czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 129: Niesprawiedliwość

ROZDZIAŁ 129

     -Wypuścicie mnie, tak? Kiedy dojdziemy na miejsce, to będę mógł odejść... prawda? - zapytał kilkunasty raz pojmany przez Tatsuyę bandyta. Czempion areny wykręcił mu na plecach jego zdrową rękę, pozwalając złamanej na bezwiedne kręcenie się w powietrzu. Cała piątka wysłanników Miracle City przemierzała właśnie gęsty, połowicznie zacieniony las, w którym - jak zapewniał jeniec - koczowali jego towarzysze. Ich pozycja miała sprzyjać kontrolowaniu i ciągłemu nękaniu przyleśnej wioski. Wszystko jednak wskazywało, że tym razem sprowadzi na nich zgubę.
     Kurokawa kroczył zaraz obok heterochromika, nie odzywając się zbyt często. Nadal nie mógł się pogodzić z pozostawieniem dogorywającego starca samopas, lecz z drugiej strony słowa i pięści Naizo dały mu dużo do myślenia. Rozumiał konieczność przedłożenia jednej rzeczy nad inną. Rozumiał także, że jego obecność pośród wieśniaków niczego by nie zmieniła, a jedynie pogorszyła sytuację. Mimo wszystko jednak nagła zmiana perspektywy nie należała do najłatwiejszych rzeczy. Szczególnie w jego w przypadku. W przypadku wierzącego w jedność i zrozumienie, honorowego idealisty, zawsze próbującego znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich. "Krzyżooki" był przecież właśnie taką osobą, co z oczywistych względów bardzo utrudniało mu funkcjonowanie w świecie Madnessów. Nie był w końcu Shuunem ani nawet tym tajemniczym "Mędrcem Znikąd". Oni potrafili wykorzystać takie same cechy charakteru, jakie posiadał chłopak, dążąc do tego samego, czego on sam pragnął.
-Jeszcze długa droga przede mną... - zauważył w duchu obywatel Akashimy, bezwiednie spoglądając na swą zaciśniętą pięść. Monotonna podróż w ciszy w towarzystwie setek drzew i czarnego nieba wyciszyła go, tłumiąc wcześniejszy gniew. -Jeśli skrzywdzę kogoś, kto wcześniej skrzywdził inną osobę... to ile będzie w tym sprawiedliwości? I czy naprawdę mogę potępić ludzi takich, jak on? - w milczeniu spojrzał na prowadzonego przez Tatsuyę bandytę. -Nie wiem nawet, jak mają na imię. Nie znam powodów, przez które czynią to wszystko. Nie znam ich przeszłości ani tego, co zostawili za sobą, z czego zrezygnowali. I mimo to idę "wymierzyć sprawiedliwość"... - szatyn uśmiechnął się gorzko, prawie wybuchając ironicznym śmiechem.
-Ci ludzie, których uprowadziliście... - odezwał się nagle do jeńca. -Co z nimi zrobiliście? - młody Okuda spojrzał z niepokojem na twarz przyjaciela, słysząc jego zimny głos. Po raz kolejny widział Naito w sytuacji podobnej do tej z domu aukcyjnego, gdy zainterweniował w obronie niewolnicy. Niebieskooki albinos przełknął ślinę, podchodząc jak najbliżej do dziedzica Pierwszego Króla. Gotował się do powstrzymania kompana w razie, gdyby jego obawy się sprawdziły.
