ROZDZIAŁ 203
— Pójdziesz zawołać Hisato? Jeszcze nie przyszedł... — usłyszała, co wyrwało ją z letargu, w którym pogrążyła się na parę minut. Spojrzała dzikim wzrokiem na mężczyznę w sakkacie, którego imienia jeszcze nie miała okazji poznać, choć zawsze siedział z nimi przy jednym stole. Ponoć to on przyszedł po nią razem z Torą, gdy zabrali ją z Miracle City.
— Tak... Tak, już idę — mruknęła dziewczyna, do tej pory nie do końca jeszcze kontaktując się ze światem rzeczywistym. I tak nie miała apetytu, więc zostawiła wszystkich w pokoju jadalnym i zaczęła biec w stronę pokojów mieszkalnych. Nigdy dotąd nie była w pokoju lidera, ale wiedziała, jak tam trafić, o co ten oczywiście zadbał, by w razie czego mogła go łatwo znaleźć.
— "Pewnego dnia stąd znikniesz..." — ponownie zadzwoniły jej w uszach słowa srebrnowłosego, nie dające jej spokoju od zeszłego dnia. Już wtedy pytała go o szczegóły, lecz nie zgodził się nimi z nią podzielić. Od tamtego momentu go unikała, każdą wolną chwilę poświęcając na kontemplowanie tego, co jej powiedział.
— "Niezależnie od tego, kto cię zabierze" — powtórzyła w myślach i zadrżała delikatnie. Nic z tego nie rozumiała. Już wcześniej czuła się, jak więzień. Jak przedmiot, który nieprzejmujący się nią ludzie chcieli wykorzystać w nieznanym jej celu. Obawiała się tego celu. Obawiała się tego, że tak mocno zżyła się z członkami Loży, że zaczęła ich coraz lepiej poznawać... i że to wszystko mogło być zwykłym kłamstwem.
— Co jeśli tylko udają, że są dla mnie dobrzy? Jeśli po prostu chcą, żebym nie sprawiała problemów? Może tak naprawdę nic ich nie obchodzę? I oni też nie powinni mnie obchodzić... może. Cass powiedziała kiedyś, że Tora stara się o moje względy mniej, niż by mógł. Może właśnie dlatego? Nie chcą się do mnie przywiązywać... bo i tak chcą mnie komuś oddać! Jestem tylko... przesyłką — zdecydowała w końcu i świadomość ta przygniotła ją niemalże twarzą do ziemi. Była jednocześnie zła i smutna, choć spodziewała się, że będzie tylko zła.
— No tak... To w końcu Loża Kłamców... — warknęła z zaciśniętymi pięściami, przyspieszając kroku. Zamiast pukać, kilkakroć grzmotnęła pięścią w drzwi, a gdy te nie otworzyły się przed nią, po prostu szarpnęła za klamkę i wpadła do środka. Omal serce jej nie stanęło, gdy rozejrzała się po pokoju. W rozwartych ze strachem oczach odbiła się nieruchoma sylwetka lidera. Młody mężczyzna leżał z twarzą na podłodze, a spod niej wydobywała się strużka krwi, tworząca powoli małą kałużę.
— Tora!
— Tak... Tak, już idę — mruknęła dziewczyna, do tej pory nie do końca jeszcze kontaktując się ze światem rzeczywistym. I tak nie miała apetytu, więc zostawiła wszystkich w pokoju jadalnym i zaczęła biec w stronę pokojów mieszkalnych. Nigdy dotąd nie była w pokoju lidera, ale wiedziała, jak tam trafić, o co ten oczywiście zadbał, by w razie czego mogła go łatwo znaleźć.
— "Pewnego dnia stąd znikniesz..." — ponownie zadzwoniły jej w uszach słowa srebrnowłosego, nie dające jej spokoju od zeszłego dnia. Już wtedy pytała go o szczegóły, lecz nie zgodził się nimi z nią podzielić. Od tamtego momentu go unikała, każdą wolną chwilę poświęcając na kontemplowanie tego, co jej powiedział.
— "Niezależnie od tego, kto cię zabierze" — powtórzyła w myślach i zadrżała delikatnie. Nic z tego nie rozumiała. Już wcześniej czuła się, jak więzień. Jak przedmiot, który nieprzejmujący się nią ludzie chcieli wykorzystać w nieznanym jej celu. Obawiała się tego celu. Obawiała się tego, że tak mocno zżyła się z członkami Loży, że zaczęła ich coraz lepiej poznawać... i że to wszystko mogło być zwykłym kłamstwem.
— Co jeśli tylko udają, że są dla mnie dobrzy? Jeśli po prostu chcą, żebym nie sprawiała problemów? Może tak naprawdę nic ich nie obchodzę? I oni też nie powinni mnie obchodzić... może. Cass powiedziała kiedyś, że Tora stara się o moje względy mniej, niż by mógł. Może właśnie dlatego? Nie chcą się do mnie przywiązywać... bo i tak chcą mnie komuś oddać! Jestem tylko... przesyłką — zdecydowała w końcu i świadomość ta przygniotła ją niemalże twarzą do ziemi. Była jednocześnie zła i smutna, choć spodziewała się, że będzie tylko zła.
— No tak... To w końcu Loża Kłamców... — warknęła z zaciśniętymi pięściami, przyspieszając kroku. Zamiast pukać, kilkakroć grzmotnęła pięścią w drzwi, a gdy te nie otworzyły się przed nią, po prostu szarpnęła za klamkę i wpadła do środka. Omal serce jej nie stanęło, gdy rozejrzała się po pokoju. W rozwartych ze strachem oczach odbiła się nieruchoma sylwetka lidera. Młody mężczyzna leżał z twarzą na podłodze, a spod niej wydobywała się strużka krwi, tworząca powoli małą kałużę.
— Tora!
***
Podniósł się raptownie na oczach wszystkich, podpierając się rękoma o łóżko szpitalne, po czym podniósł się do pozycji półleżącej, głośno wciągając powietrze przez nos. Trwał w bezruchu przez moment, aż pojął, co dokładnie się stało. Był w skrzydle szpitalnym na drugim piętrze, do którego bezsprzecznie musiano go zanieść. Widok za jednym z wysokich okien mówił mu, że dochodziło południe.
— Musiałem być wyłączony przez kilka godzin... — wywnioskował. W tym samym momencie jego przebudzenie dostrzegli również inni, a najwcześniej... Alice. Srebrnowłosy uśmiechnął się do niej, gdy tylko odwróciła ku niemu wzrok... i zaraz zdumiony poczuł, jak dziewczyna rzuca się na niego i obejmuje, przylegając mu do klatki piersiowej. Niemal ponownie przycisnąwszy go do łóżka, ewidentnie nie planowała go zostawić.
— Takiego powitania się nie spodziewałem. Szczególnie po tym, co jej ostatnio powiedziałem... — pomyślał Tora, głaszcząc ją po różowych włosach. Niemal żałował tego, co jej ostatnio wyznał, ale nie chciał cały czas jej okłamywać. Wciąż zresztą wiele rzeczy pozostawił niepowiedzianymi. Wiele rzeczy przed nią ukrył.
— No w końcu... Alice bardzo się o ciebie martwiła — powiedział zimnym głosem Ichiro, zbliżając się do jego łóżka razem z Cass i Urijahem. Zawsze brzmiał w ten sposób, gdy się zdenerwował - miał taki swój "cichy gniew", będący niechybnie pozostałością po pobycie w wojsku.
— A ty się nie martwiłeś, Ichi? — zapytał go z niewinnym uśmieszkiem lider. Nie omieszkał też przy okazji sprawdzić nastrojów pozostałych. Ślepy Urijah skrywał pod sakkatem raczej ulgę, niż dezaprobatę, podczas gdy Cass starała się ukryć pełne napięcia spojrzenie, jakie posyłała w stronę Alice. Tora był tego wszystkiego świadom, ale nie chciał w tym momencie na to reagować.
— Ja mam raczej ochotę ci przyłożyć, ale i tak cię wszystko boli, więc spasuję... — odparł młodszy od niego Saotome Ichiro, potrząsając długimi, niemytymi, czarnymi włosami, wciąż i wciąż przywodzącymi na myśl wodorosty. Alice odskoczyła od lidera, jak oparzona, gdy tylko usłyszała żołnierza.
— Przepraszam, nie wiedziałam — wytłumaczyła się. — Ja tylko tak... impulsywnie...
— Nie, nie przejmuj się. Ichiro przesadza, to wcale tak nie boli. Poza tym czuję, że podaliście mi leki, kiedy spałem, prawda? — uspokoił dziewczynę i zapytał bruneta Tora.
— Nie musielibyśmy, gdybyś wieczorem nie ominął dawki. To Alice znalazła cię uwalonego od krwi. Co ty sobie myślałeś? Zwykle jesteś bardziej odpowiedzialny! — zrugał go nie bez racji wojskowy, toteż lider nawet nie próbował się z nim kłócić. Nigdy zresztą nie był zbyt kłótliwy.
— Przepraszam was wszystkich. Miałem pracowity dzień i zapomniałem o lekach. Pewnie już w całym Dworzyszczu huczy, że coś mi się stało, prawda? — uśmiechnął się półgębkiem. Wiedział dobrze, że w ich niewielkiej społeczności każdy członek Wyższej Izby pełnił rolę celebryty i że sam był największym z nich.
— Dobrze, już dobrze. Najważniejsze, że nic się nikomu nie stało, nie uważacie? — próbował rozluźnić atmosferę Urijah. Szermierz nie oddawał tego swą aparycją, ale był chyba najmniej kłótliwym i jednym z najspokojniejszych członków Loży.
— Cieszę się, że go mam. Że w ogóle przeżył masakrę Srebrnego Kręgu — pomyślał Tora, przypominając sobie wydarzenia, mające miejsce lata temu w Aquerii. Na chwilę obecną bardziej martwiło go jednak milczenie Cass, która sprawiała wrażenie obrażonej. — To przez Alice? Chyba będę musiał to jakoś wyjaśnić... — zrozumiał szybko lider.
— No dobrze... Nie mogę spędzić całego dnia w łóżku, prawda? Mogłyby mi panie pomóc? — zaproponował przyjaźnie Tora, przerzucając nogi na podłogę. Różowowłosa jako pierwsza zabezpieczyła go z prawej strony, zarzucając sobie jego ramię na barki. W wyrazie jej twarzy mężczyzna widział niespotykaną siłę woli, dzięki której powstrzymywała się od zadawania cisnących jej się na usta pytań.
Cass nie była dla niego taka miła, choć wcale go to nie zaskoczyło. Wciąż jednak wsparła go z drugiej strony i wspólnie z drugą dziewczyną pomogła mu się podnieść. Tora niezauważenie napinał i rozluźniał mięśnie w różnych partiach ciała, by móc pobieżnie określić swój stan faktyczny. Nie przeraziło go to, co czuł. Był odrętwiały i zmęczony, a kończyny ciążyły mu, niczym obradzające w owoce gałęzie drzewa, ale mimo wszystko trzymał się dobrze.
— Widzimy się na obiedzie, Urijah, Ichiro — pożegnał się przy wyjściu srebrnowłosy.
— Takiego powitania się nie spodziewałem. Szczególnie po tym, co jej ostatnio powiedziałem... — pomyślał Tora, głaszcząc ją po różowych włosach. Niemal żałował tego, co jej ostatnio wyznał, ale nie chciał cały czas jej okłamywać. Wciąż zresztą wiele rzeczy pozostawił niepowiedzianymi. Wiele rzeczy przed nią ukrył.
— No w końcu... Alice bardzo się o ciebie martwiła — powiedział zimnym głosem Ichiro, zbliżając się do jego łóżka razem z Cass i Urijahem. Zawsze brzmiał w ten sposób, gdy się zdenerwował - miał taki swój "cichy gniew", będący niechybnie pozostałością po pobycie w wojsku.
— A ty się nie martwiłeś, Ichi? — zapytał go z niewinnym uśmieszkiem lider. Nie omieszkał też przy okazji sprawdzić nastrojów pozostałych. Ślepy Urijah skrywał pod sakkatem raczej ulgę, niż dezaprobatę, podczas gdy Cass starała się ukryć pełne napięcia spojrzenie, jakie posyłała w stronę Alice. Tora był tego wszystkiego świadom, ale nie chciał w tym momencie na to reagować.
— Ja mam raczej ochotę ci przyłożyć, ale i tak cię wszystko boli, więc spasuję... — odparł młodszy od niego Saotome Ichiro, potrząsając długimi, niemytymi, czarnymi włosami, wciąż i wciąż przywodzącymi na myśl wodorosty. Alice odskoczyła od lidera, jak oparzona, gdy tylko usłyszała żołnierza.
— Przepraszam, nie wiedziałam — wytłumaczyła się. — Ja tylko tak... impulsywnie...
— Nie, nie przejmuj się. Ichiro przesadza, to wcale tak nie boli. Poza tym czuję, że podaliście mi leki, kiedy spałem, prawda? — uspokoił dziewczynę i zapytał bruneta Tora.
— Nie musielibyśmy, gdybyś wieczorem nie ominął dawki. To Alice znalazła cię uwalonego od krwi. Co ty sobie myślałeś? Zwykle jesteś bardziej odpowiedzialny! — zrugał go nie bez racji wojskowy, toteż lider nawet nie próbował się z nim kłócić. Nigdy zresztą nie był zbyt kłótliwy.
— Przepraszam was wszystkich. Miałem pracowity dzień i zapomniałem o lekach. Pewnie już w całym Dworzyszczu huczy, że coś mi się stało, prawda? — uśmiechnął się półgębkiem. Wiedział dobrze, że w ich niewielkiej społeczności każdy członek Wyższej Izby pełnił rolę celebryty i że sam był największym z nich.
— Dobrze, już dobrze. Najważniejsze, że nic się nikomu nie stało, nie uważacie? — próbował rozluźnić atmosferę Urijah. Szermierz nie oddawał tego swą aparycją, ale był chyba najmniej kłótliwym i jednym z najspokojniejszych członków Loży.
— Cieszę się, że go mam. Że w ogóle przeżył masakrę Srebrnego Kręgu — pomyślał Tora, przypominając sobie wydarzenia, mające miejsce lata temu w Aquerii. Na chwilę obecną bardziej martwiło go jednak milczenie Cass, która sprawiała wrażenie obrażonej. — To przez Alice? Chyba będę musiał to jakoś wyjaśnić... — zrozumiał szybko lider.
— No dobrze... Nie mogę spędzić całego dnia w łóżku, prawda? Mogłyby mi panie pomóc? — zaproponował przyjaźnie Tora, przerzucając nogi na podłogę. Różowowłosa jako pierwsza zabezpieczyła go z prawej strony, zarzucając sobie jego ramię na barki. W wyrazie jej twarzy mężczyzna widział niespotykaną siłę woli, dzięki której powstrzymywała się od zadawania cisnących jej się na usta pytań.
Cass nie była dla niego taka miła, choć wcale go to nie zaskoczyło. Wciąż jednak wsparła go z drugiej strony i wspólnie z drugą dziewczyną pomogła mu się podnieść. Tora niezauważenie napinał i rozluźniał mięśnie w różnych partiach ciała, by móc pobieżnie określić swój stan faktyczny. Nie przeraziło go to, co czuł. Był odrętwiały i zmęczony, a kończyny ciążyły mu, niczym obradzające w owoce gałęzie drzewa, ale mimo wszystko trzymał się dobrze.
— Widzimy się na obiedzie, Urijah, Ichiro — pożegnał się przy wyjściu srebrnowłosy.
***
Ósemka dzieci pomknęła korytarzem prędzej, niż wiatr, gdy tylko zobaczyły prowadzonego przez swoje dwie towarzyszki lidera Loży. Podczas gdy Alice była tym widokiem cokolwiek zdumiona, srebrnowłosy wyprostował się i uśmiechnął w ich stronę, jak zawsze robiąc dobrą minę do złej gry.
