ROZDZIAŁ 144
Gdy wszyscy stłoczyli się w szerokim na trzy metry, zaokrąglonym korytarzu, czekając na moment, w którym trzy pary wrót otworzą się i wpuszczą zawodników na arenę, Naito czuł, że za moment serce przestrzeli mu się przez żebra. Słyszał on dokładnie głos komentatora, który skądś kojarzył. Nie był jednak w stanie przypomnieć sobie tej osoby. Nie w całym tym stresie, jakiego doświadczał. Bezpośrednio obok niego stał Rinji. Kilka metrów dalej Rikimaru. Tatsuya wepchnął się w pierwszy szereg, chcąc jak najszybciej wydostać się na światło dzienne.
-Hej - Kurokawa szturchnął albinosa łokciem. -Chyba nie każą nam się od razu tłuc? Nie znam nawet żadnych zasad... - szepnął mu do ucha, na co kosiarz stanowczo potrząsnął głową.
-Póki co wychodzimy tylko pokazowo. Zasady minimalnie zmieniają się za każdym razem. Tym razem jest nas naprawdę sporo, więc pewnie poszczególne rundy będą wyglądać całkowicie inaczej, niż zwykle - uspokoił szatyna młody Okuda, ale tętno gimnazjalisty chyba miało inne zmartwienia, ponieważ ani myślało zwolnić.
-Michael... Nigdzie go nie widzę. Tylu tu ludzi, że nawet nie mogę się dobrze rozejrzeć. W co ja się wpakowałem? - rozmyślał gorączkowo zestresowany nastolatek. Nigdy nie lubił zbiorowisk ani publicznych wystąpień, a teraz musiał pojawić się na oczach milionów ludzi jako jeden z aż trzystu uczestników turnieju. Nie mógł sobie wyobrazić straszliwszego wydarzenia. Kłopoty piętrzyły się z sekundy na sekundę, a na dodatek miał wrażenie, że całkiem nie pasował do reszty wojowników. Każdy z jego tymczasowych towarzyszy miał jakiś konkretny cel. Od każdego czuć było zdecydowanie i determinację. Od każdego poza Naito, który do tej pory nie obmyślił planu działania.
-Muszę dowiedzieć się więcej o planie turnieju. Wtedy pomyślę nad jakimś rozwiązaniem. Michael chce wygrać turniej i w ten sposób zakwalifikować się do walki z którymś z Niebiańskich Rycerzy. Gdyby dano mu szansę na wybranie z przeciwnika, to mógłby nawet zdecydować się na Eronisa. W takim wypadku pewnie udałoby mu się dostać do zamku... ale przecież to wcale nie będzie takie proste. Musiałby być lepszy od trzech setek ludzi. Co on sobie myśli? Jest silny, to już wiem, ale żeby aż tak? - snute nad problemem rozważania zdołały nieco uspokoić szatyna, który logiką i mocą swojego umysłu starał się objąć to, co działo się wokół niego.
Bramy otworzyły się niespodziewanie, wpuszczając do wnętrza korytarza powiew świeższego powietrza. Nadszedł ten moment. Wszyscy powoli ruszyli przed siebie, zalewani przez rozentuzjazmowane okrzyki widzów. Obrazowało to tylko, jak niesamowitą popularnością cieszył się turniej. Na ogromną arenę w końcu wkroczył również Kurokawa, przełykając ślinę za każdym razem, gdy spoglądał na zapełnione po brzegi trybuny. Wcale mu się nie podobał milion oglądających go na własne oczy ludzi... i kolejne dziesiątki milionów, które nie zdołały zjawić się osobiście.
-Skoro już tu jestem, to nie mogę od razu odpaść. Gdybym miał zostać pokonany na wejściu, to chyba zapadłbym się pod ziemię... - nastolatek wzdrygnął się na samą myśl o spełnieniu się takiego scenariusza. By przestać o tym myśleć, zaczął słuchać słów komentatora.
-Czy widzicie już swoich faworytów? A może po prostu poznajecie niektóre twarze? Kogóż to ja widzę? Mistrz juniorów, niepokonany Tatsuya zaszczyca nas swą obecnością! - gdy tylko Fletcher wspomniał o chłopaku, wszystkie kamery skierowały się w jego stronę. Posiadacz Przeklętej Ręki wyrzucił pięści w powietrze, wydając z siebie głośny, krwiożerczy ryk. Był w swoim żywiole. Kibice na trybunach szaleli za każdym razem, gdy kierowano ich uwagę w którąkolwiek stronę. Dzięki atmosferze i klimatowi zawodów, łatwo było nimi manipulować.
-Och, a to kto? Czy to aby nie "ten" chłopak? Panie i panowie, dzisiaj w murach koloseum gościmy tego, który wprawiał nas w zdumienie już cztery razy! Przed państwem... ELIJAH! - wszelkie obiektywy prawie natychmiast przekazały do każdego ekranu obraz... Michaela. Blondyn o czerwonych oczach nie próbował wcale budzić czyjegokolwiek zainteresowania. Stał po prostu z kamienną twarzą i rękoma w kieszeniach, podczas gdy aż kilka sektorów skandowało jego imię... a raczej imię, pod którym występował.
-Ukrywa się? Dlaczego? Nie rozumiem... - pomyślał Kurokawa, obserwując obojętnego blondyna.
