ROZDZIAŁ 101
-Jak to? Myślałem, że pojawisz się na obradach. Wiele osób na pewno życzyłoby sobie twojej obecności! - zdziwił się Rinji. Trójka nastolatków stała na małym, ustawionym ponad strumykiem w rozległym parku, mostku. Kurokawa z nikłym uśmiechem opierał przedramiona o barierkę, kładąc na nich swój podbródek.
-Może i tak, ale nie nadaję się do takich rzeczy. Chciałem po prostu, żeby Połykacze Grzechów i Gwardia Madnessów doszli między sobą do porozumienia. Skoro więc mi się udało, nie mam zamiaru mieszać się do spraw politycznych. Wierzę, że Król mądrze rozwiąże wszelkie spory... - odezwał się szatyn, wsłuchując się w dźwięk płynącej wody. Młody Okuda westchnął ciężko, nie mogąc pojąć zachowania przyjaciela. On sam nigdy w życiu nie przegapiłby okazji spotkania w jednym miejscu tylu znamienitych osób.
-Gdzie Tatsuya? - rzucił niespodziewanie Rikimaru, jakby właśnie przybył z innej planety. Gniewnie pulsująca żyłka pojawiła się na czole białowłosego, który zmierzył szermierza groźnym spojrzeniem. "Jednooki" z kolei przyjrzał mu się uważnie... po czym zaczął powoli i spokojnie wyciągać swój miecz.
-Od kiedy jesteście ze sobą po imieniu, "siermiężu"?! - zdenerwował się kosiarz na wspomnienie niedawnego spięcia z czempionem areny. Spięcia, w którym czerwonowłosy wziął stronę heterochromika...
-Nie wiem, dokąd poszedł... - przerwał im z uśmiechem i ulgą "krzyżooki". -...ale jestem pewny, że jeszcze się spotkamy - spojrzał na przyjaciół z zadowolona miną. Tyle rzeczy go cieszyło... Zakończenie wojny, powstrzymanie pogromu, brak ofiar wśród ludzi, których osobiście znał, przeżycie nieprzytomnego Bachira - wszystko to przepełniało go dumą i euforią.
-Heh! Czyli wychodzi na to, że przez jakiś czas nie będziemy się widzieć, co? Michelle-san uznała, że samodzielnie możesz zająć się Spaczonymi w Akashimie... - uspokoił się albinos, kładąc prawą dłoń na swoim boku.
-Ta... W dodatku zaraz kończą się wakacje. To mój ostatni rok w gimnazjum, muszę się wreszcie trochę postarać... - przytaknął przyszły trzecioklasista. Milczący Rikimaru z zawiedzioną miną schował swoje ostrze. -Z waszej perspektywy będzie to dość długo, ale dla mnie to jedynie 10 miesięcy. Za dziesięć miesięcy znów się spotkamy, a wtedy... pokażcie mi Morriden, dobrze? - poprosił posiadacz Przeklętych Oczu, mrużąc oczy i szczerząc zęby.
-Ech, nie gadaj w taki sposób... - westchnął Rinji, drapiąc się z tyłu głowy. -Nie potrzebne są nam żadne obietnice, czy plany. Po prostu idź do domu, zrób, co musisz i wracaj szybko. A co robić potem, zdecydujemy, kiedy już nadejdzie odpowiedni moment. Obiekcje? - niebieskooki rzucił szybkie spojrzenia w kierunku obydwu towarzyszy. W pierwszej chwili zaskoczony szatyn zaśmiał się pod nosem, uświadamiając sobie swój błąd.
-Żadnych - odparli w tym samym momencie Naito i Rikimaru.
