ROZDZIAŁ 2
Zielone oczy sprawiały
teraz wrażenie, jakby należały do szaleńca. Zwężone źrenice miotały się
chaotycznie we wszystkie strony, szukając punktu zaczepienia - jakiegoś sposobu
na ucieczkę, na ratunek. Naito niemo spoglądał prosto w twarze mijanych przez
siebie osób. Wiele z nich, widząc "eskortę" chłopaka, odwracała głowę
udając, że robią coś, co niebywale zaprząta ich uwagę. Niektórzy szeptali coś
między sobą, wymieniając porozumiewawcze uśmieszki. "Już po nim!" -
ktoś zawołał, "Szkoda go" - dodał następny. Nikt jednak nie
zdecydował się wyciągnąć pomocnej dłoni do kogoś, kogo nawet nie lubił, z kim
nigdy nawet się nie zadawał... bo przecież tak nie wypada. Skoro żadna osoba w
szkole nie traktowała go, jak przyjaciela, czemu miała to robić dana jednostka?
BO PRZECIEŻ LEPIEJ CZYNIĆ, JAK
INNI, PRAWDA?
Szatynowi
zdawało się, jakby ta chwila trwała wiecznie. Pokonywał powoli i ostrożnie
kolejne stopnie schodów. Robił to ze swego rodzaju lubością, ciesząc się z
każdego kroku, który miał siłę samodzielnie wykonać - a jednocześnie zdawało mu
się, że odwlekał nieuniknione. Wcale nie docierało do niego, że od wyjścia z
klasy nie minęły nawet dwie minuty, a jego prześladowcy nie przejmują się
normami czasowymi.
BOIMY SIĘ TEGO, CZEGO NIE
POTRAFIMY PRZEWIDZIEĆ, CZEGO NIE ZNAMY... BO TO BUDZI NIEPEWNOŚĆ, A NIEPEWNOŚĆ
BUDZI SŁABOŚĆ... CZY ZATEM NIE ŁATWIEJ POWIEDZIEĆ, ŻE BOIMY SIĘ SŁABOŚCI?
Naito był z reguły spokojnym młodzieńcem, biorąc pod uwagę wzorce zachowań w jego najbliższym otoczeniu. Gdy jego rówieśnicy zaczynali palić, on wstrzymywał oddech. Gdy otwierali butelkę sake, zaciskał usta. Gdy ktoś miał zamiar wyrządzić mu krzywdę, również nic nie robił. Nie miał odwagi do działania w taki sposób. Nie umiał się komuś postawić, zadbać o swoje sprawy ani wyegzekwować od nikogo szacunku. "Nic więc dziwnego, że go nie miał!" powiecie. I udowodnicie jednocześnie, że niczym się nie różnicie od "większości".
CZASEM ODRĘBNOŚĆ JEST, JAK DAR OD BOGA. SYGNAŁ, ŻE PO CAŁYM TYM CIERPIENIU SPOTKA NAS NAGRODA. ALE KAŻDY MA GRANICE TEGO, ILE MOŻE ŚCIERPIEĆ. I CO TERAZ POWIESZ, "BOŻE"?
Baku z rozmachem wymierzył potężnego kopniaka w dwuczęściowe, samo zamykające się drzwi. Natychmiast jedno ich skrzydło zostało wypchnięte do przodu, po drodze zawadzając jakiegoś pierwszaka, który chociaż prawie upadł, spuścił tylko głowę i ominął chłopaków szerokim łukiem. Zielonooki po raz kolejny przełknął głośno ślinę ze świadomością, że bicie jego serca gwałtownie przyśpieszyło. Teraz przypominało już żwawszy element podkładu do dubsteppu, co nie wróżyło szczęśliwego zakończenia. Wtem zdenerwowany Ken dźgnął ofiarę łokciem w lewą łopatkę, przeszywając ciało paraliżującym bólem.
-Ruszaj się, gównojadzie! Myślisz, że Taigo ma ochotę tyle czekać? - wycedził przez zęby "podwójny trzecioklasista", wkładając w to tyle werwy, że prawie się opluł. Podświadomie szatyn miał ochotę mu to przekazać, jednak jak zwykle nie miał odwagi.
-No tak... Jest jeszcze on. Przez ten marsz pogrzebowy prawie o nim zapomniałem. Cholera... Zabije mnie, zabije, już po mnie! - dusza przerażonego gimnazjalisty zaczynała panikować, gdy orszak coraz bardziej zbliżał się brukowaną ścieżką w stronę szkolnych śmietników. Śmietniki - szerokie, długie, wysokie i dźwiękoszczelne - stanowiły idealną tarczą dla wszelkich potencjalnie złych występków. A w tym miejscu, tuż pod starym budynkiem gospodarczym, były aż trzy.
W jednej chwili żołądek podskoczył mu pod samo gardło, nogi prawie się pod nim ugięły i byłby upadł, gdyby - o, ironio - Baku nie kopnął go w plecy. Z drugiej strony tak czy inaczej runął na kolana, rysując otwarte dłonie o betonowe podłoże. Natychmiast syknął z bólu, widząc otarcia na skórze. Dopiero po chwili zorientował się, dlaczego został sekundę wcześniej uderzony. Jakiś metr przed nim, na wysokim stosie nieużywanych cegieł - pozostałości z budowy - siedział On. Nakamura Taigo, "podwójny" drugoklasista i największy postrach gimnazjum w Akashimie.
-Jak się masz, Kurohade? (zapraszam do słownika~Dżoker) - rzucił chłopak z zawistnym uśmieszkiem, szeroko rozwieszonym na suchych ustach.
Taigo przedstawiał się nad wyraz nieprzyjaźnie, a przy tym dość przerażająco, co w jego wieku było sporym wyczynem. Był całkiem wysoki - przerastał Naito o pół głowy. Dużo czasu poświęcał na trenowanie swoich mięśni na prowizorycznej siłowni, jaką urządził sobie w domowej piwnicy. Efekty tychże treningów były znaczne, jednak nie zachwiały zbyt drastycznie proporcjami między jego masą, a wzrostem. Nakamura miał pięści owinięte bandażami, gdyż - jak mówił - nie potrafił kontrolować swojej siły, gdy uderzał. Nikt zresztą nie miał ochoty tego sprawdzać. Ubierał zwykle ciemne dresy i bluzki z różnymi, rażącymi w oczy napisami, chcąc prowokować. Włosy obcięte miał prawie do samej skóry, ukazując długą bliznę, ciągnącą się od czubka głowy, przez nos, aż po lewy policzek.
Taigo niespodziewanie przykucnął przed obliczem klęczącego nastolatka, chwytając go mocno za podbródek. Zmusił tym samym chłopaka do kontaktu wzrokowego. Naito zaczął drżeć w niepewności. Pierwszy raz spojrzał w oczy osoby, której tak bardzo nienawidził, a jednocześnie tak bardzo się bał. Tęczówki Nakamury miały brązowy kolor...
-Gdzie kasa? - zapytał niespodziewanie zbój. W jednej chwili Kurokawie zakręciło się w głowie. Miał ochotę płakać, wymiotować, bić rękoma o podłoże, jak małe dziecko. Poczuł tak niesamowitą bezsilność, jakiej nie zaznał od miesięcy.
-Nie mam jej. Zapomniałem... - mruknął, próbując wyrwać się z uścisku dłoni silniejszego rówieśnika. Nie chciał patrzeć w jego oczy. Przerażały go. Zmuszały do myślenia o sobie, jak o bezużytecznym, słabym robalu, nie wartym nawet zdeptania.
Taigo rozwarł delikatnie usta, jakby chciał coś powiedzieć. Westchnął od niechcenia, puszczając nastolatka - a właściwie miotając jego głową w taki sposób, że ten uderzył podbródkiem w beton, boleśnie się kalecząc. Dresiarz podniósł się na równe nogi, splatając palce i rozciągając z trzaskiem ręce. Tymczasem Kurokawa powstrzymywał łzy. Piekło go z dość dużą natarczywością. Czuł, jak krew ścieka mu niżej, opływając uderzone miejsce i dostając się na szyję.
-Szkoda... Wczoraj ci odpuściłem, miałeś tylko podbite oko. Ale nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, wiesz? Dzisiaj zaboli bardziej... - Nakamura kiwnął głową, a Baku i Ken natychmiast unieśli Naito, stawiając twardo na ziemi. Następnie zgodnie odsunęli się na bezpieczną odległość, stając na czujce.
-Przepraszam... - wycedził przez zęby zielonooki, nie mogąc dłużej tłumić płaczu. Łzy obficie sączyły się z jego oczodołów, pokonując całą drogę aż do zimnego betonu. Trząsł się, jak osika, ledwo stał na nogach. Taigo przyjrzał mu się dziwnie.
-Trzeba było pomyśleć o tym wcześniej! - krzyknął w końcu grubianin, a na gładką twarz Naito spadł pierwszy cios, który wgniótł mu policzek, prawie rozrywając go o zęby.
-Prawy sierpowy... - rozpoznał Kurokawa. -Zawsze zaczyna... prawym sierpowym... - pomyślał nostalgicznie chłopak, gdy nagle runął w dół. Powstrzymał go od tego sam Taigo, chwytając za szmaty i ponawiając pełny furii atak. Szatyn był już w stanie poznać rodzaj uderzenia po odczuciu, jakie powoduje. Odkąd tylko przyszedł do tego gimnazjum, miał bardzo wiele okazji do nauczenia się tych wszystkich kombinacji.
***
Naito leżał nieruchomo na ziemi, plecami do góry. Miał podarty sweter, poobdzierane spodnie, mocno poranioną i posiniaczoną twarz, z której nieustannie lała się krew. Nie potrafił już nawet ruszyć ręką, nie wspominając o podniesieniu się. Dawno już przestał kontrolować łzy.
-Ooi, Taigo-san! Należało mu się, ale nie sądzisz, że trochę przesadziłeś? Eee, miałem na myśli, że kiepsko byłoby, gdyby koleś pokazał się tak na lekcji, prawda? - dobiegł go jeszcze głos, należący zapewne do Baku.
-Nie przejmuj się tym kawałkiem gówna. Zawsze, jak obrywał, wracał do domu z podkulonym ogonem. Teraz nie będzie inaczej, nie? - odparł najpewniej sam Nakamura, śmiejąc się po tym z szyderstwem w głosie.
KIEDYŚ PRZYCHODZI NAM UMRZEĆ. ZASTANAWIAMY SIĘ WTEDY, CZY DALIŚMY ŚWIATU WSZYSTKO, CO BYLIŚMY W STANIE DAĆ. A JEŻELI NIE, ROZPACZLIWIE PRÓBUJEMY OPÓŹNIĆ SWĄ WŁASNĄ ŚMIERĆ. ZAPOMINAMY O TYM, ŻE NIE TRZEBA UTRACIĆ SWEJ EGZYSTENCJI, ŻEBY UMRZEĆ...
Koniec Rozdziału 2
Następnym razem: Będziecie ze mnie dumni
Jak ja lubię takie historie! Ofiara bita w szkole! Jak to w shonenach domyślam się że z cieniasa wyrosie koks, co nie? Bardzo ciekawy rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
No przyznam sam, że jest to motyw częsty i może nawet oklepany, ale cóż... sam bardzo go lubię ;) A jeśli chodzi o progres... żeby uniknąć spoilerów, mogę powiedzieć tylko, że czynię z Naito postać jak najsilniej realistyczną.
Usuń