-Liczę na to, że rozpoczęli już państwo głosowanie, dzięki któremu pod koniec turnieju wyłonimy naszych Lucky Looserów, ponieważ najwyższy czas zaznajomić wszystkich z zasadami rundy pierwszej! - odezwał się po kilku chwilach mistrz ceremonii. -Zebraliśmy dla was trzystu zawodników. Na pewno każdy z nich zasłużył sobie na miejsce w tych zawodach... więc najwyższy czas zmniejszyć liczbę uczestników o połowę - na trybunach zapanował prawdziwy szał, gdy tylko kibice usłyszeli ostatnie zdanie. Podobny chaos zawitał pomiędzy wojowników, z których żaden nie spodziewał się czegoś takiego. Naito nie widział już nawet swoich towarzyszy, którzy całkiem zniknęli mu z oczu w tłumie. Komentator zasiał ziarno niepewności pośród uczestników turnieju. Wzajemnie patrząc sobie na ręce, przygotowywali się do natychmiastowej reakcji. Tak jakby w jednej chwili mieli zacząć jednocześnie walczyć pomiędzy sobą. Ewidentnie niektórzy szykowali się do rzucenia na najbliższego rywala, by móc jak najszybciej wyłączyć go z gry. Z pewnością ktoś podjął też decyzję o pozbyciu się samego Kurokawy, który przecież nie tylko nie wyglądał groźnie, lecz również zdawał się być całkowicie zagubionym. W pewnym stopniu był.
-Już za chwilę nasi zawodnicy zostaną dobrani w pary. Nadgarstek każdego śmiałka zostanie połączony z nadgarstkiem partnera za pomocą linki z energii duchowej. Walka nie zacznie się jednak od razu. Rozpocząć ją mogą tylko ci, którzy znajdą swojego kolegę z drużyny. Innymi słowy, póki linka będzie miała czerwony kolor, zaatakowanie kogokolwiek będzie się wiązać z dyskwalifikacją całej pary. Tylko barwa niebieska pozwala na atak, a ta pojawi się jedynie wtedy, gdy partnerów będzie dzielić dystans maksymalnie trzech metrów. Większa odległość zmieni kolor linki na czerwony, blokując możliwość toczenia starć. Runda zakończy się wtedy, gdy 300 zamieni się w 150 - konsternacja pojawiająca się na twarzach zawodników przekazywana była na wielkie, lewitujące ekrany oraz na tablety widzów. Zasady pierwszej części turnieju zniszczyły plany wielu wojowników, którzy nie mogli już myśleć o ataku z zaskoczenia. Dziesiątki planów i strategii upadły w jednej chwili, ustępując miejsca konieczności odnalezienia partnera.
-Pora rozpocząć widowisko! - wydarł się głośno właściciel domu aukcyjnego. -3, 2, 1... START! - wrzawa nie cichła ani na chwilę. W rzeczywistości kibice robili się głośniejsi proporcjonalnie do natężenia głosu Fletchera, co tworzyło prawdziwe bomby decybelowe.
-Skoro już tu jestem, to nie mogę od razu odpaść. Gdybym miał zostać pokonany na wejściu, to chyba zapadłbym się pod ziemię... - nastolatek wzdrygnął się na samą myśl o spełnieniu się takiego scenariusza. By przestać o tym myśleć, zaczął słuchać słów komentatora.
-Czy widzicie już swoich faworytów? A może po prostu poznajecie niektóre twarze? Kogóż to ja widzę? Mistrz juniorów, niepokonany Tatsuya zaszczyca nas swą obecnością! - gdy tylko Fletcher wspomniał o chłopaku, wszystkie kamery skierowały się w jego stronę. Posiadacz Przeklętej Ręki wyrzucił pięści w powietrze, wydając z siebie głośny, krwiożerczy ryk. Był w swoim żywiole. Kibice na trybunach szaleli za każdym razem, gdy kierowano ich uwagę w którąkolwiek stronę. Dzięki atmosferze i klimatowi zawodów, łatwo było nimi manipulować.
-Och, a to kto? Czy to aby nie "ten" chłopak? Panie i panowie, dzisiaj w murach koloseum gościmy tego, który wprawiał nas w zdumienie już cztery razy! Przed państwem... ELIJAH! - wszelkie obiektywy prawie natychmiast przekazały do każdego ekranu obraz... Michaela. Blondyn o czerwonych oczach nie próbował wcale budzić czyjegokolwiek zainteresowania. Stał po prostu z kamienną twarzą i rękoma w kieszeniach, podczas gdy aż kilka sektorów skandowało jego imię... a raczej imię, pod którym występował.
-Ukrywa się? Dlaczego? Nie rozumiem... - pomyślał Kurokawa, obserwując obojętnego blondyna.
-Liczę na to, że rozpoczęli już państwo głosowanie, dzięki któremu pod koniec turnieju wyłonimy naszych Lucky Looserów, ponieważ najwyższy czas zaznajomić wszystkich z zasadami rundy pierwszej! - odezwał się po kilku chwilach mistrz ceremonii. -Zebraliśmy dla was trzystu zawodników. Na pewno każdy z nich zasłużył sobie na miejsce w tych zawodach... więc najwyższy czas zmniejszyć liczbę uczestników o połowę - na trybunach zapanował prawdziwy szał, gdy tylko kibice usłyszeli ostatnie zdanie. Podobny chaos zawitał pomiędzy wojowników, z których żaden nie spodziewał się czegoś takiego. Naito nie widział już nawet swoich towarzyszy, którzy całkiem zniknęli mu z oczu w tłumie. Komentator zasiał ziarno niepewności pośród uczestników turnieju. Wzajemnie patrząc sobie na ręce, przygotowywali się do natychmiastowej reakcji. Tak jakby w jednej chwili mieli zacząć jednocześnie walczyć pomiędzy sobą. Ewidentnie niektórzy szykowali się do rzucenia na najbliższego rywala, by móc jak najszybciej wyłączyć go z gry. Z pewnością ktoś podjął też decyzję o pozbyciu się samego Kurokawy, który przecież nie tylko nie wyglądał groźnie, lecz również zdawał się być całkowicie zagubionym. W pewnym stopniu był.