***
-Bezpiecznej podróży, Generale. Będziemy czekać na pański powrót! - zasalutował strażnik przy południowej bramie. Przed nim właśnie stał odziany w swój codzienny ubiór Jean. Prawą ręką trzymał sznurek swojego worka podróżnego, przewieszony przez bark. Wyjątkowo jednak materiałowa torba nie była pełna alkoholi. Noailles w pewien sposób dojrzał po swojej walce z Thomasem, po wojnie i śmierci Naczelnika. Jego błękitne oczy patrzyły w przyszłość. Przyszłość ta leżała zaś w bezkresnym, przenikliwym mroku. Choć Francuz nie znał nawet najmniej znaczącego szczegółu na ten temat, wiedział, że ich przeciwnicy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Wiedział, że ci, którzy z cienia wywołali konflikt zbrojny, pośrednio wymordowując prawie sześć tysięcy kobiet i mężczyzn, mieli w tym jakiś cel. Dodatkowo obawiał się, że ten właśnie cel w jakimś stopniu osiągnęli. To właśnie te obawy skłoniły go do pracy nad sobą.
-Nie macie na co czekać. Za jakiś czas wróci tutaj całkowicie inna osoba! - uśmiechnął się entuzjastycznie Generał, wychodząc przez bramę. Miał zamiar trenować w całkowitym odosobnieniu. Wiedział, że musi przede wszystkim wyćwiczyć swojego ducha, nim zdoła polepszyć ciało. Ostatnim, spokojnym spojrzeniem omiótł żegnający go zarys Miracle City.
-Czy to miejsce rzeczywiście będzie takie samo, kiedy do niego wrócę? - zadał sobie w duchu jedno, posępne pytanie.
-Nie macie na co czekać. Za jakiś czas wróci tutaj całkowicie inna osoba! - uśmiechnął się entuzjastycznie Generał, wychodząc przez bramę. Miał zamiar trenować w całkowitym odosobnieniu. Wiedział, że musi przede wszystkim wyćwiczyć swojego ducha, nim zdoła polepszyć ciało. Ostatnim, spokojnym spojrzeniem omiótł żegnający go zarys Miracle City.
-Czy to miejsce rzeczywiście będzie takie samo, kiedy do niego wrócę? - zadał sobie w duchu jedno, posępne pytanie.
***
Zabrawszy swoją torbę podróżną z domu Kawasakiego, Kurokawa raźnym krokiem zmierzał w stronę swojego domu. W stronę miejsca, którego nie widział od ponad półtora roku, choć jego bliscy odczuli to jako dwa miesiące. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak ogromna była różnica czasu pomiędzy Morriden, a ludzkim światem. Cień uśmiechu pojawił się na jego twarzy, gdy ujrzał swoje odbicie w gablocie sklepu mediowego. Odkąd bowiem nałożył na ciało powłokę duchową, jego oczy powróciły do normalnego stanu - stanu sprzed bitwy o grobowiec. Po raz pierwszy od bardzo dawna mógł spojrzeć na zieleń swoich tęczówek. Było to doświadczenie tak nostalgiczne i melancholijne, że nastolatek mógłby nawet napisać o tym wiersz. Dźwięk obracających się kółek własnej walizki wybudził szatyna z zamyślenia. Niebo nad Akashimą było już pomarańczowe. Zachodzące słońce witało zbłąkaną owcę, wracającą na stare śmieci. Zielonooki uśmiechnął się szeroko... stojąc przed swym własnym domem. W zamyśleniu stracił rachubę czasu. Nie wiedział nawet, jak długo stał przed drzwiami, układając odpowiedzi na pytania, których się spodziewał. Jak to miał w zwyczaju, prędko zaczął myśleć o czymś, co w ogóle nie pasowało do sytuacji. Poczuł bowiem ulgę, że przed dojściem do mieszkania porozwalał wewnątrz walizki wszystkie swoje ubrania, czy środki higieny osobistej. Nie mógł wszakże pozwolić, by nienaturalny ład i porządek wzbudził czyjekolwiek podejrzenia.