— Wszędzie cię szukaliśmy, Tora! — zawołał jeden malec, ściskając pod pachą piłkę do kopania. — Masz trochę czasu? Idziemy? — ponaglił pytaniami drugi chłopiec. Wśród zbieraniny były też dziewczynki. Żadne z dzieci nie wyglądało na więcej, niż 11 lat.
— Słuchajcie, przykro mi, ale Tora nie najlepiej się... — zaczęła najdelikatniej, jak potrafiła Cass, lecz w tym właśnie momencie srebrnowłosy uciekł rękoma z ich pleców, postępując o krok do przodu, jakby wcale nie wracał ze skrzydła szpitalnego.
— Daj spokój, Cass! Przecież im obiecałem, prawda? — stwierdził z uśmiechem lider, po czym przybił piątkę chłopcu z piłką. — Chodźmy na dwór, może pokażę wam coś ciekawego! — zawołał do dzieciaków, które zawtórowały mu optymistycznym okrzykiem. Nie minął moment, a Tora popędził korytarzem razem z nimi, pozostawiając dwie niewiasty w osłupieniu lub gniewie. Osłupienie Alice wynikło jednak z tego, co zobaczyła, gdy zbieranina odwróciła się do niej plecami. Ze zdziwienia zakryła sobie usta dłonią, spoglądając pytająco na Cass.
— Tak, dobrze widziałaś... — potwierdziła kobieta. — Chodźmy za nimi. Wolę nie zostawiać Tory samego, chociaż udaje, że wszystko z nim w porządku. Pogadamy na zewnątrz — zaproponowała Hiszpanka, na co druga dziewczyna przystała bez namysłu. Zbyt wielu nowych rzeczy się dowiadywała, podczas gdy zbyt niewiele z nich rozumiała...
***
Dziewczyny siedziały na uboczu, pod jabłonią, podczas gdy przed ich oczyma rozgrywał się mecz piłkarski na małą skalę. Jako że małych zawodników była ósemka, szybko rozgorzał spór o to, do której drużyny miał trafić Tora. Ostatecznie sam lider wyszedł z propozycją kompromisu, a wszyscy zgodzili się na jego przechodzenie ze strony na stronę co kilka minut. Dopiero wtedy jakakolwiek gra mogła się rozpocząć.
— Całkiem milczy — zauważyła Alice, ukradkiem przyglądając się Cass. — To na mnie jest zła. Jestem pewna. Co jednak mogę zrobić, żeby ją udobruchać? Żeby nie widziała we mnie zagrożenia? Lubię ją. Nie chcę drzeć z nią kotów... — pomyślała z markotną miną. Cisza źle na nią działała i w desperackiej próbie jej przerwania wybrała najniebezpieczniejszy temat, jakim był sam Tora...
— Czy jest cokolwiek, czego on NIE potrafi? — spytała żartobliwie, trącając starszą dziewczynę ramieniem. Nie mogła wyjść z podziwu dla tego, co ten mężczyzna wyczyniał na ich prowizorycznym boisku. Piłka sprawiała wrażenie, jakby przyklejała się do jego ciała, kiedy przerzucał ją sobie nad głową, odbijał barkami i przebiegał pomiędzy grupką dzieci, nawet nie muskając żadnego z nich. Od czasu do czasu udawał oczywiście, że komuś udało się go prześcignąć lub jakimś sposobem ukraść mu przedmiot, lecz potem ponownie pokazywał wszystkim, jak wiele im brakuje, by osiągnąć jego poziom.
— Nic. Jeśli tylko ma okazje się czegoś nauczyć, nauczy się. Niezależnie od tego, czy chodzi o jakąś dziedzinę nauki, czy o grę na instrumencie, Tora będzie chciał to umieć. A uczy się szybciej, niż ktokolwiek inny... — wyjaśniła Cass. Sprawiała nawet wrażenie, jakby na moment przestała się boczyć na Alice, gdy opowiadała jej o Torze.
— A inni uczą się od niego... — dopowiedziała sobie różowowłosa. Te same dzieci, z którymi teraz grał w piłkę, wieczorami przed kolacją uczył podstaw walki wręcz. Czasem nawet proponował jej dołączenie do nich, ale dziewczyna bała się ośmieszyć. Jako ktoś, kto nie potrafił nawet używać energii duchowej, momentami czuła się gorsza od reszty. W Miracle City było tak samo... lecz tam widywała na co dzień o wiele mniej osób.
— Tutaj każdy coś robi. Każdy stale pracuje, uczy się czegoś, doskonali... W jaki sposób Tora trzyma ich wszystkich w ryzach? Nie rozumiem tego. Wielu rzeczy nie rozumiem. Szczególnie gdy dotyczą jego... — myślała, obserwując jak lider praktycznie tańczy w powietrzu, ilekroć tylko odrywał się z piłką od ziemi. Wiatr go kochał, a on kochał wiatr - tyle pojmowała Alice i tak to sobie właśnie tłumaczyła.
— Zmieniłaś co do niego zdanie, prawda? — zapytała nagle Cass. Żadna z dziewczyn nie patrzyła na drugą. Alice odpowiedziała jej milczeniem, ale ona i w tym odnalazła to, czego szukała. — Jeszcze kilka tygodni temu robiłaś wszystko, byleby tylko się od niego odciąć. I od nas też. Co myślisz o nim teraz? — zadała kolejne pytanie z pełnią powagi w głosie. Bardzo niebezpieczne pytanie.
— To pułapka. Muszę uważać, co powiem. Muszę uważać, co pokaże moja twarz. Niezależnie od tego, czy powiem prawdę, czy skłamię, nie mogę zdradzać niepewności — poinstruowała się w duchu Alice. Tego wszystkiego nauczył ją Joseph, choć rzadko kiedy uczył ją czegoś wprost. Nigdy zaś nie wyjawił jej, czemu tak naprawdę jej pomaga.
— Nie wiem, co o nim myśleć — wydusiła w końcu z siebie. — Zabrał mnie z miejsca, w którym czułam się dobrze od ludzi, którzy byli mi bliscy. Nieustannie zataja przede mną prawdę. Kiedy pytam o to innych, wszyscy odsyłają mnie do niego, lecz on nie chce powiedzieć. Nie jest ze mną szczery... ale wiem, że nigdy mnie nie okłamał — mówiła, ostrożnie dobierając słowa. Wiedziała, że Cass słucha, ale nie patrzyła w jej stronę. Tak było jej lepiej. — Troszczy się o mnie i o wszystkich mieszkańców Dworzyszcza. Traktuje was wszystkich, jak rodzinę, ale robi wszystko, co może, żeby mnie tak nie traktować. Żałuje tego, co ma się ze mną stać, ale... mam wrażenie, że nie chodzi tu o mój powrót do Miracle City. — Przez chwilę miała nadzieję, że Cass potwierdzi lub zaprzeczy jej słowom, ale przeliczyła się - dziewczyna milczała, jak grób. — Jest inteligentny i oczytany. Jest miły i kulturalny. Jest sprawiedliwy i nie ocenia książki po okładce. Jest wyrozumiały i... troskliwy. Ja... powoli przestaję się dziwić, że wszyscy tak mu ufacie...
— ...ale jak taki człowiek może być głową tajnej organizacji, którą ściga połowa Morriden? — Tego już nie powiedziała na głos.
— Masz rację. Ze wszystkim... — mruknęła pod nosem Cass i spojrzała w ziemię, jakby zastanawiała się nad swoim własnym zachowaniem. — Cholera, jestem taka głupia! Dosyć już. Posłuchaj mnie, Alice. Ostatnimi czasy ty i Tora... zżyliście się. Do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy... czy może nie jest to jakaś "głębsza" znajomość. Jest tak, czy nie? — zapytała, czerwieniąc się ze wstydu. Ewidentnie nie spodziewała się, że kiedykolwiek zada komukolwiek takie pytanie. Alice była jednak mniej zaskoczona.
— "Kocha go do szaleństwa..." — przypomniała sobie, co jej powiedział Joseph. Przyjrzała się uważniej pierwszej osobie w Loży, którą naprawdę polubiła. — Jest ładna. Naprawdę ładna. Gdyby chciała... mogłaby zdobyć większość mężczyzn w Dworzyszczu, nie mówiąc już o samej Wyższej Izbie — wywnioskowała.