-Już za chwilę nasi zawodnicy zostaną dobrani w pary. Nadgarstek każdego śmiałka zostanie połączony z nadgarstkiem partnera za pomocą linki z energii duchowej. Walka nie zacznie się jednak od razu. Rozpocząć ją mogą tylko ci, którzy znajdą swojego kolegę z drużyny. Innymi słowy, póki linka będzie miała czerwony kolor, zaatakowanie kogokolwiek będzie się wiązać z dyskwalifikacją całej pary. Tylko barwa niebieska pozwala na atak, a ta pojawi się jedynie wtedy, gdy partnerów będzie dzielić dystans maksymalnie trzech metrów. Większa odległość zmieni kolor linki na czerwony, blokując możliwość toczenia starć. Runda zakończy się wtedy, gdy 300 zamieni się w 150 - konsternacja pojawiająca się na twarzach zawodników przekazywana była na wielkie, lewitujące ekrany oraz na tablety widzów. Zasady pierwszej części turnieju zniszczyły plany wielu wojowników, którzy nie mogli już myśleć o ataku z zaskoczenia. Dziesiątki planów i strategii upadły w jednej chwili, ustępując miejsca konieczności odnalezienia partnera.
-Pora rozpocząć widowisko! - wydarł się głośno właściciel domu aukcyjnego. -3, 2, 1... START! - wrzawa nie cichła ani na chwilę. W rzeczywistości kibice robili się głośniejsi proporcjonalnie do natężenia głosu Fletchera, co tworzyło prawdziwe bomby decybelowe.
***
-Wujku! - wykrzyknął Legato, podbiegając do siedzącego na miejscu Naizo, którego kula oparta była o barierkę. Zarówno zastępcy Generałów, jak i członkowie rady wraz z rodzinami, czy też sami Generałowie znajdowali się w sekcji vipowskiej na najwyższym piętrze trybun. Jak się okazało, mały mulat zarezerwował siedzenie po lewej stronie Senshoku, podczas gdy matka chłopca zasiadła po jego prawej, a ojciec zaraz obok niej.
-Kazałem ci mnie tak nie nazywać... - warknął szatyn, natychmiast odwracając wzrok, gdy tylko te niewinne, złote oczęta spoglądały na jego twarz. Z konieczności wpatrzył się w otrzymany przy wejściu tablet, rozpoczynając obserwację miotających się po arenie zawodników.
-Jednak zdążyliśmy - stwierdził Rzecznik Praw Mniejszości, uruchamiając swoje urządzenie i natychmiast analizując pierwszych osobników, którzy tylko pojawili się na ekranie. -Siedzisz tu już jakiś czas, prawda, Naizo? Masz już jakieś typy? - zapytał mężczyzna swojego byłego podwładnego, który zadumał się na chwilę, przeskakując pomiędzy obrazami z wielu okrągłych kamer.
-Widzisz tego wielkiego gnojka w samym centrum? Tego z czerwonymi kłakami? - odezwał się zaraz zastępca Kawasakiego. -Jest cholernie opanowany. Wszyscy cisną się, jak szczury, szukając swoich partnerów, a ten tu stoi w miejscu i czeka, aż to jego ktoś znajdzie - w istocie tak właśnie było. Umięśniony dryblas ze spokojem wystawał ponad głowy przeciwników, którzy nie odważyli się nawet go popchnąć, by przypadkiem nie zostało to uznane za atak.
-Racja. W ten sposób uniknie sytuacji, w której obaj zawodnicy będą błądzić po arenie, szukając siebie nawzajem. Jego lewe oko. Widzisz? Cały czas obserwuje swoją linkę. Czeka na to, aż zmieni kolor, żeby zaatakować - podzielił się swą opinią dawny przywódca Połykaczy Grzechów. Powoli udzielał mu się klimat turnieju, czego nie można było powiedzieć o Lisie. Kobieta spoglądała na ekran swojego niegdysiejszego kochanka, ale same zawody niezbyt ją porywały. Nigdy nie przepadała za bezcelowym okładaniem się pięściami po twarzach. Samodzielnie również preferowała strategię i przedkładanie siły własnego intelektu nad siłę mięśni.
-Znam ten wzrok. Pierwszego nieszczęśnika zdejmie jednym strzałem, zobaczysz - powiedział coraz bardziej zaaferowany Senshoku. Obaj mężczyźni zaskakiwali swoim bitewnym doświadczeniem. W lot pojmowali pewne schematy i zagrywki, których normalny obserwator nie umiałby wykryć ani zauważyć. Nie do końca rozumiejący tok rozumowania członków rodziny Legato zaglądał "wujkowi" przez ramię, obserwując jego poczynania.
-Och - wyrwało się nagle z ust dorosłego mulata. -Widzisz to, co ja? Nie wydaje się być szczególnie silny, ale jeśli się lepiej przyjrzeć... - zasygnalizował Bachir, a Naizo w pięć sekund znalazł obiekt jego zainteresowań. Maska lekarska czarnowłosego niechybnie skrywała szeroki uśmiech poszerzanych ust.
-Mam nadzieję, że ta runda szybko się skończy, bo szykuje się coś mocnego - stwierdził z entuzjazmem.
***
-Kurwa mać, gdzie ty jesteś?! - wydarł się pędzący Tatsuya, w biegu pochylając się i unikając czyjegoś kopnięcia z wyskoku. Linka, która wydostawała się z jego prawego nadgarstka wciąż jaśniała czerwienią, a czempion juniorów błądził pomiędzy przeciwnikami, poszukując swego partnera. Problem polegał na tym, że linka była "niematerialna". Nie ocierała się o nikogo ani nie można jej było dotknąć. Po prostu przechodziła przez wszystko i wszystkich, jak przez duchy, nie pozwalając heterochromikowi na wypatrzenie "kamrata". Dodatkowo nie mógł on standardowo wbić się w ciżbę, ponieważ groziło to jego dyskwalifikacją, a tej chciał koniecznie uniknąć.
