sobota, 29 marca 2014

Rozdział 88: Ból i cierpienie

ROZDZIAŁ 88

     -Początek? A więc mogło być jeszcze gorzej... - rzucił smętnie Kurokawa, nie będąc w stanie domyślić się dalszego biegu wydarzeń. Niemniej jednak miał coraz gorsze przeczucia i powoli domyślał się już sedna wypowiedzi Paladyna.
-Tak... Zmienienie uciśnionych w niewolników celem podbudowania gospodarki państwa rzeczywiście było jedynym, co pozostało... jednak i to nie było tak proste. Kantyjczycy byli poniżani i tłamszeni przez większość populacji, podczas gdy sami Królowie obiecali im polepszenie warunków życia, gdy już wszystko się skończy. Tamci nie mieli zbyt dużego wyboru. Wiedząc, że nikt nie przyjąłby ich do pracy, woleli przystać na warunki władców. Mieli nadzieję. Matkę głupich, która towarzyszyła im do samego końca. Kilkadziesiąt lat musiało minąć, by zniszczenia zostały naprawione. By handel znów zaczął się rozwijać. Wszystko to zostało przyjęte przez "godnych obywateli" jako coś normalnego. Uznali, że Kantyjczycy, przez których wpędzeni zostali w cały ten bajzel byli wręcz zobowiązani do odpracowania tego. A gdy odbudowa kraju się zakończyła, gdy nastroje powróciły do optymalnego poziomu... trzeba było wybrać nowego, absolutnego władcę. W tym celu zaś musiano zadbać o maksymalną jednomyślność i dobre chęci obywateli. Dlatego też zaprzestano reagowania na ciemiężenie "synów Jadiira", którzy zdołali wyjść ze slumsów. Na porządku dziennym były pobicia, akty nietolerancji, poniżanie, mazanie fekaliami drzwi domów... Nie można było winić za to Królów. Oni nie mieli wyboru, jeśli chcieli wznowić działanie systemu rządzącego. Nie zdawali sobie sprawy, jak długo utrzyma się nienawiść obywateli. Nie wiedzieli bowiem, że odpowiednio pielęgnowana, przetrwa nawet wtedy, gdy wszyscy zapomną o jej powodach. Kolejni królowie Morriden siadali na tronie, a gdy pozostali członkowie ósemki zakończyli swe żywoty, nie było już nikogo, kto powstrzymałby chaos. Następni władcy niczym nie różnili się bowiem od swych rozgniewanych pobratymców. Los Kantyjczyków przypominał los żydów przez wiele stuleci. Samoświadomość mniejszości ulegała stopniowej degeneracji i zdawało się, że już nic się nie odmieni... ale blizny, choćby nie wiem, jak małe, nigdy nie znikają - Eronis patrzył obiektywnie na całą niesprawiedliwość, o której mówił. Trudno było uwierzyć, że cały ten łańcuch nienawiści zapoczątkowało jedno wydarzenie. Takimi istotami byli jednak ludzie. Walczyli ze sobą nawet wtedy, gdy robili to z przyzwyczajenia.
-Dokładnie tak, jak ja. Ta banda zjebów zachowywała się zupełnie tak, jak ja... - Tatsuya wspomniał na swój sposób życia i kultywowanie nienawiści, która pozwalała mu rosnąć w siłę bez względu na konsekwencje. Sam nie wiedział, czy cokolwiek się w nim zmieniło, jednak mimo wszystko towarzyszył człowiekowi, którego powinien nienawidzić najbardziej ze wszystkich. Może faktycznie to robił. Może po prostu kumulował w sobie cały ten gniew. Jedna rzecz była pewna - gdyby nie Kurokawa, czempion skończyłby jako marna namiastka człowieka.
-Setki lat prześladowań nie wymazały wspomnień. Nie wymazały poczucia niesprawiedliwości i chęci do zmian. Dlatego właśnie 30 ludzkich lat temu miało miejsce wydarzenie niezwykłe. Wtedy bowiem jeden człowiek postanowił wziąć losy setek uciśnionych braci i sióstr w swoje ręce. Konan, pierwszy Połykacz Grzechów. Ten właśnie osobnik, który przybył do Morriden z zewnątrz, wiodąc wcześniej własne życie na ziemi... przyłączył się do tłamszonych. To właśnie on był tym, który odkrył źródło mocy dzisiejszych wrogów Gwardii. To on w ciągu niespełna roku sprawił, że jego towarzysze urośli w siłę do zatrważającego wtedy stopnia. Ci, którzy umierali z głodu. Ci, których bito na śmierć. Ci, którzy popełnili samobójstwo z żalu i bezsilności. Oni wszyscy, a raczej ich dusze posłużyły za katalizator mocy Kantyjczyków. Wykorzystali jedyną pozostałość po ich bliskich, pozwalając tej cząstce żyć wewnątrz nich. Podczas zbrojenia, żaden z nich nie stawał oporu ciemiężcom. Nadal udawali słabych, pełnych pokory i godnych pogardy głupców. Ci, którzy nie pamiętali początku konfliktu byli w ukryciu edukowani. Urządzano lekcję historii Kanty, jej przyłączenia do Morriden, rzezi jej obywateli. Wszystko to po to, by podsycić determinację, złość i chęć rewanżu u młodego pokolenia. W końcu nadszedł ten sądny dzień. Ten dzień, w którym wszyscy mieszkańcy dawnych slumsów wyszli na ulice... i zebrawszy się na placu głównym, przedstawili się właśnie jako Połykacze Grzechów. Z miejsca zażądali abdykacji ówczesnego króla, choć w rzeczywistości doskonale wiedzieli, jaką otrzymają odpowiedź. Chcieli po prostu dać ludziom świadomość, że ONI przynajmniej próbowali negocjować. Próba rzecz jasna spełzła na niczym - wszystko stało się jasne. Wszystkie wątpliwości zostały nagle rozwiane. Historia potoczyła się dokładnie tak, jak spodziewał się tego "krzyżooki". -Ten stan rzeczy prędko obrócił się w regularną wojnę. Nie była to już wojna domowa. Była to wojna pomiędzy dwiema różnymi społecznościami. Wszystkie główne ulice w stolicy zostały zajęte w ciągu pierwszego tygodnia konfliktu. Połykacze Grzechów zmieniali w gruzy domy swoich ciemiężców, z ruin tworząc barykady, które blokowały szlaki. Pozostawione przez nich trzy szlaki zostały momentalnie obsadzone, tworząc z głównego placu swoistą bazę wypadową dla ich wojska. Dzień za dniem przejmowali kolejne dzielnice, nie mając żadnego godnego rywala. Nikt nie spodziewał się, że tłamszeni przez stulecia Kantyjczycy posiądą tak ogromną siłę, nie mając żadnych warunków do jej zwiększania. Ulice spływały krwią, niebo zasłaniał dym z płonących domów. Połykacze Grzechów działali tak, by przejąć możliwie jak największą część Miracle City, która okalałaby pałac królewski. Chcieli "własnymi" terenami otoczyć twierdzę znienawidzonego władcy... i udało im się to. Ich determinacja nie znała granic, lecz upór odebrał im rozsądek. Król Morriden nie miał pokaźnych wojsk ani niezwykle silnych podwładnych. On mógł na nich zaczekać, gdyż nie pozostała mu żadna droga ucieczki. Ludzie Konana mieli siłę i środki, by przejąć całą stolicę, jednak woleli jak najszybciej zająć się królem... i tak zrobili. Pałac został zburzony, wszyscy w jego wnętrzu wybici, a samego władcę nabito na pal. Mimo wszystko oblężenie twierdzy odebrało Kantyjczykom kolejny tydzień. I właśnie ten tydzień doprowadził ich do zguby. Wtedy bowiem pewien nowo-przybyły człowiek zjednoczył dawnych członków morrideńskiego wojska oraz każdego obywatela, który posiadał odpowiednie zdolności bojowe. Powstałe praktycznie za plecami Połykaczy Grzechów oddziały zbrojne ochrzczono mianem Gwardii Madnessów, a jej twórcą i pierwszym Generałem był nie kto inny, niż nasz obecny Naczelnik, Hariyama Shigeru - wszystko zaczęło się zazębiać. Nabierać sensu i łączyć w logiczną całość. Zamach, pogrom, wojna domowa, wyniszczenie, zemsta... Niewiele krajów zostało tak okrutnie pokaranych przez los w tak krótkim czasie. -Shigeru w swym ziemskim życiu miał już doświadczenie wojskowe. Widząc, w jak opłakanym stanie znajduje się państwo, zdecydował zakończyć konflikt wszelkimi dostępnymi środkami i najszybciej, jak mógł. Właśnie dlatego musiał osłabić morale przeciwnika, wytrącić go z równowagi, zaburzyć jego zdolność logicznego myślenia i pogrześć rozsądek. Dlatego właśnie podjął radykalną decyzję o przebiciu się przez uliczne barykady podczas zajmowania pałacu królewskiego przez główne wojska Połykaczy Grzechów. Główny plac był wtedy bardzo słabo chroniony, gdyż Konan nie chciał ryzykować i wziął ze sobą większość ludzi. Logicznie myśląc, pozostawił za sobą kobiety, dzieci i osoby z jakichś względów niezdolne do walki. Właśnie dlatego Hariyama wraz ze swoimi ludźmi dokonał "rzezi niewiniątek". Wybił wszystkich, co do jednego, a na ich ciałach użył "pierwszej pomocy", by te nie mogły zniknąć. Chciał bowiem jak najmocniej rozgniewać Kantyjczyków i zmusić ich do popełniania błędów. Analogicznie obecną wojnę rozpoczął podobny zabieg. Ciało Giovanniego również zabezpieczono przed rozkładem i pozostawiono w siedzibie Gwardii. Właśnie dlatego winą z miejsca obarczono Połykaczy Grzechów... - konkluzja Eronisa była wręcz druzgocąca. Kurokawa nigdy wcześniej nie pomyślałby o czymś takim. Działania Połykaczy Grzechów były tak samo błyskotliwe, jak i ironiczne. Odpowiadali na ogień ogniem, jakby całkiem zamienili się stanowiskami z członkami Gwardii. -Nie uważam działań naszego Naczelnika za właściwe... lecz z całą pewnością były skuteczne. Gdy bowiem Konan dowiedział się o wszystkim, jego gniew sięgnął zenitu. Wysłał wszystkie siły do niezajętej przez niego części miasta w poszukiwaniu winowajców... lecz na to czekał Hariyama. Pozostawiwszy połowę swych oddziałów w miejscu jako przynętę, całą resztę podzielił na dwie części. Gdy Kantyjczycy zaatakowali stacjonujących w jednym punkcie gwardzistów, wspomniane dwa skrzydła ominęły ich z dwóch stron, zachodząc od flanki. Shigeru bez namysłu poświęcił wtedy dużą część swoich ludzi, którzy mieli wtedy za zadanie powstrzymanie wroga od dalszych działań. Sam zaś, wraz z trzonem armii uderzył w plecy nieprzyjaciela, zamykając go w silnych kleszczach i wymordowując do cna. W miejscu tej bitwy znajdują się obecnie "Marsowe Pola", czyli cmentarz dla członków Gwardii. Dwie radykalne, choć niezbyt skomplikowane sztuczki sprawiły, że pozostałe wojska Połykaczy Grzechów były niczym w obliczu dowodzonych przez wojskowego gwardzistów. Gdy Hariyama wkroczył ze swymi ludźmi na plac, niewielu było w stanie stawić mu czoła, jednak Kantyjczycy nie mieli już wtedy nic do stracenia. Zostali spacyfikowani. Wśród krzyków walczących trwał wtedy jeden pojedynek. Pojedynek pomiędzy charyzmatycznym marzycielem - Konanem i twardo stąpającym po ziemi Shigeru. Pierwszy Połykacz Grzechów nie był w stanie wygrać, choć nikt nigdy tak dotkliwie nie zranił naszego Naczelnika. Mimo zaciekłego oporu niedobitków, "synowie Jadiira" upadli... a ich lider został zabity na miejscu, ginąc z rąk Hariyamy. Co więcej jednak... odebrano mu życie na oczach jego 6-letniego wówczas syna. Ten właśnie syn miał na imię... Bachir - Tatsuya odwrócił się na stołku tak nagle, że prawie zwalił się na podłogę. Tego nie wiedział. Tego się nie spodziewał. I chyba nie tylko on... Twarze pozostałych Madnessów również wykrzywiło zdziwienie. Zaskoczenie. Szok. 
-Nie chodzi o to, czy Konan był zły, czy dobry. Czy prowadził powstanie w złej, czy w dobrej wierze. Z perspektywy 6-letniego chłopca to właśnie Shigeru był tym nieludzkim potworem, który zabił jego ukochanego ojca. Niewiele dzieci doświadczyło piekła wojny tak bardzo, jak on. Dwa różne społeczeństwa o innych motywach i innych planach na sukces... Któreś z nich musiało w końcu upaść. Któreś musiało zostać zniszczone. I tak się stało. Kronikarze określili tamto wydarzenie jako "Pierwszą Wojnę Ideałów". Dziesiątki tysięcy zabitych cywili, dziesiątki tysięcy zniszczonych historii i obróconych w niwecz planów na życie. Morriden nigdy nie doświadczyło tak smutnego, tak gorzkiego okresu. Upadłe państwo wycierpiało się za wszystkie czasy. Musiano w końcu na dobre ustabilizować jego sytuację. Planowano, by to Hariyama został nowym królem w zamian za to, czego dokonał... lecz on się nie zgodził. Wziął bowiem pełną odpowiedzialność za wszystkie swoje decyzje i za działania własnych żołnierzy. Posunął się do najgorszego, by ochronić kraj przed upadkiem. Zrobił, co mógł, co umiał najlepiej. Właśnie przez swoją kontrowersyjność nie uważał się za odpowiedniego kandydata ani na władcę... ani nawet na przywódcę Gwardii Madnessów. Zdawało się, że nie istnieje osoba, która mogłaby podźwignąć te ziemię po tym, jak wylądowały na kolanach. Mylono się. Nagle bowiem pojawił się ktoś, o kim nawet dzisiaj mówi się dzień za dniem... Pierwszy Naczelnik Gwardii Madnessów, zwany też "mędrcem znikąd". Niepozorny staruszek, którego imienia nie znają nawet kronikarze naszego zakonu. Tego jednego człowieka określa się jako reinkarnację Pierwszego Króla. Niektórzy naprawdę wierzą, że faktycznie był to Shuun, lecz wątpię, by była to prawda. Niemniej jednak w tamtych czasach był on bezsprzecznie najpotężniejszym Madnessem na świecie - gimnazjalista chłonął każdy fragment historii całym sobą, by jak najlepiej pojąć realia świata, do którego dobrowolnie przystał. Starał się nie analizować jego wiedzy, którą posiadł. Starał się nie myśleć i nie oceniać, póki opowieść Paladyna nie dobiegnie końca. -Jedyna osoba w Miracle City, której serca nie zrosiła wojna. Tym właśnie był ten starzec. I głównie dlatego był on bezstronny. Dlatego mógł trzeźwo ocenić sytuację i znaleźć właściwe rozwiązanie wraz z filozofią życia, którą wbijał w głowy ludzi. To właśnie on stał się przywódcą sił zbrojnych miasta. Właśnie on był tym, którzy praktycznie zniszczył istniejący wówczas kodeks prawny i osobiście napisał go od nowa. Miał po prostu w sobie coś, co sprawiało, że każdy mu ufał. Ci, którzy mieli już dość bólu i stresu, bali się sami czegokolwiek zrobić. On jednak wiedział, co należy zmienić. Wtedy właśnie raz jeszcze zapanowała chwiejna równość, kiełkując i rozwijając się krok po kroku. Zniesiono przymusowe niewolnictwo. Zlikwidowano podział na slumsy i dzielnice mieszczańskie. W miejscu, w którym enigmatyczna istota zwana Bogiem lewitowała nad ziemią wybudowano koloseum. Wprowadzono maksymalną stawkę majątkową dla mieszkańców, przez co najbogatsi musieli oddać nadwyżkę. Ta właśnie nadwyżka została wykorzystana do odbudowy zniszczonych dzielnic i wspomożenia bezdomnych. Duże środki przeznaczono w rozwój medycyny, prowadząc do walki z powojennymi chorobami. Zreorganizowano przemysł, który nie był już pod wyłączną kontrolą państwa. Wszystko to za sprawą jednego staruszka, który rozpalił płomień nadziei w sercach pokrzywdzonych. To właśnie on był tym, który pomimo rad i uwag swoich doradców udał się do niedobitków Połykaczy Grzechów... i padł przed nimi na kolana, błagając o przebaczenie dla swych ludzi. On, który nie brał udziału w wojnie i który nigdy nie mieszkał w Miracle City czuł większy żal względem Kantyjczyków, niż ich ciemiężcy. Dokonał wtedy kolejnego cudu. Zdołał bowiem przekonać "synów Jadiira" do pertraktacji. Podczas zwołanego zebrania, którego przebieg obserwować mogli wszyscy obywatele, podjęto kilka ważniejszych decyzji. Jedną z nich było zachowanie neutralności przez Niebiańskich Rycerzy i pałac królewski. Innym było pozwolenie Połykaczom Grzechów na pochłanianie dusz, o ile nie należały one do obywateli Morriden. Gwardia Madnessów została utrzymana w formie obrońców państwa, a wkrótce całego świata przed działaniem Spaczonych. Dawni Kantyjczycy mieli pełne prawo zamieszkać wśród ludu, a Naczelnik zaoferował im również pomoc w osiedleniu i rozwoju. Wielu przyjęło jego propozycję, lecz inni, którzy wycierpieli zbyt wiele, by móc zaufać obywatelom Miracle City zdecydowali się na odejście. Utworzyli własną siedzibę, w której panowały ich własne zasady, a z czasem dołączało do nich coraz więcej ludzi... aż w końcu stali się takim ugrupowaniem, jakie widzimy dzisiaj - burzliwa opowieść o haniebnych dziejach kraju Madnessów zmierzała już ku końcowi. Posiadacz Przeklętych Oczu zaczął się zastanawiać, dlaczego Shuun nie wspomniał mu ani słowem o tym, czego się właśnie dowiedział. Nim jednak zdążył dojść do jakiegoś wniosku, Eronis podjął się dalszych wyjaśnień. -Nie zrozumcie mnie źle. Gdy poprzedni Naczelnik sprawował władzę, a jeden z grobowców Królów został odnaleziony, sytuacja wyglądała cudownie. Obecność tego człowieka sprawiła, że wszystko zaczęło przypominać początki istnienia zjednoczonego Morriden. W końcu jednak stary człowiek uznał, że zrobił już dość wiele. Swoim następcą uczynił własnego ucznia - Hariyamę Shigeru, a on sam... odszedł dziesięć ludzkich lat temu. Połykacze Grzechów, którzy otrzymali łaskę czuli się jednak, jakby ktoś napluł im w twarz, a ślinę otarł własnym butem. Nie otrzymali oni satysfakcji ani prawdziwej rekompensaty. Ich wrogów nie ukarano. Ich rodzin nie przywrócono do życia... a różnice między nimi, a ludnością cywilną narastały. Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta, zdarzały się większe, czy mniejsze incydenty... aż w końcu czara goryczy się przelała. I tak właśnie dochodzimy do wydarzeń bieżących... których wszyscy jesteśmy świadkami - zakończył wreszcie swą opowieść Paladyn, pociągając kilka potężnych łyków wina z pobliskiego kielicha. 
-Shigeru-san... Więc to takim byłeś człowiekiem... Ja... nie powinienem był oceniać cię zbyt pochopnie, jednak... nie jesteś kimś złym. Wszystko, co robisz, robisz dla swoich podwładnych, a każdy z nich jest dla ciebie, jak syn. Ktoś, kto się tak zachowuje, nie może być zły. Mimo wszystko Połykacze Grzechów również tacy nie są. Walczą, bo chcą, by wynagrodzono im wszystkie krzywdy. Ich również rozumiem. A mimo wszystko mam wrażenie... że żadna ze stron nie ma racji - Naito zacisnął pięści, uderzając nimi w swoje kolana. Stał właśnie przed jednym z najważniejszych wyborów w swoim życiu. W dodatku musiał jeszcze ten wybór zmienić w adekwatne do niego czyny, co również nie było niczym prostym.
-Eronis-san... dziękuję, że podzieliłeś się z nami tą historią... ale mylisz się co do jednej rzeczy. Założyłeś z góry, że przyszedłem do ciebie jako członek Gwardii Madnessów i jako jej stronnik. Właśnie to było błędem - Rinji wytrzeszczył oczy z niedowierzaniem. Rikimaru spojrzał na towarzysza, jak na skończonego idiotę.
-Och, czyżbym się mylił? - zdziwił się długowłosy, mierząc chłopaka wzrokiem i mimochodem oceniając jego postawę duchową.
-Tak. Nie chcę, żeby Gwardia Madnessów wygrała tę wojnę. Nie chcę też, by zwyciężyli Połykacze Grzechów. Nie uważam, że zachowanie neutralności jest w tym wypadku wskazane. Jestem po mojej własnej stronie. Po tej stronie, gdzie stoją ci, których nazywam przyjaciółmi i ci, którzy myślą tak samo, jak ja. A ja myślę, że ta wojna musi się skończyć natychmiast... i że nikt nie powinien jej wygrać - zaskakującym był fakt, z jaką łatwością wypowiedział się Kurokawa. Jak łatwo określił swoje odrębne stanowisko, nie chcąc razić nikogo ani wspierać kogokolwiek. 
-Istnienie strony neutralnej to konieczność. Głupotą byłoby pozwolenie komuś na subiektywne rozwiązanie sytuacji. Doprowadziłoby to tylko do kolejnej krucjaty w przyszłości. Dlatego musimy czekać i nie wolno nam łączyć się z kimkolwiek. To zaburzyłoby naszą trzeźwą ocenę sytuacji - błękitnooki mężczyzna podniósł się gwałtownie z krzesła, opierając drżące dłonie o blat stołu.
-Neutralność i obojętność to nie to samo... - zripostował natychmiast obywatel Akashimy. -Jedyną niesprawiedliwością będzie pozwolenie jednej stronie na wyniszczenie drugiej. To przez takie zagrania powstają kolejne rozlewy krwi. Jeśli nie chcecie wesprzeć walczących... weprzyjcie nas! Pozwólcie nam wziąć udział w bitwie i pomóżcie zatrzymać walki. Zachowajcie neutralność, powstrzymując obydwie strony od zabijania się nawzajem! Rycerze istnieją, by chronić ludzi, ale tam na zewnątrz umierają tacy sami ludzie, jak ci, których ukrywacie w schronach i zamkowych komnatach. Oddychają tym samym powietrzem, czują taki sam ból i wylewają tę samą krew! Dlatego powinniście interweniować! Nie czekajcie na wynik, a stwórzcie go sami! Pokażcie tym wszystkim ludziom, że każdy zasługuje na życie! - wykrzykujący pełne ognia frazesy "krzyżooki" nie pozwalał na to, by ktokolwiek mu przerwał. Dosłownie przygniótł rozmówcę nawałnicą słów, wewnątrz których tliła się cała dusza nastolatka.
-Michelle miała rację... Wyjątkowo dojrzały z ciebie chłopak, Naito-kun - uśmiechnął się pod nosem Eronis, po czym spojrzał na drugoklasistę z pełną powagą. -Czy jednak będzie tak samo, gdy się nie zgodzę? Jak wtedy postąpisz? - zapytał z surowym wzrokiem, traktując młodego Madnessa, jak równego sobie.
-Jeśli nie zechcesz mi pomóc, trudno. W takim wypadku sam zatrzymam wojnę! Nie wiem jeszcze, jak to zrobię, ale nie będę siedział z założonymi rękami! Jeśli będę musiał, stanę przed samym Bachirem i przekonam go do złożenia broni! Jeśli mi się nie uda, nakłonię Shigeru-san'a do wycofania jego żołnierzy! Ktoś musi działać, to jedyne, co wiem... - nie dało się określić, ile z tych słów wypowiedzianych zostało za sprawą Pierwszego Króla, a ile powiedziałby Naito bez swojego dziedzictwa. Niemniej jednak w tamtej chwili jego postawa niczym się nie różniła od samego Shuuna. I własnie to zdołało poruszyć Paladyna.
-Mówisz takie rzeczy, choć każdy Rycerz z osobna byłby w stanie z łatwością cię pokonać. W ogóle nie przejmujesz się tym, jak mocno odstajesz od silniejszych od ciebie ludzi. Chłopcze... moi ludzie będą walczyć, jeśli naprawdę dasz radę zmienić przebieg tej bitwy. Wtedy i tylko wtedy. Zarówno ty, jak i ci, których tu przyprowadziłeś mają pełne prawo do udziału w wojnie, choć nie podlegają już naszej ochronie. Jeśli masz taką wolę, otrzymasz wszelkie informacje odnośnie sytuacji w polu... - twarz posiadacza Przeklętych Oczu rozjaśnił pogodny uśmiech. Choć jego sukces był tak niewielki, cieszył go niezmiernie. Dokonał bowiem w kwestii Niebiańskich Rycerzy więcej, niż ktokolwiek inny na przestrzeni wielu lat.
-Arigato! - Kurokawa skłonił się tak nisko, jak tylko umiał, wyrażając swą wdzięczność. Przelotnym spojrzeniem obrzucił twarze przyjaciół. Tatsuya zaśmiał się arogancko pod nosem, spodziewając się podobnego obrotu wydarzeń. Zwykle ciosany z kamienia Rikimaru nie mógł uwierzyć własnym uszom. Rinji natomiast z lekkim niepokojem próbował się do czegoś przemóc. Przywódca Rycerzy momentalnie zauważył tą chęć, przyglądając się bacznie kosiarzowi.
-Eronis-sama... Ja... Czy mógłbym się dowiedzieć... jak radzi sobie mój brat? Chcę wiedzieć, co się dzieje z Okudą Yashiro! - wyrzucił z siebie drżącym głosem niebieskooki. Potrzebował on wielkiej odwagi, by wystąpić do kogoś o takiej pozycji z prośbą, a właściwie nawet żądaniem tego typu. Tym większe było więc jego zdziwienie, gdy zobaczył zaskoczenie na licu Paladyna.
-O czym ty mówisz? Żaden członek twojego klanu nie uczestniczy w bitwie - Rinji zamarł, gdy tylko to usłyszał.
-Nie! To niemożliwe! Nii-sama wyraźnie powiedział, że bierze w niej udział! Dlatego załatwił mi miejsce w waszym zamku! Dlaczego miałby mnie okłamać? - wzburzył się chłopak, gwałtownie podnosząc się na równe nogi.
-Mówię prawdę. Chcąc zadbać o odpowiednio wysokie morale i zgodność gwardzistów, Naczelnik musiał w pewnym stopniu się do nich dostosować. Nikt nie chciał służyć w tym samym oddziale, co członek rodu Okuda... Być może twój brat wolał ci po prostu o tym nie wspominać - pod młodym kosiarzem ugięły się nogi, gdy tylko usłyszał wyjaśnienie. Bezwiednie opadł na krzesło, wytrzeszczając oczy i opadając z sił.
***
     Chóralny ryk ośmiu ogromnych paszczy rozdarł zarówno powietrze, jak i ducha wielu gwardzistów. Arcarios runął w dół, a jego cień stopniowo się pomniejszał, gdy maszkara oddalała się coraz bardziej od słońca. Czarny, smoczy król z pełnym pędem przeleciał ponad głowami żołnierzy, ogonem miażdżąc i rozrzucając na dziesiątki metrów kilkudziesięciu wrogów. Gigantyczne cielsko prastarego Spaczonego wykonało bardzo ciasną beczkę nad zebranymi pod nim Madnessami. Każdy z gadzich pysków splunął w ziemię fioletową, mazistą substancją... która zaczęła wypalać ziemię i wszystko, co się z nią zetknęło. Kwas. Potwornie żrący kwas, który sycząc, rozkładał wszystko wokół. Wielu gwardzistów zawyło z bólu, rzucając się na ziemię, gdy ich buty zostały stopione, a palce u nóg zmieniły się w pękające kości. Unoszący się nad ziemią stwór wymachiwał skrzydłami, by nie spaść na ziemię. Każdy taki zamach przewracał niezliczone ilości ludzi, niczym domki z kart.
-Szlag by to! Ta szkarada nas zdziesiątkuje. Generał jest daleko stąd, muszę działać sam! - wywnioskował prędko Matsu, puszczając się sprintem przed siebie. Z dużą prędkością i zwinnością omijał kałuże fioletowej mazi, szykując się do ataku na ryczącą bestię. Im bardziej analizował jej zdolności, tym mniej wierzył w to, że będzie w stanie samotnie ją pokonać. Nad jego głową latały pociski snajperskie, trafiając w głowy członków Gwardii i rozbijając je na kawałki.
-Cholera... Gdyby chociaż położenie snajpera zostało odkryte. Już coś takiego odmieniłoby raptownie naszą sytuację. Giovanni... gdybyś tu był, moglibyśmy naprawdę wiele zdziałać - pomyślał z goryczą mężczyzna, skupiając energię w stopach celem wybicia się w stronę wroga. W tym jednak momencie jakiś cień odskoczył od ziemi zza pleców Arcariosa, momentalnie lądując na jego ogonie. Czarnowłosa okularnica z kataną, której stopy dzięki mocy duchowej pozwalały jej poruszać się po bardzo stromej powierzchni. Zastępczyni Generała Carvera, Lilith z niezwykłą prędkością ruszyła po plecach potwora w stronę jego głów. Zwiększywszy dodatkowo swą szybkość przy użyciu własnej energii, w mgnieniu oka dotarła do nasady ośmiu karków, skąd raptownie wybiła się do przodu. W powietrzu zdążyła z kolei odwrócić się twarzą do wężowych pysków. Trzymając swe ostrze w prawej dłoni, skrzyżowała ramiona na swojej klatce piersiowej, prostując się w eterze. Tymczasem jedna ze szczęk gwałtownie wystrzeliła w jej kierunku, rozwierając się.
-Lilith! Generał musiał ją przysłać tutaj... Rychło w czas! - pomyślał Kawasaki, zmieniając swój podstawowy plan. Energię, którą wcześniej otoczył stopy, teraz wysłał do swojej naginaty, przyodziewając ją w jasną poświatę. Jego dłoń momentalnie zaczęła kręcić bronią, niczym wiertłem. Najpierw powoli, lecz później coraz szybciej i szybciej. Chwyt zielonowłosego obniżał się o kolejne centymetry, aż w końcu Zastępca Generała Noailles'a do manipulowania orężem używał już tylko opuszek palców. Wkrótce ilość palców zmniejszyła się, by ostatecznie pracował już tylko wskazujący i środkowy. W tym momencie naginata kręciła się już tak prędko, jak wiadomy fragment wiertarki. Taki "pocisk" wycelowany został w przymierzającą się do ataku na Lilith paszczę. W krytycznym momencie już tylko palec wskazujący dotykał końcówki broni. Z niego właśnie wystrzelona została bardzo silna fala uderzeniowa, która posłała naginatę do przodu, niczym oszczep.
-Ouritsu Yari... - wycedził przez zęby Arab, gdy jego naginata, której siła przebicia została kilkunastokrotnie zwiększona... przeszyła czaszkę i mózg jednej z głów na wylot. Zrobiła to z taką łatwością, jakby uderzała w kartkę papieru. Uwolniona od zagrożenia Lilith w niezmienionej pozycji wykonała szerokie, 270-stopniowe, poziome cięcie w powietrzu. Choć jej ostrze w ogóle nie tknęło wroga... aż trzy z jego pysków zostały dosłownie odcięte wszerz od reszty ciała, w strumieniu krwi opadając w dół. Atak kobiety z impetem przerąbał się przez zawiasy na granicy obu szczęk. Dzięki temu w jednej chwili ograniczyli ilość łbów bestii do połowy.
-Akagiri... - mruknęła pod nosem zastępczyni Carvera, ze świstem powietrza ruszając w stronę ziemi.
***
     Bruce wyglądał co najmniej przerażająco. Zatamowawszy wszystkie swoje rany energią duchową, wykorzystał swą moc do... "przyklejenia" sobie przepalonych nóg do pozostawionych po ataku Bachira kikutów. Mężczyzna z trudem był w stanie w ogóle kroczyć, a to ze względu na miejsce "przecięcia" jego kończyn. Zostały one bowiem "skrócone" dokładnie w stawach kolanowych. Dyszący i spragniony Generał posuwał się do przodu, choć przebył dopiero kilka kilometrów. Choć sam nie mógł w to uwierzyć, powoli opadał z sił. Zabieg, jakiego na sobie dokonał kosztował go dużo mocy duchowej, która wyciekała z niego z powodu chęci utrzymania optymalnego stanu. Promienie słońca paliły ciało Carvera, odparowując z niego coraz więcej wody. Nie minęło kilka minut, a mężczyźnie zakręciło się w głowie z taką siłą, że momentalnie padł na twarz. Jego wzrok rozmazywał się z sekundy na sekundę. Wbiwszy palce w suchą glebę, Bruce pociągnął całe swoje ciało do przodu. Powtórzył ten manewr z drugą ręką i kontynuował. W ten sposób "przesunął się" kilkanaście metrów naprzód.
-Nie róbcie sobie ze mnie jaj, wy kurwy! Idę was zniszczyć i nic mnie przed tym nie powstrzyma! Nie wystarczy uciąć mi nóg, ty skurwysynu! Zapomniałeś o rękach i głowie... - zdeterminowany "Wilkołak" darł się w duchu bez ładu i składu, widząc coraz gorzej. Nagle poczuł chłód. Poczuł, jak czyjś cień pada na jego głowę. Ktoś pochylił się nad leżącym na brzuchu Generałem, przyglądając mu się uważnie. Ranny nie był jednak w stanie zobaczyć czegokolwiek poza jakimś rozmazanym kształtem.
-He-jo! - wykrzyknął rozentuzjazmowany nieznajomy. -Idziesz... czołgasz się na wojnę? - zapytał z rozbawieniem, jakby nigdy nic.
-Kim ty, kurwa, jesteś? Czego chcesz? - warknął groźnie wściekły czerwonooki.
-Oj, oj, oj! Jaki niemiły... Chociaż w sumie, czy to ważne? Chcesz być tam, gdzie walczą, co? Mogę cię tam zabrać, ale będziesz miał u mnie dług wdzięczności. Wystarczy tylko, że podasz mi rękę... - wyraził się tajemniczo "niewidzialny" człowiek, wyciągając dłoń w kierunku leżącego. Po kilku chwilach milczenia została ona chwycona przez masywną kończynę otępiałego Carvera.

Koniec Rozdziału 88
Następnym razem: Wilkołak

2 komentarze:

  1. Tego się po Tobie spodziewałem, Mistrzu! Wiedziałem, że w Twojej książce/komiksie historia świata nie będzie kolorowa. I nie była :)
    Dużym zaskoczeniem dla mnie był wiek Shigeru. Musiałem coś pominąć podczas czytania jego opisu, bo wyobrażałem go sobie jako dość młodego chłopa!
    Nurtowało mnie takie pytanie podczas czytania. Jak się wymawia Miracle city? Jakoś "mirakl siti" czy coś w ten deseń?
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo ;) Oczywiście nic nigdy nie jest czarno-białe, a już na pewno nie tutaj. Shigeru jest przedstawiany jako osoba w średnim wieku, aczkolwiek z perspektywy Madnessa przeżył o wiele więcej lat.

      Miracle City czyta się tak, jak normalną, angielską frazę, czyli po twojemu ;)

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń