poniedziałek, 9 marca 2015

Rozdział 158: Człowiek-pułapka

ROZDZIAŁ 158

     -Co masz na myśli? - zapytał jakby nigdy nic Naito, również nie spoglądając na swojego rozmówcę. Nie było w tym żadnego sensu, a jego wysiłki i tak miały spełznąć na niczym, jednak mimo wszystko Kurokawa próbował zyskać choć trochę czasu, by wymyślić jakiś plan działania. Nie wiedział, czego się spodziewać po zamaskowanym Madnessie.
-To, o co spytałem - odparł swobodnie, choć wciąż mrocznie King. -Co wy wszyscy planujecie? Albo może co planuje Elijah? To on za tym stoi, czy wy? Kupił was, czy robicie to z poczucia obowiązku? A może jeszcze jakiś inny powód, co? - wtedy okazało się, że ubrany w czerń ekscentryk był nie tylko silny i pewny siebie, lecz również domyślny... i zbyt spostrzegawczy, by dało się go łatwo zwieść. -Dlaczego tak pomagacie Elijahowi w dotarciu do finału? Jakieś tajemne układy? Przyrzeczenia, przyjaźń, zgodność interesów... Coś z tych rzeczy? - anonim przestał mówić, kończąc jednocześnie czas, jaki szatyn zyskał chwilę wcześniej. Najgorsze jednak było to, że dziedzic Pierwszego Króla nadal nie wiedział, jak wybrnąć z tej trudnej sytuacji.
-Może po prostu baliśmy się z nim walczyć? Albo zmęczyły nas poprzednie pojedynki? Może Elijah jest znacznie silniejszy, niż ci się wydaje? - Kurokawa starał się sprawiać wrażenie pewnego siebie i tego, co mówił, ale nie było to dla niego łatwe przez wszystkie zaistniałe okoliczności. Coś kazało mu sądzić, że Kinga nie da się w taki sposób przekonać... ale musiał próbować.
-Jest dokładnie tak silny, jak ja to widzę... i silniejszy, niż TOBIE się wydaje - uciął stanowczo zamaskowany, dając rozmówcy do zrozumienia, że wiedział o wiele więcej, niż on. -Nie musisz mówić. Szanuję twoją prywatność. Nie mam też zamiaru nigdzie was zgłaszać, bo nie zrobiliście niczego zabronionego przez prawo mojego kraju. Weźcie tylko pod uwagę, że być może porywacie się z motyką na słońce... - zakończywszy tajemniczą puentą, były partner Naito ruszył w swoją stronę, nie oglądając się za siebie, pozostawiwszy czarnowłosego zdezorientowanym.

***

     Michael Pearson zwany powszechnie Elijahem siedział ze zwieszonymi nogami na metalowej barierce po całkiem innej stronie koloseum. Bystrym wzrokiem obserwował i analizował ruchy oraz taktyki widzianych przez niego na arenie zawodników. W końcu każdy z nich mógł nadchodzącej nocy stać się jego przeciwnikiem, a blondyn wolał być przygotowanym na wszystko. Nauczony latami treningu pod okiem jednych z najpotężniejszych Madnessów znanych światu, wojownik instynktownie stawiał samego siebie na miejscu jednego z walczących. Wręcz widział przed sobą nadlatujące ciosy, w jakby zwolnionym tempie starając się znaleźć na nie odpowiednią "odpowiedź".
-Za wolno. Nie musiałbym nawet tego unikać. A teraz zbyt szeroko. Gdyby nie trafił, straciłby równowagę, a ja dobiłbym go jednym ciosem. Jego ataki mają sporo siły, ale zaniedbuje jednocześnie obronę. Właściwie mógłbym nawet po prostu je przyjmować, bo prędzej uszkodziłby swoje pięści, niż by mnie nimi pokonał - różnego rodzaju myśli pojawiały się w jego głowie podczas każdego pojedynku, ale młodzieniec ani razu nie uznał jakiegokolwiek Madnessa za godnego uwagi. Ani razu... od momentu, w którym obejrzał walkę El Tanque.
-On jest o wiele szybszy, niż wskazywałby na to jego wygląd. A przynajmniej jego ciosy są tak szybkie. Wątpię, by tak samo było z prędkością poruszania się. Jego ciało jest niesamowicie potężne, ale mimo wszystko dałbym radę go pokonać, gdybym od samego początku dał z siebie wszystko. Nie będzie to łatwe zadanie... ale potrafię to zrobić - nic nie mogło zachwiać jego pewnością siebie, lecz wciąż istniały rzeczy, przez które czuł się nieswojo. Blondyn nienawidził, gdy wokół niego działo się coś, czego nie rozumiał - tym bardziej, gdy to coś bezpośrednio go dotyczyło. Dlatego właśnie wciąż i wciąż wracał myślami do grupy rówieśników, która nie tak dawno odwiedziła Dom Mędrców i która teraz szykowała coś niespodziewanego.
-Z jakiegoś powodu próbowali zrobić wszystko, by pomóc mi w dostaniu się do finału. Dlaczego? Ktoś ich o to poprosił? Nawet ich nie znam... - piąty już raz wracał do punktu wyjścia ze swoimi pobieżnymi rozważaniami. -Czyżby wiedzieli, co mam zamiar zrobić? Skąd? - to ostatnie pytanie szybko uznał za bardzo głupie i naiwne, bo doskonale znał odpowiedź. -Moi mistrzowie... Obiecali mi, że pozwolą mi wziąć sprawy w swoje ręce! Mój cel w ogóle nie powinien był się wydać. To zbyt ryzykowne. Niebezpieczne. Każdy z nich może doprowadzić do wycieku informacji. Może nawet już to zrobił... - rozejrzał się ostrożnie i niepozornie dookoła, lecz nawet swym bystrym wzrokiem nie zauważył niczego szczególnego... jeśli oczywiście brało się poprawkę na morrideńskie standardy. -Jak ci goście śmią tak bez pytania pchać się w moje prywatne sprawy? Ile w ogóle wiedzą? Niedobrze... To może prowadzić do komplikacji - nienawidził bycia zdanym na kogokolwiek. Przywykł do bycia samotnym wilkiem i nawet podczas pobytu w Domu wszelkie prace starał się wykonywać samodzielnie, choć inni mieszkańcy kompleks byli jego przyjaciółmi oraz rodziną. To przyzwyczajenie sprawiało, że blondyn z sekundy na sekundę denerwował się coraz bardziej. Świadom swojego celu, miał wrażenie, że wszyscy dookoła patrzyli na niego, wymieniając między sobą porozumiewawcze spojrzenia. Że każdy już o nim wie i że w każdej chwili ktoś może spróbować go pojmać ze względów bezpieczeństwa.
-Jeśli spróbują mnie sprzedać... być może ich też będę musiał zabić - uświadomił sobie w pewnym momencie Elijah. Nie chciał wcale krzywdzić ludzi, którzy nigdy mu niczego nie zrobili. Nie tak nauczyli go Takamura i Hideyasu... ale sprawiedliwość liczyła się dla niego bardziej, niż przyjęte zasady postępowania. Jego zemsta musiała się wypełnić... by on sam przestał być pustym.

***

     Długie, czarne włosy rozlazłego flegmatyka łopotały za nim, gdy ich właściciel powoli kroczył w stronę centrum areny. Grzywka, która zasłaniała jego złote, widoczne raz na jakiś czas spomiędzy kosmyków oczy sprawiała, że na niepozornego wojownika patrzyło się z politowaniem. Buty w zbyt dużym rozmiarze, których rozwiązane sznurówki ciągnęły się po ziemi, luźne, workowate spodnie, które powiewały na wietrze, poluzowany i odstający od ciała na kilka centymetrów pasek od spodni, bluza z powyciąganymi rękawami, która skrywała dłonie, rozlazły, ślimaczy wręcz kaptur z długimi do samego mostka sznurkami - szykujący się do walki zawodnik był do niej przygotowany tak źle, jak tylko było to możliwe. Nawet poruszanie się powinno być trudne w takiej "aranżacji", nie wspominając już o jakiejkolwiek walce. Wystarczyło jedno spojrzenie na tego osobnika, by stwierdzić z prawie stuprocentową pewnością, że nie miał on najmniejszych szans absolutnie z nikim. Wystarczył jeden jego ruch, by opinię tą zmienić.
-A oto najbardziej jednostajny i najmniej ruchliwy zawodnik tej edycji Turnieju Niebiańskich Rycerzy! - takimi słowami zapowiedział go Joseph Fletcher. -Przed wami... HACHIMARU! - nawet tak niepozorne chuchro, z powodu workowatych, zbyt dużych ubrań wydające się chuderlawym słabeuszem otrzymało owacje na stojąco. Taką moc posiadał kierownik domu aukcyjnego i najpotężniejszy podziemny biznesmen w Morriden.
-Dzięki komuś takiemu nawet moje "imię" dotrze w najdalsze zakątki kraju. Jeśli "on" nie zainteresował się turniejem, to może chociaż o mnie usłyszy. Kto, jak kto, ale on na pewno zrozumie - pomyślał czarnowłosy, gdy czekał na osobę, z którą miał się zmierzyć. Smucił go fakt, że poszukiwany przez niego człowiek zdawał się nie interesować zawodami, lecz mimo to nie stracił nadziei. -Cóż... w każdym razie muszę stoczyć jeszcze kilka walk i trochę się rozsławić. Kto by przypuszczał, że w tak zaawansowanym technologicznie i organizacyjnie społeczeństwie znalezienie jednej, konkretnej osoby może być aż tak trudne - to spostrzeżenie nie nastrajało pozytywnie, lecz przecież zwykle to "on" był pełen energii i siły życiowej. Złotooki był "tym praktycznym".
-Z Hachimaru zmierzy się teraz nasza zadziorna diablica, która potrafi przyłożyć, jak niewiele znanych mi kobiet! Powitajcie gorąco... Fan Ling! - podobny entuzjazm ze strony widzów sprawił, że wkraczająca na arenę Chinka wyszczerzyła w uśmiechu białe ząbki. Już na pierwszy rzut oka wydawała się być ona rezolutna i energiczna, co stanowiło dokładne przeciwieństwo Hachimaru. Jej czarne, jak noc, gładkie włosy zaczesane były na lewą stronę i dochodziły prawie do ramion dziewczyny. Miała ona na sobie jednoczęściowy kostium, łączący w sobie pomarańczową koszulkę na ramiączkach i workowate spodnie o tym samym kolorze. Niebieski pas materiału dociskał ubiór do talii, tylko potęgując wrażenie, jakie robiła Azjatka. Przypominała ona bowiem pewnego fikcyjnego wojownika, stanowiącego ważny element dzieciństwa dla milionów ludzi na całym świecie. W niebieskim kolorze były też płaskie shaolinki dziewczyny oraz mocne rękawice bez palców. Pod pomarańczem "bluzki" lekko odznaczały się piersi Chinki o czarnych oczach. Gładka, łagodna twarz ciekawie współgrała z zadziornym spojrzeniem, jakie przedstawicielka płci pięknej posłała przeciwnikowi.
-Co on, głupi? Wydaje mu się, że nawet w takim stanie mnie pokona? Typowy kozaczek... Jestem ciekawa, jaką zrobi minę, kiedy się okaże, że sam sobie wykopał grób! - zaśmiała się pod nosem, przekonana o majestacie wypowiadanych w duchu słów.
-Hm... wygląda na to, że walczy wręcz. Jest gibka, lekka, mobilna... Szkoda tylko, że trafiła z tym wszystkim na najgorszego możliwego przeciwnika - ocenił pobieżnie długowłosy, obserwując wojowniczkę przez przerwy między kosmykami czarnych włosów.
     -Przygotujcie się! - zabrzmiał znów Fletcher, jak wcześniej dziesiątki razy w ciągu ostatnich dni. -3... 2... 1... START! - w momencie, w którym na wszystkich ekranach rozbłysło to ostatnie słowo, migając z częstotliwością prowadzącą do ataku epilepsji, do akcji przystąpiła zaraz Fan. Hachimaru zerknął na nią z zaintrygowaniem, gdy w tej samej chwili zebrała energię w obu stopach i obu pięściach. Chinka odbiła się w jego kierunku w ułamku sekundy z niemałą prędkością. Połowa kamer skupiła się na jej plecach, bowiem na tyle pomarańczowego kostiumu widniało białe koło z czarnym obramowaniem, wewnątrz którego umieszczony został chiński znak oznaczający smoka. Również i to budziło natychmiastowe skojarzenia ze strojem najsłynniejszego fikcyjnego wojownika.
-Nauczę cię, że mnie trzeba traktować na poważnie! - z tą myślą szatynka... wylądowała lewą stopą na rozwiązanych sznurówkach przeciwnika. Na niej też oparła ciężar swojego ciała, by wzmocnić nacisk i ułatwić sobie zadanie. -Nieważne, czy zrobisz unik, czy przyjmiesz uderzenie, po prostu poślę cię na glebę! - prawy prosty z zacięciem poszybował w stronę twarzy długowłosego flegmatyka, mając za zadanie ruszenie go z miejsca i tym samym sprowadzenie do parteru. Cios jednak nie dotarł do celu... Hachimaru zareagował gwałtownie i z pełną siłą. Choć miał być rzekomo uziemiony, wykorzystał zabieg przeciwniczki na swoją korzyść.
     Niespodziewanie cofnął swoją stopę z takim impetem... że pociągnął tym samym również "trzymającą" go Chinkę. Rozkraczona w samym środku zamachu dziewczyna doznała szoku, gdy straciła równowagę i jeszcze większego szoku... gdy zobaczyła przed twarzą prawą dłoń mężczyzny. Jej spód delikatnie i miękko dotknął lica Fan, by natychmiastowo z gracją i kunsztem nacisnąć na nią pełną parą. Wysunięta do przodu noga i odpychana do tyłu głowa sprawiły, że wojowniczka nagle straciła grunt pod stopami, wywrócona w powietrzu przez zaskakująco zaradnego oponenta. Uderzyła plecami o ziemię z takim hukiem, jakby ważyła co najmniej kilka razy więcej. To właśnie uderzenie w jednej chwili "wybiło" jej powietrze z płuc... lecz nie powstrzymało przed natychmiastową reakcją.
-A to gnój... - przeszło jej przez myśl, gdy w jednej chwili oparła ciężar ciała na łokciach, a w następnej wyrzuciła swoje nogi w powietrze. Pomarańczowe, workowate nogawki owinęły się wokół jeszcze wyciągniętej prawej ręki przeciwnika, niczym dwa węże boa, by już za chwilę dołączyły do nich niebieskie rękawice. Wygimnastykowana Chinka niemalże w bezczasie utworzyła potężną dźwignię, by od razu... przerzucić sobie rozwlekłego oponenta nad głową. Plan i wykonanie - oba czynniki były doskonałe. Mimo to jednak nie dało się wyobrazić sobie zdziwienia Azjatki... gdy w pewnym momencie poczuła całkowity opór ze strony przerzucanego. Kątem ciemnego, jak węgielek oka dostrzegła, że lekki i szczupły Hachimaru wykręcił się w powietrzu na tyle... by to jego stopy dotknęły podłoża jako pierwsze. Kątem oka dostrzegła przepływającą przez te stopy energię duchową, "sklejającą" podeszwy z ziemią. Obydwojgiem oczu dostrzegła, jak otaczający ją świat "przesuwa się".
-Skontruje rzut własnym rzutem? Co to za gość?! - gdy jej przeciwnik niespodziewanie okazał się o wiele silniejszy, niż przypuszczała, przez moment poczuła niepokój, lecz szybko musiała to uczucie opanować. W przeciwnym wypadku czekałaby ją śmierć... bowiem oplatana przez nią ręka przecięła powietrze, jak bicz, kierując się w stronę podłoża.
     Ling zachowała się bardziej zapobiegawczo, niż wymagała tego od niej sytuacja. Swoją energię duchową rozesłała najpierw wzdłuż całego kręgosłupa, a dopiero później wzmocniła nią czaszkę i skórę głowy. Wciąż nie trwało to nawet mgnienia oka, lecz mimo to dziewczyna ledwo zdążyła się przygotować... przed wbiciem się ciemieniem w podłoże. Zadzwoniło jej w uszach, gdy pękający grunt rozstąpił się, wpuszczając ją na kilka centymetrów do swojego wnętrza. Uderzenie sprawiło, że Chinka rozluźniła uścisk... ale prawie natychmiast oparła dłonie o ziemię i odbiła się na nich, wykorzystując zebraną na początku moc duchową. Zwiększyła dystans pomiędzy sobą, a przeciwnikiem do ponad pięciu metrów, w powietrzu wykonawszy potrójne salto w tył. Wylądowała z gracją, otrzepując swoje czarne włosy z pyłu i brudu. Zaczynała już dyszeć, a na jej czoło zdążył wstąpić pot... choć walka trwała zaledwie dziesięć sekund.

***

     -Jak naiwnie... - westchnęła tym razem Lisa. Z dnia na dzień interesowała się turniejem coraz mocniej, ale był to pierwszy raz, gdy sama rozpoczęła dyskusję na jakikolwiek związany z nim temat. -Uznała z góry, że przeciwnik ją zlekceważył tylko dlatego, że wygląda, jak wygląda - skrytykowała z miejsca zachowanie Chinki. Po jednej z nielicznych przedstawicielek płci pięknej, biorących udział w turnieju spodziewała się czegoś więcej. Wiedziała w końcu, że na jej miejscu starałaby się zrobić wszystko, by godnie zaprezentować się w oczach widzów. Fan Ling niestety nie spełniła jej oczekiwań.
-To nie tylko to... chociaż również masz rację - przyznał Bachir. -Stwierdziła z góry, że ubiór i stopień przygotowania Hachimaru do walki stawia go na przegranej pozycji. Nie wzięła jednak pod uwagę jednej możliwości... - kątem złotego oka raz na jakiś czas spoglądał na oglądającego "podporę" Naizo syna, jak i również na samego Senshoku, który po ostatnim zakrapianym wieczorze rzadko kiedy się odzywał. Za nic w świecie by się do tego nie przyznał, ale miał on wyjątkowo słabą głowę, co nieco szczerbiło jego zadziorny wizerunek. -Ten człowiek to żywa pułapka - stwierdził były przywódca Połykaczy Grzechów. -Stwarza u siebie tak wiele luk, że nawet najbardziej honorowy przeciwnik połyka haczyk i próbuje z nich skorzystać. Rozwiązane sznurówki, poluzowane rękawy, długie włosy i wszystko, za co można chwycić, za co można pociągnąć i czym można w jakimś stopniu obezwładnić... On wykorzystuje te elementy jako swój oręż, co w połączeniu ze stylem walki opartym na rzutach czyni z niego jednego z najpotężniejszych Madnessów uczestniczących w turnieju - wnikliwa analiza i bystry umysł białowłosego nie pozwalały umknąć nawet najdrobniejszemu szczegółowi, co tylko potwierdzało geniusz bitewny oraz zmysł taktyczny Rzecznika Praw Mniejszości. 
-Rozumiem... - kobieta złapała się dwoma palcami za podbródek, jak to miała w zwyczaju, gdy rozmyślała nad kwestiami wymagającymi wykorzystania siły intelektu. -Przy takiej taktyce nie tylko unika jakichkolwiek obrażeń, lecz również nie marnuje energii ani sił. Mógłby walczyć przez wiele godzin i w ogóle się nie męczyć - niedawny mężczyzna jej życia skinął głową, co skłoniło ją do dalszego snucia rozważań. -Nawet nie musi korzystać z energii duchowej, skoro wykorzystuje siłę i pęd swoich oponentów przeciwko nim. Tak naprawdę wygląda to na walkę dwóch na jednego. Zupełnie jakby jego przeciwnik atakował sam siebie. A i skutki są zadowalające... - przerwał jej dźwięk wydany przez Naizo, który to wypuścił powietrze tak głośno, że zagłuszył prawie cały sektor. Chciał w ten sposób pośrednio zasugerować uciszenie się bez zdradzania się z męczącymi go bólami głowy. Gdyby nie one, na pewno nie pozwoliłby Legato choćby dotknąć opartych o barierkę kul.

***

     -Nie zaatakuje, co? Szlag by go... - Hachimaru w ogóle nie ruszał się z miejsca, czym skutecznie wyprowadzał Fan z równowagi. -Dałam się zrobić, ale tanio skóry nie sprzedam. Mogę być jeszcze szybsza... i nie tylko - z takimi myślami czarnowłosa przesłała energię duchową do swoich nóg, by zwiększyć swoją prędkość, lecz również siłę kopnięć, które jeszcze nie nadeszły. Chinka wykorzystała też czas, który "wspaniałomyślnie" dał jej przeciwnik. Gdy ruszyła z miejsca, jej oddech już dawno się uspokoił, a umysł ochłonął po niedawnym uderzeniu o ziemię.
-Drugi raz nie pozwolę ci na coś takiego... Teraz to ty robisz za worek treningowy! - dystans dzielący ją od flegmatycznego mruka pokonała w mgnieniu oka, natychmiast przechodząc do ofensywy. Oparłszy ciężar ciała na lewej stopie, prawą nogą zamachnęła się na twarz wroga we wzmocnionym kopniaku. Wysoki kop z 90-stopniowym obrotem z całą pewnością ruszyłby z miejsca nawet najtwardszego... lecz niemal oślepiany przez własne włosy mężczyzna ani myślał go na siebie przyjąć. Jakby nigdy nic odsunął głowę, lewą dłoń opierając na lecącej kostce dziewczyny.
     Jedynym, co zrobił było "popchnięcie" kończyny jeszcze dalej... po wybranym przez niego torze. Pozbawiona celu i oderwana od ziemi Chinka wbrew swojej woli musiała poddać się technice swojego przeciwnika... i prawie od razu została skierowana z powrotem na ziemię. Tym razem jednak była na to przygotowana. Wyhamowała ze ślizgiem, przechodząc do pozycji kucającej... po czym z tą niską postawą wykonała wślizg w kierunku wroga. Tuż przed zderzeniem zaparła się o podłoże lewą dłonią, prawą nogą podejmując próbę podcięcia Hachimaru. Widziała doskonale, jak jej stopa zahacza o kostkę złotookiego i spodziewała się co najmniej zachwiania nim. Nie doczekała się.
     Z zaskoczeniem malującym się na jej śniadej twarzy, Chinka zauważyła całkowity brak efektu swojej kontry. Zamiast tego poczuła nagle, że popełniła poważny błąd... i w istocie tak było. Cichy stoik ani drgnął pod wpływem jej ruchu... lecz natychmiast ją wykorzystał, okręcając się przez lewe ramię. Jego stopa uniosła się minimalnie, by niespodziewanie poszybować skośnie w powietrze, jakby Hachimaru próbował wykonać przewrotkę piłką. Z siłą, o którą nikt go nie podejrzewał porwał z ziemi Fan, ciągnąc ją w powietrzu za swoją nogą, o którą - jak na ironię - sama się zaczepiła. Świst powietrza w jej uszach pozbawił ją słuchu na te kilka sekund, gdy po wykonaniu pełnego obrotu mężczyzna... cisnął nią w dal. Poddana "turbulencjom" ciemnooka nie wiedziała już, gdzie góra, a gdzie dół. Wiedziała tylko, że "nożny rzut" wykonany został z niesamowitą mocą... i że koniecznym okaże się wzmocnienie całego tyłu ciała energią duchową. To właśnie zrobiła... zanim z hukiem wbiła się w ścianę, przeleciawszy w bezczasie ponad trzydzieści metrów.
-Jak on to robi? Co to w ogóle za rzuty? Porwał mnie, jakbym nic nie ważyła. Ja nie wiedziałabym nawet, w jaki sposób coś takiego wykonać... - pomyślała zawiedziona sobą Chinka, osuwając się po murze. Sypiące jej się na głowę odłamki zdawały się być popiołem, którym pokrywała pokornie głowę z powodu swojej arogancji. -On nawet nie sprawia wrażenia, jakby walczył. W ogóle nie czuć u niego napięcia ani starania. I nie chodzi tylko o to, że nie zaczął jeszcze walczyć na poważnie. To jego ruchy. Są takie płynne i delikatne... - jakaś część Ling pełna była podziwu dla Hachimaru i kunsztu, który prezentował. Dusza czarnowłosej była wszakże duszą wojowniczki, a jej serce zwykło płonąć w reakcji na podobne sytuacje. -Niesamowity... Warto było przyjść na ten turniej. Nawet jeśli miałabym walczyć tylko z nim - podniosła się powoli, potrząsając głową i pozbywając się tym samym "popiołu". -No dobrze... Będę pierwszą, która pójdzie na całość! - postanowiła, zaciskając przed sobą pięści.

Koniec Rozdziału 158
Następnym razem: Ten najsilniejszy

2 komentarze:

  1. Ale dobry pomysł na styl walki 8-maru! Gdyby był zwykłą postacią robiącą rzuty nie byłby nikim ciekawym, ale to podpuszczanie wroga ubiorem jest czymś ciekawym.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak uważam ^^ Nie jestem nawet pewien, co mnie zainspirowało do wprowadzenia takiego "stylu", aczkolwiek sam byłem zadowolony z efektu.

      Również pozdrawiam ;)

      Usuń