś momencie, być może wypadłby z rytmu... - Rikimaru tylko myślał. Nie miał zamiaru wdawać się w rozmowy o takim charakterze, a na pewno nie w środku walki na śmierć i życie. Złapał rękojeść katany oburącz, opuszczając w dół wyprostowane ręce i kierując ostrze swojego oręża na prawą stronę. Niską postawą chciał amortyzować zamaszyste ataki Okudy... i zyskać szansę na zaatakowanie jego dolnych kończyn.
Białowłosy ruszył na szermierza, wystawiając swoją kosę przed siebie i niemal sunąc ją po ziemi, niczym kij do hokeja. Jej jeszcze niesplamiony krwią sierp skierowany był ku górze, nie dając żadnych wskazówek na temat rodzaju nadchodzącego ataku. Dopiero gdy broń znalazła się przed stopami nieruchomego czerwonowłosego, kosiarz z całej siły pociągnął w dół koniec drzewca, drugą rękę wykorzystując jako dźwignię. Kosa gwałtownie odbiła się wtedy od gruntu i byłaby przebiła podbródek szermierza, gdyby ten nie odchylił swojej głowy do tyłu. Zakrzywione ostrze przeszyło miejsce, w którym przed chwilą stał, dając mu szansę na szybkie ominięcie go i ruszenie na albinosa z pochylonymi plecami. "Jednooki" pędził prosto w jego stronę, lecz było to tylko zmyłką.
-Minę go jeszcze zanim odzyska kontrolę nad kosą i przetnę mu ścięgna... - postanowił nastolatek. Jego złote oko zamarło jednak ze zdziwieniem, kiedy na ziemi dostrzegło długi cień przecinający jego własny. Podbita wcześniej kosa zdążyła już wykonać pełen obrót w powietrzu i teraz spadała bezpośrednio na niego... w ogóle niedotykana przez Rinji'ego.
-Teraz kontroluję ją o wiele lepiej, niż wcześniej... - pomyślał z nieznacznym uśmiechem białowłosy. -Nie tylko własnemu ciału można zwiększyć prędkość ruchu. Przedmiotom również. A ten przedmiot jest przecież STWORZONY z mojej energii duchowej - wraz z tym stwierdzeniem kosa zaczęła nagle opadać jeszcze szybciej, ewidentnie mając się wbić między łopatki pochylonego szermierza.
-Jego kontrola nad mocą również się polepszyła! - zauważył w ułamku sekundy Rikimaru, co zmusiło go do zmiany planów. Tak szybko, jak umiał, odbił w bok, by opuścić pole rażenia spadającego ostrza. Nie zdołał jednak całkowicie uniknąć obrażeń, a zakrzywiony sierp przejechał mu przez całe prawe ramię, rozdzierając rękaw... i odżynając długi pas skóry, który upadł na ziemię. Szermierz zachwiał się, sycząc z bólu, podczas gdy krew ściekała mu po ręce... ale bynajmniej nie był to koniec "tańca".
Kosa nie zdążyła nawet dotknąć ziemi, ponieważ w biegu pochwycił ją młody Okuda, odbijając się od ziemi przy wykorzystaniu energii duchowej. Z obydwiema dłoniami trochę przed końcem drzewca, albinos zaczął obracać się w powietrzu, opadając z góry prosto na zranionego szermierza.
-Nie rusza się wcale tak szybko. Jestem w stanie to zablokować... - stwierdził w duchu czerwonowłosy, zatrzymując upływ krwi energią duchową. -Przyjmę atak na bok ostrza i zniosę go na prawo. Wtedy będę mógł wykonać czyste cięcie - zaplanował chłopak, łapiąc swój miecz samą tylko prawą ręką i szykując się na zderzenie.
-Wiem, o czym myślisz, Riki... - rozgryzł go w locie Rinji, po czym niespodziewanie... przesunął obie dłonie na końcówkę drzewca tuż przed zetknięciem z szermierzem. Z tego właśnie powodu ostrze kosy minimalnie minęło się z klingą katany, zaczepiając się o nią, jak hak. Wciąż się obracający Okuda z monstrualną siłą wyrwał oręż z rąk przeciwnika, rzucając go daleko w tył. Pociągnięty do przodu Rikimaru wpadł prosto na lądującego albinosa, który natychmiast płynnie zamachnął się na niego swoją bronią. Zakrzywione ostrze otaczała poświata mocy duchowej.
Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Podczas gdy kosa zmierzała prosto w stronę szyi szermierza, "jednooki" realizował swój własny plan. Białowłosy zbyt późno dostrzegł linkę energii podczepioną do dłoni oponenta... i zbyt późno zauważył, że ten już dawno zdążył za nią pociągnąć. Katana na powrót znalazła się w ręce Rikimaru jeszcze zanim kosa dotknęła jego skóry. Natychmiast też naparł nią do przodu. Miecz przebił się przez klatkę piersiową Rinji'ego, ledwie parę centymetrów pod sercem, a czubek klingi wydostał się z jego pleców. Łzy, które popłynęły z niebieskich oczu Okudy nie miały jednak nic wspólnego z bólem. Mimowolnie, podświadomie wręcz zapłakał... widząc jak głowa jego przyjaciela oddziela się od reszty ciała, a czerwone włosy rozwiewają się na wszystkie strony w drodze ku ziemi. W tym samym momencie z bezgłowego truchła wystrzelił strumień krwi... a przebity kataną kosiarz padł na kolana.
-Czemu płaczę? Czemu ja płaczę? Przecież go ożywią. To tylko zawody. Był moim przeciwnikiem, więc musiałem go pokonać! - do płynących po policzkach łez dołączył wyciekający z nozdrzy śluz. Nastolatek wzdrygnął się, kiedy ciało szermierza legło tuż przed jego oczyma. Prawie zwymiotował, gdy dostrzegł wnętrze przeciętej szyi i przerwany rdzeń kręgowy. -W takim razie... dlaczego to tak strasznie boli? - uderzył pięścią o podłoże, a to chlusnęło mu w twarz krwią. Krwią należącą do Rikimaru.
***
-Bolesny widok, nieprawdaż? - zwrócił się Matsu do Naczelnika, którego gładkie dłonie z całych sił zacisnęły się na oparciach fotela. Zhang zdawał się być - i faktycznie był - najbardziej opanowanym z całej grupy, lecz mimo to musiałby być pozbawiony uczuć, by nie poruszyła nim ta scena. -Proszę się uspokoić. Rozumiem pańskie odczucia, ale ci chłopcy nie mieli innego wyboru. Obydwaj wiemy, że żaden z nich by się nie poddał - Kawasaki mówił to, bo uważał, że tak należy, ale sam wiedział doskonale, że nie była to cała prawda. Nie miał on jednak czasu na rozwikłanie tej zagadki, więc nawet nie próbował poruszać tematu.
-Być może faktycznie dałem się trochę ponieść... - stwierdził Tao, obserwując, jak długie, jaśniejące "macki" tworu zwanego powszechnie "Bogiem" dotknęły obydwu nastolatków, lecząc ich. W koloseum panowała absolutna cisza. Wszyscy kibicowali szermierzowi. Wszyscy liczyli na porażkę członka znienawidzonego rodu, a zamiast tego dostali jego niekwestionowane zwycięstwo. Nie byli w stanie go mimo wszystko wygwizdać, więc po prostu pozostali bierni. Okuda zresztą i tak zdawał się ich całkiem nie słyszeć, błądząc pustym wzrokiem na lewo i prawo.
-Wiedziałem... a raczej czułem, że przegra. Kosiarz poczynił o wiele większe postępy od niego, a na dodatek Rikimaru ciągle musi się pilnować... lecz mimo wszystko nie potrafiłem się na to przygotować - wyznał Chińczyk, ze śmiertelną powagą patrząc na wkraczających na arenę sanitariuszy, który chcieli wynieść nieprzytomnego szermierza na noszach.
-Słaba ta walka - burknął znudzony Carver, rozwalony w swoim fotelu i wysuwający nogi pod samą barierkę. -O wiele za krótka, jak na mój gust. Jeśli już ma być krótka, to niech chociaż będzie efektowna. W zasadzie tylko raz się ze sobą starli. E, Matsu! Oby twój chłopczyk zafundował nam lepszy seans, bo zaraz tu odpadnę... - to powiedziawszy, zawiedziony Bruce ziewnął głośno, osadzając głowę na oparciu i splatając ręce na klatce piersiowej.
-Też na to liczę... - rzucił wymijająco Arab w stronę nieokrzesanego i pozbawionego jakiegokolwiek taktu Generała... będącego notabene jego "kolegą po fachu".
***
-Rinji-kun... - szepnął cicho Kurokawa, gdy brama areny otworzyła się, a do korytarza wstąpił albinos. Spuszczona głowa Naito podkreślała to, jak silnie przeżył widok pozbawianego głowy przyjaciela... i jak silne było jego poczucie winy.
-Teraz ty walczysz, nie? Powodzenia - rzucił tylko Rinji, zaciągając czapkę tak, by zasłoniła mu jego zapłakane oczy. Natychmiast skręcił w lewo, nie próbując nawet wdawać się w jakąkolwiek dłuższą pogawędkę z szatynem. Po tym, czego doświadczył chwilę wcześniej obawiał się, że taka rozmowa mogłaby drastycznie osłabić jego determinację. A na to nie mógł sobie pozwolić.
-Yashiro nie miał odwagi tu przyjść. Ja muszę go zastąpić. Taka okazja prędko się nie powtórzy. Poza tym cały ten plan jest pełen dziur. To, co robię jest słuszne. Nie mogę ciągle zachowywać się tak, jak inni tego chcą. To moje życie. Moje... - rozmyślał jeszcze, gdy krok za krokiem znikał z zasięgu wzroku posiadacza Przeklętych Oczu.
Koniec Rozdziału 149
Następnym razem: Na innym poziomie
Wyobrażam sobie co musiał czuć zabijając swojego "przyjaciela". Przykra sprawa. Ale przynajmniej walka dobrze wyglądała!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Osobiście muszę ci powiedzieć, że do jakiegoś stopnia czekałem na ten pojedynek od początku serii ^^ Cieszyłem się, mogąc w końcu o nim napisać - szczególnie w świetle otaczających go okoliczności. Miło mi, że się podobało ;)
UsuńRównież pozdrawiam ^^