-Niech go chuj! Albo ją... Jebać ich! Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze ktoś mnie tu zdejmie! - wyrwał się jak najdalej umiał od ciasno ustawionego tłumu, by nagle, dziesięć metrów dalej, przy samej ścianie dostrzec drugi koniec swojej czerwonej linki.
Doczepiona była do czarnowłosego mężczyzny o średnim wzroście. Końcówki jego włosów sięgały do łopatek, a długa grzywka w większości zasłaniała mu oczy. Już samo to było niepraktyczne i niecodzienne, lecz okazało się to być tylko początkiem. Osobnik ten założył bowiem na siebie szarą, luźną, porozciąganą bluzę z kapturem. Rękawy całkowicie ukrywały jego dłonie, ciągnąc się jeszcze prawie na dziesięć centymetrów. Biały t-shirt pod bluzą również gwarantował całkowity przewiew i przez swą luźność łopotał, niczym flaga. Na dodatek partner Tatsuyi założył dodatkowo o dwa rozmiary za duże, jeansowe spodnie-dzwony, przewiązane skórzanym paskiem... wystarczająco długim, by praktycznie przy każdej szlufce odstawać od ciała na kilka centymetrów, co tworzyło idealny "uchwyt". Każdy trzeźwo myślący zawodnik z całą pewnością wykorzystałby to do miotania czarnowłosym na prawo i lewo, ale ten wydawał się tym nie przejmować. Za duże, całkowicie niedopasowane buty na jego stopach oczywiście pozostawały rozwiązane, jeszcze bardziej utrudniając walkę i poruszanie się.
-Jak ty, kurwa, wyglądasz?! - krzyknął już z daleka posiadacz Przeklętej Ręki, całkowicie porażony głupotą swojego "sojusznika". Westchnął głośno, gdy tamten odwrócił głowę w niewłaściwą stronę, ewidentnie nie dostrzegając go przez barierę ze swoich włosów. -Niby jak mam walczyć razem z tobą, skoro robisz wszystko, co tylko potrafisz, by stać się łatwym celem? - warknął były Połykacz Grzechów, uderzając faceta w ramię.
-Och, to ty... Jesteś mistrzem juniorów, tak? - zapytał flegmatycznie człowiek-cel, w ogóle się nie przejmując gniewem partnera.
-Co to, kurwa, za reakcja?! - zagrzmiał nastolatek, nie mogąc zdzierżyć zachowania kompana.
-Nie bój się... Będzie dobrze... - każde zdanie nieznanego mężczyzny przywodziło na myśl wyjątkowo dorodny okaz leniwca. Zdawało się, że osobnik ten nie przejąłby się nawet, gdyby nagle ucięto mu rękę. Zdawało się też, że mógłby on tego faktu nie dostrzec. -Chodź za mną, przebiję się przez nich - oznajmił kudłaty mężczyzna, bez uzgodnienia z partnerem ruszając przed siebie i już na samym starcie potykając się o rozwiązane sznurówki.
-Kurwa, zdyskwalifikują nas, jeśli go zostawię... - doszedł do wnioski Tatsuya, biegnąc za chodzącym nieszczęściem z narastającą w sercu furią i rosnącymi w tym samym tempie obawami. -Nie no, wypadnę. Wyjebią mnie na 100%, a wszystko przez tego pierdolonego śmiecia! Zabiję go, jeśli wylecę w jebanej pierwszej rundzie! - postanowił czempion juniorów, obserwując żywą przynętę, która powoli wchodziła w tłumy drących się wniebogłosy i walczących między sobą Madnessów. Heterochromik nie musiał długo czekać. Prawie od razu dwóch połączonych ze sobą niebieską linką wojowników ruszyło od boków w kierunku wyluzowanego faceta.
-E! - tylko tyle zdążył z siebie wydusić Tatsuya, ponieważ niespodziewanie otrzymał uderzenie w prawy bok. Czubek czarnego, giętkiego kija zagłębił się w jego ciało, skutecznie zamykając mu usta. Posiadacz drąga naparł na agresywnego młodzieńca w pełnym pędzie, przez co siła dosłownie zwaliła go z nóg, miotając nim o glebę. Zaatakowany z zaskoczenia posiadacz Przeklętej Ręki poturlał się po podłożu, kątem oka dostrzegając wyskakującego w powietrze wroga, który swój kij chwycił oburącz na samym jego krańcu. Podgiąwszy kolana i pochyliwszy plecy, praktycznie zwinął się w kłębek. Wtedy właśnie, w tym ułamku sekundy powalony młodzian zrozumiał, że jego wróg wcale nie uderzał znad głowy.
-Salto? Co on, kurwa, z cyrku? - pomyślał pogardliwie, natychmiastowo stawiając przed twarzą krzyżową gardę, wzmocnioną dodatkowo przez energię duchową. Obracający się w eterze przeciwnik przyłożył w sam jej środek z całą siłą, której ilość zmusiła nastolatka do zaciśnięcia zębów. -Ten kijaszek... jest zrobiony z heracleum! - zorientował się Tatsuya, lecz w momencie, w którym miał wykorzystać okazję i skontrować oponenta kopnięciem... coś owinęło mu się wokół kostek. Momentalnie pociągnięto go za nogi, obtłukując mu plecy. Różnokolorowe oczy czempiona dopiero po chwili dostrzegły metalowy łańcuch, oplatający jego dolne kończyny oraz tłustego faceta o wąsach morsa, który przyciągał go do siebie. Niebieska linka ciągnęła się od grubasa do faceta z kijem.
-Wy kurwy! Chcecie mnie odciągnąć od tego idioty, żeby nas zdyskwalifikowali, gdy tylko zaatakuje... - uświadomił sobie nastolatek, zmieniając nieco swoje zdanie na temat uczestników turnieju.
-Ej, ciepła klucho! Nikogo nie ruszaj, słyszysz?! Unikaj ataków! - krzyknął wleczony po podłożu heterochromik, lecz gdy w ruchu odwrócił głowę do tyłu, jego oczom ujrzał się niewiarygodny widok. "Ciepłą kluchę" otaczał krąg krwi, na którym rozsmarowane było sześć osób. Każda z nich miała rozbitą głowę, podczas gdy długowłosemu nie tylko nic nie było, lecz również nie zalegała na nim ani jedna kropelka krwi. Okoliczni wrogowie ewidentnie bali się do niego podejść.
-Jednak nie jest taki zły, co? - pomyślał Tatsuya, w paskudnym uśmiechu szczerząc zęby w stronę wąsatego grubasa, który również nie mógł wyjść z podziwu, gdy dostrzegł partnera swojej ofiary.
-Kurwa, zdyskwalifikują nas, jeśli go zostawię... - doszedł do wnioski Tatsuya, biegnąc za chodzącym nieszczęściem z narastającą w sercu furią i rosnącymi w tym samym tempie obawami. -Nie no, wypadnę. Wyjebią mnie na 100%, a wszystko przez tego pierdolonego śmiecia! Zabiję go, jeśli wylecę w jebanej pierwszej rundzie! - postanowił czempion juniorów, obserwując żywą przynętę, która powoli wchodziła w tłumy drących się wniebogłosy i walczących między sobą Madnessów. Heterochromik nie musiał długo czekać. Prawie od razu dwóch połączonych ze sobą niebieską linką wojowników ruszyło od boków w kierunku wyluzowanego faceta.
-E! - tylko tyle zdążył z siebie wydusić Tatsuya, ponieważ niespodziewanie otrzymał uderzenie w prawy bok. Czubek czarnego, giętkiego kija zagłębił się w jego ciało, skutecznie zamykając mu usta. Posiadacz drąga naparł na agresywnego młodzieńca w pełnym pędzie, przez co siła dosłownie zwaliła go z nóg, miotając nim o glebę. Zaatakowany z zaskoczenia posiadacz Przeklętej Ręki poturlał się po podłożu, kątem oka dostrzegając wyskakującego w powietrze wroga, który swój kij chwycił oburącz na samym jego krańcu. Podgiąwszy kolana i pochyliwszy plecy, praktycznie zwinął się w kłębek. Wtedy właśnie, w tym ułamku sekundy powalony młodzian zrozumiał, że jego wróg wcale nie uderzał znad głowy.
-Salto? Co on, kurwa, z cyrku? - pomyślał pogardliwie, natychmiastowo stawiając przed twarzą krzyżową gardę, wzmocnioną dodatkowo przez energię duchową. Obracający się w eterze przeciwnik przyłożył w sam jej środek z całą siłą, której ilość zmusiła nastolatka do zaciśnięcia zębów. -Ten kijaszek... jest zrobiony z heracleum! - zorientował się Tatsuya, lecz w momencie, w którym miał wykorzystać okazję i skontrować oponenta kopnięciem... coś owinęło mu się wokół kostek. Momentalnie pociągnięto go za nogi, obtłukując mu plecy. Różnokolorowe oczy czempiona dopiero po chwili dostrzegły metalowy łańcuch, oplatający jego dolne kończyny oraz tłustego faceta o wąsach morsa, który przyciągał go do siebie. Niebieska linka ciągnęła się od grubasa do faceta z kijem.
-Wy kurwy! Chcecie mnie odciągnąć od tego idioty, żeby nas zdyskwalifikowali, gdy tylko zaatakuje... - uświadomił sobie nastolatek, zmieniając nieco swoje zdanie na temat uczestników turnieju.
-Ej, ciepła klucho! Nikogo nie ruszaj, słyszysz?! Unikaj ataków! - krzyknął wleczony po podłożu heterochromik, lecz gdy w ruchu odwrócił głowę do tyłu, jego oczom ujrzał się niewiarygodny widok. "Ciepłą kluchę" otaczał krąg krwi, na którym rozsmarowane było sześć osób. Każda z nich miała rozbitą głowę, podczas gdy długowłosemu nie tylko nic nie było, lecz również nie zalegała na nim ani jedna kropelka krwi. Okoliczni wrogowie ewidentnie bali się do niego podejść.
-Jednak nie jest taki zły, co? - pomyślał Tatsuya, w paskudnym uśmiechu szczerząc zęby w stronę wąsatego grubasa, który również nie mógł wyjść z podziwu, gdy dostrzegł partnera swojej ofiary.
***
Pędzący przed siebie Rinji zdołał ominąć zderzających się ze sobą szermierzy, prześlizgując się pomiędzy nimi po podłożu. Nie spodziewał się, że odnalezienie partnera będzie aż tak trudne, ale właśnie na tym polegał turniej. Joseph jednocześnie zaprowadził chaos na całej arenie, puścił oczko w stronę widzów, a przy tym drastycznie zmniejszył ilość zawodników, którzy przejdą do kolejnego etapu. Fletcher lubił, gdy coś się działo. To akurat wiedzieli wszyscy.
-Cholera! Coraz trudniej jest unikać tych wszystkich ataków? Ilu już padło? Pewnie wielu wykorzystuje ograniczenia związane z walką w parach. Wystarczy rozdzielić dwóch członków drużyny i sprowokować któregokolwiek do ataku, by na stałe się go pozbyć. Wygląda na to, że na tym etapie przodują ci sprytni i spostrzegawczy... - kosiarz dokonał szybkiej analizy tego, co działo się wokół. Ledwo słyszał krzyki ścierających się Madnessów, skutecznie zagłuszane przez szalejącą widownię. -Naprawdę zachowują się, jak zwierzęta... a to niby my się tu mordujemy - pomyślał ze zgryzotą nastolatek, skupiając energię duchową w stopach i przeskakując ponad metr nad głową człowieka, który zamachnął się na niego toporem znad głowy. Za plecami usłyszał jeszcze tylko, jak trzonek wbija się w ziemię. Zaraz potem do jego uszu dobiegł dźwięk rozdzieranej skóry. Użytkownik topora ewidentnie został przez kogoś dopadnięty, gdy tylko stracił równowagę. Również i to było jedną z ważniejszych zasad walk grupowych. Jako że każdy był dla każdego wrogiem, co rozsądniejsi decydowali się oszczędzać energię. Najbezpieczniejszą strategią było więc uderzanie znienacka tych, którzy znajdowali się w niebezpiecznej sytuacji. Moment, w którym ktoś się zachwiał, upadł lub zasapał z reguły był momentem, w którym ktoś inny wyłączał go z dalszej walki.
-Jest! - albinos przyspieszył, gdy tylko dostrzegł, że jego czerwona linka kończy się na nadgarstku wysokiego, młodego mężczyzny. Mężczyzna ten był zaś... ogromny. Nie dało się go przeoczyć, ponieważ liczył sobie co najmniej dwa metry wzrostu, a niewykluczone, że nawet trochę więcej. Na dodatkową uwagę zasługiwało jego ciało, które... zapierało dech w piersiach. Białowłosy nigdy wcześniej nie widział tak niesamowicie wyrzeźbionych mięśni. Od stóp do głów - wszystko wyglądało, niczym żywcem skopiowane z greckich posągów. Tu jednak nie było miejsca na żadną niepotrzebną tkankę. Zdawało się, że mężczyzna nie wytrenował ani jednego nieprzydatnego skrawka ciała. Dlatego też pomimo swoich szerokich barków, potężnych łydek, czy klatki piersiowej, zachowywał swą stabilną sylwetkę, która nie utrudniała mu poruszania się. Partner Rinji'ego bynajmniej nie ukrywał swojej niesamowitości. Miał na sobie tylko luźne spodenki bokserskie o czarno-czerwonej barwie. Stopy i pięści owinął bandażem, by chronić swoje kończyny przed uszkodzeniami mechanicznymi. Latynoski odcień skóry boksera dobrze się komponował ze złotymi, spokojnymi oczyma, umieszczonymi w surowej, choć na swój sposób delikatnej, bo gładkiej twarzy. Czerwone, sterczące włosy wojownika przypominały trochę czuprynę Tatsuyi, choć oczywiście różniły się one kolorem.
-Tutaj! - krzyknął Okuda, unosząc rękę w górę, ale jego partner nawet na niego nie spojrzał. Kątem oka jedynie sprawdzał raz po raz barwę swojej linki, nie ruszając się z miejsca choćby o milimetr. Inni walczący omijali ogromnego "Adonisa" szerokim łukiem, nie chcąc się narazić na jego gniew. Byli bezpieczni... do momentu, w którym linka boksera mignęła błękitem.
Prawy prosty przykleił się do szczęki najbliższego, przebiegającego przed gigantem zawodnika z piorunującą wręcz prędkością. Z paskudnym trzaskiem dało się zaobserwować, jak podbródek uderzonego osobnika staje się wklęsły i rozmiękły, a ciało bezwładnie odrywa się od podłoża, powalając na nie dwóch kolejnych wrogów. Natychmiast po wykonaniu ciosu, ramię boksera powróciło do początkowej pozycji, gotowe do kolejnego ataku. Złotooki wojownik momentalnie zaczął się bujać na prawo i lewo, kręcąc swoim tułowiem swoiste "ósemki". Gdy tylko dotychczas bierny mężczyzna włączył się do walki, wszyscy okoliczni zawodnicy zaczęli brać poprawkę na jego ruchy, tracąc nieco na płynności swoich własnych starć.
-Trzymaj się za mną - polecił albinosowi wielkolud, nawet się na niego nie patrząc. Przemawiała przez niego stanowczość i pewność siebie. -Nikogo nie atakuj, jeśli nie będziesz pewny swojej siły - dodał jeszcze, lecz zanim w ogóle Okuda zdążył odpowiedzieć, Latynos gwałtownie ruszył do przodu, stawiając szybkie i niskie kroki, jakby walczył na ringu.
Ponad dwumetrowy cień zawisł nad pojedynkującymi się szermierzami - tymi samymi, pomiędzy którymi wcześniej prześliznął się białowłosy. Wyższy z nich wciąż dorastał bokserowi tylko do obojczyków, a żaden posiadacz ostrza ani trochę nie zbliżał się posturą do giganta. Prawy prosty wystrzelił z góry na dół, po skosie wbijając się w skroń blokującego wraże ostrze Madnessa. Wywołana ciosem fala uderzeniowa dosłownie wgniotła mężczyznę w ziemię, jakby nagle zadziałała na niego dziesięciokrotnie silniejsza grawitacja. Kości czaszki zostały wepchnięte przez knykcie boksera do wnętrza mózgu nieszczęsnego przeciwnika, a krew zabarwiła szkarłatem bandaże wielkoluda.
-Co to za jebany potwór? - drugi szermierz bez słowa wytrzeszczył oczy. Skupiwszy energię duchową w stopach, wybił się do tyłu, przelatując pięć metrów, by jak najszybciej oddalić się od giganta o złotych oczach. Niestety - na jego nieszczęście - doświadczony "Goliat" przewidział ten ruch. Pierwsze trzy metry przebył dosłownie jednym susem. W pędzie wysunął przed siebie prawą nogę, której stalowe mięśnie napięły się, rozciągając pionową postawę boksera. Czerwonowłosy obniżył swój środek ciężkości wystarczająco mocno, by móc wyprowadzić prawdziwie morderczy cios. Gwałtownie hamując swój "wślizg", wielkolud zamachnął się ramieniem, posyłając prawy sierp prosto w wątrobę zaskoczonego szermierza. Pełen bólu jęk przefrunął nawet po trybunach, a połowa kamer zrobiła zbliżenie tego konkretnego ujęcia. Uderzenie boksera okazało się być tak niewiarygodnie silne, że jego wielka pięść na chwilę całkowicie zniknęła w boku przeciwnika.
Nikt, kto w tamtej chwili stał na arenie nie wiedział, co wydarzyło się najpierw - wytryskująca z ust szermierza fontanna krwi, żółci oraz śliny, czy jego bezwładne ciało, przelatujące przez całe pole bitwy, niczym torpeda. Faktem było jednak to, że lecący zawodnik wpadł we własną zbieraninę cieczy, nim jeszcze ta dotknęła ziemi. Porażony ciosem w wątrobę mężczyzna rozbijał się po drodze o innych wojowników, z których tylko nieliczni zdążyli uniknąć poważniejszych obrażeń. Przerażający lot ofiary boksera zakończył się dopiero na ścianie koloseum, w którą ten wbił się z hukiem, całkowicie wyłamując sobie kończyny i zapewne również kręgosłup. Jego potylica wcale nie wyglądała lepiej, gdy szkarłat zaczął spływać po murze i formować kałużę na ziemi.
-Miałeś trzymać się blisko - zwrócił się z pretensjami bokser do kosiarza. -Minimalne opóźnienie i usunęliby nas z turnieju... - dodał z dezaprobatą, nie zaprzestając bujania się po "ósemkowym" torze.
-T... ta... Będę uważał - wydukał z siebie albinos, z ciężko bijącym sercem przyglądając się trzem rzeczom na raz. Były to twarz jego partnera, rozsmarowany na ścianie szermierz oraz wielka przestrzeń wokół giganta, do którego już nikt nie miał chyba zamiaru się zbliżyć.
-Cholera! Coraz trudniej jest unikać tych wszystkich ataków? Ilu już padło? Pewnie wielu wykorzystuje ograniczenia związane z walką w parach. Wystarczy rozdzielić dwóch członków drużyny i sprowokować któregokolwiek do ataku, by na stałe się go pozbyć. Wygląda na to, że na tym etapie przodują ci sprytni i spostrzegawczy... - kosiarz dokonał szybkiej analizy tego, co działo się wokół. Ledwo słyszał krzyki ścierających się Madnessów, skutecznie zagłuszane przez szalejącą widownię. -Naprawdę zachowują się, jak zwierzęta... a to niby my się tu mordujemy - pomyślał ze zgryzotą nastolatek, skupiając energię duchową w stopach i przeskakując ponad metr nad głową człowieka, który zamachnął się na niego toporem znad głowy. Za plecami usłyszał jeszcze tylko, jak trzonek wbija się w ziemię. Zaraz potem do jego uszu dobiegł dźwięk rozdzieranej skóry. Użytkownik topora ewidentnie został przez kogoś dopadnięty, gdy tylko stracił równowagę. Również i to było jedną z ważniejszych zasad walk grupowych. Jako że każdy był dla każdego wrogiem, co rozsądniejsi decydowali się oszczędzać energię. Najbezpieczniejszą strategią było więc uderzanie znienacka tych, którzy znajdowali się w niebezpiecznej sytuacji. Moment, w którym ktoś się zachwiał, upadł lub zasapał z reguły był momentem, w którym ktoś inny wyłączał go z dalszej walki.
-Jest! - albinos przyspieszył, gdy tylko dostrzegł, że jego czerwona linka kończy się na nadgarstku wysokiego, młodego mężczyzny. Mężczyzna ten był zaś... ogromny. Nie dało się go przeoczyć, ponieważ liczył sobie co najmniej dwa metry wzrostu, a niewykluczone, że nawet trochę więcej. Na dodatkową uwagę zasługiwało jego ciało, które... zapierało dech w piersiach. Białowłosy nigdy wcześniej nie widział tak niesamowicie wyrzeźbionych mięśni. Od stóp do głów - wszystko wyglądało, niczym żywcem skopiowane z greckich posągów. Tu jednak nie było miejsca na żadną niepotrzebną tkankę. Zdawało się, że mężczyzna nie wytrenował ani jednego nieprzydatnego skrawka ciała. Dlatego też pomimo swoich szerokich barków, potężnych łydek, czy klatki piersiowej, zachowywał swą stabilną sylwetkę, która nie utrudniała mu poruszania się. Partner Rinji'ego bynajmniej nie ukrywał swojej niesamowitości. Miał na sobie tylko luźne spodenki bokserskie o czarno-czerwonej barwie. Stopy i pięści owinął bandażem, by chronić swoje kończyny przed uszkodzeniami mechanicznymi. Latynoski odcień skóry boksera dobrze się komponował ze złotymi, spokojnymi oczyma, umieszczonymi w surowej, choć na swój sposób delikatnej, bo gładkiej twarzy. Czerwone, sterczące włosy wojownika przypominały trochę czuprynę Tatsuyi, choć oczywiście różniły się one kolorem.
-Tutaj! - krzyknął Okuda, unosząc rękę w górę, ale jego partner nawet na niego nie spojrzał. Kątem oka jedynie sprawdzał raz po raz barwę swojej linki, nie ruszając się z miejsca choćby o milimetr. Inni walczący omijali ogromnego "Adonisa" szerokim łukiem, nie chcąc się narazić na jego gniew. Byli bezpieczni... do momentu, w którym linka boksera mignęła błękitem.
Prawy prosty przykleił się do szczęki najbliższego, przebiegającego przed gigantem zawodnika z piorunującą wręcz prędkością. Z paskudnym trzaskiem dało się zaobserwować, jak podbródek uderzonego osobnika staje się wklęsły i rozmiękły, a ciało bezwładnie odrywa się od podłoża, powalając na nie dwóch kolejnych wrogów. Natychmiast po wykonaniu ciosu, ramię boksera powróciło do początkowej pozycji, gotowe do kolejnego ataku. Złotooki wojownik momentalnie zaczął się bujać na prawo i lewo, kręcąc swoim tułowiem swoiste "ósemki". Gdy tylko dotychczas bierny mężczyzna włączył się do walki, wszyscy okoliczni zawodnicy zaczęli brać poprawkę na jego ruchy, tracąc nieco na płynności swoich własnych starć.
-Trzymaj się za mną - polecił albinosowi wielkolud, nawet się na niego nie patrząc. Przemawiała przez niego stanowczość i pewność siebie. -Nikogo nie atakuj, jeśli nie będziesz pewny swojej siły - dodał jeszcze, lecz zanim w ogóle Okuda zdążył odpowiedzieć, Latynos gwałtownie ruszył do przodu, stawiając szybkie i niskie kroki, jakby walczył na ringu.
Ponad dwumetrowy cień zawisł nad pojedynkującymi się szermierzami - tymi samymi, pomiędzy którymi wcześniej prześliznął się białowłosy. Wyższy z nich wciąż dorastał bokserowi tylko do obojczyków, a żaden posiadacz ostrza ani trochę nie zbliżał się posturą do giganta. Prawy prosty wystrzelił z góry na dół, po skosie wbijając się w skroń blokującego wraże ostrze Madnessa. Wywołana ciosem fala uderzeniowa dosłownie wgniotła mężczyznę w ziemię, jakby nagle zadziałała na niego dziesięciokrotnie silniejsza grawitacja. Kości czaszki zostały wepchnięte przez knykcie boksera do wnętrza mózgu nieszczęsnego przeciwnika, a krew zabarwiła szkarłatem bandaże wielkoluda.
-Co to za jebany potwór? - drugi szermierz bez słowa wytrzeszczył oczy. Skupiwszy energię duchową w stopach, wybił się do tyłu, przelatując pięć metrów, by jak najszybciej oddalić się od giganta o złotych oczach. Niestety - na jego nieszczęście - doświadczony "Goliat" przewidział ten ruch. Pierwsze trzy metry przebył dosłownie jednym susem. W pędzie wysunął przed siebie prawą nogę, której stalowe mięśnie napięły się, rozciągając pionową postawę boksera. Czerwonowłosy obniżył swój środek ciężkości wystarczająco mocno, by móc wyprowadzić prawdziwie morderczy cios. Gwałtownie hamując swój "wślizg", wielkolud zamachnął się ramieniem, posyłając prawy sierp prosto w wątrobę zaskoczonego szermierza. Pełen bólu jęk przefrunął nawet po trybunach, a połowa kamer zrobiła zbliżenie tego konkretnego ujęcia. Uderzenie boksera okazało się być tak niewiarygodnie silne, że jego wielka pięść na chwilę całkowicie zniknęła w boku przeciwnika.
Nikt, kto w tamtej chwili stał na arenie nie wiedział, co wydarzyło się najpierw - wytryskująca z ust szermierza fontanna krwi, żółci oraz śliny, czy jego bezwładne ciało, przelatujące przez całe pole bitwy, niczym torpeda. Faktem było jednak to, że lecący zawodnik wpadł we własną zbieraninę cieczy, nim jeszcze ta dotknęła ziemi. Porażony ciosem w wątrobę mężczyzna rozbijał się po drodze o innych wojowników, z których tylko nieliczni zdążyli uniknąć poważniejszych obrażeń. Przerażający lot ofiary boksera zakończył się dopiero na ścianie koloseum, w którą ten wbił się z hukiem, całkowicie wyłamując sobie kończyny i zapewne również kręgosłup. Jego potylica wcale nie wyglądała lepiej, gdy szkarłat zaczął spływać po murze i formować kałużę na ziemi.
-Miałeś trzymać się blisko - zwrócił się z pretensjami bokser do kosiarza. -Minimalne opóźnienie i usunęliby nas z turnieju... - dodał z dezaprobatą, nie zaprzestając bujania się po "ósemkowym" torze.
-T... ta... Będę uważał - wydukał z siebie albinos, z ciężko bijącym sercem przyglądając się trzem rzeczom na raz. Były to twarz jego partnera, rozsmarowany na ścianie szermierz oraz wielka przestrzeń wokół giganta, do którego już nikt nie miał chyba zamiaru się zbliżyć.
Koniec Rozdziału 144
Następnym razem: Urodzeni zwycięzcy
Właśnie po tytule tego rozdziału nie wiedziałem się czego spodziewać. Początko sceptycznie byłem nastawiony do tej idei "partnerstwa", ale wyszła Ci nawet nieźle ;)
OdpowiedzUsuńTylko czy te pary są wyłącznie na eliminacje?
Cieszę się, że się przekonałeś ;) Ale po swoją odpowiedź musisz ruszyć do kolejnego rozdziału, przyjacielu ^^
Usuń