sobota, 27 grudnia 2014

Rozdział 140: Wyklęci

ROZDZIAŁ 140

     -Kisuke-san... - wstrząśnięty Naito nawet nie próbował włączyć się do walki. Po prosu stał w jednym miejscu, zaraz obok Tatsuyi i Rikimaru, gapiąc się na jednego z Mędrców. Respekt, jaki czuł względem starca jeszcze bardziej się powiększył. Trudno byłoby też opisać uczucie ulgi, które opanowało go, gdy tylko Takamura przybył na pomoc.
-Dziad ma parę... - przyznał niechętnie heterochromik, przygryzając wargę z mieszanymi odczuciami. -Zastępca Generała prawie zginął, obezwładniając raptem jednego z nich... a ten staruch tak po prostu sobie wbił i zmiażdżył dwóch, jak robale. W dodatku ledwo nadążałem wzrokiem za tym, co odstawiał. A on nawet nie jest poważny... - tę ostatnią myśl przetrawił z nieskrywaną goryczą. Czempion areny miał bowiem tendencję do porównywania się z innymi. Gdy widział, jak duży postęp poczyniła dana osoba w ciągu roku, porównywał ten postęp ze swoim własnym. Podobnie było z zachowaniem w danej sytuacji, sposobem poradzenia sobie z oponentem, stopniem kontroli mocy duchowej... Nastolatek pośrednio rywalizował z każdym, kogo widział w akcji. -Kiedy ten drugi się na niego rzucił, stary zgarnął go bez problemu. Ja nawet nie zdążyłbym zauważyć ataku, nie mówiąc nawet o obronie, czy kontrze... - podświadomie zacisnął pięści, doszedłszy do tego wniosku.
-Doskonale kontroluje swoją energię duchową. Kiedy nie jest mu potrzebna, nie da się jej nawet wyczuć. Wykorzystuje ją tylko w momencie ataku. Skupia ją tak szybko, że nawet tego nie zauważam, a potem jeszcze szybciej ją wykorzystuje. Takamura-sama jest, jak superkomputer! - pomyślał Rinji. Z jednej strony to spostrzeżenie rozentuzjazmowało chłopaka, lecz z drugiej... przypomniało o jego niefortunnym pojedynku z Naizo. -Wtedy opadłem z sił w niecałą minutę. Nawet nie wiem, ile mocy wtedy zużyłem... - spuścił głowę, lecz wtedy jego niebieskie oczy oczywiście spoczęły na samym Senshoku, który był już od jakiegoś czasu nieprzytomny. -I teraz gram z tobą do tej samej bramki. Dziwne uczucie... - zauważył w duchu.
     Takamura obrócił się z gracją na szpikulcach wystających z podeszew jego drewnianych sandałów. Długa, biała broda raz jeszcze załopotała na wietrze, niczym sztandar zmierzającej na bitwę armii. Starzec był co prawda sam... lecz to, co zademonstrował kilka chwil wcześniej z pewnością mogłoby pokonać niejedną armię. Tym niemniej jednak władca ziemi miał zamiar pozbawić życia jedynie trzy czarne istoty, które spoglądały na niego bez cienia uczuć, wystając z powstałego po wybuchu krateru. Szyja wielookiego stwora, który wgryzł się wcześniej w gardło Naizo z powrotem się skróciła, powracając do swego właściciela i niebezpośrednio szykując się do ataku. Pozostałe kreatury pozostawały dłużne swemu "towarzyszowi", ale ich karykaturalny wygląd utrudniał odczytywanie ich intencji. Stojący w środku potwór szczycił się gigantyczną wręcz, prawą ręką, sięgającą do samej ziemi. Kończyna miała kształt podobny do ludzkiej, jednak ogrom jej mięśni byłby nieosiągalny dla jakiegokolwiek małpiego kuzyna. Druga łapa bestii dla kontrastu nie imponowała niczym. Wystające w miejscu uszu rogi odstawały skośnie od głowy tajemniczej istoty, a długi jęzor sięgał jej do samego mostka, nie mogąc pomieścić się w paszczy. Trzecia szkarada wyglądała równie groteskowo. Wychudzona i najwyższa ze wszystkich, mająca prawie 2,5 metra wzrostu i 30-centymetrową szyję. Z jej stawów łokciowych zamiast jednego, wystawały trzy długie przedramiona, a stawy kolanowe wypuszczały ku ziemi po dwie nogi, rozstawione na gruncie, niczym statyw do aparatu. Spod powierzchni klatki piersiowej delikatnie wystawały czubki żeber, przebijając się przez skórę czarną, jak śmierć.
     -W tej chwili nie reagują, choć pozbawiłem życia ich dwóch towarzyszy. Czynnikiem zapalnym musi być coś innego... - stwierdził w duchu Kisuke, opuszczając w spokoju dłonie. Odczekał jeszcze kilka sekund, jakby miały one potwierdzić lub zaprzeczyć jego teorii... po czym w ułamku sekundy uwolnił ze swojego ciała ułamek energii duchowej. Jego niebieskie oczy z łatwością dostrzegły napinające się mięśnie bestii z ogromną ręką. Ona właśnie zaatakowała jako pierwsza. Wystrzeliwszy z miejsca, wyrzuciła za siebie kilogramy martwej ziemi, w pędzie wysuwając naprzód swą monstrualną kończynę. Ogromna pięść potwora poszybowała w stronę starca, który byłby zapewne od niej mniejszy, gdyby nie jego absurdalnie wysokie buty. -Miałem rację. Ciekawi mnie, dlaczego tak strasznie ciągnie je do mocy duchowej, skoro nie pożerają swoich ofiar... - pomyślał spokojnie Mędrzec... po czym w czasie krótszym, niż mgnienie oka obrócił się na lewej nodze, prawą "dźgając" ogromną pięść. 30-centymetrowy kolec, umieszczony bezpośrednio pod podeszwą drewnianego sandału wbił się w skórę, ścięgna i kość potwora, niczym nóż w masło. Nieludzka siła straszydła została powstrzymana w jednej chwili, podobnie jak jego pęd.
-Zaatakuje od tyłu... - natychmiast zrozumiał Takamura, gdy za plecami przeciwnika dostrzegł tylko jednego potwora. Ten wysoki bowiem zniknął w momencie, w którym jego towarzysz rzucił się do ataku. -Ty również, co? - pojedyncza myśl pojawiła się w głowie starca, gdy dysponujący wieloma oczami stwór wystrzelił przed siebie swoją głowę. Szyja bestii wydłużała się z prędkością wystrzelonej z pistoletu kuli. Innymi słowy... z prędkością o wiele za małą, by zaszkodzić starcu.
     Dźwięk pstryknięcia palcami rozszedł się od lewej dłoni Kisuke aż po krańce zniszczonej wioski. Ziemia tuż przed potworem z wydłużającą się szyją minimalnie się zatrzęsła... by już po chwili uwolnić wykonany z czarnego piachu szpikulec. Kolec uderzył w sam mostek wielookiego straszydła, gdy jeszcze jego paszcza była w połowie drogi do stojącego na jednej nodze staruszka. Czubek "grotu" niemal natychmiast przebił się przez czarne ciało przeciwnika z siłą tak wielką, że porwał go do góry, niczym zeschnięty liść. Kolec wydłużał się nienaturalnie szybko, stając się tym grubszy, im większa jego część wysuwała się z gruntu. Porwana kreatura była tym samym coraz silniej nań nabijana, a wylotowa dziura w jej ciele poszerzała się centymetr po centymetrze. Trudno powiedzieć, czy ziemna wieża osiągnęła pułap dwudziestu metrów wysokości przed, czy po upływie sekundy. Nikt jednak nie przeoczył faktu, że mniej-więcej przy tej długości szpikulec rozdarł czarną bestię na pół. Dwie części jej ciała zapikowały w dół. Oczywiście z podłożem jako pierwsza spotkała się głowa straszydła.
-Ani kropli krwi - zauważył w duchu Naito, z zapartym tchem obserwując wszystko to, co się działo. Z przepołowionego ciała groteskowego wroga nie wydostały się też żadne wnętrzności, co tylko podkreślało jego wyjątkowość. -Co to może być? - skupiony na rozerwanym potworze, "krzyżooki" nie mógł nawet marzyć o nadążeniu wzrokiem za tym, co działo się w tym samym czasie kilkanaście metrów od miejsca, z którego wyrosła "wieża".
     Wysoki i chudy stwór o sześciu pseudo-rękach oraz czterech równie upośledzonych nogach zdążył już dostać się za plecy Mędrca, który wbijał wystający z podeszwy kołek do wnętrza ogromnej ręki drugiego pozostałego przy życiu stworzenia.
