sobota, 21 maja 2016

Rozdział 228: Chłopiec o różowych oczach

ROZDZIAŁ 228

     Uderzony w pocięty wcześniej brzuch Tenjiro pozornie bez trudu opanował swój lot i dotknął stopami ziemi, prześlizgując się po niej jeszcze kilka metrów. Dopiero na końcu upadł na jedno kolano, przykrywając dłonią rażony laską przeciwnika punkt. Zmrużył oczy, ale ich nie zamknął. Wiedział, że Fletchera nie wolno mu było z nich spuścić nawet na moment. Tym bardziej teraz, gdy dowiedział się kolejnej ważnej rzeczy, której wciąż do końca nie rozumiał.
     — To były te same dłonie, które wcześniej wyleciały z cylindra. Innymi słowy jest w stanie kontrolować ich ruchy bez żadnych zewnętrznych oznak tej kontroli. Niewykluczone, że to nie kwestia rąk, a po prostu tego, co trafi do kapelusza. Jeśli mam rację, może w każdej chwili zostawić mnie w bardzo niekorzystnym położeniu. Złapał w końcu moje skalpele. Odczytał mnie. Mnie. Cholera, zardzewiałem. Odkąd tylko zacząłem napierać, planował to zrobić. Na sto procent wykorzysta to przeciwko mnie... kiedy tylko osłabnę. Neoadrenalina nie starczy na długo. Półtorej, może dwie minuty, ale nie więcej. Później będę wycieńczony. Już teraz muszę się mocno koncentrować, by nie zacząć odpływać. Nie dam tego po sobie poznać. Zostawię sobie kilka sekund przed zakończeniem działania neoadrenaliny i pójdę o krok dalej. Nie ma sensu się teraz powstrzymywać... — postanowił Miyamoto, podnosząc się ostrożnie. Stał teraz pod samą ścianą. A odkąd wiedział, że wystrzelone z cylindra dłonie mogą się poruszać, miał na wszystko oko.
     Ruszył nader impulsywnym krokiem w stronę Fletchera, nie będąc w stanie zupełnie zwolnić ze względu na wstrzykniętą neoadrenalinę. Joseph zbystrzał na ten nietypowy widok. Tenjiro był pewien, że aukcjoner zaczął coś podejrzewać, ale nie uważał tego za bezpośrednie zagrożenie. W pewnym momencie po prostu zatrzymał się w połowie kolejnego chaotycznego kroku... i zawirował w miejscu z pełną prędkością, aż jego sylwetka rozmyła się w oczach przeciwnika. Równie raptownie zatrzymał się po paru sekundach, niespodziewanie zrzucając z siebie swój biały fartuch lekarski, który zakrył go całego, opadając.
     — Chyba kpisz, jeśli uważasz, że coś takiego podziała. Nie sprowokujesz mnie, jak usilnie byś nie próbował, zdrajco... — pomyślał z pogardą Fletcher, nawet nie ruszając się z miejsca. Zebrał tylko poodcinane dłonie, które podpełzły do zrzuconego płaszcza, otaczając go, gotowe do ataku na właściciela lub zatrzymania jego ruchów. Corpse Party robiło wszystko za Josepha. Miał zatem wolne ręce i możliwość reagowania na wszystko z pełną efektywnością, podczas gdy jego oponent walczył w pewnym sensie z wieloma wrogami na raz. Gdy jednak biały materiał opadł na podłogę w miejscu, w którym do niedawna stał Miyamoto, a jego samego nigdzie nie było widać, puls aukcjonera drastycznie przyspieszył.
