ROZDZIAŁ 83
-Proszę, zaprowadź nas do waszego dowódcy - rzucił natychmiastowo Naito, momentalnie stając pomiędzy znajomym Rycerzem, a Rikimaru. Rzuciwszy temu drugiemu porozumiewawcze spojrzenie Przeklętych Oczu, uniknął ciągnięcia niewygodnego tematu. Niezwykłe wyczucie taktu Kurokawy pozwoliło mu wyczuć nastawienie czerwonowłosego, raz jeszcze potwierdzając jego rozwój psychiczny. -Jest coś bardzo ważnego, o czym chcę z nim porozmawiać - dodał spokojnym głosem gimnazjalista, spoglądając w siwe oczy mężczyzny.
-Powtórzę raz jeszcze... Cała wasza czwórka przebywa tu bezprawnie. Waszym obowiązkiem było pozostanie wraz z resztą cywili i proszę was o niezwłoczne jego wypełnienie - zielonowłosy nie miał zamiaru przestać. Postąpił nawet kolejny krok naprzód, chcąc wyczuć swoich rozmówców. Bez żadnego trudu zauważył minimalny skurcz mięśni Tatsuyi, który już w tym momencie gotów był do walki. W duchu układał już plan szybkiej pacyfikacji nieproszonych gości.
-Nie - odparł krótko krzyżooki, utwierdzając Rycerza w przekonaniu o swoim przywództwie nad grupą. -Nazywam się Kurokawa Naito. Przybyłem tu po to, by spotkać się z waszym mistrzem i nie pozwolę się tak łatwo zbyć. Moim Mentorem jest Kawasaki Matsu, zastępca Generała. Tym bardziej więc proszę o skorzystanie z rozsądku - Okuda wytrzeszczył oczy, słysząc wypowiedź przyjaciela. Nigdy by nie pomyślał, że ten zachowa się w taki sposób. Nigdy by nie pomyślał, że jego pewność siebie wzrośnie do tak dużego stopnia. Być może jednak zwyczajnie nie rozumiał, jak ważne było dla obywatela Akashimy osiągnięcie celu.
-Imię moje brzmi Pyron - przedstawił się chłodno Rycerz. Widać było, że nie miał zamiaru odpuścić. -Niezależnie od pozycji twojej i twoich przełożonych, nie zezwalamy na niezapowiedziane wizyty. Nasz Paladyn nie jest okazem zdrowia, nie chcemy, by pogorszył swój stan z jakichś błahych powodów. To moje ostatnie ostrzeżenie... Odejdźcie natychmiast, nim będę musiał usunąć was siłą - siwooki dobył miecza w mgnieniu oka, kierując jego ostrze ku domniemanym przeciwnikom. Wyraz twarzy Naito nie zmienił się nawet minimalnie.
-Są ważniejsze rzeczy od czyjegoś zdrowia - wtrącił ostro chłopak. -Tam, na zewnątrz, w chwili, gdy rozmawiamy giną ludzie. Dziesiątki, setki, może nawet tysiące ludzi. Złamałem wasze nakazy tylko po to, by poprosić was o zatrzymanie tej wojny, nim jeszcze więcej osób przeleje swą krew - był całkowicie pewny tego, co mówił. Dreszcze przebiegały po plecach tych, którzy słyszeli jego głos. Powtarzalność i tania pompatyczność zmieniały się w najprawdziwszą, szlachetną podniosłość.
-Niebiańscy Rycerze nie mają prawa zajmować żadnej ze stron. Jesteśmy neutralną częścią tej społeczności. Dopóki nie zostaną skrzywdzeni cywile, nie przystąpimy do żadnych działań militarnych. Takie zasady rządzą Miracle City. Jako członek Gwardii, powinieneś był doskonale zdawać sobie z tego sprawę - zielonowłosy był nieugięty, a atmosfera pomiędzy rozmówcami robiła się coraz bardziej napięta.
-Cywile? Chyba sobie kpisz... Chcesz mi powiedzieć, że dopóki ci, których pozamykaliście w bunkrach i schronach nie dostaną w twarz, żołnierze mogą sobie tak po prostu ginąć?! - tym razem już wydarł się Naito, zaciskając pięści ze złości. -Tak nie można... Neutralność i obojętność to dwie różne rzeczy, do diabła! - szalejące emocje nastolatka wywołały nagły wylew mocy duchowej, która złowróżbnie otoczyła jego ciało.
-Co ty wiesz? - wymamrotał Pyron w takim tonie, wbijając naprawdę długą szpilkę w serce dyskutanta. -Co ty wiesz o wojnie, że śmiesz mnie pouczać? Prawo jest po to, by go przestrzegać. My stoimy na jego straży. I mówisz mi, że to my mamy je teraz złamać? To, co cię tak bardzo boli jest konieczne, jeśli chcemy, by w Morriden nie zapanował chaos i anarchia. Nie próbuj mi wmówić, że taki chłystek rozumie naszą rolę w tym wszystkim... - przez kilka chwil zdawało się, że Kurokawa zaraz rzuci się na Rycerza, jednak nagle się uspokoił. Opuściwszy głowę, przejął wodzę nad swą energią duchową i spokojnym już wzrokiem wejrzał w siwe oczy.
-Czy muszę być weteranem wojennym, by wiedzieć, że zabijając się tysiącami do niczego nie dojdziemy? W ilu bitwach muszę twoim zdaniem uczestniczyć, żeby poznać wartość ludzkiego życia, co? Cywil, żołnierz, bogacz, biedak, polityk, sklepikarz... Kogo to interesuje? I skąd ten poroniony pomysł, że zwykli mieszkańcy tego kraju są tak samo neutralni, jak wy? - w ogóle nie zastanawiał się nad tym, co mówił. Po prostu to robił. Słowa zwyczajnie wypływały z jego ust, jakby swe mowy układał całymi nocami. Zupełnie, jak wiele lat wcześniej pewien król... -Jeśli czegoś nie rozumiem... pozwól mi zrozumieć. Pozwól mi porozmawiać o tym z waszym Paladynem! - po raz pierwszy Pyron zwlekał z odpowiedzią, ostrożnie przyglądając się rozmówcy, w którego słowach nie odnalazł nawet pojedynczej nuty fałszu.
-Wystarczy... - rzucił nagle, zaskakując nastolatków, którzy uwierzyli już w jego ustępstwo. -Żądam satysfakcji, Kurokawa Naito - dodał zaraz, wystawiając przed siebie tarczę i ostrzem miecza wskazując na serce chłopaka. -Stawaj! Jeśli twoje ciało jest tak silne, jak twoja wola, pozwolę ci przejść - Rinji zauważalnie pobladł, słysząc to.
-Nie żartujcie sobie ze mnie... Ten facet doskonale wie, że Naito nie ma z nim żadnych szans. Naito, nie rób tego! Nie próbuj z nim walczyć, nie bądź głupi! - bił się z myślami, niebieskimi oczyma obserwując przyjaciela.
-Jeśli tego właśnie chcesz... - zaczął niespodziewanie obywatel Akashimy, lewą stopę wysuwając do przodu. Jego dłonie zmieniły się w pięści, gotując się do rozpoczęcia pojedynku, co tylko mocniej zdenerwowało nieco rozważniejszego albinosa. -...to chodź! - obie górne kończyny chłopaka otoczyła silna poświata z mocy duchowej. Już wydawało się, że jeden z rozmówców ruszy ku drugiemu, gdy w ostatniej chwili rozległ się czyjś głos.
-Stop! Co tu się dzieje? - tym samym korytarzem, z którego wcześniej wyłonił się Pyron, przechodziła nieznana nikomu osoba. Osoba ta okazała się być dwudziestokilkuletnią kobietą o białych, sięgających prawie do ramion włosach z wywiniętymi do góry zakończeniami. Drobna, średniego wzrostu niewiasta nie mogła poszczycić się szczególnym majestatem w górnych partiach ciała. Jej delikatnie zaokrąglona twarz przywodziła na myśl osobę bardzo inteligentną. W zielonych, naprawdę pięknych oczach odbijały się okrągłe, pomarańczowe szkiełka okularów. Na szyi kobiety widniało coś w rodzaju białej "obroży". Identycznej barwy był również jej strój, a ten robił spore wrażenie. Mleczna, sięgająca kostek szata miała wyraźnie wydzielone, bardzo luźne nogawki, a także owalne, wycięte obszary na biodrach, odsłaniające gładką skórę. W oczy rzucało się bardzo głębokie wcięcie na plecach oraz brak rękawów - strój utrzymywały tylko ramiączka, zawieszone na barkach. Wokół talii białowłosej widniał zielony pas materiału z węzłem z tyłu. Za supłem jednak powiewały dwie długie wstęgi, których końcami owinięto dwie metalowe obręcze. Zielonooka niewiasta w czarnych pantoflach zbliżyła się do niedoszłych walczących z poważnym wyrazem twarzy.
-Michelle? To nic poważnego. Próbuję nakłonić intruzów, by powrócili do schronu - zwrócił się do niej Pyron, a lico jak dotąd opanowanego Kurokawy wykrzywiło niepojęte wręcz zdziwienie. Podobną minę miał zresztą Rinji. Tatsuya nie miał bladego pojęcia, o co chodzi, a Rikimaru... On nie odzywał się już od dłuższego czasu, by przypadkiem nie przypomnieć Rycerzom o swojej osobie i nie skłonić ich do poruszenia tematu przeszłości.
-Michelle-san, to ty? Nie mogę uwierzyć, że należysz do zakonu! - wykrzyknął dziedzic Pierwszego Króla, otrząsnąwszy się z szoku.
-Naito-kun? Dlaczego nie dziwi mnie twoja obecność... - spojrzała na niego białowłosa, uśmiechając się z nieskrywaną satysfakcją, płynącą z wrażenia, jakie zrobiła.
-Cywile? Chyba sobie kpisz... Chcesz mi powiedzieć, że dopóki ci, których pozamykaliście w bunkrach i schronach nie dostaną w twarz, żołnierze mogą sobie tak po prostu ginąć?! - tym razem już wydarł się Naito, zaciskając pięści ze złości. -Tak nie można... Neutralność i obojętność to dwie różne rzeczy, do diabła! - szalejące emocje nastolatka wywołały nagły wylew mocy duchowej, która złowróżbnie otoczyła jego ciało.
-Co ty wiesz? - wymamrotał Pyron w takim tonie, wbijając naprawdę długą szpilkę w serce dyskutanta. -Co ty wiesz o wojnie, że śmiesz mnie pouczać? Prawo jest po to, by go przestrzegać. My stoimy na jego straży. I mówisz mi, że to my mamy je teraz złamać? To, co cię tak bardzo boli jest konieczne, jeśli chcemy, by w Morriden nie zapanował chaos i anarchia. Nie próbuj mi wmówić, że taki chłystek rozumie naszą rolę w tym wszystkim... - przez kilka chwil zdawało się, że Kurokawa zaraz rzuci się na Rycerza, jednak nagle się uspokoił. Opuściwszy głowę, przejął wodzę nad swą energią duchową i spokojnym już wzrokiem wejrzał w siwe oczy.
-Czy muszę być weteranem wojennym, by wiedzieć, że zabijając się tysiącami do niczego nie dojdziemy? W ilu bitwach muszę twoim zdaniem uczestniczyć, żeby poznać wartość ludzkiego życia, co? Cywil, żołnierz, bogacz, biedak, polityk, sklepikarz... Kogo to interesuje? I skąd ten poroniony pomysł, że zwykli mieszkańcy tego kraju są tak samo neutralni, jak wy? - w ogóle nie zastanawiał się nad tym, co mówił. Po prostu to robił. Słowa zwyczajnie wypływały z jego ust, jakby swe mowy układał całymi nocami. Zupełnie, jak wiele lat wcześniej pewien król... -Jeśli czegoś nie rozumiem... pozwól mi zrozumieć. Pozwól mi porozmawiać o tym z waszym Paladynem! - po raz pierwszy Pyron zwlekał z odpowiedzią, ostrożnie przyglądając się rozmówcy, w którego słowach nie odnalazł nawet pojedynczej nuty fałszu.
-Wystarczy... - rzucił nagle, zaskakując nastolatków, którzy uwierzyli już w jego ustępstwo. -Żądam satysfakcji, Kurokawa Naito - dodał zaraz, wystawiając przed siebie tarczę i ostrzem miecza wskazując na serce chłopaka. -Stawaj! Jeśli twoje ciało jest tak silne, jak twoja wola, pozwolę ci przejść - Rinji zauważalnie pobladł, słysząc to.
-Nie żartujcie sobie ze mnie... Ten facet doskonale wie, że Naito nie ma z nim żadnych szans. Naito, nie rób tego! Nie próbuj z nim walczyć, nie bądź głupi! - bił się z myślami, niebieskimi oczyma obserwując przyjaciela.
-Jeśli tego właśnie chcesz... - zaczął niespodziewanie obywatel Akashimy, lewą stopę wysuwając do przodu. Jego dłonie zmieniły się w pięści, gotując się do rozpoczęcia pojedynku, co tylko mocniej zdenerwowało nieco rozważniejszego albinosa. -...to chodź! - obie górne kończyny chłopaka otoczyła silna poświata z mocy duchowej. Już wydawało się, że jeden z rozmówców ruszy ku drugiemu, gdy w ostatniej chwili rozległ się czyjś głos.
-Stop! Co tu się dzieje? - tym samym korytarzem, z którego wcześniej wyłonił się Pyron, przechodziła nieznana nikomu osoba. Osoba ta okazała się być dwudziestokilkuletnią kobietą o białych, sięgających prawie do ramion włosach z wywiniętymi do góry zakończeniami. Drobna, średniego wzrostu niewiasta nie mogła poszczycić się szczególnym majestatem w górnych partiach ciała. Jej delikatnie zaokrąglona twarz przywodziła na myśl osobę bardzo inteligentną. W zielonych, naprawdę pięknych oczach odbijały się okrągłe, pomarańczowe szkiełka okularów. Na szyi kobiety widniało coś w rodzaju białej "obroży". Identycznej barwy był również jej strój, a ten robił spore wrażenie. Mleczna, sięgająca kostek szata miała wyraźnie wydzielone, bardzo luźne nogawki, a także owalne, wycięte obszary na biodrach, odsłaniające gładką skórę. W oczy rzucało się bardzo głębokie wcięcie na plecach oraz brak rękawów - strój utrzymywały tylko ramiączka, zawieszone na barkach. Wokół talii białowłosej widniał zielony pas materiału z węzłem z tyłu. Za supłem jednak powiewały dwie długie wstęgi, których końcami owinięto dwie metalowe obręcze. Zielonooka niewiasta w czarnych pantoflach zbliżyła się do niedoszłych walczących z poważnym wyrazem twarzy.
-Michelle? To nic poważnego. Próbuję nakłonić intruzów, by powrócili do schronu - zwrócił się do niej Pyron, a lico jak dotąd opanowanego Kurokawy wykrzywiło niepojęte wręcz zdziwienie. Podobną minę miał zresztą Rinji. Tatsuya nie miał bladego pojęcia, o co chodzi, a Rikimaru... On nie odzywał się już od dłuższego czasu, by przypadkiem nie przypomnieć Rycerzom o swojej osobie i nie skłonić ich do poruszenia tematu przeszłości.
-Michelle-san, to ty? Nie mogę uwierzyć, że należysz do zakonu! - wykrzyknął dziedzic Pierwszego Króla, otrząsnąwszy się z szoku.
-Naito-kun? Dlaczego nie dziwi mnie twoja obecność... - spojrzała na niego białowłosa, uśmiechając się z nieskrywaną satysfakcją, płynącą z wrażenia, jakie zrobiła.
***
-Jak? Jak udało jej się go tu sprowadzić? Skąd o nim wiedziała? A ci wszyscy słabeusze? Przecież już raz ich zabiłem... - pomyślał tylko Carver, z zaciśniętymi zębami spoglądając na stojącego przed nim mężczyznę w jego wieku. Patrzył, jak na jego ciele materializują się ostatnie fragmenty nagiej skóry. Nate spoglądał mu prosto w twarz, nie zdradzając żadnych emocji. Jego krótko obcięte, ciemne włosy, maleńka blizna na podbródku, niebieskie oczy i ostre rysy. Wszystko się zgadzało.
-Yo... Bruce - wymamrotał nagi mężczyzna. Na jedną chwilę, dosłownie na ułamek sekundy całe jego ciało zmieniło się w spróchniały, rozpadający się szkielet. Momentalnie powróciło do poprzedniej postaci, jednak tego typu migawki powtarzały się coraz częściej. -Kopę lat, co? - zagaił krótko ostrzyżony rozmówca.
-Nate... Co tu robisz, do diabła? Przecież ty... - zaczął zdezorientowany czerwonooki, wciąż ignorując nieustannie go maltretujące umarlaki.
-...nie żyjesz? - dokończył za niego mężczyzna o niebieskich oczach, przyglądając mu się chłodno. -A z czyjej winy tak jest? - zapytał natychmiast, przywołując nieprzyjemne wspomnienia, które zagościły w głowie Generała. -Bruce... Dlaczego mi nie pomogłeś? - bolesne słowa wypłynęły z ust Nate'a. Wtem właśnie jego jak dotąd kamienna twarz zmiękła. W kącikach jego oczu znikąd pojawiły się łzy. Kolejna migawka na ułamek sekundy zmieniła gołego w szkielet.
-Ja... - zaciął się "wilkołak". A przynajmniej jemu się tak zdawało. Tylko on był święcie przekonany, że brakło mu słów... bo nie zauważył nawet, jak jedna z jego ofiar z rozmachem kopie go w twarz, zamykając mu usta. Powoli, mimowolnie powróciła do niego przeszłość, zagnieżdżając się głęboko w korze mózgowej... i każąc mu przeżywać "to wszystko" kolejny raz.
***
-Proszę wstać, sąd idzie! - rzuciła głośno protokolantka, a cała ława przysięgłych, cały personel i wszyscy "goście" podnieśli się na równe nogi. Również i on. Sporo młodszy i znacznie mniej umięśniony Bruce - bez zarostu na twarzy oraz ze znacznie krótszym irokezem. Czerwonooki zdawał się być nieobecny. Gdyby jego adwokat nie pociągnął go za ramię, pewnie w ogóle nie zorientowałby się, że musi wstać. Znajdowali się bowiem w sali sądowej, na samym początku rozprawy. Wysoki, chudy i pomarszczony sędzia wystąpił przed ambonę, rzucając koślawe spojrzenie oskarżonemu. Wzrok Carvera utkwił w złotym, typowo sędziowskim naszyjniku mężczyzny, ignorując całą resztę. O czymś mówili. Najpierw protokolantka, potem jeszcze ktoś inny. Podali zapewne godzinę rozpoczęcia i powód rozprawy, lecz sam oskarżony w ogóle się tym nie zainteresował. Patrzył jedynie w stronę drzwi wejściowych, przez które miano niedługo wpuszczać świadków. Uniósł brew dopiero wtedy, gdy ze swego miejsca podniósł się opasły, łysiejący już prokurator. Akurat tego chciał posłuchać.
-Oskarżam Bruce'a Carvera o to, że dnia 12 maja bieżącego roku o godzinie 21:13 wtargnął na posesję Malcolma Cricka, gdy ten wraz z rodziną spożywał kolację. Uzbrojony w rzeźnicki tasak do mięsa brutalnie zamordował jego samego, jego żonę, syna oraz córkę, a następnie przy pomocy broni poćwiartował ich ciała na kawałki. Z uwagi na dokonanie zbrodni ze szczególnym okrucieństwem, domagam się wymierzenia oskarżonemu kary dożywotniego pozbawienia wolności w więzieniu o zaostrzonym rygorze - przestał słuchać. Nie liczyła się już dla niego czyjakolwiek opinia. W pewnym momencie poproszono go o powstanie. O przedstawienie się. O podanie ogólnych danych osobowych. O powiedzenie tego wszystkiego, co każdy doskonale wiedział, bo przecież tak nakazywał porządek "obrad".
-Czy przyznajesz się do dokonania zarzuconych ci czynów? - zabrzmiało nagle to magiczne pytanie sędziego, na które reakcją było tylko puste spojrzenie czerwonych oczu. Carverowi już nie zależało. Wiedział, że się nie wywinie i był dumny z tego, co zrobił. Nic go nie interesował przydzielony mu adwokat, gdyż sam rozważał tylko dwie opcje podczas wyboru kary - dożywocie... lub śmierć.
-Tak - na sali zawrzało, gdy tylko Bruce wypowiedział to słowo. Wyglądało na to, że nikt z obecnych nie mógł sobie przypomnieć sytuacji, w której oskarżony przyznaje się do czegokolwiek. -Zrobiłem to... i co? Po co ci ta cała pompa? I tak napchają ci kieszeń, a mi kartotekę - jakiś zduszony okrzyk przebiegł wśród obecnych. Twarze sądzących wykrzywił grymas oburzenia. -Ten gość przeczytał samą prawdę - wskazał palcem na prokuratora. -Kończ te farsę i decyduj, bo niczego więcej ode mnie nie usłyszysz. Przyszedłem, zobaczyłem, zabiłem. Na chuj drążyć temat? - wtedy właśnie rozpoczął się prawdziwy harmider. "Goście" byli niemożliwi do uspokojenia przez co najmniej kilka minut, a zaskoczony sędzia nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Adwokat patrzył na swojego klienta z przerażeniem, zażenowaniem i uczuciem beznadziejności. Przyszły Generał kłamał, jak z nut... lecz robił to w dobrej wierze. Nie interesowały go jakiekolwiek konsekwencje. Chciał tylko ochronić przed jakąkolwiek krzywdą dziewczynę, która siedziała na ławie pośród dziesiątek innych "widzów". Swoją niedoszłą narzeczoną. Swoją ukochaną, dla której zrobił to wszystko.
Był to chyba szósty dzień pracy kobiety w biurze. Jej dotychczasowe doświadczenia były dobre. Miała świetne zdanie o szefie i współpracownicach - miła atmosfera, pełne wsparcie, powszechne zrozumienie i wyrozumiałość... Sielanka. Nic jednak nie trwa wiecznie, o czym przyszłe małżeństwo przekonało się w gwałtowny i bolesny sposób. Bruce miał wtedy dzień wolny - jego pracodawca zamknął warsztat na czas wyjazdu służbowego. Mężczyzna został więc w domu i postanowił poeksperymentować. Z książką kucharską w dłoni, białym fartuchem i konsternacją na nieco szorstkiej twarzy podjął się próby przygotowania obiadu. Chciał zaskoczyć ukochaną. Wtedy jeszcze miał w sobie coś z romantyka. Wtedy nie wiedział. Aż do 16 godziny, 16:13. Ten szczegół pamiętał doskonale. Dokładnie o tej godzinie wstawił brytfannę do piekarnika, stosunkowo zadowolony z efektów swojej pracy. W tym właśnie momencie rozległo się nie pukanie, a po prostu głośne walenie w drzwi wejściowe. Nim mężczyzna zdążył się do nich dostać, Olivia gwałtownie szarpnęła za klamkę, wpadając do środka z głośnym szlochem i dreszczami na całym ciele.
"Zgwałcił mnie". Te słowa raz po raz odbijały się od jednej półkuli jego mózgu do drugiej. Zapuchnięte, mokre od łez oczy. Opuchnięte nadgarstki. Porozrywane ubranie. Włosy rozrzucone na wszystkie strony. Raptowny, urywający się oddech. Kobieta, całkowicie stłamszona, truchlała w jego ramionach. Czerwone oczy Carvera były niemalże puste. Nie wiedział nic. Co ma robić, jak się zachować, przytulić ją do siebie, pocieszyć ją, obiecać zemstę, ułożyć ją do snu... Nie umiał wybrać. Nie umiał dobrać odpowiedniego zachowania do sytuacji, która go przerosła. Nie umiał pomóc osobie, która znaczyła dla niego więcej, niż ktokolwiek inny. Po prostu siedział i ją obejmował, zawieszony w czasie i przestrzeni. Jego usta były delikatnie rozchylone, niczym u stylizowanej na żywą, lecz mimo wszystko martwej lalki. Bolała. Ta świadomość bolała bardziej, niż był w stanie to sobie wyobrazić. Zraniono jego dumę, zraniono jego honor, pomięto i rzucono mu w twarz wszystkie wartości, którymi się kierował. Nie mógł tego darować. Nikomu. Nikomu. Nikomu...
Trwał przy niej bez słów. Olivia nie zdradzała tego, lecz on wiedział doskonale. Wiedział, jak ją zawiódł, choć wiedział też, że drobna niewiasta nigdy mu tego nie powie. Trwał przy niej, aż zasnęła z wycieńczenia. Wtedy to właśnie położył ją na kanapie, delikatnie puszczając. Wtedy ostatni raz w życiu jego usta dotknęły jej rozpalonego czoła. Wtedy ostatni raz wiedział, co powinien zrobić i ostatni raz czuł, że czyni stuprocentowo słusznie. Wtedy... pierwszy raz miał tasak w ręce. Nie wiedział już nawet, skąd go wziął, choć mógłby przysiąc, że został on przez niego kupiony. Owinąwszy go papierem, przeszedł pieszo kilka kilometrów, obijając się o mijanych chodnikiem ludzi. Nikt nie miał odwagi zwrócić mu uwagi. Nawet ci tak zwani "kozacy", których dało się poznać po samym wyglądzie. Wszyscy truchleli na widok jego twarzy. Bruce błąkał się tak do godziny 21, nim dotarł na miejsce. Stał tuż przed domem "tego skurwysyna". Obserwował mieszkanie dokładnie 2 minuty i 31 sekund. Był to kolejny, nic nie znaczący szczegół, który utkwił w jego pamięci.
W ciszy i pod osłoną mroku przekradł się przez posesję, zachodząc ją od tyłu. Jednym, silnym machnięciem wbił trzymany przez siebie tasak w skrzynkę z korkami. Drugim z kolei przerąbał wychodzący z niej kabel, całkowicie odłączając prąd w domostwie. Przeszedł przez taras, od tyłu wchodząc do kuchni. W całkowitym mroku przekręcił zamek w drzwiach. Słyszał rozmowę z pobliskiego pokoju. Z jadalni. Jedli kolację całą rodziną. Nic dla niego nie znaczyła ciepła, choć zbudowana na kłamstwie atmosfera. Po cichu spróbował przedrzeć się do swojej ofiary. Nie zastanawiały go żadne konsekwencje. Chciał tylko ukarać osobę, która skrzywdziła jego narzeczoną. Gdy niespodziewanie ujrzał przed sobą wchodzącą do kuchni żonę gwałciciela, spanikował. Kobieta otwierała właśnie szufladę w poszukiwaniu świeczki, gdy kątem oka ujrzała zarys Carvera. Nie planował tego robić, lecz emocje wzięły nad nim górę. Nim gospodyni w ogóle się odezwała... tasak wbił się pionowo w jej zaskoczoną twarz. Ostrze z chrzęstem przełamało linię oporu, jaką był nos, czyniąc podobnie ze szczęką i podbródkiem. Siła uderzenia, która zadziałała na czaszkę niewiasty sprawiła, że oczy praktycznie wyszły jej z orbit. Martwa kobieta nadal trzymała się broni Bruce'a. Jak na ironię, utkwiony w jej czole oręż mężczyzny trzymał jej truchło w pozycji pionowej. Czerwonooki poczuł jej krew na swoim policzku. Z początku delikatnie, potem z większym impetem wyszarpnął broń, niechcący chlustając posoką na własne ubrania. Mimo wszystko dopiął swego. Żona jego przyszłej ofiary upadła z hukiem na podłogę.
-Kochanie? Czy coś się stało? - rozległ się męski głos z jadalni, a dusza przyszłego Generała zapłonęła nienawiścią w ciągu kilku chwil. Będąc w swoistym transie, za nic miał zabicie niewinnej osoby. Nie... W tamtej chwili wszyscy byli dla niego winni. Nie żałował. W ciągu sekund podjął decyzję. Postanowił, że będzie on jedynym żywym człowiekiem, który wyjdzie z tego przeklętego domu. Resztę bez zastanowienia skazał na piekło.
Bez zastanowienia chwycił ogarek ze świeczką oraz zapalniczkę, po czym cicho wkroczył do jadalni, gdzie zdołał z trudem dojrzeć zarysy trzech sylwetek. Wiedział, że każdą z nich będzie musiał zabić. Ponad wszystko chciał jednak zostawić na koniec swój główny cel. Gniew, który wypełniał Carvera znacznie wybiegał ponad wszelkie definicje tego uczucia. Jego złość była bowiem tak ogromna, że uwolnienie jej werbalnie, czy bezpośrednie ukazanie okazało się rzeczą niemożliwą. Tak bardzo niepojęta była furia rozżalonego Bruce'a. Z niemałą satysfakcją zbliżył się do pustego krzesła przy stole i ułożył na blacie świeczkę z lekkim stuknięciem.
-Och, jesteś... Nie odzywałaś się. Już się bałem, że coś ci się stało... - ozwał się poszukiwany mężczyzna. Siedział po lewej stronie. Czerwonooki w ciszy zajął wolne miejsce, w lewą dłoń chwytając zapalniczkę. Prawa z zakrwawionym tasakiem spoczywała pod obrusem, na jego kolanach. Głośne kliknięcie towarzyszyło błyskowi tańczącego płomyka, który szybko zagościł na czubku knota... ukazując siedzącym przy stole zakrwawioną twarz Bruce'a. Pan domu zareagował najprędzej, podnosząc się z impetem i zwalając krzesło na podłogę. Jedno z dzieci, dziewczyna - nastolatka - zapiszczała głośno, wypuszczając z dłoni sztućce. Nim jednak zdołała się poruszyć, przygotowany do akcji przyszły Generał wyciągnął spod blatu swój oręż. Szybkim zamachem sięgnął po drugą już ofiarę, w ogóle nie powstając z miejsca. Zaczerwienione już ostrze jeszcze wyraźniej skąpało się we krwi, gdy gwałtownie i płynnie wsunęło się w gardło dziewczyny, przecinając rdzeń kręgowy, a ostatecznie uderzając o oparcie krzesła. Odcięta głowa przerażonej nastolatki... upadła na jej talerz, lądując na polanych sosem ziemniakach. Brązowa ciecz zaczęła się mieszać z nową - czerwoną.
Nie dało się opisać, jak potworny ryk wydał z siebie o wiele młodszy, siedzący po drugiej stronie stołu chłopczyk. Makabryczny widok wstrząsnął nim tak, że zachybotawszy się, przewrócił krzesło, upadając z plaskiem na podłogę. Gwałciciel tymczasem stał w miejscu, sparaliżowany strachem. Ilekroć jakaś część jego umysłu kazała mu interweniować, ratować rodzinę... momentalnie truchlał przed bezwzględnym wyrazem twarzy nieznanego intruza. Przyszły Generał uniósł się z miejsca, chwytając świeczkę lewą dłonią. Powoli podszedł do czołgającego się po podłożu chłopca, który nie mógł mieć zapewne więcej, niż siedem lat. Rażony stresem, przerażeniem i nudnościami nie próbował nawet się podnieść. Jedynie ciągnął swe ciało naprzód, kwiląc przy tym żałośnie. Nie miał żadnych szans na przeżycie, gdy zupełnie nieznajomy mu mężczyzna kucnął przed nim, zmuszając go do zapłacenia za grzechy ojca. Czerwonooki skierował światło świecy na swoją twarz. Jakaś psychopatyczna część jego umysłu pragnęła, by dziecko widziało oblicze swego oprawcy... a gdy cel ten został osiągnięty, tasak z mrożącym krew w żyłach plaskiem wbił się w czubek głowy chłopca.
Wzrok przyszłego Generała spoczął na byłym pracodawcy jego narzeczonej. Bruce nie ruszał się. Zwyczajnie spoglądał na swą ofiarę znad ciała jego zamordowanego dziecka, nawet nie wstając na nogi. Minęło kilka chwil, nim dotychczas sparaliżowany facet rzucił się pędem w stronę frontowych drzwi. Po drodze, nie mając przy sobie źródła światła, potknął się jeszcze o krzesło, przewracając je i prawie lądując na podłodze. Zachował się naturalnie - walczył o życie. Mimo wszystko jednak źle ocenił zamiary Carvera. W momencie, gdy przebiegał obok niego, morderca zamachnął się za nim swym orężem. Ostrze bez trudu rozcięło wszerz wyciągniętą w biegu lewą łydkę faceta. Rażony bólem gospodarz stracił kontrolę nad swoimi ruchami, upadając na ziemię tak niefortunnie, że wślizgiem uderzył głową w drzwi. Prędko przewrócił się na plecy i już miał podjąć próbę podniesienia się, by móc uciec... gdy nagle ujrzał twarz czerwonookiego. Pochłonięty cichą furią przyszły Generał zmierzał w jego kierunku z tasakiem w prawej i świeczką w lewej dłoni. Światło płonącego knota idealnie podkreślało obłęd w jego oczach. Morderca nie zauważył nawet, jak spływający, gorący wosk parzy go w rękę. Liczyła się tylko zemsta. Liczyła się tylko Olivia i jej dobro. Nic więcej...
Przerażony mężczyzna syknął z bólu, gdy tylko spróbował się podnieść. Nieporadnie ślizgając się na rozjeżdżających kończynach, próbował wstać. Paraliżujący jego ciało strach nie był już jednak w stanie zmusić go do dalszej ucieczki. Powodem takiego stanu rzeczy była otrzymana rana, która jeszcze wzmogła przerażenie biznesmena.
-Zaczekaj! - krzyknął gwałciciel, gdy Carver miał właśnie zamachnąć się tasakiem. -Ile chcesz? Zapłacę ci! Zapłacę ci, ile tylko chcesz! Nie... Nie zabijaj mnie! - wyciągnął przed siebie dłoń w geście zmuszającym do zatrzymania się. Czerwonooki spojrzał na niego z pogardą, gdy tylko wspomniał na jego kłamliwe przywiązanie do "zdradzanej żony". Gdy tylko przypomniał sobie o dzieciach, którym ich ojciec nawet nie spróbował pomóc. Właśnie wtedy coś zrozumiał. Zrozumiał, dlaczego tak naprawdę Olivia otrzymała pracę. Dlaczego jej poprzedniczka udała się na "urlop zdrowotny". To nie był żaden urlop. Uciekła... bo i ona została wykorzystana. Morderca był prawie pewny, że ją też zmusił do zachowania milczenia. Pieniędzmi lub szantażem.
-Nie chcę twoich pieniędzy - wydusił przez ledwo rozchylone wargi Bruce. Pusty wzrok przyszłego Generała sprawiał wrażenie, jakby jego umysł starał się łączyć fakty. Jakby próbował jeszcze bardziej podsycić nienawiść swojego właściciela względem struchlałego mężczyzny.
-Więc czego chcesz? Kobiet? Posady? Samochodu? Domu? Narkotyków? Dostaniesz, co tylko chcesz! Nie... Ja... ja zrobię wszystko! Zrobię wszystko, czego zapragniesz, jeśli tylko mnie oszczędzisz! - zaskomlał biznesmen, klękając na kolanach i splatając ze sobą dłonie. Spocony i czerwony od strachu wyglądał tak żałośnie i słabo...
-Wszystko? - Carver przekrzywił głowę w specyficzny, przerażający sposób. Jego hardą, zakrwawioną twarz wykrzywił paskudny, psychopatyczny uśmiech, rodem z horrorów. Błagający na klęczkach o życie gwałciciel nie zwrócił na to uwagi.
-Tak, wszystko! Widzisz? Kusząca propozycja, prawda? Warta oszczędzenia jednego człowieka... tak? - czerwonooki w ułamku sekundy zamachnął się od góry tasakiem, na co jego ofiara zaryczała głośno, lękliwie padając na twarz. Czekał. Czekał kilka sekund, lecz usłyszał tylko świst powietrza. Gdy zaś uniósł głowę, ujrzał jak rzucony przez Bruce'a oręż wbił się w podłogę tuż obok niego.
-Zabij się - te dwa słowa zdawały się echem powtarzać w nieskończoność. Te dwa słowa momentalnie wyssały całe życie, całą nadzieję z serca biznesmena, którego złączone, jak do modlitwy dłonie opadły bezwiednie ku podłożu.
-Co? - wycharczał tylko gwałciciel, lecz jego głos zakłócała dziwna, mroczna pustka, która wypełniała cały dom. Tak przerażająco cichy dom. I w tamtej właśnie chwili biurokrata zapłakał. Po raz pierwszy i ostatni. Doniośle i żałośnie. Kręcąc przecząco głową, jakby odrzucał od siebie wszystko to, co wydarzyło się przez ostatnie dziesięć minut.
-Widzisz? Nie zrobisz wszystkiego. Na szczęście masz przy sobie kogoś... kto zrobi to za ciebie - powiedział beznamiętnie Bruce, gasząc palcami palący się knot. Wyciągnąwszy jedną ręką tasak z podłogi, drugą złapał za włosy klęczącego. Już po paru sekundach wlókł sparaliżowanego strachem, zapłakanego mężczyznę z powrotem do kuchni. W całkowitym, niepohamowanym, paradoksalnie cichym szale kroił na blacie ciała całej czwórki aż do czwartej w nocy. Gdy rano przyjechała wezwana przez sąsiadów policja, on siedział w kącie, gołymi rękoma odrywając od czaszki ostatnie kawałki tkanek. Funkcjonariusze nigdy więcej nie widzieli tak potwornej i bezlitosnej masakry. Ponoć rodzina biznesmena została rozsmarowana po całym domu. Wszystkie ściany, każda możliwa powierzchnia opływała ich krwią, a winny... winny nie powiedział nic.
-Czy przyznajesz się do dokonania zarzuconych ci czynów? - zabrzmiało nagle to magiczne pytanie sędziego, na które reakcją było tylko puste spojrzenie czerwonych oczu. Carverowi już nie zależało. Wiedział, że się nie wywinie i był dumny z tego, co zrobił. Nic go nie interesował przydzielony mu adwokat, gdyż sam rozważał tylko dwie opcje podczas wyboru kary - dożywocie... lub śmierć.
-Tak - na sali zawrzało, gdy tylko Bruce wypowiedział to słowo. Wyglądało na to, że nikt z obecnych nie mógł sobie przypomnieć sytuacji, w której oskarżony przyznaje się do czegokolwiek. -Zrobiłem to... i co? Po co ci ta cała pompa? I tak napchają ci kieszeń, a mi kartotekę - jakiś zduszony okrzyk przebiegł wśród obecnych. Twarze sądzących wykrzywił grymas oburzenia. -Ten gość przeczytał samą prawdę - wskazał palcem na prokuratora. -Kończ te farsę i decyduj, bo niczego więcej ode mnie nie usłyszysz. Przyszedłem, zobaczyłem, zabiłem. Na chuj drążyć temat? - wtedy właśnie rozpoczął się prawdziwy harmider. "Goście" byli niemożliwi do uspokojenia przez co najmniej kilka minut, a zaskoczony sędzia nie potrafił wydobyć z siebie słowa. Adwokat patrzył na swojego klienta z przerażeniem, zażenowaniem i uczuciem beznadziejności. Przyszły Generał kłamał, jak z nut... lecz robił to w dobrej wierze. Nie interesowały go jakiekolwiek konsekwencje. Chciał tylko ochronić przed jakąkolwiek krzywdą dziewczynę, która siedziała na ławie pośród dziesiątek innych "widzów". Swoją niedoszłą narzeczoną. Swoją ukochaną, dla której zrobił to wszystko.
***
Bruce i Olivia byli ze sobą dwa lata, nim mężczyzna zdecydował się poprosić swą wybrankę o rękę. Kobieta rzecz jasna zgodziła się. Jej partner doskonale wiedział, że to zrobi. Znał ją na wylot. Można było powiedzieć, że się uzupełniali, choć działali na zasadzie całkowitych przeciwieństw. On lubił ostre jedzenie, ona łagodne. On lubił psy, ona wielbiła koty. On pracował w miejscowym warsztacie samochodowym... a ona była bezrobotna. Do czasu... Do czasu, który nigdy nie powinien był nadejść. Pewnego dnia kobieta otrzymała bowiem propozycję pracy jako sekretarka w biurze pewnego wpływowego biznesmena. Jego poprzednia pracownica poszła na urlop zdrowotny z powodu zajścia w nieplanowaną ciążę. Perspektywa odciążenia narzeczonego i zdobycie dobrze płatnego zajęcia na okres jednego roku sprawiła, że Olivia wcale nie próbowała się zastanawiać. Przyjęła ofertę, co było zrozumiałe i logiczne. Sam Bruce również nie miał nic przeciwko. Mieli w końcu plany, mieli zaufanie do siebie... i po prostu mieli siebie. Wtedy jeszcze młody Carver całkowicie różnił się od swojego późniejszego "ja". Wtedy nie mógł się niczego spodziewać. Potem zaś... było już na to za późno.Był to chyba szósty dzień pracy kobiety w biurze. Jej dotychczasowe doświadczenia były dobre. Miała świetne zdanie o szefie i współpracownicach - miła atmosfera, pełne wsparcie, powszechne zrozumienie i wyrozumiałość... Sielanka. Nic jednak nie trwa wiecznie, o czym przyszłe małżeństwo przekonało się w gwałtowny i bolesny sposób. Bruce miał wtedy dzień wolny - jego pracodawca zamknął warsztat na czas wyjazdu służbowego. Mężczyzna został więc w domu i postanowił poeksperymentować. Z książką kucharską w dłoni, białym fartuchem i konsternacją na nieco szorstkiej twarzy podjął się próby przygotowania obiadu. Chciał zaskoczyć ukochaną. Wtedy jeszcze miał w sobie coś z romantyka. Wtedy nie wiedział. Aż do 16 godziny, 16:13. Ten szczegół pamiętał doskonale. Dokładnie o tej godzinie wstawił brytfannę do piekarnika, stosunkowo zadowolony z efektów swojej pracy. W tym właśnie momencie rozległo się nie pukanie, a po prostu głośne walenie w drzwi wejściowe. Nim mężczyzna zdążył się do nich dostać, Olivia gwałtownie szarpnęła za klamkę, wpadając do środka z głośnym szlochem i dreszczami na całym ciele.
"Zgwałcił mnie". Te słowa raz po raz odbijały się od jednej półkuli jego mózgu do drugiej. Zapuchnięte, mokre od łez oczy. Opuchnięte nadgarstki. Porozrywane ubranie. Włosy rozrzucone na wszystkie strony. Raptowny, urywający się oddech. Kobieta, całkowicie stłamszona, truchlała w jego ramionach. Czerwone oczy Carvera były niemalże puste. Nie wiedział nic. Co ma robić, jak się zachować, przytulić ją do siebie, pocieszyć ją, obiecać zemstę, ułożyć ją do snu... Nie umiał wybrać. Nie umiał dobrać odpowiedniego zachowania do sytuacji, która go przerosła. Nie umiał pomóc osobie, która znaczyła dla niego więcej, niż ktokolwiek inny. Po prostu siedział i ją obejmował, zawieszony w czasie i przestrzeni. Jego usta były delikatnie rozchylone, niczym u stylizowanej na żywą, lecz mimo wszystko martwej lalki. Bolała. Ta świadomość bolała bardziej, niż był w stanie to sobie wyobrazić. Zraniono jego dumę, zraniono jego honor, pomięto i rzucono mu w twarz wszystkie wartości, którymi się kierował. Nie mógł tego darować. Nikomu. Nikomu. Nikomu...
Trwał przy niej bez słów. Olivia nie zdradzała tego, lecz on wiedział doskonale. Wiedział, jak ją zawiódł, choć wiedział też, że drobna niewiasta nigdy mu tego nie powie. Trwał przy niej, aż zasnęła z wycieńczenia. Wtedy to właśnie położył ją na kanapie, delikatnie puszczając. Wtedy ostatni raz w życiu jego usta dotknęły jej rozpalonego czoła. Wtedy ostatni raz wiedział, co powinien zrobić i ostatni raz czuł, że czyni stuprocentowo słusznie. Wtedy... pierwszy raz miał tasak w ręce. Nie wiedział już nawet, skąd go wziął, choć mógłby przysiąc, że został on przez niego kupiony. Owinąwszy go papierem, przeszedł pieszo kilka kilometrów, obijając się o mijanych chodnikiem ludzi. Nikt nie miał odwagi zwrócić mu uwagi. Nawet ci tak zwani "kozacy", których dało się poznać po samym wyglądzie. Wszyscy truchleli na widok jego twarzy. Bruce błąkał się tak do godziny 21, nim dotarł na miejsce. Stał tuż przed domem "tego skurwysyna". Obserwował mieszkanie dokładnie 2 minuty i 31 sekund. Był to kolejny, nic nie znaczący szczegół, który utkwił w jego pamięci.
W ciszy i pod osłoną mroku przekradł się przez posesję, zachodząc ją od tyłu. Jednym, silnym machnięciem wbił trzymany przez siebie tasak w skrzynkę z korkami. Drugim z kolei przerąbał wychodzący z niej kabel, całkowicie odłączając prąd w domostwie. Przeszedł przez taras, od tyłu wchodząc do kuchni. W całkowitym mroku przekręcił zamek w drzwiach. Słyszał rozmowę z pobliskiego pokoju. Z jadalni. Jedli kolację całą rodziną. Nic dla niego nie znaczyła ciepła, choć zbudowana na kłamstwie atmosfera. Po cichu spróbował przedrzeć się do swojej ofiary. Nie zastanawiały go żadne konsekwencje. Chciał tylko ukarać osobę, która skrzywdziła jego narzeczoną. Gdy niespodziewanie ujrzał przed sobą wchodzącą do kuchni żonę gwałciciela, spanikował. Kobieta otwierała właśnie szufladę w poszukiwaniu świeczki, gdy kątem oka ujrzała zarys Carvera. Nie planował tego robić, lecz emocje wzięły nad nim górę. Nim gospodyni w ogóle się odezwała... tasak wbił się pionowo w jej zaskoczoną twarz. Ostrze z chrzęstem przełamało linię oporu, jaką był nos, czyniąc podobnie ze szczęką i podbródkiem. Siła uderzenia, która zadziałała na czaszkę niewiasty sprawiła, że oczy praktycznie wyszły jej z orbit. Martwa kobieta nadal trzymała się broni Bruce'a. Jak na ironię, utkwiony w jej czole oręż mężczyzny trzymał jej truchło w pozycji pionowej. Czerwonooki poczuł jej krew na swoim policzku. Z początku delikatnie, potem z większym impetem wyszarpnął broń, niechcący chlustając posoką na własne ubrania. Mimo wszystko dopiął swego. Żona jego przyszłej ofiary upadła z hukiem na podłogę.
-Kochanie? Czy coś się stało? - rozległ się męski głos z jadalni, a dusza przyszłego Generała zapłonęła nienawiścią w ciągu kilku chwil. Będąc w swoistym transie, za nic miał zabicie niewinnej osoby. Nie... W tamtej chwili wszyscy byli dla niego winni. Nie żałował. W ciągu sekund podjął decyzję. Postanowił, że będzie on jedynym żywym człowiekiem, który wyjdzie z tego przeklętego domu. Resztę bez zastanowienia skazał na piekło.
Bez zastanowienia chwycił ogarek ze świeczką oraz zapalniczkę, po czym cicho wkroczył do jadalni, gdzie zdołał z trudem dojrzeć zarysy trzech sylwetek. Wiedział, że każdą z nich będzie musiał zabić. Ponad wszystko chciał jednak zostawić na koniec swój główny cel. Gniew, który wypełniał Carvera znacznie wybiegał ponad wszelkie definicje tego uczucia. Jego złość była bowiem tak ogromna, że uwolnienie jej werbalnie, czy bezpośrednie ukazanie okazało się rzeczą niemożliwą. Tak bardzo niepojęta była furia rozżalonego Bruce'a. Z niemałą satysfakcją zbliżył się do pustego krzesła przy stole i ułożył na blacie świeczkę z lekkim stuknięciem.
-Och, jesteś... Nie odzywałaś się. Już się bałem, że coś ci się stało... - ozwał się poszukiwany mężczyzna. Siedział po lewej stronie. Czerwonooki w ciszy zajął wolne miejsce, w lewą dłoń chwytając zapalniczkę. Prawa z zakrwawionym tasakiem spoczywała pod obrusem, na jego kolanach. Głośne kliknięcie towarzyszyło błyskowi tańczącego płomyka, który szybko zagościł na czubku knota... ukazując siedzącym przy stole zakrwawioną twarz Bruce'a. Pan domu zareagował najprędzej, podnosząc się z impetem i zwalając krzesło na podłogę. Jedno z dzieci, dziewczyna - nastolatka - zapiszczała głośno, wypuszczając z dłoni sztućce. Nim jednak zdołała się poruszyć, przygotowany do akcji przyszły Generał wyciągnął spod blatu swój oręż. Szybkim zamachem sięgnął po drugą już ofiarę, w ogóle nie powstając z miejsca. Zaczerwienione już ostrze jeszcze wyraźniej skąpało się we krwi, gdy gwałtownie i płynnie wsunęło się w gardło dziewczyny, przecinając rdzeń kręgowy, a ostatecznie uderzając o oparcie krzesła. Odcięta głowa przerażonej nastolatki... upadła na jej talerz, lądując na polanych sosem ziemniakach. Brązowa ciecz zaczęła się mieszać z nową - czerwoną.
Nie dało się opisać, jak potworny ryk wydał z siebie o wiele młodszy, siedzący po drugiej stronie stołu chłopczyk. Makabryczny widok wstrząsnął nim tak, że zachybotawszy się, przewrócił krzesło, upadając z plaskiem na podłogę. Gwałciciel tymczasem stał w miejscu, sparaliżowany strachem. Ilekroć jakaś część jego umysłu kazała mu interweniować, ratować rodzinę... momentalnie truchlał przed bezwzględnym wyrazem twarzy nieznanego intruza. Przyszły Generał uniósł się z miejsca, chwytając świeczkę lewą dłonią. Powoli podszedł do czołgającego się po podłożu chłopca, który nie mógł mieć zapewne więcej, niż siedem lat. Rażony stresem, przerażeniem i nudnościami nie próbował nawet się podnieść. Jedynie ciągnął swe ciało naprzód, kwiląc przy tym żałośnie. Nie miał żadnych szans na przeżycie, gdy zupełnie nieznajomy mu mężczyzna kucnął przed nim, zmuszając go do zapłacenia za grzechy ojca. Czerwonooki skierował światło świecy na swoją twarz. Jakaś psychopatyczna część jego umysłu pragnęła, by dziecko widziało oblicze swego oprawcy... a gdy cel ten został osiągnięty, tasak z mrożącym krew w żyłach plaskiem wbił się w czubek głowy chłopca.
Wzrok przyszłego Generała spoczął na byłym pracodawcy jego narzeczonej. Bruce nie ruszał się. Zwyczajnie spoglądał na swą ofiarę znad ciała jego zamordowanego dziecka, nawet nie wstając na nogi. Minęło kilka chwil, nim dotychczas sparaliżowany facet rzucił się pędem w stronę frontowych drzwi. Po drodze, nie mając przy sobie źródła światła, potknął się jeszcze o krzesło, przewracając je i prawie lądując na podłodze. Zachował się naturalnie - walczył o życie. Mimo wszystko jednak źle ocenił zamiary Carvera. W momencie, gdy przebiegał obok niego, morderca zamachnął się za nim swym orężem. Ostrze bez trudu rozcięło wszerz wyciągniętą w biegu lewą łydkę faceta. Rażony bólem gospodarz stracił kontrolę nad swoimi ruchami, upadając na ziemię tak niefortunnie, że wślizgiem uderzył głową w drzwi. Prędko przewrócił się na plecy i już miał podjąć próbę podniesienia się, by móc uciec... gdy nagle ujrzał twarz czerwonookiego. Pochłonięty cichą furią przyszły Generał zmierzał w jego kierunku z tasakiem w prawej i świeczką w lewej dłoni. Światło płonącego knota idealnie podkreślało obłęd w jego oczach. Morderca nie zauważył nawet, jak spływający, gorący wosk parzy go w rękę. Liczyła się tylko zemsta. Liczyła się tylko Olivia i jej dobro. Nic więcej...
Przerażony mężczyzna syknął z bólu, gdy tylko spróbował się podnieść. Nieporadnie ślizgając się na rozjeżdżających kończynach, próbował wstać. Paraliżujący jego ciało strach nie był już jednak w stanie zmusić go do dalszej ucieczki. Powodem takiego stanu rzeczy była otrzymana rana, która jeszcze wzmogła przerażenie biznesmena.
-Zaczekaj! - krzyknął gwałciciel, gdy Carver miał właśnie zamachnąć się tasakiem. -Ile chcesz? Zapłacę ci! Zapłacę ci, ile tylko chcesz! Nie... Nie zabijaj mnie! - wyciągnął przed siebie dłoń w geście zmuszającym do zatrzymania się. Czerwonooki spojrzał na niego z pogardą, gdy tylko wspomniał na jego kłamliwe przywiązanie do "zdradzanej żony". Gdy tylko przypomniał sobie o dzieciach, którym ich ojciec nawet nie spróbował pomóc. Właśnie wtedy coś zrozumiał. Zrozumiał, dlaczego tak naprawdę Olivia otrzymała pracę. Dlaczego jej poprzedniczka udała się na "urlop zdrowotny". To nie był żaden urlop. Uciekła... bo i ona została wykorzystana. Morderca był prawie pewny, że ją też zmusił do zachowania milczenia. Pieniędzmi lub szantażem.
-Nie chcę twoich pieniędzy - wydusił przez ledwo rozchylone wargi Bruce. Pusty wzrok przyszłego Generała sprawiał wrażenie, jakby jego umysł starał się łączyć fakty. Jakby próbował jeszcze bardziej podsycić nienawiść swojego właściciela względem struchlałego mężczyzny.
-Więc czego chcesz? Kobiet? Posady? Samochodu? Domu? Narkotyków? Dostaniesz, co tylko chcesz! Nie... Ja... ja zrobię wszystko! Zrobię wszystko, czego zapragniesz, jeśli tylko mnie oszczędzisz! - zaskomlał biznesmen, klękając na kolanach i splatając ze sobą dłonie. Spocony i czerwony od strachu wyglądał tak żałośnie i słabo...
-Wszystko? - Carver przekrzywił głowę w specyficzny, przerażający sposób. Jego hardą, zakrwawioną twarz wykrzywił paskudny, psychopatyczny uśmiech, rodem z horrorów. Błagający na klęczkach o życie gwałciciel nie zwrócił na to uwagi.
-Tak, wszystko! Widzisz? Kusząca propozycja, prawda? Warta oszczędzenia jednego człowieka... tak? - czerwonooki w ułamku sekundy zamachnął się od góry tasakiem, na co jego ofiara zaryczała głośno, lękliwie padając na twarz. Czekał. Czekał kilka sekund, lecz usłyszał tylko świst powietrza. Gdy zaś uniósł głowę, ujrzał jak rzucony przez Bruce'a oręż wbił się w podłogę tuż obok niego.
-Zabij się - te dwa słowa zdawały się echem powtarzać w nieskończoność. Te dwa słowa momentalnie wyssały całe życie, całą nadzieję z serca biznesmena, którego złączone, jak do modlitwy dłonie opadły bezwiednie ku podłożu.
-Co? - wycharczał tylko gwałciciel, lecz jego głos zakłócała dziwna, mroczna pustka, która wypełniała cały dom. Tak przerażająco cichy dom. I w tamtej właśnie chwili biurokrata zapłakał. Po raz pierwszy i ostatni. Doniośle i żałośnie. Kręcąc przecząco głową, jakby odrzucał od siebie wszystko to, co wydarzyło się przez ostatnie dziesięć minut.
-Widzisz? Nie zrobisz wszystkiego. Na szczęście masz przy sobie kogoś... kto zrobi to za ciebie - powiedział beznamiętnie Bruce, gasząc palcami palący się knot. Wyciągnąwszy jedną ręką tasak z podłogi, drugą złapał za włosy klęczącego. Już po paru sekundach wlókł sparaliżowanego strachem, zapłakanego mężczyznę z powrotem do kuchni. W całkowitym, niepohamowanym, paradoksalnie cichym szale kroił na blacie ciała całej czwórki aż do czwartej w nocy. Gdy rano przyjechała wezwana przez sąsiadów policja, on siedział w kącie, gołymi rękoma odrywając od czaszki ostatnie kawałki tkanek. Funkcjonariusze nigdy więcej nie widzieli tak potwornej i bezlitosnej masakry. Ponoć rodzina biznesmena została rozsmarowana po całym domu. Wszystkie ściany, każda możliwa powierzchnia opływała ich krwią, a winny... winny nie powiedział nic.
***
Gdy Bruce przypominał sobie to, co było już za nim, rozprawa trwała w najlepsze. Nie ustosunkowywał się do żadnych wniosków, czy poszlak. Nie komentował zeznać żadnego, wziętego znikąd świadka. Ani razu nie próbował się bronić. Po prostu stał tak i patrzył w pustkę, wewnętrznie z siebie dumny. Wiedział bowiem, że nie tylko wziął odwet za tą, którą kochał nad życie, ale również nie pozwolił, by jakkolwiek wmieszano ją w tę sprawę. Nie mógł pozwolić na to, by ci wszyscy nieznajomi dowiedzieli się o tym, co spotkało Olivię. Wiedział, że ona by tego nie zniosła. Z tą świadomością... uśmiechał się. Uśmiechał się, jak szaleniec, gdy prokurator orzekał wyrok.
-...dożywotniego pozbawienia wolności... - tylko ten fragment długiej przemowy wyłapał. Chciał jeszcze móc się pożegnać. Chciał jeszcze jeden raz spojrzeć w jej piękne oczy i z czystym sumieniem wyznać, że zrobił to dla niej. Do końca życia nie otrzymał jednak takiej okazji...
Koniec Rozdziału 83
Następnym razem: Rysa na szkle
Niezły psychol z tego generała. Ciekawy jestem jak zginął.
OdpowiedzUsuńI jeszcze mógłbyś wytłumaczyć jak dokładnie działa energia? Odnawia się w określonym tempie (np. 1 energia duchowej na godzinę), czy w zależności od maksymalnej jej ilości? I połykacze grzechów zjadając dusze zwiększają maksymalną jej ilość, czy jak to działa?
PG poprzez pożeranie dusz zwiększają przede wszystkim ilość WŁASNEJ mocy duchowej, ale również pozostałe zdolności i możliwości swoich ciał. To w pewien sposób równomiernie "droga na skróty" oraz "nagroda" (za pokonanie wroga na przykład). Są rzeczy, które o energii duchowej dopiero powiem, więc postaram się wyjaśnić możliwie oszczędnie i bez wyprzedzania faktów.
UsuńOtóż energia duchowa odnawia się w różnym tempie praktycznie u każdego Madnessa. Wpływa na to wiele czynników, począwszy od jej ogólnej ilości (jeśli masz jej masakrycznie dużo, to będzie się ona prędzej regenerować), poprzez stopień kontroli nad tą energią (czyli np. oszczędność użycia itp. co wpływa na tempo jej "napływu"), a skończywszy na czynnikach osobistych, o których wiele powiedzieć nie mogę.
A psycholi i szaleńców również uwielbiam, więc dobrze projektowało mi się tę postać ^^ Myślę, że nie powinien cię on zawieść.
No co tu powiedzieć. Póki co Carver jest typowym ziomkiem, który w ramach zemsty zabił swój cel i jego rodzinę i uśmiechał się jak dostał dożywocie.
OdpowiedzUsuńNormalne zachowanie...
Pozdrawiam!
Och, nie uznałbym jego historii za typową, choćby przez sam wzgląd, że jeszcze kawałek przed tobą, a nie jestem w stanie przytoczyć takiego motywu skądkolwiek :P
Usuń