-Wykorzystał masywność ramienia swojego towarzysza, by ukryć swój ruch? Pomysłowe... ale jestem już za stary, by nabrać się na coś takiego - pomyślał z mieszanymi odczuciami Takamura. Trzy z sześciu łap stojącej za nim bestii natychmiastowo wysunęły się w stronę nogi mężczyzny, lecz ten momentalnie... odbił się na niej w górę, unikając ataku. W powietrzu obrócił się, dodatkowo świdrując mocarną rękę przebitego wcześniej wroga. Szpikulec na podeszwie wolnej kończyny otoczyła cienka poświata mocy duchowej, która szybko skupiła się na samym jego czubku. Mędrzec z łatwością zamachnął się "mieczem" w kierunku wysokiego straszydła... z pomocą emisji posyłając w jego stronę cienkie "ostrze" energii. Sierp bez trudu przebił się przez sam środek wrażej szyi, oddzielając tym sposobem głowę od reszty ciała. Wszystko to wydarzyło się tak szybko, że czarny stwór nie zdążył nawet zorientować się, iż jego atak chybił.
-Tylko ty zostałeś... - niebieskie oczy starca skupiły się na ostatnim wrogu, gdy tylko jego 360-stopniowy obrót się zakończył. Napięte mięśnie prawej nogi, której kolec pozostawał wewnątrz ciała oponenta powstrzymywały Takamurę od opadnięcia ku dołowi. Potwierdzało to tylko, jak niesamowicie wytrenowane było ciało Mędrca.
     Zwierzęcy ryk potwora wyrażał coś innego, niż gniew, czy desperację. Te uczucia bowiem nie dotyczyły żadnego z czarnych stworów. Z całą pewnością jednak symbolizował jego wrogość, co tylko podkreślił, gdy z całej siły naparł przebitą pięścią na zawieszonego w eterze staruszka. Zdawało się, że monstrum uda się wgnieść mężczyznę w ziemię, niczym uderzony młotem gwóźdź... lecz niespodziewanie z pleców straszydła wyłoniło się przezroczyste, połyskujące... ostrze z mocy duchowej. Kisuke wykorzystał dany mu ułamek sekundy, by przelać energię do szpikulca i za jej pomocą "wydłużyć" go, tym samym przebijając całe ciało atakującego wroga. Czarny potwór drgnął, kiedy drugi kolec przebił się bezpośrednio przez jego czoło, uśmiercając go niemal natychmiast.
-Koniec... - stwierdził cicho Mędrzec, wystrzeliwując słabe fale uderzeniowe ze swoich stóp, co pozwoliło mu "wydostać się" z truchła wroga. Takamura wylądował z gracją, tuż obok padającego z hukiem trupa i ponownie zawiązał sobie brodę wokół szyi, niczym biały, puchaty szal.
     Czwórka nastolatków stała w bezdechu ciszy, nie mogąc ująć w słowach swojego zdumienia, szoku ani ulgi. Od pojawienia się starca nie minęła nawet minuta, w której zawarte było tylko kilkanaście sekund walki. W kilkanaście sekund starzec pokonał wszystkich pięciu wrogów, nawet się przy tym nie męcząc. Położył trupem te same istoty, które zniszczyły wioskę i prawie zabiły Naizo. Istoty, które zapewne odebrałyby życie również młodym Madnessom.
-Nic wam nie jest? - zapytał pogodnie staruszek, maszerując ku młodzieńcom ze splecionymi za plecami dłońmi. -Przepraszam, że nie zjawiłem się wcześniej, ale minęło trochę czasu, nim wyczułem energię duchową waszego przełożonego - z tymi słowami wbił wzrok w nieprzytomnego Senshoku, którego rany zasklepiała moc duchowa Rinji'ego.
-Dziękuję za pomoc, Kisuke-san, ale musimy się spieszyć. Naizo-san jest w kiepskim stanie - odezwał się jako pierwszy Naito, nie uznawszy za stosowne pytania o pochodzenie tajemniczych wrogów.
-Pozwólcie, że odeskortuję was do stolicy. Nie byłoby wam łatwo poruszać się wewnątrz Strumienia i jednocześnie zajmować się rannym towarzyszem - zaproponował Takamura, choć nikt nawet nie miał odwagi mu odmówić. Kucnąwszy przy zakrwawionym zastępcy Generała, przyłożył pomarszczoną dłoń do jego czoła, gestem oddalając odeń młodego Okudę. W przeciągu sekundy cienka, jak sklepowa folia warstwa energii duchowej otoczyła całe ciało czerwonookiego mężczyzny. Nie tylko zatamowało to jego rany, lecz również ustabilizowało samego rannego. Cząsteczki mocy ścisnęły go na tyle ciasno, by nie pozwolić mu na niekontrolowane ruchy, lecz na tyle luźno, by nie zrobić mu krzywdy. Mędrzec nie musiał nawet utrzymywać kontaktu fizycznego z Naizo. Gdy tylko poderwał swoją dłoń, pokonany Madness został natychmiast uniesiony w powietrze.
-Czy to w ogóle możliwe, by dogonić tego człowieka? Ile dekad by mi to zajęło? Ile wieków? - pomyślał tylko kosiarz, pełen podziwu dla staruszka. -Miałbym zdobyć siedem ogniw? To brzmi tak nierealnie... - westchnął cicho i z goryczą.
-Jeśli się postarasz, wszystko jest możliwe. Miej jakiś cel, skup się na nim... i w drodze do niego przesuwaj góry - uśmiechnął się ciepło Kisuke. Wszystko w nim było niewiarygodne. Nawet jego zęby pozostawały białe i proste, mimo bardzo podeszłego wieku.
***
     Gabinet Naczelnika Gwardii znajdował się bezpośrednio przed salą konferencyjną. Podobnie, jak wspomniana sala, on również miał kształt koła. Odkąd pomieszczenie przejął jego nowy właściciel, zmianie uległ też wystrój pokoju. Do metalowych, zawiniętych szyn przymocowanych do sufitu doczepione były małe lampeczki, jako źródło światła wykorzystujące kryształy z mocy duchowej. Przesunięte pod ścianę drewniane biurko usytuowano tak, by siedząca za nim osoba patrzyła bezpośrednio na każdego, kto wchodził przez drzwi. Środek gabinetu zajmował teraz niewielki, okrągły stół, mieszczący przy sobie od ośmiu do dziesięciu osób. Na specjalne zamówienie nowego Naczelnika, całą powierzchnię tegoż stołu zajmowała wyryta ostrym narzędziem mapa całego Morriden z wyszczególnionymi wysokościami terenów i granicami poszczególnych obszarów. W oczy rzucała się gruba, zaokrąglona linia, oddzielająca północny kraniec kontynentu od całej reszty. Z boku stołu wystawała mała szufladka, wewnątrz której mieściły się znaczniki, przywodzące na myśl figury szachowe. Bardzo ułatwiały one planowanie wszelkich działań strategicznych i militarnych. Z prawej strony pomieszczenia widniały trzy duże regały, których górne połowy wypełniały półki z książkami, a dolną szuflady z aktami oraz dokumentami - posortowanymi alfabetycznie i chronologicznie, co bardzo kontrastowało z poczynaniami Naczelnika Hariyamy.
     Przy okrągłym stole zajęte były cztery miejsca. Na jednym z nich siedział Naczelnik Zhang, opierając łokcie o blat i splatając palce obu dłoni. Naprzeciwko niego usadowili się Bachir oraz Generał Carver, subtelnie oddzieleni od siebie postacią Generała Kawasakiego. Bruce, którego kudłaty irokez urósł jeszcze bardziej, przypominając teraz wilczą kitę, bujał się na krześle, nie kryjąc znudzenia. Jedną ręką trzymał się stołu, a drugą drapał po nosie, raz na jakiś czas obdarzając Chińczyka umęczonym spojrzeniem. Były przywódca Połykaczy Grzechów zachowywał pełną powagę, krzyżując swe ręce na klatce piersiowej i czekając, aż głównodowodzący Gwardii Madnessów zabierze głos. Matsu z kolei usilnie starał się skoncentrować na spotkaniu, lecz głowę zaprzątały mu tylko niedawne wydarzenia związane ze Specjalnym Korpusem Ekspedycyjnym.
-Dziękuję wam za wasze przybycie - zaczął Zhang, uprzednio odchrząknąwszy, celem uzyskania ogólnej atencji. -Czy miejsce pobytu Generała Noailles'a wciąż pozostaje nieznane? - zapytał, nie wskazując bezpośredniego adresata wypowiedzi.
-Wygląda na to, że nikogo nie powiadomił o celu swojej podróży. Nikt niczego nie wie. Nie jesteśmy nawet pewni, kiedy planuje wrócić - zabrał głos Kawasaki, chcąc samego siebie sprowadzić na ziemię. Wilkołak prychnął z irytacją na dźwięk jego słów.
-Trzeba było popytać dziwek. Niemożliwe, żeby żadnej nic nie powiedział - wskazał z szyderstwem Bruce, bez cienia wstydu dłubiąc w uchu małym palcem.
-A zatem ktoś powiadomi go o dzisiejszych rozmowach, gdy tylko wróci - uciął czarnowłosy, opierając gładko ogolony podbródek o splecione dłonie. Względy reprezentacyjne nie pozwalały mu już na "oszczędzanie" niedbałego zarostu na twarzy. Mimo nawału obowiązków, właśnie ten niewielki szkopuł był dla niego najbardziej uciążliwy, odkąd przejął urząd swojego Mentora. -Zanim zaczniemy... czy ktoś z was ma jakieś pytania? Pomniejsze sprawy biurowe również możemy załatwić na miejscu, za jednym zamachem - zwrócił się do trójki towarzyszy. Wyciągnięta z ucha dłoń nieokrzesanego Generała Carvera poszybowała w górę, zwyczajem dziecka w wieku przedszkolnym. -Generale Carver? - Chińczyk udzielił kompanowi prawa głosu.
-Czemu Lilith nie mogła przyjść tu zamiast mnie? Bardziej się nadaje do tych waszych formalności... - wyraził swoje niezadowolenie czerwonooki. Białowłosy mulat westchnął ciężko, gdy tylko to usłyszał, lecz jego zażenowanie nie zostało poczytane jako afront.
-Żebyś mógł jej potem wszystko przekazać, Bruce - odparł dobitnie Tao, z iskierkami satysfakcji w czarnych oczach dostrzegając grymas na twarzy Wilkołaka. -Coś jeszcze?
-Dlaczego...? - zaczął Carver, lecz przełożony nawet nie dał mu dokończyć.
-Trzymana w mieście Betty zablokowałaby z dziesięć ulic. Właśnie dlatego - Naczelnik bez trudu odczytał intencje towarzysza, natychmiast zamykając mu tym usta. -Rozumiem, że to już wszystko, a więc... Miyamoto-san, zapraszamy! - drzwi gabinetu otworzyły się pod naporem buta chirurga, który lewą dłoń zaciskał na notesiku, a pod prawą pachą taszczył stojak oraz zawinięty w rulon blok papieru.
-Witajcie! - zawołał ze swoim standardowym entuzjazmem. Wielu mogłoby stwierdzić, że uwielbiał on psuć klimat i balansować na granicy nietaktu. Wielu miałoby rację... -Dajcie mi moment... - polecił, zamykając za sobą drzwi. Również kopniakiem.
     Statyw rozłożył z takim rozmachem, że niemal wysadził Carvera z krzesła, lecz ostatecznie nic podobnego się nie wydarzyło. Stojak spoczął na lewo od stołu, by wszyscy dobrze widzieli to, co widniało na zawieszonej na haczyku płachcie. Tam bowiem znajdowało się przeszło kilkanaście mniejszych lub większych rysunków, które otaczały jeden - największy. Ten z kolei przedstawiał najprostszy możliwy zarys istoty ludzkiej, której kontur wypełniała czerń. Do poszczególnych części ciała docierały strzałki, na końcu których znajdowały się okręgi. To właśnie w nich mieściły się te mniejsze szkice wraz z dopiskami, umiejscowionymi na prawo od każdego koła.
-Postanowiłem, że najwyższy czas zebrać wszystkie dostępne do tej pory informacje na temat istot, z którymi już kilkakrotnie mieliśmy do czynienia. Miyamoto-san zgodził się podzielić z nami wynikami swoich badań i obserwacji... - zaczął słowem wstępu Naczelnik Gwardii.
-Żeby wszystko uprościć, zamknąłem wszystkie te stworzenia roboczym określeniem "Wyklętych". A zatem... - stylowo przerwał lekarz, wyciągając z kieszeni białego płaszcza medycznego rozkładany wskaźnik. -...nie mamy na razie bladego pojęcia, czym tak naprawdę oni są. Mamy za to dwa potwierdzone i kilka niepotwierdzonych przypadków zetknięć z nimi, na których podstawie wysnułem pewne wnioski - mężczyzna odchrząknął, by zaraz wskazać swą "różdżką" na główny zarys Wyklętego. -Najprostszym szczegółem, który wiąże ze sobą przedstawicieli tego gatunku jest czarna barwa skóry. Wygląda na to, że aparycja poszczególnych osobników nie zawiera wspólnych elementów, a ewentualne podobieństwa są przypadkowe - w tym momencie Tenjiro wskazał na strzałkę, prowadzącą do ręki humanoida. Wewnątrz okręgu na jej końcu narysowano kilka przykładów górnych kończyn Wyklętych. Od pięciopalczastych, po dwupalczaste. Od macek, przez przyssawki, po szpony. Od pojedynczych rąk, po podwójne lub nawet poczwórne. -Niektórzy Wyklęci posiadali zdolność wydłużania fragmentów swojego ciała. Inni polegali na naturalnych właściwościach tychże ciał. Różne rodzaje kończyn pozwalały im na różne rodzaje ataków, lecz nic nie wskazuje na to, by stworzenia te faktycznie planowały to, co robią. Atakują raczej tak, by zablokować oponentowi możliwość stawienia oporu. Widzimy to na przykładzie Naczelnika, któremu urwano rękę oraz Zastępcy Generała... - tu okularnik wskazał na Matsu -...który pozbył się nogi. Nadal próbuję pojąć ich sposób "myślenia" lub też "działania"... - tu wariacki chirurg skierował wskaźnik na okrąg w pobliżu głowy potwora. -...ale z dotychczasowych doświadczeń wynika, że czynnikiem, który wzbudza wrogość Wyklętych jest... wydzielanie energii duchowej. Trójka potwierdzonych poszkodowanych została zaatakowana w momencie, w którym skupiła swoją moc. Zapewne to stwierdzenie przywołało wam na myśl Spaczonych, co? Nic bardziej mylnego. Wyklęci bowiem NIE pożerają Madnessów. Nie "łakną" energii duchowej i nie potrzebują jej do funkcjonowania - lekarz żwawym ruchem porwał ze stołu stojącą naprzeciw Generała Carvera szklankę z wodą, po czym duszkiem wychłeptał jej zawartość, puste naczynie wciskając do ręki rozgniewanego Bruce'a. Kontynuował jeszcze zanim Wilkołak zdążył uwolnić swą furię. -Osobiście poddaję pod wątpliwość fakt przyswajalności mocy przez Wyklętych. Dlaczego? Ponieważ żaden z napotkanych osobników nie użył ani jednego dann energii. To jednak tylko teoria - tym razem wskaźnik uderzył w koło przyłączone do tułowia potwora. W tymże kole znajdował się karykaturalny karateka, ręką przepoławiający skałę. -Mimo "nieposiadania" własnej mocy, ich zdolności fizyczne są ponadprzeciętne. Cechuje ich duża szybkość i siła, a w związku z nieregularnością ich budowy... nieprzewidywalność. Przykład Senshoku Naizo pozwala mi twierdzić, że Wyklęci nie odczuwają bólu. Na dodatek nie wygląda na to, by w ich ciałach płynęła krew lub jakikolwiek ich zamiennik. Brak krwi i energii duchowej doprowadza mnie z kolei do wniosku... że jeszcze nigdy nie mieliśmy do czynienia z czymś takim - chirurg przerwał, ewidentnie oczekując na jakąś współpracę pomiędzy nim, a zebranymi.
-Skoro żyją i poruszają się bez udziału obu tych substancji... JEŚLI tak jest... to by oznaczało, że ich istnienie łamie prawa, które jak dotąd rządziły naszym światem - wypowiedział się Kawasaki, nie będąc wcale pozbawionym racji.
-W związku z tym mamy zamiar nie informować o tym ludności cywilnej. Mogłoby to wzbudzić niepotrzebne niepokoje, a nawet ataki paniki - dorzucił od siebie Naczelnik, pytającym wzrokiem spoglądając na milczącą resztę.
-Zasadniczo to trochę chuj mnie to obchodzi - poinformował po swojemu Carver. -Dajcie mi tego waszego Wyklętego, to rozerwę go na kawałki, ale szczegółami sami się zajmujcie - uciął temat, bawiąc się utrzymywaną na samym tylko palcu wskazującym szklanką.
-Chciałbym się upewnić, co do dwóch rzeczy - zabrał głos jak dotąd milczący Bachir. -Miyamoto-san... O ile dobrze słyszałem, Naizo jeszcze się nie wybudził. Skąd więc masz informacje o przebiegu jego walki z Wyklętymi? - zapytał naukowca, choć osobiście znał już odpowiedź. Wieloznaczny uśmieszek chirurga tylko potwierdził jego przypuszczenia.
-Naczelnik Gwardii udzielił mi pozwolenia na przesondowanie jego pamięci. Nie zrobiłem tego osobiście, rzecz jasna. Nie znam się na kontroli umysłu, więc poprosiłem kogoś innego. Bądź, co bądź, Senshoku-san jest członkiem Gwardii. Sądzę więc, że w tym wypadku nie jest możliwe skorzystanie z ZBV - na koniec Tenjiro posłał białowłosemu kolejny tajemniczy uśmiech, sprawiający wrażenie, jakby lekarz właśnie zaszachował przeciwnika.
-Tak też przypuszczałem. To w końcu ty - ukąsił medyka Bachir, ani na moment nie tracąc swojego spokoju. -Przejdę jednak do drugiej kwestii. Jak widzimy, nie ma tu z nami przedstawiciela władzy królewskiej. Czy w takim razie Gwardia chce zataić szczegóły swojego dochodzenia przed samym Królem Morriden? - w gabinecie zapanowała nieprzyjemna cisza.
***
     Jeszcze zanim otworzył powieki, do jego uszu zaczął docierać regularny odgłos elektrokardiogramu, którego powtarzające się sygnały świadczyły o prawidłowej pracy serca mężczyzny. Przez kilka chwil wzrok czerwonookiego był jeszcze zamazany, lecz pierwszym, co zauważył czarnowłosy była jego lekarska maska, spoczywająca na szafeczce obok jego łóżka. Szpitalnego łóżka. Co ciekawe, maska została starannie obmyta z krwi, a niewykluczone, że po prostu zakupiono dla niego nową. Podobnie też czysta, biała koszula, czarny krawat, spodnie i buty znajdowały się na metalowych wieszakach po prawej stronie, zaczepionych o beżowy parawan. 
-Żyję. Jak... no jasne. Gówniarzeria... - szybko przypomniał sobie ostatnie chwile przed utratą przytomności, po czym z nieskrywanym zdziwieniem dostrzegł w pobliżu swojego łóżka sporą zbieraninę ludzi. Kurokawa siedział na krześle opartym o ścianę, lecz ewidentnie nie wygrał z potrzebą snu. Z odchyloną do tyłu głową i lekko otwartymi ustami, wyglądał co najmniej... ciekawie. Jego ręce bezwładnie zwisały ponad podłogą. Młody Okuda leżał na boku, zwinięty w kłębek w samym kącie pomieszczenia, metr od krzesła Naito. Rikimaru z kolei uplasował się bokiem do parapetu, w związku z czym mógł położyć na nim rękę, a głowę na tejże ręce. Tylko Rinji wydawał jakiekolwiek dźwięki, pochrapując cicho w swoim kącie. Widok uśpionej hałastry wywołał... "nicość" wewnątrz Senshoku.
-Banda matołów. Jak to się w ogóle stało, że żyjemy? - na samą myśl o tym, co działo się w wiosce, od razu spróbował poruszyć prawą nogą. Co prawda przeszywający ból rozszedł się po całym jego ciele, jednak jego stopa uderzyła o zimną, metalową oprawkę łóżka.
-Przyszyta. Boli, jak cholera, ale mam w niej czucie. A co z resztą? - by sprawdzić swój stan zdrowia, od razu zaczął podnosić się do pozycji półleżącej, lecz wtedy właśnie poczuł dwie rzeczy. Jedną z nich był rozdzierający wręcz ból w brzuchu, który sprawił, że zaskoczony Madness popluł sobie pościel. Drugą zaś - tą, którą mężczyzna dostrzegł zaraz po tym, jak doszedł do siebie - był biały, kolisty kształt, oparty o jego prawy bok.
     Mały chłopiec o białych włosach i jasnobrązowej cerze chrapał od czasu do czasu, wciskając twarz w bok rannego mężczyzny. Niewielkie dłonie dziecka kurczowo trzymały się kołdry Naizo, jakby ktoś próbował odseparować malca od jego bliskiego.
-Legato... - zorientował się w duchu szatyn, natychmiast przerywając próby poruszenia się, by przypadkiem nie obudzić chłopca. Nie zdążył nawet nic pomyśleć, bo prawie natychmiast przypomniały mu się te słowa. -"Wujku... czy to boli?" - przez chwilę nie wiedział, jak się zachować. -Jak długo tu siedzi? Jak długo ci kretyni tu siedzą? Nikt ich tu nie zapraszał... - negatywne myśli przerwał syn Bachira, który z chrapnięciem przewrócił głowę na bok, ukazując "wujkowi" swoje opuchnięte oczy. -Płakał. Głupi szczyl. Że niby ja miałbym się tak łatwo zabić? - pomyślał Senshoku, lecz wtedy właśnie przypomniał sobie o swoich rozliczeniach z życiem, których dokonał podczas walki. -MIAŁEM umrzeć... - stwierdził czerstwo w duchu. Wtedy właśnie zrobił coś, czego sam się po sobie nie spodziewał... i czego nikt inny nie spodziewał się po nim. Z nadal silnym bólem brzucha wyciągnął dłoń w stronę chłopca i mimowolnie, prawie podświadomie pogłaskał go po głowie. Na przerażającej twarzy zastępcy Generała... pojawiło się coś na wzór uśmiechu.

Koniec Rozdziału 140
Koniec arcu nr. 8: Powrót do Morriden
Następnym razem: Turniej Niebiańskich Rycerzy

4 komentarze:

  1. Powiem Ci,że aż nie wiem od czego zacząć, bo mam kilka przemyśleń odnośnie tego arcu i generalnie całego arcu.
    Zacznijmy od arcu.
    Powiedzmy sobie szczerze, w WIĘKSZOŚCI nie był on przebojowy. Ale uważam, że był strzałem w dziesiątkę, bo aż czułem ile informacji i ważnych rzeczy przybliżyłeś przez taki, jak by się mogło wydawać, nieważny arc. Dużo bardziej rozumiem ten świat po nim. A oczywiście dzięki temu zobaczyłem jak rozbudowany i ciekawym go stworzyłeś. Konstrukcja świata i postacie są według mnie najmocniejszymi częściami Madnessa.

    Cieszy mnie to zasugerowanie, w najlepszym wątku tego arcu czyli o Domu Mędrców, odbycia się turnieju. Bardzo lubię turnieje w Shonenach, więc tylko pozostaje czekać jak się rozpocznie. Już jestem ciekawy jakie osobistości wystąpią w nim. Oczywiście, póki co, najbardziej ciekawi mnie Michael ze swoim charakterem i stylem walki. Domyślam się, że to on będzie głòwną atrakcją tego arcu, bo skoro Naito ma go "mesjaszować"...
    Jak już wspomniałem Dom Mędrców był dla mnie najciekawszy, ale nie ujmuję reszcie miejsc. W każdym z nich było coś co interesowało. Choć przyznam, że momentami już nie chciało mi się czytać :/

    Od początku nie podobał mi się pomysł wzięcia Naizo na taką ważną pozycję, ale najwyraźniej radzi sobie i jest coraz bardziej po tej "naszej" stronie barykady.

    Teraz może coś ogólnie. Zauważyłem coś co mnie trochę martwi. Widać, że jak najbardziej chcesz zrobić z Naito nawracacza najgorszych, tak że nawet sam Takamura poprosił go o to. Niezbyt to lubię, ale jest to częste w tego typu historiach i pasuje to do niego, więc nie mam nic do tego. Bardziej niepokoi mnie to, w którą stronę z tym pójdziesz. Jakoś umknęło mi to, że ilość ogniw można zwiększać (bo pamiętam jak było że ma się kilka maksymalnie i potem się je odkrywa) i jak dowiedziałem się, że są tacy co mają ich po siedem, kiedy on ma bodajże 4 (chyba) maksymalnie, to pomyślałem, że pociągniesz jego postać w stronę średniego wojownika z silną mocą przekonywania dzięki oczom. I to by mi się podobało, bo zawsze głòwny bohater jest na koniec nie do pokonania. Ale jeśli sprawisz, że Naito będzie miał 28 ogniw i będzie niszczycielem to zabawa w mejszasza mnie zdenerwuje jak w pewnej, skończonej już, mandze.

    Dodam jeszcze, że coraz bardziej czuję związanie z postaciami tej książki. Jak zobaczyłem znowu generałów jakoś tak się uśmiechnąłem :D

    Dobry arc i oby tak dalej. Liczę na więcej generałów w dziewiątym!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten arc był właśnie taki, jakim go zaplanowałem - w większości spokojny, pełen informacji, rozbudowujący zarówno świat, jak i postacie, a także kładący fundamenty pod przyszłe arce (szczególnie najbliższy). Nie dziwi mnie szczerze to, że miewałeś trudności z jego czytaniem, bo nie każdy w ogóle czuje pociąg do zgłębiania świata przedstawionego (szczególnie w takich ilościach).

      Jestem za to bardzo zaskoczony kwestiami ogniw i Naito. Po pierwsze, skoro pamiętasz, że ilość ogniw stopniowo się zwiększa z lepszym lub gorszym skutkiem, to nic ci nie umknęło :P Ileś masz na początku, a potem MOŻE się ona rozszerzyć, jeśli osiągniesz swój limit i nie przestaniesz przeć.

      Nie zauważyłem też absolutnie NIC, co wskazywałoby na to, że próbuję zrobić z Naito niszczyciela światów. Jak zapewne zauważyłeś, nie ma on nawet odpowiedniej psychiki, by takowym być. Nie był w stanie zająć się Michaelem, nie miałby podstaw, by stanąć w szranki z którymkolwiek Generałem, nie mógłby marzyć o równej walce z którymkolwiek Mędrcem. Według mnie "mesjaszowanie" jest dobre... o ile postać, która się tym para NIE jest bogiem. Wtedy jej wysiłki stają się mniej wiarygodne, podobnie zresztą, jak jej intencje, bo skoro może wysolować każdego w uniwersum, to po co miałaby komuś pomagać? Myślę, że póki co twoje obawy są bezpodstawne ;)

      Czuję podobne przywiązanie do wielu postaci w The Madness, więc chyba dobrze cię rozumiem. Przykro mi na myśl, że część z nich pewnego dnia wyzionie ducha :/

      Również pozdrawiam ^^

      Usuń
    2. Dzięki za treściwą odpowiedź! Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie dałeś mi do tego podstaw do sądzenia, że Naito zostanie wielkim siłaczem, ale czy nie mogę sobie pogdybać? Wolę dmuchać na zimne, bo szkoda byłoby takiej okazji na intrygującą postać. "Główny bohater, który nie jest w stanie pokonać final bossa siłą". Takiego Naito chciałbym zobaczyć. Ale zobaczymy jak to się potoczy :D mam do Ciebie zaufanie.

      Usuń
    3. Cieszy mnie to zaufanie ;) Postaram się go oczywiście nie zawieść ^^

      Usuń