     — Nie mówcie mi, że... pod ziemią? Ale jak?! — zorientował się Joseph, lecz nim dokończył myśl, usłyszał już chrupot pod stopami. W jednej chwili płyta podłogowa eksplodowała na kawałki, gdy spod ziemi nagle wyskoczył chirurg, natychmiastowo zamachując się skalpelem, tnąc bezpośrednio przez oboje oczu przeciwnika. Fletcher odgiął się do tyłu tak szybko, jak umiał, lecz ostrze błysnęło mu na linii brwi. Gęsta grzywka rozleciała się w powietrzu. Zaatakowany z zaskoczenia Joseph kątem odsłoniętego oka dostrzegł wbitą w udo chirurga strzykawkę. Wolną dłonią Tenjiro kończył wtłaczać w siebie jakiś bladoczerwony płyn.
     — Zaatakuje jeszcze raz. Jestem zbyt blisko ściany. Muszę go od siebie odseparować! — pomyślał aukcjoner, zaciskając nerwowo zęby. Karta jokera unosząca się obecnie za plecami Miyamoto natychmiast wystrzeliła w stronę właściciela, by zatrzymać się między nim, a przeciwnikiem... lecz w tym samym momencie została zatrzymana. Chirurg gwałtownie zamachnął się prawym łokciem, uderzając nim za siebie z siłą, której nie powinien był posiadać. Choć trudno było w to uwierzyć, tym jednym uderzeniem odepchnął tarczę na odległość kilku metrów.
     — Hormon Y. Sub-testosteron. Z małą pomocą mojej energii duchowej drastycznie wzmacnia i utwardza wszystkie mięśnie w moim ciele. To jak natychmiastowy steroid anaboliczny z najwyższej półki. Nie mogłem pokonać cię samą prędkością, więc użyję siły. Tyle tylko, że... neoadrenalina jeszcze nie przestała działać! — pomyślał Tenjiro, czując rozrost swojej klatki piersiowej i pęcznienie mięśni, które zaczynały od środka napierać na jego ubrania. Wszystko zaczęło się robić ciasne, ale musiał się z tym pogodzić. I zrobił to, błyskawicznie ponawiając swój atak. Skalpel śmignął z ogromną prędkością w stronę Fletchera. 
      Co jest nie tak z twoją siłą? Nagle wydajesz się o połowę szerszy! — zdziwił się Joseph. Pochwycił oburącz swoją laskę i wbrew własnej woli zablokował nią nadchodzące cięcie, jednocześnie przenosząc energię duchową na obszar pleców. Nie łudził się bowiem, że zdoła zatrzymać coś takiego. Nie zatrzymał. W jednej chwili poczuł, jakby uderzył go rozpędzony tir. Jego ramiona ugięły się, a na lasce z heracleum pojawiło się najprawdziwsze pęknięcie. Siła uderzenia dosłownie wgniotła mężczyznę w ścianę - zgodnie z przewidywaniami. Jego ręce zdrętwiały, lecz dzięki wzmocnieniu pleców nie stało mu się nic poważnego.
     — Corpse Party! — krzyknął w myślach. Zebrane wokół fartucha lekarskiego dłonie ruszyły najszybciej, jak mogły w stronę chirurga, po drodze zmiatając jego odzienie na środek sali i odsłaniając dziurę w podłodze, którą aż do tej pory skrywał ciuch. Odcięte w nadgarstkach łapska uniosły się w powietrze, emitując otaczającą je energię duchową. Kolejne dwa cięcia wbiły się w ten sam punkt na osłaniającej Josepha lasce, a każde z nich pogłębiło szczerbę i mocniej wbiło jego plecy w pękającą ścianę. Fletcher ledwo był w stanie uniknąć obrażeń i połamania rąk. Na dodatek nie mógł sięgnąć po swój cylinder, bo wtedy nie dałby rady obronić się przed atakującym go Miyamoto. Gdy jednak trzecie z kolei cięcie, tym razem dwoma ostrzami na raz uderzyło w jego broń, laska pękła na pół... razem ze skalpelami, które nie wytrzymały siły Tenjiro. Cała ta scena wydarzyła się w ułamku sekundy, po upływie którego dłonie kontrolowane przez aukcjonera zacisnęły się na ramionach umięśnionego lekarza i zaczęły odciągać go do tyłu.
     — Dobrze! Nic mi się nie stało. Moje ręce się trzęsą, ale nic mi nie jest pomyślał z ulgą Joseph. Dłonie zatrzymały chirurga tylko na moment, ale ten moment wystarczył, by wielka tarcza z karty jokera zdążyła oddzielić właściciela od jego oponenta. Był to niestety tylko moment. Okularnik bowiem gwałtownie wyrwał się do przodu, opierając się sile ciągnących go łapsk i bez żadnej broni, bazując tylko na sile sub-Testosteronu uderzył pięściami w kartę. Nie chciał wcale jej łamać. Wiedział, że nie da rady. Skoro jednak była ona tak twarda i wytrzymała... to właśnie przy jej pomocy grzmotnął bezbronnego aukcjonera, rażąc niemal całą powierzchnię jego ciała. Mężczyzna w cylindrze mógł tylko postawić nieudolną gardę i zebrać z przodu ciała, w torsie i kończynach tyle energii, ile zdążył.
     Rozległ się potężny huk, gdy ściskany przez własną tarczę Fletcher wyleciał przez rozbijaną ścianę. W tym czasie Tenjiro był w stanie wyciągnąć strzykawkę ze swojego uda i wycofać się wgłąb pomieszczenia. Walka w korytarzu z Josephem nie była absolutnie tym, czego chciał, a wykorzystanie dwóch syntezowanych przez siebie hormonów na raz nawet on uważał za niezbyt mądre posunięcie. Cały czas będąc zwróconym w stronę wszystkich wyjść z sali tortur, sięgnął po swój fartuch, wyciągając z kieszeni pozostałe skalpele.
     — Tylko pięć. Niedobrze. Nie widzę, gdzie upadły te, które do tej pory straciłem. Na dodatek sześć z nich nadal pozostaje w jego rękach. Zaskoczyłem go tym, co zrobiłem, ale nie zadałem żadnych poważnych obrażeń. Przynajmniej nie muszę się już martwić jego laską, ale nici z przewagi, jaką wtedy uzyskałem. Teraz na pewno będzie ostrożniejszy. Prawdopodobnie zrezygnuje z bezruchu... — pomyślał Miyamoto, biorąc w rękę jeden ze skalpeli i w błyskawicznym tempie szlachtując trzymające się go dłonie. Pociął je na kawałki, jakby zostały ulepione z masła, by już mu nie zagrażały i nie były w stanie chwytać. Kawałki palców i śródręcza upadły na podłogę. Tenjiro nasłuchiwał, ale nie dobiegł go odgłos kroków.
     — Cudem udało mi się zajść go wtedy od dołu. Nie wiem, co się działo z innymi, ale fundamenty popękały tak mocno, że dałem radę po prostu przepchnąć się do niego pod podłogą. To mogła być robota Stana. Ewentualnie Noailles'a lub Carvera. Tak, czy siak, nie mogę liczyć na ich dalsze "wsparcie". No dobrze. Na sto procent sięgniesz po swój kapelutek, Fletcher. Czekam na ciebie. Jeśli tylko zdobędę trochę informacji, opracuję jakąś strategię... 

***

      Moje ręce... — pomyślał z sykiem Joseph, poruszając się wzdłuż jednego korytarza i dostając się błyskawicznie do następnego. Przez ich plątaninę dążył do obejścia swojego królestwa i wkroczenia do niego inną drogą. Jedną trzęsącą się od siły uderzenia dłonią podtrzymywał za rondo swój kapelusz, by nie zrzuciła go prędkość. — Jakimś cudem bezgłośnie przelazł dołem i użył mojej Egidy przeciwko mnie. Ale sam fakt, że dał radę ją zbić jest... niepokojący. Wstrzyknął sobie kolejne gówno i jego mięśnie napompowały się, jak nasiąknięta gąbka. To mi się nie podoba. Najpierw prędkość, teraz siła... Idąc tym tropem, następna mogłaby być wytrzymałość, ale z takimi mięśniami już teraz jest o wiele twardszy. Rozbił mi laskę, prawda? — Prychnął ze wzgardą, przejeżdżając wierzchem drugiej dłoni po twarzy. Grzywka przesłaniająca oczy aukcjonera zniknęła, a niewiele brakowało, by zniknęły również same oczy. Te znienawidzone, różowe oczy, może nawet jedyne takie na świecie.

***

     Gdyby nie one, młody Joseph nie miałby w dzieciństwie żadnych kompleksów. Był szczupły, nie należał do najniższych w żłobku ani w przedszkolu, ani później w szkole podstawowej. Nie był rudy, nie miał piegów, pryszczy, podartych ubrań, ciągnącego się za nim smrodu, otaczającej go biedoty. Byłby zwykłym, głupawym, szarym chłopcem, gdyby nie jego różowe oczy. Ludzie zawsze piętnowali to, co inne, obce lub niezrozumiałe. Szczególnie ci najmłodsi lub najgłupsi, najbardziej ograniczeni umysłowo. Chłopiec o różowych oczach był czymś tak absurdalnym wśród rówieśników Fletchera, że dziecko nie miało życia.
     Wytykano go palcami, obgadywano i wyśmiewano na każdym kroku tylko dlatego, że był inny, niż wszyscy. Przez taki głupi szczegół, jak barwa tęczówek. Nie rozumiał tego i nigdy nie próbował zrozumieć. Kilkuletnie dziecko nie potrafiło jednak nie zabiegać o względy innych dzieci. Potrzebowało ich. Potrzebowało bliskości i akceptacji innych ludzi, nie mogło znieść samotności ani wykluczenia, jakie mu serwowano. Joseph nienawidził swoich oczu tak bardzo, że niejednokrotnie pragnął się ich pozbyć. Chciał je sobie wyłupić, wyrwać, rzucić na podłogę, zgnieść i zapomnieć o nich. To było głupie. Nawet on o tym wiedział. Nie był zresztą dość odważny, by zrobić coś takiego, więc... przestał chodzić do szkoły.
     Nikt nie umiał do niego dotrzeć, nikomu nie chciał o tym powiedzieć. Rodzice, pedagogowie, psycholodzy dziecięcy, dyrektor - nikt nie rozumiał jego oporów, bo mały Joseph zamknął się w sobie i nie ufał nikomu. W końcu zaczęto go zmuszać, by chodził do przedszkola, ale i tak uciekał, kiedy tylko miał okazję, a gdy jej nie miał, zaczynały się wyzwiska i śmiechy, których nie mógł znieść. Nie rozwinęła się u niego pewność siebie, ale nie brakowało mu nienawiści do ludzi i skłonności socjopatycznych. Śmiał się, gdy komuś innemu działa się krzywda. Lubił, gdy tak się działo. Czuł wtedy, że jakaś niewidzialna siła karze ludzi, którzy byli dla niego nieczuli. Nie miał żadnych przyjaciół. Nigdy.
     Izolował się przez całą swoją edukację. Już w młodości zapuścił grzywkę, by nikt nie widział koloru jego oczu, chociaż utrudniała widzenie czegokolwiek również jemu. To się nie liczyło. Nie umiał bowiem znieść śmiechów i szykanowania go. Nie miał też odwagi, by się otwarcie postawić, więc wolał ukrywać przyczynę potencjalnego konfliktu przez całe życie, jeśli tylko by musiał. To była pierwsza maska, pierwsza z dziesiątek, jeśli nie setek, które posiadł i naprzemiennie zakładał przez lata życia w świecie ludzi i kolejne dekady w świecie Madnessów.

***

     — Zerwę z ciebie całą skórę, obsypię ciało solą, zaleję octem i zaszyję z powrotem — postanowił w duchu Joseph, szczerząc zęby w najpaskudniejszym uśmiechu, na jaki było go stać. W dorosłym życiu nie miał już "skłonności socjopatycznych". Był psychopatą. Był sadystą. Zadawanie bólu sprawiało mu nieposkromioną przyjemność - jedyną przyjemność dość silną, by "to" zastąpić. — Bądź sobie tak silny, jak chcesz, chirurgu śmierci. Nie takich łamałem. Przysięgam, że cię zniszczę — oświadczył w myślach Fletcher. Lewą dłonią zdjął swój cylinder, trzymając go za rondo, a prawą wsadził do środka - najpierw tylko dłoń, ale później całą rękę, aż po bark. Gdy zaś kończyna wydostała się z kapelusza, dziwne, regularne wybrzuszenie uwydatniło się pod rękawem koszuli. Zaskomlał metal.

***

     — Niedobrze. Już ponad minuta, a dalej go nie słyszę ani nawet nie czuję. To chyba niemożliwe, żeby się wycofał. Neoadrenalina przestała działać. Wiedział, że tak będzie? Domyślił się? Mógłbym przysiąc, że przeczekał, ale to przecież niemożliwe. Musiałby to zrobić instynktownie albo przypadkiem. Jeśli druga opcja jest prawdziwa... to musi coś szykować. Jest za daleko, żebym go słyszał? A co z energią duchową? Przez te ściany nie można jej wyczuć? Znalazł jakiś sposób, żeby ją zamaskować? Jeśli tak, będzie w stanie zaatakować mnie z każdej strony. Nie jestem już tak szybki. Zostały mi tylko Hormon Y i pięć skalpeli przeanalizował swoją sytuację Tenjiro, czekając w milczeniu i przygotowując się na kontratak.
     Ściana po prawej stronie niespodziewanie eksplodowała fragmentami zespojonych ze sobą cegieł, które zasypały całe pomieszczenie. Z chmury pyłu wynurzył się wielki wizerunek jokera na karcie wielkości stołowego blatu postawionego do pionu. Gdy jednak lewitująca karta z ogromną prędkością wleciała do środka i obróciła się poziomo, figurą do dołu, okazało się, że kucał na niej Fletcher. Różowe oczy świdrowały chirurga przerażającym spojrzeniem, a wyszczerzone w niegodnym człowieka uśmiechu zęby szybko uwolniły psychopatyczny chichot. Miyamoto wsadził trzy skalpele w prawą kieszeń spodni, pozostałe dwa łapiąc w obie dłonie. Coś takiego nie było w stanie wyprowadzić go z równowagi.
     — Punkt dla ciebie, doktorku. Naprawdę udało ci się mnie zaskoczyć. Zraniłeś mnie, poniżyłeś, a co gorsza, zmusiłeś mnie, żebym przypomniał sobie o czymś, o czym nie chciałem pamiętać. Nawet nie chcę mówić, co ci zrobię, wiesz? To byłby chyba spoiler... — powiedział z sadystycznym uśmiechem aukcjoner, nie ruszając się z miejsca.
     — Nie osiągnąłbym tego bez ciebie. Dziękuję, że mnie pojmałeś, raniłeś i dałeś się zaskoczyć — odciął się natychmiastowo Miyamoto, ale w rzeczywistości chciał tylko wyprowadzić oponenta z równowagi. Po jego zachowaniu wywnioskował, że powinno to być możliwe, a wolał nie podejmować próby przejęcia inicjatywy tuż po tym, jak przejął ją jego przeciwnik. Szybko okazało się jednak, że kiedy Fletcher wydawał się być "zdestabilizowany", okazywał się znacznie stabilniejszy, niż z reguły był.
     — Proszę bardzo. To był mój ostatni prezent dla ciebie, wiesz? — spytał retorycznie Joseph... i bez żadnej zapowiedzi, bez niczego, co by na to wskazywało, niespodziewanie ruszył na swojej karcie, jak na desce w stronę chirurga. Karta poruszała się jednak tak szybko, że Miyamoto ledwo zdążył zareagować, a to wszystko i tak dzięki swoim odruchom. Zamachnął się od wewnątrz prawym skalpelem, ale nagle karta uniosła się jokerem do przodu, uderzając prosto w chirurga i zmuszając go do zaniechania ataku. Musiał błyskawicznie przyjąć uderzenie na swoje przedramię, a mimo to został odepchnięty do tyłu.
     — Nie jesteś już taki szybki — zasyczał jadowicie Joseph. Jego stopy trzymały się karty, przyczepione do niej dzięki energii duchowej. Mężczyzna nie dał jednak swojemu przeciwnikowi zareagować. Blokując jedną z jego rąk swoją Egidą, gwałtownie zamachnął się swoją prawą na bok. Spod rękawa aukcjonera z zaszczękał błyskawicznie się wysuwający łańcuch, który oplatał kończynę Fletchera od nadgarstka po pachę. Na jego czubku znajdował się przypominający grot strzały kolec o zaokrąglonych, haczykowatych bokach. Co dziwne jednak, grot został nakierowany w ścianę, a nie bezpośrednio w przygwożdżonego wroga.