Miała latynoską cerę i głębokie, ciemne oczy. Była smagła, gibka i wysportowana. Miała długie, kruczoczarne włosy, których kosmyki niesfornie zwijały się w plątaninę zygzaków. Ustami też mogła się chwalić - pełnymi, dużymi, znającymi dotyk wielu innych ust. Długie nogi, uwydatnione pośladki, średniej wielkości piersi - jej aparycji nic nie brakowało, a pochodzenie nadawało Cass egzotycznego piękna. Nosiła opięte, cienkie spodnie, w zależności od nastroju chodziła na wysokich obcasach lub bez jakichkolwiek, górne części jej garderoby przeważnie odkrywały pępek i większą część rąk, a ciemnozłote bransolety z reguły podzwaniały na jej nadgarstkach. Cass od zawsze sprawiała wrażenie kobiety, która potrafiła ściągać na siebie spojrzenia. Alice parę razy miała okazję dowiedzieć się, skąd starsza dziewczyna posiadała tę zdolność, ale ostatecznie zawsze rezygnowała z tej możliwości - Joseph umiał to uszanować i tym poszanowaniem sprawił po raz pierwszy, że różowowłosa zaczęła go lubić.
— Nie, nie jest! Nie wiem, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy! — zaoponowała otwarcie Alice ze zdziwioną miną. Wiedziała, że zdziwienie na jej twarzy doda jej wiarygodności, choć spodziewała się tego, że dostanie się pod gradobicie pytań. Wykorzystywania mimiki też nauczył ją Joseph.
— Aż trudno uwierzyć, że właśnie jego wiedza będzie mi się przydawać najczęściej... — pomyślała dziewczyna z rozbawieniem, którego nikomu nie pokazała.
— Lubię Torę, przyznaję. Ale ciebie też lubię. I tego idiotę z irokezem też. I Ichiro, chociaż za bardzo się o wszystkich martwi. I Josepha, chociaż czasami mnie przeraża. I Urijaha też, bo zawsze jest dla wszystkich taki miły, że ma się ochotę podejść i go przytulić... — przerwała i odchrząknęła, uświadomiwszy sobie, że powoli zaczęła przesadzać. — Chcę ci tylko powiedzieć, że z mojej strony to są zawsze te same uczucia. Nigdy nie pomyślałam o Torze ani o... reszcie w taki sposób. I nie chcę pomyśleć, bo... no sama na nich spójrz. — Wzdrygnęła się gwałtownie na myśl o wejściu w jakikolwiek bliższy kontakt ze "Stanem o połowie twarzy"... i usłyszała śmiech - zwiastun sukcesu. Cass parskała śmiechem, ilekroć próbowała zakryć usta, ewidentnie wyobraziwszy sobie przynajmniej coś podobnego.
— Alice... nie, nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. Wcale nie chciałam cię o to pytać. Po prostu... tak jakoś mi się wymsknęło — zaczęła się tłumaczyć, gdy tylko przeszedł jej atak wesołości.
— Nie. To dobrze, że o tym powiedziałaś. Skoro przyszło ci to do głowy, to znaczy, że się nad tym zastanawiałaś, a skoro się zastanawiałaś, to dobrze, że już nie musisz. Nie chcę, żebyśmy ze sobą walczyły, okej? Słusznie, czy niesłusznie... — Różowowłosa uśmiechnęła się pod nosem, choć to nie do Cass kierowała ten uśmiech.
— Naito pewnie... powiedziałby coś podobnego — uświadomiła sobie w tym momencie.
— Tak. Racja... — przyznała latynoska, po czym westchnęła ciężko. Krzyczące dzieci na nieistniejącym boisku skupiały się głównie na Torze, będącym podstawowym elementem obydwu drużyn. — Trzeba pogadać z Willem. Fajnie by było, gdyby zebrał parę osób i zrobił dzieciom jakiś plac zabaw, czy coś w tym guście. Praca to nie wszystko. Czasem trzeba się zrelaksować — stwierdziła z powagą kobieta.
— Zmieniła temat. Wykorzystała dzieci, żeby to jak najlepiej zamaskować. Pewnie i tak mówi szczerze, ale mimo wszystko martwi ją sprawa z Torą. Powinnam zapytać? Jeśli nie teraz, to kiedy... — pomyślała Alice. Już otwierała usta, gdy nagle...
— Inni... na pewno nic ci o mnie nie naopowiadali? — nadeszło nagle pytanie. Hiszpanka nie patrzyła w stronę rozmówczyni, co nie umknęło uwadze różowowłosej.
— Trudny temat. Dlatego nie chce, żeby ktoś widział jej twarz — oceniła od razu, jak ją nauczono.
— Na pewno. Już o to pytałaś, pamiętasz? — Dotknęła jej ramienia wierzchem dłoni. Od serca, na moment - by okazać troskę i swoją bliskość. — Jeśli chcesz mi coś powiedzieć... to jesteśmy teraz same, dookoła nikogo, kto mógłby podsłuchać... Wiesz, co mam na myśli.
Wiedziała. Mimo to jednak kilkanaście razy zmieniała zdanie o tym, jak powinna zacząć. W ogóle nie miała ochoty o tym mówić, ale z niewieloma przedstawicielkami swojej płci utrzymywała na tyle bliski kontakt, by w ogóle poruszyć ten temat. Alice była wyjątkiem - częściowo z jej własnej inicjatywy, częściowo z przypadku, a częściowo przez wagę, jaką przykładał do dziewczyny Tora.
— Wiesz... Nie, na pewno wiesz. Mam na myśli... że ja i Hisato nie jesteśmy niczym więcej, niż tylko... przyjaciółmi, towarzyszami, trochę rodzeństwem. Rozumiesz, do czego zmierzam? — Odwróciła się. Wolała jednak mieć na kim zawiesić wzrok, gdy mówiła.
— Po imieniu... — zauważyła Alice. — Zapowiada się ciężko.
— Podejrzewam, że słowo-klucz brzmi... "tylko"? — zmieniła stwierdzenie w pytanie, by nie zabrzmieć zbyt oschle. Hiszpanka pokiwała głową. — Coś... stoi wam na przeszkodzie?
— Wszystko — westchnęła latynoska, wypuszczając powietrze z płuc i opierając się plecami o pień jabłoni. — To wszystko, co o nim powiedziałaś było prawdą, ale... o mnie tego samego nie mogłabyś powiedzieć.
— To znaczy? Nie chcesz mi chyba powiedzieć czegoś w stylu "Nie zasługuję na niego", prawda?
— Nie rozumiesz... — bąknęła Cass. — To nie są rozterki wzdychającej do plakatu nastolatki, wiesz? Tu chodzi o moją... przeszłość. Widzisz... za życia mieszkałam razem z młodszym bratem w Alicante w Hiszpanii. Nie mieliśmy pieniędzy... a bez pieniędzy sieroty nie przeżyją. Sęk w tym, że... pieniądze trzeba jakoś zdobyć — przerwała. Momentalnie z pewnej siebie, pociągającej, młodej kobiety zmieniła się w przestraszoną małą dziewczynkę, stojącą nad krawędzią przepaści i nie mogąca się wycofać. — Mój brat Sal - to skrót od Salvador - był... naprawdę słodkim chłopakiem. Miłym, troskliwym... ale beznadziejnie naiwnym. Nie miał bladego pojęcia, jaki jest świat i jakie jest życie. Bezgranicznie mi ufał i zawsze starał się pokazać, że jest facetem i że potrafi mnie przed wszystkim obronić, ze wszystkim mi pomóc... ale był tylko małym, młodszym braciszkiem. Nie chciałam, żeby musiał tyrać, jak wół za marne pieniądze i chłonąć cały ten brud, jaki spotyka się w slumsach. I właśnie dlatego się na to zgodziłam... — Jeszcze raz zamilkła, wstrzymując oddech, jakby próbowała odwlec nieuniknione i jakby nigdy nikomu tego nie mówiła. — Zostałam dziwką, okej? — wypaliła. — Prostytutką w hiszpańskich slumsach...
— Żałuje. Bardzo żałuje. Nienawidzi tej części siebie. Tej części swojej przeszłości... — przeanalizowała ją w myślach Alice. Nie potrafiła sobie wyobrazić przywodzącej na myśl starszą siostrę Cass w najstarszym zawodzie na świecie. Ten obraz do tego stopnia kłócił się z tym, co widywała na co dzień... że uwierzyła natychmiastowo i bez wahania.
— I... to dlatego boisz się zejść z Torą? Przez coś, co zrobiłaś, żeby przeżyć? Przez coś, co zrobiłaś z miłości do brata? Naprawdę? — Różowowłosa spróbowała jakoś do niej trafić, choć wiedziała, że wychodzi przez to na bardziej szyderczą, aniżeli współczującą. Wolała jednak to, niż udawanie zrozumienia dla tego, co czuła latynoska.
— To nie tak! — podniosła głos Cass. — To nie żaden "jednorazowy wybryk", do cholery! Nie rozumiesz? Ja... miałam wielu mężczyzn. Dziesiątki, jeśli nie setki. Miałam wielu... a wielu miało mnie. Robiłam rzeczy, których wstydzę się do dzisiaj i które próbuję uznawać za złe sny, kiedy tylko sobie o nich przypomnę. Dotykali mnie, bawili się mną... bili mnie. Jestem brudna, Alice. Po prostu brudna. Na każdym kroku to czuję. Na każdym kroku to na mnie ciąży i nie potrafię się tego pozbyć! Nienawidzę tego! — wybuchła nawet gwałtowniej, niż miała zamiar. — Pewne nawyki, zachowania, sposób myślenia... to wszystko zostaje w człowieku. Nigdy się tego nie pozbędę. Co z tego, że umarłam? Że wiodę teraz całkiem nowe, lepsze życie pośród ludzi, których szanuję, przy których czuję się bezpiecznie i których... kocham? Zostanie Madnessem to nie "zaczęcie od nowa". To tylko przedłużenie tego, kim było się za życia...
— Nie — zaoponowała Alice stanowczo i bez namysłu, czym zaskoczyła Cass. — Wcale nie. Za życia wybrałaś jedną drogę, bo nie miałaś żadnych innych do wyboru. Teraz tak nie jest. Teraz jesteś w innym miejscu z innymi ludźmi, robiąc inne rzeczy i żyjąc inaczej. Nie możesz wymazać przeszłości, więc czemu tak bardzo tego chcesz? Jesteś bogatsza w przeżycia, w doświadczenia, w...
— Co ty pieprzysz?! — krzyknęła na nią w nerwach latynoska, przerywając jej. — Przeżycia? Doświadczenia? Co w tym, kurwa, dobrego? W tym, że sprzedawałam ciało za pieniądze najpaskudniejszym ludziom pod słońcem? W tym, że brzydzę się samej siebie, gdy tylko widzę swoje odbicie? W tym, że nienawidzę tego, kim byłam i tego, co robiłam? Po chuj mi takie doświadczenia?! Gdybym wiedziała... że tak się stanie... że niezależnie od wszystkiego po śmierci będę mogła spróbować od nowa... nie zrobiłabym tego. Zabiłabym się. Nawet jeśli oznaczałoby to... zostawienie Sala samemu sobie. — Otwarta dłoń, z głuchym plaśnięciem uderzająca w policzek Hiszpanki skutecznie przerwała jej wyznanie, pozostawiając na twarzy kobiety czerwony ślad. Osłupiała Cass uderzyła głową o drzewo, mimochodem dostrzegając łzy w kącikach oczu Alice.
— Ty przynajmniej masz jakąś przeszłość! Wiesz, kim byłaś! Masz pojęcie, jak bardzo JA chciałabym to wiedzieć? Jakie to trudne, kiedy najmniej wiesz o samej sobie? Ile bym dała, żeby tylko wiedzieć, jak wyglądało moje dotychczasowe życie? Choćbym nawet była nikim... chciałabym o tym wiedzieć. Nie mów tak o sobie, proszę... — wycedziła przez zęby różowowłosa. Między niewiastami nastała dłuższa chwila milczenia, przerywana tylko krzykami na "boisku" i gwizdami, które zaczynały rozlegać się wokół niego, kiedy to mieszkańcy Dworzyszcza przystawali popatrzeć na mecz w przerwie w pracy.
— Nie... nie chciałam. Wierzysz mi, prawda? — wyrwało się z ust Cass. Obie patrzyły już tylko na Torę i dzieciaki, na siebie w ogóle nie spoglądając, choć opierały się plecami o ten sam pień drzewa.
— Wierzę — westchnęła Alice. — Przepraszam. Nie chciałam cię uderzyć. Po prostu... emocje wzięły górę i... tak wyszło. Wiem, to brzmi idiotycznie, ale inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. — Zobaczyła kątem oka, jak Cass kiwnęła głową ze zrozumieniem. — Powiedz mi... czemu uważasz, że twoja przeszłość byłaby dla Tory jakąkolwiek przeszkodą? Ale tak szczerze i bez wykrętów. Nie chcę już gdybać i się nad tym zastanawiać.
— Wciąż jest mężczyzną, wiesz? — zaczęła pytaniem Cass. — Najlepszym, jakiego znam. Najlepszym mężczyzną i najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Jest naszą nadzieją. Tym, co nas połączyło i tym, co wskazuje nam drogę do naszej Utopii. Do naszego małego raju, który zaczęliśmy już tworzyć. Robi dla nas wszystko... podczas gdy o siebie nie dba wcale. Pomaga nam, jak tylko może, chociaż nikt nie potrafi pomóc jemu. To wszystko pochłania go na tyle, że rzadko kiedy ma okazję naprawdę żyć. Naprawdę odetchnąć i zapomnieć o wszystkim. A zasługuje na to. Jeśli ktokolwiek zasługuje na odpoczynek, to na pewno on. Myślisz, że... że potrafiłby patrzeć na mnie inaczej, niż dotychczas? Że mogłabym mu pomóc? Że wiedza o tym wszystkim, co robiłam by mu nie przeszkadzała? Że to faktycznie byłby dla niego odpoczynek, a nie kolejna udręka?
— Wiesz co? Myślę tylko, że chyba zapomniałaś, o kim mówisz — odparła nieco ostro Alice. — Czy ty siebie słyszysz? To najdurniejsze pytania, jakie w życiu słyszałam. Przecież mowa o TORZE! Serio wydaje ci się, że człowiek, którego tak kochasz byłby w stanie myśleć w ten sposób? To ty powinnaś go znać lepiej, niż ja. Jesteś z nim od lat! To TY się dla niego liczysz, a nie ludzie, których spotkałaś w życiu...
— Czy kilka tygodni temu potrafiłabym powiedzieć coś podobnego? — zapytała się siebie w duchu Alice, ale sobie nie odpowiedziała.
— Zrobiliśmy z ciebie strasznie przemądrzałą dziewuchę... — mruknęła pod nosem Cass, odwracając się do niej plecami. To była ta sama Cass, która nieustannie ucierała różowowłosej nosa, odwiedzając ją w jej pokoju. Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie nawzajem, choć żadna nie patrzyła na drugą.
— Sukces! — uśmiechnęła się jeszcze szerzej Alice, lecz wtem przypomniała sobie coś, co usłyszała kilka chwil wcześniej.
— Chwileczkę... Powiedziałaś, że nikt nie potrafi pomóc Torze? Dlaczego? Co z nim? I dlaczego musi brać te dziwne leki? — wypaliła na jednym oddechu, z zaaferowaniem zwracając się ku Cass.
— Chcesz wiedzieć, co? — odezwała się cicho i bez życia Cassandra Mendez. — No dobrze... — Wciągnęła do płuc tyle powietrza, ile tylko mogła, chwaląc każdą milisekundę czasu, którą w ten sposób zyskała. — On umiera, Alice. Tora umiera...
— Całkiem milczy — zauważyła Alice, ukradkiem przyglądając się Cass. — To na mnie jest zła. Jestem pewna. Co jednak mogę zrobić, żeby ją udobruchać? Żeby nie widziała we mnie zagrożenia? Lubię ją. Nie chcę drzeć z nią kotów... — pomyślała z markotną miną. Cisza źle na nią działała i w desperackiej próbie jej przerwania wybrała najniebezpieczniejszy temat, jakim był sam Tora...
— Czy jest cokolwiek, czego on NIE potrafi? — spytała żartobliwie, trącając starszą dziewczynę ramieniem. Nie mogła wyjść z podziwu dla tego, co ten mężczyzna wyczyniał na ich prowizorycznym boisku. Piłka sprawiała wrażenie, jakby przyklejała się do jego ciała, kiedy przerzucał ją sobie nad głową, odbijał barkami i przebiegał pomiędzy grupką dzieci, nawet nie muskając żadnego z nich. Od czasu do czasu udawał oczywiście, że komuś udało się go prześcignąć lub jakimś sposobem ukraść mu przedmiot, lecz potem ponownie pokazywał wszystkim, jak wiele im brakuje, by osiągnąć jego poziom.
— Nic. Jeśli tylko ma okazje się czegoś nauczyć, nauczy się. Niezależnie od tego, czy chodzi o jakąś dziedzinę nauki, czy o grę na instrumencie, Tora będzie chciał to umieć. A uczy się szybciej, niż ktokolwiek inny... — wyjaśniła Cass. Sprawiała nawet wrażenie, jakby na moment przestała się boczyć na Alice, gdy opowiadała jej o Torze.
— A inni uczą się od niego... — dopowiedziała sobie różowowłosa. Te same dzieci, z którymi teraz grał w piłkę, wieczorami przed kolacją uczył podstaw walki wręcz. Czasem nawet proponował jej dołączenie do nich, ale dziewczyna bała się ośmieszyć. Jako ktoś, kto nie potrafił nawet używać energii duchowej, momentami czuła się gorsza od reszty. W Miracle City było tak samo... lecz tam widywała na co dzień o wiele mniej osób.
— Tutaj każdy coś robi. Każdy stale pracuje, uczy się czegoś, doskonali... W jaki sposób Tora trzyma ich wszystkich w ryzach? Nie rozumiem tego. Wielu rzeczy nie rozumiem. Szczególnie gdy dotyczą jego... — myślała, obserwując jak lider praktycznie tańczy w powietrzu, ilekroć tylko odrywał się z piłką od ziemi. Wiatr go kochał, a on kochał wiatr - tyle pojmowała Alice i tak to sobie właśnie tłumaczyła.
— Zmieniłaś co do niego zdanie, prawda? — zapytała nagle Cass. Żadna z dziewczyn nie patrzyła na drugą. Alice odpowiedziała jej milczeniem, ale ona i w tym odnalazła to, czego szukała. — Jeszcze kilka tygodni temu robiłaś wszystko, byleby tylko się od niego odciąć. I od nas też. Co myślisz o nim teraz? — zadała kolejne pytanie z pełnią powagi w głosie. Bardzo niebezpieczne pytanie.
— To pułapka. Muszę uważać, co powiem. Muszę uważać, co pokaże moja twarz. Niezależnie od tego, czy powiem prawdę, czy skłamię, nie mogę zdradzać niepewności — poinstruowała się w duchu Alice. Tego wszystkiego nauczył ją Joseph, choć rzadko kiedy uczył ją czegoś wprost. Nigdy zaś nie wyjawił jej, czemu tak naprawdę jej pomaga.
— Nie wiem, co o nim myśleć — wydusiła w końcu z siebie. — Zabrał mnie z miejsca, w którym czułam się dobrze od ludzi, którzy byli mi bliscy. Nieustannie zataja przede mną prawdę. Kiedy pytam o to innych, wszyscy odsyłają mnie do niego, lecz on nie chce powiedzieć. Nie jest ze mną szczery... ale wiem, że nigdy mnie nie okłamał — mówiła, ostrożnie dobierając słowa. Wiedziała, że Cass słucha, ale nie patrzyła w jej stronę. Tak było jej lepiej. — Troszczy się o mnie i o wszystkich mieszkańców Dworzyszcza. Traktuje was wszystkich, jak rodzinę, ale robi wszystko, co może, żeby mnie tak nie traktować. Żałuje tego, co ma się ze mną stać, ale... mam wrażenie, że nie chodzi tu o mój powrót do Miracle City. — Przez chwilę miała nadzieję, że Cass potwierdzi lub zaprzeczy jej słowom, ale przeliczyła się - dziewczyna milczała, jak grób. — Jest inteligentny i oczytany. Jest miły i kulturalny. Jest sprawiedliwy i nie ocenia książki po okładce. Jest wyrozumiały i... troskliwy. Ja... powoli przestaję się dziwić, że wszyscy tak mu ufacie...
— ...ale jak taki człowiek może być głową tajnej organizacji, którą ściga połowa Morriden? — Tego już nie powiedziała na głos.
— Masz rację. Ze wszystkim... — mruknęła pod nosem Cass i spojrzała w ziemię, jakby zastanawiała się nad swoim własnym zachowaniem. — Cholera, jestem taka głupia! Dosyć już. Posłuchaj mnie, Alice. Ostatnimi czasy ty i Tora... zżyliście się. Do tego stopnia, że zaczęłam się zastanawiać, czy... czy może nie jest to jakaś "głębsza" znajomość. Jest tak, czy nie? — zapytała, czerwieniąc się ze wstydu. Ewidentnie nie spodziewała się, że kiedykolwiek zada komukolwiek takie pytanie. Alice była jednak mniej zaskoczona.
— "Kocha go do szaleństwa..." — przypomniała sobie, co jej powiedział Joseph. Przyjrzała się uważniej pierwszej osobie w Loży, którą naprawdę polubiła. — Jest ładna. Naprawdę ładna. Gdyby chciała... mogłaby zdobyć większość mężczyzn w Dworzyszczu, nie mówiąc już o samej Wyższej Izbie — wywnioskowała.
Miała latynoską cerę i głębokie, ciemne oczy. Była smagła, gibka i wysportowana. Miała długie, kruczoczarne włosy, których kosmyki niesfornie zwijały się w plątaninę zygzaków. Ustami też mogła się chwalić - pełnymi, dużymi, znającymi dotyk wielu innych ust. Długie nogi, uwydatnione pośladki, średniej wielkości piersi - jej aparycji nic nie brakowało, a pochodzenie nadawało Cass egzotycznego piękna. Nosiła opięte, cienkie spodnie, w zależności od nastroju chodziła na wysokich obcasach lub bez jakichkolwiek, górne części jej garderoby przeważnie odkrywały pępek i większą część rąk, a ciemnozłote bransolety z reguły podzwaniały na jej nadgarstkach. Cass od zawsze sprawiała wrażenie kobiety, która potrafiła ściągać na siebie spojrzenia. Alice parę razy miała okazję dowiedzieć się, skąd starsza dziewczyna posiadała tę zdolność, ale ostatecznie zawsze rezygnowała z tej możliwości - Joseph umiał to uszanować i tym poszanowaniem sprawił po raz pierwszy, że różowowłosa zaczęła go lubić.
— Nie, nie jest! Nie wiem, skąd ci to w ogóle przyszło do głowy! — zaoponowała otwarcie Alice ze zdziwioną miną. Wiedziała, że zdziwienie na jej twarzy doda jej wiarygodności, choć spodziewała się tego, że dostanie się pod gradobicie pytań. Wykorzystywania mimiki też nauczył ją Joseph.
— Aż trudno uwierzyć, że właśnie jego wiedza będzie mi się przydawać najczęściej... — pomyślała dziewczyna z rozbawieniem, którego nikomu nie pokazała.
— Lubię Torę, przyznaję. Ale ciebie też lubię. I tego idiotę z irokezem też. I Ichiro, chociaż za bardzo się o wszystkich martwi. I Josepha, chociaż czasami mnie przeraża. I Urijaha też, bo zawsze jest dla wszystkich taki miły, że ma się ochotę podejść i go przytulić... — przerwała i odchrząknęła, uświadomiwszy sobie, że powoli zaczęła przesadzać. — Chcę ci tylko powiedzieć, że z mojej strony to są zawsze te same uczucia. Nigdy nie pomyślałam o Torze ani o... reszcie w taki sposób. I nie chcę pomyśleć, bo... no sama na nich spójrz. — Wzdrygnęła się gwałtownie na myśl o wejściu w jakikolwiek bliższy kontakt ze "Stanem o połowie twarzy"... i usłyszała śmiech - zwiastun sukcesu. Cass parskała śmiechem, ilekroć próbowała zakryć usta, ewidentnie wyobraziwszy sobie przynajmniej coś podobnego.
— Alice... nie, nie wiem, co się dzisiaj ze mną dzieje. Wcale nie chciałam cię o to pytać. Po prostu... tak jakoś mi się wymsknęło — zaczęła się tłumaczyć, gdy tylko przeszedł jej atak wesołości.
— Nie. To dobrze, że o tym powiedziałaś. Skoro przyszło ci to do głowy, to znaczy, że się nad tym zastanawiałaś, a skoro się zastanawiałaś, to dobrze, że już nie musisz. Nie chcę, żebyśmy ze sobą walczyły, okej? Słusznie, czy niesłusznie... — Różowowłosa uśmiechnęła się pod nosem, choć to nie do Cass kierowała ten uśmiech.
— Naito pewnie... powiedziałby coś podobnego — uświadomiła sobie w tym momencie.
— Tak. Racja... — przyznała latynoska, po czym westchnęła ciężko. Krzyczące dzieci na nieistniejącym boisku skupiały się głównie na Torze, będącym podstawowym elementem obydwu drużyn. — Trzeba pogadać z Willem. Fajnie by było, gdyby zebrał parę osób i zrobił dzieciom jakiś plac zabaw, czy coś w tym guście. Praca to nie wszystko. Czasem trzeba się zrelaksować — stwierdziła z powagą kobieta.
— Zmieniła temat. Wykorzystała dzieci, żeby to jak najlepiej zamaskować. Pewnie i tak mówi szczerze, ale mimo wszystko martwi ją sprawa z Torą. Powinnam zapytać? Jeśli nie teraz, to kiedy... — pomyślała Alice. Już otwierała usta, gdy nagle...
— Inni... na pewno nic ci o mnie nie naopowiadali? — nadeszło nagle pytanie. Hiszpanka nie patrzyła w stronę rozmówczyni, co nie umknęło uwadze różowowłosej.
— Trudny temat. Dlatego nie chce, żeby ktoś widział jej twarz — oceniła od razu, jak ją nauczono.
— Na pewno. Już o to pytałaś, pamiętasz? — Dotknęła jej ramienia wierzchem dłoni. Od serca, na moment - by okazać troskę i swoją bliskość. — Jeśli chcesz mi coś powiedzieć... to jesteśmy teraz same, dookoła nikogo, kto mógłby podsłuchać... Wiesz, co mam na myśli.
Wiedziała. Mimo to jednak kilkanaście razy zmieniała zdanie o tym, jak powinna zacząć. W ogóle nie miała ochoty o tym mówić, ale z niewieloma przedstawicielkami swojej płci utrzymywała na tyle bliski kontakt, by w ogóle poruszyć ten temat. Alice była wyjątkiem - częściowo z jej własnej inicjatywy, częściowo z przypadku, a częściowo przez wagę, jaką przykładał do dziewczyny Tora.
— Wiesz... Nie, na pewno wiesz. Mam na myśli... że ja i Hisato nie jesteśmy niczym więcej, niż tylko... przyjaciółmi, towarzyszami, trochę rodzeństwem. Rozumiesz, do czego zmierzam? — Odwróciła się. Wolała jednak mieć na kim zawiesić wzrok, gdy mówiła.
— Po imieniu... — zauważyła Alice. — Zapowiada się ciężko.
— Podejrzewam, że słowo-klucz brzmi... "tylko"? — zmieniła stwierdzenie w pytanie, by nie zabrzmieć zbyt oschle. Hiszpanka pokiwała głową. — Coś... stoi wam na przeszkodzie?
— Wszystko — westchnęła latynoska, wypuszczając powietrze z płuc i opierając się plecami o pień jabłoni. — To wszystko, co o nim powiedziałaś było prawdą, ale... o mnie tego samego nie mogłabyś powiedzieć.
— To znaczy? Nie chcesz mi chyba powiedzieć czegoś w stylu "Nie zasługuję na niego", prawda?
— Nie rozumiesz... — bąknęła Cass. — To nie są rozterki wzdychającej do plakatu nastolatki, wiesz? Tu chodzi o moją... przeszłość. Widzisz... za życia mieszkałam razem z młodszym bratem w Alicante w Hiszpanii. Nie mieliśmy pieniędzy... a bez pieniędzy sieroty nie przeżyją. Sęk w tym, że... pieniądze trzeba jakoś zdobyć — przerwała. Momentalnie z pewnej siebie, pociągającej, młodej kobiety zmieniła się w przestraszoną małą dziewczynkę, stojącą nad krawędzią przepaści i nie mogąca się wycofać. — Mój brat Sal - to skrót od Salvador - był... naprawdę słodkim chłopakiem. Miłym, troskliwym... ale beznadziejnie naiwnym. Nie miał bladego pojęcia, jaki jest świat i jakie jest życie. Bezgranicznie mi ufał i zawsze starał się pokazać, że jest facetem i że potrafi mnie przed wszystkim obronić, ze wszystkim mi pomóc... ale był tylko małym, młodszym braciszkiem. Nie chciałam, żeby musiał tyrać, jak wół za marne pieniądze i chłonąć cały ten brud, jaki spotyka się w slumsach. I właśnie dlatego się na to zgodziłam... — Jeszcze raz zamilkła, wstrzymując oddech, jakby próbowała odwlec nieuniknione i jakby nigdy nikomu tego nie mówiła. — Zostałam dziwką, okej? — wypaliła. — Prostytutką w hiszpańskich slumsach...
— Żałuje. Bardzo żałuje. Nienawidzi tej części siebie. Tej części swojej przeszłości... — przeanalizowała ją w myślach Alice. Nie potrafiła sobie wyobrazić przywodzącej na myśl starszą siostrę Cass w najstarszym zawodzie na świecie. Ten obraz do tego stopnia kłócił się z tym, co widywała na co dzień... że uwierzyła natychmiastowo i bez wahania.
— I... to dlatego boisz się zejść z Torą? Przez coś, co zrobiłaś, żeby przeżyć? Przez coś, co zrobiłaś z miłości do brata? Naprawdę? — Różowowłosa spróbowała jakoś do niej trafić, choć wiedziała, że wychodzi przez to na bardziej szyderczą, aniżeli współczującą. Wolała jednak to, niż udawanie zrozumienia dla tego, co czuła latynoska.
— To nie tak! — podniosła głos Cass. — To nie żaden "jednorazowy wybryk", do cholery! Nie rozumiesz? Ja... miałam wielu mężczyzn. Dziesiątki, jeśli nie setki. Miałam wielu... a wielu miało mnie. Robiłam rzeczy, których wstydzę się do dzisiaj i które próbuję uznawać za złe sny, kiedy tylko sobie o nich przypomnę. Dotykali mnie, bawili się mną... bili mnie. Jestem brudna, Alice. Po prostu brudna. Na każdym kroku to czuję. Na każdym kroku to na mnie ciąży i nie potrafię się tego pozbyć! Nienawidzę tego! — wybuchła nawet gwałtowniej, niż miała zamiar. — Pewne nawyki, zachowania, sposób myślenia... to wszystko zostaje w człowieku. Nigdy się tego nie pozbędę. Co z tego, że umarłam? Że wiodę teraz całkiem nowe, lepsze życie pośród ludzi, których szanuję, przy których czuję się bezpiecznie i których... kocham? Zostanie Madnessem to nie "zaczęcie od nowa". To tylko przedłużenie tego, kim było się za życia...
— Nie — zaoponowała Alice stanowczo i bez namysłu, czym zaskoczyła Cass. — Wcale nie. Za życia wybrałaś jedną drogę, bo nie miałaś żadnych innych do wyboru. Teraz tak nie jest. Teraz jesteś w innym miejscu z innymi ludźmi, robiąc inne rzeczy i żyjąc inaczej. Nie możesz wymazać przeszłości, więc czemu tak bardzo tego chcesz? Jesteś bogatsza w przeżycia, w doświadczenia, w...
— Co ty pieprzysz?! — krzyknęła na nią w nerwach latynoska, przerywając jej. — Przeżycia? Doświadczenia? Co w tym, kurwa, dobrego? W tym, że sprzedawałam ciało za pieniądze najpaskudniejszym ludziom pod słońcem? W tym, że brzydzę się samej siebie, gdy tylko widzę swoje odbicie? W tym, że nienawidzę tego, kim byłam i tego, co robiłam? Po chuj mi takie doświadczenia?! Gdybym wiedziała... że tak się stanie... że niezależnie od wszystkiego po śmierci będę mogła spróbować od nowa... nie zrobiłabym tego. Zabiłabym się. Nawet jeśli oznaczałoby to... zostawienie Sala samemu sobie. — Otwarta dłoń, z głuchym plaśnięciem uderzająca w policzek Hiszpanki skutecznie przerwała jej wyznanie, pozostawiając na twarzy kobiety czerwony ślad. Osłupiała Cass uderzyła głową o drzewo, mimochodem dostrzegając łzy w kącikach oczu Alice.
— Ty przynajmniej masz jakąś przeszłość! Wiesz, kim byłaś! Masz pojęcie, jak bardzo JA chciałabym to wiedzieć? Jakie to trudne, kiedy najmniej wiesz o samej sobie? Ile bym dała, żeby tylko wiedzieć, jak wyglądało moje dotychczasowe życie? Choćbym nawet była nikim... chciałabym o tym wiedzieć. Nie mów tak o sobie, proszę... — wycedziła przez zęby różowowłosa. Między niewiastami nastała dłuższa chwila milczenia, przerywana tylko krzykami na "boisku" i gwizdami, które zaczynały rozlegać się wokół niego, kiedy to mieszkańcy Dworzyszcza przystawali popatrzeć na mecz w przerwie w pracy.
— Nie... nie chciałam. Wierzysz mi, prawda? — wyrwało się z ust Cass. Obie patrzyły już tylko na Torę i dzieciaki, na siebie w ogóle nie spoglądając, choć opierały się plecami o ten sam pień drzewa.
— Wierzę — westchnęła Alice. — Przepraszam. Nie chciałam cię uderzyć. Po prostu... emocje wzięły górę i... tak wyszło. Wiem, to brzmi idiotycznie, ale inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. — Zobaczyła kątem oka, jak Cass kiwnęła głową ze zrozumieniem. — Powiedz mi... czemu uważasz, że twoja przeszłość byłaby dla Tory jakąkolwiek przeszkodą? Ale tak szczerze i bez wykrętów. Nie chcę już gdybać i się nad tym zastanawiać.
— Wciąż jest mężczyzną, wiesz? — zaczęła pytaniem Cass. — Najlepszym, jakiego znam. Najlepszym mężczyzną i najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Jest naszą nadzieją. Tym, co nas połączyło i tym, co wskazuje nam drogę do naszej Utopii. Do naszego małego raju, który zaczęliśmy już tworzyć. Robi dla nas wszystko... podczas gdy o siebie nie dba wcale. Pomaga nam, jak tylko może, chociaż nikt nie potrafi pomóc jemu. To wszystko pochłania go na tyle, że rzadko kiedy ma okazję naprawdę żyć. Naprawdę odetchnąć i zapomnieć o wszystkim. A zasługuje na to. Jeśli ktokolwiek zasługuje na odpoczynek, to na pewno on. Myślisz, że... że potrafiłby patrzeć na mnie inaczej, niż dotychczas? Że mogłabym mu pomóc? Że wiedza o tym wszystkim, co robiłam by mu nie przeszkadzała? Że to faktycznie byłby dla niego odpoczynek, a nie kolejna udręka?
— Wiesz co? Myślę tylko, że chyba zapomniałaś, o kim mówisz — odparła nieco ostro Alice. — Czy ty siebie słyszysz? To najdurniejsze pytania, jakie w życiu słyszałam. Przecież mowa o TORZE! Serio wydaje ci się, że człowiek, którego tak kochasz byłby w stanie myśleć w ten sposób? To ty powinnaś go znać lepiej, niż ja. Jesteś z nim od lat! To TY się dla niego liczysz, a nie ludzie, których spotkałaś w życiu...
— Czy kilka tygodni temu potrafiłabym powiedzieć coś podobnego? — zapytała się siebie w duchu Alice, ale sobie nie odpowiedziała.
— Zrobiliśmy z ciebie strasznie przemądrzałą dziewuchę... — mruknęła pod nosem Cass, odwracając się do niej plecami. To była ta sama Cass, która nieustannie ucierała różowowłosej nosa, odwiedzając ją w jej pokoju. Obie dziewczyny uśmiechnęły się do siebie nawzajem, choć żadna nie patrzyła na drugą.
— Sukces! — uśmiechnęła się jeszcze szerzej Alice, lecz wtem przypomniała sobie coś, co usłyszała kilka chwil wcześniej.
— Chwileczkę... Powiedziałaś, że nikt nie potrafi pomóc Torze? Dlaczego? Co z nim? I dlaczego musi brać te dziwne leki? — wypaliła na jednym oddechu, z zaaferowaniem zwracając się ku Cass.
— Chcesz wiedzieć, co? — odezwała się cicho i bez życia Cassandra Mendez. — No dobrze... — Wciągnęła do płuc tyle powietrza, ile tylko mogła, chwaląc każdą milisekundę czasu, którą w ten sposób zyskała. — On umiera, Alice. Tora umiera...
Koniec Rozdziału 203
Następnym razem: Jad
Już myślałem, że się nie doczekam.
OdpowiedzUsuńW sumie to trochę mnie denerwuje, że Alice tak się zbliżyła do loży i nie próbuje ich sabotować, albo uciec, ale rozumiem, że po prostu nic nie wie o świecie i nie ma nawet energii duchowej. W dodatku na dobrą sprawę nikogo oprócz Naito nie znała.
Z tą chorobą Tory to też niezłe zagranie. W sumie Tora jest zbyt dobry, aby być przywódcą. (Znaczy musiał byś go zeszmacić, żeby jakiś problem wymyślić potem) Martwię się tylko o walkę Naito, żeby za łatwo nie miał.
No to czekam na następny rozdział.
Również miałem ochotę się zapaść pod ziemię, że tyle to trwało ;_;
UsuńJeśli jednak chodzi o Torę i Naito, to polecam ci tylko cofnąć się do ich pierwszej "walki". Ja nie mogę ci nic powiedzieć. Mogę tylko zasugerować, byś zastanowił się, co dokładnie można zrobić, by być w stanie walczyć z kimś tak silnym. Trening to TYLKO najbardziej oczywista opcja ;)
Pozdrawiam koleżkę i szanuję za cierpliwość ^^
Czyli Cass jest siostrą Sala? Ale te wszystkie historie się zazębiają! Może dojdzie do jakiegoś feelsowego spotkania czy coś ;)
OdpowiedzUsuńCiekawe, że Tora umiera. Teraz już mam pewność, że Naito będzie na tyle mocny by być w stanie go pokonać. On odkryje swoją syntezę i będzie coraz lepszy, a Tora przez chorobę odnotuje tendencję spadkową. Strasznie przegadany rozdział, ale przynajmniej ważne informacje poznaliśmy ;)
Pozdrawiam!
Staram się właśnie, by jak najbardziej je zazębiać ;) Raz, że pozwala to przypomnieć sobie o przeszłych wydarzeniach, a dwa, że nadaje to jakiś głębszy sens historiom bohaterów. Podobają mi się wnioski, jakie wysnuwasz ;) Kierujesz się dobrą logiką.
UsuńRozdział faktycznie pełen dialogu, ale to wszystko jest tylko ciszą przed burzą i pewno zdajesz sobie z tego sprawę.
Również pozdrawiam ^^