-Ohayo! Jestem z powrotem! - rzucił od progu nastolatek, zamykając za sobą drzwi. Nim jednak zdążył choćby spojrzeć przed siebie, poczuł silny uścisk matczynych ramion. Kobieta, która dosłownie chwilę wcześniej wypadła, jak oparzona z salonu, teraz obejmowała syna tak mocno, jak tylko umiała. Można było odnieść wrażenie, że chciała za wszelką cenę powstrzymać go przed ponownym odejściem. Zaskoczenie na twarzy szatyna szybko zmieniło się w swego rodzaju wzruszenie. Nareszcie był w domu. Nareszcie przebywał w gronie rodziny. Jednocześnie czuł się źle, gdy tylko myślał o tym, jak okrutnie okłamał swą matkę i siostrę. Nie mógł znieść wspomnień o tych wszystkich rozmowach telefonicznych, podczas których fałszywie zapewniał je o postępach w powrocie do zdrowia. Zanim się zorientował, puścił rączkę walizki, odwzajemniając uścisk płaczącej niewiasty. Zanim o czymkolwiek pomyślał, zauważył, że po jego własnych policzkach płyną łzy.
-Nigdy więcej... nas tak nie strasz, dobrze? - załkała pani Kurokawa, nie mając najmniejszego zamiaru puścić syna.
-Dobrze. Od teraz będę ostrożniejszy. Nie dam się już więcej ponieść... - odparł chłopak, wiedząc, że niczego podobnego nie mógł obiecać. Jego zielone oczy zwróciły uwagę na Nanami, która siedziała na poręczy schodów, bez słów mrugając do niego porozumiewawczo. Uśmiechnęła się. Choć nigdy nie dawała tego po sobie poznać, w rzeczywistości troszczyła się o swojego brata bardziej, niż można było przypuszczać. Tamten wieczór był ostatnim dniem wakacji. Już następnego ranka nastolatek, powróciwszy z placu boju, powróciwszy z wojny, o której nikomu nie mógł nawet opowiedzieć, miał udać się do swojej szkoły. Czekał go ostatni rok w akashimskim gimnazjum, jednak był on nadspodziewanie spokojny. Nie obawiał się już zbirów, czy braku akceptacji ze strony kolegów i koleżanek z klasy. Mówiąc szczerze, niewiele go to obchodziło. Wiedział bowiem, że ludzie, którzy najwięcej dla niego znaczyli, byli albo z nim, albo w królestwie Madnessów. Nie potrzebował niczego więcej, niż tej właśnie świadomości.
***
W innym czasie i w innym miejscu wydarzyło się coś zgoła innego. Miało to miejsce osiemnaście lat wcześniej w pod-chicagowskim instytucie badań naukowych. Choć nikt nie miał o tym pojęcia, umiejscowiona dosłownie pod ziemią placówka już od 12-tu lat prowadziła eksperymenty, których podejmowały się już niezliczone organizacje. Eksperymenty te miały na celu stworzenie "nadczłowieka". Zaczerpnięty od nazistowskiej wizji projekt, otrzymujący tajne dofinansowanie od rządu, utrzymywany był w ścisłej tajemnicy. Mawiano, że w 13-tu zmienianych co rok stanach pobierano od ludności podatki wyższe, niż było to konieczne. Ponoć tę właśnie nadwyżkę kierowano do instytutu, by wspomóc go w jego badaniach. Minimalne postępy pojawiały się w regularnych odstępach czasu. Nigdy jednak nie oznaczały one powstania stabilnego fizycznie i psychicznie osobnika. Z reguły twory umierały w czasie "produkcji" z powodu minimalnych błędów, a raczej niewiedzy naukowców. Kiedy już któryś z "nadludzi" faktycznie ożywał, nie był on w stanie przeżyć dłużej, niż przez kilka dni w porywie do tygodnia. Ostatecznie jednak badacze podjęli pewną radykalną decyzję - wielką zmianę w procesie twórczym. Pierwszy raz zastosowano ją kontrolnie, jako przygotowanie. Już ta próba przyniosła jednak pożądany efekt - na świat przyszedł pierwszy stabilny osobnik nowej rasy. Gdy - ku niepohamowanej radości naukowców - wkroczył w drugi miesiąc swojego żywota, niezwłocznie podjęto się drugiej próby. W nią włożono najwięcej środków, do niej najdłużej się przygotowywano... i to ona przyniosła efekt, o jakich nikomu nigdy się nie śniło. Zabawa w Boga opłaciła się...
Sterylna, siwa sala operacyjna była szczelnie zamknięta dzięki zamkowi automatycznemu w drzwiach. Cztery wysokie lampy cyfrowe, przywodzące na myśl reflektory, rzucały jaskrawe światło na leżącą na łóżku szpitalnym kobietę. Umiejscowione na jednej ze ścian lustro weneckie ukrywało obecną za nim trójkę naukowców. Dwoje z nich ślęczało przy aparaturze, nadzorując dane pomiarowe organizmu niewiasty. Trzeci osobnik, którego twarz zakrywał półmrok, trzymał w dłoni notatnik z drewnianą podkładką. Zdawało się, że właśnie on znajdował się na najwyższym stanowisku. Okryta materiałem syntetycznym kobieta poddana została narkozie. Tuż obok niej znajdował się stół z narzędziami chirurgicznymi. Dwóch lekarzy w rękawiczkach, czepkach i maskach przeprowadzało na pacjentce zabieg cesarskiego cięcia. Doglądający procederu mężczyzna z notesem przyglądał się operacji z ekscytacją, lecz również zdenerwowaniem. Ilekroć zaglądał przez ramię siedzącym na krzesłach asystentom, uspokajało go stabilne, bezpieczne tętno ciężarnej. Z każdą sekundą niecierpliwił się coraz bardziej. Niepewność kazała mu się spodziewać, że zaraz zwariuje. W końcu jednak nastał ten moment.
Przełożony naukowców praktycznie przylgnął uchem do szyby. Niewypowiedziana euforia gościła na jego twarzy. Usłyszał bowiem coś, czego nie dało się opisać zwykłymi słowami. Wzięte na ręce przez jednego z chirurgów niemowlę... śmiało się. Żadna z piątki zebranych w pobliżu osób przez całe swoje życie nie słyszała o podobnym przypadku. To "cudowne dziecko", całkowity sukces badań eugenicznych, przyszło na świat ze śmiechem na maleńkich ustach. Choć śmiech ten w żaden sposób nie wyróżniał się na tle milionów innych noworodków, był on w pewnym stopniu przerażający. Przerażający był również fakt, że nowo narodzony malec nie odczuwał strachu ani niepewności. Przerażało także to, do jakiego stopnia rozwinęła się ludzka pogoń za boską potęgą. Potęgą formowania przyszłości. Potęgą, która pozwalała mieć wpływ na proces tworzenia...
-Włączyć nagrywanie... - nakazał natychmiast nadzorca, głosem całkowicie obcym i odległym. Nikt nie śmiał zwracać mu uwagi, gdy był w tym stanie. Kobieta przy aparaturze wykonała polecenie, włączając w pomieszczeniu dyktafon. -17. lipca roku 2002... Dotychczasowe starania, parcie do przodu metodą prób i błędów oraz nieustająca wiara w potęgę nauki przyniosły oczekiwany skutek. Obiekt nr. 99 przyszedł na świat, nie wykazując niedorozwinięcia na żadnej płaszczyźnie. W przeciwieństwie do nr. 98-go, wszystko wskazuje na to, że będzie w stanie dożyć wieku emerytalnego. Po upływie najbliższego miesiąca, rozpocznie się proces indoktrynacji. Jeśli jakikolwiek bóg istnieje, niech wie, że już niedługo będzie musiał ustąpić miejsca człowiekowi. Imię pierwszej kompletnej nad-istoty to... Aaron - machnięciem dłoni dał asystentce do zrozumienia, że może już zatrzymać nagrywanie. W momencie, w którym to zrobiła, aparatura zaczęła wariować. Wbudowany w konsoletę kardiogram przez kilka chwil rejestrował anormalnie przyspieszony puls, by już w następnym momencie zmienić się w poziomą, zanikającą kreskę.
-Dyrektorze... surogatka odeszła - oświadczył z grobową miną kontrolujący oprzyrządowanie badacz. Choć wiedział, że mieli oni za mało czasu, by cokolwiek zdziałać, czuł się paskudnie, widząc martwą matkę "nadczłowieka". Przez kilka sekund miał nawet wrażenie, że jej śmierć była znakiem od boga, któremu chwilę wcześniej rzucono wyzwanie. Gdy jednak po plecach naukowca przeszły dreszcze, szybko porzucił tę myśl.
-To nieistotne. Najważniejsze, że Aaron przetrwał. Natychmiastowo zabrać go na badania kontrolne! - polecił dyrektor, odklejając ucho od szyby. Śmiejący się malec został wyniesiony przez chirurga z sali operacyjnej. Nadzorca tymczasem gwałtownie położył dłonie na ramionach dwójki asystentów, śmiejąc się z ogromną satysfakcją. -Skąd te ponure miny, moi drodzy? Nie zdajecie sobie sprawy z tego, co właśnie wydarzyło się przed waszymi oczyma? Lata badań opłaciły się, nie rozumiecie?! Istota, która pod każdym względem przewyższa normalnych ludzi jest niczym innym, niż dziełem naszych rąk! Owocem naszej wspólnej pracy! Gdy świat dojrzeje do tej informacji, upublicznimy nasze wyniki. Do czego czasu, liczę na wasze wsparcie... - powiedział do nich z uradowaną miną, opuszczając pomieszczenie kontrolne.
Przełożony naukowców praktycznie przylgnął uchem do szyby. Niewypowiedziana euforia gościła na jego twarzy. Usłyszał bowiem coś, czego nie dało się opisać zwykłymi słowami. Wzięte na ręce przez jednego z chirurgów niemowlę... śmiało się. Żadna z piątki zebranych w pobliżu osób przez całe swoje życie nie słyszała o podobnym przypadku. To "cudowne dziecko", całkowity sukces badań eugenicznych, przyszło na świat ze śmiechem na maleńkich ustach. Choć śmiech ten w żaden sposób nie wyróżniał się na tle milionów innych noworodków, był on w pewnym stopniu przerażający. Przerażający był również fakt, że nowo narodzony malec nie odczuwał strachu ani niepewności. Przerażało także to, do jakiego stopnia rozwinęła się ludzka pogoń za boską potęgą. Potęgą formowania przyszłości. Potęgą, która pozwalała mieć wpływ na proces tworzenia...
-Włączyć nagrywanie... - nakazał natychmiast nadzorca, głosem całkowicie obcym i odległym. Nikt nie śmiał zwracać mu uwagi, gdy był w tym stanie. Kobieta przy aparaturze wykonała polecenie, włączając w pomieszczeniu dyktafon. -17. lipca roku 2002... Dotychczasowe starania, parcie do przodu metodą prób i błędów oraz nieustająca wiara w potęgę nauki przyniosły oczekiwany skutek. Obiekt nr. 99 przyszedł na świat, nie wykazując niedorozwinięcia na żadnej płaszczyźnie. W przeciwieństwie do nr. 98-go, wszystko wskazuje na to, że będzie w stanie dożyć wieku emerytalnego. Po upływie najbliższego miesiąca, rozpocznie się proces indoktrynacji. Jeśli jakikolwiek bóg istnieje, niech wie, że już niedługo będzie musiał ustąpić miejsca człowiekowi. Imię pierwszej kompletnej nad-istoty to... Aaron - machnięciem dłoni dał asystentce do zrozumienia, że może już zatrzymać nagrywanie. W momencie, w którym to zrobiła, aparatura zaczęła wariować. Wbudowany w konsoletę kardiogram przez kilka chwil rejestrował anormalnie przyspieszony puls, by już w następnym momencie zmienić się w poziomą, zanikającą kreskę.
-Dyrektorze... surogatka odeszła - oświadczył z grobową miną kontrolujący oprzyrządowanie badacz. Choć wiedział, że mieli oni za mało czasu, by cokolwiek zdziałać, czuł się paskudnie, widząc martwą matkę "nadczłowieka". Przez kilka sekund miał nawet wrażenie, że jej śmierć była znakiem od boga, któremu chwilę wcześniej rzucono wyzwanie. Gdy jednak po plecach naukowca przeszły dreszcze, szybko porzucił tę myśl.
-To nieistotne. Najważniejsze, że Aaron przetrwał. Natychmiastowo zabrać go na badania kontrolne! - polecił dyrektor, odklejając ucho od szyby. Śmiejący się malec został wyniesiony przez chirurga z sali operacyjnej. Nadzorca tymczasem gwałtownie położył dłonie na ramionach dwójki asystentów, śmiejąc się z ogromną satysfakcją. -Skąd te ponure miny, moi drodzy? Nie zdajecie sobie sprawy z tego, co właśnie wydarzyło się przed waszymi oczyma? Lata badań opłaciły się, nie rozumiecie?! Istota, która pod każdym względem przewyższa normalnych ludzi jest niczym innym, niż dziełem naszych rąk! Owocem naszej wspólnej pracy! Gdy świat dojrzeje do tej informacji, upublicznimy nasze wyniki. Do czego czasu, liczę na wasze wsparcie... - powiedział do nich z uradowaną miną, opuszczając pomieszczenie kontrolne.
***
Pomieszczenie, w którym się znajdowali, ustylizowane zostało na klasę szkoły podstawowej. Tym niemniej jednak posiadało ono tylko jedną ławkę dla jednego, jedynego ucznia. Na ścianach zawieszone zostały korkowe tablice z przyczepionymi do nich planszami matematycznymi, przyrodniczymi, czy humanistycznymi. Dało się jednak na nich dojrzeć wzory, których uczono się dopiero w uniwersytetach politechniki, szczegółowe nazwy i podziały tkanek mięśniowych oraz kostnych, a także cytaty słynnych na całym świecie poetów. Taki wystrój sali sprawiał, że miało się wrażenie, iż uczono w niej kogoś w wieku co najmniej studenckim. Takie przekonanie mijało się jednak z prawdą. Na ławce bowiem, całkowicie bagatelizując funkcję krzesła, siedział po turecku mały, sześcioletni chłopiec. Dziecko ubrane było w zwykły, biały t-shirt, pozbawiony jakichkolwiek udziwnień, czarne, dresowe spodnie oraz ciemne trampki. Pod względem ubioru wyglądał więc aż nazbyt konformistycznie. Wyróżniało go jednak co innego. Po pierwsze, chłopiec był heterochromikiem. Jego prawe oko miało czerwoną, a lewe niebieską barwę. Pod tym pierwszym z kolei umiejscowiony był fioletowy znak w kształcie dwóch "kłów", z których lewy był mniejszy od prawego. Oba jednak kierowały się ku dołowi. Ostatnia rzecz, czyniąca ucznia niebywale oryginalnym była... jego włosami. Rozczochrana fryzura sześciolatka miała bowiem kolor zgniłej zieleni. Jakby zaś tego wszystkiego było mało, to dziecko rzeczywiście siedziało po turecku... ale nogami do góry. Chłopiec utrzymywał się jedynie na czubku głowy, splatając ręce na klatce piersiowej i monotonnym spojrzeniem spoglądając na nauczyciela.
-Aaron-kun? Czy mógłbyś zwyczajnie usiąść na krześle tak, jak ja to robię? - zapytał zbity z pantałyku mężczyzna, usadowiony na fotelu za dębowym biurkiem. Już wiele razy prowadził zajęcia z zielonowłosym, lecz nigdy wcześniej nie próbował ingerować w jego dziwne, mocno ekscentryczne zachowania.
-Czy mógłbym jednak tego nie robić, Morigawa-san? W tej pozycji o wiele lepiej się skupiam i wolałbym w niej pozostać... - odparł bez żadnego przejęcia sześciolatek. Nauczyciel zaśmiał się nerwowo. Dwie rzeczy zaskakiwały go w tym momencie najbardziej. Jedną z nich był fakt, iż jego uczeń zdawał się w ogóle nie odczuwać efektów ubocznych, związanych z nadmiernym dopływem krwi do mózgu. Drugą zaś była łatwość, z jaką heterochromik uczył się języków obcych. Obydwaj bowiem od samego początku lekcji mówili po japońsku i choć w przypadku dorosłego mężczyzny nie wywierało to na nikim szczególnego wrażenia, to dziecko w wieku przedszkolnym wyrażało się płynną, pełną i niemalże naturalną japońszczyzną.
-Aaaach... tak - wydukał facecik w średnim wieku, drapiąc się po brodzie. -Cóż... Nasze spotkania kończą się z dniem dzisiejszym, więc przygotowałem dla ciebie mały test. Ma on na celu sprawdzenie twojego stopnia opanowania języka japońskiego - podjął natychmiast wyjmując z szuflady wspomniany arkusz, zadrukowany z obydwu stron. Niczym - poza stopniem zaawansowania - nie różnił się od zwykłych, szkolnych sprawdzianów. Gdy tylko sześciolatek otrzymał kartkę, wyciągnął on z kieszeni cienkopis, rozpoczynając robienie zadań - do góry nogami, rzecz jasna. Nauczyciel widział dokładnie, z jak wielką prędkością chłopiec przesuwał swój wzrok. Czytał on w prawdziwie zawrotnym tempie, wypełniając kolejne polecenia z marszu, bez żadnego zastanowienia - jakby obcy język wcale nie był dla niego obcym. Zatrzymał się dopiero na siódmym zadaniu - po trzech minutach...
-Tu jest błąd - wskazał palcem na jeden punkt w jednym ze zdań. Mężczyzna w średnim wieku nawet po założeniu okularów, nie był w stanie wypatrzeć drobnego niedociągnięcia, które zauważył jego uczeń. Zielonowłosy zauważył jednak również zakłopotanie nauczyciela, czego skutkiem było jego ciężkie westchnięcie. -To kanji, które oznacza "serce". Brakuje mu środkowej kreski. O, tutaj! - wyjaśnił heterochromik, momentalnie poprawiając błąd długopisem. Oniemiały z wrażenia nauczyciel raz jeszcze podrapał się po brodzie, przełykając ślinę.
-Faktycznie, masz rację. Przepraszam za moje niedopatrzenie, drukarka ostatnio przerywa... - zaśmiał się nerwowo. Aaron jednak już go nie słuchał. Najzwyczajniej kontynuował wykonywanie zadań. Pozostałe 23 polecenia skończył w ciągu dwudziestu minut, po czym opuścił pomieszczenie. Jego jedyną formą pożegnania z człowiekiem, którego miał już więcej nie zobaczyć, było lekkie skłonienie głowy. Później sześciolatek zniknął.
-Niewiarygodne... - wydukał mężczyzna po przeszło godzinie sprawdzania, ściągając okulary i przecierając rękawem spocone czoło. -100% punktów w tak krótkim czasie. Ten dzieciak naprawdę jest wyjątkowy. To na swój sposób przerażające... i irytujące. Ludzie tacy, jak ja przez wiele lat szlifowali umiejętności władania JEDNYM językiem obcym, a on? On opanował mistrzowsko aż 12... w ciągu roku! Nie wiem, czy istnieje choć jedna rzecz, której nie umiałby przyswoić... - mówił sam do siebie nauczyciel, teraz już po amerykańsku.
***
-Raportuj - nakazał siedzący na obrotowym krześle mężczyzna, którego twarz skrywał cień. Była to ta sama osoba, która lata temu nadzorowała przebieg operacji cesarskiego cięcia. Naprzeciwko niego, przed biurkiem stała jego asystentka - również ta sama, która była obecna przy zabiegu. Trzymała ona w ręku przesłany faksem dokument, zawierający w sobie dane na temat obiektu nr. 99. Dane te dotyczyły rzecz jasna przebiegu samego eksperymentu.
-Poza niewielkim ekscentryzmem nie widać żadnych uszczerbków na zdrowiu psychicznym obie... Aarona. Wyciągnąwszy wnioski z błędów, jakie pojawiły się u obiektu nr. 98, rozpoczęliśmy stopniowe blokowanie podatności Aarona na różnego rodzaju sytuacje. Innymi słowy, zapewne w ciągu najbliższych kilku lat, uśpiona zostanie jego emocjonalność. Stanie się wtedy bezwzględnie posłuszny. Istnieje możliwość przyspieszenia procesu, ale... - w tym momencie gwałtowny ruch ręki dyrektora przerwał raport kobiety.
-Wykluczone! Nie możemy go narażać na jakiekolwiek powikłania. Poza tym, już teraz zdaje się być niezwykle ugodowy. Wnioskuję zatem, że indoktrynacja się powiodła i uważa pracowników instytutu za osoby, którym należy się największy możliwy szacunek. Mylę się? - przejąwszy inicjatywę, nadzorca zwyczajnie przedstawił taki stan rzeczy, jakiego oczekiwał. Uśmiechnął się pod nosem, gdy asystentka pokiwała głową.
-Upłynęło już 9 lat, odkąd Aaron przyszedł na świat. W tym czasie zrealizowane zostały już wszystkie treści teoretyczne, jakie miano mu wpoić. Aaron zna 20 języków, doskonale odnajduje się w geografii oraz zwyczajach i kulturze w różnych rejonach świata. Nauczono go wszelkich kodeksów prawnych i zasad rządzących religiami. Ogółem stopień jego przygotowania do drugiego etapu rozwoju wynosi 100% - zakończyła sprawozdanie niewiasta, składając papier na biurku przełożonego. Mężczyzna wolno zakręcił się na krześle.
-W takim razie pora rozpocząć praktykę, nieprawdaż? Treningi bojowe, techniki samoobrony, orientacja w terenie i pozostałe aspekty szkolenia... Dajcie mu tygodniową przerwę, nim przejdziemy do tego etapu. W tym czasie przygotujcie odpowiedni rozpis, by optymalnie dostosować zajęcia do jego formy fizycznej i psychicznej. Zrozumiano? - asystentka kiwnęła głową, na co dyrektor wskazał jej drzwi. Wzrokiem odprowadził ją do wyjścia, po czym zdalnie uszczelnił pomieszczenie, powstrzymując je przed przepuszczaniem dźwięku. Od pewnego czasu był niebywale ostrożny. Miał nieprzyjemne wrażenie, że stanie się coś złego.
-Ten chłopak to dzieło mojego życia! Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak niesamowite uznanie będę budzić, gdy już upublicznię jego istnienie! 97 pozostałych zginęło, z czego ponad połowa jeszcze przed przyjściem na świat. Nie mogę uwierzyć, że poddaną metamorfozie komórkę jajową wystarczyło zaimplementować odpowiednio w tym celu przygotowanej surogatce. Wychodzi na to, że oczywiste metody są jednak najlepsze. Wcześniej próbowaliśmy sztucznie kontynuować rozwój płodu wyjętego z łożyska w różnych okresach ciąży... Ależ byliśmy głupi! Wstyd mi się robi, gdy tylko o tym pomyślę! Dla naszej technologii jest o wiele za wcześnie, by wykorzystywać tak ekstremalne metody... Niemniej jednak nr. 98 powinien być doskonałym partnerem treningowym dla Aarona... dopóki jeszcze żyje - przemawiał w duchu mężczyzna, analizując dogłębnie cały projekt, jak to miał w zwyczaju robić z innymi aspektami swojego życia.
Koniec Rozdziału 101
Początek arcu nr. 7: Narodziny Jokera
Następnym razem: Ptaki w klatce
Jak się cieszę, że zaczęła się nowa historia :D
OdpowiedzUsuńSzkoda, że tak mało było Naito w porównaniu do Aarona, ale najwyraźniej to on będzie pełnił główną rolę w tym Arcu ;)
Zauważyłem, że lubisz heterochromików. Mimo takiej rzadkości tej przypadłości dałeś już ją dwóm osobom!Tak w ogóle czy to nie jest choroba? Myślę, że w raporcje prócz ekscentryzmu powinno być to też wymienione. W końcu, nie jest to normalne.
Pozdrawiam!
Również dobrze zareagowałem na taką nagłą zmianę środowiska i miejsca akcji ;) Owszem, lubię heterochromię ^^ Nie dostrzegasz jednak jednej rzeczy. Aaron w tym momencie NIE jest już małym dzieckiem. To NIE jest pierwszy raport, a "kolorowe" oczy miał w momencie "narodzin", więc nie ma powodu wspominać o tym na tym etapie życia.
UsuńRównież pozdrawiam ;)