-Zależy od ludzi... - zaczął ostrożnie zagadnięty mężczyzna, nerwowo spoglądając na posiadacza Przeklętych Oczu. Trzymający go heterochromik dźgnął jeńca kolanem w plecy, gdy tylko minimalnie zwolnił. Pojmany jęknął nieznacznie. Rozważywszy różne możliwe wersje przyszłych wydarzeń, zdecydował się na szczerą odpowiedź. -Niektórzy znali się na wielu rzeczach. Nie było wśród nas porządnego kucharza, więc chcieliśmy nawet zatrzymać jednego takiego gościa. Ostatecznie jednak poszedł z większością. Nie mieliśmy zamiaru ryzykować. Mógłby nas przecież zdradzić albo zabić któregoś z nas w nocy. Dzieciaki z miejsca dołączyliśmy do standardowych zdobyczy, bo żaden z nas nie był aż tak niewyżyty, a za wsióry nikt by okupu nie zapłacił... - widział, że Kurokawa słucha uważnie. To wypełniło go nadzieją. Stał się bardziej pewny siebie w tym, co mówił. Na własne nieszczęście... -Wzięliśmy do nas parę panienek, no to akurat ich sobie trochę poużywaliśmy. Wśród nas nie ma żadnych kobiet, więc szybko zaczynają wybuchać konflikty. Trzeba było temu jakoś zaradzić... - białowłosy był wręcz pewny, że tym razem Naito nie utrzyma nerwów na wodzy... ale mylił się. Cień grzywki zasłaniał Przeklęte Oczy, nie pozwalając na przewidzenie jakichkolwiek działań nastolatka... jednak nic nie wskazywało na to, że czuł on gniew.
-Co z nimi? Z tymi kobietami i... z "większością"? - naprawdę zdawało się, że powiało chłodem, gdy obywatel Akashimy zadał to pytanie. Kaleki mężczyzna spojrzał na niego niepewnie, po czym nerwowo przełknął ślinę, obawiając się najgorszego. Rozumiał jednak, że brak odpowiedzi z jego strony oznaczałby to samo, co podanie niewygodnej.
-Co tydzień pod wschodnią część lasu podjeżdżali ludzie. Jacyś handlarze niewolników, ale nic więcej o nim nie wiem. Oddaliśmy im wszystkich, a oni dali nam kasę. Dużo za dziewczyny, trochę mniej za mężczyzn, najwięcej za dzieci. Mieliśmy oskubać tę wioskę do zera, a potem poszukać jakiegoś miasta i zrobić użytek z pieniędzy... ale wtedy zjawiliście się wy i cały nasz plan legł w gruzach. Musieliśmy jakoś was wypłoszyć, jakoś zmusić do niereagowania na to, co się działo... nie udało się. Byliście za głupi, by pojąć ostrzeżenie... - "krzyżooki" nawet nie spojrzał na rozmówcę, gdy ten posłał w jego stronę obelgę. Wiedział bowiem, że okaleczony osobnik miał rację.
-Ilu zostało? Ilu niewinnych ludzi trzymacie teraz w obozie? A może jest wśród nich wnuczka zarządcy wioski? - pytał nieustannie dziedzic Pierwszego Króla, mając nadzieję na jakąkolwiek dobrą wiadomość. Po tym, jak wioska ucierpiała z jego powodu, chciał zrobić coś, by odkupić swoje winy i tym razem pomóc osadnikom.
-W sumie... - zawahał się mężczyzna. Miejsce, do którego prowadził swoich ciemiężców było coraz bliżej, lecz wciąż za daleko, by pozwolić mu skutecznie grać na czas. -...była taka jedna. "Inna", mam na myśli. Pyskowała, gryzła, kopała, nie wykonywała poleceń... Chłopakom raz po raz puszczały przy niej nerwy, więc dostawała po mordzie. W pewnym momencie uznaliśmy, że jej stan znacznie obniżyłby stawkę i postanowiliśmy jej nie sprzedawać. Kiedy się dowiedziała, że mamy zamiar ją zatrzymać, dostała szału. Na moich oczach odgryzła kutasa jednemu z naszych! Facet szybko się wykrwawił, a laskę musieliśmy ubić. Była zbyt niebezpieczna. Zdecydowaliśmy się na skręcenie karku, by dało się... jeszcze jej poużywać. Szkoda, bo fajna była... Gdyby tylko znała swoje miejsce, może pewnego dnia stałaby się jedną z nas - Kurokawa przestał słuchać. Niespodziewanie, nie dając wcześniej nawet najmniejszego sygnału ostrzegawczego, uderzył faceta w twarz. Lewą pięścią, nie wykorzystując mocy duchowej... ale mimo wszystko siarczyście. Tatsuya w ostatniej chwili puścił jeńca, by impet ciosu przypadkiem nie porwał i jego. Bandyta grzmotnął plecami o pień jednego z drzew, po czym zaryczał pełnym bólu jękiem, gdy jego złamana ręka wygięła się o ziemię.
-Jak śmiesz... mówić o czymś takim bez cienia skruchy? Czy krzywdzenie innych naprawdę jest dla was czymś normalnym?! - wycedził przez zęby Naito, dysząc. Młody Okuda w ostatniej chwili wystawił rękę przed siebie, blokując przyjaciela. Rikimaru chwycił "krzyżookiego" za ramię, a jako szermierz, chwyt miał nieporównywalnie mocniejszy, niż zwykły Madness. Senshoku z rękoma w kieszeniach zaśmiał się pod nosem, dotychczas nie odzywając się ani słowem. W pewnym sensie bawiło go, jak bardzo udało mu się wstrząsnąć sercem gimnazjalisty.
-Ciekawe, czy zrobiłby to samo, gdybym nie powiedział mu tego wszystkiego... - zastanawiał się, pogardliwie patrząc z góry na pojękującego bandytę. Uderzone miejsce na jego twarzy pulsowało, opuchnięte i zaczerwienione.
-Gdzieś ty się urodził, szczylu?! To miejsce to nie żaden raj! Tutaj każdy pojawia się, nie mając nic! Myślisz, że wszyscy mogą się legalnie dojebać do koryta? Nie, nie mogą! Otwórz oczy i zejdź na ziemię! Albo rządzisz sam, albo ktoś rządzi tobą! Takie jest prawdo dżungli, kretynie! - zaczął krzyczeć, nie myśląc już o konsekwencjach, wyprowadzony z równowagi przez idealistyczną mowę Kurokawy. Częściowej racji nie można mu było odmówić. -Tacy, jak ty wkurwiają mnie najbardziej... Myślisz, że masz prawo gadać o wyrzutach sumienia, jak ostatni sprawiedliwy? Gdyby nie układy, znajomości i szczęście, niczym nie różniłbyś się ode mnie! Ja nie mam żadnej z tych rzeczy. Czego ode mnie wymagasz? Płacenia podatków? Z czego? Znalezienia pracy? Gdzie? Niczego nie rozumiesz, a plujesz się, jakbyś wszystko wiedział najlepiej! - posiadacz Przeklętych Oczu patrzył skonsternowany na prawiącego mu kazanie bandziora. Słowa, które usłyszał rozbiły go jeszcze bardziej. Miał ochotę zostawić wszystkich i pobiec przed siebie, w las. Gdzieś, gdzie mógłby w spokoju się zastanowić, przemyśleć parę spraw. Gdzieś, gdzie mógłby poukładać sobie w głowie swoje ostatnie doświadczenia i przyjąć odpowiednie stanowisko.
-Zamknij już ryj, bo cię zabiję... - zwrócił się heterochromik do mężczyzny tak swobodnie, jakby zabicie kogoś równało się dla niego z pokrojeniem chleba. Gdy tylko jeniec umilkł lękliwie, czempion areny postawił go na nogi i kopniakiem w plecy nakłonił do kontynuowania wędrówki. Tym razem jednak Naito pozostał z tyłu, czując się pusty w środku.
