ROZDZIAŁ 143
-Zdenerwowany? - zapytał Okuda, gdy tylko dobiegł do idącego ulicą Naito. Od samego początku nie pozwalał nawet na chwilę ciszy. Nie mógł sobie pozwolić na "odpłynięcie". Nie chciał też dawać po sobie znać, że ma jakiekolwiek problemy osobiste.
-Szczerze? Tak... - odezwał się cienkim głosem czarnowłosy, przełykając ślinę. Ogrom ludzi otaczał ich z każdej strony, spiesząc w tym samym kierunku, co oni. Wszyscy z nich najwidoczniej byli widzami. Tak wielu obywateli Morriden zdobyło wejściówki na Turniej Niebiańskich Rycerzy, że gdyby nie widzieć wcześniej monstrualnego koloseum, trudno byłoby uwierzyć, że może ich ono pomieścić. -Trenowałeś przez ten czas? Prawie w ogóle cię nie widywałem... - zwrócił kosiarzowi uwagę Kurokawa. Widzowie spieszyli się do tego stopnia, że mało kogo nastolatkowie zostawili w tyle. Czuli się tak, jakby poruszali się w zwolnionym tempie, ale z drugiej strony akurat oni nie musieli się troszczyć o czas.
-Racja. Musiałem po prostu ułożyć sobie w głowie parę rzeczy. No i oczywiście szlifowałem swoje umiejętności. Wiesz... mam zamiar to wygrać. Turniej, znaczy się - oznajmił Rinji, trzymając dłonie w kieszeniach. Białowłosy zamierzał dotrzymać złożonej obietnicy... nawet jeżeli już tylko on o niej pamiętał.
-W takim razie życzę ci szczęścia - uśmiechnął się ciepło szatyn. Miał na sobie brązową bluzkę z krótkim rękawem, od połowy mostka w górę zapinaną na guziki. Aktualnie wszystkie te guziki miał rozpięte. Być może to z powodu lejącego się z nieba żaru... a może przez pochodzący od stresu pot. Naito miał na sobie jeansowe szorty, minimalnie zakrywające jego kolana. Liczył na to, że taki ubiór pozwoli mu się wygodniej poruszać. Nie chciał dać plamy. Tym bardziej, że do tej pory nie wiedział jeszcze, co tak naprawdę ma przedsięwziąć na zawodach.
-Sporo tych stoisk - zauważył Okuda, gdy tylko na moment nastała cisza. Czarnowłosy rozejrzał się dookoła. Rzeczywiście - bez pędzącego, niczym stado bydła tłumu mimo wszystko można było dostrzec całą masę sprzedawców. Usadowieni byli w liniach po obu stronach drogi. Wymyślne i kolorowe szyldy oraz loga miały przyciągać uwagę... i faktycznie to robiły. Niektórzy sprzedawali słone lub słodkie przekąski, inni amulety na szczęście, jeszcze inni bardziej praktyczne rzeczy, jak na przykład ochraniacze na zęby, zdobione parasolki, lampki na kryształy z energii duchowej... Kupić dało się praktycznie wszystko i choć na co dzień w Miracle City niczego nie brakowało, to w ostatnim tygodniu przed turniejem pojawiło się całe zatrzęsienie nowych punktów handlowych.
Na placach rozstawione były różne "ośrodki rozrywki". Nie brakowało tak prozaicznych rzeczy, jak nowoczesne lub oldschool'owe karuzele, kilka diabelskich młynów, kręgle, rzutki i wszystko to, czego można się było spodziewać po wesołych miasteczkach, bądź też zwykłych odpustach. Rzecz jasna praktycznie każda gra i każda atrakcja przekabacona była na morrideńską modłę, w związku z czym wszędzie, gdzie się tylko dało, używano energii duchowej. Najbardziej przerażające wydawało się wykorzystywanie mocy zamiast pasów, czy barierek bezpieczeństwa, w związku z czym w ogóle nie było ich widać. Okręcani dookoła karuzeli śmiałkowie, często zawieszeni dwadzieścia, a nawet trzydzieści metrów nad ziemią musieli mieć stalowe nerwy i mocne pęcherze, by takie "zabawy" dobrze znieść. Fakt faktem, była to kwestia nastawienia i logicznego myślenia, ale przecież nawet w świecie Madnessów od czasu do czasu coś szło źle...
-A więc turniej organizują Niebiańscy Rycerze, czy co? Jak to się w ogóle odbywa? - zapytał w końcu prosto z mostu Naito, nie mając już zbyt wiele czasu na owijanie w bawełnę. W końcu trzy skrzyżowania przed nimi widać już było mury koloseum.
-Zapisałeś się, a nawet nie wiesz? - zaśmiał się serdecznie Okuda. Tego właśnie mógł się spodziewać po przyjacielu. Nawet skupiony na zupełnie czym innym Rinji wiedział doskonale, że jego kamrat coś kombinuje, ale nie pytał o szczegóły. W końcu on również tego nie robił. -Po części masz rację... ale nie do końca. Rycerze tak jakby pośredniczą w tym wszystkim. Są takim żywym symbolem. W rzeczywistości wszystko organizują radni, czyli ministrowie i Bachir-sama - nawet byłego przywódcę Połykaczy Grzechów kosiarz traktował z przesadnym szacunkiem. Kiedyś był to największy wróg Gwardii, ale z uwagi na funkcję, jaką pełnił mulat oraz na sytuację, w jakiej znajdował się ród Okuda, albinos nie mógł nim gardzić. W końcu Rzecznik Praw Mniejszości pomagał ludziom podobnych do niego, jego brata oraz lidera rodu.
-Ale przecież muszą być jeszcze jakoś powiązani z tym turniejem! To znaczy... Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Nie wydają mi się oni zwykłymi "makietami" - tętno Kurokawy podskoczyło, gdy tylko białowłosy wzbudził jego wątpliwości. Szatyn chyba padłby na zawał, gdyby kilkanaście minut przed turniejem okazało się, że Rycerze nie mają z nim nic wspólnego. W końcu właśnie do nich chciał się dobrać Michael, więc gdyby przez własne niedbalstwo Naito miał zawalić sprawę, pewnie zapadłby się pod ziemię ze wstydu. Nie lubił w końcu rzucać słów na wiatr.
-Punkt dla ciebie. Nie wydają się i nie są nimi. Poza standardową nagrodą, zwycięzca Turnieju Niebiańskich Rycerzy ma szansę z miejsca stać się pełnoprawnym członkiem zakonu. Musi jednak pokonać jednego z aktualnych Rycerzy, co samo w sobie jest niesamowitym wyzwaniem. W całej historii turnieju zdarzyło się tylko sześć osób, które zdołały to osiągnąć. Obecnie w zamku mieszka tylko jeden mistrz turniejowy. Zeller, ten z lancą i grzywą na oczach. Kojarzysz go, nie? - białowłosy mówił wręcz nienaturalnie dużo, ale żywił nadzieję, że pozostanie to niezauważone. Liczył też, że jego przyjaciel będzie miał wystarczająco dużo taktu, by nawet zauważonej anomalii zachowawczej mu nie wypominać.
-Tak. To ten, który ani razu się nie odezwał - przytaknął posiadacz Przeklętych Oczu. Od areny dzieliły ich już tylko dwa skrzyżowania. -Jakie jeszcze są nagrody? - zapytał z większym luzem, rozwiawszy w końcu wszelkie swoje obawy.
-Mistrz oczywiście dostaje puchar. Pierwszy i drugi vice po medalu, a ogółem osiem pierwszych miejsc otrzymuje nagrody pieniężne. Publiczność podczas trwania turnieju głosuje na dwóch dodatkowych "Lucky Looserów", którym przyznaje się dodatkową kasę. Wiesz, "za frajer". Na dobrą sprawę, to można iść tam i nasrać na środku areny, bo jeśli spodoba się to wystarczającej liczbie osób, możesz się szybko wzbogacić. Jeśli o mnie chodzi, to wcale mi się to nie podoba. Ktoś może się przygotowywać przez wiele lat i odejść z niczym, a inny gość może zarobić fortunę za bycie "zabawnym"... - pożalił się czarnowłosemu Rinji, po czym westchnął ciężko, jakby wszystkie problemy na świecie spadły na jego barki.
-Jakby się tak zastanowić... to czym właściwie są tu pieniądze? Nigdy nie widziałem tu takich, których możesz faktycznie dotknąć. No i jak to jest, że każdy otrzymuje swoją kartę płatniczą, niezależnie od woli i często bez wiedzy tego kogoś? - nie miał okazji się nad tym zastanawiać, ale mimo wszystko raz na jakiś czas otrzymywał wynagrodzenie za mniej lub bardziej czynną służbę jako Gwardzista. Trochę peszył go fakt, że nic z tego nie rozumiał.
-Pieniądze są tutaj rzeczą... cyfrową. Nie było i nie będzie banknotów ani monet. Karty płatnicze konkretnych osób wylatują ze Strumienia nad największymi miastami Morriden. Dzieje się tak najpóźniej po tygodniu od pierwszego pojawienia się Madnessa w kraju. Jako że kart nie wysyła nikt konkretny, prawdopodobnie wszystkie pochodzą z tego samego miejsca. Z miejsca, w którym zbiegają się wszystkie ścieżki Strumienia. Ze Studni Dusz - dla Kurokawy było to nawet zabawne. Choć w Morriden spędził dużo czasu, wciąż nie znał go nawet w dziesięciotysięcznej procenta.
-Pierwsze słyszę. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek mi o niej wspominał - wyznał Naito. Obaj nastolatkowie zatrzymali się, widząc zmierzającego w ich stronę Rikimaru, nadchodzącego od prawej strony. Zgodnie postanowili chwilę na niego poczekać. Tatsuyi jednak wciąż nigdzie nie było widać. Za bardzo entuzjazmował się turniejem, by zostawić ich samych, a jednak młodzieńcy nie słyszeli ani gniewnych okrzyków, ani żadnych burd.
-Znajduje się w samym centrum kontynentu i podobno sięga do samego jądra Ziemi. W niej przechowywane są informacje o każdym Madnessie, jaki kiedykolwiek się pojawił. Jednocześnie tam właśnie "znajdują się" wszystkie konta. Normalna osoba nie może tam jednak wejść. Yashiro zgubił kiedyś swoją kartę płatniczą, więc udał się tam po nową. W jednej chwili wskoczył do środka, a w następnej stał obok z kartą w ręku. Okazało się jednak, że minęło kilka godzin. Absolutnie nic nie pamiętał. To samo dzieje się z każdym innym, kto spróbuje wedrzeć się do Studni - opowiadał białowłosy, a tymczasem szermierz dołączył do nich, na powitanie tylko kiwając głową. Tym razem jego koszula była zapięta, a jej rękawy podwinięte za łokcie. Zostawił on również swoją czarną kapotę w domu, co jednoznacznie obwieszczało, że turniej potraktuje na poważnie.
-Ale ktoś musiał stworzyć to miejsce. Nie potrafię sobie wyobrazić, że żadna istota na świecie nie ma do niego dostępu. Baza danych powinna być komukolwiek udostępniana. W przeciwnym wypadku samo jej istnienie jest absurdalne - skomentował Kurokawa, na co kosiarz ze zrozumieniem pokiwał głową. We trójkę ruszyli w dalszą drogę, podczas gdy czerwonowłosy w milczeniu starał się odkryć temat odbywającej się rozmowy.
-Tak naprawdę mówi się, że zawsze na świecie żyje jedna i tylko jedna osoba, która może bez przeszkód dostać się do Studni. Gdy zaś ta osoba umiera, zastępuje ją inna. Taki jakby Mesjasz... Nie mam pojęcia, czy tak faktycznie jest, ale na pewno ciekawie to brzmi. Z drugiej strony ten ktoś mógłby przeżyć całe swoje życie, nie mając pojęcia o tym, że jest "wybrańcem", ponieważ nie byłoby nikogo, kto mógłby go o tym powiadomić. Kolejny paradoks - Rinji rzadko kiedy do tego stopnia krytykował prawa rządzące krajem. Rzadko w ogóle zagłębiał się w podobne tematy, ale tym razem wszystko było wokół niego inne. Nawet atmosfera. -Jakieś przemyślenia, Riki? - zapytał albinos, gdy jego wcześniejsza wypowiedź przeszła bez echa.
-Mam nadzieję, że będę miał okazję cię pociąć... - odparł bez chwili zastanowienia "jednooki" szermierz, nawet nie spoglądając na młodego Okudę, na którego czole zapulsowała złowroga żyłka.
-Wybacz, ale mam zamiar wygrać ten cholerny turniej, więc lepiej rezerwuj sobie miejsce na trybunach... - rzucił zajadle białowłosy, ale Rikimaru nie dało się sprowokować tak łatwo, jak jego. Obojętna postawa posiadacza katany wywołała za to jeszcze większą złość u użytkownika kosy.
-Zejdźcie na ziemię, lamusy! Napierdoliłbym całej trójce na raz - odezwał się niespodziewanie kroczący za nimi Tatsuya, ucinając całą dyskusję. Były Połykacz Grzechów pogardliwie wepchnął się między Kurokawę i Okudę, poprawiając czarne rękawice bez palców, które zakupił specjalnie na tę okazję. Raz jeszcze zarzucił na siebie ten sam ubiór, w którym pierwszy raz walczył z Naito. Z całą pewnością nie było to dziełem przypadku. Znikające w długich butach, workowate spodnie w kolorze moro i posiadająca tylko prawy rękaw koszulka chłopaka utwierdzały jego rówieśników w przekonaniu, że czempion traktuje sprawę bardzo poważnie.
-Gotowi? - zapytał, szczerząc po diabelsku zęby. Stali przed jednym z wejść na arenę. Otwarte, dwuczęściowe drzwi nosiły na sobie wyryte imiona dotychczasowych zwycięzców Turnieju Niebiańskich Rycerzy, a także tych, którzy w jakiś sposób przeszli do historii zawodów. Tym razem te właśnie drzwi były otwarte na oścież.
-Chyba nie mamy wyboru... - westchnął dziedzic Pierwszego, czując swoje przyspieszające tętno.
-Jakby się tak zastanowić... to czym właściwie są tu pieniądze? Nigdy nie widziałem tu takich, których możesz faktycznie dotknąć. No i jak to jest, że każdy otrzymuje swoją kartę płatniczą, niezależnie od woli i często bez wiedzy tego kogoś? - nie miał okazji się nad tym zastanawiać, ale mimo wszystko raz na jakiś czas otrzymywał wynagrodzenie za mniej lub bardziej czynną służbę jako Gwardzista. Trochę peszył go fakt, że nic z tego nie rozumiał.
-Pieniądze są tutaj rzeczą... cyfrową. Nie było i nie będzie banknotów ani monet. Karty płatnicze konkretnych osób wylatują ze Strumienia nad największymi miastami Morriden. Dzieje się tak najpóźniej po tygodniu od pierwszego pojawienia się Madnessa w kraju. Jako że kart nie wysyła nikt konkretny, prawdopodobnie wszystkie pochodzą z tego samego miejsca. Z miejsca, w którym zbiegają się wszystkie ścieżki Strumienia. Ze Studni Dusz - dla Kurokawy było to nawet zabawne. Choć w Morriden spędził dużo czasu, wciąż nie znał go nawet w dziesięciotysięcznej procenta.
-Pierwsze słyszę. Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek mi o niej wspominał - wyznał Naito. Obaj nastolatkowie zatrzymali się, widząc zmierzającego w ich stronę Rikimaru, nadchodzącego od prawej strony. Zgodnie postanowili chwilę na niego poczekać. Tatsuyi jednak wciąż nigdzie nie było widać. Za bardzo entuzjazmował się turniejem, by zostawić ich samych, a jednak młodzieńcy nie słyszeli ani gniewnych okrzyków, ani żadnych burd.
-Znajduje się w samym centrum kontynentu i podobno sięga do samego jądra Ziemi. W niej przechowywane są informacje o każdym Madnessie, jaki kiedykolwiek się pojawił. Jednocześnie tam właśnie "znajdują się" wszystkie konta. Normalna osoba nie może tam jednak wejść. Yashiro zgubił kiedyś swoją kartę płatniczą, więc udał się tam po nową. W jednej chwili wskoczył do środka, a w następnej stał obok z kartą w ręku. Okazało się jednak, że minęło kilka godzin. Absolutnie nic nie pamiętał. To samo dzieje się z każdym innym, kto spróbuje wedrzeć się do Studni - opowiadał białowłosy, a tymczasem szermierz dołączył do nich, na powitanie tylko kiwając głową. Tym razem jego koszula była zapięta, a jej rękawy podwinięte za łokcie. Zostawił on również swoją czarną kapotę w domu, co jednoznacznie obwieszczało, że turniej potraktuje na poważnie.
-Ale ktoś musiał stworzyć to miejsce. Nie potrafię sobie wyobrazić, że żadna istota na świecie nie ma do niego dostępu. Baza danych powinna być komukolwiek udostępniana. W przeciwnym wypadku samo jej istnienie jest absurdalne - skomentował Kurokawa, na co kosiarz ze zrozumieniem pokiwał głową. We trójkę ruszyli w dalszą drogę, podczas gdy czerwonowłosy w milczeniu starał się odkryć temat odbywającej się rozmowy.
-Tak naprawdę mówi się, że zawsze na świecie żyje jedna i tylko jedna osoba, która może bez przeszkód dostać się do Studni. Gdy zaś ta osoba umiera, zastępuje ją inna. Taki jakby Mesjasz... Nie mam pojęcia, czy tak faktycznie jest, ale na pewno ciekawie to brzmi. Z drugiej strony ten ktoś mógłby przeżyć całe swoje życie, nie mając pojęcia o tym, że jest "wybrańcem", ponieważ nie byłoby nikogo, kto mógłby go o tym powiadomić. Kolejny paradoks - Rinji rzadko kiedy do tego stopnia krytykował prawa rządzące krajem. Rzadko w ogóle zagłębiał się w podobne tematy, ale tym razem wszystko było wokół niego inne. Nawet atmosfera. -Jakieś przemyślenia, Riki? - zapytał albinos, gdy jego wcześniejsza wypowiedź przeszła bez echa.
-Mam nadzieję, że będę miał okazję cię pociąć... - odparł bez chwili zastanowienia "jednooki" szermierz, nawet nie spoglądając na młodego Okudę, na którego czole zapulsowała złowroga żyłka.
-Wybacz, ale mam zamiar wygrać ten cholerny turniej, więc lepiej rezerwuj sobie miejsce na trybunach... - rzucił zajadle białowłosy, ale Rikimaru nie dało się sprowokować tak łatwo, jak jego. Obojętna postawa posiadacza katany wywołała za to jeszcze większą złość u użytkownika kosy.
-Zejdźcie na ziemię, lamusy! Napierdoliłbym całej trójce na raz - odezwał się niespodziewanie kroczący za nimi Tatsuya, ucinając całą dyskusję. Były Połykacz Grzechów pogardliwie wepchnął się między Kurokawę i Okudę, poprawiając czarne rękawice bez palców, które zakupił specjalnie na tę okazję. Raz jeszcze zarzucił na siebie ten sam ubiór, w którym pierwszy raz walczył z Naito. Z całą pewnością nie było to dziełem przypadku. Znikające w długich butach, workowate spodnie w kolorze moro i posiadająca tylko prawy rękaw koszulka chłopaka utwierdzały jego rówieśników w przekonaniu, że czempion traktuje sprawę bardzo poważnie.
-Gotowi? - zapytał, szczerząc po diabelsku zęby. Stali przed jednym z wejść na arenę. Otwarte, dwuczęściowe drzwi nosiły na sobie wyryte imiona dotychczasowych zwycięzców Turnieju Niebiańskich Rycerzy, a także tych, którzy w jakiś sposób przeszli do historii zawodów. Tym razem te właśnie drzwi były otwarte na oścież.
-Chyba nie mamy wyboru... - westchnął dziedzic Pierwszego, czując swoje przyspieszające tętno.
***
-Dawno nie wychodziłaś. Sądzę, że dobrze ci to zrobi. Poza tym szkoda zmarnować takie dobre miejsce - odezwał się Bachir, idąc pod rękę z Lisą, która ewidentnie nie miała ochoty opuszczać ich podniebnej rezydencji. Kobieta o czerwonych oczach budziła powszechne zainteresowanie wśród przechodniów. Nie tylko dlatego, że uznawano ją za żonę Rzecznika Praw Mniejszości, lecz również dlatego, że przeprowadzka do Miracle City nie skłoniła niewiasty do zmiany stylu ubierania. Wyglądająca na gotkę białowłosa, która nie wstydziła się swojego smukłego i zgrabnego ciała z całą pewnością była niecodziennym widokiem. Oczywiście w stolicy panowała duża tolerancja względem wszelakich mniejszości, czy subkultur, jednak paradoksalnie doprowadziło to do pewnej uniwersalizacji. Dotyczyła ona każdego aspektu, który najczęściej dzielił oraz różnicował obywateli.
-Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł. Nie tylko my dostaliśmy "dobre miejsca"... - mruknęła pod nosem dziewoja, odwracając wzrok od człowieka, któremu urodziła syna. Opanowywała drżenie rąk i łzawienie oczu, lecz mimo wszystko przenikliwość mulata skłoniła ją do zachowania ostrożności. Wciąż nie zapomniała tego, co wydarzyło się podczas wojny.
-Wzięłaś leki? - zapytał jeden z czternastki radnych, gdy tylko poczuł przyspieszające tętno kobiety. Nie był przekonany, w jaki sposób się do niej odnosić. Ogrom pracy skutecznie przeszkadzał mu w ustaleniu, jakie tak naprawdę miejsce w jego życiu zajmowała Lisa. Mieszkała z nim, spali w jednym łóżku, była matką jego dziecka, aż do zakończenia wojny była też jego kochanką... a mimo to jeden z największych wodzów tej ery nie umiał podjąć decyzji.
-Tak... - bąknęła pod nosem czerwonooka. Nie lubiła tego tematu. Unikała go za każdym razem, gdy ktokolwiek go poruszał. Piętno na jej psychice wciąż nie zniknęło. Nikt nie wiedział, czy w ogóle zniknie. Czy białowłosa kiedykolwiek wróci do pełni zdrowia psychicznego.
-Mam nadzieję, że nic się nie stanie. Zadbałem o to, by Carver siedział jak najdalej od nas. Jego miejsce jest z drugiej strony klatki schodowej, więc być może nawet nie będziemy się z nim widzieć. Nie wiem, jak zniosłaby to Lisa... - pomyślał mulat. Choć to nie on został pokonany przez Wilkołaka, ilekroć pomyślał o tym, że tamtego dnia mógł stracić zarówno swoje dziecko, jak i jego matkę, dreszcz przebiegał mu po plecach. -Gdybym się wtedy spóźnił, nie byłoby ich tu ze mną... - uświadamiał sobie raz za razem, gdy tylko przebywał w pobliżu gotki lub widział się z Carverem.
-Ostatnio zaczęłaś malować, czyż nie? - zagadnął kobietę, by odciągnąć ją od złych myśli. Wtedy dopiero spojrzała w jego stronę. Kiedyś lubił wpatrywać się w jej czerwone oczy. Odnajdywał w nich wtedy uwielbienie. Bezgraniczne oddanie i szacunek. Wtedy przewodził kilkoma setkami ludzi, którzy walczyli o sprawiedliwość. Ten czas minął jednak bezpowrotnie.
-Skąd wiesz? - spytała zaskoczona Lisa. -Przecież... - zrozumiała, gdy dostrzegła wyraz twarzy złotookiego. -Nie było w nich "tego czegoś". Wymagam od siebie więcej - usprawiedliwiła się, choć wcale nie zapytano jej o motywy.
-Były piękne - zaprzeczył mężczyzna. -Nie powinnaś ich wyrzucać. Na ich podstawie mogłabyś obserwować swoje postępy - choć ujął to w ten sposób, jednego z dzieł niewiasty nie mógł zapomnieć. Rozumiał, dlaczego się go pozbyła.
Obraz ten przedstawiał upadłą na kolana, struchlałą istotę, zwróconą plecami do każdego, kto spoglądał na płótno. Istota ta - chuda, słaba i wzbudzająca litość - otoczona była zewsząd przez przytłaczającą ciemność, ciągnącą się w bezkres otchłani. Jedynie wysoko w górze widniała "dziura". Rozświetlony okrąg, przypominający wylot kanału. W tym okręgu, gdzieś wewnątrz światła widniało oko. Wielkie, czerwone, zwierzęce oko, zaglądające prosto w ciemność, patrzące prosto na przerażoną istotkę. Bachir nie musiał być filozofem, by poprawnie to dzieło zinterpretować.
-Mamo, tato! - rozległ się głos nadbiegającego od strony stoisk chłopca. Jego niesforne, białe włosy powstrzymywała czarna opaska, przewiązana przez jasnobrązowe czoło. -Nie mogłem go znaleźć. Myślałem, że będzie gdzieś z tyłu, bo trudno mu chodzić, ale nigdzie go nie było - zdał rodzicom raport, nie marnując czasu na wzięcie głębszego wdechu. Legato zawsze był energiczny. Szczególnie od przeprowadzki do stolicy. Przynajmniej dla niego była to zmiana na lepsze.
-Prawdopodobnie przyszedł wcześniej. Naizo to człowiek, który za nic w świecie nie chciałby pokazać się innym w takim stanie, więc pewnie siedział na trybunach jeszcze zanim zeszły się największe tłumy. Chodź, znajdziemy go - odezwał się ciepło Rzecznik Praw Mniejszości, wyciągając dłoń w stronę malca. Dziecko przytaknęło ochoczo, zawieszając się ojcu na lewej ręce. Tak obwarowany Bachir ruszył w dalszą drogę, otaczając się tym, co było lub powinno dla niego być najważniejsze w życiu.
***
Joseph siedział przy niewielkim, przeszklonym stoliku, bez cienia stresu spożywając swój krwisty stek z mięsa Archaeliona. Było to kolejną z setek kosztownych i trudnych do zrealizowania zachcianek właściciela domu aukcyjnego. Samo dobranie się do smaczniejszych fragmentów ciała jelenio-podobnych Spaczonych wymagało już najęcia specjalisty, który z gracją przebiłby się przez zewnętrzne, skostniałe fragmenty ich ciał. Mięso przypominało nieco ugotowane ze względu na swój jasny kolor, jednak róż we wnętrzu steku świadczył o fakcie posiadania krwi przez Archaeliony. Fletcher nigdy niczego nie zostawiał na talerzu. Szczególnie zaś lubił pozbywać się posoki, którą wycierał typowo włoskim pieczywem i z lubością pochłaniał. Ta część mężczyzny czyniła go jeszcze bardziej ekscentrycznym, niż... absolutnie wszystko, co tylko się z nim wiązało.
Nieustanny gwar i krzyki tysięcy zebranych na trybunach osób poprawiały Josephowi nastrój. Siedział przodem do czerwonej kotary, oddzielającej go od niewielkiego balkonu, z którego miał poprowadzić Turniej Niebiańskich Rycerzy. Jak co roku, planował jeszcze przed zdradzeniem szczegółów rozpocząć głosowanie na Lucky Looserów. Ludzie to lubili, a zawodnicy potrafili wkupić się w ich łaski. Niektórzy wykorzystywali do zjednywania sobie publiki swoje własne ciała. Często pojawiały się klony Adonisa, niejednokrotnie nasmarowane oliwą, niczym sportowcy w starożytnej Grecji. Nie brakowało i tych, którzy ubóstwiali robić show. Wydurnianie się, ośmieszanie innych wojowników, czy udawanie kogoś, kim nie byli - wszystko to nie stanowiło dla nich problemu. Zainteresowaniem cieszyli się również chorzy sadyści, którzy korzystali z faktu "nieśmiertelności" zawodników, masakrując ich na wymyślne sposoby. Joseph nie faworyzował żadnej z tych grup. On chciał się dobrze bawić nie dlatego, że ktoś kogoś klepnął w tyłek. Nie dlatego, że ktoś komuś wydłubał oczy. Nie dlatego, że na arenę wkroczyła pozbawiona górnych części garderoby blondynka o jasnobrązowej karnacji. Nie. Fletcher liczył na "widowisko", a to było już pojęcie względne. Zaskoczenie, dramatyzm, agresja, determinacja, układy, zdrada, zemsta - to na tym mu zależało. To sprawiało, że dobrze się bawił.
Z przedsionku usłyszał stukot obcasów. Nie odwracał się. Wiedział, kto nadchodził, a poza tym i tak grzywka całkowicie zasłaniała mu oczy, przez co łatwo kojarzono go z Zellerem. Mistrz ceremonii nie miał w sobie jednak nic z rycerza, a tym bardziej z Niebiańskiego. Młódka o kamiennej, dojrzałej twarzy stanęła po jego prawej stronie, mimowolnie wymachując długimi, czarnymi warkoczami, które wieńczyły czerwone kokardki. W zielonych oczach pomocnicy biznesmena nie widać było absolutnie nic. Odbijał się w nich tylko chłód, lecz nie emanowały one żadnymi emocjami.
-Pański kapelusz - powiedziała dziewczyna, wyciągając w stronę zwierzchnika wysoki, czarny cylinder, u dołu owinięty białą tasiemką. Tego dnia wetknięta była za nią karta jokera. Fletcher uśmiechnął się figlarnie, wyciągając swą własność spomiędzy drobnych palców dziewczyny. Teatralnie założywszy sobie na głowę swój znak rozpoznawszy, podniósł się z miejsca w taki sposób, że wyprostował się tuż przed samą twarzą swej pomocnicy. Nastroszone i długie, brązowe włosy załopotały na wietrze, niczym peleryna.
-Może by tak... - pomyślał mężczyzna, bez zbędnych ceregieli chwytając zielonooką za tyłek. Raz jeszcze pochwalił w myślach samego siebie, czując przyjemny dotyk jej czarnej tuniki. Był to dobry zakup. Wzmacniający wrażenia. -Nie. Nie ma na to czasu - porzucił swoje plany Joseph, choć jeszcze chwilę wcześniej odczuwał przemożne pragnienie wzięcia niewiasty na stole.
-Mamy 28 sekund, panie - odezwała się dziewczyna bez śladu przejęcia. Zachowaniem Fletchera nie przejęła się wcale. Jakby była do tego przyzwyczajona... lub jakby odbierała wszelkie wrażenia w całkowicie inny sposób, niż normalna młoda kobieta.
-W takim razie pora zapewnić tym wszystkim ludziom trochę rozrywki! - wykrzyknął z entuzjazmem brązowowłosy, teatralnym gestem rozkładając ramiona. Jego czerwony krawat w białe, skośne pasy poruszył się gwałtownie, gdy tylko mężczyzna obrócił się w stronę kotary. Dziewczyna oczywiście ruszyła za nim, wkraczając na wykonany w rzymskim stylu balkon.
Koloseum Miracle City przypominało swoją starożytną kopię tylko strukturą. Obie areny różniły się całkowicie nawet stanem fizycznym. Choć bowiem ta morrideńska była rzekomo o wiele starsza od rzymskiej, zachowała się ona nieporównywalnie lepiej. Raz do roku odpowiedni fachowcy wzmacniali strukturę i poddawali renowacji uszkodzone sekcje, czy nawet pojedyncze kolumny. Dzięki temu każdy widz mógł ujrzeć koloseum w takim stanie, w jakim je wzniesiono. Z biegiem lat arenę oczywiście ulepszano, implementując nowe systemy, czy gospodarując niewykorzystaną dotychczas przestrzeń. W związku z tym każdy, kto przybył na turniej mógł nie tylko nacieszyć swoje oczy widokiem walczących, lecz również najeść się do syta, skorzystać z łaźni, czy jacuzzi, a nawet się przespać. Ten ostatni przywilej dotyczył jednak tylko tych najbardziej wpływowych Madnessów, którzy otrzymali status VIP. Nie było ich wcale tak mało, jak mogłoby się zdawać. Arenę zaprojektowano bowiem tak, by mogła bez ścisku pomieścić milion osób. Trybuny miały osiem pięter, a każdy, kto miał takie życzenie mógł obserwować walki pod każdym kątem, podłączając się do lewitujących wszędzie ekranów za pomocą darmowych tabletów. Wielkie ekrany bezpośrednio pokazywały obraz z setek kamer, dobierając odpowiednio ciekawe ujęcia i racząc nimi widzów, którzy nie angażowali się zbytnio w dogłębną analizę pojedynków.
-Z bliska robi jeszcze większe wrażenie - pomyślał Joseph, spoglądając na zawieszonego dziesięć metrów ponad nim "Boga". Trudno było określić, jakim sposobem Fletcher cokolwiek widział przez swą gęstą grzywę, ale tę istotę ewidentnie dostrzegał. Stworzenie tak jasne, że samo spojrzenie na nią wywoływało łzawienie oczu. Wiązki światła, które rozpływały się wokół majestatycznego bytu, niczym powiewające na wietrze szarfy... Twarz, w której nie sposób było rozpoznać ust, ni oczu... Dłonie, których "Bóg" posiadał niewiadomą ilość i skrzyżowane ze sobą nogi... To istnienie przerażało, wprawiało w osłupienie, lecz również przywracało do życia każdą istotę, która ginęła na obszarze koloseum.
-Nie można nawet na niego spojrzeć, by nie zalać się łzami, co? To ma pewnie podkreślać "boskość"... - stwierdził z przekąsem Fletcher, podchodząc do samej barierki swojego balkonu. Niektórzy już go widzieli. Inni jeszcze nie. Mimo to, gdy tylko przed jego twarzą zaczęła unosić się przypominająca wielkie oko kula, każdy był już w stanie go dostrzec. Kamera przekazywała bowiem obraz i dźwięk do każdego sektora trybun, a nawet do korytarzy poza nimi.
-Ponownie się spotykamy, hm? - zawołał Joseph, rozkładając ręce, niczym Chrystus nad Rio. -Wiem, po co tu jesteście! Wiem, że wszyscy doskonale mnie znacie, więc nawet nie będę się przedstawiał. Od razu przejdę do rzeczy. Witam was wszystkich na kolejnym już Turnieju Niebiańskich Rycerzy! - krzyknął mężczyzna, szczerząc zęby. Fala krzyków rozentuzjazmowanych fanów zawodów rozeszła się po całej arenie, docierając również do samego mistrza ceremonii. Słychać było, że jeśli nie wszystkie, to na pewno większość miejsc została zapełniona. -Tym razem mamy naprawdę wielu śmiałków, z których każdy chce się wam pokazać z jak najlepszej strony. Trzystu zawodników drży ze zniecierpliwienia, czekając na okazję do zaprezentowania się wam. Czy jesteście gotowi ich poznać?! - porwał ich całkowicie. Ryki setek tysięcy trwały o wiele dłużej, niż owacje paru setek. Być może Joseph faktycznie był tak charyzmatyczny. Być może tak dobrą reakcję zawdzięczał sławie. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że odpowiednia atmosfera i klimat... już były zbudowane.
-W takim razie nie musicie już dłużej czekać! Zawodnicy proszeni są o wyjście na arenę! 777-y Turniej Niebiańskich Rycerzy czas zacząć! - krótko i na temat. Tak wyraził się Fletcher, a mimo to reakcje wciąż były oszałamiające. Szczególnie wtedy, gdy pierwsi wojownicy wychynęli z dolnych bram.
Nieustanny gwar i krzyki tysięcy zebranych na trybunach osób poprawiały Josephowi nastrój. Siedział przodem do czerwonej kotary, oddzielającej go od niewielkiego balkonu, z którego miał poprowadzić Turniej Niebiańskich Rycerzy. Jak co roku, planował jeszcze przed zdradzeniem szczegółów rozpocząć głosowanie na Lucky Looserów. Ludzie to lubili, a zawodnicy potrafili wkupić się w ich łaski. Niektórzy wykorzystywali do zjednywania sobie publiki swoje własne ciała. Często pojawiały się klony Adonisa, niejednokrotnie nasmarowane oliwą, niczym sportowcy w starożytnej Grecji. Nie brakowało i tych, którzy ubóstwiali robić show. Wydurnianie się, ośmieszanie innych wojowników, czy udawanie kogoś, kim nie byli - wszystko to nie stanowiło dla nich problemu. Zainteresowaniem cieszyli się również chorzy sadyści, którzy korzystali z faktu "nieśmiertelności" zawodników, masakrując ich na wymyślne sposoby. Joseph nie faworyzował żadnej z tych grup. On chciał się dobrze bawić nie dlatego, że ktoś kogoś klepnął w tyłek. Nie dlatego, że ktoś komuś wydłubał oczy. Nie dlatego, że na arenę wkroczyła pozbawiona górnych części garderoby blondynka o jasnobrązowej karnacji. Nie. Fletcher liczył na "widowisko", a to było już pojęcie względne. Zaskoczenie, dramatyzm, agresja, determinacja, układy, zdrada, zemsta - to na tym mu zależało. To sprawiało, że dobrze się bawił.
Z przedsionku usłyszał stukot obcasów. Nie odwracał się. Wiedział, kto nadchodził, a poza tym i tak grzywka całkowicie zasłaniała mu oczy, przez co łatwo kojarzono go z Zellerem. Mistrz ceremonii nie miał w sobie jednak nic z rycerza, a tym bardziej z Niebiańskiego. Młódka o kamiennej, dojrzałej twarzy stanęła po jego prawej stronie, mimowolnie wymachując długimi, czarnymi warkoczami, które wieńczyły czerwone kokardki. W zielonych oczach pomocnicy biznesmena nie widać było absolutnie nic. Odbijał się w nich tylko chłód, lecz nie emanowały one żadnymi emocjami.
-Pański kapelusz - powiedziała dziewczyna, wyciągając w stronę zwierzchnika wysoki, czarny cylinder, u dołu owinięty białą tasiemką. Tego dnia wetknięta była za nią karta jokera. Fletcher uśmiechnął się figlarnie, wyciągając swą własność spomiędzy drobnych palców dziewczyny. Teatralnie założywszy sobie na głowę swój znak rozpoznawszy, podniósł się z miejsca w taki sposób, że wyprostował się tuż przed samą twarzą swej pomocnicy. Nastroszone i długie, brązowe włosy załopotały na wietrze, niczym peleryna.
-Może by tak... - pomyślał mężczyzna, bez zbędnych ceregieli chwytając zielonooką za tyłek. Raz jeszcze pochwalił w myślach samego siebie, czując przyjemny dotyk jej czarnej tuniki. Był to dobry zakup. Wzmacniający wrażenia. -Nie. Nie ma na to czasu - porzucił swoje plany Joseph, choć jeszcze chwilę wcześniej odczuwał przemożne pragnienie wzięcia niewiasty na stole.
-Mamy 28 sekund, panie - odezwała się dziewczyna bez śladu przejęcia. Zachowaniem Fletchera nie przejęła się wcale. Jakby była do tego przyzwyczajona... lub jakby odbierała wszelkie wrażenia w całkowicie inny sposób, niż normalna młoda kobieta.
-W takim razie pora zapewnić tym wszystkim ludziom trochę rozrywki! - wykrzyknął z entuzjazmem brązowowłosy, teatralnym gestem rozkładając ramiona. Jego czerwony krawat w białe, skośne pasy poruszył się gwałtownie, gdy tylko mężczyzna obrócił się w stronę kotary. Dziewczyna oczywiście ruszyła za nim, wkraczając na wykonany w rzymskim stylu balkon.
Koloseum Miracle City przypominało swoją starożytną kopię tylko strukturą. Obie areny różniły się całkowicie nawet stanem fizycznym. Choć bowiem ta morrideńska była rzekomo o wiele starsza od rzymskiej, zachowała się ona nieporównywalnie lepiej. Raz do roku odpowiedni fachowcy wzmacniali strukturę i poddawali renowacji uszkodzone sekcje, czy nawet pojedyncze kolumny. Dzięki temu każdy widz mógł ujrzeć koloseum w takim stanie, w jakim je wzniesiono. Z biegiem lat arenę oczywiście ulepszano, implementując nowe systemy, czy gospodarując niewykorzystaną dotychczas przestrzeń. W związku z tym każdy, kto przybył na turniej mógł nie tylko nacieszyć swoje oczy widokiem walczących, lecz również najeść się do syta, skorzystać z łaźni, czy jacuzzi, a nawet się przespać. Ten ostatni przywilej dotyczył jednak tylko tych najbardziej wpływowych Madnessów, którzy otrzymali status VIP. Nie było ich wcale tak mało, jak mogłoby się zdawać. Arenę zaprojektowano bowiem tak, by mogła bez ścisku pomieścić milion osób. Trybuny miały osiem pięter, a każdy, kto miał takie życzenie mógł obserwować walki pod każdym kątem, podłączając się do lewitujących wszędzie ekranów za pomocą darmowych tabletów. Wielkie ekrany bezpośrednio pokazywały obraz z setek kamer, dobierając odpowiednio ciekawe ujęcia i racząc nimi widzów, którzy nie angażowali się zbytnio w dogłębną analizę pojedynków.
-Z bliska robi jeszcze większe wrażenie - pomyślał Joseph, spoglądając na zawieszonego dziesięć metrów ponad nim "Boga". Trudno było określić, jakim sposobem Fletcher cokolwiek widział przez swą gęstą grzywę, ale tę istotę ewidentnie dostrzegał. Stworzenie tak jasne, że samo spojrzenie na nią wywoływało łzawienie oczu. Wiązki światła, które rozpływały się wokół majestatycznego bytu, niczym powiewające na wietrze szarfy... Twarz, w której nie sposób było rozpoznać ust, ni oczu... Dłonie, których "Bóg" posiadał niewiadomą ilość i skrzyżowane ze sobą nogi... To istnienie przerażało, wprawiało w osłupienie, lecz również przywracało do życia każdą istotę, która ginęła na obszarze koloseum.
-Nie można nawet na niego spojrzeć, by nie zalać się łzami, co? To ma pewnie podkreślać "boskość"... - stwierdził z przekąsem Fletcher, podchodząc do samej barierki swojego balkonu. Niektórzy już go widzieli. Inni jeszcze nie. Mimo to, gdy tylko przed jego twarzą zaczęła unosić się przypominająca wielkie oko kula, każdy był już w stanie go dostrzec. Kamera przekazywała bowiem obraz i dźwięk do każdego sektora trybun, a nawet do korytarzy poza nimi.
-Ponownie się spotykamy, hm? - zawołał Joseph, rozkładając ręce, niczym Chrystus nad Rio. -Wiem, po co tu jesteście! Wiem, że wszyscy doskonale mnie znacie, więc nawet nie będę się przedstawiał. Od razu przejdę do rzeczy. Witam was wszystkich na kolejnym już Turnieju Niebiańskich Rycerzy! - krzyknął mężczyzna, szczerząc zęby. Fala krzyków rozentuzjazmowanych fanów zawodów rozeszła się po całej arenie, docierając również do samego mistrza ceremonii. Słychać było, że jeśli nie wszystkie, to na pewno większość miejsc została zapełniona. -Tym razem mamy naprawdę wielu śmiałków, z których każdy chce się wam pokazać z jak najlepszej strony. Trzystu zawodników drży ze zniecierpliwienia, czekając na okazję do zaprezentowania się wam. Czy jesteście gotowi ich poznać?! - porwał ich całkowicie. Ryki setek tysięcy trwały o wiele dłużej, niż owacje paru setek. Być może Joseph faktycznie był tak charyzmatyczny. Być może tak dobrą reakcję zawdzięczał sławie. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że odpowiednia atmosfera i klimat... już były zbudowane.
-W takim razie nie musicie już dłużej czekać! Zawodnicy proszeni są o wyjście na arenę! 777-y Turniej Niebiańskich Rycerzy czas zacząć! - krótko i na temat. Tak wyraził się Fletcher, a mimo to reakcje wciąż były oszałamiające. Szczególnie wtedy, gdy pierwsi wojownicy wychynęli z dolnych bram.
Koniec Rozdziału 143
Następnym razem: 2 vs 298
Wow! Ale to wszystko zostało porządnie zaplanowane!te kamery, tablety, ta kula! Mmm... dobra robota! Nie chcę non stop pisać w samych superlatywach, ale nahajpowałeś :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Cieszę się niezwykle, że udało mi się wywołać takie emocje ;) A przecież turniej dopiero się rozpoczął ^^
UsuńRównież pozdrawiam ;)