ROZDZIAŁ 187
Szermierz o pozbawionych wzroku oczach stał nad taplającym się we własnej krwi Rikimaru, który zdążył już stracić przytomność. Padający deszcz i wiejący wiatr współpracowały ze sobą, jakby w próbie oczyszczenia ciała bezrękiego już nastolatka ze szkarłatu. Nie były one jednak w stanie wymyć spod niego czerwonej kałuży, wsiąkającej powoli w porośniętą niską, przystrzyżoną trawą ziemię. Ślepiec zdawał się patrzeć na to wszystko ze swego rodzaju nostalgią. Gdyby nie fakt, że chwilę wcześniej pozbawił młodzieńca broni i rąk, którymi mógłby on nią władać, można by było nawet mówić w tej sytuacji o żalu.
-Powinienem być zadowolony, że sprawy przyjęły taki obrót. W końcu on mnie widział i na pewno komuś by o tym spotkaniu powiedział. To nawet lepiej, jeśli zginie... ale wciąż jest mi przykro - ślepiec nie potrafił wyzbyć się swego rodzaju sympatii, którą zaczął czuć do czerwonowłosego młodzieńca. Nie mógł spojrzeć obojętnie na jego honorową postawę i zdecydowanie, mimo kolosalnej przewagi, jaką nad nim miał. -Czy w ogóle będziemy jeszcze działać w cieniu? Oni by tego nie chcieli. Pewnie każą nam wziąć na siebie cały ogień, by nikt się do nich nie przyczepił. Czy jesteś tego świadom, Hisato? Zgodzisz się na to? Nie, to głupie pytanie. Na pewno się zgodzisz. I my też się zgodzimy... - mężczyzna zastygł na kilka chwil, błądząc po labiryncie własnych myśli. Jak zahipnotyzowany nasłuchiwał odgłosów kropel deszczu, rozbijających się o jego słomiany sakkat. Zawsze lubił ten dźwięk. Sam deszcz również lubił. Z jego perspektywy studził on emocje, pozwalał na relaks, na oderwanie się od świata i trosk życia codziennego. Ślepiec lubił spacerować i kontemplować w deszczu... choć stanie w taką pogodę nad umierającym przeciwnikiem nie należało do jego codziennych zajęć.
Wzdrygnął się mimowolnie, gdy przez ułamek sekundy usłyszał, jak ziemia niedaleko ugina się... jakby ktoś właśnie się od niej odbił. Zbystrzał od razu, wyczuwając czyjeś ciało, przebijające się przez rzadką jeszcze ścianę deszczu... z bardzo dużą prędkością. Odruchowo złapał dłonią za rękojeść lewej katany, po czym wyciągnął ją częściowo w połowicznym piruecie. Częściowo... bo zanim do końca wydobył swój miecz, w wysuwane ostrze uderzyła druga katana - z wystarczającym impetem, by oderwać stopy ślepca od mokrej trawy. Nie tracąc równowagi, mężczyzna w kimonie przeleciał w powietrzu pięć metrów, lądując w pewnej odległości od pokonanego Rikimaru. Osoba, która na niego natarła nie ponowiła jednak uderzenia... a jedynie ukucnęła przy nieprzytomnym już nastolatku, przy pomocy energii duchowej tamując krwawienie z jego ran. Minęło kilka chwil, zanim ślepy szermierz zdołał objąć umysłem sylwetkę nieznajomej mu osoby.
-Kobieta... - szepnął sam do siebie, a wiatr zagłuszył jego słowa. -A ty kim jesteś? - musiał podnieść głos, by niewiasta go usłyszała.
Wiatr zamiatał jej długimi, czarnymi włosami, a na szkiełkach okularów osadzały się krople wody. Zastępczyni Generała Carvera nadal miała swój miecz w pogotowiu, choć zdążyła już schować go z powrotem do pochwy. Jej poczynania nie zdradzały żadnych emocji, lecz intencje były jasne - bez zastanowienia wyszperała w trawie najpierw jedną, a potem drugą rękę Rikimaru, nawet nie wzdrygnąwszy się na ich widok. Zabezpieczywszy je przed rozpadem, położyła obie na jego klatce piersiowej, cały czas milcząc i nie spoglądając nawet na przeciwnika. Zachowywała się w sposób tak chłodny i skoncentrowany, że nawet ślepiec zauważył to bez jakiegokolwiek wypowiedzianego przez Lilith słowa. Mężczyzna w kimonie odruchowo zgiął palce w reakcji na nagły ruch członkini Gwardii. Czarnowłosa mianowicie w mgnieniu oka ściągnęła z siebie swoją czarną marynareczkę, łopocząc nią na wietrze i natychmiast przykryła nią wychładzającego się młodzieńca. Chociaż intruza cały czas ignorowała, można było odnieść wrażenie... że non stop miała go na oku.
-Mentorem tego chłopca jest Naczelnik Gwardii Madnessów, Tao Zhang. Wiedziałeś o tym, ucinając mu ręce? - zaczęła nagle Lilith, szorstko i rzeczowo, jak na przesłuchaniu. Moknąca biała koszula zaczynała przylegać coraz ciaśniej do jej ciała.
-Zostałem zaatakowany. To była tylko samoobrona - odparł ślepiec, na którym tożsamość ofiary nie zrobiła żadnego wrażenia. Nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że rozmawiająca z nim kobieta nijak nie odejdzie bez walki. -A teraz pozwól, że cię opuszczę, żebyś mogła się nim zająć... - urwał szybko mężczyzna, czujnym i ostrożnym krokiem kierując się w stronę wyjścia z parku. W głębi duszy nie wierzył w to, że pójdzie mu aż tak łatwo. Nie poszło.
-Idziesz ze mną. Nie pozwolę mu umrzeć, ani tobie uciec. W ciągu trzech sekund masz rzucić broń i podnieść ręce do góry. Kazałabym ci też zabrać tę moc duchową, którą wszędzie roznosisz, ale prawdopodobnie mnie nie posłuchasz - ślepiec uniósł brew, gdy Lilith niespodziewanie okazała się znacznie bystrzejsza, niż przypuszczał. Nie zatrzymał się jednak, choć czuł powagę i ostrość w żądaniach kobiety. Jego palce skrycie lawirowały wokół rękojeści katan. -Co najważniejsze jednak... patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! - świst rozcinanego powietrza i rozrzucanych na boki kropel dotarł do ślepca zza pleców, jakimś cudem zagłuszając nawet szalejący w Miracle City wiatr. Mężczyzna w kimonie dobył lewej katany w piruecie, od razu zamachując się nią... w stronę szybującego w jego stronę "lecącego cięcia". Wyciągnięty oręż pokrywała już cienka warstwa energii duchowej, spokojnie falującej, niczym tafla szafirowych, morskich wód.
Zderzenie wywołało falę uderzeniową, która oderwała od ziemi dziesiątki źdźbeł trawy, posyłając je w podróż po wytyczanych wichurą szlakach. Słomiany sakkat z trudem utrzymał się na głowie szermierza, ale on sam bez trudu ustał na swoim miejscu. Co więcej, natychmiastowo sięgnął po drugą katanę, wykonując piorunująco szybkie Iai. W momencie, w którym czubek ostrza opuścił pochwę, wyciągany oręż wypuścił przezroczyste i bardzo cienkie "lecące cięcie" centralnie w stronę zastępczyni Carvera. Gdyby nie deszcz i unoszące się wszędzie liście oraz trawy, atak ten byłby niemal niezauważalny. Lilith jednak nawet wtedy nie miałaby problemu ze skontrowaniem... a przecież teraz doskonale się go spodziewała.
Okularnica zareagowała już wtedy, gdy ślepiec położył rękę na drugim mieczu. Trzymaną oburącz kataną zamachnęła się ukośnie, posyłając naprzeciw cienkiej, cichej i przezroczystej fali swoją własną - błękitną i grubą, przebijającą się przez wszystko, co stało jej na drodze. Dwa "lecące cięcia" zderzyły się w połowie drogi pomiędzy szermierzami i na chwilę, w tym jednym miejscu zdawało się, że wichura ustała. Impet sprawił, że przez najbliższą okolicę przetoczył się swoisty huragan cięć. Wgłębienia, jak po ostrzu miecza pojawiły się w momencie na pobliskich drzewach - nagle, niczym wysypane z mieszka monety. Potem jednak zniszczenia stały się o wiele poważniejsze... gdy tylko dwójka walczących rozpoczęła swój pojedynek na średnim dystansie. Na każdy gruby, błękitny "sierp" z energii duchowej przypadały dwa cieniutkie i ledwie widoczne, które nie tylko go hamowały, lecz również falami uderzeniowymi kiereszowały otoczenie. Wymachująca oburącz kobieta posyłała ślepcowi znacznie potężniejsze, choć również wolniejsze "pociski". On z kolei, w szerokich i pewnych piruetach, przywodzących na myśl jakiś potępieńczy, śmiercionośny taniec kontrował każdy z nich. Trzy katany poruszały się z taką prędkością, że zdawały się one wynajdywać swe ścieżki pomiędzy spadającymi kroplami deszczu. Ataki zderzały się bezustannie między dwójką Madnessów, a następujące wtedy fale uderzeniowe stawały się coraz to silniejsze. Prawdziwe chmury traw wznosiły się w powietrze. Pnie drzew przerąbywane były równo i gładko, jakby taka właśnie była ich pierwotna postać. Drzewa te pod wpływem impetu przelatywały niekiedy nawet kilkanaście metrów, taranując i łamiąc inne na swojej drodze. Wszelkie huki i hałasy sprawnie zagłuszał wiatr, a wkrótce z pomocą przybyły również rąbiące gdzieś w oddali gromy. Wnętrze dewastowanego parku jaśniało z każdym machnięciem czyjegokolwiek ostrza.
-Jest uzdolniony. Nawet bardzo. Ślepotę rekompensują inne zmysły, niezwykle dobrze rozwinięte. Trochę tak, jak Bruce... - w myślach Lilith nigdy nie używała zwrotów świadczących o wyższości Generała nad nią. Tym bardziej w sytuacjach takich, jak ta, gdy liczyła się spostrzegawczość oraz zdolność analizowania postaci przeciwnika. -Standardowo wykorzystuje energię duchową, żeby nawet brak wzroku nie stanowił dla niego przeszkody... ale nie wiem, w jaki sposób się to objawia - mimo piekielnie szybkiej wymiany cięciami, oddech okularnicy pozostawał spokojny i miarowy przez cały ten czas. Za życia też nie narzekała na swoją kondycję. W swoim zawodzie musiała mieć bowiem nienaganną formę fizyczną. -Normalnie do wykrycia przeciwnika i badania otoczenia uwalnia się aurę na tyle szeroką, by jedno i drugie weszło w jej zasięg. Jeśli coś wejdzie z nią w kontakt, odkształci się, jak chmura dymu. On jednak nic takiego nie ma. Zauważyłabym. Jego moc duchowa nie jest tak silnie skoncentrowana... - tej jednej tajemnicy nie potrafiła rozwikłać w środku walki na śmierć i życie. Nawet jej lotny umysł nie pozwalał na taką wielozadaniowość.
-Jest silna. Nawet bardzo. Może mieć nawet większą krzepę ode mnie. I mocniejsze ciało. Prawdopodobnie była za życia bardzo aktywna fizycznie - w tym samym czasie dedukował ślepiec, posyłając przezroczyste sierpy pod najróżniejszymi kątami w stronę przeciwniczki. Wokół nich widniały już tylko "wygolone" do czysta pniaki lub ich zdecydowanie mniej gładcy krewniacy - ci, których nie ścięto, a przełamano. Przestrzeń pomiędzy dwójką szermierzy była "strefą śmierci". "Lecące cięcia" rozrywały na strzępy wszystko na obszarze kilku metrów od miejsca, w którym się zderzały, a haratały ziemię i rośliny na o wiele większej przestrzeni. -Nie mam czasu, żeby czekać, aż ona popełni błąd. Muszę wybrać nowe miejsce zbiórki i poinformować Torę. Jeśli on i Yashiro przyjdą tutaj, zrobi się straszny bajzel. Na dodatek nie dam rady tak po prostu uciec przed oponentem jej kalibru. Musi być członkinią Gwardii, skoro uratowała Rikimaru. Co najmniej vice-generał... - nie zwolnił ani na moment, gdy oceniał zaistniałą sytuację. Nadal tańczył z bliźniaczymi katanami, nie potrzebując wcale oczu, by kierować przezroczystą burzę naprzeciw Lilith. -Jeszcze nic nie pokazała. Ma szybkość, siłę i dobrą technikę. Jest opanowana, choć ewidentnie niepokoi się o chłopaka. Nie wiem, czy ma jakąkolwiek Syntezę, ale tylko głupi czekałby, aż jego wróg z takowej skorzysta. Nie... Muszę zaryzykować - postanowił ślepiec.
Pulsujący błękitem sierp z energii duchowej niespodziewanie... przerąbał się skośnie przez całe ciało ślepca, dzieląc go na dwie części. Zaskoczona tym Lilith przerwała nawałnicę cięć, czekając na strumień krwi i wnętrzności, który powinien był wypłynąć z mężczyzny. Nie doczekała się. Zamiast czerwieni otrzymała bowiem... wodę. Kilkanaście litrów wystrzeliło z przeciętego korpusu w jednolitej fali, podczas gdy dwa fragmenty ciała zniekształciły się i zaczęły tracić swój kolor. Nim jeszcze "truchło" ślepca padło na ziemię, również i ono zostało rozsadzone od środka, wybuchając kolejnymi strumieniami cieczy. "Wodna bomba" na jeden moment całkowicie zasłoniła przed wzrokiem Lilith wrażą część pola walki. Ten jeden moment, trwający od chwili "przecięcia" przeciwnika do chwili zorientowania się w sytuacji wystarczył, by szale zwycięstwa przechyliły się na stronę jednego z Madnessów. Zastępczyni Carvera nie była tą wybraną.
-To była tylko fałszywka? Klon lub coś w tym guście? Niemożliwe. Coś stworzonego z wody nie byłoby w stanie tak genialnie oddawać ruchów prawdziwego człowieka. To oznacza... że podmienił się podczas walki! Ale jak? Kiedy? - zielonooka okularnica mimowolnie straciła swoje opanowanie. Na domiar złego, stało się to akurat wtedy, kiedy powinna była najsilniej się skoncentrować.
Wodna kurtyna została niespodziewanie przecięta w połowie, gdy kolejne, błyskawiczne "lecące cięcie" ruszyło w kierunku kobiety, kolejny raz ją zaskakując. Tym razem jednak nie inwencją, a najzwyklejszą prostotą. Przezroczysty sierp pomknął ku niej, a okularnica mogła go już tylko zablokować, na kontrę nie znajdując czasu. Otoczonym mocą duchową ostrzem uderzyła w pocisk od dołu, rozbijając go momentalnie. Wtedy jednak przez zniszczoną ścianę z wody przebił się w upiornym pędzie ślepiec, wykorzystując skręt ramion przeciwniczki do wykonania ataku. Bliźniacze katany mężczyzny wysunięte były na lewo, równolegle do siebie, a on zamachnął się obydwiema w błyskawicznym piruecie, tnąc na wysokości brzucha.
Okularnica w ostatniej chwili skorzystała z aż trzech "środków zabezpieczających. Wzmocniła skórę na tyle, na ile zdążyła, odchyliła się do tyłu na tyle, na ile pozwalało jej wywołane paradą zaburzenie równowagi... i po prostu wciągnęła brzuch - na tyle, na ile pozwalały jej wnętrzności, rzecz jasna. Jedynie czubki mieczy przeorały się przez biel mokrej, przylegającej do skóry koszuli kobiety, ciągnąc za sobą dwie czerwone smugi. Rany otrzymane przez Lilith nie były głębokie... a raczej były dostatecznie płytkie, by okularnica mogła natychmiast kontratakować. Wcześniejszy wymach mieczem do góry cofnęła gwałtownie, tnąc ku dołowi w odwróconego do niej bokiem oponenta. Mężczyzna w kimonie zdawał się jednak wszystko doskonale widzieć. Najzwyczajniej w świecie uniósł ku górze prawą rękę, ustawiając tym samym katanę nad głową. Lewe ostrze natomiast od razu skierowało się na kobietę - na oślep... jakkolwiek dwuznacznie by to nie zabrzmiało. Atak od góry wykonany przez Lilith został zablokowany z donośnym szczękiem metalu, lecz pomimo niepodważalnej siły okularnicy... dłoń wroga ledwie zadrżała.