-Co... - zaczął cicho, a stojący najbliżej niego Rikimaru zwrócił swój wzrok w jego stronę. -Co, jeśli to on ma rację? Nie wiem. Ja już nic nie wiem... Ciągle próbuję znaleźć rozwiązanie dobre dla wszystkich i zarzekam się, że chcę zrozumieć każdego z osobna... a mimo to zawsze biorę czyjąś stronę. Czy ktoś taki, jak ja powinien w ogóle kogokolwiek oceniać? Przecież wszystko, co powiedział ten człowiek... to prawda. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie wiem, co mam robić. Czego bym nie zrobił, obojętnie w jakiej wierze, zawsze wyrządzam tym komuś krzywdę. Teraz z kolei idę do siedliska bandytów, mówiąc sobie, że chcę "wymierzyć sprawiedliwość"... ale dobrze wiem, że... oni wszyscy dzisiaj zginą - wyrzucał z siebie swoje przemyślenia. Potrzebował pomocy. Stabilizacji. Z każdą chwilą coraz bardziej zauważał, jak mało wiedział o świecie, w którym chciał żyć. Nie był gotowy na to, czego się podjął. Nie spodziewał się, że już na samym początku doświadczy czegoś takiego. Czuł się tak samo, jak wtedy, gdy pozwolił umrzeć panu Gato. Tak samo, jak wtedy, gdy na jego oczach zginął Haruki wraz z Shizuką. Tak samo, jak wtedy, gdy Sora umierał na jego rękach.
-Nie wiem o tym zbyt dużo... -  podjął niespodziewanie czerwonowłosy. -...ale w tej kwestii wcale nie różnisz się od nas. Zobowiązaliśmy się do podejmowania trudnych decyzji, bo ktoś musi je podejmować. My mamy na tyle dużo szczęścia, by samodzielnie wybierać kierunek, w jakim potoczą się wydarzenia. Nie możemy przewidzieć tego, jakie konsekwencje przyniosą nasze decyzje. Możemy tylko wybierać mądrze i szukać właściwych rozwiązań. Taka jest nasza rola. Nie został jeszcze mędrcem człowiek, który nigdy nie popełnił błędu. Nie został jeszcze mistrzem ktoś, kto nigdy nie poniósł klęski - złotooki zwykle mówił mało lub wcale się nie odzywał. Czasem jednak przychodziły takie momenty, w których mówił znacznie więcej, niż inni. Gdy jednak szermierz otwierał usta, okazywało się, że jego słowa są często warte więcej, niż jakiekolwiek inne. Taki moment właśnie nastąpił i Naito to zauważył. -Wystarczająco trudno jest podjąć decyzję, która nie zrani ani jednego z twoich najbliższych. Ty próbujesz wybrać tak, by nie zranić nikogo. Nie muszę chyba mówić, że jest to jeszcze trudniejsze, prawda? Chcesz postąpić "sprawiedliwie", jak kiedyś Pierwszy Król. Jak lata temu Mędrzec. Musisz być przygotowany na to, że w drodze do twojej "sprawiedliwości" potkniesz się setki razy. Tysiące razy. Wystarczy, że będziesz się uczył na błędach. Swoich, naszych, czyichkolwiek. Jeśli teraz jest ci ciężko, ulżyj sobie myślą, że pewnego dnia możesz osiągnąć swój cel... - Przeklęte Oczy wpatrywały się w Rikimaru z niedowierzaniem. Czarnowłosy nie spodziewał się usłyszeć aż tak głębokich słów od osoby, która zdawała się być największym odludkiem i samotnikiem, jakiego kiedykolwiek spotkał. "Jednooki", dostrzegłszy pełne podziwu spojrzenie przyjaciela, odwrócił głowę, świdrując wzrokiem plecy stąpającego przed nim kosiarza.
-Rikimaru-kun... dziękuję. Muszę się nad tym wszystkim zastanowić, kiedy załatwimy już sprawy w wiosce. Cieszę się, że chociaż ty nie tracisz swojego opanowania niezależnie od sytuacji. Może kiedyś się tego od ciebie nauczę... - trzecioklasista uśmiechnął się nieśmiało. Ulżyło mu po tym, jak wypowiedział na głos swoje myśli i wysłuchał mowy przyjaciela. Tłumienie w sobie swoich zmartwień nigdy nie przynosiło niczego dobrego. Dziedzic Pierwszego Króla pojął to, gdy taił przed rodziną swoje szkolne problemy. Dopiero odkąd poznał Matsu, Rinji'ego, Rikimaru i całą resztę, zrozumiał, jak ważne jest posiadanie kogoś, komu zawsze można się zwierzyć.
-Wahający się szermierz to martwy szermierz - wyjaśnił krótko posiadacz katany, urywając rozmowę i wracając do swojego cichego, niemego "ja".
***
     Gdy dało się już dostrzec słup dymu z rozpalonego ogniska, wiarygodność obitego jeńca została potwierdzona. Z każdym kolejnym krokiem maniakalny uśmiech skryty pod lekarską maską Naizo poszerzał się, wprawiając biały materiał w ruch. Zastępca Generała miał wreszcie dostać okazję na wyładowanie się, na wrócenie do dawnych zwyczajów choćby na moment. Tylko jego tak potwornie cieszyła perspektywa dokonania brutalnego mordu na słabszych od niego przeciwnikach. Cała reszta - poza Tatsuyą, któremu życia niezrzeszonych Madnessów były obojętne - nie miała tak dobrego nastawienia.
-Hej, moment, stójcie! - warknął w którymś momencie prowadzony przez grupę mężczyzna, którego poziom stresu zwiększał się proporcjonalnie do poszerzanego uśmiechu czerwonookiego. -Wskazałem wam miejsce, o które prosiliście, więc wypuśćcie mnie! Przecież jeśli ktoś z nich mnie zobaczy, to będę pierwszym, którego ubiją! Zdradę w naszych szeregach karzemy śmiercią! - przestraszony osobnik wyrwał się z uścisku heterochromika, obracając się twarzą do niego. Niespokojnym wzrokiem przeskakiwał z jednej twarzy na drugą, choć w mroku nocy nie widział ich zbyt dobrze.
-Racja, bardzo nam pomogłeś... - przytaknął jako jedyny czempion areny... po czym znienacka uderzył wzmocnioną przez energię duchową pięścią w mostek rozmówcy. Lewą pięścią. -...ale nikt nie powiedział, że cię oszczędzimy, śmieciu - resztę wycedził przez zęby, widząc jak siła jego ciosu łamie niechronione żebra mężczyzny, powalając go na ziemię, tuż pod pniem jakiejś sosny. Pokruszone kawałki kości zapewne zaczęły wbijać się w organy wewnętrzne, bo z ust przerażonego bandyty popłynęła gruba struga szkarłatnej cieczy.
-Dla...cze...go? - wycharczał zaatakowany, nie mogąc złapać powietrza. Wyglądało na to, że również jego płuca zostały podziurawione. W odpowiedzi Tatsuya kucnął przed leżącym więźniem, uśmiechając się niewinnie, jakże nieadekwatnie do sytuacji.
-"Takie jest prawo dżungli"... - jadowicie przypomniał mu jego własne słowa, po czym z lubością zaczął przyglądać się iskrom życia, uchodzącym z oczu mężczyzny. Spoglądał prosto w te przerażone, gasnące oczy, aż w końcu powieki bandyty zamknęły się. -Dobra, możemy iść dalej. Miejmy to już z głowy... - rzucił znudzonym głosem do reszty kompanii. Odkąd przestał pożerać dusze pokonanych, walka ze słabszymi od niego w ogóle nie przynosiła mu satysfakcji. Wielokrotnie żałował podjętej przez siebie decyzji, ale nie miał zamiaru jej anulować. Nie chciał dać Callebowi tej satysfakcji ani też powodu do ubliżania swojej osobie. Drugi Król z niesłychaną lubością wypominał mu bowiem różne rzeczy i rozliczał go z - jego zdaniem - błędnych decyzji.
-To już ten moment... Choćbym poruszył niebo i ziemię, nie dam rady powstrzymać Naizo przed zabiciem tych ludzi. Nie będziemy w stanie postawić ich przed żadnym sądem, skoro technicznie nie są nawet obywatelami Morriden. Tacy, jak oni mają najgorzej, gdy w jakikolwiek sposób złamią prawo. Ech... chciałbym móc spojrzeć na nich obiektywnie, ale nadal nie potrafię tego zrobić. Wciąż się jeszcze nie uspokoiłem. Wygląda na to, że na mojej "drodze" potknę się właśnie dzisiaj... - pomyślał z goryczą Kurokawa, kiedy kroczący jako pierwszy Senshoku zaczął tworzyć w powietrzu bańki z mocy duchowej, po brzegi wypełnione metanem.
     Obóz renegatów składał się tylko z dziesięciu kilkuosobowych namiotów, ustawionych w dwóch równoległych rzędach. Przed nimi umiejscowione było duże, obłożone dookoła kamieniami ognisko, którego potężny płomień unosił się prawie na dwa metry. Przy źródle ciepła siedziała trójka mężczyzn, rozmawiających ze sobą o niezbyt interesujących sprawach i popijających jakiś trunek z metalowych, niezgrabnych kubków. Oni zginęli pierwsi. Jedna z baniek metanu przefrunęła bowiem ponad krzakami, docierając prosto do ognia. Gdy powłoka z mocy duchowej pękła, gaz został uwolniony. Choć do wybuchu normalnie potrzebował on tylko odpowiednio dużo tlenu, tym razem zadziałały na niego również płomienie. Wielka eksplozja objęła świetlistym żarem niczego nie spodziewających się bandytów, w jednej chwili rozrywając ich wszystkich na strzępy i zabierając ze sobą również dwa najbliższe namioty. Zmieszany z oderwanymi igłami pył wypełnił przestrzeń. Co najmniej dwa drzewa upadły z praktycznie przerwanymi w połowie pniami. Roześmiany psychopata rzucił się pędem w stronę obozu w tym samym momencie, w którym przerażeni, wybudzeni ze snu renegaci zaczęli wybiegać ze swoich namiotów. Naizo w ruchu ściągnął swoją maskę, wieszając ją sobie na szyi. Był w swoim żywiole. Nareszcie mógł poczuć swąd spalonego, ludzkiego mięsa. To wystarczyło, by odegnać wszelkie negatywne myśli, które opętywały jego głowę od wielu miesięcy oficjalnej działalności.
-Przerażający... Ciężko mi uwierzyć, że taki wariat jest w stanie utrzymać się na stanowisku zastępcy Generała - rzucił Rinji, przełykając ślinę. Nie chciał się w to mieszać. Nie chciał przykładać ręki do dzieła zniszczenia, dokonywanego przez mężczyznę o poszerzonym uśmiechu.
-Ludzie tacy, jak on nie mają budzić zaufania. Mają być skuteczni. To nie żadne kółko wzajemnej adoracji. Zaczniesz tolerować takich, jak oni, spróbujesz się z nimi dogadać, a pojawi się ich znacznie więcej. Trzeba bezlitośnie miażdżyć tych, którzy ci się sprzeciwiają. Nie siedzimy za biurkiem i nie bombardujemy się sarkazmem. To jest jedyny sposób załatwiania spraw, który nie może nas zawieść. Mówi się, że aby stuprocentowo powstrzymać więźnia przed ucieczką, trzeba mu uciąć nogi... - odezwał się nagle Tatsuya, z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej opierając się o pień drzewa. Jego ostry, surowy sposób myślenia był jednocześnie bardzo praktyczny. Dopóki ktoś, kto żył według tych zasad mógł powstrzymać swoje wyrzuty sumienia i poradzić sobie z konsekwencjami, dopóty niemożliwym było znalezienie lepszej "drogi".
     Atakujący Naizo ludzie upadali, dławiąc się i krztusząc. Ich oczy łzawiły, a gardła zdzierał kaszel. Tracąc równowagę, bandyci w bezruchu przyjmowali kopniaki na twarz. Żaden z nich nie był jednak wart wytoczenia naprawdę ciężkich dział. Oczywiście korzystali z mocy duchowej, ale w bardzo wąskim zakresie, zwiększając swoją wytrzymałość lub wzmacniając ataki. Nie byli żadnymi przeciwnikami dla doświadczonego zabijaki, który przez kilka lat dopracowywał formę swojej syntezy. Lała się krew z rozbitych nosów i miażdżonych głów. Gałki oczne pękały pod naciskiem podeszew lub palców czerwonookiego, roześmianego mężczyzny. Makabryczny uśmiech wykrzywiał usta o naciętych kącikach. Ktoś próbował uciekać. Jeden z dwóch ostatnich przeciwników. Popędził z krzykiem w stronę drzew, podczas gdy Senshoku ocierał twarz wyjącego z bólu wroga o gorący żar paleniska. Spalone lico wbitego w ognisko osobnika odrywało się od kości policzkowych, niczym kawałki stopionego wosku. Ostatecznie zastępca Kawasakiego z obrzydzeniem puścił ciało martwego bandyty... by natychmiastowo przemienić się od pasa w dół w obłok fioletowego gazu.
     Wystrzelił w kierunku uciekającego, niczym pocisk. Strumień dymu wił się za nim, przypominając w swoich ruchach pędzącego za ofiarą, jadowitego węża. Niezwykła prędkość dana mężczyźnie przez "dopalacz" pozwoliła mu dorwać oponenta w ciągu czterech sekund, chociaż ten uciekał tak szybko, jak tylko umiał. Szczerząc zęby, były zwolennik Bachira zatoczył łuk z prawej strony, wylatując renegatowi naprzeciw i gwałtownie chwytając go za gardło prawą dłonią. Nie tracąc swojej szybkości nawet na chwilę, wzleciał ku górze wraz z szamocącą się ofiarą, pozostawiając za sobą fioletową, rzednącą wstęgę. Przerażonego, lecz niemogącego krzyczeć wroga porwał ponad czubki iglaków, prawie trzydzieści metrów nad powierzchnię ziemi. Tam właśnie zatrzymał się, podpierany produkowanym przez siebie gazem. Czerwone oczy wejrzały w zielone, pozbawione resztek nadziei tęczówki.
-Co? Pewnie mnie teraz nienawidzisz, hm? Dobre sobie! Gdybym ja tego nie zrobił, dorwałby was ktoś inny. To jak? Mam darować ci życie, czy nie? - zapytał z szyderstwem Naizo, ledwo powstrzymując śmiech, gdy mężczyzna próbował coś z siebie wydusić. Dłoń Senshoku trzymała go zbyt pewnie, zbyt mocno. Ani jedno słowo nie mogło przejść przez gardło bandyty, a szatyn dobrze o tym wiedział. Lubił po prostu bawić się ze swoją zdobyczą. -Nie możesz się zdecydować? No to podejmę decyzję za ciebie... - uśmiechnął się makabrycznie zastępca Generała, po czym... puścił wroga. Krzyczący z przerażeniem zbój zapikował w kierunku ziemi, przebierając rękami i nogami, jakby nieudolnie próbował nauczyć się pływać. Nie miał żadnych szans na przetrwanie, gdy jego kręgosłup złamał się podczas zetknięcia z podłożem.

Koniec Rozdziału 129
Następnym razem: Niewdzięczność

2 komentarze:

  1. ach... jak dobrze wrócić do czytania :) akcja jest i to mi się podoba. Rozmowa w lesie była baardzo ciekawa, ale te głośne przemyślenia Naito nie wywarły na mnie zamierzonego efektu. Nie czułem tej naturalności w tym.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się z twojego powrotu ;) A co do Naito, arc ten i zawarte w nim wydarzenia mają być pierwszym krokiem do stabilizacji jego charakteru jako postaci ^^ Liczę na to, że z czasem stanie się na tyle stabilny, by być przy okazji wiarygodnym.

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń