poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 208: Czarne chmury

ROZDZIAŁ 208

     — Chyba nie będziecie mieli mi za złe, że w moim gabinecie brak miejsc dla wszystkich? — zwrócił się do całej masy Madnessów Naczelnik Gwardii, siedząc za biurkiem ze splecionymi pod podbródkiem dłoniami. W pomieszczeniu panowała absolutna cisza, choć cała generalicja, zastępcy i kandydaci do grupy uderzeniowej zebrali się wewnątrz. Napiętą atmosferę dałoby się wyczuć nawet na zewnątrz gabinetu, a w środku można było odnieść wrażenie, że za kilka chwil Gwardziści zaczną walczyć pomiędzy sobą, dzieląc się na sojuszników i przeciwników Miyamoto. Chirurg bowiem zajmował zaszczytne miejsce przed szeregiem Madnessów, stając oko w oko z Naczelnikiem Zhangiem.
— Obawiam się, że nikogo to nie rozbawi — odrzekł czerstwo Tenjiro, dawno już odzyskawszy swój spokój. Miał sobie za złe, że aż tak go poniosło na obradach, ale prawie to sobie wybaczył, gdy okazało się, że jego wybuch przyniósł nienegatywny skutek - a było to czymś, na co mógł tylko mieć nadzieję. — Niemniej jednak jestem wdzięczny za interwencję. Nie przywykłem do bycia tarmoszonym, rozrywanym ani zjadanym żywcem — podjął po chwili okularnik. Mur Gwardzistów, który za nim stacjonował zdawał się być dodatkową ścianą, mocno ograniczającą rozmiary gabinetu. Wszyscy zainteresowani stali niemal na baczność w zwartym szeregu. Wszyscy poza Tatsuyą, którego do środka nie wpuszczono, a który z pewnością czekał pod drzwiami i z jeszcze większą pewnością podsłuchiwał.
Chce się załapać, co? Ciekawi mnie jego powód... Równie dobrze może po prostu pragnąć chwały, jak połowa młodzików w Morriden, ale to nie jest niemożliwe, że zna któregoś z nas. W końcu młody Okuda pędzi za bratem, Rikimaru za Urijahem, a Naito za Torąpomyślał lekarz, ale podejmowanie tego tematu uznał za zbędne - przynajmniej w tym momencie.
— A ja nie przywykłem do wydawania ludzi na tarmoszenie, rozrywanie, czy zjadanie żywcem — skwitował pewną siebie wypowiedź Zhang, ucinając tym samym wszelkie próby rozluźnienia atmosfery. — Wstępnie uznałem, że Miracle City, a może i całe Morriden bardziej potrzebuje cię żywym. Z całą pewnością jednak MY potrzebujemy cię żywym. Chcemy wiedzieć wszystko, co przemilczałeś na sali. Mogę na to liczyć?
Wszystko, co? Nie, nie sądzę... ale przynajmniej umiesz postawić sprawę jasno — ocenił w myślach Miyamoto, ale odpowiedział nikłym cieniem uśmiechu. Wiedział, że gdzieś za nim stoi milczący i posępny Jean, którego jakimś cudem ugodził tak dogłębnie, że ten planował nawet go zaatakować. Drażniła go ta niewiedza. Chirurg wolał zawsze wiedzieć i rozumieć wszystko, co go dotyczyło, ale musiałby być skończonym głupcem, by teraz o to spytać. Nie wiedział zresztą, czy zachowanie Francuza potraktować jako chwilowy wybuch, czy może nadal ledwo powstrzymywał się on przed zdmuchnięciem kopniakiem owalnej kulki na szczycie jego szyi.
     — Oczywiście. Powiem to, co wiem. Potrzebuję dużej kartki i czegoś do pisania. W miarę możliwości postaram się wam rozrysować plan głównej kwatery i otaczających ją budynków. Oczywiście tych, które stały tam za moich czasów...
Przykro mi, Tora. To jedyne wyjście. Robię to dla waszego dobra, więc chociaż raz ugnijcie karku, gdy nadejdzie na to czas — pomyślał z opływającą w gorycz nadzieją chirurg, gdy spełniano jego życzenie. Cisza zza pleców kłuła w uszy.

***

     — To potwierdzone informacje? — zapytał ciężkim, smutnym głosem przywódca Loży Kłamców. Wokół zapanowała cisza. Spojrzenia kilku setek członków Wyższej Izby zwróciły się w stronę centralnego stołu, zaaferowane informacjami. Rozmawiali Joseph z Torą. Kwaśny wyraz twarzy tego pierwszego podkreślał tylko powagę sytuacji.
— Tak. Wszystkie moje kontakty to potwierdziły. Podobnie sami mieszkańcy stolicy. Zostaliśmy wystawieni — powtórzył Fletcher, zaciśnięte pięści opierając o blat stołu. Na twarzy miał trzy poziome szramy - ślady po paznokciach Alice, będące tematem tabu w całym Dworzyszczu. Samej różowowłosej nie było z nimi tego popołudnia - stacjonowała w kuchni. Z tego właśnie powodu aukcjoner poruszył temat przy wszystkich.
Tenjiro... — zadumał się srebrnowłosy. — ...czyli to ty jesteś jednym z nich. Zdrajców. Czemu to zrobiłeś? Przecież wiedziałeś, że nie możemy się wycofać. Co z tego, że o wszystkim wiemy, skoro musimy stawić czoła naszym przeciwnikom, choćbyśmy nawet tego nie chcieli? — Pozostała jeszcze tylko jedna osoba, o której nie wiedział, a co do której mógł jedynie snuć domysły. Domyślał się, że Miyamoto wyda jego i całą resztę pod wpływem ataku na Miracle City, ale do ostatniej chwili miał nadzieję, że wróżba była tylko pustymi słowami.
Chyba jednak Mędrcy nigdy się nie mylą. Mój przyjaciel podał nas nieprzyjaciołom na srebrnej tacy, a ja zostanę zdradzony jeszcze jeden raz. Nie wiem kiedy. Nie wiem przez kogo. Nic nie wiem, ale nie wolno mi się ugiąć ani wycofać. Poprowadzę ich wszystkich przez to, co nas czeka... — postanowił z gorzkim uczuciem w ustach.
— Jutro tu będą — powiedział nagle, podnosząc się z miejsca podparty rękoma o blat. — Jeszcze nie wiemy, kto dokładnie i wątpię, byśmy byli w stanie się tego w porę dowiedzieć — oświadczył wobec wszystkich, wolno obracając się w miejscu, by do każdego skierować swe słowa.
— Czyli walka? — spytał twierdząco Stan, krzyżując ramiona na piersi. Nie bał się. Nie w dosłownym znaczeniu tego słowa. Czuł jednak, jak jego serce zaczyna bić szybciej, a w brzuchu wije się coś jakby splątany samym sobą wąż.
— Czyli walka — potwierdził lider. — Dlatego chcę zapytać was wszystkich wprost... Czy mogę na was liczyć? Jutro rano pojawią się tutaj specjalnie w tym celu wybrani członkowie Gwardii Madnessów, być może nawet któryś z Niebiańskich Rycerzy. Znacie obecnego Naczelnika. "Cesarz", Tao Zhang. Jego ludzie będą chcieli naszego poddaństwa. Zrobią, co w ich mocy, byśmy dobrowolnie oddali się w ich ręce. Żeby nie zabijać naszych ciał... ale żeby zabić nasze plany i nasze marzenia. Ja nie mogę się poddać. I każdy, kto tu ze mną zostanie również nie będzie mógł. Znacie przyczynę. Jeśli więc ktokolwiek chce uniknąć walki na śmierć i życie, niech odejdzie. Zrozumiem to. I tak jestem pyszny i arogancki, tak bezczelnie prowadząc wszystkich do jaskini lwa. Odejdźcie teraz, jeśli chcecie mieć pewność, że przetrwacie. — Z nostalgicznym rozrzewnieniem zaobserwował pełnię nerwowej uwagi, jaką mu poświęcano. Nigdy nie pojmował, co było w nim tak niezwykłe, że zdołał zebrać i utrzymać razem tych wszystkich ludzi. Że mógł z czystym sercem nazywać każdego z nich członkiem swojej rodziny.
     Nikt nie odszedł. Nie odezwał się. Nie zawahał, choć pewnie nie wszyscy w pełni pojmowali powagę sytuacji. Wszyscy patrzyli w oczekiwaniu na srebrnowłosego, za którym podążali już od tylu lat. Z szacunkiem i miłością. Mylił się bowiem każdy, kto ośmielił się nazwać Lożę Kłamców "organizacją". To była wspólnota. Społeczność. Pełna indywidualistów, przez co też zjednoczona w jednym, wspólnym celu.
— Trzeba powiadomić ludzi z Niższej — odezwał się jakby nigdy nic Ichiro, przerywając ciszę. — Lepiej niech siedzą w domach. Przekażę im to samo, co ty przed chwilą, ale i tak głupek z ciebie, jeśli myślisz, że sobie pójdą. — Nie poszliby. Mieszkańcy Dworzyszcza mieli tylko jeden dom. Nie chcieli i nie mieli dokąd iść. Nawet najsłabsi Madnessi woleli zginąć w domu, pośród bliskich, niż pójść w świat, nie mając absolutnie nic. — Yashiro? Pomożesz? We dwóch uwiniemy się dwa razy szybciej — zwrócił się do kosiarza.
— Co? Och... jasne! — zawołał oprzytomniały rudzielec, po czym podniósł się z miejsca. Przechodząc obok lidera, położył mu rękę na barku i kiwnął ku niemu głową.
Trzęsie się... ale jest zdecydowany. Nie wycofa się — zauważył w duchu Tora.
— Zajmę się nim osobiście, Tora. Mam na myśli Miyamoto. To moja powinność — obwieścił przywódcy Fletcher bez chwili wahania.
— Cóż... ktokolwiek się nie przypałęta, dobrze wiecie, że mnie... nas się nie ruszy. Nie, kompania? — rzucił Stan i nagle zawtórowało mu aż kilka setek różnorakich głosów. W tym również dzieci, których widok swego czasu przeraził Alice.
— Upewnię się, że Alice pozostanie poza ich zasięgiem — usłyszał Tora głos Cass. Uśmiechała się, gdy spojrzał w jej stronę. Odwzajemnił uśmiech - drżący i pełen niepokoju, ale zdeterminowany i życzliwy, jak mógł się po niej spodziewać.
Ostatnio była cicha i skryta, jakby ciągle się nad czymś zastanawiała. Można by pomyśleć, że ta informacja pomogła jej się z tego otrząsnąć. Czymkolwiek to coś było... — zauważył trafnie lider. Nic nie musiał mówić. Każdy wiedział, co robić bez jego sugestii, czy rozkazów. Tora nie miał podwładnych - miał rodzinę.
— Ależ wy słodcy — zaśmiał się Urijah, ślepy szermierz. — Chciałbym się z czymś zadeklarować, tak jak wy wszyscy, ale obawiam się, że brak mi pomysłów. Tym niemniej... — Ze szczękiem poprawił włożone za pas katany. — ...chyba nie muszę przypominać, że możesz na mnie liczyć, Hisato?
— Nie, w żadnym razie. Dlatego ciebie nie pytałem — zaśmiał się Tora. Niewiarygodnym był fakt, jak szybko z ponurego i ciężkiego, klimat w sali jadalnej zmienił się na ciepły i wzbudzającym w ludziach nadzieję.
     Brakło już członków, którzy mogli się z czymkolwiek oficjalnie zaoferować i zapewne wszyscy zaczęliby się powoli rozchodzić, gdyby nagle na podłodze nie zaczęły się pojawiać... plamy błota. Odciśnięte w brudzie podeszwy butów pojawiały się jedna za drugą dosłownie znikąd, plaskiem to pojawienie obwieszczając. Błotna ścieżka wydobywała się z korytarza, przekraczając po drodze otwarte wejście na salę, po czym powędrowała w stronę centralnego stołu, slalomem mijając wszystkie pozostałe. Zatrzymała się dopiero przed samym Torą. Srebrnowłosy podniósł wzrok, wpatrując się w punkt zawieszony minimalnie ponad linią czubka swej głowy, jakby spoglądał w twarz komuś nieco od siebie wyższemu.
— Wróciłeś — stwierdził oczywistość lider, po czym jakby nigdy nic uściskał niewidzialnego człowieka, jak brata, choć tamten nie odezwał się nawet słowem. — W takim razie jesteśmy teraz w komplecie. No dobrze...
— Czy to naprawdę stanowi takie cholerne wyzwanie, żeby się umyć, ZANIM wyjdziesz do ludzi? Jak ty cuchniesz, człowieku! — poskarżył się niewidzialnemu Stan, ściskając dwoma palcami swoje nozdrza. Nikt nie powiedział tego na głos, ale każdy w myślach przyznał mu rację. Kameleon oczywiście milczał. Nie oczekiwano zresztą odpowiedzi. W końcu i tak prawie nigdy się nie odzywał, choć zawsze nasłuchiwał i wszystko wiedział. Czasem też nachodziła go ochota, by faktycznie się umyć, a wtedy płeć przeciwna zamykała za sobą drzwi łazienek tak prędko, że niemal przytrzaskiwała sobie nimi stopy.
Przed chwilą dowiedzieli się, że jutro ktoś przyjdzie zniszczyć wszystko, co mamy, a teraz sprawiają wrażenie, jakby nic ich to nie obchodziło. To jasne, robią dobrą minę do złej gry... ale nawet tego nie da się zrobić bez odpowiednio silnej wolipomyślał z dumą Tora, przysłuchując się nawiązywanej na linii Stan-Cassandra przekomarzance o błahostki dnia codziennego. — Zrobię wszystko, by żadnemu z was nic się nie stało. Jeśli Miracle City chce wojny, wydam mu ją. Zaszliśmy za daleko, by teraz się poddać. — W pamięci wciąż miał te pół minuty bez oddechu w kilka chwil po przebudzeniu. Najpaskudniejsze pół minuty w jego życiu. — Przejdziemy przez to. Razem!

***

     Chmury zabrały im słońce. Gdy nadszedł sądny dzień, żadnego pojedynczego promienia nie dało się dojrzeć przez morze czarnych chmur zalegających na nieboskłonie. Miało się na burzę, ale nie grzmiało. Nie było duszno, nie zrywał się wiatr. Zwykły, spokojny, niebywale szary poranek, którego delikatny chłód otrzeźwiał momentalnie każdego, kto o tej porze wychodził z domu. Było już dobrze po piątej. Stolica nadal jeszcze spała, chociaż pojedyncze twarze wyglądały z nadzieją przez okna, świadome tego, co działo lub przynajmniej miało się dziać na ulicach Miracle City. Mieszkańcy - świeży biedacy, kaleki, sieroty, wdowy i wdowce wznosili modły o pomstę, jednocześnie będąc pewnymi jej otrzymania. Chcieli po prostu poczuć, że to dzięki ich gorliwym staraniom udzielona im zostanie ta łaska - nie dzięki staraniom maleńkiej grupki Madnessów, którzy mieli wkrótce wymaszerować z miasta. Nadzieje słabych i pogrążonych w żałobie mieli oni zanieść hen daleko, by poprzebijać nimi serca przeszło tysiąca - lub dwóch tysięcy - "kłamców".
     Naito wypuścił z ust powietrze, które zmieniło się w parę. Siedział na ławeczce w upublicznionym już teraz parku, opierając łokcie na kolanach i patrząc na swoje otwarte dłonie. Raz po raz patrzył też na pięści, albowiem naprzemiennie zaciskał i rozkładał palce, by zadziałać jakoś przeciw swoim nerwom. Tej nocy prawie wcale nie spał, ale teraz nie mógł sobie pozwolić na luksus bycia zmęczonym. Adrenalina zbierała się w nim powoli i systematycznie. W parku siedział od trzeciej w nocy, nie ruszając się ani na milimetr. Stał przed największym wyzwaniem w życiu. Nigdy dotąd tak bardzo nie ciążyła na nim waga wydarzeń, w które się wplątał. Nie czuł tego, gdy prosił Niebiańskich Rycerzy o porzucenie neutralności ani gdy wskakiwał pomiędzy rzucających się na siebie Bachira i Shigeru. Nie czuł tego również, kiedy wspólnie z przyjaciółmi przybył na ratunek rannemu Naizo ani gdy świadomie i otwarcie złamał prawo, występując przeciw Rycerzom.
To wszystko było tak proste. W ogóle nie musiałem się zastanawiać. Po prostu podejmowałem decyzję i działałem zgodnie z nią. Teraz jest inaczej... — zauważył co oczywiste. — To wszystko, co powiedział Tenjiro-san... Wszystko to muszę zepchnąć jak najdalej, w najciemniejsze zakamarki umysłu. Zero wahania. I tak mogę zginąć w każdej chwili, jeśli popełnię błąd. Jeśli się zawaham, cały ten trening pójdzie na marne. Wszystko pójdzie na marne. Zginę i nigdy już jej nie zobaczę. Nie dowiem się nawet, co się z nią stanie. Jestem Madnessem. Gwardzistą. Sobą. Od dawna już nie należę tylko do siebie i muszę się z tym pogodzić. Wszystko, co zrobię, a nawet o czym pomyślę może mieć wpływ na wszystko inne — uspokajał się rozważaniami. Jeszcze raz, na kilka chwil zamknął powieki Przeklętych Oczu.
Stres? — zapytał shuunowski chór. Nastolatek uśmiechnął się pod nosem.
— Nie do końca — odparł na głos. — Sam nie wiem, co dokładnie. Trochę niepokoju, trochę zniecierpliwienia, trochę radości i ekscytacji. Dzisiaj znów ją zobaczę, Shuun. Odzyskam ją — powiedział w eter swego umysłu, upojony tą pozytywną wizją przyszłości. Nie widział Alice od tak dawna - nawet w snach. Całkowicie skupił się na przygotowaniach i nie mógł już być bardziej gotowym do stawienia mu czoła.
Nie ciesz się zbyt wcześnie, mój drogi — upomniał go Pierwszy, a brunet powstał. Lwia grzywa jego czarnych włosów otaczała głowę, jak obszyty futrem kaptur. 
— Wiem. Najpierw Tora. Tym razem znajdzie we mnie partnera do rozmowy — stwierdził Kurokawa. Z rękoma w kieszeniach ruszył w stronę wyjścia z parku, materializując w myślach obraz młodego lidera Loży. W międzyczasie całkiem odcinał się od wszelkich innych myśli, by nic nie zaprzątało jego uwagi.
     Osiem osób. Grupa uderzeniowa liczyła sobie ośmiu członków, ale dokładnego składu nie podano do wiadomości publicznej. Nie chciano bowiem, by Loża Kłamców mogła przygotować się na ich atak, chociaż otwarcie ogłoszono rozpoczęcie ofensywy i rolę Miyamoto jako donosiciela. Kurokawa przełknął to ostatnie z gorzkim posmakiem. Nie podobało mu się, jak bezlitośnie i nieludzko obwieszczono członkom Loży, że ich były towarzysz wystąpił przeciwko nim. Wiele nie podobało mu się w postępowaniu władz Miracle City, ale milczał. Nie miał oczywiście zamiaru zawsze tak milczeć, jednak miał teraz inne priorytety.
     Znajome twarze ujrzał po przeciwnej stronie głównej, bramnej ulicy. Rinji i Rikimaru stali obok siebie. W milczeniu, skupieniu, z mieszanką entuzjazmu i presji na twarzach oraz umysłach. Naito wiedział doskonale, że Rinji przeżywał najstraszliwsze katusze, ale w pewien sposób okres jego częstych załamań nerwowych zahartował go psychicznie.
Wytrzymasz to, Rin. Widzę po tobie, że dasz radę pomyślał brunet. Albinos nie potrzebował teraz jego wsparcia, ale nie zamierzał odmówić mu swojego towarzystwa. Jeszcze silniejszym i stabilniejszym zdawał się być Rikimaru, o którego treningu Kurokawa wiedział tylko tyle, że brał w nim udział Tenjiro. Nie śmiał bezczelnie zajrzeć przyjacielowi do wspomnień, choć mógł to zrobić. Ulgę przynosił mu fakt, że nie odczuwał nawet takiej pokusy - zawsze uznawał uczciwość za swój atut, co najwyraźniej nie uległo zmianom.
— Jak się trzymacie? — spytał z uśmiechem, zaraz na powitanie. Jego uwadze nie umknął milczący, naburmuszony i wpatrzony w swoje stopy Tatsuya, siedzący na ziemi u wylotu bocznego zaułku.
Do niego też lepiej będzie zajrzeć. Nie jest z nim dobrze zauważył Naito.
— Bywało gorzej — odparł szermierz o czerwonych włosach. Kurokawę ciekawiło, co dokładnie chłopak osiągnął poprzez trening z Miyamoto, ale wolał się nie rozpraszać. Wolał też nie ciągnąć za język milczącego Rinji'ego, który sprawiał wrażenie, jakby w ogóle nie wiedział, o co go pytano, zamknięty w swoim małym świecie.
Przygotowuje się mentalnie. Będzie walczył ze starszym bratem jako jego wróg. Nie dziwię mu się, że się stresuje. Jeśli da radę, spróbuje sprowadzić go do stolicy siłą, ale jeśli nie... zapewne chce być tym, który odbierze mu życie — pomyślał mieszkaniec Akashimy. Wzdrygnął się, rażony w głowie wizją o stanięciu przed wyborem między zbiciem do nieprzytomności lub zabiciem Nanami.
— Są wszyscy? — przerwał wszystkim wszystko Generał Noailles. Marsową minę starał się kamuflować żywym, dość ironicznie pełnym entuzjazmu głosem, ale nie wychodziło mu to tak dobrze, jak chciał. Nie zauważył on świecących złotych krzyży w oczach Kurokawy, którymi lustrował on jego duszę.
Och... nie tego się spodziewałem — pomyślał ze współczuciem Naito. Rozumiał już powód ostatniego napadu gniewu Francuza, choć wciąż nie zgadzał się z pomysłem wyładowania tejże złości na Tenjiro. — Dobrze, że Naczelnik go powstrzymał. Wtedy, na naradzie, gdyby nagle ruszył do ataku, prawdopodobnie nie dalibyśmy rady uratować Tenjiro... — Widział już teraz, jak silny w rzeczywistości był alkoholik. W duchu zaśmiał się z samego siebie, gdy przypomniał sobie o tym, jak bez namysłu naskoczył na niego w barze wiele morrideńskich lat temu.
Pod względem potencjalnej mocy jest zbliżony do Generała Carvera — analizował chłopak. Wilkołak kręcił się w kółko przed bramą, wydeptując już małą ścieżkę... w betonie. Podkreślało to tylko jego zniecierpliwienie. — Matsu-san od nich odstaje. Mocno. Trzecie ogniwo wykorzystuje mniej-więcej... w połowie. — Przeniósł wzrok na Araba, który rozmawiał o czymś z Tenjiro kawałek dalej. — On również jest potężny. Nigdy nie widziałem go w akcji, ale wygląda na to, że nawet minimalnie przerasta mojego mistrza. Ich średnia jest prawie równa, ale Miyamoto-san jest z całą pewnością szybszy. — Ruchy chirurga wielokrotnie w przeszłości wywoływały u Naito zdziwienie. Kiedyś w ogóle nie był w stanie ich ujrzeć. Zastanawiał się, jak sytuacja wyglądałaby obecnie.
Wszyscy tutaj są silni, zmotywowani i zdeterminowani. Odstaje tylko... — Ukradkiem spojrzał w stronę nieruchomego i nad wyraz cichego mistrza juniorów. — Poręczyłem za niego. Przekonałem resztę, że on i jego Przeklęta Ręka mogą się nam przydać. Myślałem, że mu tym pomogę, ale w tej chwili jest w całkowitej rozsypce. To się może źle skończyć. Muszę trzymać się blisko niego, kiedy już dotrzemy na miejsce — doszedł do wniosku i potwierdził go, samemu sobie kiwając głową. Noailles potraktował to jako odpowiedź na swoje pytanie.
— W takim razie ruszajmy. Nie ma na co czekać. Całe Morriden na nas liczy, panowie — oświadczył sucho i bez przekonania. Jeśli wywarł jakikolwiek wpływ na morale grupy, to na pewno nie pozytywny, wciąż trawiony przez żal i gniew, których nie miał na kogo skierować. W porównaniu do starego Jeana, nowy Jean potrafił jednak nad tymi emocjami względnie zapanować.
     Ośmiu Madnessów wzbiło się w przestworza ku Strumieniowi - jak jeden mąż, w całkowitym milczeniu, a ich celem było Dworzyszcze.

***

     Przeprawiali się z ogromną, choć nieodczuwalną dla nich samych prędkością przez nawały czarnych, niosących obietnicę burzy i groźbę śmierci chmur. Pierwszy ze wszystkich szybował Generał Carver, rozkładając ramiona i odpychając się nimi od energii duchowej, niczym niosący atomowe zniszczenie bombowiec, jakby sądził, że te ruchy przyspieszą jego lot. Nikt nie widział maniakalnego, niewskazanego wręcz uśmiechu, w jakim wykrzywiał swe usta. Za nim podróżowało pozostałych dwóch Generałów. W jakiś oczywisty, niewypowiedziany na głos sposób Matsu zdawał się pełnić rolę ogranicznika kontrolującego rozchwianego emocjonalnie Noaillesa. Pocący się i skrzętnie ten fakt ukrywający Rinji znajdował się jeszcze dalej, a wraz z nim Rikimaru oraz Tatsuya, który to symulował spokój o wiele lepiej.
     Jeszcze dalej, na samym końcu kordonu przepychali się przez eter Naito i Tenjiro. Początkowo obydwaj milczeli, nie uznając ani za koniecznie, ani za szczególnie "zręczne" rozpoczęcia rozmowy. Dopiero po parunastu minutach cichego lotu Kurokawa zdecydował się otwarcie zadać swoje pytanie.
— Nie powiedziałeś wszystkiego. Wtedy, na naradzie — rzucił prosto z mostu, uświadamiając sobie jednocześnie, że w jego pytaniu nie było pytania. Sondował oczyma wyraz twarzy chirurga, ale krzyże pozostawały zgaszone.
— W istocie — potwierdził bez zaskoczenia Miyamoto. Już wcześniej wywnioskował, że chłopak zdążył się o wszystkim dowiedzieć. Mówił jednak szeptem, by jedynym doinformowanym pozostał właśnie on. — I? To wszystko? Nie zapytasz, czemu przemilczałem te dwie kwestie? — spytał lekarz z gorzkim przekąsem w głosie.
— Nie wiem nawet, o co pytać. Nie wiem, co zataiłeś, Tenjiro-san, ale...
— Nie? — zdziwił się okularnik, nieco głośniej, niż zamierzał.
— Nie — powtórzył czarnowłosy. — Przyszedłeś na salę po to, by wydać swoich starych przyjaciół. To już dużo. A mimo to było coś, o czym wolałeś nie mówić, tak? Postanowiłem po prostu, że uszanuję twoją wolę — wytłumaczył nastolatek, wprawiając tym ekscentrycznego medyka w niemałe zdumienie.
Kłamie? Nie wygląda. Właściwie zdaje się być dość obojętnym. Ech... czy to była pułapka? Dałem się w nią złapać? — zaczął się zastanawiać Tenjiro.
— W takim razie po co w ogóle poruszasz ten temat? — zagadnął podejrzliwie.
— Żebyś wiedział. Lubię zamykać się w swoim świecie. Lubię też ciszę. Nie lubię po prostu ciszy takiej, jak ta, a nie mam z tobą żadnych wspólnych tematów. To tyle. Naprawdę.
— Phi — fuknął chirurg, by nie wyśmiać chłopaka. Jemu wyglądało to bowiem na tanią pokazówkę, a był za stary, by coś takiego robiło na nim wrażenie. Nie mógł jednak oprzeć się złudzeniu, które dojrzał w twarzy Naito, kiedy to mówił. — Trochę przypominasz mi pewną osobę, kiedy była trochę młodsza, niż jest dzisiaj...
— Kogo? — spytał Kurokawa, a widząc podejrzliwy ruch brwi rozmówcy sprostował. — Po co mam używać Oczu, skoro i tak rozmawiamy?
— Zdajesz sobie sprawę, na co się porwałeś, ty żałosny głupcze? — burknął nagle Miyamoto, całkiem zaskakując chłopaka agresywnym tonem wypowiedzi, brakiem odniesienia się do pytania i wyrażającą politowanie mimiką twarzy.
— Ech... co? — Nic a nic nie zrozumiał, przynajmniej na początku.
— Gdyby Tora nie był chory... gdyby wszystko wokół nie ściągało go na ziemię, już dawno byłby poza twoim zasięgiem. Nigdy byś go nie dogonił. I nie mówię tego z jakiejś durnej, ślepej wiary, jak ta twoja w zwycięstwo i zrozumienie. Po prostu rozsmarowałby cię na kilku kontynentach na raz — oświadczył dobitnie i pewnie Tenjiro, lecz brzmiał tak, jakby opowiadał o niespełnionym marzeniu czasów młodzieńczych. — Nigdy, przez całe moje życie nie widziałem... nawet nie słyszałem o Madnessie z tak piorunującym talentem, jak Tora. Nikt nigdy nie pozwoliłby ci z nim walczyć, gdyby nie jego choroba. Bez niej to Generałowie musieliby się nim zająć. I nie bez powodu użyłem tu liczby mnogiej.
     Zamilkł po tym wszystkim, kontemplując w ciszy wszystko, co właśnie z siebie wyrzucił. Również Kurokawa pogrążył się w ciszy, nie odpowiadając ani słowem na to, czego się właśnie dowiedział. Nie takiej rozmowy chciał. Ta, którą dostał nijak nie pomagała mu w pozbyciu się trawiącego umysł i serce niepokoju.
Nie. Nie mogę dać sobą zachwiać. Na pewno nie teraz. Od początku wiedziałem, że jest silny. Właśnie dlatego przygotowałem się na tę walkę specjalnie pod niego. Dałem z siebie wszystko. Nie mam powodów, by mieć coś sobie za złe — pocieszył się w duchu.
— Nie myśl, że coś do ciebie mam — podjął nagle chirurg, już nawet na niego nie patrząc. — Gdybym miał, nie pomógłbym ci wtedy stanąć na nogi. Po prostu nie potrafię się pogodzić i nigdy nie pogodzę się z myślą, że mógłbyś go pokonać. Tora nigdy nie jest sam, chłopaku. Walcząc z Torą, walczysz z tysiącem mieszkańców Dworzyszcza. Bo jego popychają do przodu ich marzenia. A ciebie? Co za samolubne, pierdolone gówno daje ci prawo, by próbować to wszystko zniszczyć? Co WAM daje takie prawo? — Pod koniec puściły mu nerwy i praktycznie wykrzyczał to nastolatkowi w twarz. Ktoś mógłby oczekiwać natychmiastowej interwencji któregoś z Generałów, ale takowa wcale nie nastąpiła... a przynajmniej nie dosłownie.
     Byli na miejscu... a w każdym razie tak się zdawało. Trzy górskie szczyty piętrzyły się pod nimi, nie tak daleko, jak spodziewał się tego Naito. Rzekomo u ich stóp, oddzielone ogromną puszczą i rzędami skalnych formacji znajdowało się Dworzyszcze i wioska stworzona wokół centralnego wzgórza. Nie było jednak absolutnie nic. Tylko zieleń i żółć różnych gatunków traw. Poza nią absolutnie nic. Do czasu.
— Ej, medyk! — krzyknął za siebie Carver, trąc szczęką o szczękę. Trzaskał kostkami w palcach ze zniecierpliwieniem, odczuwając czystą żądzę krwi. — Rób, co do ciebie należy!
Wyba... nie. Nie musicie mi wybaczać. Po prostu zrozumcie, czemu to robię. Nie proszę o nic więcej... — rozliczył się z wątpliwościami Miyamoto, po czym wypuszczoną z podeszew stóp falą uderzeniową wysunął się na prowadzenie. — To powinno być gdzieś tutaj. — Wyciągnął przed siebie otwartą dłoń, jakby chciał pchnąć otwarte drzwi. Bariera kamuflująca, gigantyczna sfera, obejmująca swym obszarem całe Dworzyszcze i o wiele więcej ustąpiła w jednej chwili, gdy dotknęła jej osoba uznawana za członka Loży.
     Budynki zaczęły się pojawiać stopniowo - od czubków, przez środki, aż po fundamenty, gdy niewidzialna kopuła opadała do samej ziemi, dezaktywowana przez zdrajcę. Ogromny dworek na wzgórzu zamajaczył im w dole, jawiąc się jako cel ich podróży. Mniejsze domki, szklarnie, manufaktury, drogi, lampy i kopalnie nie miały już w tym momencie znaczenia.
— Bruce — zwrócił się do Wilkołaka Kawasaki, ale tamtemu nie trzeba było o niczym przypominać. — Zaczynamy od twojej dywersji. Gdy Wyższa Izba rozbiegnie się po siedzibie, postaramy się porozdzielać ich członków. Robisz tyle zamieszania, ile zdołasz. Paru z nas ma już swoje cele. Pozostali nie. Bądźcie czujni i pamiętajcie o informacjach od Tenjiro. Nasi wrogowie mogą znać generalicję, ale was tak dobrze nie znają. Musimy się śpie... — Nie zdążył powtórzyć całego planu ani wszystkich ustaleń, ponieważ niespodziewanie Carver wydostał się ze Strumienia, puszczając z rąk tak potężne fale uderzeniowe, że byłby wyrzucił z niego również Noaillesa.
     Spadał, jak meteoryt. Jak pikujący na swą zdobycz jastrząb, ledwo powstrzymując maniakalny śmiech. Rozszerzającymi się nozdrzami chłonął wszystkie obce zapachy. Krew przyspieszała podróż po jego ciele. Generał płonął. I już z daleka spostrzegł osobę, która miała mieć tego ranka największego pecha w swoim życiu. Świst powietrza najwyraźniej dotarł do uszu siedzącego na krawędzi dachu mężczyzny zbyt późno, by w porę zareagować. Jedynym okiem zdążył tylko uchwycić zarys Wilkołaka, zanim potężna, nieustępliwa dłoń zacisnęła palce na jego czaszce, wgniatając go w dachówki całym swoim ciężarem i całym swoim pędem. Z ogromnym hukiem załamał się pod nimi dach, który w tym momencie zdawał się być zrobionym z papieru. Drzazgi i odłamki obsypały powietrze i całą okolicę, kiedy dwóch Madnessów zniknęło pod walącym się stropem, lądując na którymś piętrze.
     Atak na Dworzyszcze rozpoczął się.

Koniec Rozdziału 208
Następnym razem: Lęki i fobie

4 komentarze:

  1. Huhuhu, robi się coraz ciekawiej. Cieszy mnie, że nie było zbyt długiej podróży.
    Zastanawiam się, czy Tenjiro nie zacznie pomagać Loży w pewnym momencie. W końcu uważa ich za tych dobrych i jeśli np. Bruce postanowi ich wybić, może mu się postawić.
    Zastanawiam się też jak zareaguje Alice. W Loży ma teraz sporo przyjaciół.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki właśnie mam cel, by w trakcie trwania tego etapu zasiać tyle wątpliwości, ile tylko zdołam ;) No i miło mi, że skłaniam czytelników do tego typu rozważań ^^ Takie zaangażowanie bardzo motywuje. Postaram się nie zawieść ;)

      Usuń
  2. Tak więc czekam na walki ;P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, jak każdy, kto dotarł tak daleko ;) Mam nadzieję, że chociaż część z nich cię zadowoli, bo już teraz powiadamiam, że nie wszystko wyszło mi tak, jak chciałem :P

      Usuń