-Cholera! - zdenerwowała się w duchu podwładna Carvera, po czym natychmiastowo zawirowała na palcach, by zejść z linii cięcia ślepego. Wtedy dopiero mogła ugodzić ponownie - znów oburącz i znów od góry, choć tym razem w przelocie. Teraz jednak - po swym "piruecie" - stała za plecami szermierza. Gdyby jej miecz dostał się do odsłoniętej głowy i karku mężczyzny, kobieta wygrałaby w mgnieniu oka... ale na drodze ostrza stanęły dwa inne, skrzyżowane za plecami ślepca. Kolejny raz rozległ się szczęk gryzącego się z metalem metalu, lecz krótszy, niż ostatnio. Teraz bowiem Lilith ustąpiła prawie natychmiast. Zrobiła jeden krok w tył, łącząc go z płynnym przejściem do przyklęku... i z poziomym cięciem po kostkach wroga.
Rzekomy członek Srebrnego Kręgu odczytał zamiary kobiety z taką łatwością, jakby utrata wzroku wzmocniła jego intuicję. Natychmiastowo podskoczył w powietrze, uginając nogi w kolanach i przepuszczając miecz kobiety pod swymi stopami. W powietrzu też... zaczął się z zawrotną prędkością obracać, zmieniając swoje dwie katany w coś na wzór śmigieł helikoptera. Lilith z trudem zdołała poderwać swój oręż i postawić go przed sobą, bo zaraz po tym pierwsze ostrze zawadziło o jej miecz. Potem drugie i jeszcze raz pierwsze, i znowu - za każdym razem na innej wysokości, lecz za każdym razem zbyt słabo, by przebić paradę.
-Koniec. Zaraz uderzy o ziemię. Teraz obróci się już ostatni raz i zwolni. Teraz go dostanę - wyczytała w ruchach oponenta kobieta. Poluzowała nawet ramiona, gotując się na to wyczekiwane "ostatnie cięcie". Pobladła ze zdziwienia, kiedy ku jej twarzy pofrunął sam czubek klingi. Zastosowane na samym końcu kombinacji pchnięcie ominęło gardę i o mało co nie przebiło się kobiecie przez czaszkę. Zastępczyni Generała dała jednak radę odbić się do tyłu w nieco niezgrabnym i niekontrolowanym ruchu - ziemiste, rozmiękłe od deszczu podłoże dało o sobie znać. W praktyce Lilith po prostu rzuciła się jak najdalej od pchnięcie i to jej się właśnie udało... ale tylko to. Ślepiec bowiem nawet nie wylądował w dosłownym tego słowa znaczeniu. On zwyczajnie odbił się po raz drugi, kiedy miał już opaść na ziemię. Odbił się w stronę okularnicy...
Ciął od dołu w pochyloną do tyłu i niestabilną kobietę. Tego ataku nie mogła już ona uniknąć. Ostrze katany w momencie przecięło koszulę i przez połowę drogi uszkadzało tylko ją... a potem w Lilith uderzył ból. Ślepiec perfekcyjnie przerąbał na dwie części lewą pierś czarnowłosej, rozpychając powstałe płaty na boki. Przeszedł ostrzem idealnie przez sutkę, raz jeszcze unosząc na nim nie tylko wodę, lecz również krew. Zastępczyni Carvera zasyczała głośno, natychmiast zamachując się na wroga swoją własną bronią, ale w swojej bezwładnej pozycji nie dała rady ciąć dostatecznie mocno. Ślepy odbił jej klingę niemalże od niechcenia, całkowicie chyląc okularnicę ku upadkowi... a potem samodzielnie zaatakował znów - tym samym ostrzem, które przebiło się niewieście przez pierś. Tym razem tylko uderzał z góry na dół, jak wcześniej ona sama.
-Jeśli to nie wystarczy, zabije mnie... - pomyślała Lilith, utwardzając skórę na twarzy przy użyciu energii duchowej. Pogodziła się już z tym, że upadnie. Chciała tylko jak najszybciej swoją pozycję zmienić, więc przestała jej przeciwdziałać. Katana ślepego zagłębiła się między jej oczy... i stanęła. Tylko jej czubek delikatnie ugodził w skórę kobiety... kiedy już przeciął się przez mostek okularów, ich dwie połowy rozrzucając na boki. Lilith była tym ruchem tak zaskoczona, że nawet nie drgnęła, kiedy już jej plecy dotknęły zimnej trawy.
-Ten poprzedni błąd ci wybaczę. Ot, takimi prawami rządzi się wasza płeć. Nie można jednak walczyć, kiedy ma się klapki na oczach... - odezwał się stanowczo, lecz w pewnym stopniu uprzejmie ślepiec. Miał na myśli zalane deszczem szkiełka okularów kobiety... i ta doskonale o tym wiedziała. Nie mogła jednak pojąć, czemu jej wróg troszczył się o jej przygotowanie do walki. -Nie musisz stawać się ślepa, żeby ze mną walczyć. Ja się nie obrażę. Mi ślepota nie przeszkadza. Ale jeśli traktuje się mnie lekko... robię się nieprzyjemny - dodał szermierz, prostując się i zabierając katanę spomiędzy zielonych oczu kobiety.
-Mogłeś mnie po prostu zabić... - stwierdziła leżąca. Spoglądając na niego nieufnym wzrokiem, bujnęła się do tyłu i przeturlała przez plecy, po czym sama również się podniosła. Byłe pewna, że gdyby tylko mogły, jej mokre - i teraz również brudne - włosy przeklęłyby ją za ten czyn.
-To nie ja chciałem walczyć. Kiedy chcę z kimś walczyć, wygrana oznacza śmierć mojego przeciwnika. Tym razem jednak walka nie była moim celem - wytłumaczył jakby nigdy nic ślepiec. -Zresztą nie satysfakcjonuje mnie walka z kimś słabszym ode mnie... a ty sama siebie czynisz słabszą - pociągnął temat, wzbudzając tymi ostatnimi słowami widoczną, choć dla niego niewyczuwalną niechęć kobiety.
-Ach tak? A to niby w jaki sposób? - zapytała, starając się nie myśleć o stanie jej klatki piersiowej - zbyt wydatnej, jak się chwilę wcześniej okazało.
-Cały czas musisz się skupiać na zatamowaniu krwawienia tego chłopaka. To jego obecność tutaj cię osłabia. Nie możesz przez to pójść na całość, by nie stracić kontroli nad mocą duchową, którą przy nim pozostawiłaś - przemawiał, jak nauczyciel, wielki mistrz i najprawdziwszy mędrzec ostrza, czym coraz mocniej irytował "bez-okularnicę". -A poza tym... wygląda na to, że cię zawstydziłem - wypalił po chwili zastanowienia mężczyzna, całkiem rozmówczynię dezorientując.
-Próbujesz mnie rozproszyć? To ci się nie uda... - zapewniła go nieufnie czarnowłosa, lecz ten pokręcił przecząco głową.
-Byłaś pewna, że wykorzystam moją osłonę, by niezauważenie się przemieścić, podczas gdy ja pozostałem na swoim miejscu i cię zaskoczyłem. Jesteś sfrustrowana, że dałaś się tak łatwo przechytrzyć - przedstawił jej swoją wersję ślepiec. -Początkowo sądziłaś, że mnie przeceniłaś, ale teraz jesteś ranna i zdekoncentrowana. I wiesz, że wcale tak nie było - pociągnął dalej swój wywód szermierz, w oględny i denerwujący dla kobiety sposób przybliżając się do meritum. -Mam wrażenie, że jesteś na mnie zła. Niepotrzebnie, bo sama chciałaś ze mną walczyć... ale niech ci będzie. Powiem wprost... przyznaj się do porażki i daj mi odejść - wyłożył kawę na ławę na chwilę przed tym, jak ociekającej krwią Lilith miały puścić nerwy.
-Jestem w stanie z tobą wygrać. Nigdzie nie pójdziesz, póki ci na to nie pozwolę... - kobieta chwyciła pewniej katanę, wytężając wzrok i skupiając go na przeciwniku. Ani jej pozycja, ani obowiązki z niej wynikające nie pozwalały jej na ustąpienie.
-Jestem przecież... prawą ręką Wilkołaka, czyż nie? - wzmocniła tą myślą swoją determinację, zapominając już o studzonym deszczem bólu w klatce piersiowej i na wysokości brzucha. Wiedziała, że mogła jeszcze walczyć i właśnie dlatego miała zamiar kontynuować.
-W takim razie ujmę to inaczej... - mruknął ślepiec, poprawiając dwoma palcami swój sakkat, jakby nie był pewien, czy dalej trzyma się jego głowy. Niespodziewanie mężczyzna zaczął się... kiwać na boki. Najpierw lekko i powoli, później coraz szybciej i gwałtowniej, jakby w ten sposób próbował zamarkować swoje faktyczne zamiary. Zielone oczy Lilith śledziły go z łatwością... dopóki jego chybotanie nie ustało. W pewnym bowiem momencie szermierz wychylił się na lewo tak mocno, że niemal upadł, by zaraz odbić się od ziemi w przeciwnym kierunku, jakby za wszelką cenę chciał zaprzeczyć prawom fizyki. Ten finezyjny, niewiarygodny wręcz ruch w mgnieniu oka skierował go w kierunku nieprzytomnego Rikimaru.
Lilith zareagowała z opóźnieniem, wpadłszy w jego wzrokową pułapkę - sztuczkę prostą, aczkolwiek niespotykaną i niestosowaną w świecie szermierzy. Skupiła moc duchową w nogach, by móc z niemałym trudem prześcignąć zbliżającego się do chłopaka mężczyznę. Czarnowłosa ledwie wyhamowała na miękkiej i śliskiej nawierzchni, po czym natychmiastowo obróciła się w stronę przeciwnika. Był nad nią. Kobieta tego nie widziała, lecz wszystko wskazywało na to, że musiał on wyskoczyć w powietrze, gdy go mijała - gdy odwracała się do niego plecami. Teraz zastępczyni Carvera nie miała już czasu na zrobienie uniku ani na przyjęcie stabilnej postawy. Musiała liczyć na swoją gardę. Przywoławszy migającą poświatę na ostrze swojej katany, wystawiła jej bok naprzeciw zamachującego się znad głowy wroga.
Miecz uderzył o miecz z porażającą siłą. To zetknięcie Lilith poczuła w stawach, przez które zdawał się przebiegać prąd. Na dodatek rozmiękła ziemia znów spełniła rolę jej oponenta, kiedy pochłonęła łapczywie obcasy butów kobiety. Blokująca brunetka została zmuszona do padnięcia na jedno kolano i nawet oburącz ledwie powstrzymywała napierające na nią ostrze oponenta. Za plecami miała jednak ucznia Naczelnika - sumienie i własne zasady nie pozwalały jej w takiej chwili pozostawić go na pastwę ślepca. Ta postawa okazała się z kolei brzemienna w skutkach. Mężczyzna w kimonie natarł na nią bowiem tylko jedną ręką... a miecze miał dwa. Zanim Lilith zareagowała, ślepy szermierz wykorzystał okazję. Ostrze lewej katany runęło czubkiem do dołu, niczym wbijany w czyjeś plecy sztylet. Klinga momentalnie przebiła się z trzaskiem przez prawe kolano kobiety, drążąc w nim swoisty "tunel" aż do podeszwy stopy, a potem podeszwy buta. Przyduszony jęk wyrwał się z ust czarnowłosej, gdy miecz przeszedł już przez całą jej nogę, przyszpilając ją do podłoża, w które to również się zagłębił.
-Teraz widzisz? Gdybyś nie musiała go obronić, nie zostałabyś okulawiona. Nie lubię strzępić języka, ale powtórzę raz jeszcze. NIE chcę z tobą walczyć ani cię zabijać... - ślepcowi nie dane było mówić zbyt długo. Nagle bowiem zauważył, że kobieta trzyma swoją katanę tylko prawą dłonią, drugą chowając gdzieś za plecami. Zanim zorientował się, co było na rzeczy, Lilith zamachnęła się na niego wyciągniętym zza niej długim, ostrym przedmiotem, otoczonym energią duchową i ukształtowanym na wzór nagiej klingi. Gdyby oczu mężczyzny nie przesłaniała owinięta wokół nich opaska, zapewne dałoby się w nich dostrzec zdziwienie i całkowity brak zrozumienia. Ślepiec mógł jednak tylko gwałtownie wyszarpnąć wbity w nogę przeciwniczki miecz i ze wszystkich sił rzucić się do tyłu, ratując się przed nieznanym mu przedmiotem.
Krew wytrysnęła z poziomego, choć niezbyt głębokiego rozcięcia na torsie szermierza. Pierwszy raz od początku walki popłynęła jego własna posoka i to właśnie miało być punktem zwrotnym pojedynku. Miało... bo usiłująca wstać Lilith ponownie padła na kolano przebitej na wylot nogi, za zaciśniętymi zębami chowając okrzyk bólu. Palce jej lewej dłoni zaciskały się na czarnym... obcasie oderwanym od jej buta. Obcas ten, wydłużony aurą energii duchowej przypominał nieco wąski, igłowaty miecz, kształtem przypominający również pozbawiony rękojeści rapier.
-Szlag... Teraz się już nie ruszę. A stworzyłam tak doskonałą szansę na kontratak... Bruce by mnie wyśmiał - pomyślała z goryczą kobieta. Tymczasem zaś raniony szermierz wylądował na równych nogach... i natychmiast zafundował czarnowłosej raptowny wypad z mieczem w dłoni. Pochylając się ku niej i rozkładając nogi, jak do połowicznego szpagatu, w bezczasie przystawił czubek katany do jej gardła, drugą momentalnie wytrącając miecz z ręki przeciwniczki. Klęczącą i dyszącą ze zmęczenia oraz bólu Lilith, a także ślepca o kamiennej twarzy rozświetlił uderzający nieopodal piorun. Pojedynek zakończył się.
-Pomysłowe. Cokolwiek zrobiłaś i czymkolwiek mnie zaatakowałaś, było to niesamowite. Drugi raz jednak nie dam się zaskoczyć. Jesteś bystra. Z pewnością to zauważyłaś - odezwał się ślepiec. Po jego odsłoniętym torsie ciekła krew, której upływu nawet nie próbował zatrzymać. -Powiem ci, jak ja to widzę. Masz trzy możliwości. Pierwsza: pozwalasz mi odejść i zabierasz chłopaka do lekarza - ja odchodzę, a wasza dwójka przeżyje. Druga: przestajesz skupiać się na utrzymywaniu go przy życiu i w całości poświęcasz się walce ze mną - on ginie, ty przeżyjesz i być może nawet śmiertelnie mnie ranisz. Trzecia: nie rezygnujesz z troszczenia się o niego ani z walki ze mną - giniesz na miejscu, ja odchodzę, a on wykrwawia się i umiera. Nie mam już więcej czasu na rozmowę. Podejmuj decyzję... - postawił sprawę tak jasno, jak umiał, wywołując na twarzy czarnowłosej grymas niezadowolenia. W zielonych oczach gnieździła się po cichu frustracja, mieszająca się z gniewem oraz irytacją. Urażona duma zastępczyni Carvera przekrzykiwała się z wrodzonym rozsądkiem o prawo do głosu i kontroli nad mózgiem. Przekomarzanka nie trwała jednak dłużej, niż kilka chwil.
-Idź... - burknęła ze spuszczoną głową kobieta. To jedno słowo, proste i krótkie, sprawiło jej większą trudność, aniżeli cała jej walka z bezimiennym ślepcem.
-Mądrze - pochwalił ją mężczyzna, ale ona na niego nie patrzyła. Nie była w stanie. Słyszała jednak dźwięk wsuwanych do pochew ostrzy. -Zabierajcie się stąd oboje. Powiedz Rikimaru... że następnym razem będę CHCIAŁ walczyć - rzucił na odchodne ślepiec, pozostawiając bezrękiego nastolatka i ciężko ranną kobietę na obszarze zmasakrowanego wręcz parku.
-Powinienem być zadowolony, że sprawy przyjęły taki obrót. W końcu on mnie widział i na pewno komuś by o tym spotkaniu powiedział. To nawet lepiej, jeśli zginie... ale wciąż jest mi przykro - ślepiec nie potrafił wyzbyć się swego rodzaju sympatii, którą zaczął czuć do czerwonowłosego młodzieńca. Nie mógł spojrzeć obojętnie na jego honorową postawę i zdecydowanie, mimo kolosalnej przewagi, jaką nad nim miał. -Czy w ogóle będziemy jeszcze działać w cieniu? Oni by tego nie chcieli. Pewnie każą nam wziąć na siebie cały ogień, by nikt się do nich nie przyczepił. Czy jesteś tego świadom, Hisato? Zgodzisz się na to? Nie, to głupie pytanie. Na pewno się zgodzisz. I my też się zgodzimy... - mężczyzna zastygł na kilka chwil, błądząc po labiryncie własnych myśli. Jak zahipnotyzowany nasłuchiwał odgłosów kropel deszczu, rozbijających się o jego słomiany sakkat. Zawsze lubił ten dźwięk. Sam deszcz również lubił. Z jego perspektywy studził on emocje, pozwalał na relaks, na oderwanie się od świata i trosk życia codziennego. Ślepiec lubił spacerować i kontemplować w deszczu... choć stanie w taką pogodę nad umierającym przeciwnikiem nie należało do jego codziennych zajęć.
Wzdrygnął się mimowolnie, gdy przez ułamek sekundy usłyszał, jak ziemia niedaleko ugina się... jakby ktoś właśnie się od niej odbił. Zbystrzał od razu, wyczuwając czyjeś ciało, przebijające się przez rzadką jeszcze ścianę deszczu... z bardzo dużą prędkością. Odruchowo złapał dłonią za rękojeść lewej katany, po czym wyciągnął ją częściowo w połowicznym piruecie. Częściowo... bo zanim do końca wydobył swój miecz, w wysuwane ostrze uderzyła druga katana - z wystarczającym impetem, by oderwać stopy ślepca od mokrej trawy. Nie tracąc równowagi, mężczyzna w kimonie przeleciał w powietrzu pięć metrów, lądując w pewnej odległości od pokonanego Rikimaru. Osoba, która na niego natarła nie ponowiła jednak uderzenia... a jedynie ukucnęła przy nieprzytomnym już nastolatku, przy pomocy energii duchowej tamując krwawienie z jego ran. Minęło kilka chwil, zanim ślepy szermierz zdołał objąć umysłem sylwetkę nieznajomej mu osoby.
-Kobieta... - szepnął sam do siebie, a wiatr zagłuszył jego słowa. -A ty kim jesteś? - musiał podnieść głos, by niewiasta go usłyszała.
Wiatr zamiatał jej długimi, czarnymi włosami, a na szkiełkach okularów osadzały się krople wody. Zastępczyni Generała Carvera nadal miała swój miecz w pogotowiu, choć zdążyła już schować go z powrotem do pochwy. Jej poczynania nie zdradzały żadnych emocji, lecz intencje były jasne - bez zastanowienia wyszperała w trawie najpierw jedną, a potem drugą rękę Rikimaru, nawet nie wzdrygnąwszy się na ich widok. Zabezpieczywszy je przed rozpadem, położyła obie na jego klatce piersiowej, cały czas milcząc i nie spoglądając nawet na przeciwnika. Zachowywała się w sposób tak chłodny i skoncentrowany, że nawet ślepiec zauważył to bez jakiegokolwiek wypowiedzianego przez Lilith słowa. Mężczyzna w kimonie odruchowo zgiął palce w reakcji na nagły ruch członkini Gwardii. Czarnowłosa mianowicie w mgnieniu oka ściągnęła z siebie swoją czarną marynareczkę, łopocząc nią na wietrze i natychmiast przykryła nią wychładzającego się młodzieńca. Chociaż intruza cały czas ignorowała, można było odnieść wrażenie... że non stop miała go na oku.
-Mentorem tego chłopca jest Naczelnik Gwardii Madnessów, Tao Zhang. Wiedziałeś o tym, ucinając mu ręce? - zaczęła nagle Lilith, szorstko i rzeczowo, jak na przesłuchaniu. Moknąca biała koszula zaczynała przylegać coraz ciaśniej do jej ciała.
-Zostałem zaatakowany. To była tylko samoobrona - odparł ślepiec, na którym tożsamość ofiary nie zrobiła żadnego wrażenia. Nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że rozmawiająca z nim kobieta nijak nie odejdzie bez walki. -A teraz pozwól, że cię opuszczę, żebyś mogła się nim zająć... - urwał szybko mężczyzna, czujnym i ostrożnym krokiem kierując się w stronę wyjścia z parku. W głębi duszy nie wierzył w to, że pójdzie mu aż tak łatwo. Nie poszło.
-Idziesz ze mną. Nie pozwolę mu umrzeć, ani tobie uciec. W ciągu trzech sekund masz rzucić broń i podnieść ręce do góry. Kazałabym ci też zabrać tę moc duchową, którą wszędzie roznosisz, ale prawdopodobnie mnie nie posłuchasz - ślepiec uniósł brew, gdy Lilith niespodziewanie okazała się znacznie bystrzejsza, niż przypuszczał. Nie zatrzymał się jednak, choć czuł powagę i ostrość w żądaniach kobiety. Jego palce skrycie lawirowały wokół rękojeści katan. -Co najważniejsze jednak... patrz na mnie, kiedy do ciebie mówię! - świst rozcinanego powietrza i rozrzucanych na boki kropel dotarł do ślepca zza pleców, jakimś cudem zagłuszając nawet szalejący w Miracle City wiatr. Mężczyzna w kimonie dobył lewej katany w piruecie, od razu zamachując się nią... w stronę szybującego w jego stronę "lecącego cięcia". Wyciągnięty oręż pokrywała już cienka warstwa energii duchowej, spokojnie falującej, niczym tafla szafirowych, morskich wód.
Zderzenie wywołało falę uderzeniową, która oderwała od ziemi dziesiątki źdźbeł trawy, posyłając je w podróż po wytyczanych wichurą szlakach. Słomiany sakkat z trudem utrzymał się na głowie szermierza, ale on sam bez trudu ustał na swoim miejscu. Co więcej, natychmiastowo sięgnął po drugą katanę, wykonując piorunująco szybkie Iai. W momencie, w którym czubek ostrza opuścił pochwę, wyciągany oręż wypuścił przezroczyste i bardzo cienkie "lecące cięcie" centralnie w stronę zastępczyni Carvera. Gdyby nie deszcz i unoszące się wszędzie liście oraz trawy, atak ten byłby niemal niezauważalny. Lilith jednak nawet wtedy nie miałaby problemu ze skontrowaniem... a przecież teraz doskonale się go spodziewała.
Okularnica zareagowała już wtedy, gdy ślepiec położył rękę na drugim mieczu. Trzymaną oburącz kataną zamachnęła się ukośnie, posyłając naprzeciw cienkiej, cichej i przezroczystej fali swoją własną - błękitną i grubą, przebijającą się przez wszystko, co stało jej na drodze. Dwa "lecące cięcia" zderzyły się w połowie drogi pomiędzy szermierzami i na chwilę, w tym jednym miejscu zdawało się, że wichura ustała. Impet sprawił, że przez najbliższą okolicę przetoczył się swoisty huragan cięć. Wgłębienia, jak po ostrzu miecza pojawiły się w momencie na pobliskich drzewach - nagle, niczym wysypane z mieszka monety. Potem jednak zniszczenia stały się o wiele poważniejsze... gdy tylko dwójka walczących rozpoczęła swój pojedynek na średnim dystansie. Na każdy gruby, błękitny "sierp" z energii duchowej przypadały dwa cieniutkie i ledwie widoczne, które nie tylko go hamowały, lecz również falami uderzeniowymi kiereszowały otoczenie. Wymachująca oburącz kobieta posyłała ślepcowi znacznie potężniejsze, choć również wolniejsze "pociski". On z kolei, w szerokich i pewnych piruetach, przywodzących na myśl jakiś potępieńczy, śmiercionośny taniec kontrował każdy z nich. Trzy katany poruszały się z taką prędkością, że zdawały się one wynajdywać swe ścieżki pomiędzy spadającymi kroplami deszczu. Ataki zderzały się bezustannie między dwójką Madnessów, a następujące wtedy fale uderzeniowe stawały się coraz to silniejsze. Prawdziwe chmury traw wznosiły się w powietrze. Pnie drzew przerąbywane były równo i gładko, jakby taka właśnie była ich pierwotna postać. Drzewa te pod wpływem impetu przelatywały niekiedy nawet kilkanaście metrów, taranując i łamiąc inne na swojej drodze. Wszelkie huki i hałasy sprawnie zagłuszał wiatr, a wkrótce z pomocą przybyły również rąbiące gdzieś w oddali gromy. Wnętrze dewastowanego parku jaśniało z każdym machnięciem czyjegokolwiek ostrza.
-Jest uzdolniony. Nawet bardzo. Ślepotę rekompensują inne zmysły, niezwykle dobrze rozwinięte. Trochę tak, jak Bruce... - w myślach Lilith nigdy nie używała zwrotów świadczących o wyższości Generała nad nią. Tym bardziej w sytuacjach takich, jak ta, gdy liczyła się spostrzegawczość oraz zdolność analizowania postaci przeciwnika. -Standardowo wykorzystuje energię duchową, żeby nawet brak wzroku nie stanowił dla niego przeszkody... ale nie wiem, w jaki sposób się to objawia - mimo piekielnie szybkiej wymiany cięciami, oddech okularnicy pozostawał spokojny i miarowy przez cały ten czas. Za życia też nie narzekała na swoją kondycję. W swoim zawodzie musiała mieć bowiem nienaganną formę fizyczną. -Normalnie do wykrycia przeciwnika i badania otoczenia uwalnia się aurę na tyle szeroką, by jedno i drugie weszło w jej zasięg. Jeśli coś wejdzie z nią w kontakt, odkształci się, jak chmura dymu. On jednak nic takiego nie ma. Zauważyłabym. Jego moc duchowa nie jest tak silnie skoncentrowana... - tej jednej tajemnicy nie potrafiła rozwikłać w środku walki na śmierć i życie. Nawet jej lotny umysł nie pozwalał na taką wielozadaniowość.
-Jest silna. Nawet bardzo. Może mieć nawet większą krzepę ode mnie. I mocniejsze ciało. Prawdopodobnie była za życia bardzo aktywna fizycznie - w tym samym czasie dedukował ślepiec, posyłając przezroczyste sierpy pod najróżniejszymi kątami w stronę przeciwniczki. Wokół nich widniały już tylko "wygolone" do czysta pniaki lub ich zdecydowanie mniej gładcy krewniacy - ci, których nie ścięto, a przełamano. Przestrzeń pomiędzy dwójką szermierzy była "strefą śmierci". "Lecące cięcia" rozrywały na strzępy wszystko na obszarze kilku metrów od miejsca, w którym się zderzały, a haratały ziemię i rośliny na o wiele większej przestrzeni. -Nie mam czasu, żeby czekać, aż ona popełni błąd. Muszę wybrać nowe miejsce zbiórki i poinformować Torę. Jeśli on i Yashiro przyjdą tutaj, zrobi się straszny bajzel. Na dodatek nie dam rady tak po prostu uciec przed oponentem jej kalibru. Musi być członkinią Gwardii, skoro uratowała Rikimaru. Co najmniej vice-generał... - nie zwolnił ani na moment, gdy oceniał zaistniałą sytuację. Nadal tańczył z bliźniaczymi katanami, nie potrzebując wcale oczu, by kierować przezroczystą burzę naprzeciw Lilith. -Jeszcze nic nie pokazała. Ma szybkość, siłę i dobrą technikę. Jest opanowana, choć ewidentnie niepokoi się o chłopaka. Nie wiem, czy ma jakąkolwiek Syntezę, ale tylko głupi czekałby, aż jego wróg z takowej skorzysta. Nie... Muszę zaryzykować - postanowił ślepiec.
Pulsujący błękitem sierp z energii duchowej niespodziewanie... przerąbał się skośnie przez całe ciało ślepca, dzieląc go na dwie części. Zaskoczona tym Lilith przerwała nawałnicę cięć, czekając na strumień krwi i wnętrzności, który powinien był wypłynąć z mężczyzny. Nie doczekała się. Zamiast czerwieni otrzymała bowiem... wodę. Kilkanaście litrów wystrzeliło z przeciętego korpusu w jednolitej fali, podczas gdy dwa fragmenty ciała zniekształciły się i zaczęły tracić swój kolor. Nim jeszcze "truchło" ślepca padło na ziemię, również i ono zostało rozsadzone od środka, wybuchając kolejnymi strumieniami cieczy. "Wodna bomba" na jeden moment całkowicie zasłoniła przed wzrokiem Lilith wrażą część pola walki. Ten jeden moment, trwający od chwili "przecięcia" przeciwnika do chwili zorientowania się w sytuacji wystarczył, by szale zwycięstwa przechyliły się na stronę jednego z Madnessów. Zastępczyni Carvera nie była tą wybraną.
-To była tylko fałszywka? Klon lub coś w tym guście? Niemożliwe. Coś stworzonego z wody nie byłoby w stanie tak genialnie oddawać ruchów prawdziwego człowieka. To oznacza... że podmienił się podczas walki! Ale jak? Kiedy? - zielonooka okularnica mimowolnie straciła swoje opanowanie. Na domiar złego, stało się to akurat wtedy, kiedy powinna była najsilniej się skoncentrować.
Wodna kurtyna została niespodziewanie przecięta w połowie, gdy kolejne, błyskawiczne "lecące cięcie" ruszyło w kierunku kobiety, kolejny raz ją zaskakując. Tym razem jednak nie inwencją, a najzwyklejszą prostotą. Przezroczysty sierp pomknął ku niej, a okularnica mogła go już tylko zablokować, na kontrę nie znajdując czasu. Otoczonym mocą duchową ostrzem uderzyła w pocisk od dołu, rozbijając go momentalnie. Wtedy jednak przez zniszczoną ścianę z wody przebił się w upiornym pędzie ślepiec, wykorzystując skręt ramion przeciwniczki do wykonania ataku. Bliźniacze katany mężczyzny wysunięte były na lewo, równolegle do siebie, a on zamachnął się obydwiema w błyskawicznym piruecie, tnąc na wysokości brzucha.
Okularnica w ostatniej chwili skorzystała z aż trzech "środków zabezpieczających. Wzmocniła skórę na tyle, na ile zdążyła, odchyliła się do tyłu na tyle, na ile pozwalało jej wywołane paradą zaburzenie równowagi... i po prostu wciągnęła brzuch - na tyle, na ile pozwalały jej wnętrzności, rzecz jasna. Jedynie czubki mieczy przeorały się przez biel mokrej, przylegającej do skóry koszuli kobiety, ciągnąc za sobą dwie czerwone smugi. Rany otrzymane przez Lilith nie były głębokie... a raczej były dostatecznie płytkie, by okularnica mogła natychmiast kontratakować. Wcześniejszy wymach mieczem do góry cofnęła gwałtownie, tnąc ku dołowi w odwróconego do niej bokiem oponenta. Mężczyzna w kimonie zdawał się jednak wszystko doskonale widzieć. Najzwyczajniej w świecie uniósł ku górze prawą rękę, ustawiając tym samym katanę nad głową. Lewe ostrze natomiast od razu skierowało się na kobietę - na oślep... jakkolwiek dwuznacznie by to nie zabrzmiało. Atak od góry wykonany przez Lilith został zablokowany z donośnym szczękiem metalu, lecz pomimo niepodważalnej siły okularnicy... dłoń wroga ledwie zadrżała.
-Cholera! - zdenerwowała się w duchu podwładna Carvera, po czym natychmiastowo zawirowała na palcach, by zejść z linii cięcia ślepego. Wtedy dopiero mogła ugodzić ponownie - znów oburącz i znów od góry, choć tym razem w przelocie. Teraz jednak - po swym "piruecie" - stała za plecami szermierza. Gdyby jej miecz dostał się do odsłoniętej głowy i karku mężczyzny, kobieta wygrałaby w mgnieniu oka... ale na drodze ostrza stanęły dwa inne, skrzyżowane za plecami ślepca. Kolejny raz rozległ się szczęk gryzącego się z metalem metalu, lecz krótszy, niż ostatnio. Teraz bowiem Lilith ustąpiła prawie natychmiast. Zrobiła jeden krok w tył, łącząc go z płynnym przejściem do przyklęku... i z poziomym cięciem po kostkach wroga.
Rzekomy członek Srebrnego Kręgu odczytał zamiary kobiety z taką łatwością, jakby utrata wzroku wzmocniła jego intuicję. Natychmiastowo podskoczył w powietrze, uginając nogi w kolanach i przepuszczając miecz kobiety pod swymi stopami. W powietrzu też... zaczął się z zawrotną prędkością obracać, zmieniając swoje dwie katany w coś na wzór śmigieł helikoptera. Lilith z trudem zdołała poderwać swój oręż i postawić go przed sobą, bo zaraz po tym pierwsze ostrze zawadziło o jej miecz. Potem drugie i jeszcze raz pierwsze, i znowu - za każdym razem na innej wysokości, lecz za każdym razem zbyt słabo, by przebić paradę.
-Koniec. Zaraz uderzy o ziemię. Teraz obróci się już ostatni raz i zwolni. Teraz go dostanę - wyczytała w ruchach oponenta kobieta. Poluzowała nawet ramiona, gotując się na to wyczekiwane "ostatnie cięcie". Pobladła ze zdziwienia, kiedy ku jej twarzy pofrunął sam czubek klingi. Zastosowane na samym końcu kombinacji pchnięcie ominęło gardę i o mało co nie przebiło się kobiecie przez czaszkę. Zastępczyni Generała dała jednak radę odbić się do tyłu w nieco niezgrabnym i niekontrolowanym ruchu - ziemiste, rozmiękłe od deszczu podłoże dało o sobie znać. W praktyce Lilith po prostu rzuciła się jak najdalej od pchnięcie i to jej się właśnie udało... ale tylko to. Ślepiec bowiem nawet nie wylądował w dosłownym tego słowa znaczeniu. On zwyczajnie odbił się po raz drugi, kiedy miał już opaść na ziemię. Odbił się w stronę okularnicy...
Ciął od dołu w pochyloną do tyłu i niestabilną kobietę. Tego ataku nie mogła już ona uniknąć. Ostrze katany w momencie przecięło koszulę i przez połowę drogi uszkadzało tylko ją... a potem w Lilith uderzył ból. Ślepiec perfekcyjnie przerąbał na dwie części lewą pierś czarnowłosej, rozpychając powstałe płaty na boki. Przeszedł ostrzem idealnie przez sutkę, raz jeszcze unosząc na nim nie tylko wodę, lecz również krew. Zastępczyni Carvera zasyczała głośno, natychmiast zamachując się na wroga swoją własną bronią, ale w swojej bezwładnej pozycji nie dała rady ciąć dostatecznie mocno. Ślepy odbił jej klingę niemalże od niechcenia, całkowicie chyląc okularnicę ku upadkowi... a potem samodzielnie zaatakował znów - tym samym ostrzem, które przebiło się niewieście przez pierś. Tym razem tylko uderzał z góry na dół, jak wcześniej ona sama.
-Jeśli to nie wystarczy, zabije mnie... - pomyślała Lilith, utwardzając skórę na twarzy przy użyciu energii duchowej. Pogodziła się już z tym, że upadnie. Chciała tylko jak najszybciej swoją pozycję zmienić, więc przestała jej przeciwdziałać. Katana ślepego zagłębiła się między jej oczy... i stanęła. Tylko jej czubek delikatnie ugodził w skórę kobiety... kiedy już przeciął się przez mostek okularów, ich dwie połowy rozrzucając na boki. Lilith była tym ruchem tak zaskoczona, że nawet nie drgnęła, kiedy już jej plecy dotknęły zimnej trawy.
-Ten poprzedni błąd ci wybaczę. Ot, takimi prawami rządzi się wasza płeć. Nie można jednak walczyć, kiedy ma się klapki na oczach... - odezwał się stanowczo, lecz w pewnym stopniu uprzejmie ślepiec. Miał na myśli zalane deszczem szkiełka okularów kobiety... i ta doskonale o tym wiedziała. Nie mogła jednak pojąć, czemu jej wróg troszczył się o jej przygotowanie do walki. -Nie musisz stawać się ślepa, żeby ze mną walczyć. Ja się nie obrażę. Mi ślepota nie przeszkadza. Ale jeśli traktuje się mnie lekko... robię się nieprzyjemny - dodał szermierz, prostując się i zabierając katanę spomiędzy zielonych oczu kobiety.
-Mogłeś mnie po prostu zabić... - stwierdziła leżąca. Spoglądając na niego nieufnym wzrokiem, bujnęła się do tyłu i przeturlała przez plecy, po czym sama również się podniosła. Byłe pewna, że gdyby tylko mogły, jej mokre - i teraz również brudne - włosy przeklęłyby ją za ten czyn.
-To nie ja chciałem walczyć. Kiedy chcę z kimś walczyć, wygrana oznacza śmierć mojego przeciwnika. Tym razem jednak walka nie była moim celem - wytłumaczył jakby nigdy nic ślepiec. -Zresztą nie satysfakcjonuje mnie walka z kimś słabszym ode mnie... a ty sama siebie czynisz słabszą - pociągnął temat, wzbudzając tymi ostatnimi słowami widoczną, choć dla niego niewyczuwalną niechęć kobiety.
-Ach tak? A to niby w jaki sposób? - zapytała, starając się nie myśleć o stanie jej klatki piersiowej - zbyt wydatnej, jak się chwilę wcześniej okazało.
-Cały czas musisz się skupiać na zatamowaniu krwawienia tego chłopaka. To jego obecność tutaj cię osłabia. Nie możesz przez to pójść na całość, by nie stracić kontroli nad mocą duchową, którą przy nim pozostawiłaś - przemawiał, jak nauczyciel, wielki mistrz i najprawdziwszy mędrzec ostrza, czym coraz mocniej irytował "bez-okularnicę". -A poza tym... wygląda na to, że cię zawstydziłem - wypalił po chwili zastanowienia mężczyzna, całkiem rozmówczynię dezorientując.
-Próbujesz mnie rozproszyć? To ci się nie uda... - zapewniła go nieufnie czarnowłosa, lecz ten pokręcił przecząco głową.
-Byłaś pewna, że wykorzystam moją osłonę, by niezauważenie się przemieścić, podczas gdy ja pozostałem na swoim miejscu i cię zaskoczyłem. Jesteś sfrustrowana, że dałaś się tak łatwo przechytrzyć - przedstawił jej swoją wersję ślepiec. -Początkowo sądziłaś, że mnie przeceniłaś, ale teraz jesteś ranna i zdekoncentrowana. I wiesz, że wcale tak nie było - pociągnął dalej swój wywód szermierz, w oględny i denerwujący dla kobiety sposób przybliżając się do meritum. -Mam wrażenie, że jesteś na mnie zła. Niepotrzebnie, bo sama chciałaś ze mną walczyć... ale niech ci będzie. Powiem wprost... przyznaj się do porażki i daj mi odejść - wyłożył kawę na ławę na chwilę przed tym, jak ociekającej krwią Lilith miały puścić nerwy.
-Jestem w stanie z tobą wygrać. Nigdzie nie pójdziesz, póki ci na to nie pozwolę... - kobieta chwyciła pewniej katanę, wytężając wzrok i skupiając go na przeciwniku. Ani jej pozycja, ani obowiązki z niej wynikające nie pozwalały jej na ustąpienie.
-Jestem przecież... prawą ręką Wilkołaka, czyż nie? - wzmocniła tą myślą swoją determinację, zapominając już o studzonym deszczem bólu w klatce piersiowej i na wysokości brzucha. Wiedziała, że mogła jeszcze walczyć i właśnie dlatego miała zamiar kontynuować.
-W takim razie ujmę to inaczej... - mruknął ślepiec, poprawiając dwoma palcami swój sakkat, jakby nie był pewien, czy dalej trzyma się jego głowy. Niespodziewanie mężczyzna zaczął się... kiwać na boki. Najpierw lekko i powoli, później coraz szybciej i gwałtowniej, jakby w ten sposób próbował zamarkować swoje faktyczne zamiary. Zielone oczy Lilith śledziły go z łatwością... dopóki jego chybotanie nie ustało. W pewnym bowiem momencie szermierz wychylił się na lewo tak mocno, że niemal upadł, by zaraz odbić się od ziemi w przeciwnym kierunku, jakby za wszelką cenę chciał zaprzeczyć prawom fizyki. Ten finezyjny, niewiarygodny wręcz ruch w mgnieniu oka skierował go w kierunku nieprzytomnego Rikimaru.
Lilith zareagowała z opóźnieniem, wpadłszy w jego wzrokową pułapkę - sztuczkę prostą, aczkolwiek niespotykaną i niestosowaną w świecie szermierzy. Skupiła moc duchową w nogach, by móc z niemałym trudem prześcignąć zbliżającego się do chłopaka mężczyznę. Czarnowłosa ledwie wyhamowała na miękkiej i śliskiej nawierzchni, po czym natychmiastowo obróciła się w stronę przeciwnika. Był nad nią. Kobieta tego nie widziała, lecz wszystko wskazywało na to, że musiał on wyskoczyć w powietrze, gdy go mijała - gdy odwracała się do niego plecami. Teraz zastępczyni Carvera nie miała już czasu na zrobienie uniku ani na przyjęcie stabilnej postawy. Musiała liczyć na swoją gardę. Przywoławszy migającą poświatę na ostrze swojej katany, wystawiła jej bok naprzeciw zamachującego się znad głowy wroga.
Miecz uderzył o miecz z porażającą siłą. To zetknięcie Lilith poczuła w stawach, przez które zdawał się przebiegać prąd. Na dodatek rozmiękła ziemia znów spełniła rolę jej oponenta, kiedy pochłonęła łapczywie obcasy butów kobiety. Blokująca brunetka została zmuszona do padnięcia na jedno kolano i nawet oburącz ledwie powstrzymywała napierające na nią ostrze oponenta. Za plecami miała jednak ucznia Naczelnika - sumienie i własne zasady nie pozwalały jej w takiej chwili pozostawić go na pastwę ślepca. Ta postawa okazała się z kolei brzemienna w skutkach. Mężczyzna w kimonie natarł na nią bowiem tylko jedną ręką... a miecze miał dwa. Zanim Lilith zareagowała, ślepy szermierz wykorzystał okazję. Ostrze lewej katany runęło czubkiem do dołu, niczym wbijany w czyjeś plecy sztylet. Klinga momentalnie przebiła się z trzaskiem przez prawe kolano kobiety, drążąc w nim swoisty "tunel" aż do podeszwy stopy, a potem podeszwy buta. Przyduszony jęk wyrwał się z ust czarnowłosej, gdy miecz przeszedł już przez całą jej nogę, przyszpilając ją do podłoża, w które to również się zagłębił.
-Teraz widzisz? Gdybyś nie musiała go obronić, nie zostałabyś okulawiona. Nie lubię strzępić języka, ale powtórzę raz jeszcze. NIE chcę z tobą walczyć ani cię zabijać... - ślepcowi nie dane było mówić zbyt długo. Nagle bowiem zauważył, że kobieta trzyma swoją katanę tylko prawą dłonią, drugą chowając gdzieś za plecami. Zanim zorientował się, co było na rzeczy, Lilith zamachnęła się na niego wyciągniętym zza niej długim, ostrym przedmiotem, otoczonym energią duchową i ukształtowanym na wzór nagiej klingi. Gdyby oczu mężczyzny nie przesłaniała owinięta wokół nich opaska, zapewne dałoby się w nich dostrzec zdziwienie i całkowity brak zrozumienia. Ślepiec mógł jednak tylko gwałtownie wyszarpnąć wbity w nogę przeciwniczki miecz i ze wszystkich sił rzucić się do tyłu, ratując się przed nieznanym mu przedmiotem.
Krew wytrysnęła z poziomego, choć niezbyt głębokiego rozcięcia na torsie szermierza. Pierwszy raz od początku walki popłynęła jego własna posoka i to właśnie miało być punktem zwrotnym pojedynku. Miało... bo usiłująca wstać Lilith ponownie padła na kolano przebitej na wylot nogi, za zaciśniętymi zębami chowając okrzyk bólu. Palce jej lewej dłoni zaciskały się na czarnym... obcasie oderwanym od jej buta. Obcas ten, wydłużony aurą energii duchowej przypominał nieco wąski, igłowaty miecz, kształtem przypominający również pozbawiony rękojeści rapier.
-Szlag... Teraz się już nie ruszę. A stworzyłam tak doskonałą szansę na kontratak... Bruce by mnie wyśmiał - pomyślała z goryczą kobieta. Tymczasem zaś raniony szermierz wylądował na równych nogach... i natychmiast zafundował czarnowłosej raptowny wypad z mieczem w dłoni. Pochylając się ku niej i rozkładając nogi, jak do połowicznego szpagatu, w bezczasie przystawił czubek katany do jej gardła, drugą momentalnie wytrącając miecz z ręki przeciwniczki. Klęczącą i dyszącą ze zmęczenia oraz bólu Lilith, a także ślepca o kamiennej twarzy rozświetlił uderzający nieopodal piorun. Pojedynek zakończył się.
-Pomysłowe. Cokolwiek zrobiłaś i czymkolwiek mnie zaatakowałaś, było to niesamowite. Drugi raz jednak nie dam się zaskoczyć. Jesteś bystra. Z pewnością to zauważyłaś - odezwał się ślepiec. Po jego odsłoniętym torsie ciekła krew, której upływu nawet nie próbował zatrzymać. -Powiem ci, jak ja to widzę. Masz trzy możliwości. Pierwsza: pozwalasz mi odejść i zabierasz chłopaka do lekarza - ja odchodzę, a wasza dwójka przeżyje. Druga: przestajesz skupiać się na utrzymywaniu go przy życiu i w całości poświęcasz się walce ze mną - on ginie, ty przeżyjesz i być może nawet śmiertelnie mnie ranisz. Trzecia: nie rezygnujesz z troszczenia się o niego ani z walki ze mną - giniesz na miejscu, ja odchodzę, a on wykrwawia się i umiera. Nie mam już więcej czasu na rozmowę. Podejmuj decyzję... - postawił sprawę tak jasno, jak umiał, wywołując na twarzy czarnowłosej grymas niezadowolenia. W zielonych oczach gnieździła się po cichu frustracja, mieszająca się z gniewem oraz irytacją. Urażona duma zastępczyni Carvera przekrzykiwała się z wrodzonym rozsądkiem o prawo do głosu i kontroli nad mózgiem. Przekomarzanka nie trwała jednak dłużej, niż kilka chwil.
-Idź... - burknęła ze spuszczoną głową kobieta. To jedno słowo, proste i krótkie, sprawiło jej większą trudność, aniżeli cała jej walka z bezimiennym ślepcem.
-Mądrze - pochwalił ją mężczyzna, ale ona na niego nie patrzyła. Nie była w stanie. Słyszała jednak dźwięk wsuwanych do pochew ostrzy. -Zabierajcie się stąd oboje. Powiedz Rikimaru... że następnym razem będę CHCIAŁ walczyć - rzucił na odchodne ślepiec, pozostawiając bezrękiego nastolatka i ciężko ranną kobietę na obszarze zmasakrowanego wręcz parku.
Koniec Rozdziału 187
Następnym razem: Nie móc nic
Jeny! Co za silna kobieta. Jak on mogła będąc tak poraniona normalnie mówić, a co dopiero walczyć. Widać, że nie przynależy Carverowi bez powodu ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! Bardzo interesująca walka
Hahah, bardzo długo czekałem na okazję do zaprezentowania Lilith w ferworze walki ^^ Większość potężnych Madnessów jest w stanie wytrzymywać takie, a nawet gorsze obrażenia ;)
UsuńRównież pozdrawiam i cieszę się bardzo, że się podobało ^^