     Przed ścianą pojawiła się jednak płytka z energii duchowej, gęsta i połyskliwa, jakby wykonano ją z metalu. Łańcuch z grotem gwałtownie rykoszetował, wystrzeliwując prosto w Tenjiro, który dopiero wtedy był w stanie dojrzeć broń przeciwnika. Z trudem udało mu odbić broń przy użyciu lewego skalpela. Kolec zniknął za jego plecami i niemalże uderzył w następną ścianę, lecz tam odbiła go kolejna płytka z energii i w ten sposób skierowała go na plecy Miyamoto. Wtem jednak napierający na mężczyznę joker nagle odsunął się bez żadnej konkretnej przyczyny, co chirurg wykorzystał, by podążyć ku niemu.
     W biegu machnął za sobą skalpelem, odbijając grot jeszcze raz, lecz cały czas skupiał się na Josephie i jego środku lokomocji. Karta była zwrócona figurą do Miyamoto, więc ten planował przeskoczyć nad nią i zaatakować jej właściciela z góry... lecz nagle opadła ona do pozycji poziomej, niczym most zwodzony. Fletcher niepozbawiony szyderczego uśmiechu trzymał swój cylinder za czubek, dno nakierowując na pędzącego ku niemu chirurga. I nagle z czeluści kapelusza wynurzyła się ręka. Odcięta najpewniej przy samym barku ręka, której palce bez ostrzeżenia zacisnęły się na twarzy Tenjiro, zupełnie zakrywając jego oczy.
     — Ma silny chwyt. Cholera, zmiażdży mi czaszkę, jeśli tak dalej pójdzie! — zrozumiał Miyamoto, gdy zaciskające się paluchy połamały mu oprawki okularów i rozbiły szkiełka. Musiał zamknąć powieki, by nie stracić wzroku na zawsze, a i tak odłamki wbiły się w ich powierzchnię, utrudniając późniejsze ich otwarcie. Tenjiro musiał zareagować natychmiast, jeśli chciał mieć szansę na kontynuowanie walki. Zamachnął się jednym skalpelem, odrąbując łapę w nadgarstku, lecz nic to nie dało. Musiał zatem momentalnie użyć drugiego, a potem znów pierwszego, odkrawając dłoń na tyle ostrożnie, by nie pociąć samego siebie. 
     Kawałki pociętej na plasterki łapy poleciały na podłogę razem ze zmiażdżonymi okularami chirurga. Mężczyzna nie mógł otworzyć oczu, więc szybko rzucił się na bok, by oddalić się od przeciwnika, którego nie widział i od łańcucha, który na pewno był jeszcze w grze. Szybko skierował energię duchową w okolice oczu, a później do powiek, by przy jej użyciu wypchnąć kawałki szkła. Wtedy dopiero znów zaczął widzieć, choć jego wzrok był nieco rozmazany. Wtedy też jednak usłyszał znajomy odgłos rykoszetującego kolca tuż za sobą. Rzucił się na prawo, nie mając czasu na zlokalizowanie wroga. A potem wypuścił skalpel z prawej dłoni.
     Zacisnął zęby z bólu, gdy grot na łańcuchu przerąbał się przez powierzchnię dłoni, a kolejne metry łańcucha przeplotły się przez powstałą dziurę. Polała się krew. Pociągnięty, a raczej zablokowany przez łańcuch mężczyzna upadł na plecy. 
     Karta unosiła się na samym środku komnaty, a stojący na niej wyprostowany Joseph kłaniał się do pasa, jakby zakończył właśnie wystąp przed publiką. Lewą dłoń trzymał na piersi, a prawą, trzymającą rondo cylindra wystawił na bok. Triumfalny uśmiech manipulatora nadal jaśniał mu na twarzy. Z czeluści kapelusza wynurzały się dziesiątki kolejnych rąk, dłoni, a nawet głów, czy też samych tylko czaszek.
     — Ma mnie... — przyznał z goryczą Tenjiro.

Koniec Rozdziału 228
Następnym razem: Zbrodnia i kara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz